Kolejnej nocy nie przespać to było dla Zoro naprawdę
dużo. Ledwo wstał na nogi z hamaka. To, że dobili do brzegu było słychać już od
jakiegoś czasu, bo Luffy biegał i wrzeszczał jak opętany w tę i z powrotem.
Franky, Nami i Robin zostali na statku, a reszta
wyruszyła na zwiedzanie wyspy i zakupy. Sanji, żeby było szybciej,
każdemu sporządził listę i wszyscy ruszyli na poszukiwanie wyznaczonych
produktów.
- Hej, marimo! Ty idziesz ze mną!- Krzyknął blondyn do
podejrzewającego tej sytuacji Zoro.
Szermierz udał oburzenie.
- Z jakiej paki?
- Będziesz moim murzynem.- Odparł z przekąsem Sanji.
- Po moim trupie, głupi kuku.
- Ja też bym wolał zostać na statku z pięknymi
kobietami, a nie z tobą…- Odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.-
Pospiesz się i spróbuj nie zgubić uszkodzony LOG POS-ie.
Zoro nie na żarty wkurzony, ruszył za nim. Do
ostatniej chwili myślał, że się jakoś wykręci, ale reszta załogi szybko się
rozbiegła, więc nie za bardzo mógł na kogoś tego obowiązku zrzucić.
- Do czego ci jestem potrzebny? – Zapytał
zaciekawiony.
- Moja lista ma najwięcej produktów z racji tego, że
nikt nie zna się na wybieraniu jedzenia tak jak ja. Nie uniosę tego wszystkiego
sam.
Zoro
jeszcze chwilę dąsał się, rzucając narzekaniami.
- Jakoś to zniesiesz, przebrzydłe marimo.- Sanji
rozpiął dwa guziki u swej koszuli.- Jeny, jaki skwar!- Rzucił i przetrzepał
sobie kołnierzyk.
Zoro zarumienił się, widząc to. Szybko odwrócił twarz.
Tylko spokojnie! Myślał.
- Jest targ!- Sanji pobiegł w jego kierunku.
Momentalnie oddał się szaleństwu oglądając, wąchając każdy owoc, rybę i
pieczywo na straganach, które znalazły się w zasięgu jego ręki.
Zoro rzadko z nim chodził na zakupy, a jak już, to
zajmował się czymś innym niż obserwowanie kucharza. Często wolał zostawać na
statku i smacznie spać. Nigdy nie mógł pojąć, jak taka prosta czynność może
zająć tyle czasu.
Wokoło
było kolorowo. Panował wesoły gwar i zapach towarów mieszał się z zapachem
morza. Sanji co jakiś czas dorzucał, do i tak już nieźle wypchanego plecaka na
plecach Zora, jakiś nowy produkt.
- Dlaczego bierzesz trzy rodzaje soli?- Dziwił się
Szermierz.
-Ignorancie! Każda ma inny smak!- Nasypał sobie trochę
na rękę.- Spróbuj.- Zachęcił go, podtykając mu produkt pod twarz.
- Co mam z tym zrobić?!- Zestresował się Zoro. Mam
to zlizać?!
- Mo wieź sobie na palec idioto!- Zaśmiał się blondyn.
Śmiech
Sanjiego wywołał u niego przyjemny dreszcz. Nie mógł oderwać oczu od jego
twarzy. Jak to się działo, że jego uśmiech potrafił wywołać u niego takie
emocje? Drobne obelgi przemknęły gdzieś koło jego uszu. Wszystkie te uczucia
były dla niego takie niesamowite… Wyciągnął oblizany wcześniej palec i zanurzył
w białym proszku. Spróbował.
- Słone.- Stwierdził.
- No logiczne, to w końcu sól. A ta?- Dał mu do
spróbowania następną.
- Eee… mniej słona?- Próbował poczuć coś
specyficznego.
- A następna?- Powtórzyli wszystko.
- Kwaśna?- Sam się zdziwił.
- No widzisz! Każda ma inny smak!
- Ale nie rozumiem… To nie lepiej kupić jedną i albo
bardziej jej użyć, albo mniej? Albo dodać cytryny?- Nie mógł się w tym połapać.
Sanjiego
tak zdziwiła jego wypowiedź, że zaczął się głośno śmiać.
- Co jest takiego śmiesznego?- Znowu zarumienił się
Zoro. Nie wiedział czy czuje się głupio i dlatego jest mu gorąco czy z innego
powodu.
- Po prostu… zaskoczyłeś mnie.- Ocierał łzy blondyn. –
Tak, masz rację. W sumie lubię trochę urozmaicać i próbować nowych rzeczy,
dlatego kupiłem trzy rodzaje.- Usprawiedliwiał się.- Może ci się wydawać,
ale to naprawdę ma znaczenie, gdy przygotowujesz posiłek. – Rozejrzał się
dookoła.- Chodź, zanim pójdziemy po ryby, weźmiemy jakieś napoje, bo padniemy z
odwonienia.
Blondyn
ruszył w kierunku budki z koktajlami.
- Ale ja nie mam pieniędzy.- Ubolewał rzeczywiście
spragniony Zoro. Sanji zdążył już kupić dwa.
- Daj spokój. Jak będziesz siedział cicho przy Nami,
to nikt się nie dowie. Z resztą, mogłaby nam dawać trochę większe kieszonkowe.-
Pociągnął łyk swojego napoju.- Pycha! No weź!
Zoro zdziwił się na tą uwagę o Nami. Sanji nigdy nie
wypowiadał się tak o dziewczynach. Jaki dziwny dzień. Do tego ich ręce znowu
się spotkały, gdy odbierał swój koktajl. Tym razem jednak Zoro nie zareagował
jak poprzednio. Czuł, że ten kontakt był dla niego… przyjemny. Gdy Sanji zabrał
dłoń nagle niespodziewanie chwycił drugą ręką jego nadgarstek.
Oboje zamarli. Kucharz nie rozumiejąc sytuacji
spojrzał pytająco na Zoro. Szermierz był tak zaskoczony swoim posunięciem, że
nie wiedział co zrobić. Czuł jedynie, że nie chce go puścić.
- Oi, wszystko w porządku?- Pociągnął łyka i zasiorbał
słomką Sanji, spokojnie oceniając agresywność sytuacji.
Zoro szybko zabrał rękę. Zastanawiał się, czy jego
policzki kiedykolwiek przestaną płonąć.
- Eee… tego… miałeś jakiegoś… owada na ręce…- Na
poczekaniu wymyślił wymówkę.
- Co!?- Przemiana na twarzy blondyna była nieopisana.
W popłochy rozlał swoją zawartość kubka. Rozejrzał się dookoła siebie. – Ale to
nie był jakiś pająk, prawda?! Strzepnąłeś go?!- Rozglądał się z niepokojem
Sanji.
Zoro otworzył oczy ze zdziwienia, zapominając co przed
chwilą zrobił.
- Czy ty się boisz… insektów?- Nie mógł uwierzyć Zoro.
- Co ty opowiadasz?! Jesteś głupi czy co? Oczywiście
że nie!- Teraz to Sanji był czerwony jak burak. Ha! Mało powiedziane! On był
tak purpurowy, że nawet uszy miały taki kolor. Blondyn szybko otrzepał ubranie
i starał się wyglądać spokojnie. Zoro pomyślał, że to zachowanie jest… słodkie?
- Czekaj… Chyba siedzi ci TO dalej na koszuli.-
Wykonał próbę zielonowłosy.
Sanji momentalnie zrobił się biały jak ściana.
- Cz-czy był b-byś tak up-p-rzejmy zdjąć to ze mnie?-
Wydukał przez zęby, trzęsący się blondyn, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń.
Zoro podszedł do niego i oparł swoje ręce na jego
ramionach. Opuścił głowę w dół i również zaczął dostawać drgawek. Po chwili
Sanji odkrył, że Zoro dusi się ze śmiechu. Seria kopniaków również nie zdołała
sprawić, by przestał się śmiać.
- Nienawidzę cię!- Otrząsał się ze strachu, dalej
czerwony Sanji.- Dopij ten sok i idziemy dalej! Musimy jeszcze kupić cukier bo
ciągle go brakuje, chyba ktoś mi go podbiera…- Usiadł naburmuszony na ławce.
- Okej, okej…- Zbierał się z ziemi Zoro. Zajął miejsce
koło blondyna i w ciszy dopił swoją porcję. Naprawdę dzień pełen
niespodzianek… Stwierdził z rozbawieniem zielonowłosy.
- Masz o tym zapomnieć, jasne?!- Żachnął się
zawstydzony Sanji.
- Spoko, nikomu nie powiem.- Szermierz nie pojmował,
czemu tak się zachowuje. Wcześniej nigdy nie próbował być dla Sanjiego miły,
nigdy mu nie pomagał i ciągle sobie dogryzali. Teraz czuł coś zupełnie innego.
Spędzali razem naprawdę fajne popołudnie. Oglądanie go robiącego zakupy,
słuchanie o produktach i dowiadywanie się o nim nowych rzeczy było naprawdę…
fascynujące. A teraz wiedział coś, czego nie wiedział nikt inny.
Sanjiego zaskoczyła odpowiedź Zoro. Nigdy wcześniej
szermierz nie zachowywał się tak… sympatycznie? Właściwie wszystko w nim było
dziwne.
- Naprawdę?- Upewnił się podejrzliwie Sanji.
- Pewnie.- Nagle Zoro posmutniał. Do czego to wszystko
miało prowadzić? Czego on tak naprawdę chciał?
- Dzięki…- Sanji miał jednak wątpliwości, czy to nie
jest przypadkiem jakiś podstęp, który potem szermierz wykorzysta.- Dobra,
chodźmy dalej, bo zaraz nam zwiną cały kram. – Oznajmił wstając i odpalając
papierosa.
…
Powoli wracali na statek. Plecaki mieli wypełnione po
brzegi, a jeszcze udało im się załatwić dużą przyczepkę, na której Zoro ciągnął
olbrzymiego rekina-piłę. W tym czasie zdążyli nie raz się posprzeczać, pośmiać i
powymieniać ciosami. Po drodze wpadli na nich Usopp, Luffy, Brook i Chopper.
Każdy ze swoją siatką zakupów. Nastroje wszystkim dopisywały, a słońce
zachodziło.
- Było tyyyyyyyle mięsa!- Wrzeszczał Luffy.
- Ledwo go odkleiliśmy od szyby, którą całą zaślinił-
Żalił się Usopp.
- A ja kupiłem watę cukrową!- Ekscytował się Chopper.
- Ja prawie się wypociłem na śmierć, mimo że nie mam
skóry! Jo
ho ho ho!- Żartował Brook. Ze względu na
to, żeby nie przyciągać uwagi swoim trupim wyglądem, miał na sobie golf pod samą
szyję, rękawiczki, długie spodnie I maskę. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że
lepiej, by wzbudzał śmiech niż strach. Nie byłoby im na rękę, gdyby ktoś
zawiadomił Marynarzy o ich obecności na wyspie.
- A gdzie jest Sanji?- Zapytał nagle Usopp.
Wszyscy
się obejrzeli. Blondyn stał nieruchomo z otwartymi ustami, wpatrując się na coś
za szybą sklepową.
- Co jest? Co zobaczyłeś? – Zainteresował się od razu
Luffy i podbiegł do wystawy.
Reszta z ciekawości uczyniła to samo.
Był to sklep z nożami kuchennymi. Na wystawie było
mnóstwo przeróżnych ostrzy. Od cienkich, po grube, z ząbkami i bez. Na samym
środku, na ekskluzywnej poduszeczce leżał jeden, który wyglądał o dziwo na
lekko pordzewiały. Na niego właśnie patrzył zahipnotyzowany kucharz. Zoro
sprawdził raz jeszcze, ale się nie mylił. Jego wzrok padał właśnie na ten
brzydki nóż.
- Który ci się podoba Sanji?- Spytał zaciekawiony
Chopper.
- To… to… to…- nie mógł wydukać z siebie blondyn.-
Niemożliwe… Skąd on tu…- Ruszył do drzwi sklepowych. Szarpnął za klamkę, ale się
nie otworzyły.
- Co jest? – Spytał sam siebie.
- Zamknięte głąbie- Obserwując go, powiedział Zoro.
- Nie może być zamknięte! Jest jeszcze wcześnie! Ja go
muszę mieć!
- Ten brzydki nóż? Przecież masz lepsze!
- BRZYDKI NÓŻ?!?!?- Sanji wybuchnął tak ostro, że
wszyscy aż podskoczyli. – Nie zdajesz sobie sprawy co właśnie powiedziałeś! To
jest NIMBUS 5000 i on… – Tu Zoro potrafił by tylko powiedzieć, że Sanji opisał
go, jakby to było narzędzie samego boga kuchni. Kiedy skończył, Luffy, Chopper
i Usopp wzruszeni opowiadaniem, razem z nim dobijali się do drzwi sklepu. Zoro
stał z boku i podszedł znowu do wystawy. Obejrzał cudo z każdej strony i
naprawdę nie wiedział co kucharz w nim widzi. Nagle zauważył małą karteczkę
obok noża.
- Oi…- Zwrócił się do reszty przyjaciół.
- Co?
- Chyba nie macie się co dobijać- Wskazał palcem na
papier.
Nadzieje wszystkich rozwiały się w mig, gdy tylko
zobaczyli to, co Zoro.
- 100 milonów beli…- Wyszeptał zdruzgotany Sanji.
- To jakiś skandal!- Wrzasnął Usopp.
- Dobra, wracamy na statek…- Pozbierał się z ziemi
blondyn i już pogodzony z sytuacją, założył swój plecak z powrotem na plecy.-
Nie ma co.
- Może uda nam się namówić Nami…- Zaczął nieśmiało
Chopper, ale nikt nawet nie chciał podjąć tego tematu.
- A tyle nie starczy?- Wyciągnął z kieszeni kilka
drobniaków smutny Luffy.
- Nie Luffy… Nawet kurzu na nim byś nie kupił.-
Zaśmiał się długonosy.
- Naprawdę w porządku, mam w sumie noże na statku, nie
potrzeba mi kolejnego.- uśmiechnął się pocieszająco do kapitana Sanji.
Zoro widział jednak, że strasznie żałuje, że muszą
wracać. Całą drogę, przez tą sytuację, zastanawiał się, czy nie byłoby sposobu
na dostanie tego noża… Zdał sobie nawet sprawę, że przez to, że cały dzień był
z Sanjim, nie miał okazji kupić dla niego prezentu. Jak mógł o tym nie
pomyśleć!? Przecież dzisiaj są jego urodziny! Z drugiej strony, może tylko on
nie wiedział? Reszta pewnie już przygotowała się wcześniej i mu coś kupiła.
Zrobiło mu się głupio. Do tego nagle cała ta akcja z nożem sprawiła, że nie
wyobrażał sobie innego prezentu dla kuka. W myślach miał obraz jak daje
Sanjiemu worek z czwartym rodzajem soli, a blondyn odpowiada- E… dzięki, ale
wiesz, moim marzeniem był nóż NIMBUS 5000, a nie takie gówno…
Tego było za wiele!
- Eee.. Usopp…- Zaczepił długonosego szermierz.- Ja…
coś zostawiłem w mieście i… tego… Muszę po to wrócić. Weźmiesz ode mnie chociaż
plecak?
- Dobra, tylko szybko bo wiesz, że jest impreza?-
Szepnął mu na ucho.
- Pewnie. To do zobaczenia potem!- Zostawił mu toboły
i poleciał pędem z przyczepą i wielką rybą.
- A temu co?- Zdziwił się Sanji.
- Mówi, że czegoś zapomniał i nas dogoni.- Ledwo
zakładając i unosząc plecak, powiedział Usopp. Miał nadzieję, że ta
sprawa jest na tyle ważna, że wynagrodzi mu połamany kręgosłup.
Następny rozdział
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz