sobota, 13 czerwca 2015

Przypadek czy przeznaczenie? 11



     Musiał przyznać, że podobało mu się tu. Wesołość ludzi jakoś mu się udzielała i wspomnienia z poranka dalej wywoływały przyjemne dreszcze. Nawet się trochę cieszył, że został sam bo mógł na spokojnie o tym pomyśleć. Oglądał papierowe ptaki wiszące na sznurkach wzdłuż drogi. Małe dzieci biegały wokół nich i udawały, że też fruną. Rodziny rozkładały się z kocami pod drzewami, chowając się przed słońcem i jedząc pyszne dania. Sanji pomyślał, że jak wrócą z Zoro do domu to zrobi mu coś wyjątkowego do jedzenia. Coś takiego, co go powali na kolana. Takiego, że już nie będzie chciał jeść u nikogo innego.
     Nagle coś zawibrowało mu w kieszeni.
     Pacnął się w czoło. No tak! Przecież już mają zasięg! Przez ten czas zupełnie zapomniał, że istnieje takie urządzenie jak komórka. Wyciągnął ją z kieszeni, ale to co zobaczył na wyświetlaczu, od razu zdjęło mu uśmiech z twarzy.
     Bez oporów odrzucił połączenie. Ace naprawdę go zaczynał denerwować. Kiedy wróci, będzie musiał z nim pogadać, bo najwyraźniej chyba do niego nie dotarło. W ogóle o nim zapomniał na wyjeździe. Był zły, że znowu się wtrąca, kiedy on ma dobry humor.
     Zaraz potem szybko wybrał numer do Zoro. Szedł sobie spokojnie główną aleją i teraz zwracał większą uwagę na przechodniów wsłuchując się w sygnał łączenia.
     - Halo? - Odezwał się nagle zielonowłosy.
     Sanji miał wrażenie, że usłyszał to podwójnie. Obrócił się dookoła siebie i nie dając wiary pomrugał kilka razy zanim upewnił się, że naprawdę widzi Zoro.
     Stał on kilka metrów od niego oglądając mapę festynu. Miał wrażenie, że jego przyjaciel jest miażdżony przez wielki znak zapytania.
     Nagle przyszła mu do głowy pewna psota. Zwykle to Zoro z niego kpił, więc chyba nie zaszkodzi się trochę odegrać. Odszedł trochę, żeby Roronoa go nie słyszał i zaczął.
     - No gdzie jesteś? - zapytał Sanji próbując się nie śmiać.
     - Oglądam sobie pamiątki, a co?
     Blondyn myślał, że padnie. Zoro wstydził się przyznać, że się zgubił.
     - Tak? A przy którym stoisku?
     - Eee… Nie wiem w sumie, z jakimiś błyskotkami…- Zielonowłosy podrapał się po karku naprędce lustrując mapę i próbując się połapać, gdzie co jest - Nie musisz mnie szukać, ja cię znajdę. Gdzie jesteś?
     - Dobrze…- Sanji z całych sił powstrzymywał wybuch śmiechu. – Jestem… przy wystawie motyli.- Spojrzał szybko na znaki i był ciekawy czy ta prosta droga sprawi zielonemu trudności.
     - Ok, zaraz będę - I się rozłączył.
     Zoro stał jeszcze chwilę przy mapie i kiwał głową, jakby sam sobie tłumaczył trasę. Potem skręcił… w prawo.
     Co za idiota! Sanji nie mógł uwierzyć, że skręcił w złą stronę. Miał jak byk narysowane że do motyli jest w lewo. Rozbawiony począł śledzić swoją zagubioną algę. Po drodze kupił sobie paczkę orzeszków w miodzie i cieszył się widowiskiem.
     Musiał przyznać, że Zoro był na tyle dumny, że nikogo nie pytał o drogę. Cały czas starał się iść za drogowskazami ale przy następnej uliczce od razu skręcał w złą stronę i wracał do tych samych miejsc. To było dla Sanjiego niepojęte. Z ust zielonowłosego czasem padały słowa- „szlag by to!”
     Kiedy miał już dosyć chodzenia za Zoro bez celu i wpatrywania się w jego plecy, znowu do niego zadzwonił.
     - No i gdzie jesteś? Czekam i czekam…
     - Już jestem niedaleko.
     - Śmiem wątpić… - Sanji już się chichrał - Nie, zła droga! - powiedział nagle widząc, że zielonowłosy znów źle skręca.
     - Co?- Roronoa na początku nie skapował.
     - Źle skręcasz. Do motyli w prawo.
     - Skąd wiesz…- I nagle urwał. Blondyn widział jak twarz Zoro robi się purpurowa - Jak długa za mną leziesz?- Zaczął wypatrywać w tłumie kucharza.
     - Hah… wystarczająco długo, żeby się dobrze ubawić.
     - Gdzie jesteś?
     - Idź prosto - Sanji postanowił się jeszcze trochę ponaigrywać - Teraz skręć w lewo. Ok, i cały czas prosto.
     - Gdzie jesteś? Nie widzę cię - Zoro zaszedł do wąskiej uliczki i rozglądał się na boki.
     - Jeszcze kawałek. – Sanji szedł za nim.
     Nagle zielonowłosy skręcił w poprzeczną uliczkę i zniknął.
     - Nie wierzę… Ty nawet prosto nie potrafisz iść…?- Sanji urwał bo gdy wyszedł zza rogu to Zoro już nie było.
     - Hej? - zapytał do słuchawki, ale odpowiadała mu głucha cisza.
     Nagle coś spadło za nim i chwytając za ramiona pchnęło na ścianę.
     - Co jest?! - Przez chwilę blondyn myślał, że ktoś go napadł, ale obracając się zobaczył szczerzącego się Roronoę.
     - Tak się lubisz bawić? - Zapytał, nim Sanji zdążył odpowiedzieć i namiętnie go pocałował.
     Kucharz poczuł jak traci oddech. Zmroziło go całkowicie i poddał się pieszczocie. Od rana miał ciągle na to ochotę. W końcu byli sami. Zoro przyszpilił go do muru i wsunął kolano miedzy nogi Sanjiego. Gorąco rozlało się po kroczu blondyna, który miał ochotę osunąć się na ziemię, bo ciało zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa.
      Zoro przerwał pocałunek i wpatrywał się drapieżnie w Sanjiego.
     - Smakujesz mi…- Wymruczał mu w usta.
     Blondyn przełknął ślinę. Oddech miał nierówny i w głowie szalały tysiące myśli. Ciało krzyczało, pragnąc więcej. Paliły go policzki i uszy. Jego dłonie były przyparte do chłodnego kamienia a w jednej z nich dalej trzymał komórkę.
     Nagle w uliczkę wepchnęła się gromada licealistów. Chłopacy szybko od siebie odskoczyli i dali przejść rozjuszonej młodzieży, która nawet nie zwróciła na nich uwagi.
     - Słyszałeś? Jakiś koleś pobija rekord w wsuwaniu hot-dogów!
     - A ja słyszałem o jednym co zdobywa wszystkie pluszaki na strzelnicy!
     Gromada przeszła zostawiając zawstydzonych kochanków opartych o przeciwległe ściany.
Nieśmiało się do siebie uśmiechnęli.
     Sanji zwiesił głowę i zaczął wpatrywać się w podłoże. Przypomniał sobie rozmowę z Nami. Ręce mu się spociły i tętno, mimo że i tak już było szybkie, minimalnie podskoczyło. Nie ważąc się podnieść wzroku zapytał.
     - Zoro… - przełknął ślinę - Czy my… jesteśmy…? - nie mógł się zdobyć, żeby dokończyć.
     - Razem?- Zrobił to za niego.
     Sanji twierdząco pokiwał głową. Odpowiedź jednak nie nadchodziła, co kazało mu spojrzeć na zielonowłosego który już się nie uśmiechał. Przejechał ręką po włosach i spojrzał w bok.
     Blondyna to trochę zaniepokoiło. Zacisnął wargi i wyczekiwał.
     - Posłuchaj… ja nigdy nie byłem w TAKIM… - podkreślił to słowo - …związku…
     - W porządku, rozumiem - Sanji wzruszył ramionami. Jak dla niego to w ogóle był cud, że się nim zainteresował skoro wcześniej był z dziewczyną. To było naprawdę ponad jego początkowe oczekiwania.
     - Więc… wiesz o co mi chodzi? - Zoro robił się czerwony. Nie wiedział jak o tym rozmawiać.
     - Powiedzmy, że wiem - Sanji się uśmiechnął trochę uspokojony.- Ale… chcesz tego, tak…?- upewnił się.
     - Jeśli ty chcesz - Roronoa też wzruszył ramionami starając się żeby to luźno zabrzmiało. Byłoby tak gdyby się tak nie stresował. Miał wrażenie, że jego serce bierze udział w maratonie.
     Kucharz z uśmiechem podszedł do niego i delikatnie cmoknął zaskoczonego Zoro w usta.
     - Skoro tak ładnie prosisz, to może się zgodzę - Powiedział puszczając do niego oczko i śmiejąc się z jego miny. Musiał jakoś zakamuflować swoją euforie. Naprawdę jest z tym gloniastym marimo! Nic mu więcej do szczęścia nie potrzeba. No… chyba że…
     - Co to miało być do cholery… - Mruknął do siebie zawstydzony zielonowłosy.
     - Chodź, idziemy szukać reszty. Robi się późno - Sanji prawie w podskokach, odpalając papierosa ruszył w kierunku stoisk nie oglądając się za siebie.
     - Czyli się zgadzasz czy nie…? - Dreptał za nim Zoro.
     - A jak myślisz?
     - Nie możesz mi tego powiedzieć kretynie?
     Sanji tylko pokazał mu język.

     - Co za weekend! - Nami przeciągała się opierając o swój samochód.
     Słońce zachodziło. Wszyscy już powoli ładowali się do wozów. Usopp próbował upchnąć wygrane zabawki do wspólnego bagażnika gdzie i tak było już pełno po biwaku.
     - Szkoda, że musimy wracać - Robin tuliła się do wielkiej klaty Frankiego, który pocałował swoją ukochaną w  czoło.
     - Bez pracy nie ma kołaczy - podsumował długonosy.
     - To co? W drogę? - Sanji wskoczył na siedzenie pasażera. Już się nie mógł doczekać powrotu do domu.
     - Ruszamy! - Luffy jak zwykle uwielbiał wydawać polecenia.
     Ruszyli w kierunku Tokio. Po drodze samochód Frankiego i Nami zjechali z głównej drogi w kierunku swoich domów. Po rozdzieleniu w końcu Sanji poczuł się swobodniej. Patrzył sobie na idealny profil Zoro. Męskość aż z niego kipiała. Nigdy nie sądził, że znajdzie sobie takiego chłopaka, który będzie robił na nim takie wrażenie. Znowu doznał fali gorąca.
     Słońce zaszło za horyzont pozostawiając po sobie jedynie różowo granatowe niebo. Gdzieniegdzie widać było pojedyncze gwiazdy.
     - Jak ci się podobała wycieczka? - Sanji przez całą drogę nie mógł się skupić bo Zoro, gdy tylko nie zmieniał biegów, to głaskał go po kolanie wodząc palcami w dół i w górę po jego udzie.
     - Nie miałem powodów do narzekań - Zielonowłosy się uśmiechnął. Całą drogę nieźle gazował, żeby znaleźć się szybciej w domu - Szkoda, że tak krótko.
     - Tak…
     Dlaczego on jest cały czas taki opanowany? Blondynowi wydawało się to niesprawiedliwe. Czy tylko on tak to wszystko przeżywał? Pomimo tego, że widział jego emocje, gdy rozmawiali na temat tego czy są ze sobą czy nie są, to i tak mu zazdrościł tego spokoju. Postanowił go trochę ożywić. Wyciągnął rękę i zaczął go głaskać po szyi i karku. Po chwili pieszczot Zoro otarł się o jego dłoń policzkiem i chwycił delikatnie zębami jego palce.
     - Przestań…- wyszeptał.
     - Dlaczego? - Sanjiego strasznie to podnieciło.
     - Bo nie mogę się skupić na drodze.
     Blondyn miał dziwne uczucie w klatce piersiowej. Tak jakby coś go uciskało, dusiło i paliło. I nie tylko tam. Już nie chciał czekać, aż wrócą do domu.
     - To może się gdzieś zatrzymamy? - Sanji stwierdził, że nie wytrzyma. Siedzenie tak blisko siebie to była dla niego tortura. Chciał wpić się w jego usta i odpłynąć. Miał wszystko gdzieś. Tylko niech gdzieś staną do cholery!
     Zoro przełknął ślinę. Kucharz był taki seksowny. Miał ochotę go całować po nogach za te słowa. Gdy tylko zobaczył zjazd z drogi, skręcił z piskiem opon i stanął na nieoświetlonym parkingu.
Blondyn nie czekając ani chwili dłużej, odpiął pas i usiadł mu bokiem na kolanach całując namiętnie. Sięgnął dłonią do jego prawego ucha i zadźwięczał jego złotymi kolczykami. Przypomniał sobie ile razy chciał to zrobić.
     Złączyli swe języki i pieścili się nimi delikatnie tracąc oddech. Ich ciała płonęły. Ręce Zoro delikatnie wsunęły się pod koszulkę Sanjiego i dotykały w górę pleców, by potem opuszkami palców przemieścić się do przodu i muskać jego tors zjeżdżając z klatki piersiowej do brzucha i zatrzymując się na pasku u spodni.
      Sanji cicho jęknął. Pomyślał, że skoro teraz jest tak cudownie, to co dopiero będzie w łóżku. Wyobrażał sobie jakim Zoro musi być kochaniem. Nie sądził, że tak łatwo przyjdzie mu oddać ponownie swe ciało komuś innemu. Myślał też, że skoro ma już pewne doświadczenie, to będzie czuł się pewniej, ale tak nie było. Miał wrażenie, że wszystkiego się uczy od nowa. Każdego pocałunku, każdego dotyku, każdej pieszczoty. Bał się też, że będzie może go porównywał do Ace’a, ale też się mylił. To było zupełnie coś innego.
     Nie wiedzieli ile tak się całowali. Byli jednak już całkowicie rozpaleni. Mieli jednak problem bo w samochodzie było trochę ciasno. Zoro znowu coś przyszło do głowy.
     - Poczekaj - Złapał oddech i pozwolił Sanjiemu zejść z jego kolan. Wyszedł wtedy z samochodu, obszedł go i otworzył drzwi od strony pasażera pozwalając wyjść zdziwionemu blondynowi. Ten był jednak na tyle podniecony, że spełniłby jego każdą zachciankę i prośbę.
     Zoro chwycił go za rękę i zaciągnął na maskę samochodu. Pchnął go lekko, by na niej usiadł i oparł się rękami po jego obu stronach.
     Sanji nie wiedział ile jego serce jeszcze wytrzyma. Z każdą chwilą myślał, że już szybciej bić nie może, a jednak znajdywało nowe pokłady energii.
     Zoro go oszałamiał. Drapieżnie patrzył mu w oczy i przejechał ręką po jego ciele. Sanji dostał drgawek. To trwało za długo. Przysunęli się blisko siebie by ocierać się swoimi penisami proszącymi o dotyk i duszącymi się dalej w ich spodniach.
     Sanji chwycił rękę zielonowłosego i położył na swoim kroczu. Delikatnie wygiął się w tył i pozwolił Zoro go pieścić i całować po szyi.
     Roronoa był zaskoczony tym posunięciem. Jeszcze bardziej się podjarał i ośmielił się ściągać z niego powoli górną część ubrania. Zrobił to bez żadnych oporów co uznał za całkowitą zgodę. Gdy Sanji był bez koszulki, przejechał palcem od szyi w dół aż po rozporek. Bawił się chwile guzikiem, całując blondyna po obojczyku i słuchając jego seksownych dźwięków.
     Zawahał się przez chwilę. Nigdy nie był wcześniej z żadnym facetem. Sanji tak. Zastanawiał się jak to powinno być. Mimo, że instynktownie wiedział, to ogarnął go lęk. Jeśli okaże się, że zrobi coś nie tak? Albo będzie beznadziejny? Co miał zrobić? Sanji był dla niego tak cholernie seksowny. Tak cholernie seksownie uległy, że gdyby tyle nie myślał, zerżnął by go bez oporów.
     Sanji wyczuł, że Zoro zwolnił. Nie posuwał się dalej mimo, że wcześniej wyglądało, że miał taki zamiar. Pomyślał, że teraz on trochę się zabawi.
     Zsunął się lekko z maski samochodu by stanąć na ziemi i wyprostować się. Powoli zsunął swe dłonie niżej, majstrując przy zamku zielonowłosego. Zoro się nie opierał. Patrzyli sobie w oczy próbując odgadnąć swe myśli. Było już prawie ciemno, więc mieli utrudnione zadanie.
     Sanji w końcu odpiął mu pasek i rozpiął rozporek. Powoli, gładząc najpierw podbrzusze, wsunął rękę w jego bokserki.
     Zoro zachłysnął się tym doznaniem. Chłodna dłoń blondyna chwyciła go za trzon i delikatnie uwolniła z bielizny. Policzki go paliły. Nigdy nie przypuszczał, że inny mężczyzna będzie go tak podniecał. Sanji był genialny. Jego dłoń powoli poruszała się w górę i w dół. Dreszcze wstrząsały jego ciałem. Oparł się rękami o maskę samochodu i czoło o klatkę piersiową blondyna.
     Sanji chwilę się nim bawił. Nie mógł uwierzyć, że tak wspaniale działa na Zoro jego dotyk. Zdziwiło go też jego przyrodzenie, które było wcale niczego sobie. Uśmiechnął się. Rozkoszował się tym widokiem i miał ochotę na coś niesamowitego. Nie wiedział tylko, jak tamten zareaguje.
     Przerwał na chwilę i wziął jego twarz w dłonie, przyciągając do siebie i całując namiętnie w usta. Zoro myślał, że oszaleje. Był tuż od spełnienia.
     Nagle Sanji nieznacznie go odsunął. Zoro nie za bardzo ogarniał umysłem co się dzieje, gdy blondyn zaczął całować go po szyi i powoli zjeżdżać w dół.
     O nie… Pomyślał zaszokowany, ale nie mógł się ruszyć. Z każdym kolejnym pocałunkiem miał świadomość tego do czego Sanji dąży i ta myśl coraz bardziej go przerażała i fascynowała zarazem. Nie mogąc się na nic zdobyć, znowu oparł się rękami o maskę samochodu i poczuł jak dłonie Sanjiego zsuwają mu spodnie do kolan a jego usta błądzą bardzo blisko jego twardej męskości. Drżał. Blondyn klęczał przed nim i wyraźnie pokazywał co ma zamiar zrobić.
     Zoro starał się nie patrzeć. Wiedział, że jeśli to zrobi to momentalnie dojdzie. Poczuł nagle jak usta Sanjiego zaciskają się na jego czubku i wsuwają go coraz głębiej, pieszcząc delikatnie językiem.
     Zoro głośno jęknął. Myślał przez chwilę, że się przewróci. Poddał się całkowicie temu uczuciu. Było bardziej cudowne, niż sobie wyobrażał. Fala rozkoszy ogarnęła go całego i kazała krzyczeć. Oddychał głośno i skupiał wszystkie swoje zmysły na tej jednej rzeczy. Powoli, trochę bezwiednie, zaczął poruszać się delikatnie w rytm Sanjiego, który wsuwał go w swoje usta i wysuwał, głaszcząc go dłońmi po udach.
      Zoro wiedział, że dłużej nie da rady. To było zbyt cudowne, zbyt podniecające i niesamowite, żeby mógł dłużej wytrzymać. Nim zdążył coś powiedzieć owładnęły go rozkoszne skurcze, uwalniając jego pożądanie wprost do ust blondyna, który bez oporów wszystko połknął i ssąc jeszcze delikatnie, zlizał resztki białego płynu.
     Zielonowłosy niesamowicie drżał. Nie mógł się ruszyć. Nie mógł nic powiedzieć.
     Sanji zadowolony z siebie wślizgnął się między ręce Zoro i usiadł z powrotem na samochodzie. Rozbawiła go mina Roronoy. Wykorzystując oszołomienie tamtego bawił się jego kolczykami które cicho pobrzdękiwały.
     - Nie musiałeś… - Zoro nie wiedział co powiedzieć. Nie mógł nawet skupić wzroku.
     - Podobało się? – Sanji aż kipiał z dumy. Tak bardzo miał ochotę to zrobić. Do tego Zoro niesamowicie mu smakował. Dalej czuł w ustach jego smak.
     - Jeszcze pytasz? - Złączył ich wargi w namiętnym pocałunku. Był po części przerażony zdolnościami blondyna. Zwłaszcza, że teraz jego kolej.
     Sanji poczuł jak ręce Zoro błądzą po jego brzuchu. Miał wielką ochotę, żeby zsunął mu spodnie. Czuł jak tamten drży i jak mu bije serce. To było niesamowite. To był ten sam silny, opanowany facet. Teraz stał przed nim i oddał mu część siebie. Kucharza to naprawdę wzruszyło. Przytulił się do jego ciepłej klatki piersiowej i wciągnął do płuc jego niesamowity zapach.
     Nagle nad nimi rozpaliła się latarnia. Dosłownie nad nimi. Znaleźli się nagle w kręgu ostrego światła. Oboje spojrzeli na siebie z rozbawieniem. Zoro stał dalej z gołym tyłkiem.
     - Odwdzięczysz mi się kiedy indziej - Wziął zielonowłosego za ręce i położył je sobie na plecach. Pocałował go jeszcze delikatnie w usta. Przytulili się czując ciepło swoich ciał.
     - Jak tylko dojedziemy do domu… - Zoro oddał pocałunek i szybko wsunął na siebie spodnie. Trochę odetchnął z ulgą. Będzie mógł się jakoś do tego przygotować. Otworzyli drzwi i wsiedli do samochodu.
      Sanji wygodnie się rozsiadł obserwując z rozbawieniem rozbitego przyjaciela, który ledwo wsadził kluczyk do stacyjki.
Miał nadzieję, że ten glon dotrzymuje obietnic.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz