sobota, 13 czerwca 2015

Przypadek czy przeznaczenie? 4



     Zoro bardzo dobrze odnalazł się w nowej pracy. Miał za zadanie uczyć od podstaw nowych uczniów, oraz walczyć z tymi już zaawansowanymi, by ich doskonalić. Jego umiejętności wszystkim imponowały. Ddobrze sobie radził jako nauczyciel. Dyrektor Smoker, choć surowy, nie mógł się do niczego przyczepić. Nie wierzył, że chłopak nauczył się szermierki sam. Zdawał sobie sprawę z jego talentu. Zoro cieszył się, bo nie dość że w końcu miał pracę, to do tego taką, która sprawiała mu satysfakcję. Pomyślał, że wszystko mu się w końcu zaczyna układać.
     Musiał wyjechać ze swojego starego miasta. Za bardzo wszystko wokół przypominało mu o jego starej przyjaciółce. Ich wspólne treningi, spotkania, randki. Wspomnienia z nią coraz bardziej zacierały się w jego pamięci. To było tak dawno. Wiedział jednak, że tak już musi być. Pogodził się z tym. Musiał dokonać zmiany w swoim życiu. Wyjechać, szukać czegoś nowego. Chciał coś osiągnąć. Chciał kiedyś stanąć nad jej grobem i powiedzieć całkiem szczerze - Jestem szczęśliwy.
      Miał niebywałe szczęście spotykając na swojej drodze Sanjiego. Gdyby nie on, dalej pewnie szlajałby się po ulicach i może jeszcze grzebał w śmietnikach.  
     Właśnie, ten kuk… Zoro miał dziwne co do niego wrażenie. Zastanawianie się nad tym bardzo go absorbowało. Coś w blondynie kazało mu zwracać na niego uwagę.

     Weekend szybko nastał. Tak jak Sanji obiecał, wybrali się do centrum handlowego po nowy zestaw ciuchów. Tam blondyn przekonał się, że rzeczywiście Zoro nie ma orientacji w terenie. Gorzej- on ma ją poważnie uszkodzoną. Kiedy zgubił go z szósty raz, tak się wkurzył, że poszedł do informacji i przez megafon poprosił ludzi, żeby wskazali mu drogę do sklepu z butami. Opis glona był bardzo łatwy i klienci genialnie poradzili sobie z zadaniem. Jedynie Zoro płonął z wściekłości i wstydu.
     Zdążyli się też całkiem ostro pokłócić o to, ile Zoro powinien płacić za mieszkanie.
     Sanji wcale nie potrzebował pieniędzy i na początku chciał jedynie jednej trzeciej, na co Zoro się nie zgodził. Stanęło w końcu na tym, że płacą wszystko po połowie.
     Był też problem z Zeff’em. Sanji o nim zapomniał i biedak siedział na balkonie jeszcze kolejny dzień i pod wieczór przyszło jego wybawienie. Trochę spotulniał, ale dalej syczał na zielonowłosego. Nie tykał go już jednak, bo raz Sanji strzelił do niego ze ściery, kiedy ten próbował wbić się pazurami w plecy Zoro.
W ten weekend miała się odbyć też impreza urodzinowa u Luffiego. Blondyn nie mógł się jej doczekać. Bardzo lubił przebywać w towarzystwie przyjaciół, a odkąd każdy znalazł pracę i miał swoje życie, ciężko było o dobry kontakt.
     Urodzinowy dzień nastał i chłopacy stali już przed drzwiami Luffiego.  Dodatkowo w Japonii każde dziecko obchodziło dzisiaj swoje święto. Cóż za zbieg okoliczności pomyślał blondyn.
     Sanji był z siebie dumy. Wybrał dla Zoro takie ciuchy, że nie odrywał od niego wzroku. Zadzwonili do drzwi. Otworzył im Usopp.
     - Wchodźcie! - W środku było gwarnie i… strasznie ciasno.
     Luffy miał trochę większe mieszkanie niż Sanji, ale niewystarczające, by pomieścić taką ilość gości. Blondyn doliczył się piętnastu osób razem z nimi. No cóż, trzeba będzie sobie jakoś poradzić. Zakasał rękawy i ruszył do kuchni.
     - No! W końcu jest ktoś, kto umie gotować!- Ucieszyła się Nami. Nie dawała sobie rady z pilnowaniem garnków.
     - Cześć słońce! Przybywam na ratunek! - Zaćwiergotał Sanji.
     - Idę do Luffiego. On zupełnie się niczym nie przejmuje!
     - Ja tu się wszystkim zajmę - blondyn oddał się swojej pasji.
     Potem dołączyły do niego dziewczyny. Przyszła Robin, Nojiko- siostra Nami, Keimii i Monet. Uwielbiały jego towarzystwo. Szczególnie ostatnia lubiła jego komplementy. Pomagały w rozkładaniu talerzy i nakładaniu jedzenia. Wszyscy przenieśli się do salonu. Faceci wyszczerzyli oczy na przystawki.
     - Chwila! - Nami strzeliła Luffiego po łapach.- Zaraz będziesz mógł jeść idioto. Najpierw najważniejsze.
     Jej przyjaciółka Vivi przyniosła z kuchni gwiazdę wszystkich półmisków. Na stole spoczął wielki totro-kawał mięsa. W niego zostały wbite świeczki. Czarnowłosy oszalał ze szczęścia. Wszyscy odśpiewali sto lat i zabrali się do składania życzeń. Zoro z Sanjim znaleźli dla niego prezent gdy byli na zakupach. Dostał od nich bilet wstępu do parku rozrywki dla dwóch osób. Nami spiorunowała ich spojrzeniem. Potem radosny skonsumował swój mięsny tort.
     Blondyn przyglądał się innym. Ich znajomy Brook wesoło podgrywał na gitarce bawiąc się z Frankym który bębnił do rytmu. Law kłócił się o coś z Kid’em oraz Usoppem. Jak zwykle pewnie o wizje przestrzenną. Zapaleni studenci sztuki… Sabo podrywał nieśmiałą Monet, inne dziewczyny obgadywały chłopaków, a Zoro tak jak ostatnio, bardzo dobrze odgrywał rolę słuchacza Luffiego. Nagle czarnowłosemu wpadł pewien pomysł do głowy.
     Wszystkie głosy przytłumił wrzask jubilata.
     - Niech Sanji zaśpiewa!
     Wszystkie głowy zwrócił się na kucharza który spłonął rumieńcem.
     - To brewka śpiewa? - Zoro prawie zakrztusił się swoim napojem.
     - Tak! Niech zaśpiewa!
     - Hej! No co wy…- Blondyn próbował się wymigać - Dajcie spokój.
     - Sanji, Sanji, Sanji! – Wszyscy zaczęli zachęcająco klaskać. Brook zaczął podgrywać pewną znaną melodyjkę. Hałas ucichł i wszyscy wsłuchiwali się w brzdęki gitary.
     Kucharz wzruszył ramionami i ku uciesze reszty wystąpił na środek pokoju. Niech im będzie. Chciał zobaczyć potem minę glona. Kiwnął Brookowi, żeby zaczął.
     Dodatkowo dołączył się Franky.
     Sanji zaczął śpiewać.

(Teraz uwaga, pewna innowacja xD Więc trafiłam na taki cover w internacie i świetnie mi to pasowało pod tą sytuacje. I ten tekst… <3 Najlepiej, jak nie będziecie oglądać filmiku tylko spróbujecie posłuchać i wyobrazić sobie jak to mogło wyglądać. Najpierw wchodzi Brook na gitarze, potem Franky z bitem i następnie Sanji ze śpiewem. Do tego blondyn tańczy. Wybaczcie, taka inwencja twórcza xD Wiem, że Sanji generalnie ma niższy głos i w ogóle xD Oglądanie nie jest konieczne oczywiście:) Niżej link dla ciekawych.)

 https://www.youtube.com/watch?v=tTfkJBSK_AQ

     Dał niesamowite widowisko. Podczas utworu poruszał się w rytm muzyki. Franky dodatkowo bitował i uderzał rękami w wierzch stołu oraz od czasu do czasu dodał jakiś śmieszny „chórek” od siebie. Sanji wykonał kilka obrotów i zalotów do wzdychających dziewczyn. Jego ciało doskonale dopasowywało się do utworu. Nagle zabrał z głowy Lawa kapelusz i wykorzystał do popisowego tańca. Obracał nim i wzbijał go w powietrze. W pewnym momencie zbliżył się do oniemiałego Zoro i wcisnął mu nakrycie głowy na jego włosy. Okręcił się wokół niego i wrócił do środka koła. 
     Talent Sanjiego nie mógł się równać z niczym innym. Do tego piosenka była bardzo jednoznaczna i w pewnym momencie, gdy blondyn śpiewał wymownie spojrzał na Roronoe. Ten posłał mu również zadziorne spojrzenie. Sanji gdyby mógł, zatrzymałby tą chwilę, oprawił w ramkę i powiesił nad łóżkiem. Wiedział, że coś w tym co robi, podoba się jemu współlokatorowi.
     Gdy skończył, wszyscy zaczęli szaleńczo klaskać. Ukłonił się nisko trochę zawstydzony. Lubił być w centrum, jeśli chodzi o takie rzeczy. Taniec był jego drugą wielką pasją zaraz po gotowaniu. Największym jednak pochlebstwem spomiędzy wielu, była mina zielonowłosego. Całkowicie go tym zaskoczył. Wiedział, że to mu się podobało. Widział to w jego oczach.
     Reszta chciała bisu, więc Sanji jeszcze odśpiewał i odtańczył dwa utwory. Zmęczony padł na kanapę.
     - Litości! - Błagał i sięgnął po kubek wody.
     - Dajcie już mu spokój, jest wykończony chłopak - Powiedziała Vivi.
     - Był taki seksowny…- skomentowała Nojiko.
     - Ach, czemu on jest gejem…? - Szepnęła do ucha Robin zaczerwieniona Monet.
     - Masz jeszcze jakieś inne talenty, głupi kuku? - Zoro zadał mu pytanie do ucha. Po Sanjim przeszły ciarki.
     - Może i mam - Odpowiedział zalotnie w jego stronie. A co mi tam! Najwyżej się obrazi.
     Zoro patrzył na niego intensywnie. Za intensywnie. Sanji jeszcze chwila a nachyliłby się i go pocałował. Byli tak blisko siebie, że czuł jego zapach. Nie mógł się ruszyć. Żałował, że w pomieszczeniu znajduje się tak dużo ludzi.
     Nagle odezwał się dzwonek do drzwi.
     - Pizza! – Czarnowłosy skoczył jak oparzony.
     Przez zamieszanie nikt nie zwrócił uwagi na gościa. Ktoś jednak miał wyczulony słuch i spomiędzy wszystkich głosów rozpoznał ten nowy.
     Sanji dostał dreszczy. Ale nie tych przyjemnych. Dla niego magia wieczoru właśnie całkowicie legła w gruzach. Zoro zauważył zmianę na twarzy blondyna i obrócił się do drzwi. Stał w nich ten sam piegowaty chłopak, którego spotkali w sklepie. Ściskał jubilata i wyrzucał go w powietrze.
     - Braciszku! Jak mógłbym przegapić twoje urodziny! Najlepszego głupku!
     - Hah! Dawno do mnie nie zaglądałeś! -  cieszył się Luffy.
     Gdy tylko ci dwoje przestali się witać i Ace podszedł do najbliższego stołu z jedzeniem, Nami złapała Luffiego za kołnierz i poprowadziła do koła zebranych już wokół Sanjiego przyjaciół.
     - Co to ma być?! - Warknęła rudowłosa - Zapraszałeś go?
     - Nie! Sam przyszedł! - Luffy spojrzał z rozpaczą na złego blondyna.
     - Nie wytrzymam z nim tutaj, przepraszam - Spojrzał kucharz na resztę ze smutkiem. Inni nie byli pocieszeni.
     - Może jednak byście spróbowali… - Zaczął nieśmiało Usopp.
     - Nie. Nie chcę – Sanji wiedział, że nie jest to łatwe dla wszystkich. Rok temu to podzieliło ich grupę. Przecież Luffy nie mógł od tak zerwać, albo oziębić kontaktów z Acem. Reszta to samo. Stali po stronie Sanjiego, ale dla każdego było to trudne. Nikt nie wiedział co zrobić.
     - Czy ktoś mi powie o co chodzi? - Zoro nie rozumiał.
     Reszta spojrzała z przestrachem na Sanjiego. Nikt raczej nie wiedział, ile tak naprawdę zielonowłosy wie.
     - Później ci powiem - Blondyn za długo odkładał takie rzeczy. Powinien mu powiedzieć o wszystkim już dawno, ale nie mógł.
     Nagle do kółka dołączył Ace. Odezwał się do Sanjiego. Wszyscy wstrzymali oddech.
     - Możemy pogadać na osobności? - Zapytał piegowaty.
     Blondyn nie miał wyboru. Cały czerwony ruszył do pustej kuchni. Przyjaciele czekali w napięciu i udawali, że w cale nie interesuje ich to, co dzieje się obok w pomieszczeniu. Zoro zaczepił Usoppa.
     - Co jest nie tak?
     - Słuchaj stary, chętnie bym ci powiedział, ale to osobista sprawa Sanjiego. Jego pytaj.
     Zielonowłosemu nie podobała się ta sytuacja. Udzielił się też niepokój przyjaciół i nerwowo chodził z miejsca w miejsce. Irytowało go, że jako jedyny nie wie, kim tak naprawdę jest ten cały Ace.
...
     - Mów to co masz do powiedzenia i kończmy to - powiedział, nie patrząc na niego Sanji. Nagle okruchy na stole stały się dla niego bardzo interesujące.
     - Czemu jesteś taki oschły? - zapytał Ace.
     - A jaki mam być?
     - Posłuchaj… - Czarnowłosy podszedł do niego tak, żeby ten słyszał jego szept - To co się wydarzyło rok temu… Ja… naprawdę mi przykro.
     - Mnie też… - Sanjiemu wróciły wspomnienia tamtego dnia. Pamiętał to bardzo dokładnie…

     To był pierwszy słoneczny dzień od bardzo długiego czasu… W końcu mu się udało! Otworzył swoją restauracje i doprowadził ją do porządku. Tyle pracy w to włożył. Biegł jak szalony do magazynów na tyłach wielkiego sklepu handlowego. Był tak szczęśliwy, że musiał się zobaczyć ze swoim ukochanym. Gdyby nie to, że udało mu się załatwić wszystko wcześniej, widzieliby się dopiero wieczorem.
     Postanowił zrobić mu niespodziankę. Po cichu zakradł się przez boczne drzwi i na palcach przez halę dotarł pod przejście do małego pomieszczenia które się z nią łączyło. Ace miał tam swoje biurko i rozporządzał wymianą towaru. Teraz było cicho, bo ciężarówki przyjeżdżały bardzo wcześnie rano. Wiedział, jak ostatnio czarnowłosy dużo pracował. Rzadko wracał nawet na noc do domu. Przez to strasznie za nim tęsknił, bo niewiele się widzieli przez ostatni tydzień.
Pomieszczenie było spowite w półmroku. Sanji zastanawiał się jak Ace może czytać przy takim świetle. Gdy uchylił drzwi, jego oczom ukazała się zupełnie inna scena niż ta, której się spodziewał.
     Ace był nagi. Z jego ust wydobywał się słodki jęk. Ręce miał oparte o szafkę i był tyłem do niego. Tak samo jak koleś, który w tamtej chwili go posuwał.
     Nie usłyszeli go, bo sami byli na tyle głośno, żeby zagłuszyć wszystko inne. Sanji stał nieruchomo wpatrując się w tę scenę i miał wrażenie, że chyba pomylił pokoje. Czy to na pewno Ace? Nie wierzył w to. To nie mógł być on. Ace by mu czegoś takiego nie zrobił.
     Nagle kochankowie zmienili pozycje. Blond włosy wysoki koleś obrócił piegowatego do siebie i namiętnie pocałował. Ich ciała znowu się połączyły.
     Sanji, mimo że rozpoznał twarz swojego chłopaka, dalej myślał, że to jakiś żart. Że to co się dzieje, to tak naprawdę jakiś pokręcony sen. Jakaś bujda.
     Ace nagle pomiędzy pocałunkami otworzył lekko oczy. Zauważył Sanjiego i w panice odsunął się od gorącego ciała.
     Ich przerażone spojrzenia się spotkały.
     - Sanji… ja… 
Ale nie dokończył bo chłopak już biegł ile sił w nogach, jak najdalej od tego miejsca. Jak najdalej od tego co widział. Obraz zaczął mu się zamazywać. Łzy spływały strumieniem po twarzy.  Serce pękało z zawodu i bólu.
     Nie wiedział ile tak uciekał. W końcu się zatrzymał i usiadł wykończony. Słońce zachodziło i mrok powoli zaczął otulać miasto swoimi ramionami. Sanji czuł, że wraz z tym dniem umiera jakaś część jego. Blondyn siedział nad rzeką i wpatrywał się w lśniącą wodę. Wszystko przestało mieć dla niego znaczenie. Następnie, jak zombi, udał się do swojego mieszkania i wyrzucił przez balkon prawie wszystkie rzeczy Ace’a. Obiecał sobie wtedy, że już nigdy więcej nikogo nie zaufa, ani nikogo nie pokocha.

     - Nie dziwię ci się, że nie chciałeś mnie widzieć… - Czarnowłosy nie miał odwagi na niego spojrzeć.
     - Dobrze, że sobie zdajesz sprawę…
     - Marco był nowym pracownikiem - Ace zaczął opowiadać.- Z początku nic do siebie nie mieliśmy, ale… on po prostu… nie wiem jak to się stało…
     - Przestań… - Sanji czuł jakby w jego sercu otwierały się stare rany. Rany, które z wielkim trudem zaszywał przez cały ten rok.
     - Wiem, że to mnie w żaden sposób nie usprawiedliwi, ale wysłuchaj mnie… - Błagał czarnowłosy. Przy braku oporu ze strony Sanjiego, kontynuował. - To był czas Sanji…- Ace spojrzał na niego zbolałym wzrokiem - Kiedy naprawdę cię potrzebowałem.- Pokręcił smutno głową - Ale ciebie nie było.
     - O czym ty mówisz? - Blondyn teraz odwzajemnił spojrzenie.
     - Ciągle cię nie było - Czarnowłosy głośno przełknął ślinę. Jemu też było ciężko do tego wracać - Byłeś tak zajęty otwieraniem tej restauracji, że w ogóle o mnie zapominałeś.
     Sanjiego zamurowało. Pierwsze słyszy! Ace nigdy się nie skarżył. No niby było kilka takich żartów, ale nie brał ich na poważnie… Pomimo, że wyrzekał się tego co usłyszał, to gdzieś w głębi duszy zdawał sobie z tego sprawę.
     - Nigdy o tobie nie zapomniałem - Blondyn wertował szybko swoją pamięć.
     - Nawet nie pamiętasz…- Piegowaty miał zbolałą minę - Zdarzało się, że nawet trzy razy nie przyszedłeś na umówione spotkanie. Pod rząd.
     - Niemożliwe…- Sanji nie wierzył w to co słyszy. Ok, był zapracowany, fakt często coś odwoływał jeśli chodzi o nich, ale żeby zapomnieć? Naprawdę? - Dlaczego w takim razie nic mi nie powiedziałeś?
     - Byłeś taki szczęśliwy - Kontynuował Ace.- Nie miałem jakoś serca… Czułem, że w jakiś sposób zawadzam ci w tym wszystkim. I… już później nie miałem siły tego słuchać. Ciągle o tym samym…. W kółko ta restauracja, to jak to widzisz, jakie masz marzenia. Wszystko było wspaniałe… Ale nie było w tym mnie.
     Blondyn zacisnął mocno ręce na blacie.
     - Nigdy cię nie wykluczałem z tego wszystkiego - Sanji nie rozumiał. Skoro tamten poczuł się tak zraniony, to dlaczego z nim nie porozmawiał?
     - Ale tak się czułem… Próbowałem sobie wypełniać czas sam… Dużo myślałem. O nas, o tym czy to wszystko ma sens… Nie mogłem się przemóc i… o nas zawalczyć. Z każdym dniem odpuszczałem coraz bardziej.
     - I teraz mi to mówisz? - Zapytał zły. Wszystkimi siłami powstrzymywał się od płaczu - Teraz, kurwa?
     - W tym czasie dużo pracowałem z Marco… – Ace nie zamierzał kończyć. – Zostawaliśmy po godzinach, wychodziliśmy na kawę… Był kimś kto mnie wtedy słuchał… I… nie wiem nawet kiedy… się zakochałem.
     Blondynowi popłynęły łzy. Zawiesił wzrok na pięknej porcelanowej cukiernicy. Była taka urocza. Taka w kwiatki i taka perłowa, lśniąca. Taka wkurwiająco wesoła.
     - To wszystko potem działo się bardzo szybko. Już tego nie kontrolowałem. Przez ten cały czas… Nawet nie wiesz… Jak bardzo chciałem się z tobą spotkać. Choć nie wiedziałem co miałbym ci powiedzieć. – Czarnowłosy już nawet nie próbował opanowywać głosu. – Wiem, że to już niczego nie zmieni. Wiem że mi pewnie nie wybaczysz, ale… Przepraszam…- Oparł głowę o ramię blondyna - Przepraszam, że nie byłem na tyle silny, żeby zostać przy Tobie.
     Sanji niemo płakał. Poczuł jak Ace przytula się do niego od tyłu i też drży. Stali tak obok siebie czując jak ich serca płaczą razem z nimi. Blondyn nie mógł uwierzyć, że dopiero po roku dowiedział się, co tak naprawdę kierowało tym piegowatym facetem. Gdzieś w głębi zawsze wyrzucał sobie, że mógł spędzać z nim więcej czasu. Że mógł się bardziej zainteresować, zapytać, wyjść gdzieś. Dręczyło go uczucie, że w dużej mierze była to jego wina. Teraz już całkowicie zdał sobie z tego sprawę. Wiedział, co usłyszy gdy się spotkają. Dlatego nigdy nie chciał do tego doprowadzić. Tylko kolejna porcja łez.
     - Ja też przepraszam…- wydukał ledwie zrozumiale blondyn - Gdybym nie myślał tyle o sobie…
     - Nic nie mów - Ace obrócił go do siebie i mocno przytulił. Sanji przypomniał sobie kiedyś swój ulubiony zapach. Przypomniał sobie wszystkie wspólnie spędzone noce, to jak się poznawali, jak wyobrażali sobie ich wspólna przyszłość. To wszystko odeszło. Już nic z tego nie zostało.
     Gdy się trochę uspokoili, odsunęli się od siebie.
     - Przepraszam, że cię zmusiłem do tej rozmowy.
     - W porządku. Chyba… to był najwyższy czas.
     Ace nieśmiało się uśmiechnął.
     - Spotkamy się jeszcze jakoś? – zapytał czarnowłosy.
     - Wiesz… może… ja jeszcze… - Blondyn nie czuł się na siłach. Teraz tyle się działo. Do tego jeszcze w jego życiu pojawił się Zoro i całkowicie namieszał mu w głowie.
     - W porządku…- Ace rozumiał - Jak będziesz kiedyś miał ochotę, to wiesz gdzie mnie szukać. Naprawdę… za tobą tęsknię… Chciałbym wiedzieć co się u ciebie teraz dzieje.
     - Odezwę się - Sanji zastanawiał się nad tym co tamten powiedział. Kiedyś zareagowałby inaczej na takie słowa. Dziś nie zostało mu z tego związku nic, prócz uczucia żalu. Chciałby kiedyś, żeby to się zmieniło.
      Gdy Ace wyszedł myślał, jakby to było gdyby porozmawiali na samym początku. Czy ich związek by przetrwał, czy i tak by się rozpadł? Otarł twarz rękawem koszuli i przepłukał ją zimną wodą. Poczuł się o niebo lepiej. Powoli się uspokajał.
     Do kuchni zaraz władowała się cała jego paczka przyjaciół.
     - Coś ci zrobił?
     - Jak się czujesz?
     - Wszystko w porządku?
     Do pomieszczenia wszedł również Zoro.
     - Tak, wszystko jest dobrze - Sanjiemu powoli spadał wielki ciężar z serca. Uspokoił resztę i wszyscy wrócili do salonu. Przygnębienie go nie opuszczało i do końca urodzin nie odzywał się za wiele. Nie powiedział reszcie czego dotyczyła rozmowa. Bał się, że się znowu rozklei. Zastanawiało go zachowanie Zoro. Wyglądał na przejętego.
     Podeszła do niego Nami.
     - Wracaj do domu. Luffiemu już wyjaśniłam. Nie obrazi się.
     - Nie chcę was jeszcze opuszczać.
     - Widać, że jesteś zmęczony - Rudowłosa pogłaskała go po policzku.- Po za tym, chyba jesteś winny coś Zoro. Naprawdę się martwił tak samo jak my.
     - Serio? - Blondyn spojrzał na plecy swojego współlokatora.
     - Jeszcze może sobie pogadacie? - Puściła mu oczko dziewczyna.
     Sanji zdecydował, że się jednak zbierają. Pożegnali się ze wszystkimi gośćmi, ubrali i wyszli w ciemną noc. Czekała go druga, trudna rozmowa.

Następny rozdział 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz