sobota, 13 czerwca 2015

Przypadek czy przeznaczenie? 10



     - Pusto się zrobiło, nie sądzisz? - Sanji zauważył, że przy ognisku leżał już tylko Pappug z Keimi śpiący sobie pod własnymi śpiworami. Ogień już  całkowicie zgasł i jedynie żar węgli  jaśniał w ciemności. Blondyn zdążył wylądować między nogami Zoro i opierać się plecami o jego ciepły tors. Było mu tak błogo. Nawet nie zauważył jak ten czas zleciał. Roronoa od czasu do czasu położył mu podbródek na ramieniu lub głaskał delikatnie po ręce.
     To wszystko co teraz się działo, było dla Sanjiego takie niesamowite. Nigdy nie sądził, że będzie jeszcze tak się czuł. Że po Ace’e znajdzie się ktoś, kto sprawi, że na nowo uwierzy. Do tego z Zoro wszystko działo się takimi małymi kroczkami. Czuł się dzięki temu trochę pewniej.
     - Wszyscy poszli spać - Zielonowłosy szepnął mu do ucha. Ledwie wytrzymywał mając blondyna między swoimi nogami. Jego zapach go obezwładniał. Mógł bezkarnie zanurzać swoją twarz w jego miękkich włosach lub wodzić rękami po jego ciele.
     - A ty? Nie jesteś śpiący?
     - Jakoś nie bardzo.
     - Ja trochę - Sanji przeciągnął się i obrócił by być z Zoro twarzą w twarz.
     - Może przyniosę tu nasze śpiwory? Jest ciepła noc, po co mamy spać w namiocie? - Zielone oczy wpatrywały się w lekko mętny wzrok blondyna.
     - Jestem za - Sanji zadrżał z podniecenia.
     Zoro ruszył do samochodu. Blondyn wstał i zaczął szukać w miarę równej ziemi, co było trochę trudne w jego stanie. Nie wypił wiele, ale dużo mu też nie było trzeba. W końcu znalazł w miarę odpowiednie miejsce oddalone trochę od ich noclegowni. Usiadł na trawie i próbował opanować drżenie rąk. Przypomniało mu się, że od rana nie zapalił i wyciągnął w końcu papierosa. Poczuł niesamowitą ulgę. Cały stres związany z nocną wyprawą już minął i miał ochotę teraz tylko się z tego śmiać. Był podekscytowany ale też trochę zdenerwowany tym, że z Zoro będą leżeć obok siebie. Czy on coś planuje? Chce spać na zewnątrz bo coś zamierza? Te myśli nie dawały mu spokoju.
     Przypomniał sobie jak Roronoa stanął w jego obronie gdy spotkali Keimi i Pappug’a. To było szalenie bohaterskie. Aż się zaśmiał. I jak tu się nie zakochać?
     Roronoa w końcu do niego dołączył i rozwinął dwa śpiwory kładąc je koło siebie. Usiadł na swoim i poklepał miejsce obok siebie.
     Sanji przełknął ślinę i zajął miejsce celowo bardzo blisko Zoro. Wpatrywali się chwilę w spokojne jezioro.
     - Mogę cię o coś zapytać? - Zielonowłosy objął go w pasie.
     - No? - Blondyn dalej przeżywał każdy taki gest.
     - Czy to prawda, że nie mieszkałeś wcześniej z Ace’m? - zapytał patrząc przed siebie.
     Sanjiego to zaskoczyło, ale podejrzewał, że to nie uszło jego uwadze kiedy rozmawiali z Law’em. Zarumieniony odwrócił wzrok.
     - Tak.
     - Dlaczego?
     Kucharz chwilę milczał. Dopalił papierosa i zgasił go w trawie.
     - Nie wiem… Zawsze to przekładałem. Czułem, że nie jestem gotowy na taki krok. Chyba.
     - Ale przecież długo byliście razem.
     -  Wiem - Sanji oparł swoją głowę o jego ramię - Ale chyba bałem się… że to nas podzieli… Może już wtedy miałem wątpliwości, czułem że nam się nie uda… Nie wiem. Mieliśmy wiele kłótni z tym związanych.
     - To czemu zaproponowałeś to mi? - Zoro głaskał go po kolanie. Naprawdę go to zastanawiało.
     - Bo byłeś zagubioną, głodną algą - Blondyn nie wiedział co mu ma odpowiedzieć. Po prostu to czuł. Po prostu tego chciał. Po prostu zakochał się od pierwszego wejrzenia, tylko wtedy jeszcze o tym nie wiedział.
     - A tak serio?
     - Już powiedziałem - Sanji dalej był przy swoim.
     - Kłamca - Zoro połaskotał go po żebrach.- Nie powiesz mi?
     - Nie rozumiem o co ci chodzi.- Blondyn próbował lekko się wykręcić, bo zaczynał dostawać ataku śmiechu.
     - Wyduszę to z ciebie.
     Zaczęli się łaskotać i tarzać na śpiworach. Gdy ich śmiech zaczął być za głośny i gdy oboje mieli już dość, padli koło siebie uśmiechając się i patrząc sobie w oczy. Zmęczenie całkowicie ich opuściło.
     Rozmawiali jeszcze długo. Tak długo, że zaczęło się robić widno i wokół nich pojawiła się poranna mgła spowijając wszystko w mlecznym dymie. Pierwsze promienie słońca zaczęły oświetlać dolinę. Zrobiło się chłodno dlatego okryli się jednym śpiworem. Cały czas bawili się swoimi dłońmi, albo głaskali po szyi albo twarzy. Czuli ciepło swoich ciał.
     - Cieszę się, że tu ze mną przyjechałeś - Sanji miał wielką ochotę się całować i pieścić. Po tej nocy paliło go całe ciało spragnione dotyku.
     - Cieszę się, że mogłem - Zoro głaskał go za uchem. On również nie mógł już dłużej czekać. Na chwilę zamilkli patrząc na siebie. Zastanawiał się czy to dobry moment na coś więcej. Nie mógł się zdecydować. Pamiętał jak blondyn zareagował ostatnim razem. Może i teraz było inaczej, ale zastanawiał się czy by aby jeszcze nie poczekać.
     Wpadł mu nagle do głowy pewien pomysł. Uśmiechnął się i wstał.
     - Gdzie idziesz? - Sanji też się podniósł spod ciepłego śpiwora. Stwierdził, że wszystko dookoła jest takie piękne. Przez mgłę nie mógł dostrzec dobrze przyczepy. Nie przeszkadzało mu to, że nie spał całą noc. To była pierwsza z resztą tak cudowna, w przeciągu tego roku.
     Nim dostał odpowiedź Zoro chwycił go i uniósł w powietrze.
     - Hej! Co ty robisz? - zapytał blondyn zaskoczony i niesiony na jego barku. Po torze domyślił się, że idą do jeziora. Delikatnie się zaniepokoił.
     - Zobaczysz - Zoro uśmiechał się do siebie.
     - Dlaczego idziemy w kierunku wody? - Sanji miał coraz więcej obaw.
     - Lubisz zimne kąpiele?
     - O nie! - Kucharz zaczął się szarpać ale nie mógł się uwolnić. Najgorsza była świadomość że ten kretyn nie żartuje. Niepocieszająca była myśl zamoczenia w ubraniach – Nawet się nie waż! – Próbował się obrócić, ale Zoro przewidywał jego ruchy. Do tego już wszedł nogami do wody i zanurzał się coraz bardziej - Jak to zrobisz to ci nogi z dupy powyry…
     Ale nie dokończył. Zielonowłosy wyrzucił go w powietrze. Sanji wpadając miał wrażenie, że każdą część jego skóry przeszywa mała igiełka.
     Woda była lodowata.
     Wynurzył się biorąc szybko powietrze. Miał ochotę zabić tego glona, który zaśmiewał się do rozpuku.
     Szybko do niego podszedł i sprawnym ruchem w wodzie, podciął mu nogi. Roronoa się przewrócił, co dało niemałą satysfakcję blondynowi.
     Zoro się wynurzył, dalej wesoły. Mieli poziom po uda. Stali naprzeciw siebie gotowi do walki. Nagle zielonowłosy ściągnął koszulkę i rzucił na brzeg. Po jego torsie spływały kropelki wody. Jego włosy i kolczyki połyskiwały we wschodzącym słońcu. Jego uśmiech i wzrok, mimo, że Sanjiemu było zimno, rozpalał jak żywy ogień. Wziął z niego przykład i też pozbył się koszuli. Teraz byli oboje pół nadzy i chętni do przepychanek.
     Rzucili się na siebie i próbowali znokautować jeden drugiego. Ich gorące ciała ocierały się o siebie. Ich dłonie splatały się i ślizgały po mokrej skórze. Ich oddechy tworzyły delikatną mgiełkę w powietrzu. Sanji już nie mógł tego znieść. Miał wrażenie, że spłonie i że nawet ta woda nie ugasi tego pożaru. Mokre spodnie przylepiły się do ich ciała i ukrywały rosnące z każdą chwilą pożądanie. Ani jeden ani drugi nie potrafili znaleźć luki w obronie. Coraz bardziej przywierali do siebie. Mocując się rękami zaparli się o siebie czołami i zwalniali powoli uścisk, nie mogąc znieść palącego dotyku. Ich twarze zetknęły się ze sobą i  otarły swoimi policzkami. Nim się zorientowali, przechylili delikatnie głowy i zaczęli się całować.
     Zoro puścił ręce blondyna i wplótł palce w jego mokre włosy, przyciągając go do siebie. Żar ich ust rozlał się po całym ich ciele. Odebrało im oddech i wszystkie inne zmysły. Sanji miał wrażenie, że to uczucie go rozsadzi. Jego dłonie dotykały w końcu tego cudownego ciała i błądziły w górę i w dół. Przywarli do siebie biodrami czując nawzajem swoje gorące i twarde członki. Ich języki tańczyły w dzikim tańcu, a serca biły jak szalone. Byli zaskoczeni własną żarliwością i uniesieniem, jakie nimi zawładnęło.
     Z tego wszystkiego tracili równowagę, bo od emocji kręciło im się w głowie. Delikatnie się zataczali co spowodowało u jednego i drugiego wesołość. Całowali się czując jak ich mięśnie twarzy napinają się w uśmiechu. Tak długo trzymane emocje na wodzy, teraz uderzyły z pełną mocą.
     Sanji miał ochotę zatrzymać świat. To wszystko było dla niego tak niesamowite i niebywałe, tak piękne. W końcu się całowali! I do tego jak! Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek przeżył lepiej coś takiego. Już brakowało mu tchu. Musiał na chwilę przestać.
     - Ty mi też… - Wysapał odrywając się od Zielonowłosego.
     - Co też…? - Zoro miał problem z dojściem do siebie.
     - Ty mi też się cholernie podobasz - Blondynowi zaświeciły się oczy.
     Roronoa parsknął śmiechem i ponownie połączył ich usta. Teraz już spokojniej go całował. Wcześniej zastanawiał się, czy to że Sanji jest facetem będzie mu przeszkadzać. Teraz był całkowicie pewny, że nie. Ten kucharzyk całkowicie go oczarował. Wycofał na chwilę swój język i namiętnie złączył ich wargi.
      Sanji zadrżał. To było ponad jego najśmielsze oczekiwania. Jego żołądek wywracał się do góry nogami. Zaczął dostawać silnych drgawek. Nie wiedział tylko, co jest ich głównym powodem. Chyba po trochu jedno i drugie.
     - Zimno ci? - Zoro na chwilę przerwał ich pieszczotę.
     - Nie. Nie przestawaj - Blondyn nachylił się chcąc więcej.
     - Chodźmy stąd, bo zmarzniesz - Wyszeptał mu w usta uśmiechając się.
     Sanji miał ochotę utopić się w zieleni jego oczu.
     - Jest w porządku.
     Zoro jednak chwycił go za tyłek i podsadził tak, by blondyn oplótł go nogami w pasie. Zaczął iść w kierunku brzegu, ale miał utrudnione zadanie, bo Sanji dalej oddawał mu pocałunki.
     W końcu wylądowali na trawie.
     - Trzęsiesz się - Roronoa próbował nad sobą zapanować, żeby przestać go całować.
     - Nie szkodzi - Sanjiemu zaczęła nawet drgać żuchwa.
     - Idziemy po ubrania, bo mi język odgryziesz - Zoro nie mógł opanować wesołości. Kierowała nim jakaś nieokreślona troska o blondyna. Wstał i wyciągnął rękę do leżącego.
     Sanji niepocieszony wstał i trzymając się dalej za ręce ruszył z Zoro do samochodu. Musiał przyznać, że zimno odbierało mu część odczuwanej przyjemności. Dreszcze już na całego wstrząsały jego ciałem. Jedyne ciepło biło spomiędzy jego nóg i z dłoni trzymanej w mocnym uścisku. Spojrzał na swojego ukochanego i miał wrażenie, że to wszystko co się zdarzyło było gdzieś tam już wcześniej zaplanowane. Że to wszystko co się stało, nie było przypadkowe. Miał nieokreślone uczucie, że to dopiero początek czegoś naprawdę wielkiego. Nigdy wcześniej nie czuł się tak pewnie jak właśnie w tym momencie. Był roztrzęsiony z tych emocji.
     Nagle we mgle ujrzeli biegnącego w ich kierunku Usoppa.
     - Chłopaki! - Spojrzał na chwilę na ich rozplatające się szybko dłonie, ale nie miał czasu tego skomentować - Mamy kłopoty! 
     Mgła powoli opadała. Idąc w kierunku obozowiska zobaczyli, że wszyscy naprędce się pakują.
     - Zbierajcie się! - Nami bez sortowania wrzucała wszystko do jednego worka. Franky zalewał ognisko, inni pomagali składać krzesła i stoły. Ich nowi przyjaciele także byli zaangażowani w pomoc.
     - Co się dzieje? - Mózg Sanjiego nie ogarniał jeszcze po cudownych przeżyciach nad jeziorem. Szybko wygrzebał ze swojego plecaka swoją niebieską bluzę, suche spodnie i za samochodem je ubrał. Zakasał rękawy i razem z Zoro próbowali złożyć wielki namiot. Dziewczyny zbierały butelki po piwach.
     - Pappaug mówi, że widział wczoraj patrole policji po drugiej stronie tej góry.- Wskazała w jej kierunku - Z tego co mówi mapa i kierunek ich trasy, bardzo możliwe, że będą przejeżdżać tą drogą.
     - Ktoś wie jaka jest kara za obozowanie w takim miejscu? - Stresował się Usopp.
     - Nie chcecie wiedzieć - Robin rzekła to tak złowrogo, że wszyscy zdwoili tępo.
     Zoro z Sanjim jednak nie bardzo podzielali niepokój przyjaciół bo za bardzo byli zajęci sobą. Już bez wstydu rzucali sobie przeciągłe spojrzenia uśmiechając się przy tym w sposób nieodgadniony dla innych.
     Gdy ma się tyle rąk do pomocy, praca poszła bardzo szybko i po chwili całe pobojowisko było uprzątnięte, a wszyscy siedzieli już w swoich wozach.
     - Dziękujemy za ostrzeżenie - Robin machała w kierunku Keimi i Pappag’ua.
     - Bezpiecznej drogi! - Machali im na pożegnanie.
     Zawrócili autami i wyjechali na ścieżkę powrotną. Jechali wolno po nierównościach dlatego mogli jeszcze się ze sobą porozumieć.
     - To co będziemy robić do końca dnia?- Luffy był najbardziej ze wszystkich zawiedziony.- Jedźmy jeszcze gdzieś…?
     - A ma ktoś jakiś pomysł? - Samochód Zoro jechał jako pierwszy. Sanji klęcząc i opierając się o swoje oparcie porozumiewał się z resztą z tyłu. Zielonowłosy starał się nie zerkać za często na jego tyłek.
     -  Po drodze mamy kilka świątyń które możemy odwiedzić - Powiedziała Robin. – całkiem malownicze miejsca.
     - Świątynie? - jęknął czarnowłosy.
     - A co byś chciał robić pacanie?- Nami się denerwowała.
     - Coś fajnego…
     - Zdefiniuj!
     Podczas ich kłótni Sanji zwrócił się do Zoro.
     - A ty masz jakiś pomysł? - Odpalił przy tym papierosa.
     - Lepiej nie pytaj - uśmiechnął się Roronoa patrząc na drogę.
     Blondyn poczuł jak w spodniach robi mu się na powrót ciasno. Zrobiło mu się niesłychanie gorąco mimo, że niedawno trząsł się z zimna. Chciał znaleźć się z tym człowiekiem sam na sam. Teraz. Zaraz.
     Z braku jednak lepszych pomysłów postanowili jednak pozwiedzać trochę okolice, skoro już tu byli. Gdy wyjechali z terenu rezerwatu, wszyscy odetchnęli z ulgą. Pruli po asfalcie do pierwszego punktu wyznaczonego na mapie przez Nami.
     Zajeżdżając już byli niepocieszeni, ponieważ z racji takiej, że był weekend, miejsce to odwiedzało wielu zmęczonych miastem Tokijczyków. Ledwo znaleźli miejsce na parkingu.
     - Świetnie… - Nami pomasowała się po skroniach.
     - Czy żeby wypocząć, trzeba łamać prawo i wjeżdżać do chronionego rezerwatu?
     - Rozejrzyjmy się. Może zrobi się luźniej.
     Gdy brnęli w tłum odkryli, że akurat obywa się festyn. Porozkładanych było wiele stoisk z pamiątkami, atrakcjami i konkursami.
     - Jedzenie! - Luffy wybiegł przed szereg i znalazł się przy zakąskach z grilla.
     - Patrzcie! Strzelnica! - Usopp wziął Kaye za rękę i porwał ją do stoiska.
     Wszyscy podziwiali zdolności celownicze długonosego. Trafił bezbłędnie we wszystkie ruchome cele i zdobył dla swojej dziewczyny największego misia z samej górnej półki. Blondynka była wniebowzięta.
     Nami była trochę zrezygnowana. Nie lubiła tłumów, a niewygodna noc w namiocie odcisnęła jej się brutalnie na plecach. Pomasowała swój obolały kark i coś sobie przypomniała.
     W namiocie nie było ani Zoro, ani Sanjiego.
     Obejrzała się za siebie by wzrokiem odszukać swojego przyjaciela i ze zdziwieniem ujrzała jak szepczą coś sobie do ucha. Blondyn rozkosznie się rumienił.
     Uśmiechnęła się i podekscytowana zagadnęła Robin by ta zajęła na chwile czymś pana Zielonego.
     Gdy chłopacy zostali brutalnie rozdzieleni Nami wzięła Sanjiego pod rękę i odeszła z nim kawałek nad ładny stawik.
     - Gdzie byliście, jak was nie było? - Rudowłosa chciała wszystko wiedzieć - Co robiliście? Co to było przy ognisku? Coś mnie ominęło? Mów!
     Sanji czerwienił się jak burak i uśmiechał jak nienormalny.
     - No nie każ mi się powtarzać! - Ściskała jego ramię.
     - Nami… – kucharz zakrył twarz dłonią - Gdybyś wiedziała, jak on całuje…
     - Aaaaa!!!- Pisnęła dziewczyna z radości - Wiedziałam, że na ciebie leci!
     Skakała wokół niego i chwyciła za ręce.
     - Czyli jesteście razem tak? - zapytała szczęśliwa.
     - W sumie…- Sanji się zastanawiał - Nie wiem. Chyba tak…
     - Nie gadaliście o tym?- Nami zmarszczyła czoło.
     - Jeszcze nie.- Blondyn wzruszył ramionami - Na razie mam co innego w głowie.- uśmiechnął się rozanielony
     - Ech, cały ty - Rudowłosa poczochrała go po włosach.- Nie czekajcie z tym.
     Spacerowali tak chwilę, głupkowato się śmiejąc. Nie pamiętali kiedy ostatnio mieli taką radochę.
Wrócili powoli do reszty. Franky z Robin stali przy małym baseniku gdzie dzieci łowiły rybki na namagnesową wędkę.
     - Gdzie macie Zoro?- Sanji rozejrzał się dookoła.
     - Jest tutaj… - Czarnowłosa wskazała swoją lewicę i ze zdziwieniem stwierdziła, że podmiot dyskusji zniknął.
    - O cholera…- Blondyn trochę zbladł i szybkimi ruchami surikatki lustrował otoczenie.
    - Był tu przed chwilą…- Franky też nie zauważył jego zniknięcia. – Może gdzieś odszedł, zaraz wróci.
     - Nie wróci - Sanji westchnął przeciągle nie widząc nigdzie zielonej czupryny.
     Po wyjaśnieniach o beznadziejnych zdolnościach orientacyjnych w terenie pana Z. wszyscy obiecali rozglądać się i w razie czego przygarnąć go pod swoje skrzydła.
     Kucharz poszedł w stronę która wydawała mu się najbardziej sensowna i bez większych starań oglądał barwne stoiska. Trochę się martwił, ale stwierdził że nie może przesadzać. Zoro nie jest dzieckiem.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz