poniedziałek, 28 grudnia 2015

Zakamarki mroku




Tytuł: Zakamarki mroku
Anime/Manga: Naruto
Status: zakończone
Liczba rozdziałów: Miniaturka w sumie.
Pairing: NarutoxGaara
Uwagi: Tym razem to nie komedia, ani romans. Generalnie mrok, krew i dramat. Jak ktoś nie lubi takich klimatów, to NIE RADZĘ ZACZYNAĆ. Jest zdecydowanie bardzo mało świąteczne i brutalne.

Obiecane przyjaciółce:* Pieg, mam nadzieję, że bardzo nie zjebałam xD Tytuł by Ann~ ;D

...

Obudził go odgłos tłuczonego szkła. Zerwał się jak oparzony i macał miejsce koło siebie, gdzie powinno znajdować się drugie ciało. Palce zamarły na poduszce, rodząc w jego podbrzuszu uczucie nieopisanego niepokoju. Jak mógł zasnąć?! Wyplątywał się z pościeli i wyskoczył z łóżka, na wpół ślepo chcąc natrafić na klamkę. W ciemności zdążył kilka razy się potknąć, lecz nie miał czasu się nad tym rozwodzić.
Wypadł na ciemny korytarz i zastygł, nasłuchując odgłosów.
- Gaara…?- Zapytał niepewnie i pełen obaw ruszył do przodu, rozglądając się niespokojnie. Poczuł powiew przenikliwego chłodu. Opatulił się ramionami i zaczął iść szybciej, gdy nikt mu nie odpowiedział. Igiełki strachu mroziły mu krew w żyłach, zaciskając w piersi szybko bijące serce.
Ze zgrozą patrzył na rozbite okno, którego ostre kawałki szyby lśniły w blasku księżyca. Osadzone na nich ciemnobrunatne krople wywołały w nim falę paniki.
- Boże…- Szepnął i podbiegł do skulonego pod parapetem kształtu. Nie wiedział czy odetchnąć z ulgą, że go znalazł, czy przeklinać samego siebie, że spał tak twardo, że nie usłyszał hałasu.
- On tu jest.- Szepnął czerwonowłosy chłopak, patrząc wielkimi oczami na coś w ciemności. – Jest tutaj.- Tulił do piersi pokaleczoną dłoń.
- Nikogo tu nie ma.- Mówił spokojnie, choć cały drżał. Delikatnie dotknął ramienia mężczyzny i próbował go ruszyć, ale bezskutecznie. Nie potrafił zliczyć, ile już razy to przerabiał.
- Jest. Widziałem. Patrzył na mnie. Jest tu. – W końcu zwrócił na niego swoje zalęknione spojrzenia.- Zabierz go.
- Już go nie ma.- Szeptał uspokajająco i utulił do piersi, chcąc osłonić przed całym światem. Tak bardzo chciał go stąd zabrać do łazienki i opatrzyć, ale musiał uważać na każde słowo. – Już dobrze.
- Mówiłeś, że już go nie zobaczę. – Szeptał Gaara łamiącym się głosem. Z jego oczu pociekły łzy. Trząsł się niekontrolowanie, czy to z zimna czy ze strachu i schował twarz w dłoniach. Krew ubrudziła mu policzek i spływała na nocną koszulę. Blondyn z przerażeniem patrzył na jego coraz bledsze oblicze i błyszczące w szaleństwie oczy.
- Chodź, musisz wstać.- Używając trochę siły, prawie zdołał go podnieść, lecz ten się wyrwał.
- Nie! Nie chcę!
Naruto poczuł jak przygniata go niewyobrażalny ciężar. Nic nie dało ściągnięcie luster ani kontrolowanie tego, czy bierze leki, ani nawet wizyt u psychiatry. Koszmar zaczynał się na nowo, a on był bezradny. Tak bardzo, że sprawiało mu to fizyczny ból. Jego miłość i chęć pomocy nie była w stanie przebić się przez ten horror. Jeszcze wczoraj wszystko prawie wróciło do normy. Kilka godzin temu normalnie rozmawiali.
- Gaara, chodź do mnie, proszę.- Powiedział łamiącym się głosem i wyciągnął ramiona.- Nic ci nie grozi, zaufaj mi.- Nie mógł nawet dojrzeć, jak poważne są nacięcia na dłoni chłopaka.
- Widzę go w odbiciach.- Powiedział nagle spokojnie, zupełnie obcym głosem.- Patrzy na mnie swoimi czarnymi jak węgiel oczami. Jego popękana skóra gnije w zagłębieniach, a oddech cuchnie jak rozkładające się zwłoki. Chce mnie pochłonąć. Mówi do mnie. Wije się w moich wnętrznościach.
Naruto zadrżał i przełknął ciężko ślinę. Ten opis również i jego nawiedzał w koszmarach. Nie był jednak w stanie sobie tego wyobrazić. To przekraczało jego granice rozumowania. Dla niego świat był prosty. Pełen barw i szczęścia, które wypełniały każdy ich dzień, aż do czasu, gdy mrok zakradł się niespodziewanie w umysł Gaary, odbierając mu go po kawałeczku. Krok po kroku, coraz bardziej, bez nadziei na lepsze jutro.
Bał się go zostawiać. On, nieustraszony Uzumaki, trząsł się jak najzwyklejszy tchórz. Nie był w stanie przewidzieć, co zaraz nastąpi, nawet jeśli kochał go od tylu lat i wiedział o nim praktycznie wszystko. Teraz miał wrażenie, że siedzi przy nim obcy człowiek. Oddałby wszystko, by wróciły do niego ciepłe poranki i uśmiech, potrafiący roztopić każdy lód. Chociaż ten jeden, ostatni raz.
- Musimy to opatrzyć.- Pogłaskał go po policzku.- Chodźmy do łazienki. Zimno tu.- Pominął kwestię wybitego okna. Będzie musiał zająć się tym później, tylko na Boga niech stąd w końcu się ruszą.
Gaara siedział jeszcze kilka minut nieruchomo, ale w końcu drgnął. Ostrożnie pomógł sobie wstać i trzymając Naruto za rękę, dał się prowadzić do łazienki. Szli powoli, a Naruto przypomniał sobie, jak się oddycha. Najgorsze najwyraźniej minęło.
Nagle chłopak wyrwał się z jego uścisku i w mgnieniu oka wycofał w cień.
- Gaara?- Zapytał przez zaciśnięte gardło, patrząc, jak czerwonowłosy biegnie w stronę kuchni.- Stój!- Wydarł się i poleciał za nim. Głuche dźwięki walących o panele nagich stóp rozniosły się echem po ciemnym mieszkaniu. Tyle kosztował go moment nieuwagi.
W ciągu tych kilku sekund Naruto myślał, że świat zdwoił tempo, a on nie zdąży. Jak we śnie, nie uda mu się zatrzymać najgorszego.
Pisk szuflady, szczęk sztućców, błysk noża...
Cudem zareagował w porę. Ostry szpikulec drżał kilka centymetrów od  załzawionych, turkusowych oczu.
- Wyłupię je! – Wrzasnął z niesamowitą determinacją.
- Przestań!- Zacisnął swoje dłonie na jego nadgarstkach tak mocno, że aż zbielały. Zagryzł wargę, gdy ich stopy ślizgały się na ostrych odłamkach, zostawiając krwawe ślady. Adrenalina jednak tuszowała ból i dodawała sił. Szarpali się tak długo i krzyczeli, aż w końcu Gaara zdarł gardło i był tak wykończony, że upuścił narzędzie i rozpłakał się jak małe dziecko. Dokładnie w momencie, kiedy Naruto już myślał, że nie da rady. Wziął go w ramiona i przyciągnął do siebie, tonąc twarzą w ognistych włosach. Z ledwością łapał powietrze, a serce rozrywała trwoga. Sam był bliski napadu paniki, a przecież musiał być silny. Jeszcze ten jeden raz. Dla niego.
- Już nie chcę widzieć, proszę, pomóż mi…- Łkał w jego nago tors.- Błagam…- Ciepła krew z jego pięści powoli spływała po palcach, robiąc się czarna.
Nie mógł mu jednak pomóc. Być może powinien uciec, ale nie miał dokąd. Nie chciał. Był uwiązany niewidzialnym sznurem na wieki wieków.
Naruto tulił go do siebie trzęsąc się i osuwając z nim na podłogę. Gładził miękkie włosy i głaskał spocony kark, odsuwając stopą jak najdalej kuchenny nóż.
- Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze.- Powtarzał jak mantrę, choć sam już w nią nie wierzył. Powinien wstać i dzwonić po karetkę, po kogokolwiek, a nie był w stanie się ruszyć. 
Znajdowali się sami w swoim małym piekle.
Pogrążali się w ciemności, a Naruto miał wrażenie, że koszmar ze snów jego chłopaka czai się kawałkach rozbitego dookoła szkła i charczy triumfalnie swoim przegniłym gardłem. Gładzi ich spękanym językiem, pożerając od środka i wypalając resztki nadziei. Karmi się ich strachem i ranami, wciąż nie mając dość, nie mając litości.
- Wszystko będzie dobrze…- Powiedział ostatni raz, po czym zastygł pełen bezsilności, z rozmazującym się przed oczami obrazem.


piątek, 25 grudnia 2015

W potrzasku 5



Kolejny tydzień mijał bez żadnych nowości. Tym razem nic się nie zmieniało. Nie zaszedł nawet najdrobniejszy szczegół. Izaya był bliski szaleństwa. Rutyna go zabijała. Po wyjściu z choroby z rozbawieniem patrzył na Shizuo, który darł się do sufitu, do ich niewidzialnego oprawcy, lecz teraz sam miał ochotę robić to samo. Nic nie dało zwymyślanie potencjalnego wroga. Dalej byli w tym samym miejscu i nawet zagadka pojawienia się leków oraz papierosów przestała go już interesować. Nawet jeśli ktoś ich obserwował to najwyraźniej musiał się znudzić.
Leżał na kanapie rozciągnięty jak kociak i na wpółświadomie głaskał się po odsłoniętym brzuchu. Ile by dał, żeby usłyszeć chociaż tykanie zegara. Kompletna cisza bardzo źle wpływała na jego organizm. Przejeżdżał palcami po bladej skórze, wędrując nimi od krawędzi swojej podwiniętej koszulki, do granicy spodni. To go choć trochę uspokajało. Myślami błądził po różnych sprawach, lecz kątem oka dostrzegł, że Shizuo, który siedział rozwalony pod ścianą, go obserwuje.
Nieznacznie obrócił głowę w jego stronę, nie przestając się  dotykać. Blondyn jak zahipnotyzowany śledził jego ruchy, nie zdając sobie sprawy, że został na tym przyłapany. Izaya uśmiechnął się i by sprawdzić jego reakcję, wsunął delikatnie palce pod gumkę bokserek. W końcu Shizuo dostrzegł, że jest obserwowany i poczerwieniał po czubki uszu.
- Podoba ci się to?- Zapytał czarnowłosy, powstrzymując śmiech.
- Co ty wyrabiasz?- Warknął podirytowany i wstał, nie zniżając się do poziomu odpowiadania na zadane pytanie.
- Dziwisz się? Siedzimy tu od miesiąca, to normalna potrzeba.- Wzruszył ramionami i kontynuował.
Sam sobie w sumie musiał przyznać rację. Odkąd tu siedzieli nie poświęcał uwagi takim rzeczom. A ulżyć sobie całkiem by się przydało.
- To może z łaski swojej rób to na osobności? Idiota.- Trzasnął drzwiami od łazienki i się w niej zamknął.
- Prawiczek.- Mruknął, ale na szczęście dostatecznie cicho.
Westchnął i się podniósł do siadu. Przygryzł paznokieć. Musiał wykombinować, jak stąd wyjść. Po prostu musiał.
Jego wzrok padł na komodę.
Zamrugał kilka razy zastanawiając się, czy nie ma omamów. Na drewnianym blacie leżały dwie, niebieskie tabletki. Połyskiwały delikatnie, wyglądając aż nazbyt podejrzanie. Wstał i podszedł do nich, za cholerę nie będąc sobie w stanie wyobrazić, jakim cudem się tu znalazły. Przecież cały czas byli w pokoju. Sięgnął po jedną z nich i obejrzał z każdej strony.
- Hej, bestio, mamy tu coś nowego.
Shizuo w końcu wyszedł z kibla i również zainteresował znaleziskiem. Usiadł koło niego, przez co oboje dostali dziwnych dreszczy.
- I co robimy?- Zapytał blondyn, wąchając pigułkę.
- Jak to co? Nic. Nie będę łykał czegoś, co nawet nie wiem, czym jest.
- Wcześniej leki ci pomogły, może to też jest coś w tym rodzaju? Może dzięki temu będziemy mogli się stąd wydostać?
- No to śmiało. Daję ci pierwszeństwo.- Uśmiechnął się chytrze, starając się go podpuścić.
Shizuo zmarszczył jedynie groźnie brwi. Wesołe ogniki w oczach kleszcza tylko bardziej go rozeźliły. Wstał i udał się do łazienki po szklankę wody.
- Jednak połkniesz? Szacun.- Przybijał mu nieme oklaski i z podekscytowaniem patrzył, jak z powrotem siada koło niego po turecku i sięga po tabletkę. Nie mógł się doczekać widowiska.
Niestety plan Shizuo był nieco inny.
Chwycił Izaye za szczękę i na siłę rozwarł mu usta.
- Jak zdychać, to razem.- Powiedział i wepchnął mu do gardła podejrzaną pastylkę, od razu wlewając mu wodę.
Orihara o mało się nie zadławił. Łzy napłynęły mu do oczu, gdy siłą musiał połknąć to cholerstwo. Kaszlał jeszcze długo, podczas gdy Shizuo pochłonął również swoją porcję.
- Jesteś… khe! Idiotą!? - Otarł usta i wstał wściekły. – Mam nadzieję, że twoja zacznie szybciej działać. Romea i Julii się naoglądałeś, czy co?
- Jakbyś miał wykitować, zrobiłbyś to tydzień temu.- Mruknął i tym razem on zajął kanapę.- A teraz stul pysk.
Czekali. Minuty mijały ale nic się nie działo. Kompletnie nic.
- Świetnie…- Warknął Izaya i zaczął się przechadzać. – Cudownie…- Już zaczął tracić nadzieję na jakiekolwiek zmiany, kiedy nagle...
W końcu to poczuł. Dziwne uczucie, które rozlewało się po jego ciele. Odrobinę się wystraszył, bo nie potrafił go zidentyfikować… do czasu.
- Bez jaj…- Szepnął, podpierając się o parapet. Zmierzwił włosy i zaczął się dusić ze śmiechu zdając sobie sprawę, co obecnie krąży w jego żyłach.
- A tobie co?- Shizuo też wyglądał na zaniepokojonego. Wiercił się nieustannie, marszcząc dziwnie czoło. – Co cię tak bawi? Co?- Najwyraźniej też było mu niezręcznie.
Izaya się śmiał. Musiał aż kucnąć, zrobiło mu się tak gorąco.
- Zamkniesz się?!- Shizuo musiał wstać i podszedł do niego, szarpiąc za koszulkę.
- Jeszcze nie pojąłeś? – Izaya otarł łzy wesołości.- No nie mów, że się nie domyślasz.
Blondyn niepewnie na niego patrzył i zacisnął usta w wąską linię. Doskonale zdawał sobie sprawę ze stanu swojego organizmu.
Izaya nie miał wątpliwości. To, co było w tabletkach, było czystą viagrą. Mówiła mu to dobitnie jego męskość między nogami. Trzymała ich na uwięzi jakaś szalona yaoistka, a oni byli zdani na jej łaskę. Miał ochotę pęknąć ze śmiechu. Był już na skraju takiego wyczerpania psychicznego, że nawet było mu wszystko jedno. Chce mieć widowisko? To on jej go dostarczy.
- Na pewno to czujesz… - Przysunął twarz bliżej Shizuo i pochylił się mu do ucha.- Tobie też jest… tak duszno?
- Hej… C-co ty robisz?- Zapytał drżącym głosem, gdy  drobne dłonie objęły go za szyję. Odchylił się w tyłu i padł na plecy, podpierając się na łokciach. Izaya leżał na nim i zmysłowo otarł się o niego, siadając mu na kroczu okrakiem. Nie mylił się, oboje byli podnieceni. Blondyn zrobił się czerwony po koniuszki uszu. Jak oparzony zrzucił go z siebie i zaczął się wycofywać do łazienki.- Ogłupiałeś?!
- Nie zachowuj się jak baba!- Prychnął niższy i na jego oczach zdjął koszulkę.- Nie mów, że nie masz na to ochoty.- Dodał zalotnie, zbliżając się do niego.
- Nie podchodź!- Shizuo w panice zatrzasnął drzwi. Słyszał za nimi szaleńczy śmiech Izayi.- Do reszty ci odbiło!
- Tchórz! Strach cię obleciał?! Żałosne! - Darł się jak nienormalny. Ryzykował wiele, ale miał już naprawdę tego dosyć. – Boisz się mnie, czy siebie? No dalej, wychodź stamtąd!
Blondyn nie wytrzymał i wypadł z łazienki jak burza. Izaya aż zachłysnął się z przerażenia, gdy silna dłoń chwyciła jego ramię i pociągnęła do środka. Krzywił się z bólu, gdy został wepchnięty siłą pod prysznic. Wzdrygnął się, gdy oblał go strumień zimnej wody.
- Ochłoń!
Stali tak chwilę i dyszeli, cali przemoczeni.
Izayi jednak dalej było gorąco. Shizuo trzymał jego ręce nad głową, przypierając go do lodowatych płytek. Jego mokre włosy i koszula lepiły się do jego ciała, a lśniące oczy płonęły taką samą gorączką. Widział w nich gniew, wahanie i pożądanie.
- Ne, Shizuś…- Izaya uniósł delikatnie jedno kolano i przejechał nim po wewnętrznej stronie ud mężczyzny.- Nie rozważysz tego nawet?
Blondyn zmrużył oczy i przełknął głośno ślinę. Nie potrafiąc odgadnąć, co ten drugi chce tym osiągnąć, prócz dobrania mu się do paska. Zupełnie go nie rozumiał. No, może odrobinę, gdyż w jego spodniach zrobiło się równie ciasno… Nie mógł nie przyznać, że cholernie seksownie wyglądał w tej chwili ale… przecież byli mężczyznami do cholery! Do tego największymi wrogami! Musiał się opanować! Właśnie…
Wrogami.
- Czemu mnie nie weźmiesz, Shizuś…- Szepnął mu Izaya prosto w usta.- Na co czekasz?
Tym razem blondyn parsknął śmiechem. Ramiona trzęsły mu się i z coraz większym trudem przytrzymywał Izayę. Wesołość już ogarnęła go na dobre.
- Co, taki marny ze mnie aktor?- Niższy również się uśmiechnął.
- Ta… prawie ci uwierzyłem.- Puścił go i przejechał po nim wzrokiem.- Chociaż może…
- Trzeba było korzystać, póki była okazja.- Pokazał mu język.- Następnym razem to ty będziesz mnie oto błagał.
- To się okaże.
Patrzyli sobie chwilę w oczy. Tak wiele się zmieniło między nimi, że Izaya nie był pewny, czy w ogóle kiedykolwiek wrócą do tego stanu rzeczy, co wcześniej. Nawet żałował, że Shizuo tak szybko go rozgryzł. Może gdyby się temu poddał… to teraz…
- Zakręć w końcu tę wodę.- Czar prysł, a Izaya go wyminął.
W salonie chwycił pierwszy lepszy koc i się okrył, by nie szczękać zębami. Nabrał powietrza. Teraz jego kolej, żeby trochę porozmawiać ze ścianą.
- Zadowolona? Mam nadzieję, że wyjątkowo cię rozczarowaliśmy. Wybacz, ale na nic więcej nie licz. Nie mamy zamiaru bawić się w twoją głupią grę.
Wiedział, że to nic nie da. Po prostu miał nadzieję, że choć odrobinę kogoś tam na górze wkurwił.
Jakże było jego zdumienie, gdy nagle za sobą usłyszał oklaski.
- Brawo. To było nawet całkiem interesujące.
Izaya, jak i Shizuo, który wypadł z łazienki, spojrzeli w stronę skąd dobiegał melodyjny, kobiecy głos. Szczęki opadły im prawie do podłogi, gdy ujrzeli w końcu winowajcę tego całego zajścia.
Na komodzie siedziała kobieta o nadprzeciętnej urodzie. Jej bladą jak śnieg, piegowatą twarz okalały rude do pasa, lśniące i ogniste loki, spływające po nagich ramionach. Kocie, szmaragdowe oczy patrzyły na nich zalotnie spod kaskady gęstych, ciemnych rzęs. Pod zgrabnym, figlarnym noskiem, słodkie jak miód usteczka wyginały się w zadziornym uśmiechu. Kobieta podpierała podbródek na delikatnej rączce, która spoczywała na jednej z podwiniętych do piersi długiej nogi. Ubrana była w dopasowaną i zwiewną, kwiecistą sukienkę, która podkreślała jej talię osy.
Stojąc naprzeciw takiej piękności, cali mokrzy i przemarznięci, automatycznie i niekontrolowanie się speszyli. Nie potrafili nawet sklecić jednego zdania. Języki ugrzęzły w ich ustach a problem między nogami dalej nie został zażegnany.
- Dostarczyliście mi w sumie wystarczająco rozrywki.- Zsunęła się zgrabnie, prezentując się im w całej swej cudownej okazałości. Jej bujna grzywa zakołysała się z jej krągłymi piersiami.
- Czym jesteś?- Zapytał w końcu podekscytowany Izaya. Nie tylko z powodu doczekania się spotkania z nią twarzą w twarz, ale też dlatego, że nie mylił się w swej dedukcji.
- Masz tupet, żeby zadzierać z wiedźmą.- Zmrużyła oczy jak wściekła kocica.- Jestem Alex i masz szczęście, że poprawiliście mi humor.
- Wiedźma?- Szepnął Shizuo nie będąc w stanie uwierzyć.
- Wybacz mu, on dalej ma mózg w penisie.- Izaya skłonił się dziewczynie i cały aż drżał z emocji. Miał przed sobą kolejny wybryk natury. Dullahan’y, przeklęte ostrza… a teraz wiedźmy. To miasto było naprawdę interesujące.- A czymże cię uraziliśmy, że zgotowałaś nam takie piekło?
- Oczywiście, że nawet tego nie pamiętacie.- Oburzyła się, do żywego zraniona.- Bo przecież nic was nie obchodzi, gdy jak dzikusy biegacie po mieście i niszczycie wszystko wokół! Moje cudowne chabry… Moje róże i fiołki… - Oczy jej się zaszkliły na własne wspomnienie.
Izaya bardzo szybko cofnął się myślami do owego pamiętnego dnia ich ostatniej gonitwy. Owszem, coś mu świtało…
- Chcesz powiedzieć… kwiaciarnia…?
Oboje dostali olśnienia. Pękający hydrant, walające się po chodniku doniczki, rozdeptane kwiaty...
- Teraz wam się przypomniało?- Krzyknęła i tupnęła nogą. Naraz zorientowała się, że zachowuje się jak trzylatka i szybko się opanowała.- W każdym razie… Pozostawiłabym was tu na pastę losu… ale wasz pierwszy pocałunek mnie rozczulił.- Zakończyła, słodko się uśmiechając.
Obydwojga przeszły dreszcze. Izaya wiedział, że to nieobliczalna kobieta. Shizuo za to dalej się nie odzywał, najwyraźniej ciężko wychodząc z szoku.
- Proszę zatem przyjąć nasze najszczersze przeprosiny. Nie uczyniliśmy tej szkody umyślnie.- Nie obchodziło go w jaki sposób ją ugłaskają. Byleby w końcu wyjść z tych czterech ścian!- Jestem gotów wypłacić odpowiednie odszkodowanie.
- No pewnie. Ludzie załatwialiby sprawy jedynie pieniędzmi. Nic mi nie zwróci mojej ciężkiej pracy!- Choć głos miała melodyjny, przy każdym krzyku stawał się nie do zniesienia piskliwy. – Myślisz naprawdę, że sprawa jest załatwiona?
- Jeśli pozwolisz, chciałbym…- Izaya jednak nie dał rady skończyć mówić. Za jednym pstryknięciem palców Alex, jego usta po prostu… zniknęły.
Zdumiony dotykał miejsca, w którym powinny się znajdować, ale była tam jedynie gładka skóra. Shizuo patrzył na to wielkimi jak spodki oczami.
- Mam dosyć rozmowy z tobą. Teraz blondasek.- Skinęła na wyższego i obeszła go dookoła.- Przykro mi, że ty też jesteś w to wplątany. Taki przystojny, a tak mało oleju w głowie...- Klepnęła go w pośladek, a blondyn aż podskoczył.- Nie powinieneś z nim trzymać, bo źle skończysz.- Wskazała na Izayę, który tylko wywinął oczami.- Niestety oboje jesteście winni, dlatego…- Dotknęła palcem czubek jego nosa.- Żeby mnie całkowicie usatysfakcjonować, od jutra będziecie moimi pracownikami! Za karę odpracujecie szkody, jakie wytworzyliście.
- Ale… Czy pobyt tutaj już nas z tego nie zwalnia?- Spróbował Shizuo nieśmiało.
- Nie, to było jedynie dla mojej uciechy.- Uśmiechnęła się rozkosznie. Następnie klasnęła trzy razy w dłonie i zmówiła pod nosem kilka dziwnych słów w nieznanym dla nich języku. Brzmiało to cholernie dziwnie.- Okej, możecie odejść.
- Odejść?- Zapytał Shizuo, a Izaya znów otrzymał usta.- Już?
- Tak, ale jutro o 8 macie się stawić w kwiaciarni. Nie toleruję spóźnialskich.- Pogroziła im palcem i pochyliła do czarnowłosego, który przeszywał ją ostrym spojrzeniem, które mówiło, że już więcej nie chcą jej oglądać.- No chyba, że marzy wam się dłuższy pobyt w tym oto…
- Nie, dziękujemy. Dotarło.- Shizuo wzniósł ręce w obronnym geście i chwycił Izayę za szmaty.- To wychodzimy.
- Papa~ - Pomachała im na pożegnanie ale oni nawet się nie obejrzeli.- Do jutra~!
Z początku schodzili powoli po schodach w dół, lecz gdy zobaczyli, że piętro w końcu się zmieniło, zaczęli zbiegać jak szaleni. Zapominając, że nadal są mokrzy, a Orihara bez koszulki, stanęli na parterze i dysząc, wpatrywali się w wyjściowe drzwi. To było jak sen.
- Wyszliśmy…
- Tak…
- Nareszcie…
- Nie wierzę…
Mówili pod nosem i radowali, jakby naprawdę po miesiącu wyszli z dżungli do cywilizacji. Izaya od razu chwycił swoją porzuconą bluzę i utulił do piersi. Komórka i scyzoryk były dalej na swoim miejscu. Nie czekając już dłużej, wyszli na zewnątrz, gdzie uderzyła w nich fala ulicznych odgłosów i ludzi.
Oboje prawie razem się wzruszyli. Shizuo był gotowy całować ziemię, a Izaya odtańczyć jakiś tanieć radości.
- Chłopaki?
Obok nich stał Shinra i wyglądał na skonsternowanego. Nie zmienił się ani trochę od ich ostatniego spotkania.
- Shinra!- Shizuo wziął go w ramiona i obrócił nim kilka razy.- Jak ja cię dawno nie widziałem!
- Ale co ty mówisz? Dopiero co wleźliście do tego bloku! - Zaczął się dusić w kleszczowym uścisku.- Nie rozumiem… Czemu jesteś mokry, hej!- Próbował się wyrwać.
Izaya odetchnął. To, czego obawiał się najbardziej, jednak się nie stało. Nie stracili ani jednej chwili z rzeczywistości. Doznał niesamowitej ulgi. Nie mógł jednak powiedzieć, że niepokój całkowicie go opuścił. Popatrzył w górę i gdzieś tam wysoko zobaczył w oknie burze rudych włosów, która przypominała mu, że przygoda z czarną magią dopiero się zaczyna. No i że viagra dalej działa.
...
 Mówiłam jakby co, że to opowiadanie nie jest ambitne xD W ogóle gratki dla Starkholm Aks xD rozgryzłaś mnie! Oto yaoistyczna wiedźma xD W ogóle mam nadzieję, że Święta udane i prezenty też;D?

piątek, 18 grudnia 2015

Nie iGRAJ ze mną 10


Mokry język przejechał mu po szyi i zaczepił płatek jego ucha. Jęknął i pociągnął palcami za zielone kosmki. Odgiął się w tył gdy ostre zęby chwycił jego skórę przy obojczyku, a silne dłonie przyciągnęły jego biodra bliżej. Przypierał go do ściany tak mocno, że czuł wrzynające się w plecy drzazgi chropowatej boazerii. Korytarz do kibla w klubie może nie był najbardziej romantycznym miejscem na takie rzeczy, ale szczerze- było im wszystko jedno. Dzisiaj chciał się zabawić i zastąpić czymś nikotynowy głód. Całowali się głęboko, sięgali dłońmi pod ubranie, drażniąc wrażliwe miejsca. Ludzie mijali ich obojętnie zbyt pijani, lub zaabsorbowani własnym życiem. Spodnie nagle zrobiły się strasznie niewygodne i ciasne. Sanji ocierał się o Zoro kocimi ruchami i czuł, jak tamten twardnieje przy każdym jego dotyku. Uśmiechnął się pod nosem i poddawał ogarniającemu pożądaniu. Gdy zastanawiał się jak daleko mają do toaletowej kabiny, nagle coś zawibrowało w kieszeni.
Olał to i chwycił palcami twardy tyłek. Język tańczył w jego ustach, w których rozpływał się przyjemny gorzki alkoholowy posmak. Po dłuższej chwili jednak, telefon zaczął go rozpraszać. Wibrował nieprzerwanie po kilka razy, psując nastrój. Zdecydował się go wyciągnąć i wyłączyć, ale zanim to zrobił, kątem oka dostrzegł kilka literek na wyświetlaczu.
Łowca.
Oderwał się od Zoro jak oparzony i bez słowa zaczął biec w stronę wyjścia. Odebrał, ale w tym hałasie nic nie słyszał. Serce waliło mu jak młotem i gdy wypadł na mroźne powietrze, o mało nie zakręciło mu się w głowie.
- Halo?- Sapnął i zmierzwił rozczochrane włosy.
Po drugiej stronie pikał jedynie sygnał przerwanego połączenia.
Drżał.
Ręka która trzymała telefon miała ochotę cisnąć nim o ziemię. Nim jednak to zrobił, dostrzegł widniejącą wiadomość.

02.01.2015 00.23 Łowca

„Dasz mi jeszcze jedną szansę?”

***
- Sanji?
Mężczyzna poderwał się, gdy drobna dłoń spoczęła na jego ramieniu.
- Tak,  Nami-san?
- Bujasz w obłokach?- Uśmiechnęła się i pacnęła go w czoło segregatorem. - Na to będziesz miał czas po pracy. No chyba, że chcesz mi zaraz opowiedzieć?- Jej oczy zabłysły, głodne nowości.
- To nic nowego nie usłyszysz niestety - odparł wymijająco z delikatnym, przepraszającym uśmiechem. Nie lubił kłamać, ale nie miał ochoty się zwierzać teraz komukolwiek.
- No jak chcesz. W każdym razie…- pogrzebała w swoim dekolcie i wyciągnęła zza ramiączka stanika małe pudełeczko - Masz.- Postawiła mu na biurko paczkę jego ulubionych fajek.- Nie wiem, co ty odwalasz, ale zapal w końcu. Biedny Chopper do teraz ma traumę z rana jak go zbeształeś za krzywy krawat - pokazała mu język.
Oj tak, wiedział, że jest nerwowy, ale sam sobie to piekło zafundował. Nie był jej nawet w stanie odpowiedzieć tylko patrzył na Black Devil’e i westchnął.
Cholernie chciało mu się palić.
Ciało go paliło od wczorajszego spotkania, a w mózgu panował chaos, związany z ostatnią wiadomością. Żałował, że dłużej nie zastanowił się nad odpowiedzią tylko od razu się zgodził na kolejne spotkanie. Nadal miał nadzieję, że może jednak… Łowca w końcu okaże się tym właściwym dla niego człowiekiem. Nadal czuł wstyd, gdy oznajmił wczoraj Zoro, że powinni wracać. Glon nie wyglądał na zadowolonego, choć nic takiego nie powiedział. Bez słowa opuścili klub i rozstali się przy najbliższym rogu, rzucając sobie jedynie krótkie „cześć”. Nie miał jednak czasu na wyrzuty sumienia.
Może tak tylko jednego?
Nieświadomie otworzył opakowanie i wyjął papierosa. Wpatrywał się  w niego dłuższą chwilę.
Skrzywił się, gdy usłyszał głośny śmiech Luffyego, Usoppa i Frankyego. Miał po wczoraj lekkiego kaca, co jeszcze bardziej go rozdrażniło.
Zoro wrócił na swoje stanowisko i rozsiadł w fotelu. Poprawił na nosie czarne oprawki okularów i pochylił do monitora, odświeżając ekran. Że też akurat musieli mieć stanowiska praktycznie naprzeciwko siebie. Na szczęście nie było niezręcznej atmosfery, choć dzisiaj byli wobec siebie wyjątkowo cisi.
Zielonowłosy w końcu rzucił na niego okiem i jego wzrok od razu powędrował na opakowanie fajek. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust i cicho parsknął.
- Nie zapaliłem.- Sanji schował papierosa, marszcząc groźnie brwi.
- Jeszcze - odparł tamten triumfalnie.
Blondyn posłał mu jedynie środkowy palec i wrócił do pracy. Literki rozmazywały mu się przed oczami i bał się, że czołem zaraz wyrżnie w blat, taki był zmęczony.
Nagle pod jego nos ktoś postawił kubek z czarną kawą.
- Dla mnie?- Spojrzał z wdzięcznością na uśmiechającego się od ucha do ucha Luffyego.
- Yhm!- Mruknął wesoło i zacisnął usta w wąską linię - Tak marnie wyglądasz, pomyślałem, że ci przyniosę.
- Dzięki.- Odpowiedział ledwo przytomnie i sięgnął po napój.
Z lubością przystawił ciepły płyn do ust i łyknął sobie zdrowo, zaciągając się  energetyzującym aromatem.
W następnej chwili splunął całą zawartością na blat, oblewając swoje notatki, monitor i Zoro. Powinien się domyślić, że było w tym coś podejrzanego.
- Co jest do kurwy…- Pluł i kaszlał, przy akompaniamencie śmiechów reszty ekipy.- Sól? Serio?- Krzyknął i wstał.- Już ja wam pokażę…- Zakasał rękawy i miał zamiar rzucić się na Luffyego, który tarzał się po podłodze. Zanim jednak to zrobił chwycił go za koszulę  Zoro.
- Myślisz, że można tak pluć na ludzi?- Warknął wściekły, zbliżając do niego swoją ociekającą kawą twarz. Szkła jego okularów usiało kilka ciemnych kropel.
Sanji uśmiechnął się i chciał zamachnąć na tę przystojną mordę. Do walki dołączył by się również ich szef, ale po interwencji Nami, do końca dnia wszyscy jak trusie siedzieli na swoich miejscach.

***
Ace westchnął, słysząc wrzaski rudowłosej. Domyślał się, że jego brat znów coś zmalował i nie omieszkał zachichotać pod nosem. Nie był to pierwszy raz, dlatego reszta pracowników biura nie zawracała sobie tym głowy. Wracał do swojego działu z przerwy obiadowej lecz zanim przekroczył próg, głęboko odetchnął. Nerwy miał napięte jak ze stali. Zerknął jeszcze i zobaczył, czy jego były obiekt westchnień jest sam. Tym razem mu się udało.
Wszedł do środka udając rozluźnionego i pogwizdywał sobie wesoło. Chwycił przygotowanego wcześniej pendrive’a i skierował się w stronę biurka mężczyzny, który przeglądał akurat stertę papierów.
- Gotowe!- Położył nośnik pamięci na blacie i chwytając najbliższe krzesło na kółkach, przysunął się do Macro.- Możesz sprawdzać!
Blondyn uniósł na niego swój zmęczony wzrok i zaraz potem znów opuścił go na własne notatki.
- Okej, zaraz przejrzę. Możesz iść.
- Ale powiedziałeś mi, że zrobisz to po przerwie - nadąsał się - po za tym, możesz mi od razu powiedzieć, co mam do poprawienia, nie?
- Skoro oddajesz mi coś, co uważasz, że i tak jest do poprawy, to po co mi to dajesz? - Zapytał znudzony, nawet na niego nie patrząc - po za tym, uwagi mogę ci wysłać mailem.
Ace zazgrzytał zębami, ale zaraz się uspokoił. Nie miał w zwyczaju się poddawać. Coraz bardziej wkurzało go nastawienie do niego Marco. Wcześniej to zlewał, ale teraz inaczej na to patrzył.
- A co tam u Monet? Jak przygotowania do ślubu?- Zapytał, choć jego ton pozostawiał wiele do życzenia.
- Całkiem sprawnie - odparł równie lodowato - dlaczego pytasz?
- Bo dalej mam na twoim punkcie obsesję i marzę, żeby wam się rozpadło - odparł sarkastycznie, choć mina blondyna nieźle go rozbawiła - daj spokój. Wiem, że często zachodziłem ci za skórę, ale odpuść trochę… Już nie będę wpierdalał ci się w życie.
Zapadła między nimi dłuższa cisza.
- Czyżby? Po ostatnim takim twoim zapewnieniu…
- Nie przypominaj mi…- Poczerwieniał po czubki uszu. Żałował, że czasem nie można wymazywać pamięci. Wspomnienie gdy rok temu go pocałował pod jemiołą na progu domu było żywe aż do teraz. Tak samo jak wielkie limo pod okiem. – Wiem… że wszystko zepsułem. Gdyby nie moja upartość, może dalej chciałbyś być moim przyjacielem…- Ace’owi załamał się głos - Po prostu wtedy… a nie ważne...- Wzruszył ramionami, jakby to miało cokolwiek tłumaczyć. – Ale teraz chcę, żebyś był szczęśliwy… z tą całą Monet…- Jej imię dalej ciężko przechodziło mu przez usta.
Marko się zaśmiał. To trochę rozluźniło atmosferę. Popatrzył na niego z pewnym rozczuleniem i litością. Ace nienawidził tego spojrzenia.
- Coś knujesz?- Zapytał podejrzliwie, zakładając ręce na piersi.
- Jeeeeny… zaraz że knuję…- Prychnął zawstydzony - Po prostu sprawdź mi to sprawozdanie i będę mógł iść do domu - Chciał jak najszybciej stąd wyjść. Może i zaczął lokować uczucie w kimś innym, ale to nie oznaczało, że tak szybko pozbędzie się słabości do Marco. Przynajmniej się starał.
Blondyn dalej spoglądał na niego podejrzliwie, ale w końcu uległ. Ze zdziwieniem spostrzegł, że piegowaty pierwszy raz go słucha, a nie wpatruje się w niego jak w malowane grota. Uśmiechnął się pod nosem zadowolony z jego pracy. Miał cichą nadzieję, że może chłopak w końcu dorósł.

***
Koali dobrze zrobił jeszcze jeden dzień wolnego. Była naładowana pozytywną energią. Chociaż ubolewała, że wesołą twarz Sabo ujrzy dopiero wieczorem. Była bardzo ciekawa, dokąd tym razem ją zabierze. Całe popołudnie i na treningu myślała, co założyć na taką okazję. Była gotowa poświęcić wygodę i przywdziać jakąś sukienkę, nawet kosztem zmarznięcia.
Nagle oprzytomniała i dokończyła mycie włosów. Dziś na treningu nieźle zaszalała z Luccim i zostało jej mało czasu na dotarcie do domu i uszykowanie się. Wyskoczyła spod prysznica i naprędce osuszała się ręcznikiem. Błyskawicznie podsuszyła swoje krótkie włosy i zerknęła na zegarek.
Już ta godzina?!
Niedbale wrzuciła wszystko do torby i wybiegła na zewnątrz w rozpiętej kurtce. Chłodne powietrze uderzyło w jej twarz, gdy zbiegała po schodach z przewieszoną na ramieniu sportową torbą.
- Może podwieźć?- Usłyszała nagle i zatrzymała się, o mało się nie przewracając.
Robb siedział w czarnym aucie i wychylał się do niej z okna. Uśmiechnęła się do niego promiennie i nie pogardziła zaproszeniem. W końcu trochę się śpieszyła a im wcześniej będzie w domu, tym więcej będzie miała czasu na spokojne przygotowanie. Wsiadła wesoła do luksusowego samochodu i zapięła pasy.
- Z nieba mi spadłeś. – Wyszczerzyła się. Wzrok mężczyzny ją obezwładniał.
Droga upłynęła im przyjemnie, choć właściwie to Koala ciągle opowiadała, jak to u nich w firmie wszystko wygląda. Nim się spostrzegła, już była pod domem.
- O rany, jak szybko! Dobrze jest mieć takie cacko.- Poklepała siedzenie.- To może wpadniesz na kawę? Tak w ramach podziękowania? Przy okazji oddam ci twój ręcznik.- Zaproponowała spontanicznie wiedząc, że ma teraz o wiele więcej czasu, niż myślała. Po za tym, to była jedyna okazja, by  poznać mężczyznę bliżej. Zwykle był chłodny i niedostępny, a chciała, by w końcu się na kogoś w grupie otworzył.
- Z przyjemnością.- Powiedział i pomógł jej wyjść z samochodu.
Poprowadziła go na schody swojego uroczego domku. Zbudowany trochę na starojapoński styl, miał piękny ogródek i ganek, z mnóstwem powyginanych iglaków. Odziedziczyła go po dziadkach i dbała o niego w wolnych chwilach, będąc dumna, że posiada najładniejszą działkę w okolicy.
Zaprosiła mężczyznę do domu i zrzucając buty w przedpokoju, mówiła dalej.
- Rozgość się w salonie.- Wskazała ręką miękkie kanapy - Pijesz czarną, czy z mlekiem? Słodzisz? – Zapytała znikając w kuchni i wstawiając wodę.
Na początku chciała wyjąć zwykłe kubki ale pomyślała, że dla gościa tak nie wypada i spróbowała sięgnąć do kredensu z filiżankami. Były trochę wysoko i nawet na palcach było jej ciężko którąkolwiek zdjąć.
Nagle poczuła nieokreślony chłód. Nad jej ręką pojawiła się męska dłoń i sama sięgnęła zastawę, stawiając ją obok. Lucci zaszedł ją od tyłu i przyparł do blatu nim zdążyła cokolwiek zrobić.
Odwróciła się do niego speszona i odchrząknęła. Był zdecydowanie za blisko.
- Dziękuję...- Szepnęła ostrożnie i chciała go wyminąć – ale poradziłabym sobie.- Położyła mu dłoń na piersi, chcąc go nieco odsunąć. Niestety ani drgnął. Zaśmiała się nerwowo i odgarnęła kosmyk włosów za ucho - Co robisz?
- Taka piękna kobieta nie powinna się męczyć.- Podparł się ramionami po obu jej stronach i nie spuszczał z niej chłodnego spojrzenia. Nie podobało jej się to. Woda w czajniku zabulgotała.
- Przepraszam, zaraz zagotuje się woda - Szepnęła z coraz mniejszą pewnością siebie.
- To może poczekać.  
Oblał ją zimny strach. To stało się w ułamku sekundy. Nie była w stanie nic zrobić, gdy jej usta zakryły te drugie, chłodne i bezwzględne. Fala paniki przeszyła jej ciało, gdy zdała sobie sprawę, jak głupia była zapraszając go do siebie. Mogła chociaż przez chwilę pomyśleć. Próbowała się wyrwać i strzelić mu w twarz, ale tamten skutecznie ją powstrzymał, krępując jej dłonie. Czajnik ucichł, gdy czerwony guzik odskoczył.
Zachciało jej się płakać. Była z nim sama, nie miała nawet jak wołać o pomoc. Chciała jakoś się oswobodzić używając jednego z chwytów z treningu, ale mężczyzna był od niej silniejszy.
- Przestań!- Krzyknęła i próbowała wyrwać z silnego uścisku - Puszczaj mnie!
- Daj spokój, nie zgrywaj niewiniątka.
- Ty zadufany w sobie…- Stęknęła i zdusiła szloch, gdy wsunął zimne palce pod jej bluzkę.
- Grasz niedostępną? Lubię takie.- Uśmiechnął się i znów pochylił, by złączyć ich usta.
Koala zamknęła powieki i zagryzła wargi. Łzy przelały się z kącików jej oczu i popłynęły po policzkach. Przecież była tylko słabą kobietą. Znowu to się jej przytrafiało. Kolejny palant chcący ją jedynie wykorzystać. Dała się podejść jak łatwa owieczka. A przecież był dla niej taki miły. Już nawet nie miała siły się bronić, tylko tonęła w tym upokorzeniu i wstydzie.
- Zostaw mnie. Zostaw, proszę- Łkała, podejmując  ostatnie bezskuteczne próby powstrzymania mężczyzny.
Nagle coś z wielką siłą go odciągnęło. Lucci padł na ziemię, powalony siłą ciosu w szczękę.
- Sabo…- Szepnęła zszokowana, choć łzy przysłaniały jej większość obrazu. Już na całego się rozkleiła. Osunęła się z emocji na podłogę. Strach, ulga i żal ściskały ją od środka.
- Chyba słyszałeś, co mówiła.- Głos blondyna drżał z wściekłości. Ręka trzęsła się, gotowa znowu uderzyć.
Lucci otarł spływającą mu z brody krew i splunął nią na posadzkę. Zaśmiał się i wstał, otrzepując garnitur.
- Sama się prosiła.- Prychnął i z pogardą patrzył na Sabo, który gotowy był znów się na niego rzucić - Ale nie kręcą mnie trójkąty- Uniósł ręce w obronnym geście, nie mając ochoty najwyraźniej dłużej tego ciągnąć. Wyminął go najzwyczajniej w świecie i udał się do wyjścia - Żegnam - Zostawił po sobie jedynie odgłos trzaskających drzwi.
Sabo był gotowy go zabić. Dzieliło go od tego naprawdę niewiele, ale teraz bardziej martwił się o Koalę. Podszedł do niej i chciał chwycić ją w ramiona.
- Wynoś się! - Krzyknęła niespodziewanie - Nie dotykaj mnie!
- Ale…- Zdezorientowany patrzył na jej zapłakane oblicze.
Klękał przy niej i nie wiedział, co powiedzieć. Był zagubiony.
- Nie zostawię cię w tym stanie - Chciał pomóc jej się podnieść, ale zrobiła to sama.
- Powiedziałam wyjdź! - Pchnęła go i otarła zapłakaną twarz - Chcę zostać sama!
Nie wiedział, co robić. Koala podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.
- Wynoś się, albo zadzwonię na policje! - Cała drżała. Nie była w stanie na niego spojrzeć. - Wszyscy jesteście tacy sami! Zakłamani i fałszywi. Nie chcę cię widzieć! Ani ciebie, ani nikogo innego! Nie dzwoń do mnie więcej!
Czekała długo, miała wrażenie, że całą wieczność. Jej słowa rozbrzmiewały w cichym domu, odbijając się echem i raniąc równie mocno, jakby były najprawdziwszym sztyletem. W końcu ciche kroki przeszły koło niej, a ona zatrzasnęła drzwi, zamykając je na wszystkie zamki. Znów padła na kolana i długo płakała, nie będąc w stanie się uspokoić.
Słońce rzucało coraz dłuższe cienie w salonie, aż w końcu zrobiło się całkowicie ciemno.
W końcu uspokoiła się na tyle, by zarejestrować, że ktoś dobija się do jej drzwi. Nie chciało jej się wstawać. Nie chciało jej się nic.
- Koala? Jesteś tam? Wszystko w porządku? Otwórz proszę, tu Robin.
Pukanie nie ustawało. Niesiona uczuciem, które coraz bardziej ogarniało jej drżące ciało, w końcu uniosła się na drżących nogach i odryglowała drzwi.
- No w końcu. – Czarnowłosa chwyciła ją w ramiona - Co się stało? Sabo do mnie dzwonił, prosił, żebym przyjechała. Nic ci nie jest?- Chwyciła w dłonie twarz przyjaciółki.
- Robin…- Koala znów poczuła falę płaczu, która zaczynała się na nowo.- Co ja najlepszego zrobiłam…?
No, w końcu trochę dramy xD Wiem, wiem, jestem okropna;D No ale nie może być ciągle kolorowo, bo by było nudno;p W końcu jestem zdrowa!!! To na pewno dzięki Waszym ciepłym słowom^^ Cieszę się też, że się wyrobiłam:) W ogóle to zapraszam też na czwarty rozdział Atramentowych więzi, jeśli ktoś to czyta xD Kurczę... już zaraz święta! Czego tu mogę życzyć... Zboczonych! ;D No ale tak po za tym to ciepła, najedzenia, oraz wypoczynku od codzienności:) Mam nadzieję, że każdy z Was poczuje choć iskierkę tej magii, która towarzyszyła nam w dzieciństwie^^ Trzymajcie się cieplutko i do za tydzień!;D