sobota, 13 czerwca 2015

Pustynny żar 4



Jechali w ciemnościach podskakując na grzbiecie wierzchowca. Niebo pokryte było chmurami ponieważ nie widać było żadnej, nawet pojedynczej gwiazdy. Również światło księżyca rzadko się wyłaniało i oświetlało im drogę. Powietrze było chłodne i świeże, zupełnie inne niż za dnia. Końskie kopyta wzniecały kłęby kurzu i zostawiały ślady na niestabilnym piaskowym  podłożu. Hałas jaki wytwarzali, wydawał im się być sto razy bardziej donośny w tej wszechogarniającej ciszy, niż normalnie.
- Idealna noc!- Krzyknęła dziewczyna jadąca koło nich. Była to ta sama, z którą Luffy siedział przy stole pierwszego dnia. Rude kosmki wystawały spod jej czarnego kaptura.
- Idealna na niegrzeczne rzeczy!- Odezwał się chłopak za nią, głosem wypełnionym zbereźnością.
- Zamknij się Sanji!- Ruda gniewnie uniosła pięść.
- Uwielbiam jak panna Nami się tak na mnie złości <3!- pisnął facet zachwycony.
- Hahaha, ale jesteście śmieszni!- Podsumował ich Luffy widząc całą scenę.
- I jak słomiany? Podoba ci się u nas?- Zapytał nowo poznany blondyn nie robiąc sobie nic z kobiecych pogróżek dziewczyny i podjeżdżając do nich.
- Bardzo! Macie takie fajne baseny i korytarze i jedzenie i…- Młody zaczął tak gestykulować, że niebezpiecznie się zachwiał, prawie spadając z konia.
- Nie wierć się tak bo zlecisz!- Krzyknął na niego piegowaty. Chwycił go za płaszcz i posadził z powrotem. Na czole wyskoczyła mu żyłka obrazując jego zdenerwowanie.
- Co? Mały daje się we znaki?- Sanji zrobił głupi uśmieszek. Bawiło go to, że młody tak przewrócił w głowie piegowatemu.
- Żebyś wiedział…- Ace zrobił kwaśną minę. Zauważył, że ciężko mu się skupić kiedy dłonie Luffiego kurczowo trzymały się jego bioder lub tali. Cieszył się, że jest ciemno bo nie miał gwarancji, że nie robi się co chwilę czerwony.
- Haha, Masz za miękkie serce stary. – Zaszydził z niego blondyn. Ciekawiło go co było takiego w tym chłopaku, że go przygarnął. Choć sam był świadkiem wczorajszej sceny wstrząsającego popisu Luffiego, coś mu nie pasowało. Ace wydawał mu się bardziej samotnym asem chodzącym swoimi drogami. Nie potrafił odgadnąć powodu dla którego ten młodziak miałby to zmienić. Czuł za tym jakąś głębszą historię. Próbował podpytać Sabo w tej kwestii, ale jak zwykle szczeniak trzymał język za zębami, albo rzeczywiście nic nie wiedział.
Chłopacy w tym czasie dowiadywali się o szczegółach ich dzisiejszej akcji. To był pierwszy dzień od dłuższego czasu, kiedy wyruszali na poważniejsze łowy. Tym razem Ich celem były bogate mieściny leżące nad rzeką łączącą się z królestwem.
Luffy bardzo próbował się skupić na tej paplaninie, ale jak zwykle nic z tego nie wyszło. Do tego zasnął w trakcie słuchania. Pogrążony we śnie i wtulony w ciepłe plecy prowadzącego, śnił o górach z mięsa i ominął całość ważnych instrukcji. Obudził się dopiero, gdy Ace ostro zatrzymał konia.
- Mięso….?- Zapytał jeszcze na wpół z nogą w marzeniach. Przetarł twarz. Cała grupa zatrzymała się wśród wysokich skał i przywiązywała do nich swoje konie. – Gdzie jesteśmy?- Nie orientował się zupełnie w terenie, a ciemność dodatkowo mu to utrudniała.
- Dalej pójdziemy pieszo śpiąca królewno.- Powiedział do niego szeptem wściekły Ace i zeskoczył z konia. Spojrzał na zdezorientowanego czarnowłosego.- Hej? Mam ci rękę podać czy co?
Luffy zeskoczył ze zwierzęcia do pozycji kucającej a następnie się wyprostował, uniósł ręce nad głowę, nabrał powietrza i wrzasnął.
- TO IDZIEMY KRAŚ…!!- Ale nim dokończył na jego szyi zacisnęła się para rąk odcinając mu dopływ tlenu. Reszta rozbójników spojrzała na nich z morderczym błyskiem w oku i nerwowo pokazała im palce przytknięte do ust.
- Czy… chcesz… umrzeć…? – Piegowaty wywarczał przez zaciśnięte zęby nie przejmując się siniejącym  chłopakiem. Powoli zaczął tracić cierpliwość.
- A…ce…- Luffy z ledwością łapał oddech i próbował wyrwać się z uścisku. W końcu został rzucony na ziemię i pokasłując rozmasowywał bolące gardło.
- Mamy być cicho rozumiesz?! –Piegowaty założył plecak na plecy i pogłaskał uspokajająco nerwowo podrygujące zwierzę. – Nie dość że nie słuchałeś planu to jeszcze nie umiesz się zachować!
- Sorki. Przysnęło mi się. – Luffy podrapał się skruszony po karku.
- Przysnęło… Może i dobrze, że uciekłeś… – Ace pomyślał że jakby pastwo miało takiego władcę, upadłoby w ciągu tygodnia.  Jego rozmyślania jak i całej reszty zostały jednak przerwane przez dziwny szelest nad ich głowami. Rozbójnicy unieśli wzrok i próbowali coś wypatrzeć. Pomimo nocy, na tle ciemnego nieba rysowały się delikatne kontury świadczące o czyjejś obecności.  Jak na komendę wyjęli miecze zza pasów mierząc do nieproszonego gościa.
- Nie radzę…- Odezwał się kobiecy zmysłowy głos. Jej postać była tajemnicą dla oka, lecz sam ton działał tak na wyobraźnie, że większość ze zgromadzonych doznało przyjemnych dreszczy wizualizując sobie właścicielkę ów głosu.. – …Bando rozbójników Rudowłosego…- Kończąc zaśmiała się cicho.
- Pani wybaczy, ale z kim mamy przyjemność?- Shanks wybił się przed szereg. Sam schował miecz, ale reszta nie uczyniła tego samego.- Koledzy, gdzie wasze maniery? Celować takimi ostrymi rzeczami w bezbronną kobietę?- Sam nie spuszczał jednak nieznajomej z oczu.
- No właśnie hołoto! Schować tą broń!- Blondyn skakał nerwowo wokół swoich towarzyszy zauroczony kobiecą osobą.
- Nie byłabym tego taka pewna…- Odparła śmiało. Od lidera grupy dzieliło ją jedynie kilka metrów. Nie miała jednak szans z tak liczną grupą i zdając sobie z tego sprawę nawet nie planowała ataku.- Moje imię nie jest istotne. Ważniejsze jest jednak to, że wkroczyliście na nieswoje terytorium.
- Pani raczy wybaczyć, ale chyba zaszło nieporozumienie. Dobrze znam własne granice.- Shanks był pewny swoich słów.
- To chyba macie stare informacje.- Nieznajoma nie wydawała się zalęknięta wycelowanymi w nią ostrzami.- Od teraz to terytorium należy do sir Crocodil’a.
Wśród rozbójników rozległy się szmery zaskoczenia. Wszyscy powtarzali wypowiedziane imię i wymieniali się nic nie rozumiejącymi spojrzeniami. Jedynie Shanks wydawał się spokojny. W tym ogólnym poruszeniu Luffy podrapał się po głowie. Mało go interesowało co się dzieje, bo chciał już ruszyć na przygodę. Stojący obok niego Ace warknął niespokojnie co zwróciło jego uwagę.
-Ej, co to za cały Kroko?- Zapytał dłubiąc w nosie.
- Przewodzi inną bandą rozbójników. Ostatnio poszerza swe wpływy w bardzo nieuczciwy sposób.- Podsumował krótko Piegowaty krzyżując ręce na piersi.
-Nie szukam zaczepki, ale zdecydowanie wy ją znajdziecie wchodząc dzisiaj do tego miasta.- Odparła kobieta ze spokojem uśmiechając się na zamieszanie jakie wywołała.
Nagle chmury się rozstąpiły i światło księżyca padło na utworzony ze skał wąwóz oświetlając rozbójników i nieznajomą. Jej czarne włosy zalśniły jak miecze odbijając jasne światło. Skąpy strój przyciągnął męskie spojrzenia. Wszyscy zanimówili. Jedynie na Rudowłosą nie podziałał jej urok. Prychnęła zdegustowana i przytrzymała blondyna żeby przypadkiem się na nią nie rzucił. Jej ciemna karnacja kontrastowała z błękitem  oczu, które wpatrywały się z zainteresowaniem w Shanksa. Intrygowała ją postawa tego człowieka.
- Proszę zatem przekazać panu sir Crocodailowi, że jeśli ma mi coś do powiedzenia, radzę to zrobić osobiście, Nico Robin.- Ukłonił się i odwrócił placami do dziewczyny.
- To tylko ostrzeżenie, zrobisz co uważasz Rudowłosy Shanksie. – Powiedziała z uśmiechem na ustach który zakryła subtelnie dłonią. Po tym oświadczeniu, widząc, że niczego nie zmieniła, szybko wycofała się między skały.
- Szefie, mamy ją gonić?- Zapytał jeden z rozbójników.
- Nie stanowi dla nas zagrożenia.- Rudowłosy machnął na nią ręką.
-Ach, gdzie znikłaś piękności…- Sanji rozpaczał chwytając się ostentacyjnie za klatkę piersiową.
- Zamknij się i rusz tyłek! Robota czeka! – Rudowłosa chwyciła za jego płaszcz odciągając od skał. – A tak w ogóle co się temu Crocodail’owi się poprzestawiało?! Od lat to są nasze tereny. Nadęty buc!
-Spokojnie Nami-san! Ja cię ochronię~!- świergotał Sanji.
Rozbójnicy początkowo rozmawiali poddenerwowani ale uspokoili się widząc postawę ich szefa. Postanowili puścić w niepamięć słowa czarnowłosej dziewczyny i skupić się na planie. Wspinali się po wysokiej wydmie. Tym razem jak na złość zabrakło chmur by ukryć ich obecność  i jasne światło księżyca świeciło im prosto w oczy, rzucając długie cienie na piasku. Gdy dotarli prawie na szczyt stromego wzniesienia, zaczęli się czołgać i wystawili głowy patrząc na to, co skrywało się za nim.
Luffy powtórzył wszystko i razem z Ace’m  wychylili głowy znad piasku. Ich oczom ukazały się pokaźne posiadłości. Każda z nich była otoczona wysokim białym ogrodzeniem a ich dachy lśniły zdobione kolorowymi dachówkami.
- Fiu fiu! – zagwizdał cicho Piegowaty. – To nasz cel. Widzisz ten mur? – wskazał Luffiemu palcem. Czarnowłosy żeby lepiej widzieć przysunął swoją twarz do jego i otarł się policzkiem o jego policzek co wprawiło Ace’a w lekkie zakłopotanie. Nie cofnął jednak głowy. Włosy chłopaka przyjemnie łaskotały go w ucho. – Po nim wejdziemy i dostaniemy się do środka do tej wysokiej chaty.
- Shishishi, jasne!- Czarnowłosy wcisnął sobie bardziej na głowę kapelusz. Po jego ciele przeszedł dreszczyk emocji. Był podekscytowany tym wszystkim a szczególnie, że może tutaj być z Ace’m. Zupełnie tak, jak kiedyś w dzieciństwie.
Shanks dał wszystkim znak i rozbójnicy rozpierzchli się ruszając w wyznaczone im wcześniej strony.
Tak jak Piegowaty miał obawy przed zabieraniem Luffiego na tę wyprawę, tak teraz stwierdził, że jednak młody potrafi się zachować kiedy trzeba. Bez problemu wspiął się po kamieniach i znalazł się wewnątrz urządzonego przepychem dworku. Właściciele byli na tyle bogaci, że posiadali własny ogród. W tym kraju woda była na wagę złota, dlatego uprawianie roślin było najwyższym stopniem bogactwa.
Chłopacy bezszelestnie przemknęli na tyły budynku, zręcznie omijając niczego nieświadomych strażników grających beztrosko w karty. Ace przypomniał sobie stare czasy gdy kradli rzeczy z targu i wyciągali ludziom sakiewki z ubrań. Na te wspomnienia zrobiło mu się dziwnie przyjemnie. Nigdy nie sądził że spotka Luffiego ponownie. Tym razem nie sprawiał mu kłopotów, tylko raz jedynie stanęło mu serce, gdy chłopak droczył się z jednym strażnikiem idąc za nim krok w krok. Chłopak miał talent bo żołnierz pomimo dziwnego wrażenia, że ktoś go śledzi, nie dał rady przyłapać żartującego czarnowłosego. Po solidnym trzepnięciu go w łepetynę, Piegowaty wskazał Luffiemu balkon przez który dostaną się do środka.
Nie zastanawiając się dłużej wspięli się po obrośniętej krzakami ścianie i przeskoczyli przez kamienną balustradę. Znaleźli się w przestronnym pomieszczeniu. Rozejrzeli się uważnie ale nikogo nie dostrzegli. Pokój wyglądał na sypialnie należącą do jakiegoś bogatego mężczyzny.
- Mamy farta, pusto!- Ace od razu podbiegł do najbliższej komody w poszukiwaniu świecidełek.- Bierz wszystko co znajdziesz!
Odpięli swoje peleryny i zabrali się do pracy. Chwilę grzebali w szafkach znajdując co rusz jakieś cenne przedmioty i ładowali je do wcześniej przygotowanych worków.
- Ej, Ace! Patrz!- Szepnął głośno Luffy w kierunku przyjaciela.
Piegowaty zobaczył czarnowłosego w jakiejś za dużej złotej szacie i piórowym turbanie  na głowie spadającym mu na jedno oko. Pomimo tego, że sytuacja wymagała powagi, uśmiechnął się krzywo i podszedł do niego narzucając mu kolejną chustę na twarz.
- Teraz lepiej.- Powiedział z uśmiechem obwiązując nią szamoczącego się przyjaciela.
Luffy bronił się, próbując się wyswobodzić i nie krzyknąć. Gdy wyplątał się na tyle, żeby mieć wolne ręce, rzucił się na Ace’a w odwecie. Chichrając się zatoczyli się oboje pod ścianę i przez swoją nieostrożność zahaczyli o firankę tracąc równowagę i lądując na ziemi. Turban potoczył się po deskach podłogi. Cienki materiał zerwał się i przykrył Ace’a klęczącego nad Luffym. Światło księżyca prześwitywało przez przezroczystą zasłonkę oświetlając ich twarze. Patrząc sobie w oczy w napięciu nasłuchiwali kroków które mógł przyciągnąć ten hałas. Nie słysząc jednak nic, nie ruszali się dalej z miejsca. Piegowaty ani myślał wstawać. Podpierając się rękami z obu stron głowy chłopaka wpatrywał się z zafascynowaniem w jego świecące oczy pełne rozgorączkowanych emocji. Luffy zjeżdżał co rusz wzrokiem do jego ust i zaczął się lekko rumienić. Ace obserwował tą reakcje unosząc brew i kącik ust w uśmiechu. Nagle chłopak wyciągnął rękę i opuszkami palców musnął jego wargi.
Piegowaty zadrżał.  Ten subtelny dotyk wywołał u niego falę emocji. Prawie zapomniał gdzie się znajdują. Luffy wyciągnął drugą dłoń i musnął jego szyję zjeżdżając powoli i delikatnie do obojczyków. Ace nic nie robił tylko przyglądał się zachowaniu czarnowłosego w napięciu. Widząc jak chłopak na niego patrzy, opuszczały go wcześniejsze wątpliwości.
Z bólem zdusił w sobie entuzjazm. Teraz nie mają czasu na takie rzeczy. Żeby jednak nie ostudzić tych emocji pochylił się do zaskoczonego Luffiego i otarł się ustami o jego wargi, nie składając jednak pocałunku. Chciał jedynie zobaczyć jaką wywoła reakcje i nie zawiódł się. Poczuł na karku drżące ręce, które objęły jego szyję próbując  przyciągnąć go bliżej. Piegowaty zmienił tor i przystawił usta do ucha czerwonego chłopaka. Delikatnie je pocałował i szepnął w nie.
- Podoba ci się to?- w odpowiedzi usłyszał ciche westchnienie i kurczowo zaciskające się palce na jego barkach. Ace uśmiechnął się podniecony. Nie mógł się opanować i złożył kolejne pocałunki na jasnej skórze szyi. Drobne ciało pod nim zadrżało zdradzając jaką przyjemność sprawia mu ta pieszczota. Luffy wręcz przysuwał się bliżej i potarł swoją skronią o jego czoło pozwalając na więcej. Piegowaty słyszał jego nieregularny przyspieszony oddech. Jeszcze chwila i wiedział że się zapomni, dlatego odsunął się delikatnie i spojrzał w twarz rozgrzanego chłopaka.- Chcesz więcej?- chciał to usłyszeć żeby być pewnym, że nie jest to wymysł jego zboczonego umysłu.
- Nie przestawaj.- Luffy wyglądał nawet na trochę oburzonego z powodu przerwania pieszczot. Jego policzki płonęły a oczy szkliły się z emocji.
Ace cicho się zaśmiał. Rozbawił go ten władczy ton. Naprawdę ciężko mu było uwierzyć w tą całą sytuacje. Do tego chłopak ewidentnie chciał tego samego.
-Wrócimy do tego potem.- Szepnął mu w usta drażniąc jeszcze bardziej czarnowłosego.
- Chcę teraz!- Luffy chyba rzadko słyszał jakąkolwiek odmowę. Był oburzony.
- Mamy robotę do wykonania zapomniałeś? Bierz worek i spadamy stąd.- Ace podniósł się z ziemi i zrzucił z siebie materiał. Chwycił kosztowności i narzucił pelerynę. Bawiło go to, jak bardzo rozzłościł małego księcia.- Czy zapomniałeś już, że chcesz być królem złodziei?.- Pochylił się jeszcze do niego i powiedział cicho.- Po za tym im szybciej wrócimy tym szybciej…- ale nie dokończył bo usłyszał jakiś hałas za drzwiami pomieszczenia.
Luffy wydął policzki niezadowolony, usiadł po turecku i przywdział na powrót swój słomiany kapelusz. Pozbierał się szybko z ziemi, zarzucił na plecy płaszcz i łupy. Nim drzwi do komnaty się otworzyły, chłopacy już dawno byli w ogrodzie.
Pomimo dodatkowego obciążenia bez problemu poradzili sobie z murem i znaleźli się na zewnątrz. W tym samym momencie w domu w którym przed chwilą byli podniósł się krzyk a pomieszczenia rozświetliły się jasnym światłem.
-Chyba ktoś tu straci pracę…- Zadrwił Ace szybko oddalając się od miejsca zbrodni i przemykając między budynkami. Luffy kroczył za nim dalej wydymając z niezadowolenia policzki.
Mijając pewien zaułek natrafili nagle na skuloną postać. Ace zamarł zatrzymując czarnowłosego i wpatrując się z obawą w napotkaną osobę. Gdy jednak zobaczył jej twarz uspokoił się nieco i opuścił rękę.
Była to staruszka. Jej twarz szpeciły głębokie zmarszczki i bruzdy wyglądające na stare źle zagojone rany. Była okryta połatanym kocem a nogi miała brudne i popękane prawdopodobnie długą wędrówką. Jej siwe włosy opadały w nieładzie na twarz a oczy patrzyły na chłopaków całkowicie pozbawione wyrazu. Bez radości czy smutku. Puste jak studnia pozbawiona wody.
Nagle zza jej pleców wychyliła się kolejna, ale znacznie mniejsza postać, dzierżąc w ręce naostrzony kij.
- Odejdźcie albo pożałujecie!- Odezwała się mała dziewczynka.- Nie pozwolę skrzywdzić babci Tsuru! – Pomimo pewnego głosu nie mogła opanować drżenia rąk. Jej wielkie brązowe oczy zapewniały jednak, że jest gotowa w każdej chwili przystąpić do walki.
Ace’owi zrobiło się strasznie żal tej pary. Po ich ubraniach wiszących na tych chudych, brudnych ciałach nie trudno było zgadnąć jaki los zgotowało im życie. Zacisnął pięści na worku wypełnionym skarbami myśląc jak wielkie przepaście potrafią utworzyć się pomiędzy ludźmi. Przypomniał sobie komnaty wypełnione przepychem i klejnotami. Ogrody podlewane wodą która mogła by trafić do spragnionych wyschniętych ust. Cichy gniew rozlewał się po jego ciele. Już miał zdjąć z pleców swój baraż i podzielić się łupem z tymi biedakami lecz uprzedził go Luffy kładąc przed swój worek i pchając go pod nogi zaskoczonej dziewczynki.
Piegowatego trochę to zaskoczyło, ale ostatecznie wywołało jedynie uśmiech na jego twarzy. Może jednak chłopak rozumiał trochę więcej niż na to wyglądał? Przez myśl przeszło mu nawet, że może z niego wcale nie byłby tak beznadziejny władca.
Nim dziecko zdążyło zadać im jakieś pytanie, chłopacy szybko się ulotnili i udali się w kierunku skał gdzie pozostawili konie.
Chmury tym razem im sprzyjały bo znów przysłoniły świecąca nocną latarnie. Pod osłoną nocy wydostali się z miasta i razem z resztą towarzyszy, która również skończyła swoją robotę i bezpiecznie trafiła do miejsca zbiórki, udali się w podróż powrotną.
Gdy galopowali na koniu, Luffy siedział oparty plecami do Ace’a dalej udając że jest obrażony. Momentami chował jednak uśmiech pod kapeluszem. Piegowatemu zdecydowanie poprawił się humor i subtelnie by nie rzucało się w oczy, delikatnie popędzał konia.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz