czwartek, 16 lipca 2015

Japan Kac 1



Tytuł: Japan Kac
Anime/Manga: One piece
Gatunek: yaoi, akcja, komedia
Liczba rozdziałów: do 8
Uwagi: +18
Opis: Tak jak na to tytuł wskazuje, inspirowałam się filmem Kac Vegas.Opowiadanie powstało, gdyż rzuciłam sobie wyzwanie na forum Onepiecelove i ze zbioru podanych przykładów, miałam skleić to w całość. Poprosiłam lud, by wyznaczył mi z fandomu One Piece'owego parę, jaką chcą mieć w opowiadaniu, plus osobną postać, zwierzę i dodatkowo miejsca, w których ma rozgrywać się akcja, oraz przedmioty. W pomyśle brały udział : Kana, Paula, Ayo, Cas, Naomiaoi i Pieg *śle całusy*
Otrzymałam zatem to:
Pary: Ace x Sanji, Mihawk x Zoro,  Zeff x Nami, Shanks x Luffy, Laki x Conis, Smoker x Law
Postacie: Nojiko, Kuina, Jonny, Yosaku, Dadan, Monet, Hina, Shachi, Tashigi
Zwierzęta: Rybka, Biały królik z czerwonymi oczami, Iguana, Wilk, Biały rumak, Chmurowy lisek Su, Biały kot
Miejsca: Przestrzeń kosmiczna, Petersburg, Kioto, Piekło, Cmentarz, Szpital psychiatryczny, Plaża, Biblioteka, Piekarnia, Cyrk, Ciemny las o północy, Szkolna aula, Dżungla, Wyspy Kanaryjskie, Kawiarnia, Przymierzalnia sklepowa, Więzienie, Park, Klub dla homoseksualistów.
Przedmioty: Papieros, Ogień, Akwarium, Katana, Woda święcona, Nożyczki, Świeczka, Mandarynki, Igła, Miecz, Pochodnia, Pistolet, Wibrator w formie dildo, Kajdanki z różowym futerkiem, Golarka, Dynia, Różowa wstążka, Sukienka, Książka, Skalpel, Cygaro.
 


Zapraszam zatem xD                                            
                                                                                  ***



     Popołudnie było przyjemnie ciepłe. Park był w swoim najwspanialszym rozkwicie. Nie znalazłoby się o tej porze roku piękniejszego miejsca w Kioto. Tysiące rozwieszonych lampionów czekało na wieczór, by rozbłysnąć różnymi kolorami i spotęgować piękno, jakie wiosna przynosiła wtedy do tego miasta, wyrażając je w milionach różowych pączków i kwiatów na drzewach sakury. Pod ich przypominającymi watę cukrową koronami, siedziała grupka przyjaciół śmiejąc się i podziwiając otaczającą ich przyrodę.
     - To będzie najlepszy wieczór na świecie!- Krzyknął najniższy z nich, czarnowłosy chłopak. Promienie zachodzącego słońca rozświetlały mu twarz i odbijały się od niesfornych pasemek, powykręcanych w każdą stronę.
     - Jakżeby mógł być inny, skoro to wieczór kawalerski?- Poklepał go obok siedzący Piegowaty. Otwierał właśnie butelkę szampana. Korek pyknął cicho, wylatując w powietrze i zniknął w trawie. Szkło połyskiwało, rzucając tęcze na źdźbła trawy.
     - Boję się waszych pomysłów.- Jeden z facetów z tatuażami na rękach, podstawił swój kieliszek i wpatrywał się z niesmakiem na nalewany złoty płyn. – Kto to widział, żeby w południe już zaczynać?
     - Law, wyluzuj. Przyznaj, nie możesz się już doczekać striptizerek…? - Powiedział blondyn wypuszczając dym z płuc i śmiejąc się na krzywą minę ciemnoskórego. Również wyciągnął rękę ze szklanym naczyniem.
     - Nie uważasz, że to by było głupie, ero kuku?- Zielonowłosy fuknął na właściciela papierosa.
     - Zajmij się sobą, panie drużbo.- Odpyskował mu chłopak pokazując język i jeszcze bardziej go drażniąc.
     - Zoro, Sanji, dziś się nie kłócimy, tylko opijamy szczęście mojego młodszego braciszka!- powiedział Piegowaty rozlewając resztę płynu.
    - Portgas, nie wiem czy to możliwe.- skomentował Law krzywiąc się na zapach trunku. Nie lubił alkoholu i miał wrażenie, że wcale to się nie zmieni dzisiejszego wieczoru, a wręcz spotęguje wstręt do niego. Wiedział jednak, że jeśli odmówi, wyjdzie na mięczaka w takim towarzystwie, więc postanowił się nie skarżyć.
     - To co? Zdrowie Luffiego!- Krzyknął Ace wnosząc błyszczący kieliszek.
     - Zdrowie młodego!- Krzyknęli zgromadzeni i jednym łykiem opróżnili szklane naczynia.
     - Shishishishi.- Zaśmiał się gwiazdor wieczoru i również wypił wszystko do dna. Kilka kropel ściekło mu po brodzie. Otarł je wierzchem dłoni. Jego policzki zrobiły się różowe, a oczy zaszkliły od bąbelków, które poczuł w nosie. Wstał i krzyknął na całe gardło, wyciągając pięści w górę i strasząc kilka par siedzących nieopodal, również podziwiających piękno ogrodu.- Idziemy na miasto!!!
                                                                            ***
     Sanji miał wrażenie, że jest w saunie. Było mu gorąco, duszno i parno. Leżał na czymś twardym i wyboistym. Miał wrażenie, że dookoła jest strasznie głośno. Próbował samym zmysłem słuchu ogarnąć, gdzie może się znajdować, ale nie mógł wychwycić niczego konkretnego. Później udało mu się co nieco rozróżnić. Na pewno słyszał szum wody i… papugi?
     Otworzył jedno oko. Słońce poraziło go jasnością. Mrużąc powiekę, skupił wszystkie siły na wyostrzeniu obrazu. Ciężko mu było uwierzyć w to co widzi. Pomrugał kilka razy, lecz nic to nie pomogło, ani nie zmieniło.
     Patrzył w gały jakiegoś dziwnego jaszczura.
     Odskoczył jak oparzony, nie spuszczając oka ze zwierzęcia. Podnosząc się szybko z ziemi, wylądował na niej znowu, potykając się o jakieś inne, zimne ciało.
     Był to Ace. Leżał nieprzytomny twarzą do piachu.
     - Wstawaj idioto! Wstawaj!- Szarpał za koszulę sztywnego kolegi. Próbował się połapać w sytuacji, ale umysł miał wciąż zamglony, no i oczywiście gapił się na niego dziwny stwór. Nie pomagał również ostry ból głowy.
     - Co jest?- Obok nich pojawił się nagle Zoro, wychodząc z burzy olbrzymich zielonych liści. Przecierał oczy i rozglądał się nerwowo po nowym, dziwnym terenie.
     - To jest!- Blondyn wskazał na zielone coś, nerwowo próbując ocucić czarnowłosego.- I chyba Ace nie żyje!- Szarpał coraz bardziej, zmartwiony brakiem efektu.
     - To jest… Iguana kretyni...- wycharczał Law, który siedział koło nich i opierał się o drzewo. Ocucił się jedynie na chwilę, bo zaraz potem stracił przytomność. Wyglądał, jakby jedną nogą był w już grobie. Jego gałki oczne wywracały się do tyłu, ukazując zaczerwienione białka. Ślina ściekała mu po brodzie, a włosy były roztrzepane i posklejane od ziemi. Wszystko to razem tworzyło naprawdę tragiczny obraz przyjaciela.
     - Iguana?- Chłopacy przyglądali się jaszczurowi, który miał całkowicie w dupie to, że ma widownie. – To coś jest groźne?- Zapytał Sanji, ale zaraz stracił zainteresowanie zwierzęciem i przyjacielem, gdy ogarnął wzrokiem otoczenie.
     - Gdzie my, do kurwy nędzy, jesteśmy?!- Zoro obracał się w miejscu i trzymał się za skroń.
Siedzieli pośród tropikalnych drzew i krzewów. W tle słychać było strumień spadającej wody i odgłosy egzotycznych ptaków. Przez bujną roślinność przedzierały się poranne promienie słońca. Powietrze pachniało słodko i orzeźwiająco.
     - W jakiejś cholernej dżungli… - Ace już zdążył się obudzić, na co Sanji podskoczył zaskoczony. Piegowaty przekręcił się na plecy i również owiał wzrokiem to dziwne miejsce. – Nie mam siły się ruszyć…- wyjęczał zamykając oczy. Miał nadzieję, że mu się to tylko śni.
     - Co się w ogóle stało?- Blondyn potarł skronie. Niemiłosiernie bolał go łeb. Chciał sięgnąć po fajki, ale okazało się, że paczka od papierosów została opróżniona.- Świetnie…
     - Dlaczego jesteśmy urąbani od ziemi?- Piegowaty zlustrował ich ubiór, który wyglądał fatalnie. Gdzieniegdzie dało się zauważyć rozdarcia i odrapania.
     - Co ważniejsze…- Powiedział Zoro patrząc na skacowanego i ledwie przytomnego Lawa.- Dlaczego Trafargar ma na sobie kajdanki z różowym... czymś...?
     - Mam jeszcze lepsze pytanie…- Sanji uświadomił sobie coś ze zgrozą.- Gdzie jest Luffy...?
     Wszyscy się rozejrzeli. Chłopaka jednak nie było z nimi. Ani też w najbliższym otoczeniu.
     - Dobra, najpierw się stąd wydostańmy…- Powiedział Ace, wstając bardzo powoli z ziemi i chwytając się okolicznych roślin, podszedł do Lawa próbując go unieść. Zoro pospieszył mu z pomocą. Razem podciągnęli faceta do pionu.
     Skonsternowani, ruszyli w dziki busz przedzierając się przez gęsto rosnące, amazońskie krzaki i opuszczając dalej niezainteresowanego nimi gada. Za bardzo jeszcze rozkojarzeni nową sytuacją, próbowali w ciszy przypomnieć sobie coś z ostatnich kilku godzin, ale o dziwo - bezskutecznie. Brnęli przez nowy nieznany świat, aż w końcu dotarli…
     Do wydeptanej ścieżki, oddzielonej średniej wysokości murkiem i stojącej na niej ludzi z aparatami wymierzonymi w ich facjaty.
     - Jesteśmy w zoo!- Krzyknął Sanji dostając fleszem po oczach. Gdy odzyskał wzrok, zobaczył obok wielką tablicę z napisem: Nie karmić zwierząt. Pomyślał, jak to głupio musi wyglądać.
     - Hej! Co wy tam robicie!?- Z tłumu wyskoczył nagle tłusty ochroniarz i czymś, co przypominało bieg, ruszył w ich stronę.
     - Spadamy!- Blondyn rzucił się w kierunku ogrodzenia, które z łatwością przeskoczył i pomógł wejść chłopakom oraz wciągnąć z nimi truchło Lawa. Następnie biegli dalej za strzałkami wskazujących drogę do wyjścia. Potrącili kilku oburzonych zwiedzających, ponieważ ciężko im było uciekać w linii prostej. Mieli farta, że trafili na lubującą się w pączkach ochronę.
     - Nie chcę wiedzieć w czyjej kletce spaliśmy!- Krzyknął Zoro. Biegli do bramy głównej, próbując się nie zabić o swoje własne, odmawiające pełnej sprawności nogi.
                                                                                     ***

     Po długiej i męczącej ucieczce, gubiąc za sobą pościg, wylądowali w końcu na wiklinowych krzesłach w pierwszej lepszej kawiarni, daleko od rezerwatu dzikich zwierząt. Rzucili Lawa na chodnik i oddychając ciężko, oparli się o stół, zastanawiając się, co robić dalej. Jakaś miła pani wzięła od nich zamówienia na cztery szklanki wody i oddaliła się z miną świadczącą o głębokim niepokoju wywołanym czwórką brudnych i skacowanych facetów.
     - Jak mnie boli głowa...- Ace jęczał w dłonie.
     - Stul pysk, wszystkich nas boli...- Sanji potarł skronie.- Chce mi się palić...
     - Ale żeśmy zabalowali...- Zoro pierwszy raz w życiu zbierało się na mdłości.
     Law z wielkim trudem próbował dołączyć do reszty przy stoliku. Jednak całkowicie mu to nie wyszło i w końcu zaniechał dalszych starań, pozostając na posadzce. Dochodząc do siebie, przetarł oczy, dostrzegając doczepiony do niego przedmiot i spojrzał z zapytaniem na swój nadgarstek i przyjaciół.
     - Czemu mam to na ręce?- Zapytał, mrużąc maksymalnie powieki. Miał wrażenie, że słońce jest jednym wielkim neonem, chcącym wypalić mu gałki oczne.
     - Skąd mamy wiedzieć? - Portgas nie mógł skupić wzroku. Obraz wciąż wirował mu przed oczami.
     - Dobra... czy ktoś z nas pamięta cokolwiek?- Sanji opierał czoło o chłodny marmurowy stół. Miał wrażenie, że zaraz mu pęknie głowa od hałasu z ulicy.- Albo jak to mogło się stać?
Ponure milczenie utwierdziło ich w przekonaniu, że są w ciemnej dupie.
     - Dobra, sprawdźmy kieszenie. Może nam coś zaświta...- Zaproponował blondyn i wszyscy stwierdzając, że to dobry pomysł, zanurzyli ręce w poszukiwaniu poszlak z ostatniego wieczoru.
     Na stole wylądowała sterta kluczy, dokumentów, telefony, drobniaki, pusta paczka po papierosach, wyrwana strona z jakiejś książki, ubrudzony czymś skalpel chirurgiczny i zdechła rybka...
     - Czy coś wam to mówi?- Zoro uniósł biedne zwierzę, które akurat było w jego kieszeni. Zastanawiał się jakim cudem to do niego trafiło.
     - Bardziej mnie niepokoi skalpel od Lawa...- Ace przyglądał się dziwnym przedmiotom i miał wrażenie, że zaraz puści pawia.
     - A mnie bardziej, że nie mam portfela…- Ciemnoskóry dalej grzebał po kieszeniach w poszukiwaniu pieniędzy i dokumentów. Był jeszcze jednak za bardzo nieprzytomny, by się tym bardziej przejąć.
     Sanji czytał wyrwaną stronę, ale nic z niej nie rozumiał. Pismo było w jakimś dziwnym języku. Jedyne co przykuło jego uwagę, to zdjęcie, na którym był przedstawiony dość charakterystyczny budynek. Miał wrażenie, że gdzieś już go widział... Nie mógł sobie jednak przypomnieć przez nasilający ból głowy i schował kartkę do kieszeni. Postanowił pomyśleć o tym później.
     Dostali zamówienie. W ciszy wypili zawartość swoich szklanek i zastanawiali się, co mają dalej zrobić.
     - W ogóle jaki mamy dzień?- Ace nagle momentalnie wytrzeźwiał. Przecież zrobili Luffiemu wieczór kawalerski dwa dni przed ślubem, żeby jeszcze zdążył wytrzeźwieć. A co jeśli ominęli ceremonie?
     - Spokojnie. Jutro jest ślub.- Sanji już zdążył sprawdzić na zegarku.- Jest 12. Mamy 24 godziny na znalezienie tej małpy.
     - Ja nie mam portfela...- Law szukał uporczywie dalej, mało wyłapując z rozmowy. Miał lekko zaburzoną komunikacje.
     - A mi brakuje banknotów. Trafalgar, to nie jest teraz ważne. - Zoro oglądał swoje brudne i o dziwo lekko wilgotne ubrania. Dla pewności obejrzał tez nadgarstki na rękach i kostki na nogach bojąc się, że też może zastać tam niespodziankę jaką miał ciemnoskóry. Na szczęście ominął go ten pech. Miał nadzieję że pieniądze, których nie miał, nie poszły na marne.
Podeszła do nich kelnerka i zabrała puste szklanki. Chłopacy poprosili o rachunek i Sanji zdecydował się zapłacić. Jako, że nie miał żadnej gotówki to podał kartę. Dziewczyna próbowała ją przeciągać kilka razy przez czytnik, ale niestety bezskutecznie. Z przykrością oddała ją blondynowi mówiąc, że najwyraźniej nie ma na niej żadnych środków.
     - Przykro mi, ale nie przyjmuje karty.
     - Co? To nie możliwe, na pewno konto nie jest puste.
     - Czytnik mówi mi co innego.- Pokazała blademu Sanjiemu ekran urządzenia.
     W końcu Zoro z Ace'm oddali ostatnie drobne, za które udało im się uregulować rachunek.
     - Nie, nie, nie... To niemożliwe. To na pewno jakiś żart. Na pewno...- Sanji jako pierwszy wstał od stolika i ruszył szybszym krokiem, szukając najbliższego banku. Reszta człapała za nim, coraz bardziej zdając sobie sprawę z beznadziejności sytuacji.
     W końcu dotarli do jakiegoś i czekali na blondyna. Sanji wyszedł z budynku podłamany.
     - Ostatnią i jedyną transakcją jaką wykonałem, był zakup w sklepie z kostiumami. Jest niedaleko z stąd. - Bez czekana na resztę, udał się we wskazanym kierunku. Całą drogę marudził o jego miesięcznej wypłacie i o tym, że w domu został mu jedynie jeden worek ryżu. Reszta nie miała siły go pocieszać.
     Rzeczywiście, sklep nie był daleko. Weszli pospiesznie do kolorowego budynku. Sanji skierował się od razu do kasy, chcąc się dowiedzieć, na co poszły jego miesięczne pieniądze.
     - Witam, piękną panią. - Pomimo zdenerwowania, przywitał się szarmancko z kobietą za ladą, która gdy tylko go zobaczyła, przybrała zawstydzony wyraz twarzy i spąsowiała od stóp do głów. Blondyn nie sądził, że nawet po takiej nocy, może być tak urzekająco zniewalający. Oparł się o kasę i zagadał najsłodziej jak potrafił - Byłem tutaj wczoraj razem z moimi przyjaciółmi... - Machnął na tą umorusaną hołotę, robiąc przy tym niesmaczną minę.- Chciałem się dowiedzieć... co wczoraj kupiliśmy? I czy był z nami, o takiej wielkości...- Uniósł rękę na swoje ramię.- Czarnowłosy chłopak?
     - Tak, chłopak był...-Powiedziała strasznie cicho sprzedawczyni, nie patrząc mu w oczy.- A co państwo kupili to nie wiem, bo koleżanka was obsługiwała, a dzisiaj jej akurat nie ma...
Sanji próbował się jeszcze dowiedzieć cóż to mógł być za strój, oraz czy była by możliwość jego zwrotu. Odetchnął z ulgą na potwierdzenie ostatniej informacji, ale zasępił, gdy usłyszał że towar musi być nienaruszony. Miał nadzieję, że Luffy nie pomyka w nim teraz przez jakieś oczyszczalnie ścieków.
     - Aha... A czy mówiliśmy może dokąd się wybieramy?- Zadał ostatnie pytanie, ale niestety nie otrzymał na nie odpowiedzi. Dziwiło go to, że wszyscy pracownicy rzucają im ukradkowe spojrzenia. Czuł się coraz bardziej niepewnie, dlatego postanowił się wycofać.
     - Ok... w takim razie dziękujemy bardzo.- Skierował się do wyjścia kiwając na przyjaciół. Na zewnątrz wytłumaczył im czego się dowiedział, a właściwie czego się nie dowiedział.
     - Dalej nic nie mamy!- Zoro kopnął w słupek uniemożliwiający parkowanie. Zaczynało go to wszystko drażnić. Nagle zadzwonił jego telefon.- Cholera...- Powiedział widząc wyświetlony numer.
     - Co?- Zapytał Ace patrząc mu przez ramię.
     - To Shanks...- Zielonowłosy przełknął ślinę.- Co ja mam mu powiedzieć?
     - Ściemnij mu coś.
     - Nie dam rady, ty z nim gadaj.- Podał telefon czarnowłosemu.
     - Nie ma opcji! Wiesz, że się do tego nie nadaję! Powiem mu prawdę wprost!
     - Dawaj ten telefon.- Sanji bez ceregieli wyrwał aparat z jego ręki i odbierając, przystawił do ucha.- Halo?... No w porządku... Luffy ma zgona. Tak, do jutra da radę. Już my się postaramy. Co? Nie, Zoro rzyga, ja byłem przy telefonie. - Poczuł jak noga zielonowłosego kopnęła go w piszczel.- Damy znać jak Luffy się obudzi. Ok. Na razie.
     - Ja nie rzygam po alkoholu, przeklęty kuku!- Zoro wyrwał mu telefon i schował w kieszeni.
     - Ty lepiej się uspokój i wymyśl co mamy robić dalej, tępe Marimo!
W czasie ich kłótni, Law mocował się z kajdankami. Próbował przecisnąć dłoń przez metalowe kółko, ale bezskutecznie. W jego oczach malował się niepokój, dotyczący przyczyny związania się z tym przedmiotem. Ace wolał go o nic nie pytać, bo miny nie miał za ciekawej.
     - Kurna... potrzebuję fajek... - Sanji chodził niespokojnie w tę i z powrotem.
     - Heeeeeej!- Nagle ku zaskoczeniu wszystkich, zza rogu wyskoczył na nich koleś ubrany w biały kombinezon i mający na głowie dziwną, turkusowa czapkę. Długa ruda grzywka przysłaniała mu całkowicie oczy. Bez ceregieli objął Zoro ramieniem, jak najlepszego kumpla i patrząc w nic nierozumiejące oczy czwórki facetów, zaczął nawijać dalej.- Jak się macie?! Jak po nocy?! Taka impreza! Całkiem nieźle się trzymacie na nogach!- Zaśmiał się wesoło.
     - Hej! Znasz nas? Wiesz co wczoraj robiliśmy? Gdzie byliśmy?- Law pierwszy doskoczył do gościa i potrząsnął nim tak, że z kieszeni powylatywały mu różne przedmioty, w tym paczka papierosów.
     - Fajki!- Sanji rzuci się na pudełko, wziął jednego bez pytania i w pośpiechu włożył do ust szukając po kieszeniach zapalniczki.
     - Hej… Nie ruszaj…- Ale ich nowy przyjaciel nie dokończył mówić, bo nagle pod sklep zawitał wóz policyjny na włączonym sygnale, przejeżdżając im prawie po palcach stóp. Z samochodu wysiadła dwójka policjantów, w tym jeden z dziwną, czarną bródką i przeszywającym sokolim wzrokiem oraz niebieskowłosa kobieta, mierząca do nich z pistoletu.
     - Nie ruszajcie się, jesteście aresztowani! Hej! Powiedziałam nie ruszać się! W imię sprawiedliwości!- Krzyczała na całą piątkę.
     - Co jest kurwa?!- Zoro stał jak wryty. Przerażony, uniósł dłonie patrząc w wymierzony do niego pistolet. Miał problem z ustaniem, bo jego nowy przyjaciel przykleił się do niego przerażony.- Za co do chole...- Spojrzał w kierunku przyjaciół i krew uciekła mu z twarzy. Cała trójka wskoczyła na pobliskie rowery, pozostawione przed sklepem i centralnie spierdoliła zostawiając go samego z jakimś kolesiem, którego nie znał, na łaskę władz państwowych.
     - Liczymy na ciebie!- usłyszał na odchodnym od Sanjiego.
Zazgrzytał zębami ze złości.
     - Wierzymy że dasz radę!- Dodał Ace pokazując mu w górę uniesiony kciuk. To było ostatnie co widział, ponieważ jego twarz miała następnie brutalne zetknięcie z ziemią. Został powalony na chodnik przez rosłego funkcjonariusza i klnąc siarczyście, poczuł szorstkość betonu wbijającą się w jego policzek.


Kolejny rozdział 

2 komentarze:

  1. Pozwolę sobie napisać na początku, bo nie chcę się rozpisywać przy każdym rozdziale *wybacz*. Przeczytałam aktualne 7 rozdziałów i powiem, że uśmiałam się jak nigdy dotąd! Nie wiem, skąd czerpiesz te pomysły, ale mam nadzieję, że doczekam się jeszcze wielu równie zabawnych opowiadań (i również następnych rozdziałów Japan Kac ;3). Pozwolę sobie zacytować ulubiony moment z pierwszego rozdziału: " - Co jest kurwa?!- Zoro stał jak wryty. Przerażony, uniósł dłonie patrząc w wymierzony do niego pistolet. Miał problem z ustaniem, bo jego nowy przyjaciel przykleił się do niego przerażony.- Za co do chole...- Spojrzał w kierunku przyjaciół i krew uciekła mu z twarzy. Cała trójka wskoczyła na pobliskie rowery, pozostawione przed sklepem i centralnie spierdoliła zostawiając go samego z jakimś kolesiem, którego nie znał, na łaskę władz państwowych.
    - Liczymy na ciebie!- usłyszał na odchodnym od Sanjiego."
    ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę:D taki był zamysł, by brzuchy Wam ze śmiechu pękały xD W październiku na pewno będzie ostatni rozdzialik, jakoś w drugim tygodniu:) Więc zapraszam^^

    OdpowiedzUsuń