Zoro od zeszłego wieczora siedział wciąż w jednym
miejscu. Udało mu się nawet trochę zdrzemnąć. Po głowie chodziła mu wciąż
sytuacja z wczoraj. Naprawdę wszyscy go mają za złodzieja? Podejrzewał, że
reakcja na prezent może być szokiem, ale bez przesady. Żałował, że wrócił po
ten nóż. Trzeba było iść ze wszystkimi na statek.
Nagle
odwiedziła go Robin. Usiadła obok niego.
-
Witaj pani szermierzu.- Pogodnie się przywitała.
-
Hej…- Stwierdził że nie ma ochoty w sumie z nikim rozmawiać.
-
Chciałabym, żebyś wiedział, że wczoraj wszystkim głupio było po tej
sytuacji. Naprawdę wszystkim przykro.
- Nie
ważne już…- Powiedział po chwili, trochę się rozluźniając.
-
Wiesz… Pan kucharz poszedł zwrócić prezent.
-
Co!?- Zoro nie mógł uwierzyć. I po co w ogóle się starał o jakiś głupi nóż!
-
Postanowił, że zwróci ci pieniądze.
Nagle
szermierz sobie coś uświadomił. Jeśli Sanji spotka się ze sprzedawcą, to on na
pewno mu wszystko opowie!
-
Dawno poszedł?!- Zerwał się na równe nogi.
- Och,
trochę już minęło…- Zdziwiła się jego reakcją Robin.
Już
Zoro miał wyskakiwać za burtę, gdy na pokład wskoczył blondyn. Ich spojrzenia
się zetknęły. Oboje byli tak rozbici, że nie potrafili stwierdzić, któremu
bardziej jest teraz głupio. Szermierz zobaczył, że Sanji dalej ma w rękach
czarne pudełko.
-
Robin-chan, zostawisz nas samych?- Zapytał kucharz.
- Już
sobie idę- Zaćwierkała uszczęśliwiona dziewczyna.
Gdy
sobie poszła, Sanji zaczął się tłumaczyć.
-
Wczoraj… byłem chyba za bardzo zszokowany tym… prezentem.- Macał w dłoniach
pudełko.- Przepraszam za tą całą awanturę… Naprawdę mnie poniosło…- Nerwowo
podrapał się po karku.- Byłem w sklepie i właściciel mi wszystko powiedział i w
sumie… eee… dzięki…- Na sam koniec się zaczerwienił.
Zoro
odczuł wielką ulgę. Mimo że blondyn wszystkiego się dowiedział, cieszył się że
zachował prezent. Do tego widok jego rumieniących policzków przyprawił go o
przyjemne mrowienie. Miał ochotę podejść do niego i go przytulić. Chciał poczuć
go całym ciałem, chciał go… dla siebie. Całego. Tu i teraz.
- Mam
nadzieję że się już nie gniewasz… – Czekał na jego reakcje Sanji.
Zoro
otrząsnął się ze zbereźnych myśli.
- Więc
zatrzymasz prezent?
- No
raczej!- Blondyn przytulił do siebie czarny kartonik.
Szermierz
zdał sobie sprawę z jednej rzeczy.
-
Więc… tego… Eee… Wszystkiego najlepszego z okazji wczorajszych urodzin, głupi
kuku…- wydukał ledwie słyszalnie i patrząc gdzieś na morze, czerwieniąc się
coraz bardziej.
Sanji
z całym impetem i z bananem na ustach klepnął go po ramieniu.
- W
takim razie idziemy jeść! Kapitanie! Możemy płynąć w morze!
-
Płyniemy w morze!- Wyskoczył nagle z pomiędzy drzewek pomarańczowych szczęśliwy
Luffy, a za nim posypała się reszta załogi, która najwyraźniej przyglądała się
sytuacji z ukrycia.
-
Jesteście żałośni…- Widząc to z boku, powiedziała zażenowana nawigator.
…
Pokaz
możliwości kucharskich z użyciem nowego NIMBUSA 5000 na wszystkich zrobił
wrażenie. Sanji zachowywał się tak, jakby od dziecka nic innego nie robił,
tylko kroił tym nożem. Idealnie nim operował. Nóż ten, podobno miał
precyzyjnie dobrane wyważenie i nigdy się nie tępił. Był po prostu idealny.
Zoro nie mógł się napatrzeć na kucharza i jego kocie ruchy. W całym tym
pokazie, nie raz zawiesił oko na idealnie zgrabnym tyłku Sanjiego. Cała jego
postać była drobna, ale w rzeczywistości silna i umięśniona.
Robin
od pewnego czasu, bacznie obserwowała zachowanie szermierza. Podzieliła się
swoimi uwagami z Nami i od teraz obie, trochę już podejrzewające co ma się na
rzeczy, śledziły każdy jego ruch.
Pod
wieczór Zoro siedział samotnie w bocianim gnieździe i obserwował niebo.
Niespodziewanie w balustradę zapukała zgrabna dłoń i ukazała się uśmiechnięta
twarz blondyna.
- Mogę
się przysiąść?- Zapytał i pokazał, że trzyma dwie butelki sake pod pachą.
-
Jasne.- Uradował się szermierz i jego serce zaczęło mocniej bić.
Sanji
rozsiadł się wygodnie i podał jedną butelkę Zoro. Drugą zaś sam otworzył i
pociągnął całkiem spory łyk.
- Oi,
co cię dzisiaj wzięło?- Zapytał z niemałym zdziwieniem zielonowłosy.
- A
jakoś tak…- Pociągnął drugi haust i zrobił skwaszoną minę.- Dzisiaj mam ochotę
się napić. No dalej, nie wypijesz ze swoim kamratem?- Uśmiechnął się
zadziornie, na co Zoro splamił się lekkim rumieńcem.
- Nie
jest to dla ciebie za mocne?- Obserwował jak jedna kropla trunku spływa po szyi
pożądanego przez niego mężczyzny. Mam ochotę to zlizać… Pomyślał.
-Daj
spokój, raz sobie mogę zaszaleć.
- Jak
chcesz.- Zoro nie narzekał. W końcu Sanji spędzał z nim czas. Sam na sam.
-
Wiesz… zaskoczyłeś mnie tym prezentem.
-
Przecież to nic takiego…- Nie za bardzo chciał do tego wracać.
- Dla
mnie nie. Nigdy bym nie pomyślał, że taki glon jak ty, tak się mną przejmuje.-
Drażnił się Sanji.
-
Zamknij się głupia brewko!- Miał dosyć najadania się wstydu przez ostatni czas.
-
Naprawdę super prezent.
Gdy
Zoro spojrzał w jego oczy zobaczył jak bardzo się mienią ze szczęścia.
Pomyślał, że nie chciałby tu siedzieć z nikim innym tylko z nim. Już nie
żałował, że wrócił po ten nóż.
Rozmawiali
chwilę o wygłupach załogi i o śmiesznych sytuacjach z podróży. Czas im upływał
a butelki coraz bardziej się opróżniały. Mimo, że dla szermierza to było
niewiele, dla Sanjiego stanowczo tak. Zaczęły mu się plątać słowa, coraz
bardziej gestykulował i ekscytował się tym, co mówi.
-
Chyba nie jesteś przyzwyczajony do picia- Zaśmiał się Zoro, widząc kiwającego
się przyjaciela.
- O
chym ty mówisz? – Kucharz próbował udawać trzeźwego.- Chyba ci się zdaje.
Sanjiemu
skończyła się już butelka i niezdarnie odpalał papierosa. Nie mógł sobie
poradzić z zapalniczką.
- Może
pomóc?- Bez potwierdzenia wziął ją od niego i wskrzesił ogień. Mógł dzięki temu
przez chwilę dotknąć jego dłoni.
-
Poraził bym sobie…- Odparł z irytacją kucharz, zaciągając się dymem. – Ach… Co
za wieczór… – Spojrzał w gwiazdy. – Marimo… jakbyś miał wybierać, to którą z
dziefczyn z załogi byś wolał?- Zapytał szczerze zaciekawiony.
- Co?-
Zaskoczyło go pytanie.
- No
Robinka czy Nami?
- Eee…
Żadna mnie nie interesuje…- Nie wiedział co odpowiedzieć, a do tego rozpraszały
go zmysłowe ruchy Sanjiego, gdy wkładał papierosa do ust.
- No
ale którą?
- Nie
wiem… Robin?- Stwierdził to tylko po tym, że dziewczyna mniej mówiła od Nami.
- A
widzisz… a ja np. Nami. Z kobietami to bylśy się chyba dogadali.
W
tej kwestii to się chyba jednak nie…
Pomyślał smutno.
- Masz
coś tam jeszcze w butelce?- Zapytał.
-
Tobie to starczy już.
- Nie
bądź taki, dal trochę…- Przerzucił mu rękę przez klatkę piersiową próbując
dosięgnąć resztki trunku.
Ich
twarze były naprawdę blisko. A gdybym tak… Nie! Zganił się w myślach. Ale
jest pijany… może nie będzie pamiętał…. Trochę mimowolnie odgarnął mu
włosy z twarzy za ucho. Były takie miękkie w dotyku. Bardzo chciał to ostatnio
zrobić.
- Co
lobisz?- Zapytał zdziwiony Sanji.
- Masz
coś we włosach.- Skłamał Zoro.
- Aha…
A wiesz… Jak wczoraj…
Zaczął
opowiadać, co działo się na statku w jego urodziny. Nie dość, że został w tej
samej pozycji, opierając się bokiem o nogi szermierza to jeszcze nie zwracał
najmniejszej uwagi na to, że Zoro dalej głaskał go po włosach.
Dla
zielonowłosego była to tak fascynująca chwila, że miał ochotę upijać kucharza
co wieczór. Miał go tak blisko i mógł go dotykać, obracać jego kosmki włosów w
palcach.
Nagle
Sanji przerwał swą opowieść.
- Ty
naprawdę masz takie ciemne oczy?- Przyglądał mu się uważnie.
- A ty
masz niebieskie.- Serce biło mu jak oszalałe. Mógł bezkarnie patrzeć na niego i
nie denerwować się, że zostanie to źle odebrane. Jeszcze chwile i złapie jego
podbródek i przyciągnę do siebie.
-
Nichdy tego nie zauważyłem…Chyk! – Nagle jego głowa osunęła się na klatkę
piersiową szermierza.
Ciało
kucharza stało się wiotkie i opadło bezwładnie na zdezorientowanego Zoro.
Poczuł jak jego ciało przeszywa prąd. Oddech przyspieszył i ręce zaczęły
drżeć. Przyjrzał się nieprzytomnemu kamratowi. On zasnął! Nie mógł
uwierzyć. Leżał na nim facet, nieprzytomny, pijany, którego najchętniej by
przeleciał tu i teraz. Chciałby, by ta chwila trwała wiecznie. Przytulił
go mocniej do siebie i zaczął głaskać po plecach.
Właściwie
jak on sobie to wyobraża? Nigdy nie był z nikim w żadnym związku. W przeszłości
lubił trochę bardziej swoją koleżankę Kuinę, ale był przecież jeszcze
dzieckiem. Potem nigdy mu się coś takiego nie zdarzyło. A teraz, przez ten cały
urok, nie widział nic poza kucharzem. Przecież on woli dziewczyny… myślał.
Nie miało to dla niego wątpliwości. Nigdy, przenigdy nie zwróci na niego uwagi.
Głaskał go delikatnie po włosach i karu. Ma taką gładką skórę… Patrzył
na jego profil twarzy oparty o jego pierś. Jego usta pociągały go
niemiłosiernie.
Tylko
raz… obiecywał sobie. Przecież
nie będzie pamiętał… obrócił go i oparł o maszt tak, że głowa mężczyzny
była w pionie. Blondyna smacznie drzemał. Zoro wiedział, że nie może tego tak
ciągnąć. Musi sobie poradzić z uczuciami i o nich zapomnieć. Nie miały one
najmniejszego sensu. Do tego, nie chciał stracić przyjaciela. Nachylił się do
twarzy nieprzytomnego. Oparł czołem o jego skroń i wciągnął do nosa cudowny
zapach włosów i koszuli Sanjiego.
Boże… Jak on ma to zrobić? Jak ma się opanować? Przecież
tak nie można.
Pocałował
go najpierw w ucho. Śpiący delikatnie zamruczał.
- Ale
mnie kręcisz…- Szepnął mu we włosy rozpalony szermierz.
Potem
całował jego policzek. Kucharz delikatnie się uśmiechał na te pieszczoty.
-
Pewnie myślisz, że to ta głupia Nami.- Zaśmiał się pod nosem.
Już
nie mógł czekać dłużej. Pocałował go. Kiedy złączył ich usta popadł w stan
euforii. Ich smak- gorzkawy od papierosów, kwaśny od trunku i jeszcze jakiś,
którego nie mógł określić. Było to dla niego niesamowite doznanie. Delikatnie
kontynuował, by nie obudzić śpiącego, który czasem wydał jakiś pomruk
zadowolenia. Przerwał na chwilę, by spojrzeć na jego twarz.
-
Smakujesz mi jak cholera.- Nie wiedział czemu to mówi.
Koniuszkiem
języka oblizał jego wargi. Potem znów pocałował i znowu oblizał. Najdelikatniej
jak mógł, próbował dostać się do wnętrza jego ust.
Chcę
więcej… Całował go coraz bardziej
zmysłowo. Jeszcze chwila i się zapomni. Wplótł mu rękę we włosy i drugą głaskał
po szyi.
I
nagle, z każdym pocałunkiem zaczął się zastanawiać nad tym, co wyprawia.
Nie
mógł uwierzyć, że tak wykorzystuje sytuacje. Odsunął się od kucharza i schował
twarz w dłoniach. Musi o nim zapomnieć, a nie brnąć w to dalej. Do tego smak
jego ust wcale w tym nie pomógł. Patrzył na to ciało i zastanawiał się co się
kryje pod tą koszulą i spodniami. Miał to na wyciągnięcie ręki. Ale wiedział,
że nie może.
Przysunął
się do blondyna i złożył na jego ustach ostatni długi pocałunek. Z ciężkim
sercem się odsunął i wziął bezwładne ciało Sanjiego na bark. Zniósł go
najdelikatniej jak mógł pod pokład i położył na hamaku. Reszta załogi smacznie
spała. Pogłaskał jeszcze twarz kucharza i poszedł do swojej siłowni. Postanowił
trochę rozładować emocje i napięcie. Dla dobra Sanjiego, musi przezwyciężyć ten
czar. Żadna głupia różowa wróżka go nie pokona.
…
Tak
jak Zoro podejrzewał, Sanji na następny dzień nie pamiętał nic a nic. Więcej
nie zdarzyło mu się tak pić, bo miał strasznego kaca trwającego prawie dwa dni.
Następny rozdział
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz