czwartek, 16 lipca 2015

Japan Kac 2


     - Było blisko…- Ace odetchnął z ulgą gdy zobaczył, że policjantów usatysfakcjonowała jedna ofiara i nieznajomy. Pedałując ile sił w nogach, oddalili się od ciskającego w nich gromy Zoro. – Dlaczego do cholery ściga nas policja?!
      - Dlaczego?!- Law ledwo trzymał kierownice. Nawet przy jego karnacji można było powiedzieć, że aktualnie jest blady.- Bo właśnie zajebaliśmy rowery!- Różowe kajdanki obijały się z brzdękiem przy każdym szarpnięciu o metalowe części dwukołowego pojazdu.- Kto wie… może jeszcze kogoś zabiliśmy…
      - Daj spokój. – Piegowaty zaczął się zastanawiać nad tym głębiej i z przerażeniem stwierdził, że to wcale nie jest jakieś niemożliwe. – Pytanie, co zrobimy z Zoro?
      - Poradzi sobie. Najpierw musimy znaleźć Luffiego.- Sanji nie bardzo się martwił się losem swojego kolegi, ale pomyślał, że to też będzie problem, jeśli drużba na pojawi się na ceremonii.
      - W ogóle nie macie sumienia…Nie chciałbym być zdany na waszą łaskę. - Law chwiał się niebezpiecznie na rowerze. – Hej, muszę się zatrzymać bo będę rzygać.
      W końcu stanęli w jakimś zaułku, oparli o zimny mur i wysłuchiwali w chlupot zwracanej porcji pożywienia, zastanawiali się, co począć dalej. Nawet przemyśleli opcje przeszukania zwróconej porcji pokarmu w celu znalezienia jakiś poszlak, ale się powstrzymali. Pozostawili tą analizę dla Lawa.
      Nagle zadzwonił telefon.
      - To mój.- Trafalgar otarł brodę i wpatrywał się w nieznany numer. Odebrał po krótkiej chwili, po wzięciu kilku wdechów.- Halo?- Wsłuchiwał się dłuższy czas w głos w słuchawce z poważną miną. Ace z Sanjim spoglądali na niego z zainteresowaniem, próbując coś wychwycić z niewyraźnej rozmowy. W końcu połączenie zostało przerwane i Law spojrzał na przyjaciół.
      - Ktoś znalazł mój portfel. Miał numer z wizytówki.- Powiedział lekko już podirytowany - Karze mi się udać w wyznaczone miejsce.
                                                                          ***
      Słońce mocno przygrzewało. Ace, Law i Sanji siedzieli na ławce przy ruchliwej ulicy i czekali na tajemniczą osobę rozglądając się nerwowo i wypatrując policyjnych mundurów. Nie odzywali się do siebie, rozmyślając ile może im zająć ogarnąć wszystko do jutra. Ślub zbliżał się nieubłaganie, a oni dalej byli w nieciekawej sytuacji. Nie pomagało, że Zoro został aresztowany i nikt nie miał pomysłu, jak go z tej sytuacji wyciągać. Najgorsze było to, że nie wiedzieli co mogło być przyczyną narażenia się stróżom prawa.
      - Przestaniesz w końcu?- Powiedział zirytowany Sanji do ciemnoskórego, który walił kajdankami o brzeg ławki próbując się ich pozbyć.
      - Irytują mnie.- Law dostawał lekkiego pierdolca. Nie dość, że miał to na ręce, to jeszcze jakaś gówniara znalazła jego portfel i jeszcze będzie dyktowała warunki.
      - A mnie bardziej wasza rozmowa.- Ace wyciągnął się i spojrzał w bezchmurne niebo, licząc na jakikolwiek podmuch wiatru. Kąpiel również byłaby zbawienna, patrząc na ich stan i umorusane brudem ubrania.
      Sanji dla rozluźnienia, odpalił podwędzonego papierosa. Zaciągając się, lekko zakaszlał. Musiał przyznać, że nigdy wcześniej nie palił większego gówna. Z braku jednak innych opcji, zadowolił się tym co ma.
      - Witajcie.- Przed nimi nagle pojawiła się niska dziewczynka, zaskakując całą trójkę. Jej jasne niebieskie kosmki pięknie kontrastowały z opaloną skórą. Uśmiechnęła się chytrze widząc zdenerwowanych facetów. Spojrzała z zażenowaniem na ich ubrania, ale powstrzymała się od komentarza.- Jestem Nojiko. To ja wam kazałam tu przyjść.
      - To ty masz mój portfel?- Zapytał groźnie Law, patrząc z góry na dziecko.
      - Owszem.- Mała nie wyglądała na przestraszoną.
      - W takim razie oddaj mi go i udamy, że nic się nie stało.- Ciemnoskóry pochylił się do smarkuli.
      - Nie dostaniesz go tak po prostu po tym, co wczoraj wasza piątka odstawiła… - Dziewczynka pokazała mu język.
      - Ty mały…- Law zacisnął zęby, powstrzymując chęć uduszenia dziecka.
      - A co takiego zrobiliśmy?- Sanji miał już dość niespodzianek jak na jeden dzień. Wypuścił dym z płuc. Zaczynał mieć dziwne mroczki przed oczami, ale zbagatelizował je, przypisując to ogólnemu zmęczeniu.
      Dziewczynka popatrzyła na nich zdziwiona. Domyślając się przyczyny, roześmiała się tylko, co resztę bardziej rozdrażniło.
      - Nie mam go przy sobie.- Oznajmiła z uśmiechem na ustach.
      - Okej, gadaj jak możemy go odzyskać . Zapłacimy za wszystkie szkody, tylko … - zaczął Law masując skronie.
      - Oddam go wam, jeśli coś dla mnie zrobicie…- Dziewczynka wyszczerzyła się w taki sposób, że ciarki przeszły chłopakom po plecach.
      - A co mianowicie?- Zapytał Ace, mając złe przeczucia.
      - Potrzebuję koszulki jednego z was. Muszę wam zawiązać oczy.
      - Dlaczego?- Zapytał Law. Miał ochotę zabić to dziecko. Nienawidził bachorów, a co dopiero takich, co myślą, że są cwane.
      - Przekonacie się. A reszty dowiecie się, jak znajdziemy się na miejscu.
      - Nie będę popierdzielać pół nago przez miasto.- Warknął ciemnoskóry na małą. Wystarczyły mu kajdanki.
      - Spoko, mogę oddać swoją. I tak już jest w opłakanym stanie.- Ace zdjął górę ubrania. Było mu już wszystko jedno. Byle jak najszybciej znaleźć się w domu z Luffym.
      - Nie będę się słuchać jakiejś smarkuli.- Ciemnoskóry założył ręce na piersi, ale z braku wyboru, musiał się zgodzić na warunki. Patrzył jak Piegowaty próbuje podrzeć materiał. Mała pochwaliła się swoim piórnikiem i dała oczojebne, różowiutkie nożyczki ułatwiające podział koszuli na trzy przepaski.
      Sanji spojrzał na umięśnione ciało chłopaka i szybko odwrócił wzrok zawstydzony. Mimo wszystko zerkał ukradkiem starając się nie zostać przyłapanym. Poczuł gorąco rozlewające się po ciele. Nagle coś jednak odwróciło jego uwagę. Pomrugał kilka razy pełen wątpliwości co do swojej normalności umysłowej i próbował odgadnąć, co za zwierzę się przed nim zmaterializowało. Przypominało ono białego lisa, lecz tylko w połowie. Reszta dawała wiele do myślenia. Nagle stworek, wydając przy tym dziwny pisk swoim trąbkowatym ryjkiem, pobiegł w dół ulicy znikając za rogiem budynku.
      - Hej! - Krzyknął Sanji i wstał. To co zobaczył, było dla niego tak niespotykanym zjawiskiem, że postanowił śledzić to stworzenie. Pozostawiając swych kolegów na ławce, pobiegł za zwierzęciem. Gdy tylko ruszył, odkrył, że coś jest zdecydowanie nie tak. Obraz jakby nie nadążał za jego krokami. Do tego miał wrażenie, że widzi siebie z boku, ale i jednocześnie to, co jest przed nim. Obracał głową rozglądając się na boki. Wszystko się rozmywało i spływało. Jakby przestrzeń była obrazem, który polano rozpuszczalnikiem. Miejsce budynków, ludzi i roślin, zaczęła zastępować czarna pustka. Oniemiały tym zdarzeniem, przyglądał się z trwogą i zafascynowaniem zmieniającemu się krajobrazowi. Wtem znów ujrzał białego lisa.
      - Czekaj!- Ruszył w jego kierunku. Miał wrażenie, że biegnie za nim całe wieki i nie może się zbliżyć nawet o metr. Nie wiedział czy to efekt ciemności, czy jakiejś innej siły.
W czarnej przestrzeni, zaczęły się rozświetlać pojedyncze, białe punkciki. Nawet droga, którą biegł zalśniła milionem świateł. Przystanął zauroczony.
Znalazł się pośród miliona gwiazd.
      - Czy ja umarłem?- Zapytał próżnie. Jego ciało unosiło się bezwładnie wirując w powietrzu.
      - Nie, Jesteśmy jedynie w przestrzeni kosmicznej- Usłyszał nagle słodki głos. Odwrócił się w jego kierunku i ujrzał rozkoszną, małą blondyneczkę, która trzymała na rękach białego lisa.- Jestem Coins, a to chmurowy lisek Su. Witaj w kosmicznej krainie, przybyszu z Zielonej Ziemi.- Z jej pleców wystawały białe skrzydełka.
      - Jesteś aniołem?- Zapytał urzeczony tak piękną damą. Wyciągnął ręce do nowopoznanej. – Czy mogę cię objąć?!- Blondynka wyglądała jednak na bardzo zmieszaną i mocniej przytuliła do siebie zwierzę.
      - Jesteśmy tylko wytworem twojej wyobraźni.- Przed jego obliczem ukazała się kolejna bogini piękności, stając pomiędzy nim, a dziewczyną. Jej długie, czarne, lśniące włosy okalały jej piękną twarz, a oczy otoczone kaskadą grubych, ciemnych rzęs pomrugały zalotnie. Chwyciła rozanielonego Sanjiego za podbródek i przyciągnęła do siebie. – Czego byś chciał chłopczyku…?
      - Laki, zostaw pana Sanjiego.- Powiedziała płaczliwym głosem druga dziewczyna, widząc całą scenę.
      - A co? Zazdrosna jesteś?- Ciemnowłosa porzuciła chłopaka, który osunął się z emocji na kolana i podeszła do Coins składając delikatny pocałunek na jej ustach. – Nie zamieniłabym cię na nikogo innego na świecie.- Pogłaskała dziewczynę po włosach.- Wiesz o tym prawda?
      - Laki…- Jasnowłosa puściła liska i wtuliła się w pokaźni biust znajdujący się dokładnie na wysokości jej twarzy.
      Sanji patrzył na to wszystko z niemym zachwytem, wykrzykując ochy i achy i mdlejąc prawie na widok dziejących się przed nim scen. Biały lis wskoczył mu na kolana. Blondyn oglądając sprośne przedstawiane przez obie panie, ściskał z emocji biedne zwierze.
 
                                                                               ***

      - A temu kurwa co?- Ace z przestrachem spojrzał na blondyna, który leżał pod ławką, twarzą do ziemi, w kałuży własnej krwi, obściskując białego kota, który niezadowolony z tego faktu wgryzał mu się w szyję. Podszedł do przyjaciela, odgonił zwierzę, podciągnął go do góry i trzepnął po twarzy kilka razy. - Co ty odpierdalasz?! - Widząc jednak serca zamiast gałek ocznych i cieknącą krew z nosa nie trudno mu było zgadnąć, w jakim teraz przyjaciel jest świecie. Spojrzał na wpół skończonego przez Sanjiego peta, który leżał na ziemi i przystawił do nosa. Powąchał i skrzywił się momentalnie.- No pięknie… Tego nam było trzeba...- Ace złożył dłonie jak do modlitwy, wziął kilka głębokich wdechów, a potem chwycił za kołnierz Sanjiego i potrząsnął tak mocno, że rozbryzgał dookoła jego krew.- …Idioty co się naćpał jakimś gównem!!!
      - Uspokój się i zawiąż mu oczy. Już nic nie zrobimy.- Law podał mu przepaskę. Sam już miał swoją na twarzy.
      - W jego wypadku jest to zbędne. - Dodała dziewczynka, zdegustowana tym widokiem.
Gdy ich oczy były zasłonięte, mała chwyciła Ace’a i Lawa za ręce. Piegowaty za to musiał trzymać Sanjiego, który szedł z nimi potulnie, śmiejąc się jak głupi do sera i co rusz powtarzając słowo "cycki".
      Cały czas chłopaki przeklinali napotkane krawężniki i odpyskowywali śmiejącym się wkoło z nich ludziom. Byli zdani na łaskę tej małej wiedźmy. Podejrzewali, że widok musiał być zabójczy na całą czwórkę, ale zupełnie nie było im do śmiechu.
      - Dokąd nas ten bachor prowadzi? – Law ciężko znosił ciemności.- Mam tego dosyć.
      - A skąd mam wiedzieć? Jestem jasnowidzem czy co?- Ace słyszał czasem jak Sanji wpada z impetem na jakiś słup czy latarnie. Miał nadzieję, że potem nie będzie niczego pamiętać.
      - Już niedaleko. – Powiedziała dziewczynka i miała rację. W końcu znaleźli się w jakimś spokojniejszym miejscu z dala od ulicznego zgiełku. Musieli przejść przez kilka różnych pomieszczeń. Ace miał wrażenie, że koło nich przemyka wiele ludzi, którzy szeptają między sobą. Miał coraz gorsze przeczucia. Nagle kazano mu się wspiąć na drewniane schody. Ledwie wszyscy się na nich zmieścili. Już miał zerwać opaskę, bo nie mógł wytrzymać tego napięcia. Nagle z impetem został popchnięty do przodu i razem z Lawem i Sanjim, wylądowali na kolanach na czymś miękkim. Ktoś rozwiązał im przepaski.
      Nie zrobiło mu to jednak wielkiej różnicy bo dalej mało widział. Pomrugał kilka razy, bo nie wierzył w to, co ukazało się jego oczom. Law miał taką samą minę.
Znaleźli się w środku ciemnego lasu. Zewsząd otaczały ich drzewa, a wśród nich rozchodziła się gęsta mgła, pełzając po ziemi. Jak lodowaty oddech, omiatała ich kolana. Jasne światło księżyca padało na usytuowaną przed nimi polanę, pośrodku której znajdował się wielki, wycięty pień, który kiedyś musiał należeć do potężnego drzewa.
      Nagle w krąg światła weszło kilka zakapturzonych postaci, trzymając w rękach pochodnie płonące żywym ogniem. Kilka z nich podeszło do klęczących i biorąc ich pod pachy, przysunęła do pnia.
      Ace’a na tyle zatkała ta sytuacja, że nie wiedział zupełnie co ma powiedzieć, ani jak zareagować. Patrzył się tępo na całą tą scenę i zastanawiał, czy też nie znalazł się w jakiejś bajkowej krainie, co blondyn. Sanji zupełnie nie kontaktował, więc jemu było wszystko jedno, a Law trząsł się ze strachu. Nagle między drzewami coś przemknęło. Włosy na ciele chłopaków zjeżyły się od przeszywającego wycia należącego do wilka. Jedna z postaci wybiła się z szeregu i weszła na ścięty pień drzewa. Spod jej kaptura wylewały się długie, jasnozielone włosy, opadając falami na czarną szatę.
      - Boże Śmierci, przyjmij proszę te ofiary i ocal nas od zarazy!- Krzyknęła kobieta przed nimi, a reszta zakapturzonych postaci powtórzyła jej słowa jak mantrę. W tym momencie, jakby tego było mało, wyciągnęła dodatkowo długi, srebrny miecz i krzyknęła jeszcze głośniej, przy chórze innych głosów, połyskując ostrzem. – Boże wysłuchaj nas!
      - Boże wysłuchaj!- Powtórzyli inni.
      W tym momencie kobiecie zsunął się kaptur. Zielone loki odbijały światło księżyca. Jej blada cera kontrastowała z jej czarnym odzieniem. Jasne, żółte oczy wpatrywały się w Ace’a z szaleństwem. Oblizała usta rozkoszując się przerażeniem ofiar. Wolną ręką z rękawa wyjęła nagle coś, na co Ace wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Trzymała w ręku pulsujące serce, a przez jej palce skapywała krew prosto na lśniącą trawę miedzy ich nogami. Przystawiła je do ust i skosztowała. Po brodzie ściekło jej kilka czerwonych kropel.
      Uniosła ostry koniec nad głowy przerażonych chłopaków. Wilki wyły w tle, a ludzie powtarzali niezrozumiałe słowa. Nagle ogień z pochodni rozbłysnął, a zielonowłosa wbiła z impetem miecz między nogi klęczącego Piegowatego.
      Ace myślał, że autentycznie zaraz się zesra w gacie. Trząsł się jak panienka i prawie pisnął ze strachu, gdy ostrze minęło milimetry jego jaja. Poczuł, jak po ramieniu zsuwa się na ziemie wątłe ciało Lawa. Sanji dalej klęczał powtarzając w kółko coś o kobietach i… widłach? Wszystko w jednej chwili utonęło we mgle, znikając w ciemnościach. Miał wrażenie, że księżyc zgasł. Nic nie widział. Został sam w tym przeklętym świecie, w którym mieli zostać złożeni w ofierze bogu śmierci.
      Nagle nastała jasność. Rozległ się olbrzymi hałas. Ace myślał że niebo się wali. Okrył głowę ramionami, ale po chwili przekonał się, jakie to było głupie.
Odgłos był wywołany oklaskami i krzykami zachwytu.
      Portugas z zażenowaniem zdał sobie właśnie sprawę, że znajdują się na scenie, otoczeni przez drewniane dekoracje. Banda aktorów z zielonowłosą na czele, kłania się wraz z grupą zakapturzonych postaci szalejącej publiczności.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz