piątek, 27 listopada 2015

W potrzasku 3


- Ghhha! - Wrzasnął i z całej siły wymierzył cios w szczerząca się do niego mordę. W ostatniej chwili jednak usunęła się ona z linii uderzenia, więc pięść zanurzyła się ścianie, rozsypując dookoła tynk.
- Fiu, mało brakowało.- Odetchnął, odskakując na bezpieczną odległość. Zwykle nie podziwiał siły blondyna, ale teraz nastały trochę inne okoliczności.
Obaj wpatrywali się w zagłębienie, wyczekując wytrwale. Normalnie walczyliby dalej, lecz tej czynności przyświecał znacznie wyższy cel.
Już po chwili zaobserwowali, jak pęknięcia powoli się regenerują.
- Chyba muszę cię bardziej wkurzyć...- Izaya podrapał się do brodzie i nagle poczuł szarpnięcie za koszulkę.
- To ma być ten twój cudowny plan?!- Wrzasnął Shizuo, szarpiąc za kruche ciało. - Może zamiast robić sobie miazgę ze swoich pięści, to jednak rozkwaszę ci mordę?!
- Ok, ok. Wymyślimy coś innego.- Izaya uniósł ręce w obronnym geście i odwrócił twarz w zażenowaniu, gdy kropelki śliny zbezcześciły jego policzki. Pierwotnie miał działać jedynie jak płachta na byka i wspomagać wzrost siły blondyna by ten mógł pokruszyć mury, ale gniew coraz bardziej przelewał się na czarnowłosego zamiast na tynk.
- Niby co?! Ściany same z siebie się naprawiają, windy nie da się otworzyć, nawet wyskakiwanie z okna nie pozwala nam się zabić. Niby jak mamy wymyślić coś innego?!
Izaya stwierdził, że poziom rozdrażnienia jego wroga powoli zaczyna przekraczać dopuszczalny limit. Przebicie się na zewnątrz może nie było zbyt inteligentne, ale w jego mniemaniu dość zabawne, a że nie wpadł na nic lepszego, całkiem dobrze się bawił. Teraz jednak przestało mu być do śmiechu i postanowił nieco rozluźnić atmosferę. Uwolnił się spod kleszczowego uścisku i podszedł do radia. Włożył pierwszą lepszą płytę i nacisnął przycisk play. Wesołe nuty twista popłynęły w powietrzu, a on sam dobrał się do szafy, zaczynając w niej grzebać. wyrzucił z niej kilka ubrań i odnalazł barwne nakrycia głowy oraz szale. Przymierzając je i owijając wokół szyi, uwiecznił swój wygląd parą przeciwsłonecznych okularów. Nie... wcale mu nie odbiło.W końcu siedzieli już tu trochę, nie jego wina, że zniżał się do takiego poziomu. Każdy by zaczął szaleć po tygodniu przebywania ze sobą w jednym pomieszczeniu.
- Co ty robisz?- Zapytał zdębiały blondyn widząc, jak czarnowłosy przegląda się w niewielkim lustrze na drzwiczkach szafy i poprawia na głowie słomiany kapelusz.- Do reszty cię pojebało?
- Możliwe.- Przyznał ze spokojem i zaczął kołysać się beztrosko, skacząc jak pięcioletnie dziecko wokół połamanego wcześniej stołu.- Nie dołączysz?
- Oszalałeś.- Prychnął, unosząc jeden kącik ust w górę.
- Wyluzuj.
- Chyba wolę popatrzeć, bo takie zjawisko nie zdarza się często.- Shizuo usiadł na kanapie i obserwował z rozbawieniem pląsy Izayi.- Choć wolałbym, byś w końcu coś wymyślił. Bo uznam, że pozostawienie cię przy życiu było jednak błędem.
Orihara już tak często odwracał jego uwagę od gniewu i głodu nikotynowego, że to zaczynało być ekstremalnie irytujące. Upokarzanie się w ten sposób uwłaczało mu tak bardzo, że ledwo się powstrzymywał przed powiedzeniem czegoś głupiego.
- Jeśli chcesz wiedzieć, mój mózg nie próżnuje w przeciwieństwie do czyjegoś.
- Ach taaak? To może ten wybitny mózg podzieli się swoimi mądrymi spostrzeżeniami?- Dodał ostro, zakładając ręce na piersi.
Izaya westchnął i zastanawiał się, czy tylko bardziej go tym nie wkurzy. W końcu jednak dał za wygraną i zaczął mówić. Po tygodniu nie był jednak zadowolony ze swoich wniosków.
Wiedział, że z głodu nie umrą, gdyż magicznym sposobem jedzenie pojawiało się w lodówce zaraz dnia następnego w postaci tych samych kanapek. Jedynie rutyna posiłku mogła ich zabić. Zgadywał zatem, że czas być może jakimś sposobem prawdopodobnie się cofa, co dawało im szansę, że nie tracą w realnym świecie ani jednego dnia. Były to jedynie przypuszczenia, ale wolał nie myśleć, że cały tydzień przepadł im bezpowrotnie. Do tego nikt więcej  do nich nie dołączył, a wątpił, by Shinra pozostawił ich samych sobie na tak długo. Mogło być niestety też tak, że całkowicie zostali odcięci od świata i wpadli w jakąś czasową anomalię. Jeżeli tak, mogli mieć do czynienia z jakimiś nadprzyrodzonymi mocami, podobnymi tym do Celty. Tutaj karty tracił, bo jeśli nie znał swojego przeciwnika, który ma specjalne asy w rękawie, mógł jedynie gdybać. Więc trafienie tutaj z Shizusiem mogło być jednocześnie i zbiegiem okoliczności jak zaplanowanym działaniem. Nie był jednak w stanie uwierzyć, że padli ofiarą przypadku i założył, że ktoś mógł ich w to celowo wplątać. Już sama droga dotarcia do tego budynku wydawała mu się podejrzana. Nie wiedział tylko w jakim celu ktoś miałby ich tutaj trzymać całą wieczność. Jeśli celem była śmierć, po co dostarczał im pożywienie? Choć popadanie w szaleństwo również mogło dawać szaloną satysfakcję... Jednak co, jeśli ktoś czegoś od nich oczekuje? To by oznaczało, że są obserwowani, a jeśli tak, każdy ruch mógł zaważyć na tym, czy opuszczą te miejsce, czy nie.
Gdy znudziło mu się obracanie w rytm muzyki i monolog, padł obok na kanapę koło Shizuo. Gdy muzyka się skończyła, zapadła między nimi martwa cisza.
- Mówiłem wszystko wystarczająco wolno?- zapytał, gdy nie usłyszał żadnego komentarza.
- Przestaniesz w końcu zgrywać ważniaka?- Shizuo poczerwieniał, nie chcąc przyznać, że jest pod wrażeniem.
- Tak cię boli, że sam na to nie wpadłeś? Ale wiesz... Najprostszą rzecz zostawiłem tobie. Choć to też mogło być za trudne...
- Hę? Co niby miałem zauważyć? Przestań w końcu mówić zagadkami. Nie mam zamiaru ani ochoty bawić się w twoje gierki. Mów co wiesz, albo stracę cierpliwość.- Założył ręce na piersi i miał serdecznie dość tryjumfującego kleszcza.
Izaya znów westchnął i rozłożył wygodnie na kanapie.
- To, że być może odpowiedzialna za tą sytuacje osoba, jest kobietą.
- Kobietą?
- Nie zauważyłeś, że korzystasz z damskiego żelu pod prysznic? - Widząc rozeźlone oczy, stwierdził, że porzuci drażnienie lwa.- Być może mieszkanie jest przypadkowe, ale co, jeśli nie? Prosty wystrój mówi mi też, że najwyraźniej jest samotna, metraż za mały na większą ilość osób, a szczególnie mieszkanie z mężczyzną czy dziećmi. Stara panna z kotem.- Wyciągnął kilka czarnych kłaków  z materiału fotela.- Do tego jest urządzone w zachodnim stylu, co również świadczy o obcokrajowcu, chyba że to japonka z dziwnym gustem. Możliwe, że jest to tylko przypadek, ale czy na pewno?
- Mam dość. Zamknij się już.- Odwrócił głowę zawstydzony. Głowa go rozbolała od tych informacji.- Do czego nam to się ma niby przydać? Że niby ktoś specjalnie nas tu zamknął? Super pomocne.
- Sam chciałeś, żebym mówił.- Uśmiechnął się chytrze.- Po za tym dobrze jest poznać swojego wroga. Kto wie, może właśnie na nas patrzy?
Po tych słowach zrobiło się niezręcznie. Siedzieli tak chwilę w ciszy. Pomimo, że nic takiego dzisiaj nie zrobili, czuli się zmęczeni Izayi zamykały się oczy, gdy tak leżał i patrzył w sufit. Fascynowało go, że jego stopy są tylko kilka centymetrów od ud Shizuo, który zamiast od niego odejść, tak jak zwykle miał w zwyczaju, dalej zajmował swoje miejsce. Uniósł z zaciekawieniem brew i poprawił różową chustę na szyi. Zaczęło mu się robić dziwnie gorąco i nieco zdziwił się na to fizjologiczne zjawisko. Ok, blondyn był niczego sobie, ale bez przesady...
Po chwili jednak uznał, że to nie z nim jest coś je tak. Shizuo zaczął się wiercić i coraz bardziej irytować. Rozpiął górne guziki koszuli i wstał.
Czarnowłosy uniósł się na łokciach i przekręcił głowę.
Było mu zdecydowanie za ciepło. Zdjął narzucone na siebie wcześniej fanty i myślał. Przez chwilę jeszcze analizował, czy aby na pewno nie jest to wytwór jego wyobraźni, ale słowa Shizuo go przekonały.
- Czy nie robi się tu ciut za gorąco?- Zrzucił z siebie marynarkę i zaczął wachlować leżącą na ziemi czapką
Izaye zainteresowało nowe zjawisko. Jakieś urozmaicenie, choć wzbudzające niepokój. Również wstał z kanapy i zaczął się przechadzać. Robiło się nieznośnie gorąco i zaczął się dusić we własnych ubraniach. Koszulka przylepiła się do ciała, więc chcąc nie chcąc, wolał się jej pozbyć. W spodniach również zaczęło być niewygodnie, więc zabrał się za pasek.
- Ej… co ty robisz?- Zapytał blondyn, zdeczka zaniepokojony.
Izaya uśmiechnął się przebiegle, z zaskoczeniem widząc te wypieki. Cóż za nowość.
- Jak to co? Rozbieram się. W końcu jest gorąco.- Rozpiął przed nim rozporek i zaczął zsuwać spodnie. Zaśmiał się, gdy Shizuo odwrócił wzrok. – To twój pierwszy raz?
- Prosisz się o wpierdol.- Próbował zgrywać ważniaka, choć wzrok latał mu na wszystkie strony byle nie na nagie ciało Izayi.
- Jaki pokorny… A myślałem, że w tych sprawach również jesteś ostry. Zawiodłem się.- Pokazał mu język i ze zdziwieniem zarejestrował, że blondyn odpowiedział tym razem na wyzwanie.
- Taki jesteś chętny, żeby się przekonać?- Łypnął spode łba i zaczął rozpinać guziki koszuli. Starając się utrzymać kontakt wzrokowy, ściągał przed nim ubrania i już po chwili stali naprzeciwko siebie w samych gaciach i założonymi na piersi rękami. Trochę nie za bardzo wiedzieli, co powinni teraz zrobić.
Izaya uniósł brwi i przejechał wzrokiem po całej sylwetce blondyna. Przyznał niechętnie, że ciało miał całkiem seksowne. Sam przy nim nie prezentował się tak efektownie. Nie zamierzał jednak pozostawać gorszy.
- Może…?- Odpowiedział tajemniczo i drapieżnie, co znów zbiło blondyna z tropu. Jego zdumiony wzrok był odpowiednią rekompensatą.
Zaczęli całkiem interesującą grę.
Znów zamilkli, starając się we własnym zakresie ulżyć sobie w cierpieniach. W pewnym momencie temperatura chyba jednak przestała wzrastać, bo nie czuli pogorszenia, a jedynie dyskomfort. Powietrze paliło ich płuca, przez co ciężko się oddychało. Uczucie suchej sauny było po dłuższym czasie wyczerpujące. Chętnie schłodziliby się pod prysznicem, ale magicznym sposobem leciała tylko ciepła woda. Nie mając wyboru i tak ją pili, nie chcąc się odwodnić. Włosy lepiły im się do karków, a pot spływał po rozgrzanych ciałach. Niestety w żadnej części ich ograniczonej przestrzeni nie było chłodniej.
- Nie wytrzymam... - Jęczał wyższy, chodząc pół nagi z kąta w kąt. Starał się nie patrzeć na kleszcza, który opierał się zmysłowo o ścianę.- Co tu się dzieje?! Hę?! Kto z nami tak pogrywa?! Pokaż się!
Izaya patrzył, jak blondyn bezcelowo drze się jak ranny jelot, a on sam westchnął kolejny raz i przykucając, otworzył małą lodówkę. Zimny powiew podziałał kojąco na jego zszarpane nerwy. W tej temperaturze nawet nie dało się dobrze myśleć.
Zmarszczył brwi widząc znów parę tych samych kanapek. Żołądek powoli protestował, buntując się przed tą spożywczą rutyną.
- Suń się. Moja kolej.- Zagrzmiał Shizuo, czając się w pobliżu.
- Spadaj, byłem pierwszy.- Włożył ręce między kratki i przyłożył czoło i chłodnego obramowania.
- Powiedziałem wypad.- Chwycił ramię Izay i próbował go przewrócić do tyłu. Niski jednak się nie dał i chwycił mocniej sprzętu.
- Trzeba było na to wpaść wcześniej!- Zaczął się z nim szarpać, nie chcąc dać za wygraną. Niestety w teście na siłę przegrał z kretesem. Shizuo tryumfując, wcisnął w drzwi lodówki swoje pośladki.
Czarnowłosy zawarczał wściekle i rzucił z powrotem na Shizuo, próbując wytargować choć odrobinę miejsca dla siebie.
Było to osobliwe, gdy ich wilgotne ręce splotły się w silnym uścisku, próbując jeden drugiego odepchnąć. Izaya znał całkiem dobre taktyki wykręcania nadgarstków, lecz nie mógł się równać z uchwytem blondyna. Brak ubrań był dodatkową atrakcją, co nie uszło ich uwadze, gdy sparingowali się o prawo do miejsca przy lodówce.
Nigdy wcześniej jeszcze nie byli tak blisko siebie i w dodatku pozbawione to było morderczych intencji. Siłowali się, owszem, lecz dalekie to było od rozcinania skóry, czy łamania kości.
Izaya w końcu się poddał i zziajany padł na podłogę. Zaschło mu w gardle więc poczłapał do łazienki i szczuł Shizuo ściekającą mu po brodzie wodą. Nie musiał długo czekać, aż blondyn sam po nią poszedł i walka o lodówkę znów zawrzała na nowo. Kosztowało ich to więcej zachodu, niż jest warte, bo już po kilku chwilach maszyna przestała wytwarzać odpowiedni chłód. Skończyli leżąc na podłodze i gapiąc się w sufit.
Orihara błagał, by to się skończyło. Miał serdecznie dość, nawet jeśli przyszło mu pierwszy raz poznać z tak bliska swojego największego wroga. Jakimś cudem żył do tej pory i był za to wdzięczny, ale już miał dość.
Godziny mijały, cisza rozrywała im uszy. Gdy stracili zapal do czegokolwiek, nagle zaczęło robić się... chłodniej. Początkowo myśleli, że to wytwór ich bujnej wyobraźni, ale pod wieczór temperatura zaczęła spadać. Poprawiło im to nieco samopoczucie i ożywiło.
Izaya nie długo się jednak cieszył. Wszystko zaczęło popadać najwyraźniej w drugą skrajność, bo zadrżał i kichnął. Miał nadzieję, że wszystko wróci do poprzedniego stanu, lecz się mylił.
Tym razem zrobiło się niepokojąco zimno.
Ubierając swoje wcześniejsze, suche już choć cuchnące ciuchy, był zmuszony zacząć szukać czegoś dodatkowego w szafie.
- Co się tu do cholery dzieje…- Shizuo poszedł w jego ślady i tym razem poczekał, aż kleszcz wyszpera kilka bluz dla siebie, zanim sam zaczął szukać. Zabawne było to, że wszystkie ciuchy nie dość, że damskie, to były jeszcze na niego za małe. Chuchając sobie w dłonie i coraz intensywniej się przechadzając, próbowali się rozgrzać.
- Ktoś się nami dobrze bawi.- Izaya spojrzał w górę będąc prawie pewnym, że nie są tu pozozstawieni sami sobie. Nie podobało mu się to ani trochę.

Następny rozdział



piątek, 20 listopada 2015

Nie iGRAJ ze mną 8



- Tutaj masz łazienkę i czyste rzeczy.- Sabo podał Koali zawiniątko, wskazał drzwi i zakłopotany pobiegł znów do kuchni.- Jakbyś potrzebowała jeszcze czegoś, to krzycz! - Zawołał, przy akompaniamencie uderzających o siebie garów.
Dziewczyna dusiła się ze śmiechu, taktownie próbując nie dać nic po sobie poznać. Facet panikował przez kilka rozrzuconych skarpet i niepozmywane naczynia tak, jakby zaprosił dziewczynę do największego burdelu na świecie. Jak na mężczyznę, miał niesamowity porządek, którego nawet ona nie potrafiła utrzymać, zwłaszcza na nieproszonych gości. Rozglądała się ciekawie po mieszkaniu, a następnie weszła do łazienki. Tuląc do siebie ciepłą bluzę i jeansy nie mogła się nadziwić, że od tak weszła do mieszkania swojego kolegi z pracy i do tego brała u niego prysznic. Wszystkie jej wcześniejsze postanowienia trzymania się z facetami na dystans praktycznie legły w gruzach. Przestało jej to zbytnio przeszkadzać i teraz nawet zastanawiała się, czy pokaz jej umiejętności na ulicy nie zniechęcił aby Sabo do chęci dalszego jej poznawania. W końcu według mniemania męskiego grona japońskiej społeczności kobieta powinna być delikatna, milcząca i urocza w każdym tego słowa znaczeniu. Uważała, że daleko jej było do tej wizji, nawet jeśli na pierwszy rzut oka mogła sprawiać takie wrażenie.
Rozebrała się i weszła do kabiny, rozmyślając o tym wszystkim i ciekawsko przyglądając się otoczeniu. Podobał jej się zapach szamponu i żelu pod prysznic. Cóż… w końcu czuła go codziennie w biurze… Mydląc włosy, rozkoszowała się ciepłem wody, gdy tu nagle…
Trach!
Zapadły egipskie ciemności.
Pomrugała kilka razy i stłamsiła panikę, która zwykle w takich sytuacjach niespodziewanie paraliżowała jej ciało. Uświadamiając sobie, że po prostu musiał paść prąd, westchnęła i chciała spłukać jeszcze głowę, lecz nagle poleciał lodowaty strumień. Piszcząc, wyskoczyła z kabiny i po omacku zaczęła szukać ręcznika. Najwyraźniej Sabo musiał mieć podgrzewaną wodę elektrycznie, co nieco komplikowało jej możliwości umycia się.
Odczekała chwilę, lecz nic się nie działo. Nie słyszała też żadnych głosów z zewnątrz, więc odrobinę się zaniepokoiła. Wymacała klamkę i delikatnie uchyliła drzwi na korytarz.
- Sabo?
Odpowiedziała jej cisza. Opatuliła się więc ręcznikiem i niechętnie wyszła na zewnątrz, drżąc i ociekając wodą. Było to trochę nierozsądne z jej strony tak pokazywać się mężczyźnie, lecz teraz aktualnie martwił ją jego brak i dziwna spalenizna w powietrzu. Miała nadzieję, że nie leży gdzieś zwęglony i przypięty do gniazdka. Stąpając cicho, próbowała na oślep trafić do kuchni. Potykając się o przedmioty, obraz zaczął się nieco wyostrzać i nagle wgłębi korytarza ujrzała jakiś poruszający się kształt. Już chciała się odezwać, gdy nagle rozbłysło ostre światło latarki, oświetlając zakrwawioną twarz. Znów pisnęła i instynktownie cofnęła, natrafiając na mokrą powierzchnię, której sama była przyczyną.
Noga jej się poślizgnęła na gładkiej kafelce, a ręce powędrowały w poszukiwaniu czegoś, czego mogła się chwycić, przez co musiała puścić ręcznik, który zgrabnie ześlizgnął się z jej ciała. Na szczęście osuwając się na ziemię, pociągnęła za sobą również wieszak z płaszczami i leżała teraz pod nim, wydzierając się wniebogłosy. Gdy owiał ją słup światła, zaczęła wrzeszczeć na umorusanego przed nią faceta.
- Przepraszam! Przepraszam!- Krzyczał Sabo, jedną ręką paradoksalnie jak idiota zasłaniając oczy, a drugą, próbując pomóc leżącej. Latarka zdążyła spaść na ziemię i się stłuc, więc w sumie i tak nie musiał tego robić.- Nic nie widziałem! Nic a nic!
- Nie dotykaj mnie! I napraw to światło, idioto!- Opatuliła się szybko pierwszą lepszą kurtką i pognała w kierunku łazienki. Zza framugi jeszcze go beształa, a on próbował majstrować po ciemku przy korkach.- Co ty sobie myślisz, strasząc mnie taką twarzą w ciemności?! I co ci się z nią stało?!
- T-to k-keczup … Zapomniałem, że jak razem z bojlerem włącza się czajnik, to wyskakują k-korki.- zaczął drżącymi rękami grzebać przy szafce. – No i jak poszły, to z-zdusiłem opakowanie i tak jakoś samo…- Jąkał się przeraźliwie, bojąc się gniewu swojej ukochanej.
- Już nic nie mów!- Krzyczała czerwona w ciemności Koala i zniknęła w łazience. Już po chwili znów zrobiło się jasno i popłynęła ciepła woda. Zażenowanie i zawstydzenie szybko jednak ustąpiło wesołości, której nawet nie miała ochoty tym razem pohamowywać.

31.12.2014
- Dobrze, w takim razie wszystko mamy ustalone. - Nami zaczesała swoje długie do pasa włosy na plecy i zamknęła zeszyt.- Szef ma coś do dodania?- Spojrzała na Luffy’ego bez wyraźnej nadziei.
- Nie! Chodźmy jeść!- Zawołał żywo, na co reszta półprzytomnej ekipy zgromadzonej w gabinecie nieco się wzdrygnęła.
Byli właśnie po spotkaniu organizacyjnym, planując cele i zadania na przyszły rok. Z racji tego, że dostali kontrakt, mieli zostać obciążeni dodatkowymi obowiązkami, więc wiele spraw było do omówienia. Nami przedstawiała możliwości finansowe oraz ich zagospodarowanie, Usopp z Frankym oraz Chopperem nowe pomysły na postacie oraz szaty graficzne, Brook organizował zespół muzyczny oraz studio, w którym nagrają kawałki do gry, a Luffy z Zoro i Sanjim zaprezentowali dopracowane bronie, oraz przybliżyli nowy projekt nazywający się „diabelskie owoce”. Dzięki nim gracze mogliby posiadać nadnaturalne, trudne do zdobycia zdolności, wyjątkowe dla każdej postaci. Było to dobre urozmaicenie, które na pewno miało wzbogacić grę i pozostawić ją nadal w klimatach pirackich, bez zahaczania o fantasy i używanie magii, które odrobinę się konsumentom przejadło. Byli jak na razie jedyną ekipą w Japonii, która wchodziła na rynek z czymś takim, co wywołało niemałe poruszenie w skomputeryzowanych kręgach. Byli najbardziej wyczekiwaną produkcją przyszłych lat, co wywoływało na nich niemałą presję. Robin za to zebrała wywiad wśród innych działów, które również prężnie przygotowywały antagonistów takich jak rewolucjoniści i marynarka wojenna. Gracze mieliby wtedy możliwość wyboru pomiędzy byciem sprawiedliwym obywatelem, żądnym krwi piratem lub przeciwnikiem rządu. Udało im się stworzyć tak wiele wątków fabularnych i misji, że jak na razie tutaj mogli w tym temacie odpocząć.
- Mógłbyś przez chwilę udawać, że choć trochę traktujesz to poważnie - Rudowłosa opadła na krzesło i wyłączyła projektor. W sali znów zrobiło się jasno, a wszyscy przymrużyli oczy.
Każdy wyglądał na wykończonego, choć najgorzej prezentował się Sanji, którego cienie pod oczami ciągle przyciągały spojrzenia. Jego zwykle schludnie ułożone włosy oraz przemyślanie dobrany ubiór dziś pozostawiały wiele do życzenia. Również ilość wypalanych w przeciągu tych dwóch dni papierosów przekroczyła chyba dopuszczalne normy zdrowego rozsądku.
- Sprawdzasz próg śmiertelności dla palaczy?- Zapytał cichaczem Zoro, gdy Luffy z Nami kłócili się o stosunek do ich wspólnej pracy.
- A co cię to obchodzi?- Odpowiedział bez życia blondyn, mieląc w palcach kolejną fajkę, nie mogąc się doczekać wyjścia na taras.
- Bo śmierdzisz jak kłąb dymu. Ogarnij się.
- Trzeba było usiąść z przodu.- Wzruszył ramionami, nie za bardzo przejmując się uwagami.- Chociaż wtedy może nie przespałbyś pół spotkania…
- Czułbym to nawet na drugim końcu biura.- Zazgrzytał zębami udając, że nic o drzemce nie usłyszał.
- Gdybym chciał, mógłbym nie palić przez tydzień. Odwal się.- Nie miał ochoty dzisiaj na głupie rozmowy, był już wystarczająco rozdrażniony.
- Chyba prędzej się upiję, niż ty rzucisz palenie.
- Jest to bardziej prawdopodobne, niż to, że znajdziesz drogę do kibla.
- W twoich snach.- Prychnął, prawdziwie rozbawiony- Zdechniesz po godzinie.
- Proszę bardzo - Na jego oczach złamał papierosa i spojrzał gniewnym wzrokiem. – Tydzień. Jak wygram, będziesz odwalał moją robotę w biurze do odwołania.
- I vice versa. Gratuluję przegranej.
Sanji jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę  z powagi zakładu i jego konsekwencji, ale Zoro wyjątkowo go wnerwił. Właściwie wszystko go od wczoraj wkurzało. Impreza sąsiadów piętro wyżej, klaksony samochodów, mały pies w metrze, tłum na ulicach, sms z krótkimi przeprosinami…
Co ten facet sobie myślał?  Że: „Wybacz, wczoraj zatrzymała mnie praca, nie dałem rady przyjechać.” na następny dzień wszystko załatwi? Mógł mu przecież powiedzieć, że nie chce się widzieć i tyle, a nie wymyślać głupie wymówki. Zrozumiałby. Nienawidził kłamstw, już wystarczająco się ich nasłuchał w poprzednim związku i nie chciał kolejny raz przez to przechodzić. Puste obietnice bez pokrycia. Do tego przez to, że ostatnio z Łowcą prawie w ogóle nie pisali, nie miał nikogo, z kim mógłby szczerze porozmawiać. Był może Ace, ale on ostatnio sam nie był w najlepszym stanie na takie rzeczy. Do tego natłok obowiązków nie pomagał. Był wykończony.
- Ktoś ma jeszcze coś do powiedzenia?!- Krzyknęła Nami, tracąc panowanie przez rozwydrzonego szefa, który już któryś raz jej przerwał i jęczał o żarcie. – Nie? To wychodzimy!- Gniewnie  ustąpiła i zabrała płaszcz z krzesła, a reszta wesoło ruszyła w jej ślady.
Jako ostatni opuścili biuro i udali się w kierunku centrum, po drodze wpadając na kolację do ich ulubionej knajpy Going Merry, gdzie zjedli noworoczne danie- toshi koshi soba*. Przy posiłku śmiali się i wspominali, jak to wspólnie zakładali swój dział i jak wiele się do tej pory zmieniło. Wieczór w mieście był piękny, a na ulicach panował gwar. Sklepy i domy były ozdobione kodomatsu**, ludzie tłumnie kroczyli w kierunku buddyjskich świątyń, chcąc złożyć w nich swoje prośby i modlitwy. W końcu mieli Nowy Rok. W przeciwieństwie do reszty świata, nie obchodzili go hucznie z fajerwerkami, lecz właśnie spokojnie, wśród grona najbliższych. Tak samo postanowili Słomkowi i oni również ustawili się w kolejkę do jednej ze świątyń, czekając na swoją kolej. Mieli szczęście, ta akurat nie ciągnęła się na kilometry i dość żwawo posuwała się naprzód. Przy okazji każdy zakupił sobie wino ryżowe, dodatkowo poprawiając sobie nastrój. Zapach kadzideł roznosił się w powietrzu i przydrożne lampiony robiły niesamowity klimat.
- Gdzie wybieracie się na święta?- Zapytała Robi, tuląc się do silnego ramienia swojego dumnego z tego powodu mężem. Zakochani nie musieli się tłumaczyć, było oczywistym, że spędzą je wspólnie.
- Jadę odwiedzić babcię - Chopper uśmiechnął się promiennie i spojrzał na nią swoimi błyszczącymi oczkami - U niej na wsi panuje już ostra zima, będę musiał zabrać dużo ciepłych ubrań. Dostanę też pewnie po głowie, że tak rzadko do niej wpadam - Podrapał się z zakłopotaniem po karku.
- Ja spędzę te dni z ciepłą herbatą i książką przed kominkiem. Może wpadnie tez mój mały bratanek Laboon. Wtedy skończy się cisza i spokój. Yohohoho.- Szepnął Brook, pomimo wszystko najwyraźniej nie mogąc się doczekać.
- A ja wyciągnę moją zajebistą dziewczynę na coś dobrego!- Odparł dumnie Usopp, jak zwykle chwaląc się swoim skarbem. – Najpierw pójdziemy na…
- A ja z Ace’m, Sabo i Dziadkiem będziemy lepić bałwana!- Wydarł się Luffy, przerywając wkurzonemu koledze.
- Nie zauważyłeś, że nie ma jeszcze śniegu, debilu?- Prychnęła Nami i rozmarzyła się we własnych planach.- Ja będę u siostry i Bellemere. Pewnie całe trzy dni będziemy piec ciasta z pomarańczami i obżerać się do nieprzytomności - Uśmiechnęła się promiennie.
Sanji i Zoro przemilczeli te kwestie, uśmiechając się jedynie na opowieści swoich podjaranych wyjazdami przyjaciół. Ani jeden ani drugi nie miał rodziny, ani nawet najbliższych krewnych. Jedyne co im pozostawało, to spędzić ten czas w pojedynkę z telewizorem. Oczywiście dostali propozycję, by przyłączyć się do któregoś z wesołej gromadki, ale zręcznie je odrzucali, wymigując się jakimiś bezsensownymi wymówkami. Nie chcieli przeszkadzać w tak ważnym dniu, a tym bardziej czuć się jak ktoś obcy wśród grona czyjejś rodziny.
Wspólnie dotarli pod ołtarz i złożywszy ręce do modlitwy, pogrążyli we własnych myślach.
Sanji stał posępnie i nie wiedział właściwie, czy w ogóle chce o cokolwiek prosić. Bardziej dokuczał mu brak nikotyny, ale za nic w świecie nie chciał dać tego po sobie poznać i przegrać zakładu. Zerknął na Zoro, który jako jedyny nie złożył rąk, tylko gapił się na rzędy lampionów.
- Ty się nie modlisz?- Zapytał
- Nie wierzę w Bogów.- Powiedział poważnie, głęboko się nad czymś zastanawiając. Spojrzenie miał smutne, co niezmiernie zaskoczyło blondyna. Przez tą jedną krótką chwilę poczuł więź z tym glonem zdając sobie sprawę, że oboje tak naprawdę nie są szczęśliwi i jedynie ukrywają swoje smutki. Był nawet trochę ciekawy, jakie zmartwienia plątają się pod tą zieloną czupryną. Widząc jego poważny profil i błyszczące w uchu trzy złote kolczyki, znów musiał przyznać, że jest całkiem przystojny. Odwrócił wzrok, gdy wróciła do niego wizja ostatniego wspólnego wieczoru i westchnął, ściskając w kieszeni komórkę.
Nagle rozległo się bicie dzwonu. Huk stu ośmiu uderzeń*** rozszedł się po okolicy, a Słomkowi jak i zgromadzeni wokół ludzie, ciesząc się jak dzieci, w końcu poczuli prawdziwą magię tego wieczoru. 
...
- Całkiem dobre. - Szepnął Ace, nie na żarty się już denerwując i przeżuwając ostatni kawałek świątecznego ciasta.
Byli na dachu ich biurowca i patrzyli w dół na rozświetloną ulicę, siedząc praktycznie na krawędzi budynku. Shanks przygotował dla nich szampana i jedzenie, oraz zestaw mini zimnych ogni oraz świeczek, które rozstawione, leżały sobie dookoła nich. Portgas jeszcze nigdy nie był na takiej oficjalnej randce i szczerze- był cholernie zaskoczony pomysłowością i otwartością swojego pracodawcy. Rumieńce zawstydzenia dalej nie schodziły z jego piegowatych policzków, ale na szczęście mógł to przypisać ogólnie panującemu chłodowi. Korek od butelki wystrzelił w powietrze, gdy w okolicy rozległo się bicie dzwonów i złoty płyn polał się do kieliszków.
- Za Nowy Rok! Obyś mi sprawiał jeszcze więcej kłopotów, niż dotychczas!- Shanks podał mu trunek i delikatnie uderzył szkłem o szkło.
- Chyba nie wiesz, o co prosisz.- Uśmiechnął się Ace i z wdzięcznością przyjął alkohol.
- Bardzo dobrze wiem.- Shanks posłał mu jedno z tych spojrzeń, które wywołało w żołądku Portgasa motylowy zryw.
Ace szybko dopił resztę szampana i odstawił kieliszek. Drżał, choć wcale nie przez to, że było chłodno. Pierwszy raz w swoim życiu tak bardzo bał się zaangażować. Wiedział, że mężczyzna obok niego nie chce ulotnej znajomości i nie bawi się nim w żaden sposób. Był na wyciągnięcie ręki, a jednak miał wrażenie, że nic wcale nie będzie takie proste. Taki długi czas żywił uczucia do niewłaściwej osoby, że nie był w stanie stwierdzić, czym tak właściwie jest to, czego pragnie, choć już pewien zarys tego widział.
Shanks kręcił się chwilę po dachu, opowiadając mu jakieś śmieszne historie z życia firmy i w końcu usiadł koło niego. Mówił dalej, a piegowaty słuchał z zaciekawieniem. W końcu jednak jego myśli zaczęły wędrować innym torem, zahaczając o spoczywającą koło niego wysuniętą na murku dłoń. Serce mu przyśpieszyło, kiedy sięgnął swoimi palcami szorstkiej skóry mężczyzny i delikatnie zaczął ją głaskać, dalej potakując i uśmiechając się. Shanksa widocznie wybiło to z rytmu i choć chciał kontynuować, wychodziło mu to nader marnie. Ace był zaskoczony, że tak na niego działał. Fascynowało go to, schlebiało mu, ale też stresowało, bo zaczął wykonywać krok i pokazywać drugiemu, że daje mu do siebie dostęp.
- Ace…- Shanks odchrząknął ze zdenerwowania - Co się zmieniło? - Zapytał niepewnie - Chciałbym wiedzieć, bo… nie wiem jak odczytywać ostatnio twoje zachowanie… - Przyglądał się palcom, które dalej głaskały wierzch jego dłoni. Ciepłe prądy przeszywały ich ciała na każde muśnięcie.
Ace wiedział, że nie ma co już owijać w bawełnę. Wziął głęboki wdech.
- Chcę spróbować - przełknął ślinę - Niczego nie mogę ci obiecać. Nie chcę też, żebyś myślał, że jesteś dla mnie jakimś zastępstwem. Więc... jeśli jeszcze mnie chcesz… To i ja się postaram. Po prostu… Ja…- uniósł wzrok i zaniemówił.
Jeszcze nigdy nie widział, by Shanks kiedykolwiek tak na niego spojrzał. W jego oczach kryło się niedowierzanie i ekscytacja. Wiedział już, że razem z tą deklaracją nie ma odwrotu i był szczerze zdziwiony, że zamiast paniki, która ciągle mu towarzyszyła, w końcu poczuł spokój. Zupełnie jakby zrzucił z siebie jakiś wielki ciężar własnego oszustwa. Gdy jego policzka dotknęła ciepła dłoń, zanurzył w niej twarz i przymknął oczy. Nie okazując oporu, pozwolił mężczyźnie na kolejny krok. Myślał o tej chwili już od pewnego czasu i teraz serce prawie rozsadziło mu pierś. Najpierw drugie usta zaczęły delikatnie składać pocałunki na jego skroni, a on poddawał się w obezwładniającym uczuciu, które rozpalało jego ciało. Wargi szybko się odnalazły i delikatnie połączyły, dając upust emocjom. 
Jeśli wcześniej myślał, że wie co znaczy kochać i doświadczać tego uczucia, to nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się mylił.

Następny rozdział
...
*toshi koshi sobą-makaron w bulionie.
**kodomatsu- tradycyjna japońska dekoracja na Nowy Rok. Wykonana z drewna sosnowego, bambusa lub innych gałązek drzew. Ma za zadanie witać duchy przodków i przynosić obfite plony oraz dobrobyt.
***Sto osiem uderzeń ma oznaczać ilość ludzkich grzechów, których człowiek się dopuszcza na tym ziemskim padole.
...
^^ umieram. Niedługo święta!*jara się choć jeszcze cały miesiąc i trochę* Jakby ktoś był zainteresowany, to będę w Krakowie na XmassConie 5 i 6 grudnia. Już się nie mogę doczekać! Będę przebrana za Robin błąkając się z grupką Onepiecowych zjebów^^ Mam nadzieję, że Wy też spędzacie jakoś fajnie czas w mikołajki? Buziaki dla Was:*

piątek, 13 listopada 2015

W potrzasku 2

      Dobra, tak jest chyba w porządku.
      Patrzył jeszcze na swoją barykadę, która choć prymitywna, zawsze podnosiła jego marne szanse na kilka sekund przewagi. Na pewno nie zaszkodziło spróbować, choć przyznał, że upocił się przy tym niesamowicie.
     Przycupnął za stosem mebli i zajrzał do ogołoconego pokoju. Pod przeciwległą ścianą, siedział związany szmatami, nieprzytomny i zakrwawiony Shizuo. Głowa wisiała mu bezwładnie, opadając na pierś, a tors unosił się delikatnie, dając jedyną namiastkę jakichkolwiek oznak życia. Izaya dawno tak bardzo nie igrał z życiem, jak w czasie wiązania tego potwora. Każdy ruch podrywał go do pionu i kazał uciekać na klatkę schodową. Wątpił, by w momencie przebudzenia bestia miała dobry humor, zwłaszcza po ostatnim incydencie, więc musiał być czujny.
      Wyszczerzył się w uśmiechu na swoje dzieło, choć szybko mina mu zrzedła, zdając sobie sprawę że utknęli w tym bagnie razem. Gdy czekał na pobudkę blondyna, rozmyślał nad swym beznadziejnym położeniem. Żałował, że nie ma przy sobie swojego sprężynowego noża i komórki. Bez nich czuł się trochę jak upośledzony. Że też musiał zrzucić kurtkę na parterze! Chociaż w sumie powinien się cieszyć, że uratowało mu to kości przed połamaniem.
      Nie był przerażony, bardziej towarzyszyło mu uczucie irytacji. Brał udział w zjawisku, które wykraczało poza ramy normalności, choć był święcie przekonany, że jest na to jakieś racjonalne wytłumaczenie, tylko gdzieś mu umyka. Nie zdarzało mu się raczej nie mieć nad czymś kontroli, a już wyjątkowo kłopotliwe było to, że Shizuo zawsze się spod niej wyłamywał. Zmarszczył brwi i przygryzł paznokieć, próbując rozgryźć tę paranormalną zagadkę, analizując różne możliwości i poniekąd trochę się ekscytując. Nie był przyzwyczajony do niedoinformowania i pozbawienia możliwości uzyskania informacji.
      Przerwał mu obolały jęk.
      Przyjmując pozycję gotowości, wyjrzał zza swej meblowej barykady i przyjrzał budzącemu się blondynowi. Wstrzymał oddech i rozpoczął punkt pierwszy oswajania bestii.
Shizuo uniósł głowę i rozchylając jedno oko, rozejrzał się dookoła. Próbował poruszyć rękami, lecz odkrył, że jest związany. Zmarszczył wściekle brwi i obnażył zęby.
      - Shizu-chan, cokolwiek myślisz, daj mi coś wyjaśnić.- Zaczął Izaya, choć nadziei nie miał żadnej, że mężczyzna go wysłucha.
      - Czemu jestem związany?- Zapytał zachrypiały, rozpoznając głos swojego wroga i szarpnął się wściekle.
     - To ze względów bezpieczeństwa.
     - Ty mały gnoju...- Warknął i tym razem użył więcej siły, przez co więzy zaczęły pękać.
Swoją nadludzką siłą zaczął się bez problemu wyswabadzać, również przypominając sobie, kto go wcześniej tak urządził. Nadzieja Izayi na konwersację właśnie legła w gruzach, więc ewakuował się na schody w akompaniamencie ryku furii blondyna. Barykada została roztrzaskana, rozpoczynając pościg. Zbiegali po piętrach jak dzikusy, przeskakując po kilka stopni naraz. Izaya czuł na karku gorący oddech i miał wrażenie, że się zaraz przewróci. Nie wiedział ile to mogło trwać. Serce waliło mu jak oszalałe a mięśnie zmuszały do nadludzkiego wysiłku. Nie miał gwarancji, że potwór zorientuje się, że coś tu wyjątkowo nie gra. Uświadamianie tego zwierzęcia mogło zająć więcej, niż przewidywał, a z każdym krokiem i skokiem czuł, że coraz bardziej się męczy. Nawet jeśli był bardziej zwinny, to krótsze nogi i słabsza wytrzymałość już dawały mu się we znaki. Słyszał, jak za nim cielsko obija się o ściany i jak pała żądzą, by ukręcić mu kark.
      - Shizu-chan!- Krzyknął między oddechami, lecz oczywiście nie doczekał się odpowiedzi.- Czy nie widzisz...- sapnął i schwycił poręczy, by nie ześlizgnąć się ze stopni.- ...czegoś dziwnego?!- Nadal brak reakcji, zupełnie jakby krzyczał do rozwścieczonego na korridzie byka.- Spójrz!- Wskazał mijane już któryś raz drzwi, przy których walały się szczątki mebli.
     O dziwo blondyn zwolnił i wyjątkowo zainteresował zjawiskiem. Znieruchomiał i chyba doszedł do wniosku, że rzeczywiście widok jest mu znajomy.
     - Widzisz?- dyszał Izaya, drżącą ręką opierając się o poręcz. Otarł pot z czoła i wskazał na piętro. Nie rozumiał, jak ten wielkolud mógł jeszcze być taki rześki.- Próbuję ci powiedzieć...
     Nagle jego gardła dopadły długie palce. Zaliczył plecami i głową bolesny kontakt ze ścianą, ledwo mogąc złapać oddech. Przez jedną chwilę stracił czujność i teraz mógł jedynie liczyć na cud.
     Shizuo balansował gdzieś pomiędzy rozsądkiem a furią. Zerkał to na siniejąca twarz swojego wroga, to na numer piętra.
     - To jakaś twoja kolejna sztuczka, padalcu?!- Ryknął i trochę rozluźnił uścisk, by usłyszeć odpowiedź.
     - A jaki... miałbym... w tym... interes?!- Krzyknął, zanim znów został podduszony. Syknął i wierzgał nogami. Robiło mu się ciemno przed oczami. Gdy już myślał, że koniec jest bliski, palce puściły i osunął się na ziemię. Kaszląc przeraźliwie i pocierając krtań, zawzięcie łapał oddech. Kroki Shizuo oddaliły się. Izaya podniósł się do siadu i z nieukrywanym zdziwieniem patrzył, jak blondyn zszedł właśnie z górnego piętra.
     Patrzyli na siebie oniemiali.
     - Co jest...?- Zapytał Shizuo i znów skierował się na dół. Wrócił jednak tą samą drogą.
     - Niesamowite.- Szepnął Izaya i tym razem sam spróbował. Zostawił bestię na piętrze i zrobił dokładnie to samo, wracając na to samo miejsce.
     - Niesamowite...? Tyle potrafisz mi powiedzieć, gnido?- Znów chciał go dopaść, ale czarnowłosy uniósł dłonie w obronnym geście.
     - Myśl racjonalnie.  Choć w twoim przypadku i jedno i drugie słowo jest nie na miejscu.- Powiedział, nie mogąc się powstrzymać. - Ale zastanów się. Nie mam broni. Jestem uwięziony tu z tobą. Jesteśmy światkami jakiejś dziwnej, przestrzennej anomalii. Chyba nie sądzisz, że to moja wina?
     - Oczywiście, że twoja. Gdyby nie ty, dawno bym leżał na łóżku i oglądał mój ulubiony serial!- Wrzasnął i zbliżał się coraz bliżej chłopaka.
     - Powtórki lecą w soboty.- Dodał niewinnie i uskoczył przed ciosem, który zagłębił się w tynkowaną ścianę. Przecież to nie było trudne wiedzieć, co jego potworek lubi oglądać w telewizji.
     - Ty...- Zawarczał jak rasowy wilczur.
     - Również wątpię, czy dałbyś radę wydostać się stąd sam, więc apeluję o to, byś rozważył odroczenie zbicia mnie własnymi rękami do momentu, aż razem czegoś nie wymyślimy.
     - Jeśli jest stąd wyjście, to znajdę je nawet bez ciebie!- Skoczył na kleszcza, który skrzywił się i umknął przed kolejnym ciosem.
     Izayi brakowało pomysłów. Był zbyt zmęczony, obolały, spragniony i głodny na myślenie. Miał więc tylko jedno wyjście. Rzucił się do jedynego w pokoju, otwartego wcześniej okna. Bez zawahania wskoczył na parapet. Shizuo był pewny, że ma go na wyciągnięcie ręki, lecz zamarł, gdy czarnowłosy odbił się od framugi i skoczył w dół.
      Blondyn patrzył oniemiały, jak chude ciało spada i zanim zdążył cokolwiek zrobić, już stracił go z oczu. Wiedział, że kleszcz jest porąbany, ale żeby aż tak, by popełniać samobójstwo? Wystawił głowę poza mur i spojrzał w stronę, gdzie powinna znajdować się tokijska ulica i połamane truchło Izayi.
Szybko jednak się cofnął. Od tego widoku zakręciło mu się w głowie. Nie wiedział, jak to jest możliwe, ale nie było widać ziemi. Bloki piętrzyły się, wydłużone jak w jakiejś komputerowej grze, ciągnące się tysiące pięter w dół i w górę. To było tak chore i nienormalne, że upadł na plecy, oddychając szybko.
     - I co? Robi wrażenie, nie? - Zapytał Izaya, który jak gdyby nigdy nic siedział sobie obok na kanapie.
     - Jak...? Ale co...? Dlaczego...?- Pytał oniemiały, podnosząc się z ziemi i wskazując to na kleszcza, to na okno, znów podszedł do parapetu.
     - Mnie nie pytaj, wiem tyle co ty.- Powiedział, wyjątkowo zirytowany na własną uwagę.
     - Ale... skąd wiedziałeś, że jak wyskoczysz...- Zrobił dziwny gest ręką, obrazując jego cudowną materializację i zmierzwił złote włosy, znów siadając na ziemi. Nie potrafił tego pojąć.
     - Zgadywałem.- Wzruszył ramionami i odwrócił twarz.
     Przecież mu nie powiem, że najpierw sam wypchnąłem na zewnątrz jego ciało. Pomyślał ze zgrozą.
     - Jesteś chory.- Wyjrzał znów za okno czując, jak robi mu się słabo.
     - Możesz sobie spróbować, całkiem ciekawe doświadczenie.
     - Podziękuję.- Otarł pot z czoła i zamilkł. Ten wybryk musiał wybitnie nim wstrząsnąć, bo się praktycznie całkiem uspokoił, a Izaya mógł odetchnąć z ulgą.
     Shizuo marszczył brwi przez większość czasu i chodził z kąta w kąt, ignorując obecność swojego wroga, zbyt przejęty nadnatualnym zjawiskiem.
     Orihara też się nad nim zastanawiał i zaczął razem z blondynem badać otoczenie. Niestety nie mieli za dużego pola do popisu, w samym pokoju prócz szafy z ubraniami, kanapy, lodówki oraz doniczki ze storczykiem nie było już nic. Reszta mebli została rozniesiona w drobny mak i walała się dalej po klatce schodowej.Winda dalej nie działała, a w łazience nic interesującego oprócz kibla, umywalki i prysznica się nie znajdowało. Przynajmniej spłuczka w sedesie działała, jak należy. Byli częściowo uratowani. Interesujące było również radio na komodzie, lecz niestety nie odbierało żadnej stacji. Mogli za to włączyć sobie płytę z przebojami Elvisa Presleya, zawsze coś...
     Żaden z nich nie chciał przyznać, że nic twórczego oprócz kanapek z szynką w lodówce nie znalazł. Jedyne co się jednak zmieniało, była pora dnia. Za oknem zrobiło się ciemniej, a nadnaturalna cisza wykręcała im uszy. Dźwięki ulicy powinny się wdzierać do pomieszczenia, a do nich docierał jedynie nieznaczny szum wiatru. Zupełnie, jakby naprawdę znaleźli się na niesamowitej wysokości, odcięci od świata na dole.
     Izayi nie pasowało to za bardzo. Stracił cenny dzień w pracy, przez co znacznie ucierpi jego wizerunek. Zwłaszcza, że dał niezły popis z Shizuo na ulicach Tokio. Pewnie jego telefon na parterze wibrował jak szalony, chyba że ktoś już go sobie bezczelnie przywłaszczył, co było bardziej niż prawdopodobne. Westchnął i padł z powrotem na kanapę. Zdecydowanie zmęczyły go te bezowocne próby odnalezienia wyjścia z tej pułapki.
     - Shizu-chan, a może byś tak spróbował zrobić dziurę w ścianie, co? Z twoją siłą nie powinno być problemu.-Zapytał od niechcenia. Do tego ta cisza go irytowała.
     - Jesteś głupi? Nie będę od tak walił w beton. - Warknął, nawet na niego nie patrząc, wyciągając ubrania z szafy.
     - Byłoby to bardziej użyteczne, niż szukanie Narnii...- Westchnął i podniósł się z kanapy. Zrobiło mu się niebezpiecznie sennie.
     - Czego?- Blondyn odwrócił się do niego z nierozumującym wyrazem twarzy.
     - Nie ważne…- Oparł się o jedną ze ścian, nie widząc sensu tej konwersacji. Miał ochotę odpocząć, lecz nie miał gwarancji, że nie obudzi się już po drugiej stronie. Wystarczającym cudem była ich w miarę spokojna rozmowa.
Im dłużej się kręcili, tym większe dopadało ich zmęczenie. Izaye niepokoił fakt, że w lodówce znajdowały się jedynie dwie kanapki. Jeśli mają tu przetrwać, to to im zdecydowanie nie wystarczy. Zastanawiał się, czy istniała możliwość, że ktoś z zewnątrz mógłby tu do nich trafić. W końcu Shinra widział, jak wbiegali do budynku, może jakimś cudem byłby w stanie się tu dostać? No i czy znaleźli się w tej sytuacji z przypadku, czy może raczej ktoś to zaplanował? Wrogów miał tylu, że nie był w stanie nawet określić, kto mógłby za tym stać.
     Ocknął się, ze zgrozą zdając sobie sprawę, że prawie przysnął siedząc na klapie od kibla. Przemył twarz w umywalce i wrócił do salonu. Shizuo dość nerwowo przystępował z nogi na nogę. Z założonymi na piersi rękami, wpatrywał się w martwy punkt na przeciwległej ścianie, myślami błądząc najwyraźniej gdzieś indziej. Izaya znów doszedł do niepokojących wniosków.
     - Masz fajki?- Zapytał, choć znał już odpowiedź na pytanie.
     - Nawet nie próbuj mnie wkurwiać.- Odszczeknął, a żyłka na skroni niebezpiecznie zapulsowała.- Jak mamy się do jasnej cholery stąd wydostać?- W pokoju robiło się coraz ciemniej.
     Izaya nie lubił nie umieć odpowiedzieć na jakieś pytanie. Podirytowany na stan rzeczy i swoje zmęczenie, najchętniej poszedłby spać i jutro się tym zajął. Żołądek również brutalnie manifestował swoje niezadowolenie i w sumie nie tylko jego. Obojgu burczało w brzuchach, a po intensywnej gonitwie było to tym bardziej dotkliwsze. Stwierdził, że musi chociaż skubnąć ich ubogiego prowiantu. Shizuo poszedł w jego ślady i już po chwili zjedli po swojej części kanapki, resztę odkładając z powrotem do lodówki. Ta dziwna cisza i zgoda panująca między nimi, wydała się jeszcze bardziej nienaturalna.
     Siedząc po ciemku w dwóch różnych kątach pokoju, próbowali nie zasnąć. Męczyli się z tym dość długo, a ich głowy kiwały się i opadały, lecz zaraz podrywały, by sprawdzić, czy któryś nie wpadł na pomysł dania sobie jednak po mordzie.
     Przez ciemności nie byli w stanie dokładnie określić, czy patrzą sobie w oczy, czy jedynie wydaje im się, że siebie obserwują. Słyszeli jedynie czasem swoje głębsze oddechy, lub zmianę niewygodnej pozycji. Izaye mrowiło dziwne uczucie. Zupełnie jakby siedział w klatce z jakimś dzikim zwierzęciem, które w każdej chwili mogło wyjść z cienia i go rozszarpać żywcem. Walczył z opadającymi powiekami lecz wiedział, że nie potrwa to długo. Nie pozwalał sobie zasnąć, dlatego niesamowitą ulgą było dla niego, gdy usłyszał ciche pochrapywanie z drugiego końca pokoju. Wdzięczny za tą drobną rzecz, również odpłynął, zapadając w płytki, niespokojny sen, zastanawiając się, co przyniesie następny dzień i na jak długo będzie im dane tu tkwić, zanim skończy im się cierpliwość i się pozabijają.

Następny rozdział
    
Zapraszam też na trzeci rozdział Atramentowych więzi :*