sobota, 13 czerwca 2015

Przypadek czy przeznaczenie? 13



     Słoneczko wstało.
     Sanji stał wkurwiony i patrzył na pusty blat stołu w kuchni.
     Z ich kolacji nic nie zostało, bo Zeff zeżarł tuńczyka.
     - Ty bezczelny kocurze…- Sanji kipiał ze złości. Nie dość, że to była najlepsza ryba na targu, to jeszcze kurewsko droga. Spojrzał na leżącego sobie w błogości sierściucha.
     Co mógł jednak zrobić? Skoro Zoro go zaciągnął do łóżka? Rumieniec wpełzł na jego policzki.
Poszedł do śpiącego marimo i trzepnął go w łeb. Zielonowłosy od razu się przebudził.
     - Ała! Za co?! - Zerwał się.
     - Bo to twoja wina! - Sanji odszedł naburmuszony do kuchni i postanowił spróbować coś zrobić z wczorajszego, nieświeżego już ryżu.
     - Co znowu moja wina? Głupi kuku…- ziewnął przeciągle i wstał niechętnie.
     - Zakładaj spodnie może co? - Blondyn starał się ukryć zawstydzenie.
     - Wczoraj nie miałeś z tym problemów - Zoro ostentacyjnie przeciągnął się w drzwiach.
     - Dzisiaj wieczorem też nie będę miał, ale teraz chciałbym zjeść w kulturalnej atmosferze - Sanji wyłożył na tacy pięknie zlepione onigiri.
     Zoro trochę spoważniał i poszedł szukać spodni. Gdy się ubrał, usiadł do stołu i chwycił pierwszy kawałek z brzegu.
    - Dziś wieczorem też mnie nie będzie - Powiedział pochmurno.
    - Tak? - Sanji się zdziwił.- A co będziesz robił?
    - Idę z Tashigi na piwo.
     CO?! Blondyna zatkało.
     - Czemu?- zapytał trochę za ostro.
     - Bo się umówiliśmy - Zoro nie spodobał się ten ton głosu.
     - Dlaczego?
     - Dlaczego, co?
     - Dlaczego się umówiliście?
     - A dlaczego nie?
     Mierzyli się wrogo spojrzeniami. Atmosfera wywróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Nawet Zeff czmychnął do sypialni.
     - Nie podoba mi się to - Sanji wstał by odłożyć swój talerz do zlewu.
     - To moja koleżanka z pracy. Nic więcej.
     - Nie obchodzi mnie to - Blondyn miał wrażenie że stąpa po cienkim lodzie. Nie wiedział tylko co może spowodować pęknięcie-jego upór czy upór Zoro.
     - Nie odwołam spotkania, bo masz takie widzimisię - Zielonowłosemu nie podobało się ograniczenie przez Sanjiego.
     - W takim razie rób co chcesz - Rzucił na odchodnym i chwycił torbę, gotowy do wyjścia.
Zoro wstał i chwycił przyjaciela za rękę. Oboje zadrżeli czując jeszcze na sobie dotyk ostatniej nocy.
     - Sanji… Czy ty mi ufasz?
     - Jak ma ci ufać, jak prawie cię, kurwa, nie znam… – Blondyn zwiesił głowę.
     Zoro nie wiedział co ma mu odpowiedzieć więc go puścił. Poczuł się tym dotknięty.
     Sanji wybiegł na korytarz i zbiegł po schodach szybko znajdując się na zewnątrz. Teraz zaczął się zastanawiać czy nie przesadził, ale emocje nie opuściły go na tyle, żeby dłużej o tym myślał. Jeśli ten glon chce z nim być, to ma się przestać z nią spotykać. Miał wystarczająco doświadczenia życiowego jeśli chodzi o niewierność w związku i nie miał zamiaru znowu tego przerabiać.


     - Halo? - Sanji zdołał barkiem przytrzymać telefon przy uchu. Przeklinał siebie, że jeszcze nie zadzwonił do kogoś na ten zmywak bo dziś to już naprawdę przydałaby mu się pomoc.- Szlag!- o mało nie upuścił i nie zbił solniczki.
     - Sanji-saaan! - Odezwał się przeciągle i słodko głos po drugiej stronie.
     - Kto mówi? - Blondyn nie mógł sobie przypomnieć skąd zna tego gościa. Do tego akurat był zajęty krewetkami na patelni, które otrzymywały właśnie odpowiedni kolor.
     - Zgadniiiij! - głos po drugiej stronie nie czuł się wcale urażony.
    - Bon?! - Nagle Sanjiego olśniło. Znał tylko jedną osobę która tak przeciąga wyrazy.
    - Tak! W własnej osobieee! - Powiedział teatralnie facet po drugiej stronie.
     - Kopę lat! Jak się masz? - Kucharz mógł już odstawić patelnię z ognia i ze spokojem porozmawiać. Cieszył się z telefonu pomimo, że nie przepadał szczególnie za tym człowiekiem. Bon był raczej dobrym znajomym Luffiego, który nie raz wyciągał go z nie lada opresji. Przylepił się do Sanjiego tylko dlatego, że też jest gejem i chce się solidaryzować. Wszystko by było ok, gdyby nie to, że obnosił się z tym w bardzo rzucający się w oczy sposób. Dawno się jednak nie widzieli i stwierdził, że tym razem przymknie oko. Może człowiek nie miał z kim porozmawiać, a nie łatwo przy takiej orientacji znaleźć sobie przyjaciół. A już szczególnie on.
     Po za tym, z pewnych powodów nie miał po co wracać do pustego domu.
     - Wpadaj do mnie! Jestem przejazdem i zatrzymałem się niedaleko Sunny’ego!
     - Podaj adres - Sanji zanotował sobie w brudnopisie. Rozłączył się.
     Już zdążył wrócić do pracy kiedy aparat znowu zadzwonił. Pomyślał, że Bon może czegoś zapomniał dodać i bez zastanowienia odebrał.
     - Coś jeszcze?- Zapytał związując mocniej fartuch.
     - Hej.- Odezwał się cichy głos po drugiej stronie.
     Blondyn miał ochotę zabić na odległość.
     - Zgadnij co widziałem? - Ace nie czekał na odpowiedź.
     - Gówno mnie to obchodzi co widziałeś - Znowu był zły, że odebrał telefon jak jakiś pacan.
     - Myślę, że jednak obchodzi - Czarnowłosy wydawał się zmartwiony.
     Sanji trochę przystopował, bo naprawdę się zaciekawił.
     - Czy przypadkiem nie jesteście razem, z tym całym zielonowłosym głupkiem? - zaczął Ace trochę drwiąco ale bez entuzjazmu – Chyba jednak nie bardzo, skoro nosi kogoś innego na rękach.
     Blondyna zatkało.
     - Jakąś niebieskowłosą ślicznotkę.
     - Kłamiesz  – Nie dowierzał. To musiał być żart.
     - Mówię tylko co widziałem.
     - Nie chcę tego słuchać! - Sanjiego ogarnęła furia.
     - A powinieneś. Całkiem ładnie wyglądali  – Piegowaty mówił to z całkowitym spokojem.
     - Nie dzwoń do mnie więcej! Nie chcę mieć z tobą już nic wspólnego!- I ku swojemu zdziwieniu rzucił swoim telefonem, który uderzając o ścianę z łoskotem rozpadł się na kilka części i się wyłączył.
      Musiał ochłonąć. Ciało mu drżało.
     To kłamstwo. Na pewno kłamstwo… Próbował sobie wmówić. Nie dawało mu to jednak spokoju. Po za tym Ace mógł powiedzieć wszystko, byle tylko go sprowokować. Nie będzie się tym przejmować. Później najwyżej pogada z Zoro. Czuł jednak wewnętrzny niepokój.


     Po spotkaniu z Bonem był wykończony. Było mu trochę lepiej ale nie na tyle, żeby odegnał pochmurne myśli. Przez Ace’a nerwy miał poważnie nadszarpnięte.
Spojrzał na zegarek. Było już późno, ale Prima balerina nie chciała go wypuścić. Naprawdę podziwiał kolesia, że ma siłę i odwagę tańczyć w balecie. No, ale w końcu znalazł sobie miejsce gdzie czuje się dobrze.
     Zanim dotarł pod blok, spalił prawie całą paczkę fajek. Wziął głęboki wdech i ruszył po schodach na górę. Jeśli Zoro jeszcze nie wrócił to obiecał sobie, że zrobi mu niezłą awanturę. Nie ważne, że będzie to aktem perfidnej zazdrości. Miał to gdzieś.
Zastał go siedzącego z kotem.
    - Gdzie byłeś? – padło dla odmiany z jego ust. Wstał zdenerwowany z kanapy, zrzucając z  siebie śpiącego Zeffa, który wyrżnął w panele półprzytomny.
     - Może to ja powinienem się zapytać? - Sanjiego zdziwił ten atak.
     Zoro był wściekły.
     - Późno wróciłeś.
     - Jakiś problem? - Blondyn próbował udawać obojętność, ale zastanawiał się co tak wkurzyło Roronoe.
     - Z kim się widziałeś?
     - A co to za wywiad? - Sanji stwierdził, że teraz przesadza. Do tego skąd Zoro wiedział, że się z kimś widział? I jakie miało znaczenie? - Ty się możesz spotykać z kim chcesz, a ja to już nie?
     - Z kim się pytam!
     - Z kimś, kto chce spędzić ze mną czas! - Blondyn nie wytrzymał - Może też powinien go nosić na rękach, tak jak ty niektórych! - Powiedział zanim się zastanowił. Zoro na chwilę zatkało. Najpierw nie dowierzał, a potem odpowiedział groźnie.
     - Jest pewna różnica…- Chciał dokończyć, ale Sanji mu nie pozwolił.
     - Nie ma różnicy! – Był zły, że Zoro nie zaprzeczył. To znaczy, że to co powiedział Ace było prawdą - Proszę bardzo. W tej chwili widzisz jak ja się czuje. Skoro wymagasz ode mnie takich rzeczy to sam ich przestrzegaj!
     - Czyli mamy sobie robić na złość tak?
     Sanji odwrócił się do niego tyłem. Nie wiedział co w niego wstąpiło. Miał ochotę wybuchnąć, taki był wściekły.
     Zoro przejechał nerwowo palcami po włosach. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Pod wpływem emocji poszedł do swojej sypialni i chwytając najbardziej potrzebne rzeczy władował je do plecaka. Wziął też swoje miecze. Podszedł do Sanjiego i położył mu klucze na blacie obok.
     - Co robisz? - Blondyn nagle spanikował. Nie wiedział co to ma znaczyć. Czyżby przesadził?
     - Skoro sobie nie ufamy, to może… – Zoro nie wiedział o co jemu samemu chodzi. W głowie miał tylko jedno i nie mógł się skupić – … powinniśmy się zastanowić…
     - Nad czym…? – Sanji czuł jak powoli, część po części się rozpada. Co to miało znaczyć? Co się dzieje?
     - Muszę pomyśleć - Zoro ruszył do wyjścia. Z każdym krokiem zaczął odczuwać fizyczny ból. Co on wyprawia do cholery?!
     - Dokąd idziesz? - Blondyn miał wrażenie, że jego świat się wali. Nie mógł uwierzyć, że Zoro oddał mu klucze od mieszkania i wychodzi teraz zabierając swoje rzeczy. Nawet nie wiedział dokładnie o co poszło. Czy to koniec?
     - Odezwę się - Roronoa otworzył drzwi i przekraczał próg.
     - Zoro - Sanji już chciał do niego biec. Już chciał go zatrzymać. W myślach wyciągnął swoją rękę i chwytał zielonowłosego za koszulkę wlepiając się w jego plecy i zawodząc przeprosinami wniebogłosy. Zrobiłby wszystko, żeby nie wychodził.
     W rzeczywistości dalej jednak stał jak słup soli i wpatrywał się już w zamknięte drzwi.
     Co się właściwie stało…? Do Sanjiego jeszcze nie dotarło.


***

     Następnego dnia nie poszedł do pracy.
     Siedział na kanapie od wczoraj i palił fajkę za fajką. Promyk słońca wkradł się na jego policzek i ogrzewał bladą skórę.
     Sanji strzepnął popiół na pełną już popielniczkę. Nie za bardzo wiedział co ma z sobą zrobić. Otumaniony wpatrywał się tępo w przestrzeń.
     Od pół godziny wkurzały go jęki Zeffa. Kocur wskakiwał mu na kolana, wdrapywał się po barkach i właził na głowę, byle tylko blondyn zwrócił na niego uwagę. W końcu zmusił się, żeby wstać i nasypał zwierzęciu suchej karmy. Kotu się to nie spodobało i siedział dalej wyczekując czegoś na wzór ostatniego tuńczyka.
     - Odczep się! - Sanji wrzasnął na pupila - Myślisz, że tylko tobie jest źle?!
     Kopnął w szafkę kuchenną, która zatrzęsła się niebezpiecznie.
     Cholera…
     Musi się opanować.
     Musi znaleźć sobie coś do roboty.
     Pomyślał, że zadzwoni do Nami, ale przecież rozwalił telefon.
     Może do kogoś pójdzie?
     Może…?
     Już wiedział gdzie się uda. Zarzucił na siebie tylko marynarkę i wyszedł z domu. Już dawno nie zdarzyło mu się żeby nie wyszykował się przed opuszczeniem mieszkania.
Słońce dzisiaj bardzo mocno świeciło. Zbliżało się lato i dni były coraz gorętsze. Dziś jednak Sanji tego nie dostrzegał. Mijał ludzi na ulicy i mechanicznie kierował się do pewnego miejsca. Miejsca gdzie zawsze odnajdywał spokój. Dotarł tam metrem mechanicznie, nie zastanawiając się, czy na pewno to dobry kierunek.
     Odruchowo wyciągnął portfel i wyjął pieniądze.
     Ktoś odebrał je od niego i wręczył bilecik. Ktoś coś do niego powiedział, ale właściwie to go nie słuchał.
Blondyn przeszedł korytarzem mijając setki ludzi. Znalazł odpowiednie drzwi z dużą żółtą karteczką: Przejście dla personelu. Bez problemu wszedł do środka. Ogarnął go półmrok. Mijał rzędy wysokich szyb i znalazł się nagle w niewielkim pomieszczeniu. Błękitne światło rzucało cudowną mozaikę na ściany.
     Jest.
     Usiadł na swojej ukochanej ławce i spojrzał w górę.
     Otaczały go miliony kolorowych ryb. Miał przed sobą wielką ścianę wody. Był całkowicie odcięty od świata.
     Zaczerpnął powietrza wyobrażając sobie że jest rybą i zamknął oczy.
     Kochał oceanarium.
     Dawno tutaj nie musiał przychodzić. Nie miał problemu, żeby się tu dostać. Kiedyś to pomieszczenie pokazał mu jeden z pracowników gdy zauważył, że przychodzi tu bardzo często. Był to specjalny pokój dla personelu. Jednak oni mieli już dość patrzenia w kółko na te same ryby i gdyby chcieli, mogliby zostawać po nocach w większych halach. Dlatego Sanji zwykle był tu sam. A tego właśnie mu było trzeba. Błękitu i ciszy.
Dopiero teraz poczuł jak emocje z niego ulatują. Łzy cicho zaczęły spływać po policzkach. Już się nie powstrzymywał. Płakał jak dziecko. Miał wrażenie, że jego serce pękało na pół.
     Co jest ze mną nie tak…? Zastanawiał się dlaczego takie historie się mu przydarzają. Przecież wszystko wydawało się być dobrze i nagle takie coś? Nie sądził, że wybuch zazdrości będzie taką poważną przeszkodą. Czy Zoro będzie chciał z nim rozmawiać? Czy powinien go przeprosić?
     Ale przypomniał sobie Tashigi. Może Zoro jednak doszedł do wniosku, że się pomylił? Że jednak nie chce z nim być?
     Słone krople spadały z jego twarzy i wsiąkały w koszulę.
     Nagle w kącie pokoju coś zaszeleściło.
     Blondyn momentalnie podniósł głowę. Nie spodziewał się, że ktoś jeszcze tutaj jest. Ze wstydem otarł twarz rękawem.
     - Przepraszam, komuś przeszkadzam?- Blondyn chciał się podnieść ale nagle osłupiał.
     Z cienia wyszedł Ace.
     Miał straszny wyraz twarzy. Wyglądał jakby cierpiał równie mocno co on sam.
     - Co ty tu robisz?
     - Mogę się przysiąść? - zapytał czarnowłosy wciskając dłonie w kieszenie.
     Sanji skinął głową. Piegowaty zachował metr dystansu miedzy nimi. Siedzieli chwilę w ciszy. Blondyn próbował powstrzymać łzy które dalej spływały mu po policzkach. Ocierał je nerwowo dłońmi. Zastanawiał się jak to się stało, że są tu razem.
     - Śledziłeś mnie? - Zapytał o pierwszą rzecz jaka przyszła mu do głowy.
     - Nie.- Ace wpatrywał się bez emocji w ryby pływające za szybą.- Po prostu też czasem tu przychodzę.
     - Dlaczego? Przecież nie lubisz wody - Pamiętał, że Ace jest piromanem. Śmiał się zawsze z tego, że mają zupełnie inne natury. Teraz nawet przekonał się jak bardzo.
     - To proste. To twoje ulubione miejsce - Spuścił wzrok i szurał butem po posadzce.- Przychodziłeś tu bardzo często po tym, jak cię skrzywdziłem.
    Wiedział? Sanji nie mógł uwierzyć.
     - Byłeś tu cały czas? - Blondyn nie dowierzał.
     - Często.
     - Czemu… nigdy nie podszedłeś? – Do tego jeszcze bardziej mu się zrobiło głupio. Nie wiedział, że jest obserwowany. Nigdy nie chciał, żeby Ace widział go jak przeżywa ich rozstanie. Chciał mu pokazać, że go to nie obchodzi. Że wcale nie miał ochoty umrzeć z żalu.
     - Nie wiedziałem, co miałbym ci powiedzieć – Czarnowłosy wyglądał żałośnie. Znikła jego dawna wesołość. Znikł ogień który zwykł otaczać jego postać – Sam nie chciałem ze sobą rozmawiać.
      Sanjiemu ścisnęło się serce. Zawsze chciał usłyszeć takie słowa, ale teraz wcale nie było mu z nimi lżej.
     - To przez niego teraz płaczesz?- Zapytał Ace.
     - Nie twoja sprawa - odwrócił wzrok. Do oczu znowu napłynęły mu łzy. Przeklął się w myślach.
     - Przykro mi… - Wydawało się że powiedział to naprawdę szczerze.
     - Czyżbyś właśnie na to nie czekał? - Zaczął blondyn - Śmiało. Powiedz swoje: a nie mówiłem…
Ace spojrzał na niego.
     - Naprawdę masz mnie za dupka.
     - Dobrze, że sobie zdajesz sprawę.
     - Podszedłem do ciebie bo chciałem powiedzieć, że już nie będę ci się narzucał - Powiedział spokojnie - Kiedy widziałem was razem… Gdy usłyszałem, że jesteście ze sobą…- Ace ukrył twarz w dłoniach. – Mimo, że ciężko mi patrzeć znowu na to, w jakim jesteś stanie to… - Przełknął ślinę - To jednak nie powinienem tak się narzucać i wtrącać się w twoje życie.
     Blondyn nigdy nie widział piegowatego w takiej rezygnacji. Przyjrzał mu się bardziej.
Tak, pamiętał każdą pojedynczą, małą brązową kropkę na jego ciele. Podziwiał lśniące czarne włosy w które tak często wplatał swoje palce. Czuł jego zapach, który budził go często. Jego usta, które całowały milimetr po milimetrze. Dłonie, które pieściły jego ciało, poznając każdą tajemnicę…
     - Naprawdę zachowałem się… Jak ostatni palant. Nie zasługuję na nic. Nie liczę na wybaczenie - Złączył dłonie wystawiając sobie palce ze stawów z nerwów -  Chcę tylko, żebyś wiedział… że gdybym mógł… - Głos mu się załamał. Po policzku spłynęła łza. Sanji był w szoku. Nigdy nie widział go płaczącego - To zrobił bym wszystko, żeby cofnąć czas.
     Blondynowi zabiło szybciej serce. Choć ciężko mu było przyznać, to naprawdę się wzruszył. Widząc Ace'a płaczącego coś się w nim złamało. Pragnął nagle, żeby wszystko było takie jak dawniej. Żeby to, co miało miejsce nigdy się nie wydarzyło.
     Przysunął się do czarnowłosego. Ace osłupiał z zaskoczenia. Sanji pochylił się do niego i wtulił twarz w jego ramię. Poczuł znajome ciepło.
     Czarnowłosy nie wiedział co ma zrobić. Zbiło go to z tropu. Ostrożnie objął blondyna ramionami przysuwając do siebie. Tak bardzo pragnął to zrobić. Czując pod palcami drobne ciało Sanjiego przytulił go z całej siły.
     Blondyn oddał uścisk równie mocno. Trwali tak chwilę płacząc cicho. Powoli się uspokajali. Sytuacja zaczęła być za intymna i blondyn delikatnie się wycofał.
     Co ja wyprawiam…? Sanji otarł łzy i odsunął się na bezpieczną odległość zmieszany swoim zachowaniem. Ze wstydem przyznał, że to zbliżenie było… przyjemne.
     Ace odchrząknął. Najwyraźniej on też czuł się niezręcznie.
     Nagle do pokoju ktoś wleciał z impetem.
     Gdy się odwrócili zobaczyli całującą się namiętnie parę, która obściskiwała się namiętnie nie zdając sobie sprawy z tego, że nie są sami. Różowowłosa dziewczyna nagle otworzyła oczy i zaczęła się śmiać.
     - Ups… Kid… tu chyba już jest zajęte - Powiedziała w przerwie na pocałunki. 
     - My już wychodzimy - Sanji z Ace’m podnieśli się gwałtownie i ruszyli do wyjścia. Policzki ich paliły.
     - Dzięki - Rzucił w ich stronę  czerwonowłosy chłopak rozbierając dziewczynę z kurtki.
     Gdy opuścili pomieszczenie zaczęli się śmiać z sytuacji.
     - Ten pokój chyba się stał za tłoczny.- Powiedział Ace rozbawiony i spojrzał czule na swojego ukochanego. Rozpaliła go iskierka nadziei.
     - Chyba będę musiał sobie znaleźć inną samotnię. – Sanji starał się udawać, że nic między nimi nie zaszło. Czuł na sobie palące spojrzenie.
     W co ja się pakuję…? Zapytał siebie trochę przerażony. Zwłaszcza, że przez jego głowę przewinął się ziolonowłosy idiota.

Następny rozdział 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz