sobota, 13 czerwca 2015

Przypadek czy przeznaczenie? 7



     - Co z kretyn! - Wrzeszczała Nami.
     - Ciszej bo mi gości wystraszysz - Sanji podrzucał na patelni naleśniki.
     Rudowłosa postanowiła go odwiedzić w jego restauracji i teraz patrzyła jak blondyn zręcznie uwija się z podawaniem dań.
     - Co on sobie myśli? - dziewczyna nie mogła pojąć.
     - Też się zastanawiam.
     - Ale teraz rozumiem czemu ostatnio odwalał takie rzeczy. Luffy się martwił.
     - Tą bójką w barze to mnie zaskoczyłaś - Nami opowiedziała mu, jak Ace ostatnio pobił się z kimś w ich starym barze Going Marry i go wyrzucili - Do tego akcja z tym Marco…
     - Przecież trochę byli ze sobą i nagle tak wszystko rzucić? - Rudowłosa kręciła głową - Totalnie mu odwaliło. Słyszałam przecież, że się między nimi układało.
     - Nie wiem co on sobie wyobraża. Myśli, że wrócę do niego w podskokach?
     - Najwyraźniej. Ten cały Zoro podziałał na niego jak płachta na byka - dziewczyna popijała wcześniej zrobioną herbatę - A tak między nami… Doszło już do czegoś między wami czy nie?
     - Nie wiem już co myśleć…- Blondyn potarł czoło - Czasem między nami jest fajnie… Czasem beznadziejnie. Raz przychodzi z Tashigi, raz wygląda jakby był zazdrosny o Ace’a. Nic z tego nie kapuję.
     - Według mnie to leci na ciebie - Uśmiechnęła się Nami - To jego zachowanie nie było normalne, zwłaszcza że wcześniej zanim się dowiedział o wszystkim to nie reagował tak agresywnie na piegowatego.
     - Chciałbym, żebyś się nie myliła.
     - Czy ja się kiedyś myliłam? - puściła do niego oczko - Po pierwsze, musisz wyeliminować okularnice.
     - Mam ją związać i wrzucić do morza? - zaśmiał się na samą myśl, która była z resztą bardzo kusząca.
     - Przejmiesz przewagę na wyjeździe - Nami już obmyślała plan.
     - Kurcze… ostatnio mieliśmy tyle kłótni, że jeszcze mu o nim nie powiedziałem… - Dopiero teraz sobie przypomniał - Po prostu nie było okazji.
     - To działaj! Jeszcze się okaże, że zarezerwuje sobie weekend z tą dziunią.
     - Błagam, nie wspominaj mi o niej…
     - Czego ty się obawiasz? Nikt i nic nie przebije twojego występu u Luffiego. Zielony prawie oślinił dywan, tak miał ochotę cię schrupać.
     - Wiem, że jestem niesamowity - Przejechał ręką po swoich złotych włosach i zaśmiał na własną skromność. Uwaga Nami bardzo go podbudowała. Racja, Zoro przejawiał pewne zainteresowanie. Nikłe, ale jednak. Jest duże prawdopodobieństwo, że ma szanse.
     - Dobra Sanji, ja spadam bo też mam pracę.
     - Leć piękna – zabrał od niej pustą filiżankę - Dziękuję - spojrzał na nią wdzięcznie. Nami zawsze miała dla niego najwięcej czasu ze wszystkich. No i najlepiej mu się z nią rozmawiało o takich rzeczach.
     - Nie ma sprawy - Pocałował go w policzek - Pogadam z Luffym. Może coś poradzimy na temat tego całego Ace’a. Przecież koleś nie może cię nachodzić jak jakiś psychol.

….
     Sanji zamykał restaurację. Rozejrzał się nerwowo dookoła. Bał się, że znowu spotka Ace’a dlatego wybrał inną, dłuższą drogę na stację. Potem postanowił nawet, że zrobi sobie spacer na następny przystanek kolejki. Kto wie, może on będzie tam czekać? Denerwował się. Naprawdę przejął się tym wszystkim  i wkurzał się na siebie, że tak się tym przejmuje. Nie chciał jednak wylądować znowu w samochodzie z tym człowiekiem. Kto wie, co mu teraz przyjdzie do głowy?
     Nim się obejrzał przeszedł znaczą część na piechotę. Tak dobrze mu się szło, że postanowił ominąć jeszcze jedną stację. Zamyślony palił papierosa i wypuszczał dym z płuc, który ginął i rozpływał się w powietrzu.
     Poczuł się nagle dziwnie. Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Zastanawiał się, czy nie popada w paranoję, ale nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ktoś za nim idzie. Żeby się upewnić, skręcił w taki sposób by w szybie sklepowej ujrzeć, co dzieje się za nim.
     Nie mylił się.
     Ale o dziwo stwierdził, że to nie jest Ace. Za nim szło trzech typów.
     Już miał olać sprawę, ale odkrył, że ciągle za nim idą.
    Ocho. Chyba się coś szykuje. Pomyślał podekscytowany. Takie rzeczy jak napady czy rabunki rzadko się zdarzały, więc poniekąd nie miał okazji się wykazać w walce. Lubił jednak wyzwania i adrenalina dodała mu sił. Gdy już był pewny, że jest celem podejrzanej gromadki, specjalnie skręcił w ślepy zaułek, żeby ułatwić im sprawę. Zatrzymał się i czekał na ich ruch.
     - Ej ty…- odezwał się jeden - Dawaj komórę i portfel to nic ci się nie stanie.
     - Panowie wybaczą, ale muszę odmówić.
     - Nie podskakuj tu blondasku i dawaj forsę! - Wybił się przed szereg pierwszy, grożąc Sanjiemu nożem.
     - Macie dzisiaj kiepski dzień - Kucharz wyrzucił dopalonego papierosa na ziemię. Nim spadł, pierwszy z typów zaatakował.
     Sanji zręcznie uniknął ciosu. Kolesie byli amatorami jeśli chodzi o walkę. Blondyn przeżył niezliczoną ilość bójek w szkołach i coś takiego nie sprawiało mu problemu. Zaskoczył przeciwników swą zręcznością.
      Nagle jednak jeden z zakapturzonych typów zaszedł go zręcznie od tyłu chwycił niewielką deskę leżącą przy śmietniku i się zamachnął. Sanji nie zdążył uskoczyć, bo bronił się z drugiej strony i oberwał całkiem mocno w głowę. Chwilę go zamroczyło, ale obrócił się i sprzedał delikwentowi niezłego kopniaka, który zwalił go z nóg. Wcześniej wyeliminował stojącego przed nim i został mu ostatni. Pomimo porażki swoich kolegów dalej dzielnie walczył. Sanji bawił się z nim chwilę i gdy mu się znudziło powiedział:
     - Karaluchy pod poduchy - i wysłał kolesia w krainę snów.
     Po wszystkim strzepnął kurz ze swojej marynarki. Z żalem stwierdził, że jest rozdarta na ramieniu.
     - Cholera… Znowu muszę szukać nowej… - odgarniając włosy z czoła odkrył, że coś spływa mu po twarzy.
     Ze zdziwieniem stwierdził, że jest to krew. Zaczęła wsiąkać w jego koszulę i kleić włosy. Dopiero teraz poczuł ból związany z raną.
     - Zachciało mi się walczyć… Świetnie… - Pomyślał, że tak urządzony będzie wyglądał kiepsko w pociągu. Zdjął i tak już zniszczoną marynarkę i przyłożył do głowy by zatamować krwawienie. Ruszył w kierunku domu. I tak niewiele mu już zostało. Przy okazji odpalił kolejnego papierosa.


     Było już późno. Zoro się denerwował.
     Sanji długo nie wracał. Próbował nie myśleć o tym, że może ten czas spędza z tym głupim piegusem. Chodził niespokojny z kąta w kąt.
     Tak się dzisiaj starał!
     Tym razem kupił warzywa, pokroił w kostkę i wrzucił do miski polewając olejem. Stwierdził, że to jest chyba najbezpieczniejszy przepis jaki mógł wybrać. Siedział w salonie i patrzył na zegarek. Ganił się, że nie pojechał po Sanjiego samochodem.
     Dochodziła północ.
     Co ja wyprawiam… Przecież to nie moja sprawa, co robi! Wkurzony kopnął w szafkę na garnki.
Położył się do łóżka. Próbował zasnąć ale nie mógł. Nie dawała mu spokoju myśl, że mogło stać się coś złego. Martwił się. Obracał się z boku na bok.
     Przecież mogę zadzwonić! Przypomniał sobie i chwycił za komórkę. Już miał wystukać numer, ale zawahał się. A jeśli jest zajęty? Albo mnie wyśmieje? Albo… Albo…
     Stwierdził, że ma to gdzieś i wybrał kontakt. Słuchał w napięciu urywanego sygnału szukania połączenia.
Nikt nie odebrał.
     Próbować drugi raz?
     A co mu szkodzi, najwyżej będzie się głupio tłumaczyć.
     Jeden sygnał… dwa… trzy…
     Modlił się tylko, żeby ten cały Ace nie odebrał.
     Nagle usłyszał głos.
     - Co jest glonie? - Sanji odezwał się słabo po drugiej stronie.
     - Gdzie ty się szlajasz o tej porze?- Zoro kamień spadł z serca.
     - A na spacerze jestem, a co? Czyżbyś się martwił? - Blondyn powiedział to z nutką zmęczonej wesołości.
     - Jest już dwunasta.
     - Zaraz będę, tato. Tylko wciągnę jeszcze jedną krechę…
     - Chciałem się tylko upewnić, że żyjesz - Zoro trochę się zawstydził. Nie wymyślił wymówki na ten telefon.
     - Nie denerwuj się, już jestem pod blokiem - było słychać jak Sanji wyjmuje klucze.
     Zoro czekał w napięciu w swojej sypialni. Jego sałatka trafiła do lodówki. Stwierdził, że zjedzą ją rano. Usłyszał kroki w salonie. Pomyślał jeszcze, że pójdzie się przywitać i wróci do łóżka.
     To co zobaczył ścięło go z nóg.
Sanji miał głowę we krwi. Jego marynarka była podarta i ubrudzona czarną mazią. Momentalnie do niego podskoczył.
     - Co ty robiłeś do jasnej cholery?! - Zoro od razu się przy nim znalazł. Chwycił jego głowę w dłonie i oglądał ranę.
     Blondyn gdyby nie stracił tyle krwi, na pewno by się zarumienił.
    - Biłem się. To nic takiego.
    - Biłeś się? Co ci przyszło do głowy?
    - Miałem ochotę się zabawić.
    - Kiepsko to wygląda.
    - Miewałem gorsze rany. Ta już nie krwawi, nic mi nie będzie.
    - Siadaj na kanapę - rozkazał Zoro władczo. Sanji dostał przyjemnych dreszczy i posłuchał się zielonowłosego. Właściwie to marzył o tym, żeby w końcu gdzieś posadzić tyłek.
     - Gdzie masz apteczkę? - Zapytał Zoro otwierając już szafki w kuchni.
     - W łazience, nad ręcznikami - Zastanawiał się co ten koleś chce zrobić.
     Roronoa przyniósł czerwoną kasetkę i wyjął z niej sprej odkażający i gazy.
     - Będziesz mnie opatrywał? – zapytał słodko Sanji. Było mu trochę słabo i jedyne czego teraz pragnął to znaleźć się w tych silnych ramionach.
     - Zajmowałem się dzieciakami takimi jak ty. Cały czas sobie coś rozpruwały na wf-ie.
     - Nie jestem dzieciakiem - oburzył się Sanji.
     - Wiem. Uważaj, będzie szczypać.
     Blondyn skrzywił się gdy jasna pianka została zaaplikowana na jego głowę. Miał wrażenie, że wypala mu czaszkę.
     - Ostatni raz - Zoro próbował zrobić to jak najbardziej delikatnie. Wiedział, że trzeba było odkazić ranę. Potem powoli wycierał gazikiem jego skroń.
     Sanjiemu szybciej zaczęło bić serce. Palce zielonowłosego tak delikatnie dotykały jego twarzy i odgarniały jego włosy. Nie mógł się opanować i bezkarnie patrzył na jego usta, które go hipnotyzowały. Byli bardzo blisko siebie. Czuł od niego zapach swojego żelu pod prysznic. Cudownie było myśleć, że wciera go w swoje ciało. Kolano Zoro stykało się z jego udem. Mimo, że nie było to wiele, wzbudziło w kucharzu niewysłowione emocje. Dreszcze przyjemności rozchodziły się po jego ciele. Nie czuł już prawie bólu. Przełknął głośno ślinę.
     - Masz miękkie włosy - palce Roronoy oddzielały sklejone pasemka. Kończył go opatrywać.
Kucharz odwrócił twarz.
     - Co to za mina? - Zapytał szczerzący się zielonowłosy. Dalej delikatnie zajmował się jego raną. Owinął bandaż wokół głowy i związał delikatnie tak, by dobrze się trzymał.
Sanji speszył się jeszcze bardziej. Był zły na siebie, ale jeszcze bardziej na Zoro.
     - Przestań.
     - Co przestań?
     - Przestań sobie ze mnie żartować - Sanji miał wrażenie, że zaraz coś mu eksploduje. Spojrzał na Zoro, który patrzył na niego teraz bardzo  poważnie.
     - Kto powiedział, że żartuję?
     Blondynowi serce stanęło.
     - A nie żartujesz?
     - Nie.
     Patrzyli sobie w oczy. Sanji myślał, że oszaleje. Zoro delikatnie odgarnął mu włosy za ucho. Potem jego palce pogładziły jego policzek i musnęły delikatnie jego wargi. Kucharz zadrżał. Trwali tak chwilę. Zielonowłosy powoli zaczął zbliżać swoje usta do ust blondyna.
     Serce Sanjiego lada chwila by eksplodowało. Milion myśli kołatało się w jego głowie.
     Poderwał się na nogi.
     Zaskoczony Zoro patrzył jak jego przyjaciel wybiega ekspresowo z mieszkania.
     Sanji wybiegł na zewnątrz i nie wiedział co dalej. Musiał złapać powietrze. Oparł się o pobliską lampę i brał głębokie wdechy.
     Chciał mnie pocałować… Chciał mnie pocałować…
     Próbował wytłumaczyć sobie dlaczego uciekł. Dlaczego to zrobił mimo, że myślał i chciał tego odkąd pierwszy raz go zobaczył.
     Zostawi mnie. Zostawi mnie tak jak Ace.
     Przemknęło mu przez myśl. Łzy napłynęły mu do oczu, ale zdołał je powstrzymać.
     Obiecałeś sobie… Obiecałeś…
     Wbijał palce w chłodny słup. Jak teraz będzie? Jak ma wymazać to uczucie, które z każdym dniem rosło i rosło i było coraz silniejsze? Jak może znowu myśleć, że może ofiarować komuś swoje serce? Jaką ma gwarancję, że nie zostanie znowu zraniony?
     Z początku wszystko wydaje się takie piękne i proste. Wiedział już, że takie nie jest. Ludzie są fałszywi.
     Drżał i rozmyślał o niedoszłym pocałunku.
     A jeśli się mylę…? Pomyślał, mimo, że chciał zagłuszyć swoje serce.
     Jeśli on taki nie jest…?
     Nie chciał siebie oszukiwać. Już wystarczająco cierpiał ostatnio. Nie potrzeba mu kolejnego zawodu.
     Nami mnie zabije… Tylko na tę jedną uwagę lekko się uśmiechnął.
     Nagle za nim trzasnęły drzwi. Zoro do niego podbiegł i też znalazł się w kręgu światła.
     No tak! Przecież cały czas stał pod blokiem.
     - Co ty wyprawiasz?! Wracaj do domu - Zielonowłosy wyglądał na zmartwionego ale też trochę złego. - Coś ci się w mózgu przestawiło?
     - Myślałem... że coś zgubiłem... - głupio sie tłumaczył - Czemu tu jesteś?
     -  Zapomniałeś już, że masz rozprutą głowę? – Wziął go za ramię i zaczął ciągnąć do klatki.- W ogóle o siebie nie dbasz.
     Mam dać mu szansę? Myślał sam do siebie Sanji. Tak bardzo tego chciał. Tak bardzo chciał, żeby im się udało. Gdyby tylko nie miał tylu wątpliwości… Gdyby nie było tej całej Tashigi.
     Pokornie dał się prowadzić do windy. Zielonowłosy wcisnął guzik szóstego piętra. Jechali w ciszy.
Sanji patrzył na Zoro który udawał, że czyta ogłoszenie na bocznej ścianie. Zachwycił się na powrót jego osobą. To wszystko było takie dziwne. Dotknął delikatnie swojego opatrunku.
Przechodził wewnętrzną bitwę między tym, co powinien zrobić i tym co chciał zrobić. Nagle zaczął mocno żałować tego, że uciekł.
     - Nie powinieneś postępować tak lekkomyślnie - Zielonowłosy nie wiedział czy powiedział to bardziej do Sanjiego czy do siebie.
     Blondyna rozczulało, że Zoro się o niego martwił. Czy to było prawdziwe?
     Czy będzie błędem… zastanawiał się. Jeśli dam mu szansę…?
     Dojechali na swoje piętro. Żaden z nich się jednak nie ruszył.
     Pomyślał, że nawet jeśli ta decyzja będzie błędna, to choćby miał być tylko przez chwilę szczęśliwy, to chyba warto.
     - W weekend jest wyjazd… w góry… - Mówił Sanji patrząc w ziemię - Z Luffym i paczką…
     Zoro spojrzał na kucharza. W tej chwili blondyn wydawał się taki kruchy i bezbronny.
     - Naprawdę świetne miejsce… Czy nie chciał byś ze mną… to znaczy z nami… - Cholera, już mu się język plątał. Pomyślał, że musi być żałosny w tym momencie - ..się wybrać?
     Cały czas podawał swoje uczucia na talerzu. Tak łatwo może zostać zjedzony…
     Chwila ciszy. Nie mógł podnieść wzroku. Co teraz będzie?
     - Z przyjemnością.- Z twarzy Zoro zniknął gniew i łagodnie się uśmiechnął.
     - Tak?
     - Tak. W końcu nabrałeś jakiś rumieńców - Zielonowłosy otworzył drzwi windy przepuszczając załamanego sobą Sanjiego.
     Nagle oboje podskoczyli.
    - Blok to nie miejsce zabaw - Zagrzmiał donośny głos - A zwłaszcza po północy.
     Wielki gruby facet stał na korytarzu ubrany w misowatą piżamę  i trzymał wielkie skórzane tomisko w rękach. Jego skręcone, czarne włosy przykrywała czapeczka z niedźwiedzimi uszkami.
     - Najmocniej przepraszamy, szanownego sąsiada - Sanji nie wiedział gdzie istnieje granica wstydu na tym świecie. Oboje z Zoro szybko zniknęli za drzwiami mieszkania.
     - Masz więcej takich sąsiadów? - Roronoa wyglądał na przerażonego.
     - Na parterze mieszka człowiek żyrafa - Blondyn był wykończony.
     Czy ten wyjazd coś zmieni…?

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz