czwartek, 16 lipca 2015

Ogłoszenie

Hejka!
W najbliższym czasie będę miała problem z czasem ponieważ poważniej zajmę się magisterką. W ramach rekompensaty, wstawiam starsze opowiadanie- "Japan Kac", które zaczęłam na OnePieceLove z jednym rozdziałem kontynuacji. Tutaj pierwszy rozdział.
Tak po za tym to teraz w ten weekend będę w Krakowie na RYUconie^^ Jeśli ktoś chce, będzie mnie można jutro złapać pod cosplayem Heinego z DOGSów lub w sobotę w cosplayu Brooka z One piece^^
Miłych wakacji Wam życzę, dziękuję, że piszecie komentarze, zawsze miło mi się je czyta! Przepraszam, mam nadzieję że następnym razem na wszystkie odpiszę!
Buziaki dla Was:*

Japan Kac 7



- Nie uważacie, że to jest podejrzane?- Zapytał Portgas, rozmazując w palcach klejącą substancję.
- Myślę, że już nic nie wiem…- Sanji usiadł na jednym z grobów. Głowa mu pękała. Niebo zaczęło się powoli rozjaśniać.- Dzisiaj i wczoraj wszystko było podejrzane…
- Co to może być?- Zoro kucnął koło piegowatego przyjaciela i oglądał kawałek czegoś, co mogło przypominać zmiażdżony owoc bądź warzywo.
- Boże, to może być wszystko i nic! Do niczego nas to nie prowadzi!- Blondyn rozejrzał się niespokojnie po okolicy.
Chodzili po cmentarzu dość długo, gdy w końcu natrafili na coś podejrzanego. W jednym miejscu ziemia była dość mocno rozkopana, a dookoła walały się  resztki dyni. Ze względu na ich ubrania, które ubabrane były od samego początku, mogli podejrzewać, że to ich sprawka.
- Zabiliśmy kogoś i tu go pochowaliśmy…- Blondyn czarno widział ich przyszłość. Nikt tego nawet nie skomentował. Wszyscy poczuli grozę sytuacji, zdając sobie sprawę, że od teraz wszystko jest możliwe.
- Zamknij się i pomóż kopać!- Ace chwycił leżącą, o dziwo, nieopodal łopatę i zabrał się do roboty.
Pracowali w milczeniu, gdy słońce leniwie sunęło ku górze. Cali spoceni, natrafili w końcu na trumnę. Mieli szczęście, że było jeszcze na tyle wcześnie, że nikt nie kręcił się w okolicy.
- Ja pierdolę…- Zoro usiadł przerażony obok i głośno sapał. Zaczęło mu się robić niedobrze z nerwów. Zresztą, inni czuli to samo. Drżącymi rękami sięgnęli w kierunku wieka. Popatrzyli jeszcze po sobie, przygotowując się na najgorsze. Sanji prawie płakał.
Po dłuższym przyglądaniu się i modlitwie o cud,  podnieśli pokrywę, i wstrzymali oddech.
W trumnie leżał…
Biały pistolet.
- Chryste, dzięki bogu!- Ace padł na ziemię i miał ochotę umrzeć ze szczęścia.
- Kurwa, nie wierzę…. Nie wierzę… - Sanji wycierał policzki, dawno nie czując takiej ulgi.
Zoro milczał jak zaklęty.
Gdy doszli do siebie po okrzykach szczęścia, zabrali broń i ruszyli w stronę kaplicy, by nie musieć już oglądać cmentarza.
- To co teraz? Znowu ślad się urywa. Mamy sześć godzin, do ,ślubu…- Blondyn niemrawo spojrzał na zegarek. Przynajmniej cieszył się, że odzyskają Lawa z łap tego zboczeńca. Zastanawiał się chwilę, co u niego.
- Zobaczmy jeszcze w kościele. Może Luffy drzemie na którejś z ławek…- Powiedział bez entuzjazmu Ace. Wiedział, że trzeba będzie zadzwonić do Shanksa. Może powinni od razu tak zrobić? Teraz jego mały braciszek mógł być wszędzie.
Uchylili drzwi kaplicy i weszli do środka. Rozeszli się i zaczęli rozglądać po kątach, pozbywając się resztek nadziei. Żołądki grały im pesymistyczny marsz, a kiszki skręcały z bólu. Ledwo trzymali się na nogach ze zmęczenia i głodu.
Nagle usłyszeli dziwne odgłosy w jednym z konfesjonałów. Spojrzeli po sobie wymownie. Zoro podszedł do niego i z nieukrywaną nadzieją, zajrzał do środka, lecz gdy tylko to zrobił, odskoczył jak oparzony. Gdyby zjadł śniadanie, zwróciłby je w trybie natychmiastowym. Odwrócił się szybko, gdy Ace pędził w jego stronę.
- Co jest?! Jest w środku?!- Ale jego entuzjazm szybko zgasł, gdy z konfesjonału wyskoczył siwy ksiądz, pospiesznie zapinając swoją czarną sutannę. Jego czerwone lico i wściekłe spojrzenie nie wróżyły niczego dobrego.
- To wy!- Wrzasnął klecha, najwyraźniej rozpoznając przybyłych. - Bezbożnicy!- Krzyknął,  podchodząc do stojącej obok chrzcielnicy i grożąc pięścią.- Diabły! Szatany!- Szybkim ruchem chwycił złotą misę i chlusnął płynem na twarze zbaraniałych mężczyzn.  
Chłopacy nie wiedzieli co powiedzieć, ociekając święconą wodą , nie chcąc znać powodów ich grzechów, które najwyraźniej nie miały końca. Nawet nie chciało im się zastanawiać, dlaczego z konfesjonału uciekła szczupła panienka o płomiennych, rudych włosach, lecz raczej nie mieli wątpliwości, lustrując jej kusy strój.
- Świętokradztwo! Rozkopywać cmentarz mi tu będą i straszyć! W hallowiny się bawić na wiosnę zachciewa! Głupie komercyjne święta! Grzesznicy!- Krzyczał cały czerwony i rozkaszlał się poważnie. Przyjaciele bali się, że na swoim koncie będą jeszcze mieli zawał staruszka.  
- Wujek Zeff?- Sanji również przeżywał mini wylew, oglądając całą tę scenę z boku. Wszyscy popatrzyli na niego zszokowani.
Po chwili, gdy wyjaśniali sobie całą sytuację i nieporozumienie, usiedli do ławki. Ksiądz spokorniał i ze wstydem opowiadał swoją wersję wydarzeń, nie mogąc uwierzyć, że ktoś z rodziny go nakrył na czymś takim. Blondyn nawet tego nie komentował. Po prostu już mu było wszystko jedno.
- Przedwczoraj w nocy, gdy już kładłem się do łóżka, usłyszałem strzały na cmentarzu i krzyki. Musiałem sprawdzić, co się dzieje no to wybiegłem na zewnątrz. Nie widziałem was za dobrze, ale była was cała piątka. Tych o, rozpoznałem- wskazał na Zoro i Ace’a.-  no i jeden rzucił mi się szczególnie w oczy. Biegał po cmentarzu z dynią na głowie i udawał ducha.
- To Luffy!- Wszyscy nie mieli wątpliwości. Skojarzyli teraz filmiki i połączyli je w całość.- Wiesz co się z nim stało?- Serca waliły im jak oszalałe.
- Udało mi się go złapać, gdy wy zajęci byliście dobieraniem się do grobu, przygotowanego na pochówek. Nie wiem coście przy nim robili, ale ….
- Nie ważne, co zrobiłeś z moim bratem?! Jest tu gdzieś?!- Portgas nim potrząsnął.
- Nie!- Wyrwał się czarnowłosemu i otrzepał.- Odesłałem go do czubków. Tam gdzie jego miejsce! Wy zdążyliście uciec, gdy zabierała go karetka, wiążąc w kaftan bezpieczeństwa. Wydzierał się jak ranny wół. Do tego kopnął mnie w jaja!
- Nie marudź. Przed chwilą widzieliśmy, że masz sprawne.- Prychnął Sanji.
- Zakład psychiatryczny…?- Zapytała reszta, ignorując narzekania dziadygi. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, z dość oczywistego faktu i tego, jakimi byli idiotami. Mogli przecież podzwonić jeszcze po szpitalach!
Wybiegli z kościoła, zawczasu jeszcze pytając o adres. Sanji dogadał się z wujem, że w zamian za informacje i przymrużenie oka za wandalizm cmentarny, zapomną czego byli świadkiem w konfesjonale.
Pomimo jednak bojowych nastrojów i odzyskanych nadziei, chłopacy szybko polegli i zdołali ostatkiem sił doturlać się do najbliższej piekarni, zwabieni zapachem świeżego pieczywa. Przyklejeni do wystawy, wpatrywali się w zaskoczoną w środku ekspedientkę. Wręcz lizali szyby z przegłodzenia.
Przerażona kobieta uraczyła ich szybko bułkami, które pochłonęli w trybie natychmiastowym.
- Dobra kobieto!- Płakał Ace z wypchaną buzią.- W życiu nie jadłem czegoś tak wyśmienitego!
- Och, już wystarczająco wczoraj panowie nam komplementów składali.- Pomachała ręką zawstydzona i tym samym przykuła ich uwagę na nowo.- Wasze zamówienie już jest w drodze, jeśli państwo chcieli się co do niego upewnić…- Spojrzała jednak na ich wygląd i miny, i nieco  zmartwiła.- Ale czy…
- Doprawdy? – Ace wstał, już z nową porcją energii.- A cóż takiego zamawialiśmy?
- Jak to? Przecież ogromny, pięciopiętrowy tort z mandarynkami.- Odparła zaskoczona.- Już go wieziemy na wesele. Całą noc się piekł.
Nikogo to nie zdziwiło. Bardziej ich zaniepokoił stan kart kredytowych. Która tym razem została opróżniona?
- Musimy się pospieszyć.- Sanji się przeraził. Naprawdę mieli mało czasu. Do szpitala na obrzeżach był spory kawałek, nie wspominając o powrocie.
- Mam pomysł.- Powiedział zielonowłosy, a reszta była tak zdesperowana, że nie mieli wobec tego planu nic przeciwko.
***
- Jesteśmy już na miejscu?- Zapytał Roronoa spokojnie kierowcy, gdy ten zaparkował na parkingu.
- T-tak!- Młody chłopak trząsł się jak osika, gdy srebrna lufa chłodziła jego skroń. Prawie posikał się na siedzenie, gdy trójka mężczyzn dopadła go na światłach i pod groźbą odstrzelenia łba, kazała zawieść się na podany adres. Zgodnie z obietnicą, zostawili go w spokoju i udali się tam, gdzie kierowca uważał, że jest ich miejsce. Potem odjechał z piskiem opon, po uprzejmym podziękowaniu tych świtów.
- Boże błagam…- Modlił się Ace, gdy zmierzali do wejścia szpitala.- Już nigdy nie będę mu dokuczał, kupię mu ten statek i będę oddawał posiłki, tylko błagam…- Złożył ręce.- Niech on się tutaj znajdzie!
Wręcz wbiegli do holu i odpychając tłum staruszków i babulinek, zmacali ladę recepcji. Wyglądając na ostro obłąkanych, najpierw musieli się tłumaczyć z tego, ze wcale nie przyjechali się zapisać na listę pacjentów, a jedynie pewnego znaleźć. Jaka była ich ulga, gdy pani za ladą potwierdziła imię i nazwisko poszukiwanego. Płacząc jak stado bobrów, wbiegali na piętro do wyznaczonej sali i wyważając drzwi, wzruszyli na ten iście komiczny i rozkoszny widok.
Młody spał smacznie z otwartą buzią, z której ściekała stróżka śliny. Leżał związany na łóżku białymi pasami, przebrany w pasiastą piżamkę. Przyjaciele widząc go całego i zdrowego, o mało nie zalali pokoju potokiem łez. Obudzili go brutalnie, dusząc uściskami do łóżka. Oplatany zdołał jedynie jęknąć.
- Kurwa, Luffy…- Piegowaty  wył ze szczęścia. - Gdybyś ty wiedział…
- Zabieramy go stąd.- Powiedział najbardziej trzeźwy Zoro. Węszył personel zbierający się na korytarzu, który chyba nie był do nich przychylnie nastawiony.
Kiwnęli zgodnie głowami i z determinacją, odwiązywali pacjenta.
- Co państwo robią…? Tak nie można!- Jedna z pielęgniarek wbiegła do pokoju ale zaraz tego pożałowała, gdy wycelowano w nią pistolet. Pisnęła i upuściła tacę z lekami.
- Co… jest?- Luffy obracał głowę to w jedną to w drugą stronę jak surikatka.- O, chłopaki!- Pisnął szczęśliwy. – Co tu robicie?- Nagle został szarpnięty przez Sanjiego, który spojrzał mu w oczy.
- Za cztery godziny bierzesz ślub.- Warknął poważnie.- Ogarnij dupę, właśnie cię porywamy.
- A, super!- Zaśmiał się niedoszły jeszcze pan młody, nie zdając sobie jak zwykle sprawy z powagi sytuacji i wygrzebał spod więzów.- A macie może… coś do jedzenia?- Opadł bez sił w ramiona brata, który musiał go wziąć na plecy.- Głoooooodny…- Towarzyszył temu potężny burk.
- Potrzebujemy wozu i prowiantu.- Powiedział groźnie Sanji do ludzi pod eskortą uzbrojonego Roronoy.- Ruchy!
Już po chwili otrzymali wszystko, czego zażądali. Lekarze z pielęgniarkami uszykowali im auto i worek jedzenia, którym Luffy zaczął się opychać na tylnym siedzeniu.
- Nie wydaje wam się coś podejrzane.- Mruknął Ace, czując jak drga mu powieka.
- Taaaa…- Westchnął Sanji i spojrzał na to samo, co piegowaty.
- Ale, że co?- Zapytał Zoro, też patrząc na cudowne malowidło na wozie.
Przedstawiało ono dzikie zwierzęta wśród amazońskiego buszu. Jednym z nich, z dość wyraźnym motywem przewodnim, była iguana.
- Czy to możliwe, że sugerując się  wyglądem auta, które zabierało Lufffyego my…
- Nie kończ, po prostu dojedźmy na ceremonie.- Westchnął Ace.- Po za tym, jak zakład dla obłąkanych może mieć takie samochody?!
- Ale o co chodzi? - Zielonowłosy jakoś nie skojarzył faktów.
- A gdzie Law?- Pytanie Luffyego powstrzymało jego brata przed wywaleniem glonowi.
- Pożyczam drugie auto i go odbieram.- Portgas wskazał przerażonemu personelowi drugi samochód. - Wy zawieziecie tego obżartucha na miejsce.
Sanji pomyślał, że jak nich nie wsadzą wszystkich za kratki, to będzie jakiś pierdolony cud.
- Ace.- Blondyn podszedł do niego, gdy byli już gotowi do drogi.- Bądź na czas.
- Rany, nie spinaj się tak. Luffy się  znalazł, wszystko będzie dobrze.- Uśmiechnął się pocieszająco do niego i cmoknął na pożegnanie.- Do później!
Nagle zadzwoniła komórka Zoro. Tym razem jednak nie miał wątpliwości, by odebrać. Zapinając pasy, nacisnął zieloną słuchawkę.
- Jak się miewa moja panna młoda?~- Wydarł się czerwonowłosy.- Gdzie jesteście? – W tle usłyszał głosy swej miłości więc się uspokoił.- Słyszę, że Luffy żywy?
- Shanks! Daj mi go!- Drobna ręka chciała sięgnąć aparat, ale Zoro mu nie pozwolił.
- Wiesz co, korki straszne, ale  niedługo będziemy.- Roronoa pilnował, by młody nie wyrwał mu telefonu. Jeszcze by się wygadał z tą przedślubną aferą. No bo jak drużba mógł tak nawalić? Szybko się pożegnał i odpalił samochód. Ruszył na pełnym gazie, prując prosto do celu.
***
- I co? Co teraz powiesz?
Jęknął. Choć tak bardzo się powstrzymywał. Znów próbował wyrwać dłonie, lecz nadaremno. Ból nadgarstków rekompensowało inne doznanie. O wiele przyjemniejsze i głębsze.
- Rozbuduj swoją wypowiedź.- Szepnął mu głęboki głos do ucha.
Law wił się z przyjemności, gdy uczucie wibrowania sunęło wzdłuż jego męskości, ocierając się o jej czubek. Oddychał głośno, zgryzając wargę i zaciskając oczy. Sprawne, śliskie palce, masowały jego podbrzusze, rozgrzewając je swym dotykiem.  Próbował zacisnąć nogi, ale mężczyzna który przed nim klęczał mu to uniemożliwił.
- Chyba nie powiesz, że to jest nieprzyjemne…?
                Kolejny wstrząs szarpnął jego ciałem, gdy coś powoli się w niego wsuwało, a wibracje nasiliły.
                - Przestań…-  Szepnął i zawstydził własnym tonem. Był taki… uległy…
                - Twój wyraz twarzy mówi mi co innego.
                Smoker świetnie się bawił. Lubieżnie oblizał usta, przejeżdżając wzrokiem po idealnym ciele chłopaka, zatrzymując się na tatuażach zdobiących jego pierś.
                - To za karę, że nie pokazałeś mi wszystkich.- Przejechał palcem po torsie Trafalgara i wsunął wibrator głębiej.
                Tym razem wydał głośniejszy dźwięk i  powoli poddawał. Nie mógł zaprzeczyć. Było mu kurwesko przyjemnie. Mężczyzna nie sprawiał mu bólu, nie było też tak, że całkowicie go nie pociągał. Po prostu… To wszystko było tak cholernie zawstydzające. W najśmielszych snach nie podejrzewał, że kiedykolwiek go ktoś tak potraktuje i  że tak bardzo będzie mu się to podobało. Nie miał tego nawet jak ukryć, jego penis drgał na każdą dodatkową pieszczotę. Gdy poczuł na nim zdecydowany uchwyt, wygiął się z przyjemności, odbierając też napieranie od wewnątrz. Drganie stało się intensywniejsze, tak jak jego porażka.
                - Właśnie na to czekałem…- Smoker patrzył teraz w szare oczy, które błagały go o więcej.- Jest już cały.- Żałował, że sam nie może wypełnić chłopaka. Przestał w końcu się z nim bawić i wykorzystując własne doświadczenie, obrócił wibrator zahaczając o odpowiedni punkt i zręcznie operował ręką, doprowadzając ciało pod sobą do szaleństwa.
                Spełnienie było nieuniknione. Trafalgar wstrzymał oddech, gdy jego sperma oblepiła palce mężczyzny. Jęknął głośno i wypchnął biodra, ulegając rozkoszy. Drżał niesamowicie, a jego urywany oddech łączył się z dźwiękami kajdanek, które związały go z ramą łóżka.
                To było jedno z najbardziej niesamowitych przeżyć, jakich doświadczył. Głupotą byłoby się oszukiwać, choć i tak był wściekły, że tak bezczelnie mu to uświadomiono. Po tym wszystkim uśmiechnął się i opadł na poduszki wyczerpany. 

Nagle usłyszał stąpanie ciężkich wojskowych butów które przekroczyły próg pokoju. Poczerwieniał po same koniuszki uszu.
                - Szefie, piegowaty wrócił. Mówi, że ma to, o co pan prosił.- Jeden z pracowników bezwstydnie wszedł do pomieszczenia, nie będąc jednak zaskoczony tą sceną.

                - Szkoda, zaczęliśmy się rozkręcać.- Pogłaskał drgający podróbek i uśmiechnął na harde, aczkolwiek zmęczone spojrzenie.

Następny rozdział

Japan Kac 6



      - I jaki mamy dalej plan, panie Portgas?!- Sanji miał ochotę rwać sobie włosy z głowy.
      - A bo ja wiem?! – Ace tulił do gołej klaty śnieżnobiałego królika z różową wstążką na szyi. Zwierzę w przeciwieństwie do przyjaciół było wyjątkowo spokojne.- Gdybym wiedział kto to jest Dadan, to może znaleźlibyśmy Luffiego!
       - A z Lawem co zrobimy?! Pistolet mogliśmy rzucić pod każdy napotkany krzak! W całym mieście! Jakiś bachor może się teraz nim bawić!
       - Coś wymyślimy, wyluzuj! Rany!- Czarnowłosy naprawdę zaczynał się irytować. Nerwy robiły u przyjaciół swoje.
       - Dadan…- Zoro podrapał się po głowie. Szedł kawałek za przyjaciółmi i próbował sobie przypomnieć. Gdzieś już słyszał to imię. Miał wrażenie, jakby umknęło mu coś bardzo, bardzo ważnego…
       - Ten królik w ogóle żyje? – Sanji trochę spuścił z tonu, widząc, że przesadza i próbował się skupić na czymś innym, niż na ich zjebanym wieczorze i wyeksponowanych mięśniach kolegi. Jedyną oznaką, że futrzak nie jest martwy, był poruszający się nosek. – Może ja go poniosę?
       - Nie! Po za tym to jest ONA. Pusia ma się dobrze.- Piegowaty pogłaskał czule różowe uszka, zabierając zwierzę z zasięgu Sanjiego.
       - Pusia?!- Blondyn parsknął śmiechem. Wiedział, że Ace lubi zwierzęta, ale żeby zaraz nadawać im dziwne imiona?
       - Tak ma napisane na wstążce.- Portugas pociągnął za wściekło różowy pasek.- Czekaj… jest coś jeszcze…- Przystanął próbując się rozczytać. Oboje przyjrzeli się literkom.
       - Petersburg?- Powiedzieli jednocześnie, wytrzeszczając oczy. - Przecież to…
       - Wiem!- Krzyknął za nimi Zoro słysząc to słowo. Podbiegł do przyjaciół, chcąc im oznajmić dobrą nowinę.- Wiem gdzie musimy teraz iść!
       - No to nas oświeć, glonie!- Blondyn był pełen podziwu dla przydatności tej algi. W życiu nie zrobił pewnie tyle dobrego, co dzisiaj.
       - To knajpa.- Dopiero teraz przypomniał mu się barwny szyld, na którym widniała cerkiew z książki z biblioteki. Dopiero jak usłyszał te słowa razem, mógł je ze sobą połączyć.- Byłem tam kilka razy.
       - Kurwa, i dopiero teraz cię oświeciło?!- Ace musiał się powstrzymywać, żeby nie rzucić w niego królikiem. Na szczęście blondyn go wyręczył, kopiąc go w piszczel.
       - Nie mogłeś na to wpaść wcześniej?!- Sanji pomyślał, że jeszcze chwila i dostanie załamania nerwowego.- Naprawdę?!
       - Odwalcie się! To nie moja wina!- Krzyczał Roronoa, próbując oddać cios, jednocześnie rozmasowując nogę. Przypadkowi przechodnie patrzyli na nich niechętnie, podejrzewając grupę o przedawkowanie alkoholu. Gdy się w końcu wykrzyczeli, przysiedli na chwilę na krawężniku i odetchnęli zmęczeni. Byli u kresu wytrzymałości.
       - Ruszmy się, zanim będzie świtać. Jak tam nie będzie Luffiego, to nie wiem co powiemy Shanksowi.- Piegowaty spojrzał z niepokojem na niebo. Nie wiedział jak tą całą popapraną historię skrócić i przedstawić w taki sposób, żeby dożyli wieku sędziwej starości w spokoju. Posępni i w nie najlepszych nastrojach, kierowani przez Zoro, dotarli pod pub. Rzeczywiście szyld świecił jasnym neonem, lecz samo wejście nie zachęcało do przekroczenia progu. Strome, nieoświetlone schody w dół sprawiały wrażenie, jakby nigdy się nie kończyły.
       - Nie podoba mi się to.- Sanji zadrżał, rozglądając się po okolicy. Nie było żywej duszy.- Może jest zamknięte?- Powiedział w głębi siebie na to licząc. Wrona zakrakała złowrogo ze słupa latarni.
       - Oni mają otwarte do świtu.- Zoro pierwszy zaczął schodzić, niewzruszony dziwną aurą, jakie rozsiewało to miejsce.
       - A jak to będzie jakaś ruska mafia?- Szepnął Ace do Sanjiego.- Myślisz, że Zoro ma z tym coś wspólnego?
       - Umrzemy, czuję to.- Blondyn chwycił się czarnych spodni chłopaka i wpatrywał się w znikającą czuprynę Roronoy.
       - Tam może być Luffy. Idziemy.- Ace zdecydował szybko i poszedł drugi, a Sanji nie chcąc zostać sam na ponurej ulicy, dołączył do przyjaciół.
       W całkowitym mroku zeszli w końcu na równą powierzchnię.
       - Ciemno jak w dupie.- Skomentował Portgas i w następnej chwili wrzasnął jak panienka, gdy przed jego oczami wyrosła szkaradna, pomarszczona i blada twarz, oświetlona nikłym światłem świecy. Naprawdę miał już dość upiornych niespodzianek. Razem z Sanjim uderzyli plecami o ścianę, robiąc niezły łomot, zostawiając przed sobą Zoro, który nie wydawał się zaskoczony.
       - Próba stali.- Odrzekła zjawa z dziwnym, ruskim akcentem, odziana w czarną pelerynę z kapturem i odstawiła świeczkę na stojący nieopodal wysoki stołek.
       - Co on pierdoli?- Zapytał piegowaty czując, jak drżą mu nogi. Do tego powróciło do niego wspomnienie przedstawienia i spływającej krwi po śnieżnobiałym podbródku. Miał nadzieję, że to kolejny, cholerny żart.
       - Nie wiem, uciekajmy stąd. – Pisnął Sanji, trzymając się kurczowo ramienia przyjaciela. Policje, homo kluby i zwierzyńce jakoś zniósł, ale to już było ponad jego siły.
       Wtem, ich zielonowłosy przyjaciel odebrał od zjawy lśniącą klingę katany i wyciągnął przed światło. Uniósł ją nad czoło, obejmując rękojeść obiema rękami i stanął w pozycji ataku, nieruchomiejąc na kilka sekund. Chłopacy wybałuszyli oczy, nie mogąc wydobyć z siebie już słowa. Króliczek poruszył się niespokojnie w ramionach, gdy padł na niego cień ostrego jak brzytwa miecza. W jednej krótkiej chwili, Roronoa zamachnął się i przeciął powietrze z cichym świstem.
       Nic się nie stało. Ich cienie zadrgały delikatnie, gdy płomień świecy wzruszył nieznaczny podmuch.
       - Zabiją nas tu.- Blondyn zamknął oczy, nie chcąc zgadywać dalszego rozwoju wypadków i powodu dziwnego zachowania przyjaciela.
       Portgas zastanawiał się, co to zagranie miało mieć na celu. Jak już glon miał ten miecz w dłoni, to mógł przynajmniej zabić tą jebaną zjawę!
       Wtem obcy mężczyzna zbliżył się do podtopionego wosku. Wyciągnął kościstą dłoń i chwycił górną część, idealnie przeciętej świecy, unosząc ją na wysokość oczu zszokowanych chłopaków.
       - Zdaliście próbę stali, możecie przekroczyć próg domu Lady Dadan.
       Zoro ruszył dalej, a pozostała dwójka, chwilę wychodząc z podziwu i szoku, pognała za nim, nie chcąc zostać sam na sam z upiorem, który wlepiał w nich swoje przekrwione gały i szczerzył się demonicznie. Już mieli zadać masę pytań, gdy oślepiło ich jasne światło oraz wesoły gwar. Znaleźli się w wielkim pomieszczeniu wypełnionym stolikami, przy których siedzieli dziwacznie ubrani ludzie. Popijali piwo i żartowali, jakby nie mieli nic wspólnego z upiornym jegomościem przed wejściem. Wszystko wyglądałoby nawet w miarę normalnie, gdyby każdy z gości… nie miał związanych różową wstążką włosów w kucyk.
       - Zoro! - Odezwał się jeden z mężczyzn, charcząc przeraźliwie i klepiąc Roronoę po barku. Japoński język kaleczył boleśnie ruskim akcentem. - Wróciliście!
       Reszta osobników również zwróciła na nich uwagę. Zaczęli ich witać radośnie, poklepując i prowadząc do lady.
       - Chyba przynajmniej tutaj nie zrobiliśmy rozróby.- Szepnął Sanji Ace’owi, uspokajając się nieznacznie i zastanawiając nad różowym akcentem ich ubioru.
       - Brakuje mi tu tylko murzyna.- Portugas zmarszczył nos, dalej rozglądając się nieufnie.
       - Czemu akurat murzyna?- Blondyn zrobił wielkie oczy.
       - A oglądałem takie anime*, gdzie murzyn sprzedawał ruskie sushi i jakoś tak mi się skojarzyło.- Wzruszył ramionami, a następnie spiął się, gdy jego oczom ukazał się jeden z najbardziej szkaradnych osobników na ziemi.
       - Chryste panie!- Sanjiemu nie udało się zdusić krzyku i odruchu obronnego, który kazał mu się schować za plecami piegowatego.
       - PUSIA!- Rudowłosy goryl podbiegł do nich, rozpędzony jak szarżujący byk. Wyrwał przerażonemu Ace’owi białego królika i utulił do piersi.- Nic ci nie jest! Nasi przyjaciele sprowadzili cię do domu!
       Wokół rozległy się wiwaty i pełne uznania poklepywania zaskoczonych chłopaków.
       - Wiedziałam, że dotrzymacie słowa!- Monstrum głaskało białą sierść zwierzęcia, które najwyraźniej przyjmowało to z przyjemnością. - Ale właściwie nie mieliście wyboru, bo inaczej rozprułabym wam bebechy, hahahahaha!- Przerażający śmiech wstrząsnął pomieszczeniem i kuflami, które niebezpiecznie zadrgały na krawędziach stolików.
       - Eee… Super…- Portgasowi tylko tyle przychodziło do głowy, bo dalej nie mógł się nadziwić szkaradzieństwu, które stało przed nim i obmacywało jego, odebranego, białego przyjaciela, do którego zdążył się odrobinę przywiązać.
       - Oi, Dadan, widziałaś gdzieś może Luffy’ego?- Zielonowłosy zapytał, rozglądając się dookoła.
       To to jest kobieta?! Oboje chłopacy wrzasnęli w myślach. To doświadczenie zaburzyło im cały światopogląd na płeć piękną. Potem dotarł do nich sens pytania i wyczekiwali odpowiedzi.       - Luffy? Nie… Wczoraj opuścił to miejsce razem w wami.- Odpowiedziała swoimi wielkimi, wydętymi ustami. Jej oddech owiał ich twarze, które pozieleniały od zawartej w powietrzu nikotyny.
       - Nie no, ja się załamię.- Ace przysiadł na najbliższym stołku, pocierając skronie. Zaczęła go boleć głowa.
       Sanji zaniepokoił się nie na żarty. Przydałoby im się więcej wskazówek z ich wczorajszej trasy. Jedyne co mogli zrobić, to znaleźć jeszcze broń i odzyskać Lawa, któremu bóg wie co robi teraz ten cały Smoker.
       - Czyli nic więcej nie mamy?- Trójka przyjaciół, po dłuższej rozmowie z fanatykami rosyjskiej kultury, oraz nieskutecznym szukaniu broni, poczuła się jeszcze bardziej beznadziejnie. Popijając piwo, które otrzymali za darmo w podzięce, zastanawiali się nad tym, co dalej począć.
       - Trzeba zadzwonić do Shanksa. Zaraz będzie świtać…- Ace niechętnie spojrzał na telefon i zaczął przeglądać stare pliki, starając się na czymś skupić, byleby nie zasnąć lub nie ześwirować.
       - I co mu powiemy? Wiesz ile czasu to przygotowywali? Mamy jeszcze czas, może uda nam się go znaleźć.- Sanji próbował pocieszyć piegowatego. Zoro na chwilę przysnął, podpierając podbródek na dłoni. Wszystkim kiszki marsza grały.
       - Gdzie on mógł przepaść?- Portgas zaczął nie na żarty się martwić. Poważnie zaczął żałować tego wieczoru. Miał nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
       Nagle, gdy przeglądał filmy w telefonie, mignęło mu kilka czarnych okienek, których sobie nie przypominał. Z ciekawości i narastającą nadzieją włączył jeden z nich i wsłuchał w nagranie. Momentalnie wstał, czując jak serce zaczyna bić mu szybciej. Żałował, że wcześniej tego nie odkrył.
       - Mamy coś!- Ace chwycił zaskoczonego blondyna za łokieć i pociągnął do łazienki. Zoro zostawił, zupełnie o nim zapominając. Weszli do kabiny w której było najciszej i spojrzeli na ekran komórki. Filmy były ciche i ciemne, dlatego potrzebowali odpowiedniej przestrzeni, żeby móc się w nie lepiej wsłuchać. Mimo, że obraz był cały czarny, dało się wyłapać pojedyncze słowa. Najwyraźniej aparat włączył się piegowatemu w kieszeni, podczas ich wędrówki przez miasto.
       Filmów było sporo i niektóre informacje kojarzyli z wcześniejszych wydarzeń, takie jak krzyki uczniów, rozbite szkło albo głośna klubowa muzyka. Jedno nagranie było jednak dla nich nowością. Wytężyli słuch i wstrzymali oddechy, starając się nie ominąć nawet jednego słowa. Ciężko było zrozumieć ich pijacką mowę, ale koniec końców wszystko usłyszeli.
       - Musisz lepiej celować, nawet jej nie drasnąłeś. (Sanji)
       - To niech się tak nie giba. Ustaw tą gębę prosto! (Ace)
       - Nie po to tyle ją ciąłem, żebyście teraz w nią celowali. (Law)
       - Luffy nie ruszaj się, bo ty oberwiesz kulką. (Ace)
       - Przestańcie! Tak nie można! (Luffy)
       - Daj spokój, zobacz jaka świetna zabawa! (Zoro)
       Strzał. Usłyszeli brzdęk szkła i odgłos czegoś, co z głuchym dźwiękiem upadło na ziemię. Potem dużo śmiechu.
       - Cholera, musimy spadać! (Sanji)
       - Jeszcze raz! Zobacz, ma idealną dziurę między oczami. (Ace)
       - Ble… Całe ręce mam uwalone! (Zoro)
       - A jak ktoś to zobaczy? Będziemy mieć przejebane. Luffy, nie dotykaj tej głowy! (Sanji)
       - Widziałeś jak się rozkwasiła?! Hahah! (Ace)
       - Musimy się tego pozbyć. Możemy mieć kłopoty. (Zoro)
       - Ok, macie racje. Jakieś pomysły? (Ace)
       - Tutaj jest cmentarz. Zakopiemy dowody zbrodni i nikt się nie dowie. (Law)
       - Nieeeeeeeee! (Luffy)
       Film się urwał. Nic dalej nie było.
       - Boże, czy my kogoś zabiliśmy?- Sanji przełknął ślinę.
       - I mieliśmy z tego taki ubaw? Niemożliwe… - Ace schował telefon do kieszeni i opał się o chłodną ścianę. – Przynajmniej wiemy, że nasz następny przystanek to cmentarz.- Próbował wyprzeć słowa blondyna ze swej głowy. Teraz już niczego nie był pewien.
       Blondyn dostrzegł delikatną niepewność w oczach chłopaka. Sam tracił nadzieję i nawet odkrycie kolejnego miejsca ich wcześniejszego pobytu nie napawało go optymizmem. Zwłaszcza po tym co usłyszał. Chcąc jednak dodać otuchy czarnowłosemu, położył mu pocieszająco dłoń na ramieniu.
        - Wszystko będzie dobrze. Znajdziemy Luffiego.
       Ace przypatrzył się w ciemnym świetle łazienki błękitnym oczom. Był zmęczony. Tym dniem, tym szukaniem, tymi wydarzeniami. Patrzyli na siebie chwilę w ciszy, która coraz bardziej stawała się niezręczna w ciasnym pomieszczeniu.
       Naraz Portgas nie wytrzymał. Pochylił się do przodu i wyładowując swoją frustrację, pocałował Sanjiego. Nim ten zdążył się obronić, wsunął język w jego usta, przypierając do ściany. Dopiero po chwili się opanował. Szybko się odsunął przerażony, zanim blondyn jakkolwiek odpowiedział na jego atak. Chłopak przed nim miał szeroko otwarte oczy ze zdziwienia. Jego usta zadrgały, ale nie padło z nich żadne słowo. Chwilę tak trwali nie wiedząc co powiedzieć, zawstydzeni sytuacją. Piegowaty przełknął ślinę i zastanowił się, dlaczego akurat teraz to zrobił. Nie mógł jednak wyprzeć dziwnego uczucia, które pchało go z powrotem w kierunku Sanjiego.
       Tym razem spokojnie i powoli znów się pochylił, testując reakcję blondyna. Ten jednak nie zareagował. Jedynie spojrzał na zbliżające się wargi, jakby czekając na więcej. Czarnowłosy ponowił pocałunek, tym razem z przyjemnością czując jego odwzajemnienie. Wsunął kolano między uda chłopaka i przycisnął go biodrami do ściany. Włożył ręce pod koszulkę i chwycił szczupłą talię, kciukami przejeżdżając po umięśnionym brzuchu. Dwie szczupłe dłonie oparły się o jego tors, delikatnie zsuwając się w dół i zahaczając paska u spodni. Czuli się tak obłędnie dobrze, że gdyby nie ponura sytuacja, kontynuowali by do rana. Przerwali pieszczotę, spuszczając z zawstydzenia wzrok.
       - Wrócimy do tego jeszcze? – Zapytał Ace znów delikatnie całując Sanjiego w skroń i wdychając jego zapach.
       - A… chcesz?- Sanjiemu tak mocno było serce. Nie sądził, że jego największe ukryte pragnienie kiedykolwiek się ziści. Wszystko co się jak na razie wydarzyło, wydawało mu się nierealne jak sen.
       - Myślisz, że po czymś takim co zrobiłeś w bibliotece ci odpuszczę?- Zaśmiał się Ace, czerwieniąc się delikatnie. Potem spoważniał i nie patrząc na chłopaka zapytał o nurtującą go rzecz. - Czemu mi wcześniej… nie powiedziałeś?
       Sanji poczerwieniał po same uszy. Zacisnął dłonie w pięści.
       - Myślałem, że to wszystko zepsuje.- Powiedział, opierając czoło o jego ramię.
       - Naprawdę jesteś głupkiem. – Portgas pogłaskał go po blond włosach. - Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę.
       Sanji się wzdrygnął i spojrzał załzawionymi oczami na czarnowłosego. Uśmiechał się delikatnie i dalej odgarniał mu włosy z twarzy. Miał ochotę krzyczeć ze szczęścia. Już nigdy więcej nie musi udawać. Od teraz może jawnie obnosić się ze swoimi uczuciami. Znów się pocałowali.
       Nagle drzwi od kabiny skrzypnęły i stanął w nich oniemiały Zoro.
       -Znowu wy?!- Krzyknął, mierząc do nich oskarżycielko paluchem.- Macie zamiar zaliczyć każde miejsce w mieście?!
       - Ruszaj zadek glonie, mamy koleją wskazówkę.- Ace spróbował zmienić temat. Sanji zmieszany, odwrócił czerwoną twarz i pierwszy wyszedł z łazienki. Radość postanowił zachować sobie na później.
                                                                                  ***
      - I tyle.
       Law skończył opowiadać ich historie wieczoru, dalej tępo patrząc w ścianę przed sobą. Założył ręce na piersi, by ukryć drżenie dłoni. Nie mógł znieść na sobie wzroku drugiego mężczyzny i wstydu, jaki odczuwał po obejrzeniu filmu.
       - W życiu nie słyszałem o większych idiotach.- Smoker zaśmiał się, starając uwierzyć w to, co opowiedział mu ciemnoskóry. Bawiło go jego speszenie. Wczoraj wydawał mu się całkiem śmiały, a teraz drżał przed nim jak dziewica, która zaraz będzie zgwałcona.
       Law zastanawiał się, co go czeka, jeśli broń się jednak nie znajdzie. Był praktycznie na sto procent pewny, że szefa gejowskiego klubu zadowoli tylko i wyłącznie zapłata w naturze. Przeszły go ciarki na myśl, że mógłby się płaszczyć lub wyginać na scenie, oblepiony piórami. Zrobiło mu się słabo.
       Smoker przejechał wzrokiem po zgrabnym ciele chłopaka, które bardzo dobrze wyszczuplał czarny, choć zniszczony, garnitur. Dostrzegł również tatuaże na dłoniach, chowające się pod materiałem koszuli.
       - Ile ich masz?- Zapytał wskazując jeden z nich. Chłopak się zaczerwienił, domyślając o co chodzi mężczyźnie.
       - Kilka.- Powiedział, nie wierząc, że zachowuje się tak beznadziejnie.
       - Pokaż.- Rozkazał. Pomyślał, że jak na kogoś, kto ma tyle dziar, facet jest niezwykle wrażliwy.
       Trafalgar strasznie się peszył w obecności tego mężczyzny. Cały czerwony, pod wpływem intensywnego spojrzenia, podwinął w końcu rękawy, ukazując czarne symbole.
       - Na pewno nie chcesz u mnie pracować? – Zapytał srebrnowłosy, odpalając cygaro.- Mógłbym odpalać ci niezłą sumę.
       - Dziękuję, mam już przyzwoitą robotę.- Obruszył się, zniesmaczony propozycją.
       - Będę lepiej płacił.- Próbował go przekonać.
       - Wątpię. Jestem chirurgiem.- Dodał, chcąc zakończyć dyskusję.
       Smoker się skrzywił. Fakt, tego niczym nie przebije. Czarnowłosy pewnie na brak pieniędzy nie narzeka. Nie wyglądał na kogoś na takim stanowisku, dlatego nieźle się zdziwił.
       - A więc doktorek…?- Powiedział na głos, rozmyślając i strzepując pył z cygara. – Z tatuażami?
       - Jestem wystarczająco dobry.
       - Czyli masz sprawne dłonie…- Zakpił srebrnowłosy z uśmiechem. – Resztę też?
       Trafargar prychnął zdenerwowany. Zrobiło mu się gorąco.
       - Na pewno ty się o tym nie przekonasz.- Law tracił cierpliwość, a podejrzewał, że koledzy szybko po niego nie wrócą. Coraz bardziej czuł się zagrożony.
       - Czyżby?- Smoker napawał się przerażeniem tamtego.
       - Mówiłem, byłem wtedy pijany. Nie wiedziałem, co robię.- Powtórzył, próbując przekonać tamtego już któryś raz, że nie będzie powtórki z wczoraj.
       - Ale podobam ci się.- Wstał pewny siebie i zaczął zbliżać się do poddenerwowanego więźnia. Nie mógł nic poradzić na to, że chłopak był dokładnie w jego typie. Zwykle dostawał to czego chciał, dlatego przymykając oko na wcześniejsze wydarzenia, postanowił przyprzeć do muru swój obiekt zainteresowania.
       - Nie będę na ten temat dyskutował!- Chłopak wrzasnął, rozglądając się szybko, dokąd mógłby uciec.- C-co robisz?- Zaczął panikować, gdy mężczyzna był coraz bliżej niego. Cofał się ostrożnie, szukając po omacku jakiegoś przedmiotu, którym mógłby się bronić. Uskoczył zwinnie ze ślepego zaułka, zdając sobie sprawę, jakie to wszystko jest popierdolone. Czmychnął, wbiegając do następnego pomieszczenia i stwierdził, że gorzej zrobić nie mógł. Wielkie łóżko, zajmujące pół pokoju śmiało się z jego bezradności.
       Odwrócił się do stojącego w progu, uśmiechającego Smokera i chwycił stojącą na najbliższej półce figurkę męskiego członka, wyciągnął ją przed siebie w akcie desperacji.
       - Widzę, że lubisz na ostro?
       Trafalgar przełknął ślinę postanawiając, że nie podda się tak łatwo i będzie bronił swojego tyłka do końca.

Następny rozdział