sobota, 13 czerwca 2015

Serce w klatce 11



     Pociąg cicho podjechał na peron stacji. Wysiedli, wtapiając się w tłum śpieszący rano do pracy. Wszyscy zaspani, nieobecni, zapatrzeni w przestrzeń, tęskniąc za miękką pierzyną i nie zdając sobie sprawy, jak proste życie prowadzą,  w przeciwieństwie do dwójki ludzi, których mijali.
     Opuszczając dworzec, z daleka zamajaczyła im długa, blond czupryna, której grzywka przysłaniała całą górną część twarzy. Pod nią lśniło jedno oko, mierząc gapiących się nań ludzi. Usta osłaniał biało-niebieski szalik. Gdyby ktoś się przyjrzał, dostrzegłby odkryte fragmenty skóry poprzecinane pajęczynami jasnych blizn. Killer czekał na nich, nieruchomo opierając się o jedną z latarń. Ludzie omijali go profilaktycznie, podświadomie wyczuwając niebezpieczeństwo, jakie skrywał ten mężczyzna.
     Uścisnęli się serdecznie, oszczędzając słownych uprzejmości. Prowadzeni przez blondyna, szybko znaleźli się na parkingu i w samochodzie, którym pojechali w kierunku północnej części miasta, gdzie miało się odbyć spotkanie, w zastępczym mieszkaniu Kida. Byli znacznie przed czasem, ale nie chcieli już tracić ani chwili.
     Zaparkowali nieco dalej i musieli przejść kawałek. Zostawili bagaże w aucie i ruszyli przed siebie. Law czuł podekscytowanie. W końcu będzie mógł wdrożyć swój plan w życie. Wspólnie mieli szansę coś osiągnąć. Wystarczyło jedynie, by znaleźć jakiegoś haka na Doflamingo. Miał wrażenie, że są blisko celu. Znali jego plany i wiedzieli jak działa, nie powinno być więc trudne go zdemaskować, a przynajmniej taka miał nadzieję. Zastanawiał się, jak inni zareagują na to wszystko. Po zamachu na Drake’a raczej okazywali bojowe nastroje, ale czy ich zemsta stanie się ich wspólną? W sumie nie obchodziło go, w jaki sposób jego wuj za wszystko odpowie, byleby zniknął z jego życia.
     Z rozmyślań wyrwało go nagłe szarpnięcie za ramię. Obrócił się gwałtownie i zamarł, czując jak serce zdwaja obroty.
     - Kto to jest? – Zapytał Kid, patrząc na dyszącą kobietę, która ich zatrzymała.
     - Pokojówka, o której ci mówiłem - Szepnął Law, wyczuwając kłopoty. Chcieli sięgać po broń, ale dziewczyna powstrzymała ich gestem.
     - Ktoś was… zdradził - Wysapała pomiędzy oddechami. Wyglądała, jakby przebiegła spory maraton - Musicie uciekać, oni… już zastawili pułapkę. Blok piąty, mieszkanie siódme…- Dodała, by jej uwierzyli.
     - Że co? Skąd…- Eustass się zapowietrzył, zszokowany, że ktoś znał miejsce ich spotkania. Wszystkich zamurowało, a cień niepokoju wstrząsnął całą trójką.
      - Po prostu… musicie mi zaufać - Wyprostowała się i odgarnęła roztrzepane włosy. Wyglądała również na przestraszoną i niepewną. Ciągle rozglądała się dookoła - To cud, że pierwsza na was wpadłam…
     - Wątpię, by kłamała.- Trafalgar nie miał powodów jej zignorować. Choć również nie miał stuprocentowej pewności. Po za tym, skądś musiała mieć te informacje. Jaki miałaby cel ich ostrzegać wcześniej, gdyby nie była po ich stronie?
     - Kto miałby nas niby zdradzić, co?! - Krzyknął czerwonowłosy, nie chcąc dać temu wiary - O tym spotkaniu wiedziała tylko nasza siódemka! - Jego wywód przerwał dzwonek telefonu. Odebrał błyskawicznie - Co jest?! – Momentalnie zbladł, a reszta czekała w napięciu - Jak to? Ilu ich jest? Jesteś pewny że…?- Po ostatnim zdaniu zamarł i stracił pewność siebie - Niemożliwe… Kurwa, nie wierzę w to! – Jęknął, kopiąc pobliski śmietnik i podejmując szybką decyzję. – Spierdalaj stamtąd Appo. Jesteśmy niedaleko, na parkingu. Spotkamy się w kryjówce.- Rozłączył się i zrobił w tył zwrot.
     - Co jest?- Killer szybko zrównał z nim krok.
     - Hawkins…- Powiedział z obrzydzeniem i żalem - Appo widział, jak wchodzą do mieszkania z ludźmi Jokera.
      - Żartujesz?!- Trafalgar nie przypuszczał, że nagle wszystko się tak pokręci. Razem z Killerem poczuli, jakby dostali obuchem w głowę. Brzmiało to tak absurdalnie… Przecież nic wcześniej nie wskazywało, by coś było między nimi nie tak… więc dlaczego?
     - Uwierz mi, sam nie rozumiem! - Warknął wściekły i zraniony - Ale nie możemy ryzykować, pogadamy o tym w bezpiecznym miejscu!
      Pędzili do samochodu, próbując uświadomić sobie brutalną prawdę. Kid wykonywał kolejny telefon, ale zaklął jedynie, gdy abonent był niedostępny. Dziewczyna szła z nimi, zaczepiając w ostatniej chwili Trafalgara.
     - Masz - Wręczyła mu trzymaną wcześniej pod pachą stertę papierów - Tu macie dowody, które pomogą wam zniszczyć Doflamingo. Pilnuj ich - Szepnęła, patrząc na niego z nadzieją w oczach - Są bardzo ważne.
      - Jak to zdobyłaś? I czemu dalej mi pomagasz? - Law chwycił dokumenty, nie mogąc uwierzyć, że otrzymali coś takiego prosto w swoje ręce. Killer i Kid również się zatrzymali, patrząc nic nie rozumiejącym wzrokiem na tę scenę i kobietę.
      - Po prostu…- Powiedziała łamiącym się głosem, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie, co do ostatnich słów – On nie tylko tobie zniszczył życie…
      - Co teraz zrobisz?- Zapytał, widząc, że nie chce iść z nimi - Uciekaj z nami.
      - Nie mogę - Warga jej zadrżała. Zaczęła się wycofywać – Proszę, pośpieszcie się…- Zaciskała dłonie na płaszczu tak mocno, aż zbielały jej kłykcie.
     - Law, ruchy! - Kid  wskoczył do auta i popędził go, przypominając o powadze sytuacji. Wróg mógł być tu w każdej chwili. Czarnowłosy szybko otrzeźwiał i pozwolił jej odejść, pomimo wyrzutów sumienia. Wykrzyczał podziękowania i zaczął biec. Nim chwycił klamkę, usłyszał pierwszy strzał, który minął milimetry jego nogi.
     Odwrócił się przerażony i spojrzał na kobietę, która również wyglądała na wstrząśniętą.
      - Jazda stąd!- Krzyknęła i w tej samej chwili wyciągnęła broń, by nie wzbudzać podejrzeń swoich sojuszników. Za nią pojawili się nagle inni, wylewając się z różnych stron, mając ich na celowniku.
Trafalgar wskoczył do samochodu, który odjechał z piskiem opon. Miał nadzieję, że kobiecie nic nie groziło. Naboje wbijały się w karoserie jak w masło, tworząc kaskady iskier. Cudem, w ostatniej chwili udało im się wyjechać z tego piekła. Gdyby nie ostrzeżenie, już mogliby być w ich łapach.
Pędzili przed siebie, omijając zręcznie korki chodnikiem lub przeciwnym pasem ruchu. Nie musieli długo czekać, by zobaczyć we wstecznym lusterku czarne vany.
      Law na leżąco przeglądał papiery, nie mogąc uwierzyć w ich wartościowość. Były tu zdjęcia, kopie transakcji, fałszywe faktury i… wręcz zapomniał oddychać, gdy czytał ostatnie kartki, ledwo mogąc skupić się na literkach, gdy rzucało go z boku na bok.
      - Kurna, nie mogę się dodzwonić!- Wrzeszczał Kid z komórką przy uchu, podczas gdy Killer prowadził - Law, zostaw to, mamy tu większy problem! - Uchylił się, gdy znów usłyszeli wystrzały. Wychylił się za okno, ładując wcześniej broń i strzelał na oślep. Ludzie uciekali im z drogi, krzycząc i padając milimetry przed kołami. Wszystko działo się tak szybko, z każdej strony do nich strzelali. Nagle pękła im przednia szyba, a szkło wpadło do środka, rozsypując na drobne kawałeczki. Trafalgar w końcu się podźwignął i również chwycił broń, chowając dokumenty we własne ubrania. Coś ciepłego spływało mu ze skroni, ale starł to rękawem i starał się utrzymać równowagę, gdy celował. Charkot silnika i wystrzały kompletnie go ogłuszyły, a panika narastała z każdą sekundą. Gdy już myślał, że gorzej być nie może… powietrze rozerwał olbrzymi wybuch. Poczuł go za swoimi plecami, a fala gorąca językiem przejechała po odsłoniętej skórze. Samochodem zatrzęsło, ale cudem nie mieli wywrotki, która została zamortyzowana innym autem. Law uderzył głową w drzwi z taką siłą, że prawie stracił przytomność. Pisk w uszach był przerażający, a rozmyty obraz nie pozwalał mu dojrzeć, co się stało. Wciąż czuł wibracje, więc stwierdził, że chyba samochód dalej jechał. Dym zapiekł go w oczy i opanował płuca, które miał ochotę wyrzygać. Dławiąc się i kaszląc, podciągnął za oparcie i spojrzał do przodu.
     Ktoś krzyczał. Strasznie krzyczał. Światło, niewyraźne kontury, krew…
     Pełno krwi.
     W końcu to zobaczył. Cały lewy bok samochodu był spalony. Nadpalona dziura po drzwiach wciąż się dymiła, a trzymane jedną ręką Killera ciało, zwisało bezwładnie nad krawędzią z asfaltem.
Rzucił się czując, jak zamiera mu serce. Lewa część ciała Kida była zmasakrowana. Swąd spalonej skóry i metalicznej krwi sprawił, że żołądek cofnął mu się do gardła. Pierwszy raz zrobiło mu się źle na widok uszkodzonych tkanek. Czy jego przyjaciel jeszcze żył? Nieprzytomnego wciągnął szybko do środka, nie wiedząc, co powinien najpierw zrobić. Puls był słaby i miał nadzieję, że go sobie nie wyobraża. Był zdruzgotany. Kierowca krzyczał coś do niego, patrząc swym jednym, przerażonym okiem to na Eustassa to na drogę. Czas się zatrzymał a rozpacz wlewała do jego serca, zapełniając je bólem. Nie chciał uwierzyć, że tak to się skończy. Nie teraz, gdy niewiele ich dzieliło od rozwiązania sprawy. Nie teraz, gdy dostali w ręce takie argumenty. Nie mogą się przecież poddać! Musi coś zrobić! Cokolwiek!
     - Jedź do szpitala!- Krzyknął, gdy w końcu zaczął słyszeć. Chwycił telefon i wybrał numer, dalej zwracając się do roztrzęsionego blondyna - Jedź tak, by spróbować ich zgubić!- Gdy usłyszał głos po drugiej stronie linii, odetchnął z ulgą. Coś przerywało, ale rozróżnił głos przyjaciela. – Appo, jesteś tam?! Kid oberwał. Porządnie. Jedziemy z Killerem do szpitala. Uciekaj, ja spróbuję się skontaktować z resztą! - Rozłączył się i wybrał kolejny numer, i tym razem też dopisało mu szczęście. Krzyczał, próbując uciskać krwawiącą klatkę piersiową Kida i pokonać hałas.
     - Co jest?! Czemu nie odbieracie?!- Dziewczyna warknęła, nie zdając sobie sprawy, co rozgrywało się po drugiej stronie. Wraz z każdym kolejnym słowem, jej twarz traciła kolory.
     - Nici z planu. Hawkins nas zdradził, jest z ludźmi Doflamingo. Apoo udało się uciec, wy też musicie, jak najdalej. Ja jadę z Kidem do szpitala. Skontaktujemy się później - Rzucił telefonem, i chwycił mocniej oparcia, bo w tym samym momencie Killer zrobił taki manewr, po którym wpadli w silne turbulencje. Lawirowali pomiędzy budynkami, cudem się przeciskając. Stąd mieli już niedaleko do szpitala, a pościg utknął, nie będąc w stanie się przecisnąć.



     - Bonney, co jest?- Zapytał Drake, również zaniepokojony jej miną. Siedzieli w McDonaldzie na stacji metra, sącząc cole i jedząc hamburgery przed spotkaniem. Dziewczyna była blada, a jej wzrok nie mówił niczego dobrego. Wypuściła kanapkę z rąk.
     - Przecież Hawkins jest z nami…- Szepnęła, patrząc na pokerową twarz przyjaciela, który siedział z nimi przy stole i rozkładał karty. Gdyby posiadał brwi, pewnie uniósł by jedną w zaciekawieniu. – Co tu się, do kurwy nędzy, dzieje?!
      Cała trójka, po szybkiej konwersacji, chwyciła za telefony i wyszła szybkim krokiem z knajpy, próbując znowu się skontaktować z Lawem, lecz bezskutecznie.



     - Z drogi!- Law krzyczał, przepychając się przez pełne korytarze. Ludzie rozstępowali się potulnie, zakrywając usta rękami na widok zmasakrowanego ciała. Krew skapywała z noszy na posadzkę, brudząc szpitalne linoleum.
      Dosłownie kilka chwil temu Trafalgar wraz z Killerem podjechali zniszczonym samochodem pod wjazd dla karetek, konfiskując ratownikom jedne z noszy i grożąc im bronią. Sami musieli wyglądać, jak chodzące zombie, ale magicznym sposobem wyszli z całej strzelaniny bez szwanku. Nikt nawet nie próbował ich zatrzymać, będąc zbyt przerażonymi i zaskoczonymi.
      Law doskonale wiedział, gdzie muszą się udać. Nacisnął guzik windy i z niecierpliwością czekał na jej przyjazd. Killer wepchnął łóżko z rannym do środka i we trójkę zjechali na najniższy poziom. Nagle wszystko zaczęło się wlec, a każda minuta coraz bardziej dzieliła ich od uratowania Eustassa.
      - Szybciej, kurwa, szybciej…- Wduszał guzik, jakby to miało coś pomóc. Do tego znajomy zapach i pomieszczenia które mijali… Pętla zaciskała się coraz bardziej na jego sercu. Powracające obrazy bolały.
      Tyle tu było wspomnień…Po tak długim uciekaniu w końcu tu trafił. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.
      W końcu drzwi się rozsunęły, a oni piorunem wpadli na pierwszą lepszą salę. Grupa lekarzy w zielonych fartuchach uniosła głowy znad leżącego pacjenta i z przerażeniem ich zlustrowała.
      - Jesteśmy w trakcie zabiegu, proszę stąd wyjść!- Odezwała się jedna z nich surowym głosem.
Law nie zważając na jej protesty i krzyki, podszedł do wiszących na ścianie zdjęć rentgenowskich. Szybko zapoznał się z przypadkiem chorego i spojrzał na rzucającą się panią doktor.
      - Jeśli natychmiast nie opuścicie sali…- Zagroziła morderczo, ale Trafalgar jej przerwał, mierząc do niej z broni.
      - Mamy poważniejszy przypadek, niż poszerzanie przegrody nosowej. Musimy natychmiastowo operować - Powiedział chłodno i poważnie, czując zdecydowanie.
      Kobietę zamurowało na chwilę i znów spojrzała na rannego i uzbrojonych. Zeszła z tonu, jakby rozważając kilka opcji, zaskoczona lecz nadal czujna.
      - Nie ma w tym momencie wolnego chirurga od takich rzeczy. Potrzebujemy kogoś doświadczonego. Muszę iść zadzwonić…
      - To nie będzie konieczne - Wycelowali w lekarzy, którzy unieśli ręce w górę.
      Trafalgar podjął decyzję. Rozkazał Killerowi ich trzymać na celowniku, a sam, podczas gdy wymieniali ciało Kida z nieprzytomnym starszym panem, umył ręce, założył fartuch, maseczkę i czepek. Stanął nad rozwleczonym mięsem i biorąc kilka głębokich wdechów uspokoił się na tyle, by dłonie przestały mu drżeć. Zaczął wydawać polecenia, a lekarze z obawy przed wycelowanych w nich pistoletem, spełniali każdą prośbę podając gazy, nożyczki i podłączając Kida do aparatury oraz kroplówek. Serce czerwonowłosego biło słabo na czarnym ekranie holtera. Kobieta, która wcześniej na nich krzyczała, zaczęła mu asystować, choć widać było, że jest zagubiona. Pewnie zwykle miała do czynienia z ciałem tylko w obrębie czaszki i nie wykonywała jeszcze tak bardzo skomplikowanego zabiegu. Była jednak zdeterminowana. On sam miał spore kłopoty, wszystko było tak bardzo uszkodzone, a krew przysłaniała widoczność.
      W końcu, gdy powstrzymali krwotok, zaczęli naprawiać szkody. Największe obrażenia otrzymała ręka i bark, ale wpierw zajęli się ranami na klatce piersiowej, które mogły naruszyć narządy wewnętrzne.
      Nie wiedział ile czasu minęło. Killer w pewnym momencie osunął się po ścianie, nie będąc w stanie dłużej ustać. Lekarze pracowali z całych sił, skupiając się już całkowicie na ratowaniu nieznajomego im człowieka. W pewnym momencie serce chłopaka przestało bić. Szybka reanimacja po kilku dłużących się w nieskończoność sekundach, odratowała gasnące życie. Wszystko działo się jak w jakimś filmie. Światła sali operacyjnej, zakrwawione rękawiczki, gazy, zielone fartuchy, pikanie maszyn i smród środków odkażających. Nikt o nic nie pytał, jedynie wymieniali się pleceniami, dając z siebie wszystko. Trafalgar w amoku rozpoznawał tkanki jedynie ze swej książkowej wiedzy. Czasem starsza lekarka mu pomagała, ale w większości milczała, lustrując go przenikliwym spojrzeniem. Pracował ponad swoje siły, wytężając wszystkie zmysły, próbując sobie przypomnieć każdy najmniejszy szczegół który mógł się przydać.
      Najgorsze minęło. Ostatni szew pozwolił Trafalgarowi złapać głębszy wdech. Nie wiedział, jak sobie z tym poradził. Zupełnie, jakby robił to ktoś za niego. Ocknął się z czarnej dziury świadomości i skupił na następnej rzeczy, a mianowicie na rozszarpanej ręce. Wymieniając nici chirurgiczne, znów pochylił się nad przyjacielem. Presja była niesamowita. Nie mógł uwierzyć, że dalej z takim opanowaniem pracował. Już po oczyszczeniu rany zdał sobie sprawę, że niewiele jest w stanie odratować, mimo wszystko chciał spróbować, ale poczuł nagle przy skroni coś chłodnego.
      - Proszę, proszę… Bawimy się w lekarza? Fu fu fu- Usłyszał za sobą złowieszczy śmiech, po którym ciarki przeszyły jego ciało. Zamarł, a uczucie porażki przytłoczyło go wręcz  niewyobrażalnie. Żal, wściekłość i strach o Kida prawie rozsadziły go od środka.
     Wszyscy zamarli. Law był tak skupiony na operacji, że zupełnie nie zarejestrował, kiedy ktoś wszedł do sali. Czuł jednak, że jego wuj sprowadził również swoich kumpli,którzy trzymali już każdego na muszce. Nie mógł się odwrócić i zobaczyć, co z Killerem. Reszta lekarzy z trwogą patrzyła na Doflamingo, który przykładał pistolet do ciemnej skroni. Najgorsze było to, że przecież jeszcze nie skończyli z Kidem. Jeśli sytuacja się przeciągnie, nie było możliwości o uratowaniu mu ręki, a nie wiadomo, czy w ogóle dobrze została zrobiona całość. Dopiero teraz zaczął odczuwać prawdziwy strach. I bynajmniej nie chodziło mu tu o własne życie, ale o wszystkich w tej sali. Nie wiedział, jak blondyn dowiedział się o tym, gdzie są, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać.
     - Ty mały gnojku… Wiesz, ile przez ciebie miałem problemów? - Wysyczał za nim jego wuj - Mogłem cię zabić, razem z twoimi rodzicami, póki miałem okazję.
      Law wstrzymał oddech, słysząc te słowa. Gdzieś podświadomie zawsze wiedział, że to nie był przypadek. Że odebranie mu szczęścia nie było zbiegiem przykrych okoliczności. Całe życie Doflamingo go oszukiwał i gdy czytał w furgonetce dokumenty, które poświadczały jego winę w tej sprawie, czuł jedynie wściekłość. Rosnącą determinację i chęć zemsty. Scenariusz z rodzicami nie był trudny do przewidzenia, ale gdy to usłyszał z ust tego człowieka, miał ochotę rozszarpać go na strzępy. Żałował, że wcześniej tego nie zrobił.
     Zacisnął mocniej palce w pięści, rozglądając się ukradkiem za czymś, co mogłoby mu pomóc w tej beznadziejnej sytuacji.
      - Ręce za głowę cwaniaczku. Reszta też - Powiedział, wskazując sufit pistoletem. Wszyscy wykonali polecenie - Naprawdę cię o to nie podejrzewałem… Tak długo dobrze się dogadywaliśmy…- Kontynuował, wzdychając ciężko - Kto by pomyślał, że nagle zaczniesz podskakiwać. Nasz mały, strachliwy, nerwowy Law…
      Zagryzł wargę z wściekłości. Nie mieli czasu na wysłuchiwanie ich wspólnej historii życia od tego popaprańca. Słyszał pikanie maszyn, a krew z woreczków niebawem miała się skoczyć. Muszą dokończyć operację. Teraz tylko to się liczyło.
      - Było tak pięknie. Bez problemu przejąłbym majątek twoich rodziców. Bez problemu również udałoby mi się odziedziczyć szpital, ale ty musiałeś wyskoczyć z testamentem…- Warknął niezadowolony - Gdyby nie operacja „SMILE”, nie miałbym nic do tego śmierdzącego miejsca. Ale plany się zmieniły… I tak się składa, że pozbawiłbyś mnie całkiem sporego dochodu… Postanowiłem więc, że nadszedł czas, byś jednak podzielił los swoich rodziców. Niefortunnie okazało się jednak, że ktoś musiał ci pomóc i udało ci się ukartować własną śmierć. Jakby tego było mało, okazało się, że w takim wypadku szpital miał przejść w ręce publiczne! Naprawdę nieźle to sobie obmyśliłeś.
      Publiczne? Pierwsze słyszał. W jego części testamentu nie było czegoś takiego. Skąd więc ta informacja? W teczkach też nic takiego nie było. Czyżby był jeszcze jeden dokument, którego ktoś do tej pory nie ujawnił? Z zapartym tchem słuchał reszty monologu.
     - To mi pokrzyżowało wiele planów… Mogłem wszystko stracić, a tu nagle… okazało się, że żyjesz, pojawiając się prosto przede mną w moim biurze… Nawet nie wiesz, jaką mi sprawiłeś niespodziankę. Szkoda, że znikłeś równie szybko, co się pojawiłeś. Naprawdę się wkurzyłem… Na wasze nieszczęście, zgłosił się do mnie chłopak z waszej drużyny… Nie wiem jak udało wam się uciec przed zasadzka, ale na pewno nie zareagowalibyście tak szybko, po otrzymanym przez niego telefonie…
      Law zbladł i o mało nie osunął się na ziemię, zszokowany informacją. To nie Hawkins ich zdradził. Do tego z jego winy sprowadził tu Doflamingo, dzwoniąc do Appo, podając się mu jak na talerzu informacje, dokąd się udają… Wuj również specjalnie całą sprawę przeciągał widząc, co rozgrywało się na stole. Pikanie maszyny było coraz wolniejsze. Pot spływał mu z czoła a oddech był nieregularny. Jeśli zaraz czegoś nie zrobi, to serce Kida lada moment się zatrzyma.
     - Pewnie ciekawi cię również pewna informacja, dlaczego jednak zostawiłem cię przy życiu na tak długo… Chcesz wiedzieć? – Dodał, pochylając się mu do ucha - W twojej pamięci jest dość cenna informacja, której nie udało mi się wydobyć do tej pory. Jak myślisz? Cóż to może być?
     - Nie mam pojęcia - szepnął po dłuższej chwili, gorączkowo myśląc i starając się utrzymać nerwy na wodzy. Nie miał kompletnego pojęcia, o co może mu chodzić.
     - No wysil się trochę… Czegoż mógłbym chcieć? Co miał twój ojciec, czego nie udało mi się do tej pory ruszyć, z braku wiedzy o miejscu położenia tego cudu?
      Law zamarł, gdy coś mu zabłysnęło w głowie. Nikłe wspomnienie dzieciństwa i ciepła słońca, jakie ogrzewało go zza szyby. Miękka dłoń i silne ramiona, które uniosły go do góry i pozwoliły bawić śmiesznie pikającym kółkiem w ścianie.
      - Całe lata tego szukałem. Gdybym tylko go znalazł… Udało mi się nawet zdobyć szyfry, które swoją drogą mi ukradłaś, czyż nie? Szkoda, że tak późno się zorientowałem. Wiele by mi to oszczędziło nerwów.
      Szyfry… Kody… Ciągi liczb… Kartki jakie przeglądał w lesie…
      Trafalgar o mało nie dostał zawału. Ledwo to pamiętał. W teczce, której wykradł, były kody do sejfu. Sejfu w którym jego ojciec…
      - Zostawił ci adresy szwajcarskich kont bankowych. Ukrył je tak, że nawet ja nie byłem w stanie ich odnaleźć. Całą posiadłość i ten szpital przeszukałem ściana po ścianie… Jesteś w stanie sobie wyobrazić, jaki to jest majątek? Ukryty gdzieś pod naszym nosem? Długo, zdecydowanie za długo mnie to irytowało. Byłem zmęczony, a tu nagle ukazała mi się wizja fabryki, więc mogłem to poświęcić. Na moje dalsze nieszczęście twój ojczulek całkiem ładnie się zabezpieczył i również ochronił tym ciebie… – Zaśmiał się, choć ledwo maskował swój gniew.
      Law zadrżał próbując sobie to wszystko poukładać w głowie. Drżał z wściekłości i dalej szukał rozwiązania z sytuacji. Rozpraszała go ta gadanina i wzbudzała jedynie jeszcze więcej emocji. Co mógł teraz zrobić? Co zaraz się stanie? Wizja śmierci zawisła nad nim, szczerząc do niego swoje białe kły. Wątpił, by wyszli z tego cało. Nie sądził, że przyjdzie ratunek. Nie brał udziału w filmie, wszystko to działo się naprawdę i jeśli Doflamingo zapyta go o tą jedną rzecz, której się obawiał, to wszyscy będą zgubieni. Nie musiał długo czekać, by całkowicie go dobili.
      - Więc… jak się pewnie domyślasz, teraz ładnie powiesz mi gdzie jest sejf, albo twój kolega szybciej dokona swojego żywota…- Wycelował nagle w Eustassa, a jedna z pielęgniarek zaszlochała przerażona. Wszyscy się trzęśli, obawiając się najgorszego. Do tego Law poczuł niewyobrażalną presję. Obrócił się do Doflamingo, nie wiedząc co robić. Killer był przy ścianie, również na celowniku. Nie było możliwości jakiegokolwiek ruchu. Nie dostrzegł nawet cienia szansy, by role się odwróciły. To był koniec.
      - Posłuchaj, nie wiem gdzie jest sejf - Law był przerażony. Miał o nim jedynie mgliste wspomnienie, ale gdzie to było nie miał bladego pojęcia. Próbował sobie przypomnieć, ale mu to uciekało. Dosłownie nikło, gdy próbował ustalić położenie. Myślał gorączkowo, ledwo opanowując panikę.
      - Mój czas jest cenny… Może ci jakoś pomogę…- Rozejrzał się po twarzach i zaśmiał cicho.- Chyba nie chcesz ich mieć na sumieniu, co? - Wskazał personel i Killera - On będzie pierwszy.
      - Czekaj, daj mi chwilę! - Oddychał szybko, ściągając z siebie maseczkę i resztę chirurgicznej garderoby - Muszę się zastanowić! - Wiedział, że nic nie wymyśli, miał za mało czasu.
      - Masz pięć sekund.
      Pistolet został odbezpieczony. Ktoś jęknął, ktoś krzyknął. Słyszał to jednak, jakby był pod taflą wody. Dosłownie za chwilę miał umrzeć jego przyjaciel, a on będzie stał nad nim, z jego krwią na rękach. Zamarł, wyobrażając sobie, że to się nie dzieje. Nie może go stracić. Nie teraz. Nie po tym wszystkim, co przeszli, nie po tym, jak prawie go uratował. Czemu los nie da mu tej ostatniej szansy? Czy wyczerpał już wszystkie możliwości? Naprawdę nie było niczego, co mógł zrobić?
      Dwie sekundy…
      W czasie odliczania, miał wrażenie, że świat zwolnił tępo, a jego serce się zatrzymało. Nie potrafił udzielić odpowiedzi, dlatego postanowił ściemnić, by choć trochę zyskać na czasie, i tak nie mając gwarancji, że to zadziała.
      Zanim jednak otworzył usta i padła ostatnia sekunda, niespodziewanie odezwał się ktoś inny.
     - Ja wiem, gdzie jest sejf - Powiedziała kobieta w zielonym kitlu. Wysunęła się delikatnie przed szereg.
     - O proszę. Cóż za ciekawy zwrot wydarzeń - Doflamingo uniósł brew zaintrygowany i przyjrzał się jej.
      Lekarka? Law patrzył na nią. Jeszcze przed chwilą pomagała mu w operacji.  Wydawała się przestraszona, choć wzrok miała zdecydowany. Tylko tyle mógł wyczytać, reszta była zasłonięta przez maseczkę i czepek.
     - Więc?- Zadał pytanie, ponaglając ją do mówienia.
     - Piwnica, tutaj w szpitalu - Dodała cicho.
     Trafalgar zamrugał. Według niego… Może pierwsza wpadł na pomysł, by oszukać jego wuja? Był prawie całkowicie pewny, że ściemnia i Doflamingo również nie za bardzo dał temu wiarę.
      - Przeszukałem je, nic nie znalazłem. Nie ładnie mi kłamać…- Groźnie ją ostrzegł, celując tym razem w nią.
      - Jest jedno pomieszczenie. Nikt o nim nie wie… Ukryte. Znałam pana Trafalgara, raz przez przypadek podsłuchałam rozmowę z jego żoną na ten temat. Proszę, to prawda, niech nas pan nie zabija! - Powiedziała drżącym głosem.- Zaprowadzę!
     - Fufufu… coś takiego… Szkoda że wcześniej nie wpadłem na to, by przepytać personel…- Blondyn najwyraźniej postanowił dać jej szansę. – W takim razie prowadź kobieto! Lepiej, żeby to była prawda, bo zabiję cię pierwszą. A ty Law pójdziesz z nami. Liczę, że masz przy sobie odpowiednie papiery? Reszta zostaje tu i pilnuje tej bandy. W razie mojego rozkazu, rozstrzelacie wszystkich.
      Jego ludzie skinęli głowami na zgodę. Law sięgnął do kurtki po kody, gorączkowo wymyślając awaryjny plan. Teraz, gdy sytuacja się zmieniła, mógł coś wykorzystać, miał więcej opcji. Na ich nieszczęście nikogo nie spotkali po drodze. Kobieta prowadziła w ciszy, z uniesionymi do góry dłońmi. Zaczęli schodzić po schodach w dół.
      Byli w potrzasku. Nie miał nic, czym mógłby zaatakować, nie ryzykując tym życia swojego i lekarki. Szli we trójkę coraz głębiej schodząc do piwnicy. Zrobiło się mrocznie.
     - Daleko jeszcze?
     - Kawałek.
     Zastanawiał się, jaki kobieta ma plan. Przecież to co powiedziała nie mogło być prawdą, chyba że wspomnienia go zwodziły. Nagle się zatrzymała i zaczęła odsuwać jeden z regałów na korytarzu. Law jej pomógł, gdy pospieszył go wiszący nad głową pistolet. Ich oczom ukazały się drzwi. Klamka puściła bez problemu, a wisząca żarówka zamrugała delikatnie, gdy włączyli światło.
Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu, pełnym kartonów i metalowych półek. Pachniała stęchlizną i trutką na szczury. Ich cienie na ścianach obserwowały ich uważnie swoimi czarnymi oczami.
     - I? - Zapytał Doflamingo, rozglądając się ciekawsko po ścianach, zapominając na chwilę o swoich zakładnikach. Najwyraźniej rzeczywiście nie znał tego pomieszczenia, dlatego stracił czujność.
      To wystarczyło, by kobieta rzuciła się na niego z dzikim krzykiem, zmieniając nie do poznania ton głosu.
     - Zdychaj, palancie! - Wydarła się i wyciągnęła coś ostrego z fartucha.
Law odskoczył, gdy rozległ się krzyk i oba ciała wylądowały na ziemi, szamocząc się ze sobą. Pistolet wylądował pod jego nogami więc drżącymi rękami go chwycił i wycelował. Nie mógł jednak strzelić, bo jeszcze by trafił kobietę. Po za tym wszystko stało się tak szybko, że ledwo się opanował, a było po wszystkim.
     Nagle lekarka odsunęła się od jego wuja i dysząc jak zwierzę, oparła o ścianę.
Doflamingo próbował wstać, ale upadł z powrotem, warcząc wściekle.
     - Co… do… kurwy…- Runął na ziemię, momentalnie  tracąc przytomność. Zapadła cisza. Obok upadła pusta strzykawka.
     - Co mu zrobiłaś? - Zapytał Law drżącym głosem, wciąż w niego celując i chcąc zastrzelić, gdyby tylko ruszył palcem. Miał wrażenie, że sam już od paru minut ani nie oddycha, ani krew mu nie dopływa do kończyn.
     - Zabiłam - Powiedziała poważnie, ale gdy zobaczyła wzrok Lawa, westchnęła i warknęła na niego - Oczywiście, że nie, idioto! Uśpiłam. Chociaż po takiej dawce, może rzeczywiście się już nie obudzi? – Zamyśliła się, sprawiając wrażenie, jakby cała sytuacja jej nie obeszła.
     - Kim jesteś?- wyszeptał Law, ledwo wychodząc z podziwu i szoku.
      To był jakiś kurewski cud, chyba, że lekarka nie była wcale jego sprzymierzeńcem.
     - Nie czasu na wyjaśnienia - Wzięła blondyna pod boki i wyciągnęła za ramiona ze składziku. Miała całkiem niezłą krzepę. Zupełnie inna kobieta, niż sprzed ataku. Chłopak stał jeszcze chwilę zastanawiając się, czy jej pomóc. Nie do końca dochodziło do niego, co właściwie się stało - Teraz jest niezłe zamieszanie. Zostaniesz tu - Powiedziała niespodziewanie.
      - Co?- Ledwo się odezwał, a drzwi zostały zamknięte przed jego nosem. Dobył klamki, lecz klucz już się przekręcił. Szarpnął za nią, nie mogąc uwierzyć.
     - Co jest?! Wypuść mnie!- Krzyknął w panice.
     - Przyjdę po ciebie później. Siedź tu cicho - odeszła, zostawiając go samego z własnym przerażeniem.
     - Co jest grane?!- Krzyczał i kopał w drzwi, lecz nikogo już po drugiej stronie nie było. Zaczął się przeraźliwie bać. O Kida, Killera, resztę przyjaciół, o personel, pokojówkę… Czy przeżyją? Kim była ta kobieta? Dlaczego nie pozwoliła mu iść ze sobą? Dlaczego go obroniła? Czy w ogóle ktoś tu wróci?
      Usiadł pod ścianą i złapał się za głowę, pierwszy raz w życiu zaczynając się modlić.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz