czwartek, 11 czerwca 2015

Nietypowe zaklęcie 6



Zoro od zeszłego wieczora siedział wciąż w jednym miejscu. Udało mu się nawet trochę zdrzemnąć. Po głowie chodziła mu wciąż sytuacja z wczoraj. Naprawdę wszyscy go mają za złodzieja? Podejrzewał, że reakcja na prezent może być szokiem, ale bez przesady. Żałował, że wrócił po ten nóż. Trzeba było iść ze wszystkimi na statek.
     Nagle odwiedziła go Robin. Usiadła obok niego.
     - Witaj pani szermierzu.- Pogodnie się przywitała.
     - Hej…- Stwierdził że nie ma ochoty w sumie z nikim rozmawiać.
     - Chciałabym, żebyś wiedział, że wczoraj wszystkim głupio było po tej sytuacji.  Naprawdę wszystkim przykro.
     - Nie ważne już…- Powiedział po chwili, trochę się rozluźniając.
     - Wiesz… Pan kucharz poszedł zwrócić prezent.
     - Co!?- Zoro nie mógł uwierzyć. I po co w ogóle się starał o jakiś głupi nóż!
     - Postanowił, że zwróci ci pieniądze.
     Nagle szermierz sobie coś uświadomił. Jeśli Sanji spotka się ze sprzedawcą, to on na pewno mu wszystko opowie!
     - Dawno poszedł?!- Zerwał się na równe nogi.
     - Och, trochę już minęło…- Zdziwiła się jego reakcją Robin.
     Już Zoro miał wyskakiwać za burtę, gdy na pokład wskoczył blondyn. Ich spojrzenia się zetknęły. Oboje byli tak rozbici, że nie potrafili stwierdzić, któremu bardziej jest teraz głupio. Szermierz zobaczył, że Sanji dalej ma w rękach czarne pudełko.
    - Robin-chan, zostawisz nas samych?- Zapytał kucharz.
    - Już sobie idę- Zaćwierkała uszczęśliwiona dziewczyna.
     Gdy sobie poszła, Sanji zaczął się tłumaczyć.
   - Wczoraj… byłem chyba za bardzo zszokowany tym… prezentem.- Macał w dłoniach pudełko.- Przepraszam za tą całą awanturę… Naprawdę mnie poniosło…- Nerwowo podrapał się po karku.- Byłem w sklepie i właściciel mi wszystko powiedział i w sumie… eee… dzięki…- Na sam koniec się zaczerwienił.
Zoro odczuł wielką ulgę. Mimo że blondyn wszystkiego się dowiedział, cieszył się że zachował prezent. Do tego widok jego rumieniących policzków przyprawił go o przyjemne mrowienie. Miał ochotę podejść do niego i go przytulić. Chciał poczuć go całym ciałem, chciał go… dla siebie. Całego. Tu i teraz.
     - Mam nadzieję że się już nie gniewasz… – Czekał na jego reakcje Sanji.
     Zoro otrząsnął się ze zbereźnych myśli.
     - Więc zatrzymasz prezent?
     - No raczej!- Blondyn przytulił do siebie czarny kartonik.
     Szermierz zdał sobie sprawę z jednej rzeczy.
     - Więc… tego… Eee… Wszystkiego najlepszego z okazji wczorajszych urodzin, głupi kuku…- wydukał ledwie słyszalnie i patrząc gdzieś na morze, czerwieniąc się coraz bardziej.
     Sanji z całym impetem i z bananem na ustach klepnął go po ramieniu.
     - W takim razie idziemy jeść! Kapitanie! Możemy płynąć w morze!
     - Płyniemy w morze!- Wyskoczył nagle z pomiędzy drzewek pomarańczowych szczęśliwy Luffy, a za nim posypała się reszta załogi, która najwyraźniej przyglądała się sytuacji z ukrycia.
     - Jesteście żałośni…- Widząc to z boku, powiedziała zażenowana nawigator.
     Pokaz możliwości kucharskich z użyciem nowego NIMBUSA 5000 na wszystkich zrobił wrażenie. Sanji zachowywał się tak, jakby od dziecka nic innego nie robił, tylko kroił tym nożem.  Idealnie nim operował. Nóż ten, podobno miał precyzyjnie dobrane wyważenie i nigdy się nie tępił. Był po prostu idealny. Zoro nie mógł się napatrzeć na kucharza i jego kocie ruchy. W całym tym pokazie, nie raz zawiesił oko na idealnie zgrabnym tyłku Sanjiego. Cała jego postać była drobna, ale w rzeczywistości silna i umięśniona.
     Robin od pewnego czasu, bacznie obserwowała zachowanie szermierza. Podzieliła się swoimi uwagami z Nami i od teraz obie, trochę już podejrzewające co ma się na rzeczy, śledziły każdy jego ruch.
Pod wieczór Zoro siedział samotnie w bocianim gnieździe i obserwował niebo. Niespodziewanie w balustradę zapukała zgrabna dłoń i ukazała się uśmiechnięta twarz blondyna.
     - Mogę się przysiąść?- Zapytał i pokazał, że trzyma dwie butelki sake pod pachą.
     - Jasne.- Uradował się szermierz i jego serce zaczęło mocniej bić.
Sanji rozsiadł się wygodnie i podał jedną butelkę Zoro. Drugą zaś sam otworzył i pociągnął całkiem spory łyk.
     - Oi, co cię dzisiaj wzięło?- Zapytał z niemałym zdziwieniem zielonowłosy.
     - A jakoś tak…- Pociągnął drugi haust i zrobił skwaszoną minę.- Dzisiaj mam ochotę się napić. No dalej, nie wypijesz ze swoim kamratem?- Uśmiechnął się zadziornie, na co Zoro splamił się lekkim rumieńcem.
     - Nie jest to dla ciebie za mocne?- Obserwował jak jedna kropla trunku spływa po szyi pożądanego przez niego mężczyzny. Mam ochotę to zlizać… Pomyślał.
     -Daj spokój, raz sobie mogę zaszaleć.
     - Jak chcesz.- Zoro nie narzekał. W końcu Sanji spędzał z nim czas. Sam na sam.
     - Wiesz… zaskoczyłeś mnie tym prezentem.
     - Przecież to nic takiego…- Nie za bardzo chciał do tego wracać.
     - Dla mnie nie. Nigdy bym nie pomyślał, że taki glon jak ty, tak się mną przejmuje.- Drażnił się Sanji.
     - Zamknij się głupia brewko!- Miał dosyć najadania się wstydu przez ostatni czas.
     - Naprawdę super prezent.
    Gdy Zoro spojrzał w jego oczy zobaczył jak bardzo się mienią ze szczęścia. Pomyślał, że  nie chciałby tu siedzieć z nikim innym tylko z nim. Już nie żałował, że wrócił po ten nóż.
    Rozmawiali chwilę o wygłupach załogi i o śmiesznych sytuacjach z podróży. Czas im upływał a butelki coraz bardziej się opróżniały. Mimo, że dla szermierza to było niewiele, dla Sanjiego stanowczo tak. Zaczęły mu się plątać słowa, coraz bardziej gestykulował i ekscytował się tym, co mówi.
    - Chyba nie jesteś przyzwyczajony do picia- Zaśmiał się Zoro, widząc kiwającego się przyjaciela.
    - O chym ty mówisz? – Kucharz próbował udawać trzeźwego.- Chyba ci się zdaje.
    Sanjiemu skończyła się już butelka i  niezdarnie odpalał papierosa. Nie mógł sobie poradzić z zapalniczką.
    - Może pomóc?- Bez potwierdzenia wziął ją od niego i wskrzesił ogień. Mógł dzięki temu przez chwilę dotknąć jego dłoni.
    - Poraził bym sobie…- Odparł z irytacją kucharz, zaciągając się dymem. – Ach… Co za wieczór… – Spojrzał w gwiazdy. – Marimo… jakbyś miał wybierać, to którą z dziefczyn z załogi byś wolał?- Zapytał szczerze zaciekawiony.
     - Co?- Zaskoczyło go pytanie.
     - No Robinka czy Nami?
     - Eee… Żadna mnie nie interesuje…- Nie wiedział co odpowiedzieć, a do tego rozpraszały go zmysłowe ruchy Sanjiego, gdy wkładał papierosa do ust.
     - No ale którą?
     - Nie wiem… Robin?- Stwierdził to tylko po tym, że dziewczyna mniej mówiła od Nami.
     - A widzisz… a ja np. Nami. Z kobietami to bylśy się chyba dogadali.
     W tej kwestii to się chyba jednak nie… Pomyślał smutno.
     - Masz coś tam jeszcze w butelce?- Zapytał.
     - Tobie to starczy już.
    - Nie bądź taki, dal trochę…- Przerzucił mu rękę przez klatkę piersiową próbując dosięgnąć resztki trunku.
     Ich twarze były naprawdę blisko. A gdybym tak… Nie! Zganił się w myślach. Ale jest pijany… może nie będzie pamiętał…. Trochę mimowolnie odgarnął mu włosy z twarzy za ucho. Były takie miękkie w dotyku. Bardzo chciał to ostatnio zrobić.
     - Co lobisz?- Zapytał zdziwiony Sanji.
     - Masz coś we włosach.- Skłamał Zoro.
     - Aha… A wiesz… Jak wczoraj…
     Zaczął opowiadać, co działo się na statku w jego urodziny. Nie dość, że został w tej samej pozycji, opierając się bokiem o nogi szermierza to jeszcze nie zwracał najmniejszej uwagi na to, że Zoro dalej głaskał go po włosach.
     Dla zielonowłosego była to tak fascynująca chwila, że miał ochotę upijać kucharza co wieczór. Miał go tak blisko i mógł go dotykać, obracać jego kosmki włosów w palcach.
     Nagle Sanji przerwał swą opowieść.
     - Ty naprawdę masz takie ciemne oczy?- Przyglądał mu się uważnie.
     - A ty masz niebieskie.- Serce biło mu jak oszalałe. Mógł bezkarnie patrzeć na niego i nie denerwować się, że zostanie to źle odebrane. Jeszcze chwile i złapie jego podbródek i przyciągnę do siebie.
     - Nichdy tego nie zauważyłem…Chyk! – Nagle jego głowa osunęła się na klatkę piersiową szermierza.
     Ciało kucharza stało się wiotkie i opadło bezwładnie na zdezorientowanego Zoro. Poczuł jak jego ciało przeszywa prąd. Oddech przyspieszył  i ręce zaczęły drżeć. Przyjrzał się nieprzytomnemu kamratowi. On zasnął! Nie mógł uwierzyć. Leżał na nim facet, nieprzytomny, pijany, którego najchętniej by przeleciał tu i teraz. Chciałby, by ta chwila trwała wiecznie.  Przytulił go mocniej do siebie i zaczął głaskać po plecach.
Właściwie jak on sobie to wyobraża? Nigdy nie był z nikim w żadnym związku. W przeszłości lubił trochę bardziej swoją koleżankę Kuinę, ale był przecież jeszcze dzieckiem. Potem nigdy mu się coś takiego nie zdarzyło. A teraz, przez ten cały urok, nie widział nic poza kucharzem. Przecież on woli dziewczyny… myślał. Nie miało to dla niego wątpliwości. Nigdy, przenigdy nie zwróci na niego uwagi. Głaskał go delikatnie po włosach i karu. Ma taką gładką skórę… Patrzył na jego profil twarzy oparty o jego pierś. Jego usta pociągały go niemiłosiernie.
      Tylko raz… obiecywał sobie. Przecież nie będzie pamiętał… obrócił go i oparł o maszt tak, że głowa mężczyzny była w pionie. Blondyna smacznie drzemał. Zoro wiedział, że nie może tego tak ciągnąć. Musi sobie poradzić z uczuciami i o nich zapomnieć. Nie miały one najmniejszego sensu. Do tego, nie chciał stracić przyjaciela. Nachylił się do twarzy nieprzytomnego. Oparł czołem o jego skroń i wciągnął do nosa cudowny zapach włosów i koszuli Sanjiego.
      Boże… Jak on ma to zrobić? Jak ma się opanować? Przecież tak nie można.
     Pocałował go najpierw w ucho. Śpiący delikatnie zamruczał.
     - Ale mnie kręcisz…- Szepnął mu we włosy rozpalony szermierz.
     Potem całował jego policzek. Kucharz delikatnie się uśmiechał na te pieszczoty.
     - Pewnie myślisz, że to ta głupia Nami.- Zaśmiał się pod nosem.
     Już nie mógł czekać dłużej. Pocałował go. Kiedy złączył ich usta popadł w stan euforii. Ich smak- gorzkawy od papierosów, kwaśny od trunku i jeszcze jakiś, którego nie mógł określić. Było to dla niego niesamowite doznanie. Delikatnie kontynuował, by nie obudzić śpiącego, który czasem wydał jakiś pomruk zadowolenia.  Przerwał na chwilę, by spojrzeć na jego twarz.
     - Smakujesz mi jak cholera.- Nie wiedział czemu to mówi.
     Koniuszkiem języka oblizał jego wargi. Potem znów pocałował i znowu oblizał. Najdelikatniej jak mógł, próbował dostać się do wnętrza jego ust.
     Chcę więcej… Całował go coraz bardziej zmysłowo. Jeszcze chwila i się zapomni. Wplótł mu rękę we włosy i drugą głaskał po szyi.
     I nagle, z każdym pocałunkiem zaczął się zastanawiać nad tym, co wyprawia.
     Nie mógł uwierzyć, że tak wykorzystuje sytuacje. Odsunął się od kucharza i schował twarz w dłoniach. Musi o nim zapomnieć, a nie brnąć w to dalej. Do tego smak jego ust wcale w tym nie pomógł. Patrzył na to ciało i zastanawiał się co się kryje pod tą koszulą i spodniami. Miał to na wyciągnięcie ręki. Ale wiedział, że nie może.
     Przysunął się do blondyna i złożył na jego ustach ostatni długi pocałunek. Z ciężkim sercem się odsunął i wziął bezwładne ciało Sanjiego na bark. Zniósł go najdelikatniej jak mógł pod pokład i położył na hamaku. Reszta załogi smacznie spała. Pogłaskał jeszcze twarz kucharza i poszedł do swojej siłowni. Postanowił trochę rozładować emocje i napięcie. Dla dobra Sanjiego, musi przezwyciężyć ten czar. Żadna głupia różowa wróżka go nie pokona.
     Tak jak Zoro podejrzewał, Sanji na następny dzień nie pamiętał nic a nic. Więcej nie zdarzyło mu się tak pić, bo miał strasznego kaca trwającego prawie dwa dni.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz