Zoro bardzo dobrze odnalazł się w
nowej pracy. Miał za zadanie uczyć od podstaw nowych uczniów, oraz walczyć z
tymi już zaawansowanymi, by ich doskonalić. Jego umiejętności wszystkim imponowały.
Ddobrze sobie radził jako nauczyciel. Dyrektor Smoker, choć surowy,
nie mógł się do niczego przyczepić. Nie wierzył, że chłopak nauczył się
szermierki sam. Zdawał sobie sprawę z jego talentu. Zoro cieszył się, bo nie
dość że w końcu miał pracę, to do tego taką, która sprawiała mu satysfakcję.
Pomyślał, że wszystko mu się w końcu zaczyna układać.
Musiał wyjechać ze swojego starego
miasta. Za bardzo wszystko wokół przypominało mu o jego starej przyjaciółce.
Ich wspólne treningi, spotkania, randki. Wspomnienia z nią coraz bardziej
zacierały się w jego pamięci. To było tak dawno. Wiedział jednak, że tak już
musi być. Pogodził się z tym. Musiał dokonać zmiany w swoim życiu.
Wyjechać, szukać czegoś nowego. Chciał coś osiągnąć. Chciał kiedyś stanąć nad
jej grobem i powiedzieć całkiem szczerze - Jestem szczęśliwy.
Miał niebywałe szczęście spotykając
na swojej drodze Sanjiego. Gdyby nie on, dalej pewnie szlajałby się po ulicach
i może jeszcze grzebał w śmietnikach.
Właśnie, ten kuk… Zoro miał dziwne co do niego
wrażenie. Zastanawianie się nad tym bardzo go absorbowało. Coś w blondynie
kazało mu zwracać na niego uwagę.
…
Weekend szybko nastał. Tak jak Sanji
obiecał, wybrali się do centrum handlowego po nowy zestaw ciuchów. Tam blondyn
przekonał się, że rzeczywiście Zoro nie ma orientacji w terenie. Gorzej- on ma
ją poważnie uszkodzoną. Kiedy zgubił go z szósty raz, tak się wkurzył, że
poszedł do informacji i przez megafon poprosił ludzi, żeby wskazali mu drogę do
sklepu z butami. Opis glona był bardzo łatwy i klienci genialnie poradzili
sobie z zadaniem. Jedynie Zoro płonął z wściekłości i wstydu.
Zdążyli się też całkiem ostro
pokłócić o to, ile Zoro powinien płacić za mieszkanie.
Sanji wcale nie potrzebował
pieniędzy i na początku chciał jedynie jednej trzeciej, na co Zoro się nie
zgodził. Stanęło w końcu na tym, że płacą wszystko po połowie.
Był też problem z Zeff’em. Sanji o
nim zapomniał i biedak siedział na balkonie jeszcze kolejny dzień i pod wieczór
przyszło jego wybawienie. Trochę spotulniał, ale dalej syczał na
zielonowłosego. Nie tykał go już jednak, bo raz Sanji strzelił do niego ze
ściery, kiedy ten próbował wbić się pazurami w plecy Zoro.
W ten weekend miała się odbyć też
impreza urodzinowa u Luffiego. Blondyn nie mógł się jej doczekać. Bardzo lubił
przebywać w towarzystwie przyjaciół, a odkąd każdy znalazł pracę i miał swoje
życie, ciężko było o dobry kontakt.
…
Urodzinowy dzień nastał i chłopacy
stali już przed drzwiami Luffiego. Dodatkowo w Japonii każde dziecko obchodziło
dzisiaj swoje święto. Cóż za zbieg okoliczności pomyślał blondyn.
Sanji był z siebie dumy. Wybrał dla
Zoro takie ciuchy, że nie odrywał od niego wzroku. Zadzwonili do drzwi.
Otworzył im Usopp.
- Wchodźcie! - W środku było gwarnie
i… strasznie ciasno.
Luffy miał trochę większe mieszkanie
niż Sanji, ale niewystarczające, by pomieścić taką ilość gości. Blondyn doliczył
się piętnastu osób razem z nimi. No cóż, trzeba będzie sobie jakoś poradzić.
Zakasał rękawy i ruszył do kuchni.
- No! W końcu jest ktoś, kto umie
gotować!- Ucieszyła się Nami. Nie dawała sobie rady z pilnowaniem garnków.
- Cześć słońce! Przybywam na
ratunek! - Zaćwiergotał Sanji.
- Idę do Luffiego. On zupełnie się
niczym nie przejmuje!
- Ja tu się wszystkim zajmę - blondyn oddał się swojej pasji.
Potem dołączyły do niego dziewczyny.
Przyszła Robin, Nojiko- siostra Nami, Keimii i Monet. Uwielbiały jego
towarzystwo. Szczególnie ostatnia lubiła jego komplementy. Pomagały w rozkładaniu
talerzy i nakładaniu jedzenia. Wszyscy przenieśli się do salonu. Faceci
wyszczerzyli oczy na przystawki.
- Chwila! - Nami strzeliła Luffiego
po łapach.- Zaraz będziesz mógł jeść idioto. Najpierw najważniejsze.
Jej przyjaciółka Vivi przyniosła z
kuchni gwiazdę wszystkich półmisków. Na stole spoczął wielki totro-kawał mięsa.
W niego zostały wbite świeczki. Czarnowłosy oszalał ze szczęścia. Wszyscy
odśpiewali sto lat i zabrali się do składania życzeń. Zoro z Sanjim znaleźli
dla niego prezent gdy byli na zakupach. Dostał od nich bilet wstępu do parku
rozrywki dla dwóch osób. Nami spiorunowała ich spojrzeniem. Potem radosny
skonsumował swój mięsny tort.
Blondyn przyglądał się innym. Ich
znajomy Brook wesoło podgrywał na gitarce bawiąc się z Frankym który bębnił do
rytmu. Law kłócił się o coś z Kid’em oraz Usoppem. Jak zwykle pewnie o wizje
przestrzenną. Zapaleni studenci sztuki… Sabo podrywał nieśmiałą Monet, inne
dziewczyny obgadywały chłopaków, a Zoro tak jak ostatnio, bardzo dobrze odgrywał
rolę słuchacza Luffiego. Nagle czarnowłosemu wpadł pewien pomysł do głowy.
Wszystkie głosy przytłumił
wrzask jubilata.
- Niech Sanji zaśpiewa!
Wszystkie głowy zwrócił się na
kucharza który spłonął rumieńcem.
- To brewka śpiewa? - Zoro prawie
zakrztusił się swoim napojem.
- Tak! Niech zaśpiewa!
- Hej! No co wy…- Blondyn próbował
się wymigać - Dajcie spokój.
- Sanji, Sanji, Sanji! – Wszyscy
zaczęli zachęcająco klaskać. Brook zaczął podgrywać pewną znaną melodyjkę.
Hałas ucichł i wszyscy wsłuchiwali się w brzdęki gitary.
Kucharz wzruszył ramionami i ku
uciesze reszty wystąpił na środek pokoju. Niech im będzie. Chciał zobaczyć potem
minę glona. Kiwnął Brookowi, żeby zaczął.
Dodatkowo dołączył się Franky.
Sanji zaczął śpiewać.
(Teraz uwaga, pewna innowacja xD
Więc trafiłam na taki cover w internacie i świetnie mi to pasowało pod tą
sytuacje. I ten tekst… <3 Najlepiej, jak nie będziecie oglądać filmiku tylko
spróbujecie posłuchać i wyobrazić sobie jak to mogło wyglądać. Najpierw wchodzi
Brook na gitarze, potem Franky z bitem i następnie Sanji ze śpiewem. Do tego
blondyn tańczy. Wybaczcie, taka inwencja twórcza xD Wiem, że Sanji generalnie ma niższy głos i w ogóle xD
Oglądanie nie jest konieczne oczywiście:) Niżej link dla ciekawych.)
Dał niesamowite widowisko. Podczas
utworu poruszał się w rytm muzyki. Franky dodatkowo bitował i uderzał rękami w
wierzch stołu oraz od czasu do czasu dodał jakiś śmieszny „chórek” od siebie.
Sanji wykonał kilka obrotów i zalotów do wzdychających dziewczyn. Jego ciało
doskonale dopasowywało się do utworu. Nagle zabrał z głowy Lawa kapelusz i
wykorzystał do popisowego tańca. Obracał nim i wzbijał go w powietrze. W pewnym
momencie zbliżył się do oniemiałego Zoro i wcisnął mu nakrycie głowy na jego
włosy. Okręcił się wokół niego i wrócił do środka koła.
Talent Sanjiego nie
mógł się równać z niczym innym. Do tego piosenka była bardzo jednoznaczna i w
pewnym momencie, gdy blondyn śpiewał wymownie spojrzał na Roronoe. Ten posłał
mu również zadziorne spojrzenie. Sanji gdyby mógł, zatrzymałby tą chwilę,
oprawił w ramkę i powiesił nad łóżkiem. Wiedział, że coś w tym co robi, podoba
się jemu współlokatorowi.
Gdy skończył, wszyscy zaczęli
szaleńczo klaskać. Ukłonił się nisko trochę zawstydzony. Lubił być w centrum,
jeśli chodzi o takie rzeczy. Taniec był jego drugą wielką pasją zaraz po
gotowaniu. Największym jednak pochlebstwem spomiędzy wielu, była mina
zielonowłosego. Całkowicie go tym zaskoczył. Wiedział, że to mu się podobało.
Widział to w jego oczach.
Reszta chciała bisu, więc Sanji
jeszcze odśpiewał i odtańczył dwa utwory. Zmęczony padł na kanapę.
- Litości! - Błagał i sięgnął po
kubek wody.
- Dajcie już mu spokój, jest
wykończony chłopak - Powiedziała Vivi.
- Był taki seksowny…- skomentowała
Nojiko.
- Ach, czemu on jest gejem…? -
Szepnęła do ucha Robin zaczerwieniona Monet.
- Masz jeszcze jakieś inne talenty,
głupi kuku? - Zoro zadał mu pytanie do ucha. Po Sanjim przeszły ciarki.
- Może i mam - Odpowiedział zalotnie
w jego stronie. A co mi tam! Najwyżej się obrazi.
Zoro patrzył na niego intensywnie.
Za intensywnie. Sanji jeszcze chwila a nachyliłby się i go pocałował. Byli tak
blisko siebie, że czuł jego zapach. Nie mógł się ruszyć. Żałował, że w
pomieszczeniu znajduje się tak dużo ludzi.
Nagle odezwał się dzwonek do drzwi.
- Pizza! – Czarnowłosy skoczył jak
oparzony.
Przez zamieszanie nikt nie zwrócił
uwagi na gościa. Ktoś jednak miał wyczulony słuch i spomiędzy wszystkich głosów
rozpoznał ten nowy.
Sanji dostał dreszczy. Ale nie tych
przyjemnych. Dla niego magia wieczoru właśnie całkowicie legła w gruzach. Zoro
zauważył zmianę na twarzy blondyna i obrócił się do drzwi. Stał w nich ten sam
piegowaty chłopak, którego spotkali w sklepie. Ściskał jubilata i wyrzucał go w
powietrze.
- Braciszku! Jak mógłbym przegapić
twoje urodziny! Najlepszego głupku!
- Hah! Dawno do mnie nie
zaglądałeś! - cieszył się Luffy.
Gdy tylko ci dwoje przestali się
witać i Ace podszedł do najbliższego stołu z jedzeniem, Nami złapała Luffiego
za kołnierz i poprowadziła do koła zebranych już wokół Sanjiego przyjaciół.
- Co to ma być?! - Warknęła
rudowłosa - Zapraszałeś go?
- Nie! Sam przyszedł! - Luffy spojrzał z rozpaczą na złego blondyna.
- Nie wytrzymam z nim tutaj,
przepraszam - Spojrzał kucharz na resztę ze smutkiem. Inni nie byli pocieszeni.
- Może jednak byście spróbowali… - Zaczął nieśmiało Usopp.
- Nie. Nie chcę – Sanji wiedział,
że nie jest to łatwe dla wszystkich. Rok temu to podzieliło ich grupę. Przecież
Luffy nie mógł od tak zerwać, albo oziębić kontaktów z Acem. Reszta to samo.
Stali po stronie Sanjiego, ale dla każdego było to trudne. Nikt nie wiedział co
zrobić.
- Czy ktoś mi powie o co chodzi? -
Zoro nie rozumiał.
Reszta spojrzała z przestrachem na
Sanjiego. Nikt raczej nie wiedział, ile tak naprawdę zielonowłosy wie.
- Później ci powiem - Blondyn za
długo odkładał takie rzeczy. Powinien mu powiedzieć o wszystkim już dawno, ale
nie mógł.
Nagle do kółka dołączył Ace. Odezwał
się do Sanjiego. Wszyscy wstrzymali oddech.
- Możemy pogadać na osobności? -
Zapytał piegowaty.
Blondyn nie miał wyboru. Cały
czerwony ruszył do pustej kuchni. Przyjaciele czekali w napięciu i udawali, że
w cale nie interesuje ich to, co dzieje się obok w pomieszczeniu. Zoro zaczepił
Usoppa.
- Co jest nie tak?
- Słuchaj stary, chętnie bym ci
powiedział, ale to osobista sprawa Sanjiego. Jego pytaj.
Zielonowłosemu nie podobała się ta
sytuacja. Udzielił się też niepokój przyjaciół i nerwowo chodził z miejsca
w miejsce. Irytowało go, że jako jedyny nie wie, kim tak naprawdę jest ten cały
Ace.
...
- Mów to co masz do powiedzenia i
kończmy to - powiedział, nie patrząc na niego Sanji. Nagle okruchy na stole
stały się dla niego bardzo interesujące.
- Czemu jesteś taki oschły? - zapytał
Ace.
- A jaki mam być?
- Posłuchaj… - Czarnowłosy podszedł
do niego tak, żeby ten słyszał jego szept - To co się wydarzyło rok temu… Ja…
naprawdę mi przykro.
- Mnie też… - Sanjiemu wróciły
wspomnienia tamtego dnia. Pamiętał to bardzo dokładnie…
To był pierwszy słoneczny dzień od
bardzo długiego czasu… W końcu mu się udało! Otworzył swoją restauracje i
doprowadził ją do porządku. Tyle pracy w to włożył. Biegł jak szalony do
magazynów na tyłach wielkiego sklepu handlowego. Był tak szczęśliwy, że musiał
się zobaczyć ze swoim ukochanym. Gdyby nie to, że udało mu się załatwić
wszystko wcześniej, widzieliby się dopiero wieczorem.
Postanowił zrobić mu niespodziankę.
Po cichu zakradł się przez boczne drzwi i na palcach przez halę dotarł pod
przejście do małego pomieszczenia które się z nią łączyło. Ace miał tam swoje
biurko i rozporządzał wymianą towaru. Teraz było cicho, bo ciężarówki
przyjeżdżały bardzo wcześnie rano. Wiedział, jak ostatnio czarnowłosy dużo
pracował. Rzadko wracał nawet na noc do domu. Przez to strasznie za nim tęsknił,
bo niewiele się widzieli przez ostatni tydzień.
Pomieszczenie było spowite w
półmroku. Sanji zastanawiał się jak Ace może czytać przy takim świetle. Gdy
uchylił drzwi, jego oczom ukazała się zupełnie inna scena niż ta, której się
spodziewał.
Ace był nagi. Z jego ust wydobywał
się słodki jęk. Ręce miał oparte o szafkę i był tyłem do niego. Tak samo jak
koleś, który w tamtej chwili go posuwał.
Nie usłyszeli go, bo sami byli na
tyle głośno, żeby zagłuszyć wszystko inne. Sanji stał nieruchomo wpatrując się
w tę scenę i miał wrażenie, że chyba pomylił pokoje. Czy to na pewno Ace? Nie
wierzył w to. To nie mógł być on. Ace by mu czegoś takiego nie zrobił.
Nagle kochankowie zmienili pozycje.
Blond włosy wysoki koleś obrócił piegowatego do siebie i namiętnie
pocałował. Ich ciała znowu się połączyły.
Sanji, mimo że rozpoznał twarz
swojego chłopaka, dalej myślał, że to jakiś żart. Że to co się dzieje, to tak
naprawdę jakiś pokręcony sen. Jakaś bujda.
Ace nagle pomiędzy pocałunkami
otworzył lekko oczy. Zauważył Sanjiego i w panice odsunął się od gorącego
ciała.
Ich przerażone spojrzenia się
spotkały.
- Sanji… ja…
Ale nie dokończył bo chłopak
już biegł ile sił w nogach, jak najdalej od tego miejsca. Jak najdalej od tego
co widział. Obraz zaczął mu się zamazywać. Łzy spływały strumieniem po
twarzy. Serce pękało z zawodu i bólu.
Nie wiedział ile tak uciekał. W
końcu się zatrzymał i usiadł wykończony. Słońce zachodziło i mrok powoli zaczął
otulać miasto swoimi ramionami. Sanji czuł, że wraz z tym dniem umiera jakaś
część jego. Blondyn siedział nad rzeką i wpatrywał się w lśniącą wodę. Wszystko
przestało mieć dla niego znaczenie. Następnie, jak zombi, udał się do swojego
mieszkania i wyrzucił przez balkon prawie wszystkie rzeczy Ace’a. Obiecał sobie wtedy,
że już nigdy więcej nikogo nie zaufa, ani nikogo nie pokocha.
…
- Nie dziwię ci się, że nie chciałeś
mnie widzieć… - Czarnowłosy nie miał odwagi na niego spojrzeć.
- Dobrze, że sobie zdajesz sprawę…
- Marco był nowym pracownikiem - Ace
zaczął opowiadać.- Z początku nic do siebie nie mieliśmy, ale… on po prostu…
nie wiem jak to się stało…
- Przestań… - Sanji czuł jakby w jego
sercu otwierały się stare rany. Rany, które z wielkim trudem zaszywał przez cały
ten rok.
- Wiem, że to mnie w żaden sposób
nie usprawiedliwi, ale wysłuchaj mnie… - Błagał czarnowłosy. Przy braku oporu ze
strony Sanjiego, kontynuował. - To był czas Sanji…- Ace spojrzał na
niego zbolałym wzrokiem - Kiedy naprawdę cię potrzebowałem.- Pokręcił smutno
głową - Ale ciebie nie było.
- O czym ty mówisz? - Blondyn teraz
odwzajemnił spojrzenie.
- Ciągle cię nie było - Czarnowłosy
głośno przełknął ślinę. Jemu też było ciężko do tego wracać - Byłeś tak zajęty
otwieraniem tej restauracji, że w ogóle o mnie zapominałeś.
Sanjiego zamurowało. Pierwsze
słyszy! Ace nigdy się nie skarżył. No niby było kilka takich żartów, ale nie
brał ich na poważnie… Pomimo, że wyrzekał się tego co usłyszał, to gdzieś w
głębi duszy zdawał sobie z tego sprawę.
- Nigdy o tobie nie zapomniałem - Blondyn wertował szybko swoją pamięć.
- Nawet nie pamiętasz…- Piegowaty
miał zbolałą minę - Zdarzało się, że nawet trzy razy nie przyszedłeś na umówione spotkanie. Pod rząd.
- Niemożliwe…- Sanji nie wierzył w
to co słyszy. Ok, był zapracowany, fakt często coś odwoływał jeśli chodzi o
nich, ale żeby zapomnieć? Naprawdę? - Dlaczego w takim razie nic mi nie
powiedziałeś?
- Byłeś taki szczęśliwy -
Kontynuował Ace.- Nie miałem jakoś serca… Czułem, że w jakiś sposób zawadzam ci
w tym wszystkim. I… już później nie miałem siły tego słuchać. Ciągle o tym
samym…. W kółko ta restauracja, to jak to widzisz, jakie masz marzenia.
Wszystko było wspaniałe… Ale nie było w tym mnie.
Blondyn zacisnął mocno ręce na
blacie.
- Nigdy cię nie wykluczałem z tego wszystkiego -
Sanji nie rozumiał. Skoro tamten poczuł się tak zraniony, to dlaczego z nim nie
porozmawiał?
- Ale tak się czułem… Próbowałem
sobie wypełniać czas sam… Dużo myślałem. O nas, o tym czy to wszystko ma sens…
Nie mogłem się przemóc i… o nas zawalczyć. Z każdym dniem odpuszczałem coraz
bardziej.
- I teraz mi to mówisz? - Zapytał zły.
Wszystkimi siłami powstrzymywał się od płaczu - Teraz, kurwa?
- W tym czasie dużo pracowałem z
Marco… – Ace nie zamierzał kończyć. – Zostawaliśmy po godzinach, wychodziliśmy
na kawę… Był kimś kto mnie wtedy słuchał… I… nie wiem nawet kiedy… się
zakochałem.
Blondynowi popłynęły łzy. Zawiesił
wzrok na pięknej porcelanowej cukiernicy. Była taka urocza. Taka w kwiatki i
taka perłowa, lśniąca. Taka wkurwiająco wesoła.
- To wszystko potem działo się
bardzo szybko. Już tego nie kontrolowałem. Przez ten cały czas… Nawet nie
wiesz… Jak bardzo chciałem się z tobą spotkać. Choć nie wiedziałem co miałbym
ci powiedzieć. – Czarnowłosy już nawet nie próbował opanowywać głosu. – Wiem, że
to już niczego nie zmieni. Wiem że mi pewnie nie wybaczysz, ale… Przepraszam…-
Oparł głowę o ramię blondyna - Przepraszam, że nie byłem na tyle silny, żeby
zostać przy Tobie.
Sanji niemo płakał. Poczuł jak Ace
przytula się do niego od tyłu i też drży. Stali tak obok siebie czując jak ich
serca płaczą razem z nimi. Blondyn nie mógł uwierzyć, że dopiero po roku
dowiedział się, co tak naprawdę kierowało tym piegowatym facetem. Gdzieś w
głębi zawsze wyrzucał sobie, że mógł spędzać z nim więcej czasu. Że mógł się bardziej
zainteresować, zapytać, wyjść gdzieś. Dręczyło go uczucie, że w dużej mierze
była to jego wina. Teraz już całkowicie zdał sobie z tego sprawę. Wiedział, co
usłyszy gdy się spotkają. Dlatego nigdy nie chciał do tego doprowadzić.
Tylko kolejna porcja łez.
- Ja też przepraszam…- wydukał
ledwie zrozumiale blondyn - Gdybym nie myślał tyle o sobie…
- Nic nie mów - Ace obrócił go do
siebie i mocno przytulił. Sanji przypomniał sobie kiedyś swój ulubiony zapach.
Przypomniał sobie wszystkie wspólnie spędzone noce, to jak się poznawali, jak
wyobrażali sobie ich wspólna przyszłość. To wszystko odeszło. Już nic z tego
nie zostało.
Gdy się trochę uspokoili, odsunęli
się od siebie.
- Przepraszam, że cię zmusiłem do
tej rozmowy.
- W porządku. Chyba… to był
najwyższy czas.
Ace nieśmiało się uśmiechnął.
- Spotkamy się jeszcze jakoś? –
zapytał czarnowłosy.
- Wiesz… może… ja jeszcze… - Blondyn
nie czuł się na siłach. Teraz tyle się działo. Do tego jeszcze w jego życiu
pojawił się Zoro i całkowicie namieszał mu w głowie.
- W porządku…- Ace rozumiał - Jak
będziesz kiedyś miał ochotę, to wiesz gdzie mnie szukać. Naprawdę… za tobą
tęsknię… Chciałbym wiedzieć co się u ciebie teraz dzieje.
- Odezwę się - Sanji zastanawiał się
nad tym co tamten powiedział. Kiedyś zareagowałby inaczej na takie słowa. Dziś
nie zostało mu z tego związku nic, prócz uczucia żalu. Chciałby kiedyś, żeby to
się zmieniło.
Gdy Ace wyszedł myślał, jakby to
było gdyby porozmawiali na samym początku. Czy ich związek by przetrwał, czy i
tak by się rozpadł? Otarł twarz rękawem koszuli i przepłukał ją zimną wodą.
Poczuł się o niebo lepiej. Powoli się uspokajał.
Do kuchni zaraz władowała się cała
jego paczka przyjaciół.
- Coś ci zrobił?
- Jak się czujesz?
- Wszystko w porządku?
Do pomieszczenia wszedł również
Zoro.
- Tak, wszystko jest dobrze -
Sanjiemu powoli spadał wielki ciężar z serca. Uspokoił resztę i wszyscy wrócili
do salonu. Przygnębienie go nie opuszczało i do końca urodzin nie odzywał się
za wiele. Nie powiedział reszcie czego dotyczyła rozmowa. Bał się, że się znowu
rozklei. Zastanawiało go zachowanie Zoro. Wyglądał na przejętego.
Podeszła do niego Nami.
- Wracaj do domu. Luffiemu już
wyjaśniłam. Nie obrazi się.
- Nie chcę was jeszcze opuszczać.
- Widać, że jesteś zmęczony -
Rudowłosa pogłaskała go po policzku.- Po za tym, chyba jesteś winny coś Zoro.
Naprawdę się martwił tak samo jak my.
- Serio? - Blondyn spojrzał na plecy
swojego współlokatora.
- Jeszcze może sobie pogadacie? -
Puściła mu oczko dziewczyna.
Sanji zdecydował, że się jednak
zbierają. Pożegnali się ze wszystkimi gośćmi, ubrali i wyszli w ciemną noc.
Czekała go druga, trudna rozmowa.
Następny rozdział
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz