- Przykro mi
bardzo. Kto nie kradnie ten nie je!- Sanji swoją nogą- bo ręce miał
zajęte półmiskami- odciągał od talerzy jęczącego Luffiego.
- Nie myśl
sobie, że możesz za darmo się tutaj stołować!- Rudowłosa zabrała chłopakowi
jedzenie sprzed nosa wywołując u niego koleją falę jęków.
- Jak można
zresztą być takim fajtłapą żeby nic nie podwędzić… Ace, proszę porzućmy go na
pustyni… – Sabo był średnio głodny, ale ani myślał się dzielić. Patrzył z
zażenowaniem jak chłopak mdleje teatralnie z sił.
Luffy został
wysłany do kąta, odseparowany od reszty, a w szczególności od zastawionego
stołu i patrzył z nadzieją na jakiegokolwiek zbawiciela.
Ace jedząc
przyglądał się całej sytuacji bez komentarza. Do tej pory nie interweniował.
Zaskoczyło go zachowanie czarnowłosego. Wrócili już do swojej kryjówki ale tak
jak przypuszczał, nie zostali chętnie przywitani. Powód był prosty. Jedziesz
rabować- przywozisz skarby. Tutaj jest to forma zapłaty za możliwość
przebywania w tych jaskiniach. Przecież utrzymanie takiej ilości ludzi też
kosztuje. Każdy tu pracuje na swoje wyżywienie i nocleg. Nie dziwił się, że
ludziom się nie spodobały puste ręce Luffiego. Nie to jednak było dla niego
największym zaskoczeniem. Gdy wrócili każdy oddawał swoją część do wspólnego
podziału.
- Gdzie masz
swój worek?- Zapytała Luffiego Nami mierząc wściekle jego osobę. Z jej oczu
leciały gromy.
- Zgubiłem
po drodze.- Chłopak założył ręce na piersi.
- Co żeś
powiedział?!- Wszystkim opadły szczęki.- Ace! Skąd ty wytrzasnąłeś
takiego głąba?!- Krzyknęła, a z tłumu nagle wyłonił się Sanji i podszedł do
Piegowatego.
- To w ogóle
myśli?! Przez niego Nami-san jest rozdrażniona!- Pienił się facet.
- A może
wciskasz nam kit, chłopaczku…?- Ruda wyciągnęła krótki sztylet i przystawiła do
gardła Luffiego. Ten nawet się nie ruszył.
Czy on się w
ogóle czegokolwiek boi…? Ace nie spuszczał oczu z chłopaka. Zastanawiał się czemu nie powie innym
prawdy tylko uparcie wcisnął innym ten denny kit. Nie wiedział czy mu pomóc,
czy siedzieć tak dalej i się nie wypowiadać.
- Pewnie nie
udało mu się nic podwędzić i się wstydzi przyznać!- Śmiał się jeden z
rozbójników.
- Udało czy
nie udało, musi zapłacić za jedzenie.- Dziewczyna schowała nóż, ale dalej
spoglądała na niezachwianego w swej postawie chłopaka.- Jak masz zamiar to zrobić?
- Ace mi
pożyczy.- Luffy spojrzał na zaskoczonego Piegowatego.
- No nie
wiem…- Zaśmiał się zdziwiony jego pewnością .- Zastanowię się.- Powiedziałby
wszystkim prawdę, ale stwierdził że skoro młody nie chce to nie będzie
się wtrącał. Najwyraźniej nie chciał zbierać laurów za swój czyn.
- No dobra,
dopóki się nie zdecyduje, nie jesz do kolejnej wyprawy…- Ruda zamknęła notes,
wstała i udawała że nie zauważa ciągnącego się za nią czarnowłosego, który
chwycił błagalnie jej nogę.
- No weź…
Nie bądź taka…! – jęczał chłopak rozpaczliwie.- Ace, powiedz jej!
- Idioto! Co
robisz naszej księżniczce!- Koło niego pojawił się narwany blondyn i skopał mu
dupsko.- Zasady to zasady! Jeśli nie masz zamiaru ich przestrzegać to wypad
stąd!
- I ten
smarkacz chce zostać królem złodziei! Żałosne!
- Nie dość
że się rozgościł to jeszcze zero wdzięczności.
- Ace,
pozbądź się go, będzie nam sprawiał tylko kłopoty!- Krzyczeli na około
rozbójnicy.
Teraz
siedząc przy stole i rozmyślając o dzisiejszym dniu zrobiło mu się szkoda
Luffiego. Z jednej strony chciał mu dać nauczkę, że oddał cały worek nie myśląc
o tym, że tutaj będzie się musiał z czegoś rozliczyć, z drugiej- wiedział że
było to szlachetne i słuszne. Tej staruszce i dziewczynce bardziej się złoto
przyda, niż tutaj. O ile będą potrafiły się tym zagospodarować.
Westchnął w
końcu i przesunął robiąc czarnowłosemu miejsce koło siebie.
- Chodź, nie
mogę na ciebie patrzeć.- Machnął ręką zapraszając go do stołu. Luffy bez chwili
zwłoki zajął miejsce i ze łzami w oczach i pełną buzią jedzenia wypowiedział
niewyraźne słowa podziękowania.- Nami, podziel mój łup na pół z tą małpą.
- Ale ci
zmiękło serce panie ognisty.- Skomentowała to ruda spod przymrużonych powiek. –
Pamiętaj że twoje racje żywnościowe od teraz dzielicie wspólnie. – Sanji też
się temu przyglądał.
Ace spojrzał
z żalem na to ile już zjadł Luffy i ponownie westchnął. Czekał go chyba głodowy
miesiąc. Szybko pohamował apetyt chłopaka.
Po posiłku
wszyscy zaczęli się bawić, świętując nocny udany wypad. Rozpoczęły się tańce i
głośne rozmowy przy piwie. Muzyka ożywiła pomieszczenie. Dziewczyny poubierane
skąpo w kosztowne, błyszczące szaty wirowały w jej rytm wywołując wśród tłumu
głośne gwizdy zachwytu. Panowie siedzący w koncie podziwiali to
przedstawienie leniwie przeciągając wzrokiem po ich zgrabnych ciałach. Ace jako
jedyny wpatrywał się w podłoże popijając swój trunek i rozmyślając o
dzisiejszym zajściu z Luffym. Dopiero teraz dochodziła do niego powaga
sytuacji. Przełknął ślinę. Z tych myśli wytrącił go pijany Sanji opierając się
o jego ramie i przystawiając usta do ucha.
- Coś taki
markotny?- Powiedział chuchając alkoholem.- Źle się bawisz?
- Zajmij się
sobą kucharzu.- Piegowaty dopił swoje piwo i już chciał wstać, ale ręce
Sanjiego sprawnie posadziły go z powrotem.
- Hej, nie
obrażaj się…- Wyszeptał mu ponownie do ucha.- Może poprawić ci humor?
- Jesteś
pijany.- Ace czuł jak Sanji wodzi nosem po jego policzku i skroni. Jego dłonie
bawiły się jego koralami. Ignorował to. Zawsze było to samo. Blondyn miał
zdecydowanie inną orientacje seksualną po procentach. Albo to była jego
prawdziwa natura? W każdym razie odkąd pamiętał, to w takim stanie zawsze się
do niego przystawiał i nie działały żadne wykręcenia czy nawet groźby.
Nie to, że
Ace by nie chciał. Bardziej chodziło o to, że nie szukał tego rodzaju przygód.
Zwłaszcza z kolegą zza ściany. Aż do czasu pojawienia się Luffiego w jego
pokoju…
- Czemu
ciągle mi odmawiasz… Moglibyśmy się nieźle zabawić…- Polizał jego szyje.
Piegowaty delikatnie go odsunął. – Czy wolisz tego młodego…? Może z nim
powinienem spróbować?- To podziałało jak płachta na byka. Ace zerwał się z
krzesła nie chcąc więcej tego słuchać. Zmierzył wściekle Sanjiego, który
uśmiechał się chytrze. Postanowił jednak go zignorować i podprawił na głowie
swój pomarańczowy kapelusz. Kątem oka dostrzegł czarnowłosego, który patrzył na
niego z wyrzutem i prawdopodobnie widział całą sytuacje. Nagle chłopak odwrócił
się na pięcie i wybiegł z pomieszczenia. Ace spojrzał na pokazującego zęby w
uśmiechu blondyna który uformował dłoń w pistolet i udał, że oddaje
strzał w Portugasa.
- Bingo.-
Powiedział zdmuchując z palców niewidzialny dym.
Ace nie
zastanawiając się dłużej, pobiegł za Luffym. Miał gdzieś co Sanji sobie myśli,
ale wkurzyło go to co zrobił. Nie miał ochoty się z tego tłumaczyć, ale ta
scena zazdrości… Już się przekonał, że czarnowłosy potrafi reagować bardzo
emocjonalnie na wszystko i wątpił, żeby łatwo mu było go udobruchać. Z drugiej
strony, czemu on się tak stara? Nie miał żadnego powodu, żeby opiekować się tym
dzieciakiem. Do tego stanowił on dodatkowe zagrożenie dla nich wszystkich. Czuł
jednak, że bezmyślnie się przywiązał. Nie mógł tego inaczej nazwać. Musi szybko
wymyśleć co z tym zrobić.
Tak jak się
spodziewał, Luffy trafił do jego pokoju. Leżał na swoim posłaniu okryty kocem i
się nie ruszał. Ace podrapał się po karku. Nie wiedząc jak zacząć i widząc, że
czarnowłosy nie wpadł na żaden głupszy pomysł kładąc się bezpiecznie do łóżka,
postanowił uczynić to samo. Ściągnął koszulę, położył się na swoim posłaniu i odwrócił
przodem do ściany. Już nawet ułożył jakąś gadkę szmatkę by wybić młodemu
szalejące hormony z głowy, ale w tym momencie nie mógł wydusić z siebie ani
słowa. Miał nadzieję że może pójdą spać bez krępującej rozmowy.
Niestety
jego nadzieje się nie spełniły. Usłyszał po chwili jak Luffy się podnosi i
pochodzi do jego łóżka. Szturchnął go porządnie kilka razy aż w końcu Ace
odwrócił się jego stronę i spojrzał w rozgniewane oczy.
- Czego?
-
Obiecałeś!- Luffy patrzył zniecierpliwiony.
- Co
obiecałem…? Nic sobie nie przypominam…- udawał Piegowaty. Krew znowu zaczęła
szybciej krążyć mu w żyłach. Nie wiedział jak ma się wykręcić. Przerażała go ta
bezpośredniość. Ten chłopak nie miał żadnych zahamowań?
-Dlaczego
taki jesteś?!- Czarnowłosy odrzucił jego koc i usiadł na nim okrakiem. Nie
spuszczał z piegowatego wzroku oczekując jakiejś reakcji.
Ace
przełknął ślinę. Wiedział że powinien to przerwać. Nie mógł jednak nic zrobić
bo jego ciało ogarnął paraliż związany z bliskością ich ciał. Zaczynał
zapominać nawet dlaczego sobie tego odmawia.
- Dlaczego
Sanji cię dotykał?- Zapytał Luffy z wyrzutem.
- Bo był
pijany i nie wiedział co robi.- Nie rozumiał czemu się tłumaczy.
- Ja też
chcę! – I bez skrupułów dotknął dłonią jego klatki piersiowej.
Ace poczuł
przyjemny prąd rozchodzący się po ciele i pobudzający jego przyrodzenie.
Przyglądał się jak chłopak zjeżdża palcami i wzrokiem po jego mięśniach i z
powrotem badając ich fakturę. Był zaskoczony tym brakiem skrupułów, ale
pozwalał na to. Właściwie to się już poddał.
Luffy robił
to dalej. Spojrzał w końcu na Ace’a półprzymkniętymi powiekami. Nagle przysunął
się do niego bliżej co Piegowatego wprawiało w coraz większe osłupienie i
zarazem podniecenie.
- Chce cię
pocałować.- Oświadczył nagle.
Ace zrobił
wielkie oczy. Chwycił go szybko za twarz i swoją dłonią przykrył jego oczy.
- Cz-czyś ty
do reszty zwariował?!- Wydukał z siebie zawstydzony. Zastanawiał się gdzie się
podziała jego pewność siebie, którą wcześniej okazał gdy leżeli na deskach
podłogi. Pomyślał, że jeszcze nikt w życiu tak go nie speszył, tak ten mały w
tej chwili. Odchrząknął żeby się opanować. Nie wiedział czemu tak zareagował,
ale było to dla niego chyba za wielkim zaskoczeniem. Chłopak był ma maksa
bezpośredni.- Wracaj do łóżka…- Powiedział na końcu ledwie wierząc w to co
robi. Jego penis boleśnie zaprotestował.
Luffy
zrzucił gniewnie jego dłoń z twarzy.
-
Dlaczego?!- Krzyknął słomiany. Miał naburmuszoną minę. – Wtedy obiecałeś!
Dlaczego Sanji może, a ja nie?
On jest
kurwa księciem… Przelecę go zaraz… Zaraz go normalnie przelecę…
Takie
myślenie tylko bardziej go nakręcało. Ace’owi już niewiele brakowało do
porzucenia samokontroli. Próbował jeszcze ostatkiem swojej woli przeciwstawić
się temu pragnieniu. Było coraz trudniej zwłaszcza, że Luffy zbliżył się
bardziej i zarzucił dłonie na szyję.
- Nie chcę
iść…- Powiedział pochylając się i łącząc prawie ich usta.- To jest
przyjemne…- Wymruczał czarnowłosy stykając ich nosy i zamykając oczy.- Lubię
cię Ace.- Uniósł powieki obdarzając Portugasa śmiałym, a zarazem niewinnym
spojrzeniem.
Piegowaty
wciągnął z emocji powietrze. Uniósł ręce z zamiarem odepchnięcia czarnowłosego,
ale gdy tylko dotknął jego aksamitnej skóry, dłoń mimowolnie powędrowała do
jego szyi i przyciągnęła go do siebie.
Nim zdał
sobie z tego sprawę, połączył ich usta czując ulgę i rozkosz rozpływającą się
po swoim ciele. Luffy całym sobą przywarł do Ace’a sprawiając, że ich twarde
przyrodzenia poczuły się przez warstwy materiału. Westchnęli sobie w usta
czując wzajemnie swoje pożądanie. Piegowaty odpłynął zatracając się w tym
doznaniu. Już nie chciał się hamować. Nie widział powodu i przeklinał siebie że
w ogóle go szukał. Zawsze żył chwilą. Tym co tu i teraz. W końcu sobie o tym
przypomniał.
Zrzucił
chłopaka z siebie, który wylądował obok na plecach. Pochylił się nad nim
ponownie wpijając się zachłannie w jego usta. Był zachwycony brakiem
jakiegokolwiek oporu, a wręcz żarliwej odpowiedzi. Dłonie Luffiego błądziły po
jego ciele, a usta oddawały nieporadne pocałunki.
Szubko pozbył
się jego kamizelki. Palcami przejechał po jego brzuchu i biodrami przyparł to
drobne ciało do łóżka, ocierając się o równie gorące miejsce między nogami
Luffiego. Chłopak też nie był dłużny i chwytając go za pośladki przyciągał do
siebie. Ich usta zachłannie całowały wzajemnie wargi, brodę i szyje, zjeżdżając
niżej i rozpalając do czerwoności każdą komórkę ciała.
Zmysły,
wyostrzone przez burze emocji, zaczęły wyłapywać gdzieś z oddali jakieś
zamieszanie. Stało się to na tyle drażniące, że ciężko było nie zwracać na nie
uwagi.
Ace bardzo
nie chciał przerywać tego co robili, ale miał wrażenie, że dźwięki które
powinny oznaczać dobrą zabawę, nieco się zmieniły. Poczuł niepokój i musiał się
oderwać od Luffiego. Nadstawił uszu.
Chłopak o
nic nie pytał. Patrzyli sobie w oczy i najwyraźniej boje mieli takie samo
przeczucie.
- Też to
słyszysz?- Zapytał Ace, na co Luffy kiwnął głową.
Nagle do ich
uszu doszedł odgłos wystrzału.
- Zostajesz
tutaj!- Powiedział Piegowaty zakładając na głowę kapelusz.
- Nie! Idę z
tobą!- Upierał się Luffy stając u progu pomieszczenia.
Ace już był
wystarczająco zdenerwowany, przez dochodzące do jego uszu wystrzały, które
prawdopodobnie były oddawane w ich jadalni. Coś się musiało dziać niedobrego.
Nie mógł jednak ryzykować i zabierać tam młodego. Chłopak pewnie nigdy nie miał
w ręku broni. Stwierdził, że musi go przekonać do pozostania na dupie. Ace
podszedł do niego, położył swoje ręce na jego ramionach i spojrzał w oczy.
- Nie będę
spokojny, jeśli pójdziesz ze mną, rozumiesz?!
- A ja nie
będę, pozostając tutaj!- Chłopak wściekle mierzył się z nim na spojrzenia.
-Zostajesz!
Narobisz więcej kłopotu jak mnie nie posłuchasz.- Nie mogąc się powstrzymać,
pocałował go szybko w usta i się odsunął. Widział, że to mniej więcej
poskutkowało. Upór chłopaka lekko przygasł. – Zaraz będę z powrotem!- Zapewnił,
wykorzystując te zawahanie i ruszył w kierunku odgłosów walki.
Luffy
patrzył wściekły, jak Piegowaty znika za rogiem. Został tylko dlatego, że Ace
go o to prosił. Ze złością kopnął powietrze i wzbił nogą piasek z ziemi.
Chodził niespokojnie z założonymi rękoma od ściany do ściany, słysząc odgłosy
walki. Wiedział, że jeszcze kilka minut, a nogi same go poniosą. Był tak
zaaferowany tym co może się dziać w jaskini, że zupełnie nie dostrzegł postaci
czającej się w cieniu i obserwującej go od jakiegoś czasu…
…
Ace biegł
jak najszybciej do jadalni. Wpadł tam z impetem, w same centrum bitwy. W
powietrzu unosiły się kłęby piaskowego kurzu i świstały kule. Miecze
połyskiwały srebrem i czerwienią. Gdzie nie spojrzeć, tam ktoś prowadził
zaciętą walkę. W tłumie wypatrzył Sabo, raniącego dużego przeciwnika.
- Co się tu
dzieje?!- Krzyknął Piegowaty, dobijając do niego i pomagając w kontrataku.
- Ludzie
przeklętego Crocodila!- Powiedział blondyn przekrzykując hałas. Miał
kilka zadrapań i poplamione krwią ubranie. – Wlecieli tu jak stado os!- Świsnął
mieczem i wytrącił przeciwnikowi broń z ręki. Tamten szybko uciekł spanikowany
i zniknął we mgle.
- Gdzie
Shanks?!- Ace wywrócił stół, odsuwając od siebie kilku napastników i wycofując
się z Sabo pod ścianę.
- Po drugiej
stronie sali! A Słomiany?!- Zapytał osłaniając przyjaciela.
-
Bezpieczny!
Walczyli tak
chwilę, próbując chronić się wzajemnie i unikać ciosów. W tym rozgardiaszu,
krzykach i słabej widoczności ciężko było dostrzec, ilu jeszcze ludzi znajduje
się na polu bitwy. Ace tylko modlił się, żeby Luffy pozostał na swoim miejscu.
Miał też nadzieję, że nie stracili żadnego przyjaciela.
Nagle
powietrze przeszył ostry gwizd, na co przeciwnicy przestali nacierać i szybko
wycofali się w kłęby kurzu, znikając atakowanym z oczu.
- Co jest?!
Dlaczego uciekają?- Nie mógł pojąć Sabo. Dalej jednak trzymał miecz wyciągnięty
przed sobą i gotowy do zadania śmiertelnych ciosów. Odgłosy zaskoczenia
odzywały się z różnych miejsc.
W sali
zrobiło się ciszej. Poprawiła się widoczność.
- Czy
wszyscy są cali?!- Z oddali usłyszeli głos Shanksa.
- Mamy kilku
rannych!- Otrzymał w odpowiedzi. Ludzie wyczuwając, że wróg nawiał, porzucili
broń i podbiegli do potrzebujących pomocy.
Rozbójnicy
zajęli się cierpiącymi towarzyszami, opatrując im rany. Zaczęli również
doprowadzać do ładu pomieszczenie. Powywracane ławy i krzesła oraz jedzenie,
pomieszane z brudnym, zakrwawionym piachem, dawało nieciekawy obraz
wcześniejszych wydarzeń. Ace przeklinał siebie w duchu, że nie był na miejscu,
ale z drugiej strony, przynajmniej cieszył się, że Luffy nie brał w tym
udziału. Złość go zalewała, na myśl o szajce Crocodila. Nie sądził że ta czarna
menda będzie zdolna do takiej rzeczy. Do tego wpadając do samej kryjówki
Shanksa! To prawie jak samobójstwo! Dobrą wiadomością jaką usłyszał było to, że
nie stracili nikogo ze swoich ludzi. Odetchnął z ulgą. Po ogólnych oględzinach
strat, podszedł poszukać swojego szefa. Znalazł go zamyślonego, siedzącego na
przeciekających od dziur po kulach beczkach z piwem.
- Zemsta za
naruszenie granic?- Zapytał, przysiadając się do rudowłosego i chwytając wolny
kufel, przystawił go do wyciekającego złotego płynu.
- Nie brałem
go na poważnie.- Mężczyzna, pomimo maski skupienia, jaką przyjął, był wściekły.
Ace przyjrzał mu się dokładniej. Miał wrażenie, że nad czymś się głęboko
zastanawia. – Coś mi jednak nie pasuje…- Dodał, na co Piegowaty przez pierwszą
chwile nie zrozumiał.
- Co
dokładnie?- Ace próbował poszerzyć swoje pole myślenia, ale nie potrafił
doszukać się w tej nieproszonej wizycie innych pobudek. Upił łyk trunku,
oczyszczając ciało z emocji.
- Szefie!
Skarbiec pełny. Nic nie zginęło. -Oznajmił jeden rozbójnik podbiegając do
siedzących mężczyzn.
Rudowłosy
tym bardziej się zasępił. Przesunął palcami po lekkim zaroście i ustach,
wpatrując się intensywnie przed siebie.
- Skoro
chcieli się mścić, czemu nikogo nie zabili? Mogli ze spokojem to zrobić
wykorzystując element zaskoczenia.- Zatrzymał dłoń i przejechał po szyi.-
Zrobili za wielki raban… Wbiegaliby tu jedynie chcąc nam dać nauczkę? To
wyglądało raczej na odwrócenie uwagi… – Shanks myślał na głos. Wokół niego
zebrała się zgraja oddanych rozbójników, którzy również zaczęli się zastanawiać
nad problemem. – Niech wszyscy przeszukają swoje rzeczy. Być może wróg szukał
czegoś innego, niż nam się wydaje.- Powiedział na końcu, a wszyscy wykonali
polecenie, zastanawiając się nad powodem ataku. Ufali szefowi bezgranicznie,
dlatego nikt nie wykazał sprzeciwu.
Ace dopiero
teraz poczuł niepokój. Idąc za rozkazem, pobiegł do Luffiego, który pewnie
ledwo siedzi na miejscu. Pokonywał dzielący go od niego dystans i myślał nad
tym, co się wydarzyło i co usłyszał. Naprawdę się cieszył, że nie stracili
żadnych ludzi.
Zbliżając
się do sypialni, coś mu nie pasowało. Na korytarzu nikt nie czekał. Nie słyszał
też żadnych lamentów i skarg. Nie wierzył, że chłopak odnalazłby w sobie taką
siłę woli, żeby wrócić do pomieszczenia i w nim grzecznie siedzieć.
Przyspieszył kroku. Czuł jak jego serce zwiększa obroty. Pierwszą rzeczą, jaka
rzuciła mu się w oczy, była krew na kamiennej posadzce. Wiedział już, że coś
się stało. Nie musiał nawet wchodzić do sypialni. Poszedł za śladami purpurowej
cieczy i za zakrętem ujrzał słomiany kapelusz i resztę krwawej ścieżki. Wziął
go w drżące dłonie i spojrzał w głąb korytarza prowadzącego do wyjścia.
Dopiero
teraz uświadomił sobie jakim jest idiotą, zostawiając Luffiego samego.
Przełknął ślinę. Jak mógł tego nie przewidzieć?! Zacisnął pięści tak mocno, że
słoma podrażniła mu skórę dłoni. Zadrżał. Doszła do niego powaga i trwoga
sytuacji. Wiedział, że ma niewiele czasu, więc bez zastanowienia ruszył z
powrotem do jadalni w poszukiwaniu Shanksa.
…
Rudowłosy
przyglądał się oniemiały w klęczącego Ace’a. Odbywali prywatną rozmowę, a
następnie wyjawiając wszystko, czarnowłosy pochylił się i poprosił o
wybaczenie. Shanks przybrał surowy wyraz twarzy. Przez chwilę naprawdę miał nadzieję,
że to jakieś głupie żarty. Zdawał sobie sprawę jednak, że sytuacja raczej nie
była do nich stosowna.
- Kiedy
miałeś mi zamiar o tym powiedzieć?- Zapytał lodowato.
Odpowiedziało
mu jedynie pełne ciszy skruszenie. Czarnowłosy nie liczył na ulgowe traktowanie
czy przebaczenie. Był całkowicie świadomy tego, że wszystko stało się z jego
winy. Gdyby nie robił z tego tajemnicy, być może inaczej by się wszystko
potoczyło. Musiał jednak to wyznać. Luffy został przecież uprowadzony.
- Naraziłeś
nas wszystkich na niebezpieczeństwo, a szczególnie tego chłopaka.
- Wiem.- Ace
bał się unieść głowę. Chłodny ton przeszywał jego kości, wprowadzając mięśnie w
drżenie.
Nastała
chwila ciszy, w której Piegowaty myślał, że umrze ze wstydu i żalu, że podjął
tego tematu wcześniej.
- Nico
Robin. Gdybym wiedział… – Shanks się zamyślił i potarł skronie. Znał
przebiegłość i mądrość tej kobiety. Musiała od razu poznać chłopaka. Nie
widział innej możliwości, żeby wiedzieli, po kogo tutaj przychodzą. Postanowił
na razie odstawić na bok ukaranie Ace’a. Uprowadzenie księcia jest teraz
poważniejszą sprawą. Zmieni to mocno sytuacje polityczną państwa która i tak
nie jest już za ciekawa. Nie wróży to dobrze. Nie pojmował tego, jak chłopak
mógł znaleźć się u nich, w takich okolicznościach. Najwyraźniej królestwo nie
nagłośniło jeszcze sprawy, ale prawda i tak musiała gdzieś przeciec. Nie pałał
może sympatią do królestwa, ale nie życzył mu również upadku, jak co
poniektórzy. Kochał być rozbójnikiem, ale połasić się na tron, to już inna kwestia.
Dopiero teraz rozjaśniło mu to, czemu Crocodile posunął się do takich rzeczy i
czemu poszerzał swoje wpływy w tak szybkim tempie. Chciał najwyraźniej obalić
państwo.
- Muszę za
nim jechać. To moja wina.- Ace nie wytrzymał napięcia.
- I co? Jak
masz zamiar go odbić?- Zapytał równie chłodno. Wiedział, że Czarnowłosy nie
miał złych zamiarów, lecz to był pierwszy raz, gdy zataił przed nim tak istotną
rzecz.
- Nie wiem.
Proszę, puść mnie. Potem zrobisz ze mną co chcesz, ale pozwól mi za nimi
jechać.- Ace pochylił się jeszcze bardziej, dotykając czołem piasku.
- Nie.
Najpierw zajmiemy się rannymi. Później o tym zdecyduje. – Wiedział, że jeśli go
puści, nie będzie musiał nic robić. Crocodile był bezlitosnym draniem. Zabiliby
go na miejscu albo wykorzystali do szantażowania jego albo grupę. Nie mógł na
to pozwolić.
- Tracimy
czas! Jeśli Luffy wpadnie w ich łapy to…!- Spojrzał mu błagalnie w oczy.
Napotkał jednak chłód, zmęczenie i rozczarowanie którego najbardziej się
obawiał.
- Zdaję
sobie sprawę. Muszę to przemyśleć, zanim podejmiemy działania.- Wstał,
pokazując, że chce zakończyć dyskusje.
Ace zagryzł
wargę. Shanks już chciał go wyminąć, ale się zatrzymał.
- Czym
jeszcze kierujesz się w odzyskaniu tego chłopaka?- Zapytał patrząc na niego z
góry.
Na twarz
Piegowatego wpełzł czerwony rumieniec. Nie sposób było go zakryć więc poczuł,
że nie musi tego wyjaśniać. Odwrócił głowę zawstydzony. Nie mógł tego
powstrzymać. Wzrok Shanksa upewnił go w tym, że odczytał jego uczucia.
- Odbijemy
go. – Powiedział do Czarnowłosego. – Mimo wszystko stał się jednym z nas. Nie
daruję również Crocodilowi jego bezczelności.- Przerwał na chwilę by
westchnąć.- Dochodzi do tego również fakt, że chłopak jest dziedzicem
tronu. Może wybuchnąć wojna domowa.
- Dlatego
musimy szybko działać i…- Ace spróbował ostatni raz.
- Koniec
dyskusji.- Uciął jego wypowiedź i ruszył do wyjścia. – O twojej niesubordynacji
jeszcze porozmawiamy. Zajmij się swoimi zadaniami.
Wyszedł,
pozostawiając Piegowatego, który ściskał kurczowo kapelusz Luffiego. Mógł mieć
jedynie nadzieję, że chłopak jakoś sobie poradzi. Musiał uspokoić swoje serce.
Zaklnął pod nosem, zdenerwowany tym, jak bardzo się martwił. Nie sądził, że
przez ten krótki czas, tak przywiąże się do tych ciemnych, ufnych oczu.
Najchętniej ruszyłby od razu w pościg, ale nie mógł znów sprzeciwić się
Shanksowi. Już i tak nieźle przysporzył kłopotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz