środa, 24 czerwca 2015

Nie iGRAJ ze mną 4


Grupka mężczyzn, pokonując czerwony dywan, przekroczyła właśnie próg wejścia, legitymując się magnetycznymi kartami, jak na prawdziwe szychy przystało. Przeczesując swe wystylizowane fryzury, poprawiając krawaty i ściągając czarne okulary, wśród wzdychających dookoła nich, rozanielonych kobiet, znaleźli się w centrum uwagi. Rozległy się oklaski, które faceci w czerni przyjęli z szerokimi uśmiechami, a następnie szybko wtopili się w tłum, mając nadzieję przyjmować gratulacje kiedy indziej.
- Czaaaaaaaaaaaaaaaaad!- Krzyknął Luffy, porzucając swoją otoczkę zajebistości i kręcąc się w koło jak małpa, rozglądał po sali.
Całość prezentowała się bardzo oryginalnie. Sufit zamiast tradycyjnego oświetlenia, był usiany błękitnymi neonami, rozstrzelonymi po całości w postaci rozgwieżdżonego, nocnego nieba. Parkiet lśnił i odbijał ten efekt, sprawiając wrażenie tafli jeziora. Wszytko zachowywało prostotę, ale też elegancję. Jasnym światłem zostały uraczone jedynie stoliki i bar. Kelnerzy we frakach obsługiwali gości i wymieniali talerze.
- Na wypasie.- Przyznał Ace, również kiwając z uznaniem głową i zagwizdał, widząc najważniejszy punkt wieczoru.- Spójrzcie na wyżerkę.
- Pięknie podane...- Zachwycał się Sanji, lustrując  potrawy z zapartym tchem.- Widzicie tę kompozycję?!- Wskazał na jedno danie, ale reszta go nie słuchała.
- Przyjemne klimaty.- Uśmiechnął się Sabo, nalewając już sobie ponczu i słuchając lekkiego jazzu, którym raczył ich zespół na żywo. Rozglądał się z zainteresowaniem po twarzach, chcąc wyłapać tą jedyną.- Shanks się popisał.
- Ważne, że jest alkohol.- Mruknął Zoro, nie za bardzo odnajdując się w atmosferze.
- No tak, glony potrzebują nawodnienia.- Skomentował blondyn, już nakładając sobie przystawki i głośno delektując się ich konsystencją smaku.
- Nie boisz się, że spuchniesz od tych kalorii?- Warknął na odczepkę, zdenerwowany tymi zachwytami.
- Natura obdarzyła mnie nie tylko złośliwością.- Sanji pokazał mu język i pomachał brwiami, co tylko rozeźliło Roronoe. 
Traktował ich kłótnie jako dobry system odreagowania. Od wczoraj był tak cholernie spięty, że generalnie nie mógł na niczym skupić. Może i nie było to w porządku, ale dzisiaj jakoś wybitnie go bawiło.
- Naprawdę? Masz więcej wad?- Prychnął i patrzył na wszystko prócz blondyna. Również wyjątkowo odpowiadał na każda zaczepkę. Zwykle to miało swoje granice, ale ostatnio jakoś nie bardzo. Obojgu to chyba nie przeszkadzało.
- No wiesz... jestem aż tak okropny?- Zrobił niewinną minkę.- Też potrafię być czasem miły.
- Podaj mi przykład, bo nie uwierzę.- Wziął od kelnera kieliszek z winem i duszkiem zaczął pić.
- Masz fajny tyłek w tych spodniach.
Zoro popluł się trunkiem, aż kilka osób spojrzało w ich stronę. Sanji musiał się nieźle powstrzymać, by nie buchnąć śmiechem.
- Mihawkowi na pewno się spodoba.- Poklepał go po plecach, gdy tamten pozbywał się procentów z płuc i rzucił mu stalowe spojrzenie.
...
- Widzisz ją?- Sabo razem z Acem lustrowali gości zza egzotycznej palmy.
- Kobiety zawsze się spóźniają. Lepiej pomóż mi znaleźć pana ananasa i... o nie, nie, nie...- Szepnął piegowaty i schował za plecy kolegi, gdy ujrzał kogoś zgoła innego.- I unikać szefa...- Jęknął, gdy i tak został dostrzeżony. Shanks zaczął iść w ich stronę.- Ratuj mnie, kurwa. - Jęknął jak duszona świnia, a blondyn jedynie zaśmiał nerwowo, nie wiedząc, co zrobić.
- Hej! I jak tam? - Zapytał czerwonowlosy.- Czemu chowacie się za bluszczem?- Zaśmiał się
- To jest palma, bucu.- Mruknął piegowaty, obrócony do ściany.
- Co mówiłeś? Że świetnie mi w garniturze?- Zażartował mężczyzna i wymownie pokazał drugiemu, by ich zostawił..
- To ja pójdę po coś do picia.- Oznajmił Sabo i gdy się oddalał, posłał przepraszające spojrzenie zdruzgotanemu Ace'owi. Rozkaz to rozkaz.
- Swoją drogą ty też masz swój niczego sobie.- Szepnął mu do ucha, pochylając się odrobinę.
- Nie tak blisko, jesteśmy wśród pracowników.- Odsunął się delikatnie i odchrząknął. Wyczuł od szefa delikatne upojenie, co go zaniepokoiło.- Powinieneś się hamować, jeszcze masz przemówienie.
- To musisz mnie pilnować całą noc. Bo chyba nie dam rady.
- Cóż, rzeczywiście masz problem z pojęciem „hamulec”.- Odebrał mu kieliszek i wylał do palmy.- Ale nie będę twoją niańką.
- Przecież żartuję. - Uśmiechnął się i westchnął. Nagle posmutniał, co było wybitnie dziwne.
Chwilę milczeli, a Portgas czuł się coraz bardziej skrępowany. Nagle jednak dostrzegł w tłumie Marco, który rozmawiał z kimś przy barze. Uradowany, chciał jak najszybciej się przy nim znaleźć i zagadać, ale powstrzymał go silny uchwyt.
- Poczekaj.- Szepnął poważnie Shanks.
- Puść mnie, dasz mi w końcu spokój? Ile razy mam to powtarza...- Zaniemówił, bo jego obiekt westchnień nie przyszedł sam.
Patrzył, jak blondyn podaje dłoń długowłosej piękności i prowadzi na parkiet. Jej jasnozielone fale opadały na nagie ramiona, a złote, wielkie oczy nieśmiało witały się z resztą gości. Jej szczupłą talie opinała żółta sukienka do kolan, uwydatniając krągłe biodra i piersi. Długie nogi przyozdobione wysokimi szpilkami, niepewnie pokonywały drogę do kolejnej grupki znajomych. Oboje trzymali się za ręce i wymienili porozumiewawcze i ciepłe spojrzenia. Mężczyzna dodawał jej otuchy. Wyglądali razem... pięknie.
- Ace...- Posłuchaj...- Zaczął czerwonowłosy, wyrywając go z porażających myśli.
- Zostaw mnie!- Wyrwał się i ruszył w tłum
Pierwszy raz zobaczył jego „wspaniałą” Monet na żywo. Kiedyś widział jej zdjęcie, podkradając Marco portfel, ale wtedy jeszcze miała krótkie włosy i śmieszne, niepasujące do twarzy okulary. To co dzisiaj zobaczył nie było brzydkim kaczątkiem, tylko przepięknym łabędziem. Jak miał się równać w ogóle z kobietą? Czy naprawdę tak dobitnie życie musiało mu wciąż pokazywać, że nie ma szans? Po prostu cudownie.
Ignorując nawoływania Shanksa, zniknął wśród ludzi.
Sabo miał pewne wątpliwości zostawiając przyjaciela, ale szybko o tym zapomniał, bo chwilę potem, przy wejściu zrobił się niezły szum. Zainteresowany podszedł bliżej i zaniemówił tak bardzo, że o mało nie upuścił trzymanego w dłoni talerza z kanapkami.
Do sali wkroczyły cztery piękności. Goście zaczęli szeptać, oniemiali urodą i kreacjami przybyłych. Każdy z obecnych mężczyzn, zlustrował kobiety od góry do dołu, musząc być przywołanym do porządku przez swoje dziewczyny, czy żony.
- No, moje drogie panie. Czas na łowy.- Nami odgarnęła burzę rudych loków i puściła nieświadomie oczko do pierwszego przystojniaka.
- Pozwolicie, że się oddalę.- Zaśmiała się Robin i ruszyła w kierunku swojego męża, którego wypatrzyła przy scenie.
- Mogłam wybrać tą drugą sukienkę...- Szepnęła zawstydzona Vivi, poprawiając, w jej mniemaniu, zbyt duży dekolt. Czuła się strasznie nieswojo przez te zaciekawione spojrzenia.
- Nie narzekaj. Ty przynajmniej nie masz niewygodnych butów, których ktoś szantażem nie wcisnął ci na nogi.- Warknęła ostatnia, posyłając pochmurne spojrzenie jednej z dziewczyn.
- Boże... Ale narzekacie. Jedyna taka okazja, by pokazać nogi i cycki, a jęczycie jak zapaśnicy sumo.- Rudowłosa fuknęła jak rasowa kocica.
- Już wystarczająco męczę się w pracy w formalnym stroju, to jeszcze tutaj mnie czekają tortury.- Westchnęła Koala i rozejrzała się za stolikiem. - Nie wiem jak wy, ja idę usiąść.- Ruszyła w kierunku wygodnego krzesła.
- Nami, nie zostawiaj mnie.-Vivi przykleiła się do ramienia przyjaciółki, która zachichotała i pociągnęła ją na parkiet.
- Wyglądasz pięknie, nie masz się czego wstydzić!- Chwyciła ją w talii i szepnęła do ucha.- Kohza na pewno dzisiaj zwróci na ciebie uwagę.
- A-ale co ty mówisz?! Jakby mi zależało...
- O spójrz, tam jest.
- Gdzie?- Ożywiła się, ale nikogo nie dostrzegła, po chwili węsząc złośliwość koleżanki.- Ty podła, ty!- Dźgnęła ją w żebra.
- To przecież widać, że na siebie lecicie. Szkoda tylko, że on taki nieśmiały...- Pokręciła ze zrezygnowaniem głową, ale nagle porzuciła temat, bo zespół zaczął grać żywsze rytmy.- Och, to świetna piosenka, chodź!- Wciągnęła niebieskowłosą do tańca.- Bawmy się do białego rana!- Krzyknęła Nami, obracając się i swą zieloną suknią oraz odsłoniętym ciałem, prowokując pożądliwe spojrzenia. Obie śmiały się i wyginały w rytm muzyki. Po chwili reszta gości, zachęcona dwoma odważnymi tancerkami, ruszyła także na parkiet.
- Pięknie dzisiaj wyglądasz.- Powiedział Sabo, zwracając na siebie uwagę błękitnych i pewnych siebie oczu. Jak zwykle poraziła go ich magiczna głębia. Zupełnie jakby za każdym razem poddawała go próbie. Nie wiedział skąd znalazł odwagę by podejść, ale najwyraźniej działał jak w transie.
- Miło mi.- Rzekła krótko, uśmiechając się jak zwykle słodko. Pomimo błagalnych myśli, usłyszała jednak niechciane pytanie.
- Mogę się przysiąść?
- Proszę.
Nie rozumiała tego gościa. W pracy była dla niego surowa. Wytykała wszystkie błędy, wysyłała z pierdołami, robiła wszystko, by go od siebie odepchnąć. Niestety zdawała sobie sprawę, że w pewnym sensie chyba to przyciąga do niej mężczyzn, gdyż najwyraźniej robiła z siebie zdobycz do upolowania. Kiedy ona naprawdę chciała by dali jej spokój! Starała się być miła, bo w końcu pracowali w tym samym dziale, ale w jaki sposób powinna się go pozbyć? Nawet gdy chciała okazać odrobinę więcej niechęci, te ciemne i ufne oczy jakoś jej na to nie pozwalały. Nie to, że go nie lubiła... Miał w sobie coś pozytywnego i uroczego, ale po prostu...
- Lubisz tego typu imprezy?- Zapytał, delikatnie poluźniając krawat.
- Doceniam bardziej dobrą książkę.- Rozglądała się po tłumie, podpierając podbródek na dłoni.
- A co zalicza się do pani ulubionych lektur?- On za to bezwiednie wodził wzrokiem po jej odważnym dekolcie.
- Wątpię, że gusty nam się pokrywają.- Może powinna go od razu uświadomić? To chyba dobry pomysł zanim...
- Nie wierzysz w to? - Uśmiechnął się rozbawiony i zupełnie niezrażony.
- Posłuchaj...- Zaczęła i spojrzała na niego, ale on już stał z wyciągniętą ręką.
- Zatańcz ze mną. - Powiedział, jakby wyczuwając, co chce mu powiedzieć.
Zawahała się. Zacisnęła dłonie ma gładkim materiale swej ciemno-różowej sukienki. Nie wiedziała czy jest bardziej poirytowana czy zawstydzona.
- A jeśli odmówię?
- To spróbuję znów za pięć minut.
- A jeśli dalej nie będę zainteresowana?
- To może znajdę sposób, byś była.
Oboje najwyraźniej zamierzali być dzisiaj uparci. Muzyka jak na złość zwolniła, wkraczając w romantyczne klimaty. W końcu odpuściła, mówiąc sobie, że w sumie jej wszystko jedno.
- W porządku.- Odstawiła torebkę i podała mu dłoń.- Ale ostrzegam, lubię deptać partnera.- Uniosła podbródek, okazując odrobinę wyższości i lekceważenia.
- Jestem gotów zaryzykować.- Poprowadził ją na brzeg innych par i subtelnie zbliżył, sięgając ręką do jej tali.
Obróciła głowę, onieśmielona jego pewną postawą. Nie pomagał przyjemny dreszczyk, gdy ciepły oddech owiał jej szyję, a przyjemny zapach mężczyzny koił jej zmysły.Właśnie za to siebie nie lubiła. Bardzo szybko ulegała wszelkiego rodzaju flirtom. Widziała zazdrosne spojrzenia innych kolegów z firmy i coś się w niej zagotowało. 
Trofeum. Ładny obrazek. Te słowa wciąż wirowały jej w głowie.
Zaczęli spokojnie, zachowując delikatny dystans. Kołysali się w rytm muzyki niespiesznie, zupełnie jakby najpierw chciał ją wybadać. Dłoń lekko, choć zdecydowanie trzymała ją na granicy pleców z biodrem. Choć chciała być rozluźniona, mięśnie napinały jej się do granic możliwości. Nie lubiła tańczyć, bo nigdy jej to nie szło za dobrze. Miała przykrą tendencje do prowadzenia i za każdym razem, nawet jak się starała, nie mogła tego powstrzymać. Do tego te niewygodne buty...
No i go nadepnęła. Oczywiście.
- Mówiłam.- Westchnęła, starając się nad sobą zapanować.
On jedynie się zaśmiał i delikatnie nią obrócił. Wróciła do niego niechętnie, choć tym razem bliżej. Ścisnęła delikatnie męskie ramie, znów gubiąc krok. Miała ochotę stąd uciec.
- Rozluźnij się.- Powiedział, pieszcząc miłym brzmieniem jej ucho. Zwolnił odrobinę, by za nim nadążała, choć to i tak nie uchroniło go przed kolejnym zduszeniem obcasem.
- Łatwo ci mówić. - Zdenerwowała się, choć zachowywała pozory opanowania. Wstrzymała oddech, gdy w jednej chwili chwycił ją w talii i unosząc w górę, okręcił dwa razy. Wylądowała z powrotem lekko na ziemi, zdziwiona jego siłą. Nim zdołała coś powiedzieć, zdecydowanie poprowadził ją kolejnymi krokami i niespodziewanie ujrzała salę do góry nogami, gdy odgiął ją w tył. Powróciła w jego ramiona i z zapartym tchem oplotła ramionami jego szyję, trzymając się jej kurczowo, nie potrafiąc przewidzieć, co będzie dalej. Znów zwolnili kroku, a ona próbowała uspokoić przyśpieszony oddech i gorąco, jakie towarzyszyło ich bliskości. Ich biodra się zetknęły, a nogi ocierały się o siebie przy zdecydowanych krokach. Obracał nią, by zaraz potem znów wpadła w jego ramiona i kołysał, zupełnie jak fale morskim statkiem. Jego spojrzenie oplatało ją, a dotyk wypalał znamiona na skórze. Dawno nie czuła się tak... 
Lekka.
Nagle się opamiętała. Zdała sobie sprawę, że poddaje się urokowi praktycznie nieznajomego mężczyzny, który robi z nią, co chce. Nie chciała tego. Nie pozwoli kolejny raz stać się czyjąś zabawką. Tym razem sama weźmie sprawy w swoje ręce.
Spojrzała nagle na niego. Ich oczy się spotkały i mężczyzna był zaskoczony, że tak śmiało na niego patrzy. Przełknął ślinę i lekko zestresował, gdy przejechała niby przypadkiem palcem po jego szyi.
- Lepiej tańczysz, niż idziesz na prostej drodze.- Zażartowała, zerkając celowo na chwilę na jego usta.
Był tak zaskoczony zmianą jej postawy, że odjęło mu mowę. Do tego na niego również działała ta bliskość, dlatego musiał się bardzo skupić na kolejnych słowach.
- Gdyby znienacka nie oślepiła mnie urodą pewna kobieta, to pewnie i to drugie by mi wychodziło.
Spuściła twarz jakby w zawstydzeniu i uśmiechnęła się.
Sabo był podekscytowany. Czyżby zmieniła zdanie, co do niego?
- Chcesz odpocząć?- Zapytał, czując jak miękną mu nogi.
- Chętnie.- Potwierdziła i wrócili do stolika, trzymając się za ręce.- Przyniesiesz mi coś do picia?
Blondyn pokiwał głową i odszedł, po drodze bojąc się, że tym razem znów się wywali. Był wniebowzięty. Z cichym „jes!” poleciał po napoje, nie zdając sobie sprawy z poważnego spojrzenia dziewczyny za plecami.
Zaczęły się przemówienia. Padło milion podziękowań i gratulacji. Oklaski wybuchały co chwilę, na przemian ze śmiechem. W końcu całość dobrnęła do finału i Słomiani mogli powrócić do swojego stolika VIP, gdzie rozpijali się dalej w najlepsze.
- Jeszcze jednego!- Krzyknął Luffy, nie czując w końcu karcącego wzroku swego brata i zabrał kelnerowi kolejną butelkę alkoholu, nieuważnie polewając wszystkim wokół do kieliszków.- Za One Piece!
Wszyscy wznieśli toast, a dookoła rozległy się oklaski.Opróżnili naczynia duszkiem.
- Hej, może zagramy?- Franky wskazał głową na stoły z bilardem, które właśnie się zwolniły. Swoimi szerokimi ramionami zajmował oparcie całej kanapy, obejmując przy tym swoją spokojną i piękną żonę.
- Świetny pomysł! Podzielmy się na drużyny!- Wstał Brook i pociągnął za sobą trochę onieśmielonego Choppera, który tak jak ich kierownik, był już pijany.
- Ja wracam na parkiet.- Nami odstawiła kieliszek i pobiegła do machającej jej Vivi.
- O ile ktoś da radę wstać.- Zakpił Zoro, patrząc na rumianego Sanjiego.
- To nie są jeszcze granice mych możliwości.- Blondyn nie dał mu tej satysfakcji i płynnie się podniósł.
- Zawsze jest szansa, że potkniesz się po drodze.
- Zdążę zauważyć tą podstawioną nogę.
- Te chlopaki, sohki, ale jesteśffcie razem w drużynie-hyk!- Zaśmiał się Luffy, dumnie dzierżąc już kija z Brookiem. Usoop wziął pod swoje skrzydła Choppera, a Franky był z Robin.- Gramy dwóch na dwóch.
Obojgu zrzedły miny i zgrzytając na siebie zębami, nie skomentowali tej decyzji.
- Mam nadzieję, że umiesz grać.- Zoro spojrzał na niego z udawaną pogardą.
- Zdziwiłbyś się, jak dobrze potrafię obchodzić się z kijem.- Pomachał brwiami, trochę śmiało wyskakując z aluzją, ale Roronoa podchwycił tę słowną zabawę.
- Zobaczymy jak trafiasz.- Uśmiechnął się w taki sposób, że Sanjiemu odebrało dech. Wcześniej glon nie reagował na jego zbereźne zaczepki.
- Czy to wyzwanie?- Odpowiedział tym samym, ekscytując się coraz bardziej. Potwierdziło je zadziorne spojrzenie.
Cholera, jest mi jakoś dziwnie… Myślał o tym, jak zmieniło się jego podejście. Po za tym… Powinien teraz skupić się na czymś innym. W końcu miał szansę spotkać Łowcę w rzeczywistości i chyba go to przerosło. Odpisał mu wtedy, ze da jeszcze znać, co z dniem i godziną spotkania. Tak się tym zestresował, że na razie odrzucił jakiekolwiek propozycje, chcąc się uspokoić. Zaczął mieć wątpliwości, że osoba z którą pisał, nie będzie taka, za jaką ją miał. 
O czym on myśli, nikt przecież nie jest idealny! Chociaż… Przez cały czas go za takiego uważał... I to go przerażało. Zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Może to nadal było za wcześnie?
Z letargu ocknął się, gdy Zoro pochylił się do stołu, celując w białą bilę.
Sanji przełknął ślinę.
Roronoa podsiadł drewniane obramowanie, by mieć lepszy dostęp. Jego wygięte plecy w dopasowanej koszuli, silne dłonie, odsłonięte do łokci i skupiony wzrok- przedstawiły jak dotąd znienawidzonego wroga, jako kogoś innego. Jakby stał przed nim ktoś obcy, a nie durny glon. To wina alkoholu? Roku celibatu?
Bile odbiły się o siebie i poturlały po stole. Jedna wpadła, przydzielając im połówki. Luffy jęknął i zrobił kwaśną minę. Zoro obszedł stół i wbił jeszcze dwie, lecz za czwartym razem nie wycelował. Przeciwna drużyna przejęła kolejkę.
- Myślałem, że na więcej cię stać. – Powiedział, odpalając papierosa.
- Daję ci fory.- Nie opuszczał go ten tajemniczy wyraz twarzy.
Sanji uniósł brew.
Pijany Luffy, choć trafił cudem w białą kulę, to niestety nie pomyślał, że to nie ona ma wpaść do dołka. Załamany Brook zaczął mu tłumaczyć zasady, podczas gdy blondyn podszedł do stołu, wybierając cel.
Pierwsza bila nie sprawiała trudności, choć skopał jej tor, przez co miał problem z druga, ponieważ ich połówki przysłaniały kule przeciwnika. Rozważał uderzenie z różnych stron, ale do żadnej nie był przekonany. Szum w głowie nie pomagał. Wzdrygnął się, gdy usłyszał szept przy uchu.
- Może tyłem?
Sanji się zaśmiał, niesamowicie zaskoczony. Obrócił twarz i uśmiechnął. Ciekawe czemu pomyślał o czymś zbereźnym? Przyjemne dreszcze przebiegły wzdłuż jego pleców, gdy poczuł przyjemne ciepło za sobą.
- Uważasz, że nie dam rady?- Zapytał, zdając sobie sprawę, że to odbicie niekoniecznie musi się udać, zwłaszcza w jego stanie. Podjął wyzwanie, obracając się przodem do zielonowłosego, który owiał go zaciekawionym spojrzeniem. Cofnął się do tyłu, nie spuszczając z niego wzroku, usiadł na stole i zarzucił za siebie kij. Wygiął usta w uśmiechu, manewrując przy tym papierosem i spojrzał na bile, odchylając się delikatnie. Wiedział, że broni honoru, dlatego nie uderzył od razu. Dokładnie wymierzył kąt i kula wpadła do celu. Czując się jak zwycięzca, zdmuchnął pył z końcówki kija i znów złączył wzrok z mrocznymi tęczówkami.
Przeszły go ciarki. Tych oczu jeszcze nie znał. Drapieżnych, a jednocześnie zainteresowanych. Czy przypadkiem nie działała za bardzo jego wyobraźnia? Czyżby wypił za dużo? Czy to, że zawsze się nienawidzili, a teraz próbowali znaleźć kontakt było swego rodzaju samo w sobie podniecające?
- Co, zdziwiony?- Zapytał trochę nerwowo, strzepując pył do popielniczki i próbując znaleźć drogę dla kolejnej bili.- Moja zajebistość powaliła cię na łopatki?
- Nie jesteś ostatnio zbyt śmiały, głupia brewko?- Założył ręce na piersi, obserwując go bardzo uważnie.
- Nie rozumiem, ja tylko zaliczam dołki.- Czemu nie mógł się powstrzymać? Głupie żarty z marimo zamiast kłótni były najwyraźniej bardziej kuszące. Czy chciał znaleźć ich granicę? – A ty o czym myślisz? - Dlaczego nie odpuszczali? Po za tym, jeśli biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, Mihawk powinien być jednym z powodów, by się tak nie spoufalał, a jednak to ignorował.
- O czymś zgoła podobnym.
O mało się nie zachwiał. Zrobiło mu się gorąco i trochę za szybko obrócił się do Zoro, przez co dał mu do zrozumienia, że pomyślał o tym, o czym tamten chciał. Roronoe jedynie to rozbawiło i wziął kolejny łyk piwa. Był jakiś taki…
Właśnie… jaki? Serce biło mu tak szybko.
Nagle ze sceny ktoś przemówił przez mikrofon.
- Przepraszam…
Muzyka przestała grać. Wszyscy spojrzeli w ich stronę. Był to Marco najwyraźniej ze swoją dziewczyną. Sanji zmarszczył brwi i poczuł nieokreślony niepokój.
- Chciałbym coś ogłosić.- Powiedział mężczyzna do mikrofonu i spojrzał na swoją wybrankę, która zarumieniła się po czubki uszu.- Razem z Monet się pobieramy.
Sanji pobladł. Zaraz potem w panice zaczął szukać w tłumie Ace’a. Rozległy się oklaski, a on oddał kij Zoro.
- Wybacz, muszę coś teraz zrobić.- I nie tłumacząc nic więcej, pobiegł na parkiet, rozglądając się za piegowatą twarzą.
Głos ze sceny oznajmiał datę ślubu, a ludzie wiwatowali i życzyli im najlepszego.
- Ace!- Zawołał, próbując go znaleźć i modląc się, żeby był gdzieś w pobliżu. Nagle wpadł na kogoś i zanim zdążył przeprosić, poznał szefa.
- Widziałeś go?- Zapytał również spanikowany Shanks i na przeczące kręcenie głową, zaklął siarczyście.- Gdy tylko to zrobisz, przyprowadź go do mnie.
- Jasne.- Potwierdził i już chwilę potem, zauważył go pod jedną ze ścian.
Jego pusty, zdruzgotany wzrok, ścisnął go za serce.

Następny rozdział
...
OK! Ostatnio zapomniałam Wam napisać posłowia xD Dziękuję za komentarze, ciesze się, że ktoś czeka na te opowiadanka^^ (Ayo, jak Ty się cudownie dla mnie produkujesz T^T *wzruszona*) Teraz fakt, mam trochę więcej czasu, ale nie obiecuję, że uda się coś częściej pisać. Jest mi tu coraz milej^^ Wiem, że jeszcze nic się nie dzieje, to takie wstępy do kolejnych rozdziałów.  Myślałam, że mniej mi tego wyjdzie, a tu proszę. Cóż tu jeszcze dodać... Że po HQ planuję Durararę :D! O! Jebłam spoilerem! xD Ktoś się cieszy? I znów rusza anime, boziu jakam ja szczęśliwa! T^T


niedziela, 21 czerwca 2015

Cień iskier 9


Świat naprawdę jest czasem piękny. Te myśli nie opuszczały Hinaty od wczoraj. Poranna przejażdżka rowerem znów sprawiała mu radość, doceniał ciepło promieni słońca i świeży zapach lasu. W końcu zmartwienia odeszły na bok, zastąpione rannymi sms'ami. Jak to cudownie obudzić się i dostać zwykłe pytanie w stylu: jak się spało? Nawet matka z siostrą parzyły na niego podejrzliwie. Na szczęście nie zdążyły zapytać, czy znalazł dziewczynę bo jedynie chwycił swoje kanapki i wybiegł z domu.
            Trochę zastanawiało go, że na razie tak luźno do tego podchodzi, ale na powagę przyjdzie czas potem. Teraz miał zamiar cieszyć się, że jego marzenia się spełniły. No i ostatnie wydarzenia...

Rumieńce nie opuszczały jego policzków. Miał ochotę mówić, że jest szczęśliwy całemu światu. Szczególnie chciał pogadać z Noyą, który tak go wspierał. Nie mógł się też doczekać spotkania ze swoim chłopakiem...
            CHŁOPAKIEM!
            Boże, jak to zajebiście brzmiało.

- Uwaga!

Nim zdążył się zorientować, na drodze, którą zwykle pokonywał na pamięć, pojawiła się niespodziewana przeszkoda, a skrzekliwy krzyk staruszki niestety nie zdążył go w porę ostrzec.

Przekoziołkował jak rasowy akrobata nad barierką robót drogowych i efektownie zarył facjatą w, bogu dzięki, górkę miękkiego piachu. Zakopał się aż po pas, jeszcze nie pozbywając się zaskoczenia. Plując sypkim gruntem i otrzepując się z brudu, wygrzebał się z pomocą babulinki i z ulgą nie zarejestrował poważniejszych obrażeń, prócz paru zadrapań od kamyczków i otarć. Rower, który poleciał razem z nim też cudem wyszedł bez szwanku. Ciuchy jednak były zniszczone. W szkole zrobi dzisiaj furorę, a w domu będzie miał piekło...

- Zakochanie to piękna sprawa.- Powiedziała kobieta, próbując pewnie zgadnąć powód jego nieuwagi, nie zdając sobie nawet sprawy, że strzeliła w dziesiątkę.

- Taaaak...- Odparł jej zawstydzony i rzucając podziękowanie, wsiadł z powrotem na rower.

Dlaczego bujanie w obłokach zawsze musi robić mu krzywdę?

***

- A ty co? Przez dżunglę się przedzierałeś?- Zaśmiali się koledzy z drużyny, widząc go wjeżdżającego na plac przed szkołą.

- Na pewno miał bardzo bliskie spotkanie z naturą.- Dodał okularnik.

- Bliskie, to ty zaraz będziesz miał spotkanie z moją pięścią.- Warknął Hinata, co spotkało się z ogólnym rozbawieniem i wyobrażeniem sobie, jak taki kurdupel próbuje dosięgnąć brody Tsukishimy. Prychnął i zaraz poczerwieniał, gdy zdał sobie sprawę, że Kageyama również jest wśród nich.

- Czy ty zawsze musisz sobie robić krzywdę?- Zapytał go czarnowłosy, odprowadzając go na tyły i pomagając mu zapiąć rower.

- Nic mi nie jest przecież...- Burknął mu, gdy odbierał od niego kłódkę i powielił jego wcześniejsze myśli. Trochę było mu wstyd, że kolejny raz robi z siebie pajaca.

Tamten westchnął tylko i z uśmiechem oddał mu kluczyk. Patrzył na niego z taką czułością, że rudowłosy musiał uciec wzrokiem, nerwowo poprawiając swoje i tak już pomięte i umorusane ubranie. A tak chciał dzisiaj dobrze wyglądać! Rany, przecież potem ma do niego  iść, co powiedzą jego rodzice? Po prostu cudnie...

- Dam ci u siebie jakieś częste ubrania.- Niespodziewanie poczochrał go po włosach, otrzepując je jeszcze z resztek piasku. Robił to chwilę, by potem pogłaskać po skroni i policzku.

Hinata zapomniał przez moment jak się oddycha. To wszystko naprawdę było jak sen. Zerknął na niego, zaskoczony i podekscytowany. Ten delikatny dotyk był taki przyjemny... Do tego nie dość, że odwiedzi jego pokój to jeszcze da mu swoje ciuchy! Czy można umrzeć ze szczęścia? Szkoda, że jeszcze miał przed sobą tyle godzin oczekiwania i trening.

Przez chwilę się zastanawiał, czy Kageyama go pocałuje. Nawet jeśli byli obecnie sami na tyłach szkoły, to przecież nie powinni tego robić w miejscu, gdzie w każdej chwili może ktoś wyskoczyć. Może i dobrze, że do niczego nie doszło bo dosłownie w tej samej sekundzie, gdzie oboje o tym myśleli, Nishinoya pojawił się w oknie na parterze nad nimi i zaśmiał.

- Co tam, gołąbeczki?- Zapytał, machając brwiami i uśmiechając się chytrze.

Tobio odskoczył przerażony od rudzielca i odwrócił czerwoną twarz. Wyglądał na przerażonego.

- Nie strasz nas tak.- Szepnął Hinata, któremu serce również podskoczyło do gardła.

- To nie ja się migdalę na terenie szkoły, zboki.

- N-nic nie robiliśmy!- Jąkał się niższy, zaprzeczając trzęsącymi się dłońmi.- Poza tym bądź ciszej...

- No przecież się nie drę. - Zaśmiał się i dalej bawiła go zdziwiona mina czarnowłosego.- Ale wam razem słodko~- Zrobił usta w dziubek i podparł na parapecie.- Ptaszyny~

- Idź już!- Warknął speszony chłopak i Noya ze śmiechem mu odmachał, znikając w klasie.- Boże...- Przetarł twarz, dopiero teraz się uspokajając.

- On wie?- Zapytał Kageyama, lekko oniemiały.

Hinata przez chwilę się zestresował i wystawiając palce, zacisnął usta w wąska linię, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

- Tak wyszło...? - Zaczął ostrożnie, czując jak pocą mu się dłonie.- Ale jest w porządku! W sensie, że nie wygada.- Szybko go uspokoił, samemu panikując.

- Przecież nie jestem zły. - Podrapał się z zakłopotaniem po karku.- Po prostu zaskoczony...- Uśmiechnął się zakłopotany.- To mi musisz opowiedzieć, jak to wyszło. Teraz lepiej wracajmy do szkoły, zaraz zaczną się lekcje.

- Dobrze.- Hinata pozbierał swoje rzeczy i ruszył z przyjacielem do budynku. Żałował, że nie może mu tu okazać swojej czułości, ale stwierdził, że to będzie dla nich bezpieczniejsze i prawdopodobnie z wzajemnością.

***

- Ktoś chętny na wypad na miasto przed weekendem?- Zapytał Tanaka, zsuwając z siebie przepocone spodenki.

- Ja marzę tylko o łóżku...- Jęknął Sawamura, rozmasowując obolałe przedramiona. Ostatni tydzień był dla nich piekłem.

- Dlatego najlepiej się rozluźnić procentami...- Chwycił go pod ramię chłopak i wwiercał paluchem w policzek.- Nie bądź sztywniak.

- My też z Hinata pasujemy.- Powiedział Kageyama, na co rudzielec poczerwieniał.

- A dlaczegóż to? Od kiedy to macie wspólne plany, które nas wykluczają?- Dopytał ciekawski pomysłodawca wypadu. Nishinoya zdusił parsknięcie.

- Wybierzemy się kiedy indziej.- Odpowiedział wymijająco, nie reagując na zaczepkę. Niektórzy rzucali ich zaciekawione spojrzenia.

- Jak tam chcecie. Nuuudziarze.- Chłopak pokazał im język i odwrócił się do reszty.- To co? Kierunek na dziś to....!

- Sorry, nie tym razem.

- Jestem zmęczony.

- Egzamin.

- Skoro ty idziesz to ja nie.

Podczas gdy Tanaka emował w kącie, reszta drużyny zdążyła się przebrać.

***

- Słabo, że pokarzę się twoim rodzicom w brudnych ciuchach, nie?- Z dwojga złego wolał jednak tą opcję niż cuchnący, sportowy strój. Chociaż po dzisiejszej burze od nauczycieli nie był co do tego przekonany.

- Nie przejmuj się tym.- Uspokoił go, obracając się i sprawdzając, czy koledzy są już wystarczająco daleko.- To jesteśmy sami.- Westchnął, jakby poczuł ulgę.

Hinata zacisnął palce na ramieniu torby. Stresował się dość poważnie. A jeśli go nie polubią na wstępie? Albo strzeli jakąś gafę, poprzekręca słowa w przywitaniu? W jego przypadku wszystko było możliwe…

Nagle poczuł przyjemne ciepło i spojrzał na swoją dłoń, którą oplatały palce chłopaka. Zaczerwienił się po same koniuszki uszu.

- A-a jak ktoś zobaczy?- Rozejrzał się nerwowo, choć w okolicy było pusto.

- Nie denerwuj się tak.- Ścisnął go mocniej, próbując dodać otuchy.- To nie oświadczyny.

- Zobaczymy, jak ty będziesz szedł do mojej mamy.- Pokazał mu język, próbując zignorować drugą część zdania.

Kageyama uniósł brwi.

- Z oświadczynami?

- Nie! – Wydarł się, jeszcze bardziej speszony. - O czym ty myślisz?!- Odwrócił wzrok.- Już lepiej nic nie mów.- Burknął, gdy tamten zaczął się głośno śmiać.

- A taka jest straszna?- Zapytał, gdy w końcu się uspokoił.

- Hmmm, chyba mniej niż moja siostra.- Kąciki ust powędrowały mu ku górze.- Natsu to diabeł wcielony.- Już sobie wyobrażał, jak dziewczynka go męczy by pobawił się z nią lalkami. Z drugiej strony był ciekawy, ile wytrzyma taki sztywniak z dzieckiem.

- Jak mnie zaprosisz to się przekonam.

- Życie ci niemiłe. – Zaśmiał się i pomyślał, że to naprawdę miłe. Iść tak z Kageyamą, trzymając się za ręce i nie wrzeszczeć na siebie, jak to zwykle mieli w zwyczaju. To znaczy to też było fajne, ale teraz… było tak inaczej. Ciepły prąd płynął mu wzdłuż ramienia, a policzki wciąż paliły. Niedługo mu chyba tak zostanie na stałe. Będzie mógł robić już nie tylko za marchewę ale też i rasowego buraka.

Dyskutując żywo, trafili w końcu pod dom Tobio. Ostatecznie puścili swoje dłonie i otworzyli furtkę. Hinata nie był jakoś szczególnie zaskoczony wyglądem, w końcu budynek nie różnił się znacznie od całej reszty wzdłuż alei, którą szli. Zwrócił jednak uwagę na zadbany ogród i minimalizm, w przeciwieństwie do własnych włości, gdzie matka z siostrą przyozdabiały pierdołami każdy możliwy kąt. Przez to dom, nawet jeśli napaćkany, zawsze sprawiał u niego wrażenie bardziej przytulnego, dlatego tutaj poczuł się odrobinę obco. Do tego te jego brudne ciuchy… A jak rodzice Kageyamy to pedanci?!

Zanim zdążył na dobre rozwinąć swe panikujące myśli, o zawał serca przyprawiły go otwierające się frontowe drzwi, w których stanęła kobieta uderzająco podobna do stojącego z nim chłopaka. Psychicznie jednak nie był gotowy na konfrontację z nią więc całkowicie zapomniał języka w gębie. Uprzedziła go jednak, bo od razu zwróciła się do syna.

- No jesteś w reszcie! Ile karzesz czekać na siebie…- Zauważyła Hinatę i pomrugała kilka razy.- Mogłeś powiedzieć, że przyprowadzisz kolegę.- Chwyciła się zmartwiona za policzek.- Przyszykowałabym więcej przekąsek.

- Dzi-dzień dobry! Jestem Hinata Shoyo, chodzę do klasy z pani synem!- Hura, nic nie pojebał! Fanfary! Na pierwszy rzut oka wydała mu się strasznie sympatyczna jak na to, jakie miał pierwsze wrażenie z mordą Kageyamy. Zdecydowanie łagodniejsze rysy.

- Jak to, przecież mówiłem, że przyprowadzę gościa…- Zmarszczył brwi, nie za bardzo rozumiejąc. Przekroczyli próg i ściągali buty.

- No, ale mówiłeś o jednym…- Jego matka wyglądała na równie zaskoczoną.- Nawet nie wiesz jak się zdziwiłam, nie sądziłam, że masz takie urocze koleżanki.- Szepnęła i szturchnęła go porozumiewawczo w żebro.

KOLEŻANKI?

- Słucham?- Tobio wytrzeszczył oczy, a Hinata próbował utrzymać równowagę po tym, jak zrobiło mu się słabo.

- Cześć!- Odezwał się piskliwy głosik na szczycie schodów.

Rudowłosy był pewien, że jego zgrzyt zębów usłyszeli wszyscy obecni.

- L-lily…?- Wydukał spanikowany czarnowłosy, zerkając nerwowo na swojego chłopaka. Bał się, że zaraz wybuchnie. – C-co tu robisz?

- Nie odpowiedziałeś mi ostatnio, postanowiłam, że może zapytam cię osobiście.- Dodała słodko, odgarniając rozpuszczone włosy. Znów ubrała sukienkę, tym razem błękitną, dopasowaną do talii. – Mam nadzieję, że nie sprawiam kłopotu?- Zerknęła niepewnie na purpurowego Hinatę.

Nikt się nie odezwał, a nieświadoma niczego matka postanowiła ratować honor pani domu więc oznajmiła, że upiecze babeczki i zachęciła, by wszyscy poszli na górę i na nie poczekali. Skończyło się więc tak, że cała trójka usiadła na podłodze w pokoju Kageyamy i mierzyła się na spojrzenia. Na drodze do zabicia się pewnej dwójki na szczęście na przeszkodzie stał niski stolik.

- Więc…- Tobio zupełnie nie wiedział, jak sobie poradzić. Pominął też kwestię zdobycia przez dziewczynę adresu, wolał chyba nie znać jej możliwości. – O co chciałaś zapytać?

Rudowłosa nie była najwyraźniej zadowolona z obecności nieproszonej w jej mniemaniu osoby i wierciła się nerwowo na poduszce. Straciła trochę pewności siebie i nie za bardzo wiedziała jak zacząć.

Hinata za to myślał, że go zaraz coś strzeli. Nie mógł uwierzyć, że znów widzi to wstrętne babsko i to jeszcze w najbardziej bezczelnym wydaniu. Dobrze, że Kageyama nie brał tym razem w tej intrydze udziału, bo chyba by go udusił gołymi rękami. Hamował się bardzo, by nie powiedzieć czegoś głupiego. Jego całe wyobrażenie spędzenia tego wieczoru właśnie legło w gruzach. Nawet nie potrafił się cieszyć, że w końcu może zobaczyć pokój Tobio, w którym w sumie nic specjalnie wyróżniającego się nie było. Proste łóżko i meble, jakieś stosy czasopism, piłka…

- Nie wiem czy powinnam o tym mówić… Myślałam, że będziesz sam…- Powiedziała bardzo dosadnie.

- Peszek.- Wymsknęło się Hinacie, zanim zdążył ugryźć się w język. No i opanowanie szlak trafił. Dziewczyna spojrzała na niego wilkiem.- My też myśleliśmy, że będziemy sami.

Kageyama trzepnął go po głowie, choć to nie wymazało wcale jego złośliwego uśmieszku, gdy zobaczył minę Lily. Czarnowłosy jeszcze chciał coś powiedzieć, ale zawołała go matka z dołu. Tym razem jednak Hinata go uprzedził.

- Ja pójdę. A wy załatwcie to, co macie do załatwienia.- Spojrzał wymownie na Tobio i wstał. – Skoro najwyraźniej jestem przeszkodą.- Odpowiedziało mu pełne paniki spojrzenie.

Opuścił pokój bardzo pewny siebie. Dlaczego tak nagle? Bo znał uczucia Kageyamy? Chciał by w reszcie zakończył tę sprawę? Zobaczyć reakcję dziewczyny? Nie wiedział. Teraz po prostu chciał odetchnąć. Nie mógł zrobić nic innego, jak mu zaufać. Zszedł po schodach i po odgłosach krzątania trafił do kuchni. Trochę niepewnie przekroczył jej próg i nieśmiało chrząknął, zwracając uwagę kobiety.

- Och, przecież…- Zmieszała się, gdy go zobaczyła. Twarz miała ubrudzoną mąką.

- W porządku, ja pomogę. Co mogę zrobić?- Był zawsze bardzo blisko ze swoją mamą i siostrą, więc nie straszne mu były kuchenne rewolucje. Po akacji z Lily jakoś też się przestał stresować i miał ochotę zająć czymś innym.

- Ale gościom tak nie wypada…-  Zaczęła zakłopotana ale szybko zmieniła zdanie, widząc zapał chłopaka. Chodziło jej tylko o zrobienie herbaty, ale z rozpędu zabrali się też za ciasto. Poczuł się w jej towarzystwie, o dziwo, bardzo swobodnie. Roztaczała wokół siebie jakąś przyjazną aurę. Zaczął się tłumaczyć ze swojego brudnego ubrania, co na szczęście przyjęła z rozbawieniem. Rozmowa jakoś się rozkręciła i weszła na tematy szkolne, gdy kończyli pracę.

- Hinata, tak? Gracie razem, prawda? – Uśmiechnęła się do niego ciepło i wstawiła babeczki do piekarnika.- Dużo mi o tobie opowiada. Zawsze się zastanawiałam, kiedy cię w końcu zaprosi.

- Tak…?- Zaczerwienił się i oparł plecami o blat.

- Mam nadzieję, że nie sprawia wielu problemów? Ma dość specyficzny charakter…- Znów wyglądała na zakłopotaną i Hinata z rozbawieniem doskonale wiedział, co ma na myśli. – Pewnie dlatego taki jest, bo nie ma rodzeństwa… No i ten kontakt z ojcem i problemy w gimnazjum…

- Nie powinna się pani martwić.- Szybko jej przerwał, zarażając uśmiechem.- Może i nie zawsze się dogadujemy i często na siebie krzyczymy, ale jest dobrym przyjacielem.- Powiedział bez skrępowania, zanim się zastanowił.

Kobieta najpierw się zdziwiła, a potem wybuchła śmiechem na tą szczerość.

Przekazała mu tacę z napojami i powiedziała, że doniesie babeczki, jak już będą gotowe. Podziękował jej i na drżących nogach poszedł na górę.

Rany, dobrze, że nie wyskoczył z niczym o miłości i tak dalej. Czasem czuje się tak swobodnie, że zupełnie się zapomina. Zastanawiał się, czy kobieta byłaby dla niego równie miła, gdyby znała prawdę… Zastanawiał się też, jaki w takim razie jest ojciec. Tutaj miał o wiele więcej wątpliwości. Miał nadzieję, że dwójka na górze zdążyła już porozmawiać.

Z drugiej strony był ciekawy, co Kageyama jej powiedział…

Odstawił tacę na podłogę i podkradł się do drzwi, które były lekko uchylone. Nadstawił ucha.

Niestety gdy tylko to zrobił, drzwi otworzyły się z impetem i trzasnęły go w głowę. Zwinął się na dywanie i trzymając za skroń, zobaczył tylko dwie drobne stópki, które go minęły. Jęknął i doniósł wzrok na bladego czarnowłosego, który zdał sobie sprawę, że jego chłopak podsłuchiwał.

- Pójdę ją odprowadzić do drzwi.- Powiedział słabo i zszedł na dół.

Hinata żałował, że w ogóle wpadł na pomysł czatowania pod pokojem i zgarniając herbatę, zaszył w środku. Taki wstyd! Boże, pewnie teraz będzie miał wykład na temat zaufania i tych spraw. Po prostu pięknie. Nie czekał długo na Kageyamę który wrócił i nie patrząc na niego, usiadł koło niego na łóżku.

Milczeli. Przeciągało się to dość długo i rudowłosy myślał, czy powinien go najpierw przeprosić.  Nie odezwał się jednak, chcąc dać swojemu chłopakowi szansę na wyjaśnienie mu, co tutaj zaszło.
- Dam Ci coś do przebrania...- Tobio podszedł do szafy i zaczął w niej grzebać. Wyjął mu szary t-shirt i niebieskie dresy. Dodał mu je i odwracając do plecaka, wypakowywał zeszyty.
Rudowłosy przebrał się, zaciągając cudownym zapachem. Zrobiło mu się przyjemnie, choć dalej pozostała nutka niepewności.

- Jak wiele słyszałeś?- Zapytał Kageyama, dość mocno zestresowany. Hinate to zaintrygowało.

- A co? Czegoś nie powinienem?- Zapytał i chyba trafił w dziesiątkę, bo chłopak się spiął.- Tylko mi nie mów, że cię pocałowała.

- N-nie!- Krzyknął, cały czerwony.

- Ale próbowała?- Drążył.

Cisza.

- Zabiję żmiję…- Wstał, nastawiając stawy w palcach, ale silna dłoń pociągnęła go z powrotem na łóżko.- Zostaw mnie! Chce wiedzieć dokładnie, co jej powiedziałeś! Chce wiedzieć, że już więcej tu nie wróci!- Spojrzał wściekły w czarne oczy.

- Powiedziałem jej, że nie mogę przyjąć jej uczuć.- Przełknął ślinę. Chciał go zatrzymać.

- I? Coś jeszcze?- Hinacie pomimo powagi sytuacji zrobiło się gorąco. Byli razem na łóżku, tak blisko siebie… Czuł też lekką irytację, że dziewczyna wcześniej najwyraźniej też. Zacisnął usta w wąską linię.

- Że jesteśmy razem.

- I?- Był miło zaskoczony i żałował strasznie, że nie widział jej miny. Och jak żałował! Poczuł się odrobinę lepiej.

- Co i?- Widać, że coraz bardziej go to krępowało. Uciekał wzrokiem.

- Powiedziałeś jak bardzo mnie kochasz i tak dalej?- Uśmiechnął się szerzej, gdy wyprowadził chłopaka z równowagi. Aż żałował, że rzeczywiście nie zjawił się wcześniej przed drzwiami.

- Och, zamknij się już!- Chwycił swoją poduszkę i trzepnął go w twarz.- Nie wystarczy ci, że więcej mnie nie będzie nachodzić?

- No mam nadzieję.- Obserwował go uważnie i postanowił odpuścić. Nie wiedział, czy dobrze zrobił tak otwarcie o tym mówiąc, chociaż speszony Kageyama to naprawdę było widowisko życia. Nie był jeszcze jednak do końca udobruchany, dlatego  odsunął się delikatnie.

- Nie jesteś zły?- Zapytał go po chwili czarnowłosy.

- A za co? Czemu winny jest pies, że ma wszy?

Skrzywił się na to porównanie, ale znów spoważniał.
- Myślałem, że wyjdziesz i wrócisz do domu.

- Przynajmniej miałeś jakąś motywacje. Trzeba ją było wcześniej uświadomić.

Zamilkli, a Tobio pokornie spuścił głowę. Przez chwilę bił się z myślami i najwyraźniej się poddał.

- Masz rację. Przepraszam.- Powiedział skruszony.- Nie sądziłem, że do tego dojdzie. Powinienem w ogóle nie brać od niej numeru.

Hinata wytrzeszczył oczy. Rzadko kiedy Kageyama za coś przepraszał, do tego z własnej inicjatywy. Przez to naprawdę wydawało mu się, że naprawdę mu przykro. Może nie był na niego zły, ale te słowa miło było słyszeć. Westchnął i zbliżył się do chłopaka, opierając policzek na jego ramieniu. Już nie miał ochoty się dąsać.

- W porządku. Teraz to nie ma znaczenia.- Uśmiechnął się i zamknął oczy.- Ale jak znowu będzie cię nachodzić, to przestanę być miły.

Usłyszał rozbawione prychnięcie i westchnienie ulgi oraz usta błądzące w jego włosach. Ciepły oddech owiał jego skroń i przyjemne dreszcze rozeszły po ciele. Cała sytuacja nagle odeszła w zapomnienie i liczyło się tylko to, że są tu razem-sami. Złączyli swe usta, złaknieni tej bliskości. Teraz, gdy nie było nikogo, kto mógłby ich zobaczyć, mogli się oddać całkowicie tej pieszczocie. Ich dłonie powędrowały do przeciwnych ciał i ostrożnie badały każdy jego centymetr. Tracąc oddech, posuwali się dalej, ośmieleni intymnością i przyśpieszonym rytmem ich serc.

Zapomnieli jednak o jednej rzeczy.

- Przyniosłam babeczki!

Drzwi otworzyły się bez uprzedzenia, a oni odskoczyli od siebie, jak oparzeni. Hinata wylądował za łóżkiem, więc wystawały mu tylko nogi.

- Och, wy faceci macie tyle energii na walki…- Zaśmiała się nieświadoma kobieta i pokręciła z rezygnacją głową.- A gdzie ta miła dziewczynka?- Rozejrzała się zaskoczona i Kageyama zaczął jej wciskać jakąś tanią ściemę, odwracając uwagę od jakichkolwiek podejrzeń.