Na ziemię spadł pierwszy śnieg. Ile to już czasu minęło? Blondyn przechadzał się po ulicach dzielnicy Ikebukuro, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Nie widział Izayi od wyjazdu. Wiedział i słyszał, że jest w Tokio i zajmuje się tym co zwykle. Nidy nie mieli takiej długiej „przerwy do siebie”. Jeszcze dwa miesiące temu co rusz wchodzili sobie w drogę. Teraz dzięki temu, na ulicach było naprawdę spokojnie. Właściciele automatów byli uradowani, przechodnie czuli się bezpiecznie a postrach ulic – Shizo przez brak aktywności, zaczął być uważany za niegroźnego.
Mniej się złościł i spokojnie wykonywał swoją pracę jako ochroniarz w firmie windykacyjnej. Po za tym, gdzieś w głębi miał ciągłą potrzebę przebywania na zewnątrz. Tak jakby się bał, że siedząc w domu coś go ominie. Rzeczywiście wyspokojniał, ale też wpadł w nieokreślony stan melancholii. Chodź bardzo chciał, nie mógł zapomnieć tego, co wydarzyło się na wyspie, a teraz coraz częściej o tym rozmyślał. Chyba najbardziej przeszkadzało mu to, że ta sytuacja wciąż wisiała w powietrzu. Nie została wyjaśniona ani rozwiązana. Problem też stanowiło to, że Izaya praktycznie nie opuszczał swojego biura. Właściwie to nawet nie był pewny czy on tam jest. Jakiś czas po przylocie chciał nawet do niego iść ale przed samym budynkiem się zawahał i wycofał. Przecież o czym mieliby rozmawiać? Jaki sens był w ogóle to kontynuować? Lepiej zapomnieć i udawać że wszystko jest w porządku.
Tak… powtarzał to sobie już tysięczny raz.
Kolejny dzień upłynął bez niczego specjalnego. Głupio mu było przyznać, ale tęsknił za tymi gonitwami… Był to niezmienny rytuał i nie sądził że będzie mu go brakowało. Nie wiedział, że ten idiota ma taki wpływ na jego codzienne życie. Dlaczego ciągle pojawiał się w jego myślach!? Czasem stawał mu przed oczami tak wyraźnie. Jego oczy, włosy, usta…
NIE! Dość tego! – walnął pięścią w mur tak mocno, że ciepła krew spłynęła mu po palcach. Miał dosyć. Serdecznie dość. Jeśli nie rozwiążą jakoś tej sytuacji to stanie się z niego jakieś cholerne wzdychało i płaczątko. Ruszył w kierunku wieżowca Izayi. Chciał, żeby sytuacja wróciła do tej sprzed wakacji. Żeby wszystko wróciło do pierwotnego stanu. Już nie szedł, tylko biegł. Wiedział, że znowu może stchórzyć jak milion razy wcześniej. Dlatego jak najszybciej musiał tam dotrzeć, zanim się rozmyśli.
Gdy już stanął przed wejściem, nie mógł przekroczyć progu budynku.
- No dalej, nie zachowuj się jak jakaś baba! – Ale nie mógł wejść. Wydarł się, pospacerował w kółko przed wejściem i podjął kolejną próbę. Na swoje szczęście akurat jakaś babunia wychodziła z klatki, więc czym prędzej wlazł do środka zanim znowu się zniechęcił. Jednak okazało się, że ma problem. Nie wie pod jakim numerem mieszka ta gnida. Wiedział tylko o budynku, ale numer domu? Cholera! Przecież nie będzie chodził jak idiota od drzwi do drzwi! Ale skoro już tu był, to zaczął się zastanawiać co dalej. Jakoś nie wyobrażał sobie, żeby ten typ mieszkał gdzieś na niskich piętrach. Prawdopodobnie było to ostatnie. Wjechał windą na samą górę przekonać się, ile drzwi zastanie.
Okazało się jednak, że na samej górze są tylko jedne na korytarzu. To było zbyt oczywiste. Teraz dopiero poczuł ucisk w żołądku. Nie mógł się ruszyć w żadną stronę. Te drzwi zaczęły go przytłaczać. Przełknął głośno ślinę. On, człowiek który nie boi się żadnych typów i generalnie prawie niczego… Nie, nie może wrócić. Musi tam wejść. Zamknął oczy i zaczął sobie przypominać wszystkie sytuacje w których Izaya najbardziej go wkurwił. Gdy poczuł przypływ energii i wściekłość, podszedł do drzwi i jednym silnym kopniakiem wyważył je z zawiasów. Bez dalszych oporów wszedł do mieszkania.
Nikt nie zareagował na jego ostentacyjne wejście, ponieważ salon był pusty. Światło się paliło, ale w pomieszczeniu nie było nikogo. Komputer chodził, a przy nim stał niedopity kubek kawy. Trochę zdziwiony Shizuo stanął na środku pokoju i właściwie nie wiedział co dalej robić. Po wystroju było praktycznie niemożliwe, że pomylił mieszkania. Dokładny styl tego idioty. Ruszył do pierwszych drzwi, które zobaczył i też otworzył je kopniakiem wchodząc do ciemnego pomieszczenia.
Nagle poczuł na swej skroni coś chłodnego i usłyszał cichy zgrzyt. Zamarł i czekał. Izaya stał w ciemnościach mierząc do niego z pistoletu. Nastąpiła chwila napiętej ciszy.
- Ładnie to tak wchodzić bez pukania?- Nie spuszczając broni, zapytał Izaya.
- Może zabierzesz ten pistolet?- Odparł poirytowany, ale rozbrojony jego głosem Shizuo.
- A skąd mam wiedzieć czy nie przyszedłeś mnie tu udusić albo wyrzucić przez okno? Twoje wejście było nad wyraz agresywne…- Nie odpuszczał czarnowłosy.
- Chce pogadać- Bulwersował się blondyn i coraz bardziej było mu głupio, że tu przyszedł. Chciał załatwić sprawę i wyjść. Poczuł, że pistolet został zabrany. Izaya minął go i przeszedł do salonu.
- W takim razie jestem bardzo ciekawy, co sprowadza Shizusia w moje skromne progi.- Usiadł na fotelu obrotowym i spojrzał mu ciekawsko w oczy.
Blondyn całkowicie stracił wątek. Izaya mierzył go takim wzrokiem, że całkowicie go to rozbroiło. Chyba Shizuo zawiesił się trochę na za długo, bo czarnowłosy coraz bardziej wyszczerzał się w szyderczym uśmiech.
- Czyżbyś się stęsknił Shizuś, tak jak podejrzewałem? I tak musiałem długo na ciebie czekać… – Odpowiedział słodko i ponętnie Izaya.
- Przestań!- Walnął pięścią w jego biurko które popękało od jego siły. Już zapomniał jak bardzo ten koleś doprowadzał go do furii. Do białej gorączki. Do szaleństwa.
Izaya nagle podszedł do niego, przysunął się strasznie blisko jego twarzy i szepnął
- A może chcesz powtórki…? – Odsłonił w uśmiechu swoje białe zęby, muskając palcami jego wargi.
Shizuo stanął przed oczami obraz sprzed miesiąca. Fala gorąca i podniecenia przelała się przez jego ciało. Najgorsza była świadomość, że Izaya kpił z niego. Miał go w garści. Nie mógł się nawet odsunąć, czy strzepnąć tej dłoni. Widział w jego oczach, że przegrywa. To było dla niego… za dużo. Za blisko, za intymnie. Nie wiedział jak to się dzieje, ale czarnowłosy działał na niego tak magnetyzująco… Zaczęło szumieć mu w głowie. Miał go na jedno pochylenie, na jedno wyciągnięcie ręki. Jego skóra, usta, ciało- wszystko go kusiło. Miał ochotę rzucić się na niego i robić z nim takie rzeczy… Przeraził się swoich myśli. Przeraził się samego siebie na tyle, że udało mu się odsunąć na bezpieczną odległość i wycedzić przez zęby.
- Dość -Poczuł, że lekko trzęsą mu się ręce.-Nie życzę sobie więcej takich komentarzy. To co się stało w hotelu nie powinno mieć miejsca. Ja już o tym zapomniałem i mam nadzieję, że ty również. –Opanowywał drżenie głosu na tyle, na ile się dało.
Izaya patrzył na niego w ciszy i wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Mierzyli się spojrzeniami i Shizuo czuł, że długo tego nie wytrzyma.
- Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć tego samego co ty- Odparł pewnie czarnowłosy. – Chyba mi nie powiesz, że o tym zapomniałeś…- Podszedł do niego i pogłaskał go po policzku, schodząc do szyi.
Blondyn odskoczył od niego jak oparzony. Rumieniec wykwitł na jego twarzy, której nie zdążył odwrócić.
- Co ty wyprawiasz?!- Odparł szybko i agresywnie Shizuo. Chciał jak najszybciej stąd wyjść. Był zaskoczony. Do tego Izaya perfekcyjnie go zdemaskował.
- Możesz mi mówić co chcesz, ale to nie ja czerwienię jak burak… – Odparł z przekąsem i pewnością. To sprawiło że blondyn naprawdę poczuł się upokorzony. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak zawstydzony. Czuł, że przez swoje pojawienie się w domu Izayi spełnił jakieś jego oczekiwania. Jakby sam przyklejał jego sznurki do swoich kończyn. Wyszedł na durnia, ewidentnie.
- Mylisz się!
- Prędzej czy później i tak do mnie przyjdziesz bo mam rację, wiesz to.- Odparł na odchodnym Izaya.
- Po moim trupie- Wyszedł i trzasnął drzwiami. Wsiadł do windy. Żałował tego, że tu przyszedł i poprzysiągł sobie, że choćby go wszystkie diabły kusiły to za nic w świecie tu nie wróci.
...
Już po tygodniu Izaya dostał takiego szału, że nie mógł usiedzieć w jednym miejscu.
- Przeklęty dureń! Idiota! Dlaczego zawsze musi robić wszystko nie po mojej myśli!
Wiedział, że na ostatniej rozmowie ostro zagrał, ale nie wiedział jak powinno to wszystko wyglądać. Od wyjazdu źle mu się spało, nie mógł się skupić na pracy, wiele rzeczy go drażniło. Wiedział dlaczego i chodź było to irytujące, musiał się do tego przyznać. Chciał mieć Shizuo. Na własność, tylko dla siebie. Chciał nim manipulować i go kontrolować. Niemożność tego doprowadzała go do szaleństwa. Wszystko po wyjeździe nabrało wyraźnego kształtu. Jak to się stało i dlaczego ich relacje tak przekształciły nie wiedział, ale jednego był pewien. Musi być panem tej sytuacji. Dlatego wtedy go zawstydził. Widział to wyraźnie i czuł, że tryumfuje. Musiał to zrobić, żeby mieć pewność. Pragnął Shizuo, a ich ostatni pocałunek ciągle rozpamiętywał. Podobało mu się to. Nie miało dla niego znaczenia, że oboje są mężczyznami. Nigdy nie ograniczał siebie, jeśli chodziło o przyjemności.
Musi działać. Prawdopodobnie Shizuo będzie trwał w swoich przekonaniach, a jemu już znudziło się czekanie. Pomyślał, że czas na kolejne spotkanie.
…
Gdy Shizuo zobaczył Izayę kroczącego przez jego dzielnicę, bez zastanowienia
wyrwał pierwszy znak drogowy i ruszył do ataku.- Czego tu szukasz?!- Wrzasnął i natarł na wroga.
Czarnowłosy uskoczył i wyciągnął swój sprężynowy nóż. Przechodnie rozbiegli się w panice, więc mieli wokoło siebie cały plac do popisu.
- A, a, a, tak się wita swoich znajomych Shizuś? – Zaczęli unikać swoich ciosów.
- Po co tu przylazłeś?!
- Złożyć ci propozycję.- Na chwilę zaprzestali i Shizuo udawał, że nie jest zainteresowany.
- Nie mam zamiaru cię słuchać! Ani na nic się godzić!
- I tak mnie wysłuchasz. – Wskoczył na wysoki nurek i powiedział z góry- Co ty na to by stworzyć pewien… układ?- Zaczął Izaya. -Bardzo prosty- Uśmiechnął się przebiegle i obserwował reakcje blondyna.
- Co masz na myśli?- Shizuo zaczął się obawiać coraz bardziej.
- Jakbyśmy się spotykali… np. raz, albo parę razy w tygodniu, w pewnym interesie?
- O jaki interes chodzi?- Zapytał, ale chyba już znał odpowiedź.
- O czysto fizyczny oczywiście- Odparł lekko czarnowłosy.
Shizuo, aż zmroziło. Właśnie przed chwilą Izaya zaproponował im seksualne spotkania. Jak gdyby nigdy nic. Jakby plotkowali o pogodzie. Dlaczego to robił? Po co? Dlaczego ta propozycja była taka… podniecająca? Dlaczego w ogóle zaczął ją rozważać?
- Jesteś chory- Odparł jeszcze niedowierzając.
- To tylko luźna propozycja, bez zobowiązań…- Wzruszył ramionami i obrócił się na pięcie. – Jak się zastanowisz to wiesz gdzie mnie szukać.- Odszedł zostawiając Shizuo w dużej wewnętrznej konsternacji.
Przez kilka następnych dni blondyn szalał ze złości. Nie mógł uwierzyć, że tak łatwo znalazł się w szachu. Najgorsze było to, że naprawdę tego chciał. Próbował odwieść siebie od tej decyzji wszystkimi możliwymi argumentami. Samo to, że są mężczyznami powinno być wystarczające, sam Izaya którego powinien nienawidzić… Nie był już niczego pewien.
O to zawsze chodziło? Bronił swój umysł atakami złości by przyćmiewały realne pragnienia? Za każdym razem tak się działo, gdy spotykał tą czarną dziurę… Od samego początku było coś z nimi nie tak. Bolało go, że Izaya ma rację… Nigdy nie czuł się tak wykończony i zmarnowany.
Spacerował po mieście. Słońce zachodziło i niebo zrobiło się przyjemnie pomarańczowe. Usiadł na swoim ulubionym miejscu w parku i odpalił papierosa rozmyślając, co robić dalej. Usłyszał nagle w tle nadjeżdżający motor. Żółty ścigacz zatrzymał się niedaleko i zsiadła z niego jego dobra znajoma Celty. Choć było to nieprawdopodobne, była ona Dullahanem, tak zwanym- jeźdźcem bez głowy. To miasto kryło wiele niezrozumiałych tajemnic…
Pozdrowiła przyjaciela gestem ręki i pokazała mu swoją komórkę.
„Hej! Coś taki przygaszony dzisiaj?”- napisała, ponieważ z racji, że nie miała głowy, nie mogła mówić.
- Ciężki dzień…- Odparł Shizuo. Cieszył się, że ją widzi. Zawsze poprawiała mu humor i doradzała w wielu sprawach. Może tym razem też mu pomoże?
„Coś się stało?”
- Mam pewien problem… Dostałem pewną propozycję… I nie wiem czy ją przyjąć czy nie…
„A o co chodzi?”
- Nie mogę wytłumaczyć.
„Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć?:)”
- Wiem… Ale nie chcę wdawać się w szczegóły.
„W porządku. Trudna sprawa tak?”
- Tak.
„Generalnie powinieneś rozważyć czy jest dla Ciebie dobra czy nie”
- Na pewno nie jest…
„Ale myślisz też, czy by się nie zgodzić, czyli tego chcesz?”
- W sumie chyba tak…- Zasmucił się Shizuo. Już kompletnie siebie nie rozumiał.
„A nie możesz potem z niej zrezygnować ? Jeśli uznasz że to Cię przerośnie?”
W sumie o tym nie myślał, ale nie wiedział co będzie później. Jak będą wyglądały ich relacje. Co się zmieni a co pozostanie takie jakie było…
- Nie potrafię przewidzieć co może być potem…
„Wiesz, nigdy się nie przekonasz jeśli nie spróbujesz”
I dodała:
„Ale proszę, uważaj na siebie, bo naprawdę mnie zmartwiłeś i strasznie to brzmi, kiedy nie wiem o co chodzi!”
- Nie martw się, nic mi nie będzie!- Uśmiechnął się Shizuo. Ale słowa Celty dały mu jeszcze więcej do myślenia. Co będzie jak zgodzi się na kontrakt z takim diabłem?
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz