- Co z kretyn! - Wrzeszczała Nami.
- Ciszej bo mi gości wystraszysz -
Sanji podrzucał na patelni naleśniki.
Rudowłosa postanowiła go odwiedzić w
jego restauracji i teraz patrzyła jak blondyn zręcznie uwija się z podawaniem
dań.
- Co on sobie myśli? - dziewczyna nie
mogła pojąć.
- Też się zastanawiam.
- Ale teraz rozumiem czemu ostatnio
odwalał takie rzeczy. Luffy się martwił.
- Tą bójką w barze to mnie
zaskoczyłaś - Nami opowiedziała mu, jak Ace ostatnio pobił się z kimś w ich
starym barze Going Marry i go wyrzucili - Do tego akcja z tym Marco…
- Przecież trochę byli ze sobą i
nagle tak wszystko rzucić? - Rudowłosa kręciła głową - Totalnie mu odwaliło.
Słyszałam przecież, że się między nimi układało.
- Nie wiem co on sobie wyobraża.
Myśli, że wrócę do niego w podskokach?
- Najwyraźniej. Ten cały Zoro
podziałał na niego jak płachta na byka - dziewczyna popijała wcześniej zrobioną
herbatę - A tak między nami… Doszło już do czegoś między wami czy nie?
- Nie wiem już co myśleć…- Blondyn
potarł czoło - Czasem między nami jest fajnie… Czasem beznadziejnie. Raz
przychodzi z Tashigi, raz wygląda jakby był zazdrosny o Ace’a. Nic z tego nie
kapuję.
- Według mnie to leci na ciebie -
Uśmiechnęła się Nami - To jego zachowanie nie było normalne, zwłaszcza że
wcześniej zanim się dowiedział o wszystkim to nie reagował tak agresywnie na
piegowatego.
- Chciałbym, żebyś się nie myliła.
- Czy ja się kiedyś myliłam? -
puściła do niego oczko - Po pierwsze, musisz wyeliminować okularnice.
- Mam ją związać i wrzucić do
morza? - zaśmiał się na samą myśl, która była z resztą bardzo kusząca.
- Przejmiesz przewagę na wyjeździe -
Nami już obmyślała plan.
- Kurcze… ostatnio mieliśmy tyle
kłótni, że jeszcze mu o nim nie powiedziałem… - Dopiero teraz sobie
przypomniał - Po prostu nie było okazji.
- To działaj! Jeszcze się okaże, że
zarezerwuje sobie weekend z tą dziunią.
- Błagam, nie wspominaj mi o niej…
- Czego ty się obawiasz? Nikt i nic
nie przebije twojego występu u Luffiego. Zielony prawie oślinił dywan, tak miał
ochotę cię schrupać.
- Wiem, że jestem niesamowity -
Przejechał ręką po swoich złotych włosach i zaśmiał na własną skromność. Uwaga Nami bardzo go podbudowała.
Racja, Zoro przejawiał pewne zainteresowanie. Nikłe, ale jednak. Jest duże
prawdopodobieństwo, że ma szanse.
- Dobra Sanji, ja spadam bo też mam
pracę.
- Leć piękna – zabrał od niej pustą
filiżankę - Dziękuję - spojrzał na nią wdzięcznie. Nami zawsze miała dla niego
najwięcej czasu ze wszystkich. No i najlepiej mu się z nią rozmawiało o takich
rzeczach.
- Nie ma sprawy - Pocałował go w
policzek - Pogadam z Luffym. Może coś poradzimy na temat tego całego Ace’a.
Przecież koleś nie może cię nachodzić jak jakiś psychol.
….
Sanji zamykał restaurację. Rozejrzał
się nerwowo dookoła. Bał się, że znowu spotka Ace’a dlatego wybrał inną,
dłuższą drogę na stację. Potem postanowił nawet, że zrobi sobie spacer na
następny przystanek kolejki. Kto wie, może on będzie tam czekać? Denerwował
się. Naprawdę przejął się tym wszystkim i wkurzał się na siebie, że tak
się tym przejmuje. Nie chciał jednak wylądować znowu w samochodzie z tym
człowiekiem. Kto wie, co mu teraz przyjdzie do głowy?
Nim się obejrzał przeszedł znaczą
część na piechotę. Tak dobrze mu się szło, że postanowił ominąć jeszcze jedną
stację. Zamyślony palił papierosa i wypuszczał dym z płuc, który ginął i
rozpływał się w powietrzu.
Poczuł się nagle dziwnie. Miał
wrażenie, że ktoś go obserwuje. Zastanawiał się, czy nie popada w paranoję, ale
nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ktoś za nim idzie. Żeby się upewnić, skręcił w
taki sposób by w szybie sklepowej ujrzeć, co dzieje się za nim.
Nie mylił się.
Ale o dziwo stwierdził, że to nie
jest Ace. Za nim szło trzech typów.
Już miał olać sprawę, ale odkrył, że
ciągle za nim idą.
Ocho. Chyba się coś szykuje. Pomyślał podekscytowany. Takie rzeczy jak napady czy
rabunki rzadko się zdarzały, więc poniekąd nie miał okazji się wykazać w walce.
Lubił jednak wyzwania i adrenalina dodała mu sił. Gdy już był pewny, że jest
celem podejrzanej gromadki, specjalnie skręcił w ślepy zaułek, żeby ułatwić im
sprawę. Zatrzymał się i czekał na ich ruch.
- Ej ty…- odezwał się jeden - Dawaj
komórę i portfel to nic ci się nie stanie.
- Panowie wybaczą, ale muszę
odmówić.
- Nie podskakuj tu blondasku i dawaj
forsę! - Wybił się przed szereg pierwszy, grożąc Sanjiemu nożem.
- Macie dzisiaj kiepski dzień -
Kucharz wyrzucił dopalonego papierosa na ziemię. Nim spadł, pierwszy z typów
zaatakował.
Sanji zręcznie uniknął ciosu.
Kolesie byli amatorami jeśli chodzi o walkę. Blondyn przeżył niezliczoną ilość
bójek w szkołach i coś takiego nie sprawiało mu problemu. Zaskoczył
przeciwników swą zręcznością.
Nagle jednak jeden z zakapturzonych
typów zaszedł go zręcznie od tyłu chwycił niewielką deskę leżącą przy śmietniku
i się zamachnął. Sanji nie zdążył uskoczyć, bo bronił się z drugiej strony i
oberwał całkiem mocno w głowę. Chwilę go zamroczyło, ale obrócił się i sprzedał
delikwentowi niezłego kopniaka, który zwalił go z nóg. Wcześniej wyeliminował stojącego
przed nim i został mu ostatni. Pomimo porażki swoich kolegów dalej dzielnie
walczył. Sanji bawił się z nim chwilę i gdy mu się znudziło powiedział:
- Karaluchy pod poduchy - i wysłał
kolesia w krainę snów.
Po wszystkim strzepnął kurz ze
swojej marynarki. Z żalem stwierdził, że jest rozdarta na ramieniu.
- Cholera… Znowu muszę szukać
nowej… - odgarniając włosy z czoła odkrył, że coś spływa mu po twarzy.
Ze zdziwieniem stwierdził, że jest
to krew. Zaczęła wsiąkać w jego koszulę i kleić włosy. Dopiero teraz poczuł ból
związany z raną.
- Zachciało mi się walczyć…
Świetnie… - Pomyślał, że tak urządzony będzie wyglądał kiepsko w pociągu. Zdjął
i tak już zniszczoną marynarkę i przyłożył do głowy by zatamować krwawienie.
Ruszył w kierunku domu. I tak niewiele mu już zostało. Przy okazji odpalił
kolejnego papierosa.
…
Było już późno. Zoro się denerwował.
Sanji długo nie wracał. Próbował nie
myśleć o tym, że może ten czas spędza z tym głupim piegusem. Chodził
niespokojny z kąta w kąt.
Tak się dzisiaj starał!
Tym razem kupił warzywa, pokroił w
kostkę i wrzucił do miski polewając olejem. Stwierdził, że to jest chyba
najbezpieczniejszy przepis jaki mógł wybrać. Siedział w salonie i patrzył na
zegarek. Ganił się, że nie pojechał po Sanjiego samochodem.
Dochodziła północ.
Co ja wyprawiam… Przecież to nie
moja sprawa, co robi! Wkurzony kopnął w szafkę na garnki.
Położył się do łóżka. Próbował
zasnąć ale nie mógł. Nie dawała mu spokoju myśl, że mogło stać się coś złego.
Martwił się. Obracał się z boku na bok.
Przecież mogę zadzwonić! Przypomniał sobie i chwycił za komórkę. Już miał wystukać
numer, ale zawahał się. A jeśli jest zajęty? Albo mnie wyśmieje? Albo…
Albo…
Stwierdził, że ma to gdzieś i wybrał
kontakt. Słuchał w napięciu urywanego sygnału szukania połączenia.
Nikt nie odebrał.
Próbować drugi raz?
A co mu szkodzi, najwyżej będzie się
głupio tłumaczyć.
Jeden sygnał… dwa… trzy…
Modlił się tylko, żeby ten cały Ace
nie odebrał.
Nagle usłyszał głos.
- Co jest glonie? - Sanji odezwał się
słabo po drugiej stronie.
- Gdzie ty się szlajasz o tej
porze?- Zoro kamień spadł z serca.
- A na spacerze jestem, a co?
Czyżbyś się martwił? - Blondyn powiedział to z nutką zmęczonej wesołości.
- Jest już dwunasta.
- Zaraz będę, tato. Tylko wciągnę
jeszcze jedną krechę…
- Chciałem się tylko upewnić, że
żyjesz - Zoro trochę się zawstydził. Nie wymyślił wymówki na ten telefon.
- Nie denerwuj się, już jestem pod
blokiem - było słychać jak Sanji wyjmuje klucze.
Zoro czekał w napięciu w swojej
sypialni. Jego sałatka trafiła do lodówki. Stwierdził, że zjedzą ją rano.
Usłyszał kroki w salonie. Pomyślał jeszcze, że pójdzie się przywitać i wróci do
łóżka.
To co zobaczył ścięło go z nóg.
Sanji miał głowę we krwi. Jego
marynarka była podarta i ubrudzona czarną mazią. Momentalnie do niego
podskoczył.
- Co ty robiłeś do jasnej cholery?! -
Zoro od razu się przy nim znalazł. Chwycił jego głowę w dłonie i oglądał ranę.
Blondyn gdyby nie stracił tyle krwi,
na pewno by się zarumienił.
- Biłem się. To nic takiego.
- Biłeś się? Co ci przyszło do
głowy?
- Miałem ochotę się zabawić.
- Kiepsko to wygląda.
- Miewałem gorsze rany. Ta już nie
krwawi, nic mi nie będzie.
- Siadaj na kanapę - rozkazał Zoro
władczo. Sanji dostał przyjemnych dreszczy i posłuchał się zielonowłosego.
Właściwie to marzył o tym, żeby w końcu gdzieś posadzić tyłek.
- Gdzie masz apteczkę? - Zapytał Zoro
otwierając już szafki w kuchni.
- W łazience, nad ręcznikami -
Zastanawiał się co ten koleś chce zrobić.
Roronoa przyniósł czerwoną kasetkę i
wyjął z niej sprej odkażający i gazy.
- Będziesz mnie opatrywał? – zapytał
słodko Sanji. Było mu trochę słabo i jedyne czego teraz pragnął to znaleźć się
w tych silnych ramionach.
- Zajmowałem się dzieciakami takimi
jak ty. Cały czas sobie coś rozpruwały na wf-ie.
- Nie jestem dzieciakiem - oburzył
się Sanji.
- Wiem. Uważaj, będzie szczypać.
Blondyn skrzywił się gdy jasna pianka
została zaaplikowana na jego głowę. Miał wrażenie, że wypala mu czaszkę.
- Ostatni raz - Zoro próbował zrobić
to jak najbardziej delikatnie. Wiedział, że trzeba było odkazić ranę. Potem
powoli wycierał gazikiem jego skroń.
Sanjiemu szybciej zaczęło bić serce.
Palce zielonowłosego tak delikatnie dotykały jego twarzy i odgarniały jego
włosy. Nie mógł się opanować i bezkarnie patrzył na jego usta, które go
hipnotyzowały. Byli bardzo blisko siebie. Czuł od niego zapach swojego żelu pod
prysznic. Cudownie było myśleć, że wciera go w swoje ciało. Kolano Zoro stykało
się z jego udem. Mimo, że nie było to wiele, wzbudziło w kucharzu
niewysłowione emocje. Dreszcze przyjemności rozchodziły się po jego ciele. Nie
czuł już prawie bólu. Przełknął głośno ślinę.
- Masz miękkie włosy - palce Roronoy
oddzielały sklejone pasemka. Kończył go opatrywać.
Kucharz odwrócił twarz.
- Co to za mina? - Zapytał szczerzący
się zielonowłosy. Dalej delikatnie zajmował się jego raną. Owinął bandaż wokół
głowy i związał delikatnie tak, by dobrze się trzymał.
Sanji speszył się jeszcze bardziej.
Był zły na siebie, ale jeszcze bardziej na Zoro.
- Przestań.
- Co przestań?
- Przestań sobie ze mnie żartować -
Sanji miał wrażenie, że zaraz coś mu eksploduje. Spojrzał na Zoro, który
patrzył na niego teraz bardzo poważnie.
- Kto powiedział, że żartuję?
Blondynowi serce stanęło.
- A nie żartujesz?
- Nie.
Patrzyli sobie w oczy. Sanji myślał,
że oszaleje. Zoro delikatnie odgarnął mu włosy za ucho. Potem jego palce
pogładziły jego policzek i musnęły delikatnie jego wargi. Kucharz zadrżał.
Trwali tak chwilę. Zielonowłosy powoli zaczął zbliżać swoje usta do ust
blondyna.
Serce Sanjiego lada chwila by
eksplodowało. Milion myśli kołatało się w jego głowie.
Poderwał się na nogi.
Zaskoczony Zoro patrzył jak jego
przyjaciel wybiega ekspresowo z mieszkania.
Sanji wybiegł na zewnątrz i nie
wiedział co dalej. Musiał złapać powietrze. Oparł się o pobliską lampę i brał
głębokie wdechy.
Chciał mnie pocałować… Chciał mnie
pocałować…
Próbował wytłumaczyć sobie dlaczego
uciekł. Dlaczego to zrobił mimo, że myślał i chciał tego odkąd pierwszy raz go
zobaczył.
Zostawi mnie. Zostawi mnie tak jak
Ace.
Przemknęło mu przez myśl. Łzy
napłynęły mu do oczu, ale zdołał je powstrzymać.
Obiecałeś sobie… Obiecałeś…
Wbijał palce w chłodny słup. Jak
teraz będzie? Jak ma wymazać to uczucie, które z każdym dniem rosło i rosło i
było coraz silniejsze? Jak może znowu myśleć, że może ofiarować komuś swoje
serce? Jaką ma gwarancję, że nie zostanie znowu zraniony?
Z początku wszystko wydaje się takie
piękne i proste. Wiedział już, że takie nie jest. Ludzie są fałszywi.
Drżał i rozmyślał o niedoszłym
pocałunku.
A jeśli się mylę…? Pomyślał, mimo, że chciał zagłuszyć swoje serce.
Jeśli on taki nie jest…?
Nie chciał siebie oszukiwać. Już
wystarczająco cierpiał ostatnio. Nie potrzeba mu kolejnego zawodu.
Nami mnie zabije… Tylko na tę jedną uwagę lekko się uśmiechnął.
Nagle za nim trzasnęły drzwi. Zoro
do niego podbiegł i też znalazł się w kręgu światła.
No tak! Przecież cały czas stał pod
blokiem.
- Co ty wyprawiasz?! Wracaj do
domu - Zielonowłosy wyglądał na zmartwionego ale też trochę złego. - Coś ci się w mózgu przestawiło?
- Myślałem... że coś zgubiłem... - głupio sie tłumaczył - Czemu tu jesteś?
- Zapomniałeś już, że masz
rozprutą głowę? – Wziął go za ramię i zaczął ciągnąć do klatki.- W ogóle o
siebie nie dbasz.
Mam dać mu szansę? Myślał sam do siebie Sanji. Tak bardzo tego chciał. Tak
bardzo chciał, żeby im się udało. Gdyby tylko nie miał tylu wątpliwości… Gdyby
nie było tej całej Tashigi.
Pokornie dał się prowadzić do windy.
Zielonowłosy wcisnął guzik szóstego piętra. Jechali w ciszy.
Sanji patrzył na Zoro który udawał,
że czyta ogłoszenie na bocznej ścianie. Zachwycił się na powrót jego osobą. To
wszystko było takie dziwne. Dotknął delikatnie swojego opatrunku.
Przechodził wewnętrzną bitwę między
tym, co powinien zrobić i tym co chciał zrobić. Nagle zaczął mocno żałować tego,
że uciekł.
- Nie powinieneś postępować tak
lekkomyślnie - Zielonowłosy nie wiedział czy powiedział to bardziej do Sanjiego
czy do siebie.
Blondyna rozczulało, że Zoro się o
niego martwił. Czy to było prawdziwe?
Czy będzie błędem… zastanawiał się. Jeśli dam mu szansę…?
Dojechali na swoje piętro. Żaden z
nich się jednak nie ruszył.
Pomyślał, że nawet jeśli ta decyzja
będzie błędna, to choćby miał być tylko przez chwilę szczęśliwy, to chyba
warto.
- W weekend jest wyjazd… w góry… -
Mówił Sanji patrząc w ziemię - Z Luffym i paczką…
Zoro spojrzał na kucharza. W tej
chwili blondyn wydawał się taki kruchy i bezbronny.
- Naprawdę świetne miejsce… Czy nie
chciał byś ze mną… to znaczy z nami… - Cholera, już mu się język plątał.
Pomyślał, że musi być żałosny w tym momencie - ..się wybrać?
Cały czas podawał swoje uczucia na
talerzu. Tak łatwo może zostać zjedzony…
Chwila ciszy. Nie mógł podnieść
wzroku. Co teraz będzie?
- Z przyjemnością.- Z twarzy Zoro
zniknął gniew i łagodnie się uśmiechnął.
- Tak?
- Tak. W końcu nabrałeś jakiś
rumieńców - Zielonowłosy otworzył drzwi windy przepuszczając załamanego sobą
Sanjiego.
Nagle oboje podskoczyli.
- Blok to nie miejsce zabaw -
Zagrzmiał donośny głos - A zwłaszcza po północy.
Wielki gruby facet stał na korytarzu
ubrany w misowatą piżamę i trzymał wielkie skórzane tomisko w rękach.
Jego skręcone, czarne włosy przykrywała czapeczka z niedźwiedzimi uszkami.
- Najmocniej przepraszamy, szanownego
sąsiada - Sanji nie wiedział gdzie istnieje granica wstydu na tym świecie.
Oboje z Zoro szybko zniknęli za drzwiami mieszkania.
- Masz więcej takich sąsiadów? -
Roronoa wyglądał na przerażonego.
- Na parterze mieszka człowiek
żyrafa - Blondyn był wykończony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz