sobota, 13 czerwca 2015

Pustynny żar 5



- Przykro mi bardzo. Kto nie kradnie ten nie je!- Sanji  swoją nogą- bo ręce miał zajęte półmiskami- odciągał od talerzy jęczącego Luffiego.
- Nie myśl sobie, że możesz za darmo się tutaj stołować!- Rudowłosa zabrała chłopakowi jedzenie sprzed nosa wywołując u niego koleją falę jęków.
- Jak można zresztą być takim fajtłapą żeby nic nie podwędzić… Ace, proszę porzućmy go na pustyni… – Sabo był średnio głodny, ale ani myślał się dzielić. Patrzył z zażenowaniem jak chłopak mdleje teatralnie z sił.
Luffy został wysłany do kąta, odseparowany od reszty, a w szczególności od zastawionego stołu i patrzył z nadzieją na jakiegokolwiek zbawiciela.
Ace jedząc przyglądał się całej sytuacji bez komentarza. Do tej pory nie interweniował. Zaskoczyło go zachowanie czarnowłosego. Wrócili już do swojej kryjówki ale tak jak przypuszczał, nie zostali chętnie przywitani. Powód był prosty. Jedziesz rabować- przywozisz skarby. Tutaj jest to  forma zapłaty za możliwość przebywania w tych jaskiniach. Przecież utrzymanie takiej ilości ludzi też kosztuje. Każdy tu pracuje na swoje wyżywienie i nocleg. Nie dziwił się, że ludziom się nie spodobały puste ręce Luffiego. Nie to jednak było dla niego największym zaskoczeniem. Gdy wrócili każdy oddawał swoją część do wspólnego podziału.
- Gdzie masz swój worek?- Zapytała Luffiego Nami mierząc wściekle jego osobę. Z jej oczu leciały gromy.
- Zgubiłem po drodze.- Chłopak założył ręce na piersi.
- Co żeś powiedział?!- Wszystkim opadły szczęki.-  Ace! Skąd ty wytrzasnąłeś takiego głąba?!- Krzyknęła, a z tłumu nagle wyłonił się Sanji i podszedł do Piegowatego.
- To w ogóle myśli?! Przez niego Nami-san jest rozdrażniona!- Pienił się facet.
- A może wciskasz nam kit, chłopaczku…?- Ruda wyciągnęła krótki sztylet i przystawiła do gardła Luffiego. Ten nawet się nie ruszył.
Czy on się w ogóle czegokolwiek boi…? Ace nie spuszczał oczu z chłopaka. Zastanawiał się czemu nie powie innym prawdy tylko uparcie wcisnął innym ten denny kit. Nie wiedział czy mu pomóc, czy siedzieć tak dalej i się nie wypowiadać.
- Pewnie nie udało mu się nic podwędzić i się wstydzi przyznać!- Śmiał się jeden z rozbójników.
- Udało czy nie udało, musi zapłacić za jedzenie.- Dziewczyna schowała nóż, ale dalej spoglądała na niezachwianego w swej postawie chłopaka.- Jak masz zamiar to zrobić?
- Ace mi pożyczy.- Luffy spojrzał na zaskoczonego Piegowatego.
- No nie wiem…- Zaśmiał się zdziwiony jego pewnością .- Zastanowię się.- Powiedziałby wszystkim prawdę, ale stwierdził że  skoro młody nie chce to nie będzie się wtrącał. Najwyraźniej nie chciał zbierać laurów za swój czyn.
- No dobra, dopóki się nie zdecyduje, nie jesz do kolejnej wyprawy…- Ruda zamknęła notes, wstała i udawała że nie zauważa ciągnącego się za nią czarnowłosego, który chwycił błagalnie jej nogę.
- No weź… Nie bądź taka…! – jęczał chłopak rozpaczliwie.- Ace, powiedz jej!
- Idioto! Co robisz naszej księżniczce!- Koło niego pojawił się narwany blondyn i skopał mu dupsko.- Zasady to zasady! Jeśli nie masz zamiaru ich przestrzegać to wypad stąd!
- I ten smarkacz chce zostać królem złodziei! Żałosne!
- Nie dość że się rozgościł to jeszcze zero wdzięczności.
- Ace, pozbądź się go, będzie nam sprawiał tylko kłopoty!- Krzyczeli na około rozbójnicy.
Teraz siedząc przy stole i rozmyślając o dzisiejszym dniu zrobiło mu się szkoda Luffiego. Z jednej strony chciał mu dać nauczkę, że oddał cały worek nie myśląc o tym, że tutaj będzie się musiał z czegoś rozliczyć, z drugiej- wiedział że było to szlachetne i słuszne. Tej staruszce i dziewczynce bardziej się złoto przyda, niż tutaj. O ile będą potrafiły się tym zagospodarować.
Westchnął w końcu i przesunął  robiąc czarnowłosemu miejsce koło siebie.
- Chodź, nie mogę na ciebie patrzeć.- Machnął ręką zapraszając go do stołu. Luffy bez chwili zwłoki zajął miejsce i ze łzami w oczach i pełną buzią jedzenia wypowiedział niewyraźne słowa podziękowania.- Nami, podziel mój łup na pół z tą małpą.
- Ale ci zmiękło serce panie ognisty.- Skomentowała to ruda spod przymrużonych powiek. – Pamiętaj że twoje racje żywnościowe od teraz dzielicie wspólnie. – Sanji też się temu przyglądał.
Ace spojrzał z żalem na to ile już zjadł Luffy i ponownie westchnął. Czekał go chyba głodowy miesiąc. Szybko pohamował apetyt chłopaka.
Po posiłku wszyscy zaczęli się bawić, świętując nocny udany wypad. Rozpoczęły się tańce i głośne rozmowy przy piwie. Muzyka ożywiła pomieszczenie. Dziewczyny poubierane skąpo w kosztowne, błyszczące szaty wirowały w jej rytm wywołując wśród tłumu głośne gwizdy zachwytu.  Panowie siedzący w koncie podziwiali to przedstawienie leniwie przeciągając wzrokiem po ich zgrabnych ciałach. Ace jako jedyny wpatrywał się w podłoże popijając swój trunek i rozmyślając o dzisiejszym zajściu z Luffym. Dopiero teraz dochodziła do niego powaga sytuacji. Przełknął ślinę. Z tych myśli wytrącił go pijany Sanji opierając się o jego ramie i przystawiając usta do ucha.
- Coś taki markotny?- Powiedział chuchając alkoholem.- Źle się bawisz?
- Zajmij się sobą kucharzu.- Piegowaty dopił swoje piwo i już chciał wstać, ale ręce Sanjiego sprawnie posadziły go z powrotem.
- Hej, nie obrażaj się…- Wyszeptał mu ponownie do ucha.- Może poprawić ci humor?
- Jesteś pijany.- Ace czuł jak Sanji wodzi nosem po jego policzku i skroni. Jego dłonie bawiły się jego koralami. Ignorował to. Zawsze było to samo. Blondyn miał zdecydowanie inną orientacje seksualną po procentach. Albo to była jego prawdziwa natura? W każdym razie odkąd pamiętał, to w takim stanie zawsze się do niego przystawiał i nie działały żadne wykręcenia czy nawet groźby.
Nie to, że Ace by nie chciał. Bardziej chodziło o to, że nie szukał tego rodzaju przygód. Zwłaszcza z kolegą zza ściany. Aż do czasu pojawienia się Luffiego w jego pokoju…
- Czemu ciągle mi odmawiasz… Moglibyśmy się nieźle zabawić…- Polizał jego szyje. Piegowaty delikatnie go odsunął. – Czy wolisz tego młodego…? Może z nim powinienem spróbować?- To podziałało jak płachta na byka. Ace zerwał się z krzesła nie chcąc więcej tego słuchać. Zmierzył wściekle Sanjiego, który uśmiechał się chytrze. Postanowił jednak go zignorować i podprawił na głowie swój pomarańczowy kapelusz. Kątem oka dostrzegł czarnowłosego, który patrzył na niego z wyrzutem i prawdopodobnie widział całą sytuacje. Nagle chłopak odwrócił się na pięcie i wybiegł z pomieszczenia. Ace spojrzał na pokazującego zęby w uśmiechu blondyna który uformował dłoń w pistolet i  udał, że oddaje strzał w Portugasa.
- Bingo.- Powiedział zdmuchując z palców niewidzialny dym.
Ace nie zastanawiając się dłużej, pobiegł za Luffym. Miał gdzieś co Sanji sobie myśli, ale wkurzyło go to co zrobił. Nie miał ochoty się z tego tłumaczyć, ale ta scena zazdrości… Już się przekonał, że czarnowłosy potrafi reagować bardzo emocjonalnie na wszystko i wątpił, żeby łatwo mu było go udobruchać. Z drugiej strony, czemu on się tak stara? Nie miał żadnego powodu, żeby opiekować się tym dzieciakiem. Do tego stanowił on dodatkowe zagrożenie dla nich wszystkich. Czuł jednak, że bezmyślnie się przywiązał. Nie mógł tego inaczej nazwać. Musi szybko wymyśleć co z tym zrobić.
Tak jak się spodziewał, Luffy trafił do jego pokoju. Leżał na swoim posłaniu okryty kocem i się nie ruszał. Ace podrapał się po karku. Nie wiedząc jak zacząć i widząc, że czarnowłosy nie wpadł na żaden głupszy pomysł kładąc się bezpiecznie do łóżka, postanowił uczynić to samo. Ściągnął koszulę, położył się na swoim posłaniu i odwrócił przodem do ściany. Już nawet ułożył jakąś gadkę szmatkę by wybić młodemu szalejące hormony z głowy, ale w tym momencie nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Miał nadzieję że może pójdą spać bez krępującej rozmowy.
Niestety jego nadzieje się nie spełniły. Usłyszał po chwili jak Luffy się podnosi i pochodzi do jego łóżka. Szturchnął go porządnie kilka razy aż w końcu Ace odwrócił się jego stronę i spojrzał w rozgniewane oczy.
- Czego?
- Obiecałeś!- Luffy patrzył zniecierpliwiony.
- Co obiecałem…? Nic sobie nie przypominam…- udawał Piegowaty. Krew znowu zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Nie wiedział jak ma się wykręcić. Przerażała go ta bezpośredniość. Ten chłopak nie miał żadnych zahamowań?
-Dlaczego taki jesteś?!- Czarnowłosy odrzucił jego koc i usiadł na nim okrakiem. Nie spuszczał z piegowatego wzroku oczekując jakiejś reakcji.
Ace przełknął ślinę. Wiedział że powinien to przerwać. Nie mógł jednak nic zrobić bo jego ciało ogarnął paraliż związany z bliskością ich ciał. Zaczynał zapominać nawet dlaczego sobie tego odmawia.
- Dlaczego Sanji cię dotykał?- Zapytał Luffy z wyrzutem.
- Bo był pijany i nie wiedział co robi.- Nie rozumiał czemu się tłumaczy.
- Ja też chcę! – I bez skrupułów dotknął dłonią jego klatki piersiowej.
Ace poczuł przyjemny prąd rozchodzący się po ciele i pobudzający jego przyrodzenie. Przyglądał się jak chłopak zjeżdża palcami i wzrokiem po jego mięśniach i z powrotem badając ich fakturę. Był zaskoczony tym brakiem skrupułów, ale pozwalał na to. Właściwie to się już poddał.
Luffy robił to dalej. Spojrzał w końcu na Ace’a półprzymkniętymi powiekami. Nagle przysunął się do niego bliżej co Piegowatego wprawiało w coraz większe osłupienie i zarazem podniecenie.
- Chce cię pocałować.- Oświadczył nagle.
Ace zrobił wielkie oczy. Chwycił go szybko za twarz i swoją dłonią przykrył jego oczy.
- Cz-czyś ty do reszty zwariował?!- Wydukał z siebie zawstydzony. Zastanawiał się gdzie się podziała jego pewność siebie, którą wcześniej okazał gdy leżeli na deskach podłogi. Pomyślał, że jeszcze nikt w życiu tak go nie speszył, tak ten mały w tej chwili. Odchrząknął żeby się opanować. Nie wiedział czemu tak zareagował, ale było to dla niego chyba za wielkim zaskoczeniem. Chłopak był ma maksa bezpośredni.- Wracaj do łóżka…- Powiedział na końcu ledwie wierząc w to co robi. Jego penis boleśnie zaprotestował.
Luffy zrzucił gniewnie jego dłoń z twarzy.
- Dlaczego?!- Krzyknął słomiany. Miał naburmuszoną minę. – Wtedy obiecałeś! Dlaczego Sanji może, a ja nie?
On jest kurwa księciem… Przelecę go zaraz… Zaraz go normalnie przelecę…
Takie myślenie tylko bardziej go nakręcało. Ace’owi już niewiele brakowało do porzucenia samokontroli. Próbował jeszcze ostatkiem swojej woli przeciwstawić się temu pragnieniu. Było coraz trudniej zwłaszcza, że Luffy zbliżył się bardziej i zarzucił dłonie na szyję.
- Nie chcę iść…- Powiedział pochylając się i łącząc prawie ich usta.-  To jest przyjemne…- Wymruczał czarnowłosy stykając ich nosy i zamykając oczy.- Lubię cię Ace.- Uniósł powieki obdarzając Portugasa śmiałym, a zarazem niewinnym spojrzeniem.
Piegowaty wciągnął z emocji powietrze. Uniósł ręce z zamiarem odepchnięcia czarnowłosego, ale gdy tylko dotknął jego aksamitnej skóry, dłoń mimowolnie powędrowała do jego szyi i przyciągnęła go do siebie.
Nim zdał sobie z tego sprawę, połączył ich usta czując ulgę i rozkosz rozpływającą się po swoim ciele. Luffy całym sobą przywarł do Ace’a sprawiając, że ich twarde przyrodzenia poczuły się przez warstwy materiału. Westchnęli sobie w usta czując wzajemnie swoje pożądanie. Piegowaty odpłynął zatracając się w tym doznaniu. Już nie chciał się hamować. Nie widział powodu i przeklinał siebie że w ogóle go szukał. Zawsze żył chwilą. Tym co tu i teraz. W końcu sobie o tym przypomniał.
Zrzucił chłopaka z siebie, który wylądował obok na plecach. Pochylił się nad nim ponownie wpijając się zachłannie w jego usta.  Był zachwycony brakiem jakiegokolwiek oporu, a wręcz żarliwej odpowiedzi. Dłonie Luffiego błądziły po jego ciele, a usta oddawały nieporadne pocałunki.
Szubko pozbył się jego kamizelki. Palcami przejechał po jego brzuchu i biodrami przyparł to drobne ciało do łóżka, ocierając się o równie gorące miejsce między nogami Luffiego. Chłopak też nie był dłużny i chwytając go za pośladki przyciągał do siebie. Ich usta zachłannie całowały wzajemnie wargi, brodę i szyje, zjeżdżając niżej i rozpalając do czerwoności każdą komórkę ciała.
Zmysły, wyostrzone przez burze emocji, zaczęły wyłapywać gdzieś z oddali jakieś zamieszanie. Stało się to na tyle drażniące, że ciężko było nie zwracać na nie uwagi.
Ace bardzo nie chciał przerywać tego co robili, ale miał wrażenie, że dźwięki które powinny oznaczać dobrą zabawę, nieco się zmieniły. Poczuł niepokój i musiał się oderwać od Luffiego. Nadstawił uszu.
Chłopak o nic nie pytał. Patrzyli sobie w oczy i najwyraźniej boje mieli takie samo przeczucie.
- Też to słyszysz?- Zapytał Ace, na co Luffy kiwnął głową.
Nagle do ich uszu doszedł odgłos wystrzału.
- Zostajesz tutaj!- Powiedział Piegowaty zakładając na głowę kapelusz.
- Nie! Idę z tobą!- Upierał się Luffy stając u progu pomieszczenia.
Ace już był wystarczająco zdenerwowany, przez dochodzące do jego uszu wystrzały, które prawdopodobnie były oddawane w ich jadalni. Coś się musiało dziać niedobrego. Nie mógł jednak ryzykować i zabierać tam młodego. Chłopak pewnie nigdy nie miał w ręku broni. Stwierdził, że musi go przekonać do pozostania na dupie. Ace podszedł do niego, położył swoje ręce na jego ramionach i spojrzał w oczy.
- Nie będę spokojny, jeśli pójdziesz ze mną, rozumiesz?!
- A ja nie będę, pozostając tutaj!- Chłopak wściekle mierzył się z nim na spojrzenia.
-Zostajesz! Narobisz więcej kłopotu jak mnie nie posłuchasz.- Nie mogąc się powstrzymać, pocałował go szybko w usta i się odsunął. Widział, że to mniej więcej poskutkowało. Upór chłopaka lekko przygasł. – Zaraz będę z powrotem!- Zapewnił, wykorzystując te zawahanie i ruszył w kierunku odgłosów walki.
Luffy patrzył wściekły, jak Piegowaty znika za rogiem. Został tylko dlatego, że Ace go o to prosił. Ze złością kopnął powietrze i wzbił nogą piasek z ziemi. Chodził niespokojnie z założonymi rękoma od ściany do ściany, słysząc odgłosy walki. Wiedział, że jeszcze kilka minut, a nogi same go poniosą. Był tak zaaferowany tym co może się dziać w jaskini, że zupełnie nie dostrzegł postaci czającej się w cieniu i obserwującej go od jakiegoś czasu…
Ace biegł jak najszybciej do jadalni. Wpadł tam z impetem, w same centrum bitwy. W powietrzu unosiły się kłęby piaskowego kurzu i  świstały kule. Miecze połyskiwały srebrem i czerwienią. Gdzie nie spojrzeć, tam ktoś prowadził zaciętą walkę. W tłumie wypatrzył Sabo, raniącego dużego przeciwnika.
- Co się tu dzieje?!- Krzyknął Piegowaty, dobijając do niego i pomagając w kontrataku.
- Ludzie przeklętego Crocodila!- Powiedział  blondyn przekrzykując hałas. Miał kilka zadrapań i poplamione krwią ubranie. – Wlecieli tu jak stado os!- Świsnął mieczem i wytrącił przeciwnikowi broń z ręki. Tamten szybko uciekł spanikowany i zniknął we mgle.
- Gdzie Shanks?!- Ace wywrócił stół, odsuwając od siebie kilku napastników i wycofując się z Sabo pod ścianę.
- Po drugiej stronie sali! A Słomiany?!- Zapytał osłaniając przyjaciela.
- Bezpieczny!
Walczyli tak chwilę, próbując chronić się wzajemnie i unikać ciosów. W tym rozgardiaszu, krzykach i słabej widoczności ciężko było dostrzec, ilu jeszcze ludzi znajduje się na polu bitwy. Ace tylko modlił się, żeby Luffy pozostał na swoim miejscu. Miał też nadzieję, że nie stracili żadnego przyjaciela.
Nagle powietrze przeszył ostry gwizd, na co przeciwnicy przestali nacierać i szybko wycofali się w kłęby kurzu, znikając atakowanym z oczu.
- Co jest?! Dlaczego uciekają?- Nie mógł pojąć Sabo. Dalej jednak trzymał miecz wyciągnięty przed sobą i gotowy do zadania śmiertelnych ciosów. Odgłosy zaskoczenia odzywały się z różnych miejsc.
W sali zrobiło się ciszej. Poprawiła się widoczność.
- Czy wszyscy są cali?!- Z oddali usłyszeli głos Shanksa.
- Mamy kilku rannych!- Otrzymał w odpowiedzi. Ludzie wyczuwając, że wróg nawiał, porzucili broń i podbiegli do potrzebujących pomocy.
Rozbójnicy zajęli się cierpiącymi towarzyszami, opatrując im rany. Zaczęli również doprowadzać do ładu pomieszczenie. Powywracane ławy i krzesła oraz jedzenie, pomieszane z brudnym, zakrwawionym piachem, dawało nieciekawy obraz wcześniejszych wydarzeń. Ace przeklinał siebie w duchu, że nie był na miejscu, ale z drugiej strony, przynajmniej cieszył się, że Luffy nie brał w tym udziału. Złość go zalewała, na myśl o szajce Crocodila. Nie sądził że ta czarna menda będzie zdolna do takiej rzeczy. Do tego wpadając do samej kryjówki Shanksa! To prawie jak samobójstwo! Dobrą wiadomością jaką usłyszał było to, że nie stracili nikogo ze swoich ludzi. Odetchnął z ulgą. Po ogólnych oględzinach strat, podszedł poszukać swojego szefa. Znalazł go zamyślonego, siedzącego na przeciekających od dziur po kulach beczkach z piwem.
- Zemsta za naruszenie granic?- Zapytał, przysiadając się do rudowłosego i chwytając wolny kufel, przystawił go do wyciekającego złotego płynu.
- Nie brałem go na poważnie.- Mężczyzna, pomimo maski skupienia, jaką przyjął, był wściekły. Ace przyjrzał mu się dokładniej. Miał wrażenie, że nad czymś się głęboko zastanawia. – Coś mi jednak nie pasuje…- Dodał, na co Piegowaty przez pierwszą chwile nie zrozumiał.
- Co dokładnie?- Ace próbował poszerzyć swoje pole myślenia, ale nie potrafił doszukać się w tej nieproszonej wizycie innych pobudek. Upił łyk trunku, oczyszczając ciało z emocji.
- Szefie! Skarbiec pełny. Nic nie zginęło. -Oznajmił jeden rozbójnik podbiegając do siedzących mężczyzn.
Rudowłosy tym bardziej się zasępił. Przesunął palcami po lekkim zaroście i ustach, wpatrując się intensywnie przed siebie.
- Skoro chcieli się mścić, czemu nikogo nie zabili? Mogli ze spokojem to zrobić wykorzystując element zaskoczenia.- Zatrzymał dłoń i przejechał po szyi.-  Zrobili za wielki raban… Wbiegaliby tu jedynie chcąc nam dać nauczkę? To wyglądało raczej na odwrócenie uwagi… – Shanks myślał na głos. Wokół niego zebrała się zgraja oddanych rozbójników, którzy również zaczęli się zastanawiać nad problemem. – Niech wszyscy przeszukają swoje rzeczy. Być może wróg szukał czegoś innego, niż nam się wydaje.- Powiedział na końcu, a wszyscy wykonali polecenie, zastanawiając się nad powodem ataku. Ufali szefowi bezgranicznie, dlatego nikt nie wykazał sprzeciwu.
Ace dopiero teraz poczuł niepokój. Idąc za rozkazem, pobiegł do Luffiego, który pewnie ledwo siedzi na miejscu. Pokonywał dzielący go od niego dystans i myślał nad tym, co się wydarzyło i co usłyszał. Naprawdę się cieszył, że nie stracili żadnych ludzi.
Zbliżając się do sypialni, coś mu nie pasowało. Na korytarzu nikt nie czekał. Nie słyszał też żadnych lamentów i skarg. Nie wierzył, że chłopak odnalazłby w sobie taką siłę woli, żeby wrócić do pomieszczenia i w nim grzecznie siedzieć. Przyspieszył kroku. Czuł jak jego serce zwiększa obroty. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, była krew na kamiennej posadzce. Wiedział już, że coś się stało. Nie musiał nawet wchodzić do sypialni. Poszedł za śladami purpurowej cieczy i za zakrętem ujrzał słomiany kapelusz i resztę krwawej ścieżki. Wziął go w drżące dłonie i spojrzał w głąb korytarza prowadzącego do wyjścia.
Dopiero teraz uświadomił sobie jakim jest idiotą, zostawiając Luffiego samego. Przełknął ślinę. Jak mógł tego nie przewidzieć?! Zacisnął pięści tak mocno, że słoma podrażniła mu skórę dłoni. Zadrżał. Doszła do niego powaga i trwoga sytuacji. Wiedział, że ma niewiele czasu, więc bez zastanowienia ruszył z powrotem do jadalni w poszukiwaniu Shanksa.
Rudowłosy przyglądał się oniemiały w klęczącego Ace’a. Odbywali prywatną rozmowę, a następnie wyjawiając wszystko, czarnowłosy pochylił się i poprosił o wybaczenie. Shanks przybrał surowy wyraz twarzy. Przez chwilę naprawdę miał nadzieję, że to jakieś głupie żarty. Zdawał sobie sprawę jednak, że sytuacja raczej nie była do nich stosowna.
- Kiedy miałeś mi zamiar o tym powiedzieć?- Zapytał lodowato.
Odpowiedziało mu jedynie pełne ciszy skruszenie. Czarnowłosy nie liczył na ulgowe traktowanie czy przebaczenie. Był całkowicie świadomy tego, że wszystko stało się z jego winy. Gdyby nie robił z tego tajemnicy, być może inaczej by się wszystko potoczyło. Musiał jednak to wyznać. Luffy został przecież uprowadzony.
- Naraziłeś nas wszystkich na niebezpieczeństwo, a szczególnie tego chłopaka.
- Wiem.- Ace bał się unieść głowę. Chłodny ton przeszywał jego kości, wprowadzając mięśnie w drżenie.
Nastała chwila ciszy, w której Piegowaty myślał, że umrze ze wstydu i żalu, że podjął tego tematu wcześniej.
- Nico Robin. Gdybym wiedział… – Shanks się zamyślił i potarł skronie. Znał przebiegłość i mądrość tej kobiety. Musiała od razu poznać chłopaka. Nie widział innej możliwości, żeby wiedzieli, po kogo tutaj przychodzą. Postanowił na razie odstawić na bok ukaranie Ace’a. Uprowadzenie księcia jest teraz poważniejszą sprawą. Zmieni to mocno sytuacje polityczną państwa która i tak nie jest już za ciekawa. Nie wróży to dobrze. Nie pojmował tego, jak chłopak mógł znaleźć się u nich, w takich okolicznościach. Najwyraźniej królestwo nie nagłośniło jeszcze sprawy, ale prawda i tak musiała gdzieś przeciec. Nie pałał może sympatią do królestwa, ale nie życzył mu również upadku, jak co poniektórzy. Kochał być rozbójnikiem, ale połasić się na tron, to już inna kwestia. Dopiero teraz rozjaśniło mu to, czemu Crocodile posunął się do takich rzeczy i czemu poszerzał swoje wpływy w tak szybkim tempie. Chciał najwyraźniej obalić państwo.
- Muszę za nim jechać. To moja wina.- Ace nie wytrzymał napięcia.
- I co? Jak masz zamiar go odbić?- Zapytał równie chłodno. Wiedział, że Czarnowłosy nie miał złych zamiarów, lecz to był pierwszy raz, gdy zataił przed nim tak istotną rzecz.
- Nie wiem. Proszę, puść mnie. Potem zrobisz ze mną co chcesz, ale pozwól mi za nimi jechać.- Ace pochylił się jeszcze bardziej, dotykając czołem piasku.
- Nie. Najpierw zajmiemy się rannymi. Później o tym zdecyduje. – Wiedział, że jeśli go puści, nie będzie musiał nic robić. Crocodile był bezlitosnym draniem. Zabiliby go na miejscu albo wykorzystali do szantażowania jego albo grupę. Nie mógł na to pozwolić.
- Tracimy czas! Jeśli Luffy wpadnie w ich łapy to…!- Spojrzał mu błagalnie w oczy. Napotkał jednak chłód, zmęczenie i rozczarowanie którego najbardziej się obawiał.
- Zdaję sobie sprawę. Muszę to przemyśleć, zanim podejmiemy działania.- Wstał, pokazując, że chce zakończyć dyskusje.
Ace zagryzł wargę. Shanks już chciał go wyminąć, ale się zatrzymał.
- Czym jeszcze kierujesz się w odzyskaniu tego chłopaka?- Zapytał patrząc na niego z góry.
Na twarz Piegowatego wpełzł czerwony rumieniec. Nie sposób było go zakryć więc poczuł, że nie musi tego wyjaśniać. Odwrócił głowę zawstydzony. Nie mógł tego powstrzymać. Wzrok Shanksa upewnił go w tym, że odczytał jego uczucia.
- Odbijemy go. – Powiedział do Czarnowłosego. – Mimo wszystko stał się jednym z nas. Nie daruję również Crocodilowi jego bezczelności.- Przerwał na chwilę by westchnąć.-  Dochodzi do tego również fakt, że chłopak jest dziedzicem tronu. Może wybuchnąć wojna domowa.
- Dlatego musimy szybko działać i…- Ace spróbował ostatni raz.
- Koniec dyskusji.- Uciął jego wypowiedź i ruszył do wyjścia. – O twojej niesubordynacji jeszcze porozmawiamy. Zajmij się swoimi zadaniami.
Wyszedł, pozostawiając Piegowatego, który ściskał kurczowo kapelusz Luffiego. Mógł mieć jedynie nadzieję, że chłopak jakoś sobie poradzi. Musiał uspokoić swoje serce. Zaklnął pod nosem, zdenerwowany tym, jak bardzo się martwił. Nie sądził, że przez ten krótki czas, tak przywiąże się do tych ciemnych, ufnych oczu. Najchętniej ruszyłby od razu w pościg, ale nie mógł znów sprzeciwić się Shanksowi. Już i tak nieźle przysporzył kłopotów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz