piątek, 29 stycznia 2016

Nie taki diabeł straszny



Tytuł: Nie taki diabeł straszny
Anime/Manga: Kuroshitsuji
Liczba rozdziałów: One-shot
Pairing:SebastianxCiel
Uwagi: Brak

Dedykuję Panu Shadow, który przypomniał mi pomysł na tego one-shota xD ;)








Padł wyczerpany na fotel. Łydki mu pulsowały, a skroń boleśnie dokuczała. Był wdzięczny, że w końcu zdejmie te sznurowane buciska i zanurzy się w gorącej pianie. Sebastian już szykował mu kąpiel, a on majaczył gdzieś na granicy jawy a snu.
Bal wykończył go doszczętnie. Rzadko miał okazję bywać na takim hucznym bankiecie, który trwałby do białego rana. Chwała niebiosom, że udało mu się uniknąć noclegu. Hrabia Trancy Alois- uroczy i nad wyraz żywy blondynek o przenikliwym, lodowym spojrzeniu- wyczerpał jego poziom tolerancji do ludzi aż nadto i najchętniej przez najbliższy rok nie oglądałby nikogo na oczy. Tyle uwagi chyba jeszcze nikt mu nie poświęcił, nawet męcząca go Elizabeth. Miał wrażenie, że dorobił się żywego cienia, który nauczył się mówić i irytować każdą komórkę jego ciała. Gdyby nie Sebastian, pewnie nie miałby siły się dłużej opierać i zostałby do rana, lecz lokaj zręcznie go ocalił, unikając kompromitacji i wykręcając się z gracją.
Oczy mu się kleiły, gdy demon wszedł do pomieszczenia, zapraszając do łazienki. Nie miał jednak nawet siły mu powiedzieć, a co dopiero kiwnąć palcem.
Sebastian uśmiechnął się z pobłażaniem i klękając obok, zaczął rozwiązywać buty.
- Nie wiem jakich sztuczek używasz, ale rób to dalej.- Rzekł Ciel, pocierając promieniującą bólem głowę. – Nie wyobrażam sobie, co bym zrobił, gdybym spędził tam choć minutę dłużej.
- Ależ Paniczu, to tylko i wyłącznie twoja wina.- Powiedział czarnowłosy z rozbawieniem, pozbawiając go butów i cmokając z niezadowoleniem na opuchnięte nogi. Będzie musiał następnym razem lepiej zadbać o swoje obowiązki.
- Moja?
- Tak to jest, jak ćmę urzeknie ogień.- Powiedział Sebastian tajemniczo.
- Słucham?- Zapytał Ciel, nie do końca rozumiejąc.
Demon nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się w odpowiedzi, co jedynie go zirytowało.
- Możesz wyjaśnić?
- Panicz jest niezwykle ślepy na wszelkiego rodzaju damskie, jak i męskie zaloty.
Ciel o mało nie zachłysnął się własną śliną.
- Chcesz powiedzieć….? Że hrabia Alois…?- Dopiero teraz dotarł do niego sens słów i rzeczywiście, gdy tak pomyślał o zachowaniu młodzieńca, zaczął dostrzegać pewną odmianę w prowadzeniu z nim konwersacji, a zwłaszcza pewnych aluzjach.
Poczerwieniał po same uszy i zmierzwił dłonią włosy.
- O rany...
- Domyślam się, że panicz teraz rozumie. Choć nie ukrywam, sam byłem zaskoczony.
- Więc dlatego z taką łatwością uzyskałem od niego wszystkie informacje…- Zapadł się głębiej w fotel i rozpaczał, że swoje mistrzowskie przesłuchanie zawdzięczał nie swoim szpiegowskim umiejętnością, a jedynie uległością rozmówcy.- I ten nocleg…- Przetarł oczy dłońmi nie próbując nawet sobie wyobrażać, w co mógł się władować.
- Kto wie, czego Panicz by się jeszcze dzięki temu dowiedział…- Powiedział Sebastian zadziornie i zaraz dostał lekkiego kuksańca w bark.
- Nie kpij. Już dzisiaj nie radzę mnie dłużej drażnić.- Warknął, nadal zawstydzony.
- To było nawet całkiem urocze.
- Sebastian.
- Gdyby Panicz potrafił częściej korzystać ze swojego uroku, może niektóre sprawy umiałby Panicz załatwiać dużo szybciej.
- Co masz przez to na myśli?- Zmrużył oczy, choć szczerze nie miał siły się dzisiaj nawet gniewać. - Sugerujesz, że z własnej inicjatywy nie dałbym rady go oczarować?
- Proszę wybaczyć, ale pańskie celowe umiejętności podrywu pozostawiają wiele do życzenia.
Tym razem Ciel poczerwieniał jeszcze bardziej, ale z wzbierającego w nim gniewu.
- Słucham?
- Ja tylko mówię prawdę, nie mogę Panicza okłamać. Takie mam rozkazy.- Powiedział poważnie, choć w oczach grały mu wesołe ogniki.
- Ty parszywy demonie. Gdybym chciał, uwiódłbym każdego.
- Czyżby?
- Wątpisz?
- Więc proszę spróbować na mnie, wtedy z przyjemnością przyznam Paniczowi rację.
O kurwa.
- Zgoda.- Odpowiedział naprędce, zanim w ogóle to przemyślał.-  Tylko potem się nie krzyw, jak będziesz cofał te słowa.
- Zrobię to nawet z przyjemnością.

***

Nie wierzył, że się w to wpakował. Przez myślenie o tym nawet nie mógł tknąć śniadania. Co mu strzeliło do tego pustego łba? Przecież to chore. Nie dość, że rzucił tak absurdalne wyzwanie, to do tego nie mógł zaprzeczyć- kompletnie nie wiedział jak się za to zabrać.
Jakikolwiek przykład przychodził mu do głowy, wydawał się porąbany. Do tego z kogo miał brać przykład? No bo czy Elizabeth naprawdę była uwodzicielska? Nie ma w ogóle takiej opcji, by w jakikolwiek sposób ja naśladował. Nie i kropka. Wyjątkowo upadlające było już przebywanie w towarzystwie Sebastiana, a nawet się do siebie nie odzywali.
Niestety nie cofnie już w żaden sposób rzuconych słów, a nie miał też w zwyczaju się poddawać. Choć wewnętrznie był rozdarty, powinien z godnością przyjąć karę. Po za tym, to chyba nie powinno być takie trudne? Gdy mu się uda, to on będzie wyjdzie na swoje, wystarczy jedynie…
No właśnie.
Tylko uwieść demona.
Wybornie. Bułka z masłem. Co to dla niego. Przecież już walczył z zombiakami, wiedźmami i  innymi wybrykami natury, co to za problem trochę zatrzepać rzęsami przed mężczyzną?
Najchętniej to by zatopił twarz w talerzu przed sobą i umarł.
- Coś się stało Paniczu? Śniadanie nie smakuje?- Zapytał Sebastian normalnie, jakby wczorajsza rozmowa w ogóle się nie odbyła.
Odburknął, że dobre i zmusił się do przeżucia chociaż kawałka skibki chleba.
Okej. Albo załatwi to od razu, albo będzie się męczył. Na co czekać, trzeba zakasać rękawy i pokazać na co go stać!
- Sebastianie…- Zaczął ostrożne i  od razu poczuł, jak zaczynają drżeć mu nogi. – P-pyszne to danie... Takie dobre... eee... dziś wyjątkowo ci wyszło…- Przełknął ślinę i przewijając przez mózg wszelkie możliwe romantyczne sytuacje z książek, dukał dalej.- Czy… eee… no… chciałbyś…- Język zaczął mu się plątać, a ręce pocić. Na jego policzkach wykwitły czerwone rumieńce i nie był w stanie wykrztusić kolejnych słów.
Najpierw Sebastian osłupiał, próbując zrozumieć ten bełkot, a dopiero potem uświadomił sobie co się dzieje i  nagle…
Wybuchł głośnym śmiechem.
Ciel nigdy nie słyszał u niego czegoś takiego i oniemiały wpatrywał się w jego trzęsące się plecy. Nawet Mey-Lin, Bard i Finny zajrzeli do salonu, próbując ustalić źródło tego niecodziennego dźwięku.
- Pozwoli panicz że nie skomentuje tej żałosnej próby, by zachował Panicz twarz.
- Wyjdź!- Wrzasnął wściekły i rzucił widelcem. - I śniadanie było obrzydliwe!


***

Ciel czytał książkę by trochę ochłonąć. Przewracał kartki i wertował co drugie zdanie, myślami szukając jakiegoś rozwiązania dla swej beznadziejnej sytuacji i umiejętności.
Sebastian stał nieopodal i układał kwiaty w wazonie, ścięte dosłownie chwilę wcześniej z ogrodu. Przyjrzał się swojemu zadumanemu panu i uśmiechnął. Gdy chłopak podpierał podbródek na swym zgrabnym nadgarstku, był niezwykle urokliwy. Demon z rozbawieniem myślał o tym, jak wiele broni ma w garści Ciel, z których niestety nie potrafi skorzystać. Był bardzo ciekawy jego kolejnej próby.
- Co się tak patrzysz?- Zapytał rozkojarzony chłopak, rzucając mu ostre spojrzenie.
- Na nic takiego.- Odparł swobodnie i dalej układał kwiaty w wazonie.

***

Może róże? Nie, nie… to oklepane i żałosne. W ogóle nie będzie się przed nim płaszczył! Kwiaty odpadają! Nigdy nie dał nawet żadnego kobiecie! Powinien w ogóle zapomnieć o tym zakładzie i udać, że niczego takiego nie powiedział. Jakoś przełknie gorycz porażki i…
Nie ma mowy! Że niby on nie potrafi uwodzić?!
- Paniczu, nie powinien Pan obgryzać paznokci.Sebastian Panu zabronił. - Powiedział do niego z troską Finny.
Może jego zapytać? Pomyślał, ale zaraz odrzucił ten pomysł. Blondyn miał mózg dziecka i raczej na podrywie się nie znał. Mey-Lin też odpadała, ona w kontaktach z Sebastianem ulegała mu jedynie na podstawie wyglądu, a tu potrzebował czegoś potężniejszego.
Został mu Bard.
Rzadko zaglądał do pomieszczeń służby, więc niepewnie schodził po schodach do kuchni. Na szczęście demon siedział w ogrodzie, więc może nie będzie świadkiem jego kolejnego upokorzenia.
Zastał na szczęście miernego kucharza przy obieraniu cebuli i stając za nim, wymownie odchrząknął.
Piroman podskoczył zaskoczony i odwrócił do swojego pana, dyskretnie chowając za siebie papierosa. W tym pomieszczeniu miał bezwzględny zakaz palenia, więc  przyłapany na gorącym uczynku, starał się zachować pozory niewinności i liczyć na łaskawość.
Ciel był jednak miało o wiele ważniejszą sprawę, niż zwrócenie mu uwagi.
- Powiedz mi, jak uwieść kobietę.- Powiedział jak najpoważniej, starając się nie zawstydzić i nie owijać niepotrzebnie w bawełnę.
- O cho cho, czyżby Panicz zamierzał poczynić działania w kierunku naszej Elizabeth?- Zapytał podniecony i zadowolony, że uwaga skupiła się na innym temacie. Zaraz przysiadł na stołku, gotowy udzielić wszelkich informacji.
- Do rzeczy.
Ciel siedział cierpliwie i wysłuchiwał miliona sposobów na podryw. Po godzinie tak kręciło mu się od nich w głowie, a po niektórych zrobiło słabo, gdy wizualizował je sobie w myślach, że stwierdził, że jak na jeden raz ma dość. Podziękował dumnemu z siebie służącemu i poczłapał niepocieszony do swojego gabinetu. Niektóre były tak niedorzeczne i głupie, że nigdy w życiu by na nie nie wpadł. Nie potrafił uwierzyć, że kobiety serio mogą kręcić takie rzeczy.
To całe zadanie będzie trudniejsze, niż myślał.

***

Kolejne dni nie przynosiły efektów. Co prawda przemógł się i komplementy przychodziły mu już znacznie łatwiej, ale demon pozostawał na nie obojętny. Nawet posunął się do subtelnego, fizycznego flirtu, lecz Sebastiana bardziej to bawiło, a niżeli kusiło. Kwiaty też nie zdały egzaminu i ostatecznie zostały obiektem wyładowania emocji przez wściekłego hrabiego, lądując połamane ze oknem.
Rady Barda nie skutkowały i nawet czytanie tanich romansideł go odrzucało. Metody w nich zawarte były tandetne i przeznaczone głównie w relacjach damsko-męskich, a tutaj musiał przyznać, poprzeczka była wyżej.
Skoro normalne metody nie działały, to co miał zrobić? Niby demon musiał być z nim szczery więc wątpił, by go oszukiwał, lecz jak miał wojować z kimś takim? Okej, nie był może dojrzałym mężczyzną, ale dzieckiem też nie. Siedemnaście lat to już chyba wystarczająco, by przyciągnąć czyjeś spojrzenie, więc w swój wygląd raczej nie wątpił. Niestety upokarzające słodkie słówka, ani wyzywająca prowokacja na niewiele się zdały, tak samo jak jego niby "wrodzony" wdzięk.
Zaczął się zniechęcać. Siedząc wieczorem w fotelu rozmyślał nad tym wszystkim i zastanawiał nad ich relacją.
Na pewno był jakiś sposób, tylko musiał na niego wpaść.
Długo myślał. Ogień w kominku trzaskał, a on pogrążał się coraz bardziej, wymyślając już najbardziej absurdalne pomysły.
W końcu wstał i wyjrzał za okno. Odszukał wzrokiem tego, który zaprzątał jego myśli i skupił na odszukaniu jego słabości.
Coś, czemu ten demon nie będzie mógł się oprzeć… Co tak właściwie kręci diabły oprócz pożerania ludzkich dusz? Czy w ogóle był jakiś sposób?
I nagle go olśniło.
- Nie ma mowy! - Krzyknął głośno i wybił sobie ten pomysł z głowy.
Już wolał zginąć, niż wprowadzić go w życie.

***

Tydzień później mniej więcej ochłonął. Już nie reagował paniką i zaczął nawet rozważać te chore przedsięwzięcie. Sebastian był przekonany, że się poddał, ale tak naprawdę nie wiedział, co młodemu hrabiemu chodzi po głowie.
Ciel pod wieczór dostał hiperwentylacji. To była jego ostatnia szansa i obiecał sobie, że jeśli to nie podziała, przyzna demonowi rację.
Miał nadzieję jednak, że tym razem spryt go nie zawiedzie, bo rzadko kiedy dedukcja skazywała go na porażkę. 
Sebastian wszedł do pokoju i ułożył świeżą piżamę na jego łóżku. Tak jak co dzień, rozpoczął swoją naturalną czynność przebierania go i wykonywał swoje obowiązki bezbłędnie.
Ciel cierpliwie czekał na odpowiedni moment. W gardle mu zaschło, a o żebra obijało się szaleńczo bijące serce. Jeśli to nie podziała, nie będzie sobie potrafił wybaczyć tego uwłaczającego czynu do końca życia. Powiesi się najpewniej, albo skoczy z mostu, ale nigdy więcej nie spojrzy demonowi ponownie w oczy.
Sebastian narzucił na niego nocną koszulę, kończąc swoją powinność. Uśmiechnął się i życząc dobrej nocy, chwycił świecznik i już chciał odejść, gdy nagle za frak złapała go zgrabna rączka.
Zdziwiony obejrzał się przez ramię i spojrzał na wpół leżącego Ciela, który wyciągnięty na pościeli, patrzył na niego wielkimi i błyszczącymi oczami. Dekolt koszuli delikatnie odsłonił jego białe ramię, a drżące usta rozwarły się delikatnie i wydobył się z nich cichy dźwięk…
- Miau?
  Słowo to rozbrzmiało o wiele głośniej, niż zamierzał i chłopak spłonął potężnym rumieńcem. Nie odrywał jednak oczu od czerwonych tęczówek, które tym razem zgasił całkowicie. Gdyby szczęka Sebastiana mogła opaść do podłogi, na pewno by to zrobiła.
Kamerdyner nie reagował. Trwali tak w upiornej ciszy, która rozsadzała hrabiego od środka. Ręka mu drżała, a on miał ochotę zapaść się pod ziemię. Pierwszy i ostatni raz robił coś takiego.
Nagle oblicze demona się zmieniło. Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, obnażając ostre kły.
Ciel poczuł się wyjątkowo dziwnie. Gorąco rozeszło się po jego ciele i bynajmniej nie był to objaw kolejnego zawstydzenia. Czerwone oczy pociemniały i zmrużyły się przyjemnie.
Sebastian przysiadł na łóżku i delikatnie pochylił się w jego stronę.
Złożył na jego wargach delikatny pocałunek.
Ciel rozszerzył ze zdziwienia oczy, ale nie odepchnął go. Nie był w stanie wykonać żadnego ruchu, pochłonięty przez dziwne i nieznane mu wcześniej uczucie.
Nie trwało to długo i gdy Sebastian się odsunął, w końcu przypomniał sobie, jak się oddycha.
- Tego się po paniczu nie spodziewałem.- Uniósł jedną brew, dość mocno zaintrygowany.-  Proszę to potraktować jako moją kapitulację.
- Ciekawa forma.- Przyznał Ciel odchrząkując i niekontrolowanie wędrując wzrokiem z ust na oczy kamerdynera. Nie był pewny w jakim obecnie znajduje się stanie. Tryiumf nie przychodził, a jedynie rosła w nim niepohamowana ciekawość. Takiego Sebastiana jeszcze nie miał okazji poznać.
- Dobrej nocy, mój Panie.- Wyszeptał powabnie w jego usta i wstał.
- Dobranoc Sebastianie.- Odpowiedział, nie potrafiąc oderwać od niego oczu i również odwzajemniając zadziorny uśmiech.
Tym razem usnął w pełni usatysfakcjonowany i ciekawy, co przyniesie im kolejny dzień.

***

 Wybaczcie, że nie Durarara -_-' ale no... ciężko mi idzie xD Za tydzień obiecuję, że już będzie. Wolałam wykorzystać wena na cokolwiek, niż skrobać na siłę. Mam nadzieję, że efekt nie taki tragiczny. Ostatnio mam fazę na krótsze opowiadania. 

sobota, 23 stycznia 2016

Nie iGRAJ ze mną 12



Wpadli do szpitala pokonując parę rozsuwających się drzwi. Mijali pacjentów i pielęgniarki, dopadając lady informacyjnej, przy której bełkocząc, udało im się ustalić, gdzie znajdą Luffyego. Sabo razem z Koalą nie czekając na windę, udali się schodami prosto na oddział, szukając poczekalni, w której już zgromadzeni byli ich przyjaciele. Cała ekipa słomianych, wraz z Ace’em i Shanksem, już zajmowali połowę pomieszczenia, częściowo siedząc, częściowo przechadzając się niespokojnie i wystawiając palce ze stawów. Zapach środków czyszczących i choroby unosił się w powietrzu drażniąc i tak już zdenerwowanych ludzi.
Dopiero po chwili zorientowali się, że do tej pory cały czas trzymali się za ręce. Sabo wyswobodził dziewczynę z uścisku, delikatnie się rumieniąc. Nie przypuszczał, że jej obecność może tak silnie na niego działać. Całą drogę dodawała mu otuchy, próbując go uspokoić. Ich dziadek Garp, nie za wiele powiedział przez telefon prócz tego, by jak najszybciej dotarli do szpitala. Sam też był w drodze, stawiając na nogi niebo i ziemię, próbując wydostać się ze swej małej wioski o takiej godzinie. Niewiedza o stanie brata skręcała mu wnętrzności i gdy tylko zobaczył bladą twarz Ace’a, podszedł do niego i chwycił za ramiona.
- Co się stało? Gdzie on teraz jest?- Zapytał nadal spanikowany.
Ace nawet nie mógł wykrztusić słowa. Patrzył na niego ciemnymi oczami w taki sposób, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Z odpowiedzią pośpieszył mu Usopp, który cały się trząsł z nerwów.
- Wpadł pod samochód -Powiedział cicho, nieobecnym wzrokiem tkwiąc w ścianie naprzeciwko - Po prostu wbiegł na jezdnię i...- Głos mu na chwilę zamarł.-  Ja… nawet nie miałem czasu zareagować…- Długonosy ukrył twarz w dłoniach, a Chopper położył mu rękę na ramieniu.
- Nie wiemy, dlaczego to zrobił. Wyszliśmy razem z biura i wszystko było w porządku. Po prostu nagle był przy nas i żartował, a zaraz potem…- Chłopak zagryzł wargę i nie był w stanie mówić dalej.
- To nie wasza wina.- Powiedziała twardo Nami, podpierając czoło na splecionych dłoniach.
- Właśnie go operują. Nikt jeszcze nie udzielił nam informacji, jaki jest jego stan - Powiedziała napiętym głosem Robin, trzymając się z mężem za ręce.
Wszyscy umilkli, nie wiedząc co o tym myśleć. Sabo nie był w stanie stać. Padł na plastikowe krzesełko i wyłączył się, by nie panikować. Wszyscy byli zestresowani i co rusz patrzyli wyczekującym wzrokiem na każdego przechodzącego lekarza. Najgorsza była  niewiedza. Minęła godzina, później następna i nic się nie działo. Minuty wlekły się jedna po drugiej, a zniecierpliwienie i zdenerwowanie narastały coraz bardziej.
- Proszę.
Usłyszał przy swoim uchu i ocknął się z letargu. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na kubeczek parującej czekolady, ledwo rozpoznając rodzaj napoju.
- Wypij coś ciepłego.- Powiedziała Koala, siadając koło niego i delikatnie głaszcząc jego ramię.
To okropne, że w takiej chwili pomyślał nagle, jak to przyjemnie mieć ją przy sobie.
- Dziękuję.- Obrócił ciepły plastik w dłoniach patrząc, jak delikatnie drżą.
- Wszystko będzie dobrze.- Mówiła do niego kojącym głosem, sama przecież niemniej to przeżywając.
- Wiem. Ale mogliby już nam coś powiedzieć.
Zacisnął wargi w wąską linię  i wstał.
- Przejdziemy się? Bezczynność zaczyna mnie dobijać.- Zapytał, prosząc ją wzrokiem, który nawet nie był potrzebny. Koala sama tego potrzebowała.
Przechadzali się cichymi korytarzami, nigdzie się nie spiesząc. Pacjenci już dawno spali, lub czytali, gdy sen nie chciał przyjść. Było już po północy i mrok rozświetlał jedynie jasne światło podłużnych jarzeniówek. Dzieląc się parującym kubeczkiem, znów chwycili się za dłonie. Zastanawiał się przez chwilę, czy powinien, ale ręka sama sięgnęła jej drobnych palców. Nic nie powiedziała i oddała uścisk, starając się mu przekazać część swej siły. Ciężko było mu obarczać ją swoim cierpieniem, ale nie mógł nic na to poradzić.Idąc w milczeniu przyglądali plakatom i witrynom o różnych schorzeniach lub rysunkach ludzkiego ciała.
W końcu przysiedli na szerokim parapecie wielkiego okna, które dzieliło piętra szpitala. Patrzyli zza szyby na sypiący śnieg, który pokrywał coraz bardziej japońskie miasto i otulał puchem wszystko wokół. Z wnętrza budynku wydawał się taki miękki i puszysty, zupełnie jak pierzynka, pod którą można było się zakopać i zasnąć. Patrzył na niego i potarł dłonią ramię czując, jak nagle zrobiło mu się zimno.
Znów z ponurych myśli wyrwał go niespodziewany dotyk. Na jego policzku spoczęły palce dziewczyny, a on zatracił się w jej granatowym i zbolałym spojrzeniu. Nie potrafił sam z siebie wydusić żadnych słów. Był trochę zagubiony pomiędzy własnymi obawami, a potrzebą bliskości. Zamarł, gdy drobne ciało przysunęło się do niego i powoli objęło w pasie, kładąc swą głowę na jego ramieniu. Skonsternowany, przez chwilę nie wiedział, co ma zrobić. W końcu jednak objął talie Koali i pozwolił sobie na tę chwilę słabości, w której to ona była jego podporą. Jej zapach i ciepło podziałały kojąco, a serce przyśpieszyło, wprawione w ruch falą uczuć, jakie do niej żywił. Od samego początku był co do tego przekonany, a z każdym dniem tylko upewniał się w tej decyzji i wiedział, że musi zrobić wszystko, by do końca świata on był dla niej takim oparciem, jakim ona była w tym momencie dla niego.
- Dziękuję.- Wyszeptał w jej włosy i czuł, jak powoli ustaje drżenie jego rąk.
Dziewczyna poruszyła się w jego ramionach i mocniej zacisnęła rączki na materiale jego swetra, tonąc twarzą w zagłębieniu jego szyi.
Była dla niego taka delikatna i bezbronna. Pogłaskał ją po rudych włosach, nerwowo przełykając ślinę. Wcześniej mógł tylko marzyć, by być przy niej tak blisko. Mógłby ją tak tulić przez wieczność, gdyby nie sygnał połączenia, który należał do Ace’a.
***
 Wszyscy poderwali się z miejsc, gdy do poczekalni w końcu wszedł lekarz. Wyglądał na wyczerpanego, a jego mina nie wyrażała niczego konkretnego. Wszyscy zasypali go gradem pytań, nim ten nawet zdążył się odezwać.
Sanji poczuł, jak coś przekręca mu się w żołądku. Podejrzewał, że to właśnie on będzie na sali operacyjnej. Próbował się do niego dodzwonić w nadziei, że może uzyska z nim kontakt i pomoże w sytuacji, ale najwyraźniej już przy niej był i to w samym jej centrum. Twarz, która była mu tak bliska przez tyle lat, teraz rzuciła mu poważne spojrzenie. Z jednej strony nie uśmiechało mu się znów z nim spotykać, lecz wiedział, że Luffy nie mógł trafić w lepsze ręce. Dlatego większość czasu był spokojny i nawet teraz, gdy Law w końcu się odezwał, nie spodziewał się usłyszeć niczego innego. Choć część zgromadzonych już go znała i tak się przedstawił.
- Witam. Nazywam się Trafalgar Law, to ja operowałem. - Powiedział spokojnie, przecierając zmęczone oczy - wyprowadziliśmy go z krytycznego stanu. Jego życiu już nie zagraża niebezpieczeństwo - po tych słowach wszyscy odetchnęli z ulgą, a niektórzy cicho załkali ze szczęścia.- Niemniej jednak obrażenia były poważne – pośpieszył z wyjaśnieniem - nie wiem jakim cudem pomimo tak rozległych wewnętrznych uszkodzeń, nie połamał żadnych kości. Miał prawdziwe szczęście. – Uśmiechnął się, choć wyglądało, jakby kosztowało go to wiele wysiłku. - Chyba ma je z gumy.
- Ale czy wszystko będzie już w porządku? Kiedy będziemy mogli go zobaczyć?- Zapytał Shanks, który jako pierwszy wybił się przed szereg. Ace, już poinformował Sabo i dzwonił do dziadka.
- Będzie musiał spędzić najbliższy czas w szpitalu pod obserwacją. Zostanie właśnie przewieziony do przygotowanej przeze mnie wcześniej, prywatnej sali. Drobny gest w ramach znajomości.
- Dziękujemy.- Powiedziała szczerze Nami, choć nie bardzo lubiła tego człowieka ze względu na jego wcześniejszą znajomość z Sanjim. Teraz jednak nie potrafiła znaleźć lepszych słów wdzięczności. W końcu w jego rękach przez parę godzin spoczywało życie ich przyjaciela.
- Zaprowadzę was do niego, tylko proszę tak tłumnie nie przybywać. Szef mnie wtedy zamorduje - swoim słabym uśmiechem, przywracał zgromadzonym nadzieję i napięcie, które ściskało ich żołądki i serca, zaczynało się roztapiać z każdym krokiem. Dołączyli do nich też Sabo i Koala, naprędce oczekując wyjaśnień.
Blondyn przeczesał dłonią włosy i wciąż wpatrywał w swojego byłego. Niewiele się zmienił od ich ostatniego spotkania. Dalej był przystojny, trochę przychudy,  lecz najwyraźniej usatysfakcjonowany pracą. Zwykle takiego go widział. W kitlu, z podkrążonymi oczami i tym zmęczonym, przepraszającym spojrzeniem. Nie żeby żywił do niego dalej jakieś uczucia, ale był bardzo ciekawy, jak sobie teraz radzi. Czy dobrze się odżywia, czy znalazł sobie kogoś, czy czasem go wspomina?
W obecnym czasie, gdy sam przed paroma godzinami miał złamane serce, myślał jakby to było, gdyby jednak powalczyli o siebie trochę dłużej. Czy ten związek by jednak przetrwał? Czy gdyby jeden z nich powiedział „proszę, nie chcę cię stracić”, coś by zmieniło? W takich chwilach nachodziły go wątpliwości. Próbował ukoić swój ból tak żałośnie w ramionach innego mężczyzny, do którego nawet nie wiedział, co czuł. Zoro milczał przez cały ten czas, pogrążony najwyraźniej we własnych obawach. Wypadek Luffy’ego przytłoczył ich wszystkich, ale cieszył się, że choć przez chwilę zapomniał dzięki temu o Łowcy. Telefon milczał uparcie, więc uznał sprawę za zakończoną. Po prostu tamten nie chciał go widzieć i był tchórzem, nie potrafiąc nawet mu tego napisać. Choć nie powinien, cierpiał o wiele bardziej niż gdy rozstawał się z Lawem. Wtedy przynajmniej powiedzieli sobie wszystko, podejmując wspólną decyzję. Tutaj nawet nie wiedział, co było przyczyną. Oddałby wszystko, żeby ją znać, ale teraz miał inne zmartwienia.
Zobaczyli Luffy’ego przez wielką szybę. Był zabandażowany i rozłożony na szpitalnym łóżku, podłączony do kilku przezroczystych rurek. Pielęgniarki wszystkim się zajmowały. Maszyny pikały cicho i miarowo, ostatecznie uspokajając zgromadzonych. Do sali weszli jedynie bracia i Shanks, nie chcąc robić za dużego tłoku. Reszcie wystarczyło, że widzieli go śpiącego spokojnie za szybą.
- Niestety uderzenie było dość niefortunne. Będzie miał bliznę na piersi do końca życia. – Powiedział Law, stając niedaleko Sanjiego, który wzdrygnął się na te słowa.- Z całą resztą jednak nie powinno być problemu, jeśli nie będzie się przemęczał.
Przyjaciele wypytywali go jeszcze o różne szczegóły, a Law cierpliwie im odpowiadał. W końcu Sanji podchwycił jego spojrzenie i rozumiejąc się bez słów, wywołał go z tłumu, udając się na parter szpitala.
Wyszli na chłodne powietrze, a blondyn w końcu zapalił. Czując jak wraz z dymem ulatuje zdenerwowanie, oparł się o lodowaty mur. Trafalgar zmierzył go spojrzeniem.
- Jak się czujesz?- Zapytał pierwszy, starając się zatuszować emocje, które przecież oboje z taką łatwością potrafili w sobie rozpoznawać.
- Na pewno lepiej, niż ty. – Powiedział Sanji z uśmiechem i spojrzał na niego z pewną nutką czułości - Dalej się zapracowujesz?
- Szczerze, to dzisiaj miałem mieć luźny dzień.- Zaśmiał się Law, z ulgą przyjmując spokojny ton rozmowy - Luffy akurat wstrzelił mi się w grafik.- Kopnął delikatnie sporą już zaspę śniegu i opatulił szczelniej ramionami.- Ty dalej nie rzuciłeś?
- Miałbym się pozbywać takiej przyjemności w życiu? Nie ma opcji.- Znów wziął bucha i wypuścił dym w mroźną noc.
Zamilkli na chwilę, czując ciążące na nich echo przeszłości.
- Jak sobie radzisz?- Zapytał zaciekawiony blondyn.
- Jako tako,  a ty?
- Podobnie - Uśmiechnął się i dogasił peta na poręczy.
Pewne rzeczy nadal ich bolały i pewnie nigdy nie przestaną.
- Cieszę się, że to byłeś ty. Mam nadzieję, że Luffy szybko wróci do zdrowia.- Powiedział szczerze.
- Postaram się.-  Odpowiedział, mile zaskoczony.- Dobrze znów cię widzieć.
- Uważaj, bo teraz przez jakiś czas będę wpadał częściej.- Zażartował, na co oboje się uśmiechnęli.
Wiedzieli też, że pewnych rzeczy nie da się uratować, co doskonale wyczytali ze swoich smutnych oczu.
Zrobiło się dziwnie sentymentalnie, więc oboje postanowili już wrócić. 

***

- Ja się pytam, co mu strzeliło do tego pustego łba…- Jęczał Ace, siedząc przy łóżku brata i wpatrując się ze zbolałą miną na ilość bandaży na jego ciele.- Czy on zawsze musi sprawiać, że martwimy się jak pojebani?
Minęły już dwa dni od nieszczęśliwego wypadku, lecz Luffy dalej się nie wybudził. Lekarze mówili, że to kwestia czasu, ale piegowaty miał już dość czekania i grzania plastikowego, niewygodnego stołeczka. Atmosfera szpitala nie pomagała, ani nawet przytulny pokój, jaki zaoferował im Law. Chociaż telewizor był akurat miłym zabijaczem czasu. Niewiele to jednak pomogło, mimo wszystko takie miejsca nie wpływają na człowieka lepiej. Jedynie przynoszone codziennie świeże kwiaty trochę ożywiały ponury klimat.
- Cały Luffy.- Powiedział Sabo, gapiąc się tępo w lecący w TV głupkowaty program, w którym nic a nic go nie bawiło - ale wiesz, że potem zawsze wychodzi ze wszystkiego cało - Wzruszył ramionami, całkowicie opanowany i znów zerknął na komórkę, wyczekując wiadomości od tej jedynej - Przestań się zadręczać.
- Zabiję go jak się obudzi, przysięgam. – Powiedział szczerze piegowaty i westchnął, skubiąc palcami rąbek szorstkiej pościeli. Wierzył w słowa blondyna, ale był za bardzo uczuciowy, by się uspokoić.
Wszyscy zdążyli się już przewinąć przed pokój i teraz zostali już tylko oni. Nawet ich dziadek już pojechał, uspokojony diagnozą lekarzy. Nie mógł pozwolić sobie na dłuższy urlop i szybko musiał wracać do pracy jako główny komendant policji w ich małej mieścinie. Po za tym nie było wskazane, by kręciło się wiele gości, więc wszyscy zgodnie poprzestali na sprawnej, telefonicznej wymianie informacji. Szczególnie też chodziło o firmę, gdzie bez Luffy'ego cały zespół dość nerwowo sobie radził. Wszyscy wyczekiwali jego powrotu zwłaszcza, że już niedługo mieli się spotkać z głównym zespołem programistów, którzy będą odpowiedzialni za realizację ich projektu gry.
- Ty, patrz na to, koleś wsunie całą michę hot-dogów.- Sabo szturchnął Ace'aw ramię i wskazał brodą kolorowy ekran.
- Mam to gdzieś.
Chwila upłynęła im w milczeniu.
- Ej, ma zadatki na drugą.
- Serio?
Piegowatego już całkowicie pochłonął program i już po chwili kibicowali spasłym na ekranie amerykanom. Potem zaczęli się nawet kłócić, że byliby w stanie zjeść więcej, ale przy piątej misce zaczęli się zakładać, kiedy kolesiowi zaczną wypływać parówki nosem.
- Też bym coś zjadł.
- Ja też jestem głodny.
- Do szpitala można zamawiać pizzę?
- Ale z podwójnym serem.
- I mięsem.
- I ciastem.
- To kto dzwoni?
- Ja ostatnio dzwoniłem.
- Decydujcie się szybciej, bo umrę z głodu.
Nagle oboje zamarli, bo zdali sobie sprawę, że nie prowadzili konwersacji sami. Maszyny również pikały żywiej, niż zwykle.
Spojrzeli na wykrzywioną w bólu twarz Luffy'ego i nim pomyśleli, rzucili się na brata.
- Ała…- Jęknął Luffy, dusząc się i jęcząc.
Do sali momentalnie wbiegł Law, gdy tylko urządzenia zaczęły wariować w pokoju personelu. O takich sprawach zwykle wiedział najszybciej, a przy tej jakoś szczególnie często się kręcił. Zwłaszcza, że widząc śpiącą twarz młodego, wybitnie dziwnie się czuł.
Odsunął gości na bok i przysiadł na łóżku badając naprędce stan pacjenta.
- O, Trafek.- Szepnął zachrypniętym i słabym głosem Luffy, krzywiąc się na każdym słowie. Musiało go wszystko cholernie boleć, ale nawet mimo tego, wykrzesał z siebie szeroki uśmiech.- Czemu tu jesteś?- Pytał jeszcze trochę ogłupiony i rozglądał się po ścianach.- O, Ace… i Sabo…
Piegowaty przysiadł się z drugiej strony łóżka i chwycił w dłonie słabe palce brata. Trząsł się odrobinę i choć ten drugi cierpiał, cieszył się, że usłyszał te kilka cichych słów.
- Co ci strzeliło do tego zakutego łba, by wyskakiwać na jezdnię?- Zapytał, choć w głosie nie było ani krzty jadu. Kierowała nim zwykła troska.
Luffy uważnie przyglądał się ruchom lekarza i powoli chyba zaczął kojarzyć fakty. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zapatrzył na bandaże pokrywające jego ciało. Spoważniał, i zaraz potem wyjrzał za okno. Jego wzrok zatrzymał się na śnieżnobiałych płatkach, które opadały spokojnie za szybą. Rozpromienił się i uśmiechnął w kierunku braci przepraszająco.
- Śnieg…- Szepnął tak cicho, że reszta musiała się pochylić, by go usłyszeć.- Pada. Shshishi.Chciałem go złapać, ale coś mi nie wyszło.- Zaśmiał się cicho i zaraz potem skrzywił, gdy naciągnęły się rany na jego brzuchu.
- Co?- Zapytał Sabo jeszcze nie kojarząc faktów.
- Ja pierdolę…- Piegowaty ukrył twarz w dłoniach.
Musiał wyjść więc wstał. Zostawił Lawa i blondyna i odetchnął dopiero na korytarzu.
- Co jest?- brat poleciał za nim, nie wiedząc, co się dzieje.
- Wiesz dlaczego wyskoczył na tą jebaną jezdnię?- Zapytał blondyna trzęsąc się z nerwów.- Bo tego dnia zaczęły spadać pierwsze płatki, rozumiesz? Akurat pewnie zobaczył je nad jezdnią. -  Potarł zmęczone oczy.- Ja nie ogarniam jednego dnia z jego życia, a jemu pewnie ono całe przeleciało przed oczami.- Załamał się już całkowicie i usiadł na kuckach pod ścianą.- W przyszłym roku powinien błagać mikołaja jedynie o litość, a nie o ten pierdolony śnieg!
Sabo za to głośno się śmiał.
***
- Hej Trao…- Szepnął cicho Luffy, nie próbując nawet rozszyfrowywać zachowania swojego piegowatego brata. Teraz był zajęty bardziej skupianiem się na ciepłych dłoniach, które go tak profesjonalnie dotykały.
- Nie powinieneś nic mówić.- Powiedział poważnie, nie czując się zbyt komfortowo, gdy znów paliła go czerń tych pociągających tęczówek. Nigdy nie miał takiego problemu z fizycznym kontaktem z pacjentem, a teraz musiał się mocno skupić. Ten drugi chyba to wyczuwał bo uniósł jeden kącik ust.
- Trao… Obiecaj, że ulepimy bałwana…- Dodał słabo, muskając go delikatnie palcem po udzie.
- Co to za głupia prośba? Dopiero co się obudziłeś - Law spłonął rumieńcem, starając się zachować powagę - Nawet o tym nie myśl.
- Obiecaj.
- Nie.
- Ulep ze mną bałwana.
To już nie była prośba.
- Jesteś niemożliwy.
W końcu wbrew rozsądkowi, nieśmiało skinął głową, dziękując w duchu, że nikt więcej nie był świadkiem tej wymiany zdań i nie widział jego purpurowych policzków.
...
Następny rozdział

Wiem wiem... miał być wczoraj. Ale był tak beznadziejny, że musiałam go poprawić xD tak wiem, i tak nie jest pewnie najlepiej, ale wierzcie- STARAŁAM SIĘ. Nie wiem co z rozdziałem za tydzień, mam przestój tfurczy. Więc- NICZEGO NIE OBIECUJĘ. W ogóle atramentowe więzi też są, rozdział 6 i 7 :*

piątek, 15 stycznia 2016

Gorąca ochłoda

Tytuł: Gorąca ochłoda
Anime/Manga: One Piece
Liczba rozdziałów: One-shot
Pairing: ZoroxLuffy
Uwagi: +18 Sexyyyy~ xD Dla Ciebie Gumo:*

W Nowym Świecie na nieskończonym nieboskłonie gościło dzisiaj słońce. Swoimi promieniami starało wedrzeć się w morskie głębiny, bezskutecznie próbując dosięgnąć tajemniczego dna, na którym swoje królestwo miały, nieznane nikomu, morskie potwory. Za to mogło bezwstydnie muskać deski pirackiego statku, który dryfował sobie spokojnie po wyjątkowo cichym morzu. Ogrzewało płótno żagli, nadawało blasku szklanym okiennicom oraz kąpało się razem z szaloną gromadką, która organizowała sobie wodną imprezę.
- Gorąąąąąąco~- Jęczał chłopak w słomianym kapeluszu, topniejąc na balustradzie i z zazdrością obserwując swoich towarzyszy pluskających się w morskiej wodzie.
- Taki nasz los, Kapitanie.- Odpowiedziała mu czarnowłosa piękność, rozciągnięta na leżaku pod olbrzymim parasolem. Przerzuciła koleją stronnicę książki i poprawiła kosmyk spadający jej na przeciwsłoneczne okulary.
- Też bym tak chciał.
Śmiechy i okrzyki radości tylko bardziej wpędzały go w depresyjny dół.
- Ty to się lepiej schowaj w cieniu, pajacu.
Dostał po głowie od swojego kucharza, ale nawet nie miał siły zareagować. Nie dość, że gorąco odbierało mu siły, to jeszcze słone kropelki, które już dawno wyschły na jego skórze w palącym słońcu. Do wesołego gwaru dołączyły się okrzyki uwielbienia dla półnagiej piękności i Luffy mógł już tylko westchnąć.
Nie dostrzegł nawet, że od pewnego czasu jest obserwowany przez parę czarnych jak węgiel oczu. Podczas gdy on bolał nad swoją dolą posiadania diabelskiego owocu, ktoś inny wpadł na całkiem ciekawy pomysł.
***
- Nie idziesz jeszcze spać?- Zapytał Chopper, który dopiero teraz wychylił się ze swej kajuty. Tak to cały dzień przesiadywał w niej, gdyż gorąco źle wpływało na jego ciało odziane w futerko. Nawet cień nie dawał ochłody, więc wolał spędzać te najgorsze temperatury pod pokładem.
- Nie, teraz przynajmniej jest znośnie.- Zaśmiał się Luffy i zakładając ręce za głowę, przechadzał się po balustradzie.
Renifer patrzył na to z niepokojem, ale gdy ujrzał siedzącego przy maszcie Zoro, który nie spuszczał oczu z kapitana, odetchnął z ulgą i wrócił z powrotem do kuchni, gdzie reszta załogi zmywała po kolacji i wspominała ostatnią przygodę.
  Wieczór był cudowny. Gorącu ustąpiła ciepła bryza, a jasne niebo zastąpił mrok, usiany tysiącem gwiazd. W powietrzu unosił się zapach świeżości, a fale cicho obijały się o statek. Od paru dni nie nękały ich żadne przeciwności losu, więc wszyscy czuli się zrelaksowani, zupełnie jak na zasłużonych wakacjach.
Po dłuższym przechadzaniu i nuceniu pierwszej lepszej melodii, Luffy w końcu zatrzymał się i kątem oka spojrzał na niezłożony jeszcze basen.
- Chcesz popływać?- Odezwał się Zoro, który zaszedł go od tyłu. Chłopak jedynie dalej wpatrywał się w morską toń i uśmiechnął kącikiem ust.
- Przecież nie mogę.- Powiedział, ale nie otrzymał odpowiedzi. Nie musiał jednak jej dostawać. Oddalające się kroki były niemym zaproszeniem. Uśmiechnął się. Odczytując je, bez słowa podążył za Zoro, który schodził pod pokład.
Podekscytowany, po drodze zrzucił z siebie czerwoną koszulę, a gdy byli już na najniższym poziomie statku, wyzuł się z butów i odłożył kapelusz patrząc, jak Zoro pierwszy zbliża się do krawędzi wody.
Cały dzień wszyscy chodzili w strojach kąpielowych, więc nie musząc się przebierać, Luffy podszedł do mężczyzny, który już wszedł do wody, zanurzając się po pas. Franky bardzo fajnie przygotował im ogrodzoną przestrzeń, która połączona z oceanem sprawiała wrażenie mini basenu. Podświetlany od spodu, był zupełnie taki, jak w jakimś drogim kurorcie.
Zoro przeczesał mokrą dłonią włosy, a drugą wyciągnął do swojego kapitana. Bez słowa zaprosił go do siebie, swoim wzrokiem przyprawiając chłopaka o szybsze bicie serca.
Luffy chwycił ją i usiadł na krawędzi, dzielącej deski i wodę. Przygryzł wargę, gdy zanurzył nogi w chłodnej wodzie, która natychmiast zaczęła na niego działać. Wstrzymał oddech, gdy silne ramiona przyciągnęły go do siebie. Z resztek sił chwycił się ciepłej szyi Zoro, bezgranicznie mu się powierzając. Oplótł go nogami w pasie i został odciągnięty od stabilnego podłoża.
Poczuł jak siły go opuszczają. Kończyny zrobiły się ciężkie jak kamień,  a mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Woda opatuliła go po samą pierś, a on był zdany na łaskę podtrzymującego go mężczyzny.
- Okej?- Zapytał go Zoro, pilnując, by nie zanurzyć swojego kapitana za bardzo. Jedną ręką przejechał mu po jego nagich plecach.
- Tak. – Luffy odchylił się na ile mógł i spojrzał wprost na twarz swojego załoganta, uśmiechając się słabo.- W końcu jesteś ze mną.- Ich wzrok się spotkał, bezwstydnie zdradzając najgłębsze pragnienia zrodzone przed kilkoma chwilami.
Nawet jeśli stał się słaby, przyjemnie mu było tulić się do ciepłego ciała oraz choć przez chwilę doświadczyć tego, co stracił wiele lat temu. Możliwość pływania może i nie dokuczała mu zbytnio, chyba że w walkach, ale nie mógł nie przyznać, że momentami za nią tęsknił.
Pływali tak chwilę w ciszy, a Luffy rozkoszował się bliskością z wodą i zielonowłosym. Próbował poruszyć palcami, by choć minimalnie wprawić je w ruch pod wodą, lecz bezskutecznie. Ciało go zupełnie nie słuchało.
- Hej, to niesprawiedliwe.- Powiedział po chwili, gdy poczuł na szyi ciepłe usta. Przymknął oczy i bezsilnie usiłował oprzeć się pocałunkom. W jego ciało zaczynało wlewać się coraz przyjemniejsze uczucie, dreszczem przenikając do najwrażliwszych punktów.
Zoro jedynie zamruczał jak tygrys w odpowiedzi i kontynuował, dalej znęcając się nad sparaliżowanym ciałem.
Luffy zaczął oddychać szybciej, gdy ostre zęby zahaczyły o jego płatek ucha. Westchnął cicho i resztkami sił wczepił palce w zielone kosmki włosów. Gdy już myślał, że dłużej nie da rady, poczuł krawędź basenu i został wystawiony na deski.
Opadł bezwładnie na plecy, mając nogi dalej zanurzone w wodzie. Zaśmiał się cicho i kątem spojrzał na Zoro, który pożerał go wzrokiem.
- Lubisz mnie takiego?- Zapytał, przyglądając się, jak sznurek od jego kąpielówek zostaje powoli rozwiązywany.
- Czasem.- Odparł mężczyzna, również odwdzięczając się uśmiechem. Patrzył na niego z góry i nie mógł oprzeć się uległemu mu kapitanowi, który tak rozkosznie się pod nim rumienił.
Luffy odchylił głowę w tył, gdy został wyswobodzony z krępującego go ubrania. Siły wróciły mu nieznacznie, lecz nie na tyle, by wykazać się jakąś żywszą reakcją. Mógł jedynie głośno wzdychać i minimalnie unosić biodra, gdy gorące usta parzyły wnętrze jego ud. W takich chwilach cała gwałtowność oraz stanowczość, ustępowała całkowitemu podporządkowaniu się przyjemności.
- Zoro…- Szepnął, wijąc się na twardej posadzce. Usta mężczyzny sięgały teraz znacznie wyżej, zanurzając go w swoje ciepłe wnętrze. Pieściły jak nigdy dotąd, a on nie miał siły nawet się unieść, by złożyć choć jeden pocałunek, czy też przyciągnąć go bardziej rękami. Język poruszał się powoli, a dłonie zbliżały się do jego wnętrza, kciukami bawiąc się z nim, jak im się podobało.
Serce chciało rozsadzić klatkę Luffyego, a obraz przed oczami przyjemnie ciemniał. Nieczęsto doświadczał tyle przyjemności z ich zbliżeń, które swoją gwałtownością zwykle łamały deski pokładu, więc teraz był wyjątkowo zirytowany, że nie ma możliwości odpowiedzenia tym samym.
- Zoro… zabierz mnie z wody.- Powtórzył, i znów został zignorowany. Jęknął głośniej, gdy usta zassały się na jego czubku.- Zoro…- Powiedział głośniej.
- Nie.- Sprzeciwił mu się, jak to miał w zwyczaju kiedy trafiali razem do łóżka. Te krótkie chwile pozwalały mu na tę odrobinę bezczelności, które doprowadzały Luffyego na skraj przyjemności. Ciało drżało pod nim, reagując na każdą jego niesubordynację.
Luffy zacisnął słabo palce na umięśnionych ramionach i spojrzał na wpół wynurzonego z wody Zoro, który wkładał w niego już trzy palce. Uczucie rozpierania i  gorąca sprawiało, że coraz ciężej łapało mu się powietrze.
W końcu jego kochanek nie wytrzymał i posiadł go, wpędzając w najprzyjemniejsze odmęty przyjemności. Nieznacznie przemieścili się dalej od wody, więc Luffy w końcu mógł o własnych siłach wynurzyć się z basenu.
Dyszeli głośno i patrzyli sobie w oczy. Ręce Luffyego zostały unieruchomione, przez silne dłonie, przypierając go do desek skrzypiącej od pchnięć podłogi. W końcu i usta złączyły się w pocałunku, gdy byli o krok przed spełnieniem.
Czarnowłosy nie wytrzymał. Odzyskał już na tyle sił, by zmusić Zoro do przekręcenia się na plecy. Rozsiadając się na nim wygodnie, znów poczuł mężczyznę w sobie i podparł się na jego klatce piersiowej, przejeżdżając palcami po ukośnej bliźnie.
- Teraz ty poleżysz.- Powiedział zalotnie, widząc drapieżny uśmiech, tym razem nie uznając sprzeciwu.
Zoro oblizał usta i nie mógł oderwać wzroku od Luffyego, który zmysłowo zaczął poruszać biodrami. Unosił się i opadał, a jego mokra jeszcze klatka piersiowa, z czerwonym śladem po dawnej ranie, poruszała się szybko od cichych wzdechów. Błądził dłońmi po zgrabnej talii i momentami dociskał go do siebie czując, jak fala uniesienia niesie ich obu. 
Nie mogąc dłużej leżeć bezczynnie, podniósł się i kochali się na siedząco, całując namiętnie.
- Kapitanie…- Szepnął prosto w usta Luffyego, który zakrył mu je dłonią. Wiedział, że to doprowadza go do szaleństwa, więc z przyjemnością patrzył, jak twarz chłopaka robi się rozkosznie zawstydzona. Znów zbliżył ich wargi do siebie i przedarł się językiem między palce, które je zakrywały.
Luffy doszedł, silnie wbijając paznokcie w plecy Zoro, który również wypełnił go od środka. Pchnął go jeszcze silnie kilka razy, zanim oboje opadli bezsilnie na podłogę. Dyszeli, chwilę musząc dochodzić do siebie.
- Lubię pływać…- Zaśmiał się Luffy, przytulając się do ciepłego mężczyzny. Ręce szermierza splotły się na jego plecach, a on przymknął oczy, leniwie przesuwając językiem po pulsującej skórze szyi Zoro.
- Jeszcze jakieś zachcianki?- Zapytał zielonowłosy, bawiąc się włosami swojego kapitana.
- Tak…- Wyszeptał mu do ucha.- Łóżko.
***
Na Nowym Świecie wstał kolejny, piękny dzień. Słońce znów zajmowało cały nieboskłon, nie dając zagościć się na nim ani jednej chmurce.
- Rany, jest gorzej, niż wczoraj.- Narzekała Nami, wycierając się ręcznikiem i chwytając za przygotowany przez Sanjiego pucharek z lodami, które zdążyły się już do połowy roztopić. – Najchętniej nie wychodziłabym z wody.- Westchnęła i skosztowała deseru, podejrzanie patrząc na Luffyego. Ich kapitan dzisiaj nawet słowem nie jęknął, że zazdrości pluskającym się w wodzie przyjaciołom i grzecznie grał w karty z Sanjim oraz Brookiem.
- A temu co?- Szepnęła do siedzącej koło niej Robin, która tylko zaśmiała się w odpowiedzi.
Nie musiała długo zgadywać, tylko odszukała wzrokiem Zoro.
- Luffy, a dzisiaj nie chcesz się kąpać?- Zapytała złośliwie, napawając się wściekłym wzrokiem szermierza, który od razu wychwycił kąśliwą uwagę.
- Może chcę. – Zachichotał i spojrzał tajemniczo znad swoich kart na Zoro.
- Przecież nie możesz pływać.- Powiedział Usopp, dopiero co wchodząc na pokład z basenu.
- Nie sam.- Dodała Nami, odchrząkując wymownie, przez co prawie została zabita wzrokiem. Niektórzy poczerwienieli, inni unieśli w niezrozumieniu brew.
- Komu zimnego koktajlu?!- Krzyknął Sanji z kuchni i temat na szczęście został zakończony.
Na Nowym Świecie jeszcze przez kilka najbliższych dni zapowiadały się srogie upały, a co za tym idzie, równie ciepłe wieczory.
Taki tam przerywnik xD Inspiracja sama przyszła. Tych co czekają na rozdział - przepraszam. Będzie za tydzień:*