czwartek, 11 czerwca 2015

Zerwany kontrakt 8



     Nie miał ochoty wstawać. Wiercił się w łóżku, próbując poukładać myśli w swojej głowie. Był wściekły, a zaraz potem zagubiony. Słońce już dawno świeciło wysoko, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
     - Paniczu Ciel… Już południe… Coś się stało? Mogę wejść?- Zapytał Patrick niepewnym głosem.
     - Nie, już wychodzę. – Jęknął, zdając sobie sprawę, że przed niektórymi sprawami uciec się nie da. Czując się jak wydalony, ciemny twór organizmu, poczłapał do wieszaka na którym czekał gotowy komplet ubrań przygotowany dzień wcześniej. Zaczął się ubierać, patrząc smętnie na swoje umęczone odbicie w lustrze.
     Przypomniał sobie czasy, gdy budził go zapach parzonej herbaty… Gdy pierwszy promień słońca łaskotał go w twarz, gdy Sebastian rozsuwał zasłony i rozstawiał przed nim śniadanie na srebrnej tacy. Zajadał się nim, przeglądając poranną gazetę i komentując z demonem co ciekawsze fragmenty. To były… miłe dni. Pomimo chłodu zimnych palców, które muskały mu skórę podczas rozbierania z nocnej koszuli, wewnątrz czuł spokój i ufność wobec tego wybryku natury. Myślał, że nic ich nie zdoła rozdzielić. Że pakt łączy ich nierozerwalnie aż do śmierci. Czemu odzyskując wolność, tak bardzo źle ją znosił?
     Nie pozwolił, by nowi kamerdynerzy zajęli miejsce Sebastiana. Dopuszczał ich do siebie tylko w wymagających tego sytuacjach. Odgrodził się, chciał zapomnieć, lecz to zawsze gdzieś powracało…
Dopiął ostatni guzik i gotowy, opuścił sypialnię. Nie wyobrażał sobie dzisiejszego dnia, ale przeleżeć go w łóżku też nie mógł. Po za tym… rozpierała go dziwna ekscytacja i podniecenie na myśl, o ponownym spotkaniu byłego lokaja. Po wczoraj… mieli sobie chyba coś do powiedzenia…
     Zbliżając się do jadalni, wziął kilka głębszych wdechów słysząc już z oddali kilka żywych głosów jego służby. Przekraczając z oporem próg, bardzo szybko się jednak rozczarował.
     Przy stole siedziała jedynie Elizabeth i dyskutowała żywo z Maylene, która nakrywała  i rozkładała zastawę, a w kącie Finny płakał nad tym, że źle przyciął donicowy krzew, na co Bard tylko ze śmiechem załamał ręce.
     - Gdzie Sebastian? – Zapytał bez ogródek, dotkliwie odczuwając jego brak i zajmując miejsce. Wszyscy ucichli zaskoczeni jego nagłym pojawieniem, a blondynka spojrzała na niego nieokreślonym wzrokiem. Po chwili odpowiedziała również dziwnie zabarwionym tonem głosu.
     - Powiedział, że ma coś ważnego do załatwienia w mieście. Będzie dopiero wieczorem.
Ciel zamarł, czując ukłucie niepokoju. Cóż takiego miałby do załatwienia pan demonów? Czy aby na pewno była to prawda? Co jeśli odszedł bez słowa, zupełnie jak pięć lat temu? W końcu nic go tu nie trzymało, mógł go potraktować jak zwykłą zabawkę, bo czym w sumie dla niego jest pojedyncze ludzkie życie, wśród morza innych? Czy wczoraj zakpił z niego, mając to wszystko w planach?  Było to ich ostatnie spotkanie? A może jednak jest w mieście, wystarczyło tam tylko szybko się udać, powóz mógł być uszykowany w parę minut, nie musi zakładać płaszcza…
     - Ciel!
     Uniesiony głos dziewczyny wyrwał go z plątaniny chaotycznych myśli.
     - Dobrze się czujesz?- Zapytała z przerażeniem, malującym się na twarzy. Reszta służby obserwowała ich w napięciu.
     Hrabia zdał sobie sprawę, że wstał niekontrolowanie i zrzucił w międzyczasie kieliszek, który rozbił się z brzdękiem na miliony kawałeczków, które rozprysły się na wzorzystej, marmurowej posadzce. Zaskoczyło go, że nawet tego nie usłyszał. Chwilę wpatrywał się w szkło pustym wzrokiem, zdając sobie sprawę z żałosności swojego zachowania. Kolejny raz ten idiota wystawiał jego cierpliwość na próbę. Zagryzł wściekle zęby.
     - Chodź Ciel, może pochodzimy po ogrodzie? Jest taka ładna pogoda, szkoda tu w sumie siedzieć. Podadzą nam posiłek na zewnątrz. Możemy też pograć w jakąś grę, na przykład…- Mówiła żywo i z lekkim zdenerwowaniem, lecz nie dane jej było dokończyć zdania.
     - Nie!- Chłopak wrzasnął, zirytowany do granic możliwości, wywołując wśród zgromadzonych zdziwiony wzdryg. .- Dzisiaj mam ochotę zostać sam!- Odsunął z ochrypłym piskiem krzesło i ruszył do wyjścia, nie oglądając się na zranioną dziewczynę. – Nie życzę sobie, by ktokolwiek mi przeszkadzał!- Wychodząc, trzasnął drzwiami. Nie wiedział, co w niego wstąpiło, ale miał ochotę coś zdemolować. Kopnął stojący nieopodal kredens i złapał się za stopę, klnąc siarczyście. Nie miał jednak dość. Ignorując ból, szybkim krokiem przemierzał korytarz, wymijając co jakiś czas służbę, która zakrywała usta, gdy zrywał po drodze wiszące zasłony. Miał to gdzieś, niech uznają go za szalonego. Przez pięć lat udawał zdrowego psychicznie, to niech teraz do nich dotrze, że były to tylko pozory.
     Wybiegł na zewnątrz, poluźniając za ciasny kołnierz i oddychając nieregularnie, ruszył w kierunku stajni i wymijając lekceważące go zwierzęta, które zajadały się w najlepsze, wygonił pracujących przy nich ludzi i chwycił widły, wychodząc przed budynek.
     - Nienawidzę go. Nienawidzę!- Wbił ostre końce w stóg siana i pod wpływem gniewu i adrenaliny, przeniósł całkiem spory kopiec do jednego z boksów. Koń przyjął to obojętnie, prychając pogardliwie. Powtarzał te czynności, sapiąc i warcząc co jakiś czas, wyżywając się na bogu ducha winnej słomie.
- Lubisz robić ze mnie idiotę, co?! – Krzyknął w przestrzeń, ścierając pot z czoła i zrzucając wierzchnią część ubrania. – Dobrze się bawisz?!- Znów chwycił widły i kontynuował pracę, pozbywając się nadmiaru energii i wyzwalając mordercze instynkty. – A nie wracaj! Obyś zdechł, cholerny diable! – Darł się na całe gardło, aż ochrypł, powtarzając w kółko nienawistne słowa.
     Wykonywał pracę tak długo, dopóki nie opadł z sił i nie musiał położyć się na ziemi. był cały mokry, brudny i zrezygnowany. Przynajmniej mu ulżyło. Leżał pod błękitnym niebem, wpatrując się w przemykające, puchate obłoki i powoli się uspokajając. Wiedział, że był to absurd, reagować histerią na coś tak błahego jak zwykła, podana do śniadania informacja, ale potrzebował czegoś takiego już od kilku dni. Samotności i możliwości rozładowania napięcia. Zamknął oczy i rozkoszował delikatnym wiaterkiem. Śpiew ptaków i cholerny spokój. W końcu. Zaczął bawić się sianem i splatał pojedyncze łodyżki w nieporadne warkocze. Trzeszczały pod jego palcami łamiąc się i drażniąc skórę ostrymi końcami. O niczym nie myślał. Odrętwiał przyjemnie i zatracił w czynności, zapominając o upływie czasu.
     Z bierności wyrwało go rżenie koni, które nagle znalazły sobie na to ochotę. Rozdrażniło go to do tego stopnia, że postanowił porzucić obecne miejsce pobytu na rzecz długiej i relaksującej kąpieli. Miał zamiar nie przejmować się Sebastianem, który i tak już wystarczająco wpływał na jego zdrowie umysłowe. Czy wróci czy nie, nie powinno mieć znaczenia. Za tydzień bierze ślub, a zawraca sobie głowę czymś takim. Wczoraj  i rano pozwolił sobie na chwilę słabości, ale dzisiaj musi się wziąć w garść.
     Rozmyślał nad tym w wannie, bawiąc bąbelkami, które wytworzyły się, gdy wlewał różnokolorowych i zapachowych płynów. Zajmowały również kafelki, mieniąc się tęczowo. Moczył się, dopóki woda nie ostygła, a piana nie przerzedziła się całkowicie. Zdecydowanie w lepszym humorze i czystej odzieży, udał się po kąpieli do swojego gabinetu, planując odrobić trochę zaległości, które uzbierały mu się przez ostatni tydzień. Szczęściem nie trafił na nikogo, dziękując za to w duchu. Wiedział, że rano postąpił dość chamsko, więc przygotowywał na wszelki wypadek jakieś drętwe przeprosiny.
     Zasiadł do papierów i oddał lekturze. Siedział do wieczora, odpalając oliwną lampkę i rozkoszując się ciszą. Praca szła mu sprawnie i nawet nie irytowała tak bardzo, jak zwykle. Był już prawie na finiszu, gdy nagle drzwi do jego gabinetu uchyliły się, skrzypiąc cicho. Zdziwiło go, że ktoś miał czelność nie pukać, ale złość szybko przeszła, gdy rozpoznał znajomą osobę. W drzwiach pojawiła się nieśmiało blond główka, spoglądając na niego swoimi szafirowymi, wielkimi oczami.
     - Wejdź.- Powiedział, zdziwiony, że go odwiedza o takiej porze. Poczuł się trochę głupio, bo on powinien pierwszy do niej zajść, a nie na odwrót. Wstał kulturalnie i w napięciu oczekiwał jakichkolwiek słów.
     Podeszła do jego biurka nieśmiało, bawiąc się rąbkiem pięknej sukienki. Była to jedna z jej ulubionych, z tego co pamiętał i raczej niecodziennych, przeznaczona na szykowne bale. Musiała się przebrać, przy śniadaniu była ubrana bardziej zwyczajnie. Tkanina była w kolorze ciemnej zieleni, idealnie pasującej pod jej błyszczące tęczówki. Gorset mocno opinał jej talię, uwydatniając zgrabne biodra i młode piersi, wyeksponowane dość dużym dekoltem. Włosy miała luźno puszczone, co też rzadko się zdarzało. Blond fale opadały na łabędzią szyję, udekorowaną skromną, aczkolwiek widać, że drogą biżuterią.
Stanęła przed nim i uśmiechnęła się delikatnie.
     - Co robisz?- Zapytała cichutko, zakładając włosy za ucho i odsłaniając nagie ramię. Nie wydawała się obrażona z powodu poranka.
     - Pracuję…- Powiedział niepewnie, przełykając ślinę. Coś w jej zachowaniu było dziwnego. Nie chciał jej wyrzucać zwłaszcza, że czuł się winny, ale nie miał pomysłu, co powinien powiedzieć więcej, zwłaszcza, że chyba tego oczekiwała. – Ale już niewiele mi zostało…
     - Mogę z tobą posiedzieć?- Zapytała, robiąc krok w przód i ciekawsko zerkając na papiery.
     - Oczywiście, jeśli chcesz…- Odparł, wiedząc, że nie ma na stole nic podejrzanego i chciał szybko zorganizować coś dla niej do siedzenia, ale dziewczyna obeszła biurko i usiadła z boku na jego blacie.
     - Nie wolisz… – Zaczął zaskoczony.
     - Tak mi wygodnie.- Uśmiechnęła się łagodnie. – Nie przeszkadzaj sobie, nie będę ci przerywać i poczekam, aż skończysz.
     Zamurowało go. Zamrugał kilka razy i usiadł na fotelu zastanawiając się, co ona knuje. Wrócił do pracy, ale zupełnie nie mógł się skupić. Jej spojrzenie wwiercało się w niego, wypalając dziurę w czaszce.
     - Przepraszam, ale tu pominąłeś jedno zero.- Pochyliła się subtelnie i popukała paznokciem w jego notatki.
     - Prawda, dziękuję…- Był zaskoczony, że coś takiego wyłapała, jemu cyferki zaczęły zamazywać się przed oczami, więc potarł skroń i oparł wygodnie plecy na oparciu fotela. Dziewczyna obserwowała go uważnie i niespotykanie długo milczała. Dziwnie się czuł, bo zawsze wypełniała ciszę swoim trajkotem, wiec sytuacja była arcydziwna. Wręcz musiał ją przerwać.
     - Ładna kolia. Rodowa?
     - Nie, sam mi ją dałeś.- Uśmiechnęła się z pobłażaniem.
     Ale nietakt. Ze wszystkiego palną taką gafę. Zupełnie tego nie pamiętał, z resztą… prezenty za niego wybierała służba… Musiał się szybko wybronić. Miał nadzieję, że Elizabeth nie tuszuje złości pod swoim rozbawieniem.
     - Och… Przepraszam. Chyba praca mnie zmęczyła, bo pamięć mnie zawodzi. – Wstał i odrzucił papiery, ukrywając zażenowanie i próbując na bieżąco odgadnąć posuwania blondynki.
     - Może mogłabym cię jakoś rozluźnić?- Zapytała kokieteryjnie, chwytając go nagle za rękę i kładąc na swojej tali.- Dzisiaj jesteś wyjątkowo spięty.- Zacisnęła palce na jego ramionach i szyi.
     Zamarł, nie wierząc własnym oczom. Elizabeth najwyraźniej w świecie go uwodziła. Spiął się, gdy przyciągnęła go do siebie i patrzyła wymownie w oczy, gdy miękkie palce musnęły jego policzek. Nie mógł zrobić nic więcej, całkowicie głupiejąc. Dość długo chyba stał jak kołek, bo znów się odezwała, i wykonała kolejny ruch jego ręką, zakładając ją na swoje plecy i zmuszając znów do zmniejszenia dystansu między nimi. Zaschło mu w gardle.
     - Pomógłbyś mi z wiązaniem? Ciężko mi się oddycha…- Szepnęła mu do ucha cichutko i pomogła w rozplątywaniu wstążki trzymającej w ryzach zielony gorset sukni. Wszystko to prowadziło się do jednego i nie mógł uwierzyć w śmiałość tej zwykle niewinnej i radosnej dziewczyny.
     Przełknął ślinę i spojrzał w jej półprzymknięte oczy. Miał przed sobą swoją przyszłą żonę i za cholerę nie mógł wykonać żadnego ruchu. Panika ogarnęła jego ciało, gdy kobiece usta musnęły jego policzek. Chciał ją odtrącić, ale coś go powstrzymało. Krótka myśl i ciekawość, która popchnęła go dalej.
     Niewiele więcej myśląc, złączył ich wargi i przywarł do nich, przyciągając drobne ciało do siebie, które poddało się mu bez oporu. Całował tak, jak podpowiadał mu instynkt, starając się być delikatnym i ostrożnym. Kobiece dłonie zacisnęły się na jego koszuli, a drżące usta nieśmiało odpowiadały na jego ruchy. Powoli udało mu się odzyskać władzę w rękach i kontynuował rozsznurowywanie wiązania, nie za bardzo potrafiąc się w tym wszystkim odnaleźć.
     Zamiast przyjemności, zaczął się stresować i zupełnie nie mógł się wczuć w to kruche ciało, które czekało na kolejny ruch z jego strony. Zaczął to wszystko, by jedynie upewnić się co do drzemiących w jego wnętrzu uczuć. Nie zdziwiło go bardzo, że nie potrafił oddać się temu zbliżeniu. Było zupełnie inne niż… Jak w takim momencie mógł tylko i wyłącznie o tym myśleć?
     Zmrużył oczy i próbował dalej poddać się fizycznemu kontaktowi, niestety z tym samym skutkiem. Nie mógł uwierzyć, że rozpoczął to wszystko tylko dla tego chorego eksperymentu, który tylko potwierdził jego obawy. Czy powinien kontynuować? Zajść dalej, licząc na to, że jednak coś się zmieni? Czy był w stanie poświęcić dla tego niewinność Elizabeth?
     Czuł, że dziewczyna drży. Ukryła twarz, wtulając się w jego tors, gdy zdejmował wiążący ją materiał. Wiedział, że robi to na siłę, nie była przecież taka. Swoim zachowaniem najwyraźniej doprowadził do tego, że widziała to jako jedyną możliwość zbliżenia się do niego. Zdawał sobie sprawę, jak często ją ostatnio odtrącał, zbywał lub nie słuchał, mimo, że ona tak bardzo się starała. Problem jednak tkwił w tym, że nigdy nie pomyślał o niej, jako o kimś więcej. Była dla niego prędzej jak nieznośna siostra, a niżeli kochanka czy jego kobieta. To okrutne, w jaki sposób kontynuował tą całą farsę, myśląc jedynie o sobie. Nagle dobitniej odczuł konsekwencje przyszłej ceremonii i przeraziło go to. To, co zrobi i  to, jak bardzo skrzywdzi tą cudowną, piękną i delikatną dziewczynę.
     - Lizy…- Zaczął ostrożnie, osuwając ją od siebie.- Ja… nie mogę. Ja…- Spojrzał w jej zagubione i nic nie rozumiejące, przerażone oczy. Czy powinien jej powiedzieć jak się czuje? Zawieść ją, zranić… – Ja…- opuścił głowę, czując się jak ostatni tchórz.- Nie chcę, żebyś robiła coś wbrew sobie.
     - W porządku.- Czerwieniała, chwytając go za rękę.- Wiem, że tego potrzebujesz… Przepraszam, że w ogóle o tym nie myślałam… Jeśli tego chcesz, to ja…- Ukryła twarz w dłoniach, nie będąc w stanie dalej mówić.
     - Nie musimy się z tym śpieszyć. Nie musisz tego dla mnie robić…- Przytulił ją do siebie, czując, jak bardzo się tym wszystkim zestresowała. Z pewnej siebie kobiety stała się na powrót dziewczynką, która rozkazała sobie być dorosła. Nie sądził, że jest dla niego zdolna do takich rzeczy i przeraziło go to.- Już dobrze. To nie jest tak, że nie chcę… Zaskoczyłaś mnie…- Kłamał jak rasowy oszust, czując się coraz gorzej.
     - Kocham cię Ciel. Tak bardzo cię kocham i boję się, że się ode mnie oddalasz…- Zaczęła płakać, również odwzajemniając uścisk. Zacisnęła palce na jego plecach mocno jakby się bojąc, że zaraz się odsunie.- Proszę, powiedz mi, co się dzieje…
     - Przepraszam…- Powiedział szczerze, choć wcale nie czuł się lepiej.- Za rano i z wszystko inne. Nie płacz. Mam gorszy czas po prostu… – Nawet nie wiedział, co jej ma obiecać, bo wszystko prawdopodobnie okazałoby się jednym wielkim kłamstwem.
     Nagle skrzypnęły drzwi i oboje odskoczyli od siebie jak oparzeni.
     Ciel zamarł, widząc w nich Sebastiana, w którego oczach czaiły się rozbawione ogniki. Elizabeth pospiesznie wycierała mokre od łez oczy.
     - Czyżbym w czymś przeszkodził?- Zapytał, nie siląc się nawet na zakłopotany ton.- Przepraszam najmocniej, już mnie nie ma.- Dodał, zamykając za sobą drzwi i obdarzając Hrabię jednym ze swoich tajemniczych uśmiechów.
     - Sebastian!- Serce Ciela momentalnie zaczęło bić przyśpieszonym rytmem. Nie mógł się uspokoić i wyminął biurko, gotowy za nim pobiec. Ulga mieszała się z pragnieniem spojrzenia na niego jeszcze raz i upewnienia się, że naprawdę tu był. Zatrzymał go krzyk dziewczyny.
     - Ciel…!- Zaczęła, poważnie przerażona.- Zostań ze mną…- Zabrzmiało to prawie jak błaganie. Jej oczy nie chciały uwierzyć w to, co widzi.
     Nie mógł. Widział, że ją to zrani, ale nie mógł. Wybiegł na korytarz, lecz nikogo już na nim nie było. W głowie usłyszał tryumfalny śmiech a z gabinetu dobiegł do jego uszu głośny szloch.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz