Słoneczko wstało.
Sanji stał wkurwiony i patrzył na
pusty blat stołu w kuchni.
Z ich kolacji nic nie zostało, bo
Zeff zeżarł tuńczyka.
- Ty bezczelny kocurze…- Sanji
kipiał ze złości. Nie dość, że to była najlepsza ryba na targu, to jeszcze
kurewsko droga. Spojrzał na leżącego sobie w błogości sierściucha.
Co mógł jednak zrobić? Skoro Zoro go
zaciągnął do łóżka? Rumieniec wpełzł na jego policzki.
Poszedł do śpiącego marimo i
trzepnął go w łeb. Zielonowłosy od razu się przebudził.
- Ała! Za co?! - Zerwał się.
- Bo to twoja wina! - Sanji odszedł
naburmuszony do kuchni i postanowił spróbować coś zrobić z wczorajszego,
nieświeżego już ryżu.
- Co znowu moja wina? Głupi kuku…-
ziewnął przeciągle i wstał niechętnie.
- Zakładaj spodnie może co? - Blondyn
starał się ukryć zawstydzenie.
- Wczoraj nie miałeś z tym
problemów - Zoro ostentacyjnie przeciągnął się w drzwiach.
- Dzisiaj wieczorem też nie będę
miał, ale teraz chciałbym zjeść w kulturalnej atmosferze - Sanji wyłożył na
tacy pięknie zlepione onigiri.
Zoro trochę spoważniał i poszedł
szukać spodni. Gdy się ubrał, usiadł do stołu i chwycił pierwszy kawałek z
brzegu.
- Dziś wieczorem też mnie nie
będzie - Powiedział pochmurno.
- Tak? - Sanji się zdziwił.- A co
będziesz robił?
- Idę z Tashigi na piwo.
CO?! Blondyna zatkało.
- Czemu?-
zapytał trochę za ostro.
- Bo się umówiliśmy - Zoro nie
spodobał się ten ton głosu.
- Dlaczego?
- Dlaczego, co?
- Dlaczego się umówiliście?
- A dlaczego nie?
Mierzyli się wrogo spojrzeniami.
Atmosfera wywróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Nawet Zeff czmychnął do
sypialni.
- Nie podoba mi się to - Sanji wstał
by odłożyć swój talerz do zlewu.
- To moja koleżanka z pracy. Nic
więcej.
- Nie obchodzi mnie to - Blondyn
miał wrażenie że stąpa po cienkim lodzie. Nie wiedział tylko co może spowodować
pęknięcie-jego upór czy upór Zoro.
- Nie odwołam spotkania, bo masz
takie widzimisię - Zielonowłosemu nie podobało się ograniczenie przez Sanjiego.
- W takim razie rób co chcesz -
Rzucił na odchodnym i chwycił torbę, gotowy do wyjścia.
Zoro wstał i chwycił przyjaciela za
rękę. Oboje zadrżeli czując jeszcze na sobie dotyk ostatniej nocy.
- Sanji… Czy ty mi ufasz?
- Jak ma ci ufać, jak prawie cię,
kurwa, nie znam… – Blondyn zwiesił głowę.
Zoro nie wiedział co ma mu
odpowiedzieć więc go puścił. Poczuł się tym dotknięty.
Sanji wybiegł na korytarz i zbiegł
po schodach szybko znajdując się na zewnątrz. Teraz zaczął się zastanawiać czy
nie przesadził, ale emocje nie opuściły go na tyle, żeby dłużej o tym myślał.
Jeśli ten glon chce z nim być, to ma się przestać z nią spotykać. Miał
wystarczająco doświadczenia życiowego jeśli chodzi o niewierność w związku i
nie miał zamiaru znowu tego przerabiać.
…
- Halo? - Sanji zdołał barkiem
przytrzymać telefon przy uchu. Przeklinał siebie, że jeszcze nie zadzwonił do
kogoś na ten zmywak bo dziś to już naprawdę przydałaby mu się pomoc.- Szlag!- o
mało nie upuścił i nie zbił solniczki.
- Sanji-saaan! - Odezwał się
przeciągle i słodko głos po drugiej stronie.
- Kto mówi? - Blondyn nie mógł sobie
przypomnieć skąd zna tego gościa. Do tego akurat był zajęty krewetkami na
patelni, które otrzymywały właśnie odpowiedni kolor.
- Zgadniiiij! - głos po drugiej
stronie nie czuł się wcale urażony.
- Bon?! - Nagle Sanjiego olśniło.
Znał tylko jedną osobę która tak przeciąga wyrazy.
- Tak! W własnej osobieee! -
Powiedział teatralnie facet po drugiej stronie.
- Kopę lat! Jak się masz? - Kucharz
mógł już odstawić patelnię z ognia i ze spokojem porozmawiać. Cieszył się z
telefonu pomimo, że nie przepadał szczególnie za tym człowiekiem. Bon był
raczej dobrym znajomym Luffiego, który nie raz wyciągał go z nie lada opresji.
Przylepił się do Sanjiego tylko dlatego, że też jest gejem i chce się
solidaryzować. Wszystko by było ok, gdyby nie to, że obnosił się z tym w bardzo
rzucający się w oczy sposób. Dawno się jednak nie widzieli i stwierdził, że tym
razem przymknie oko. Może człowiek nie miał z kim porozmawiać, a nie łatwo przy
takiej orientacji znaleźć sobie przyjaciół. A już szczególnie on.
Po za tym, z pewnych powodów nie
miał po co wracać do pustego domu.
- Wpadaj do mnie! Jestem przejazdem
i zatrzymałem się niedaleko Sunny’ego!
- Podaj adres - Sanji zanotował
sobie w brudnopisie. Rozłączył się.
Już zdążył wrócić do pracy kiedy
aparat znowu zadzwonił. Pomyślał, że Bon może czegoś zapomniał dodać i bez
zastanowienia odebrał.
- Coś jeszcze?- Zapytał związując
mocniej fartuch.
- Hej.- Odezwał się cichy głos po
drugiej stronie.
Blondyn miał ochotę zabić na
odległość.
- Zgadnij co widziałem? - Ace nie
czekał na odpowiedź.
- Gówno mnie to obchodzi co
widziałeś - Znowu był zły, że odebrał telefon jak jakiś pacan.
- Myślę, że jednak obchodzi -
Czarnowłosy wydawał się zmartwiony.
Sanji trochę przystopował, bo
naprawdę się zaciekawił.
- Czy przypadkiem nie jesteście razem, z tym
całym zielonowłosym głupkiem? - zaczął Ace trochę drwiąco ale bez entuzjazmu –
Chyba jednak nie bardzo, skoro nosi kogoś innego na rękach.
Blondyna zatkało.
- Jakąś niebieskowłosą ślicznotkę.
- Kłamiesz – Nie dowierzał. To
musiał być żart.
- Mówię tylko co widziałem.
- Nie chcę tego
słuchać! - Sanjiego ogarnęła furia.
- A powinieneś. Całkiem ładnie
wyglądali – Piegowaty mówił to z całkowitym spokojem.
- Nie dzwoń do mnie więcej! Nie chcę
mieć z tobą już nic wspólnego!- I ku swojemu zdziwieniu rzucił swoim
telefonem, który uderzając o ścianę z łoskotem rozpadł się na kilka części i
się wyłączył.
Musiał ochłonąć. Ciało mu drżało.
To kłamstwo. Na pewno kłamstwo… Próbował sobie wmówić. Nie dawało mu to jednak spokoju. Po
za tym Ace mógł powiedzieć wszystko, byle tylko go sprowokować. Nie będzie się
tym przejmować. Później najwyżej pogada z Zoro. Czuł jednak wewnętrzny
niepokój.
…
Po spotkaniu z Bonem był wykończony.
Było mu trochę lepiej ale nie na tyle, żeby odegnał pochmurne myśli. Przez
Ace’a nerwy miał poważnie nadszarpnięte.
Spojrzał na zegarek. Było już późno,
ale Prima balerina nie chciała go wypuścić. Naprawdę podziwiał kolesia, że ma
siłę i odwagę tańczyć w balecie. No, ale w końcu znalazł sobie miejsce gdzie
czuje się dobrze.
Zanim dotarł pod blok, spalił prawie
całą paczkę fajek. Wziął głęboki wdech i ruszył po schodach na górę. Jeśli Zoro
jeszcze nie wrócił to obiecał sobie, że zrobi mu niezłą awanturę. Nie ważne, że
będzie to aktem perfidnej zazdrości. Miał to gdzieś.
Zastał go siedzącego z kotem.
- Gdzie byłeś? – padło dla odmiany z
jego ust. Wstał zdenerwowany z kanapy, zrzucając z siebie śpiącego Zeffa,
który wyrżnął w panele półprzytomny.
- Może to ja powinienem się
zapytać? - Sanjiego zdziwił ten atak.
Zoro był wściekły.
- Późno wróciłeś.
- Jakiś problem? - Blondyn próbował
udawać obojętność, ale zastanawiał się co tak wkurzyło Roronoe.
- Z kim się widziałeś?
- A co to za wywiad? - Sanji
stwierdził, że teraz przesadza. Do tego skąd Zoro wiedział, że się z kimś
widział? I jakie miało znaczenie? - Ty się możesz spotykać z kim chcesz, a ja to
już nie?
- Z kim się pytam!
- Z kimś, kto chce spędzić ze mną
czas! - Blondyn nie wytrzymał - Może też powinien go nosić na rękach, tak jak ty
niektórych! - Powiedział zanim się zastanowił. Zoro na chwilę zatkało. Najpierw
nie dowierzał, a potem odpowiedział groźnie.
- Jest pewna różnica…- Chciał
dokończyć, ale Sanji mu nie pozwolił.
- Nie ma różnicy! – Był zły, że Zoro
nie zaprzeczył. To znaczy, że to co powiedział Ace było prawdą - Proszę bardzo.
W tej chwili widzisz jak ja się czuje. Skoro wymagasz ode mnie takich rzeczy to
sam ich przestrzegaj!
- Czyli mamy sobie robić na złość
tak?
Sanji odwrócił się do niego tyłem.
Nie wiedział co w niego wstąpiło. Miał ochotę wybuchnąć, taki był wściekły.
Zoro przejechał nerwowo palcami po
włosach. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Pod wpływem emocji poszedł do
swojej sypialni i chwytając najbardziej potrzebne rzeczy władował je do
plecaka. Wziął też swoje miecze. Podszedł do Sanjiego i położył mu klucze na
blacie obok.
- Co robisz? - Blondyn nagle
spanikował. Nie wiedział co to ma znaczyć. Czyżby przesadził?
- Skoro sobie nie ufamy, to może… –
Zoro nie wiedział o co jemu samemu chodzi. W głowie miał tylko jedno i nie mógł
się skupić – … powinniśmy się zastanowić…
- Nad czym…? – Sanji czuł jak
powoli, część po części się rozpada. Co to miało znaczyć? Co się dzieje?
- Muszę pomyśleć - Zoro ruszył do
wyjścia. Z każdym krokiem zaczął odczuwać fizyczny ból. Co on wyprawia do
cholery?!
- Dokąd idziesz? - Blondyn miał
wrażenie, że jego świat się wali. Nie mógł uwierzyć, że Zoro oddał mu klucze od
mieszkania i wychodzi teraz zabierając swoje rzeczy. Nawet nie wiedział
dokładnie o co poszło. Czy to koniec?
- Odezwę się - Roronoa otworzył
drzwi i przekraczał próg.
- Zoro - Sanji już chciał do niego
biec. Już chciał go zatrzymać. W myślach wyciągnął swoją rękę i chwytał
zielonowłosego za koszulkę wlepiając się w jego plecy i zawodząc przeprosinami
wniebogłosy. Zrobiłby wszystko, żeby nie wychodził.
W rzeczywistości dalej jednak stał
jak słup soli i wpatrywał się już w zamknięte drzwi.
Co się właściwie stało…? Do Sanjiego jeszcze nie dotarło.
***
Następnego dnia nie poszedł do
pracy.
Siedział na kanapie od wczoraj i
palił fajkę za fajką. Promyk słońca wkradł się na jego policzek i ogrzewał
bladą skórę.
Sanji strzepnął popiół na pełną już
popielniczkę. Nie za bardzo wiedział co ma z sobą zrobić. Otumaniony wpatrywał
się tępo w przestrzeń.
Od pół godziny wkurzały go jęki
Zeffa. Kocur wskakiwał mu na kolana, wdrapywał się po barkach i właził na głowę,
byle tylko blondyn zwrócił na niego uwagę. W końcu zmusił się, żeby wstać i
nasypał zwierzęciu suchej karmy. Kotu się to nie spodobało i siedział dalej
wyczekując czegoś na wzór ostatniego tuńczyka.
- Odczep się! - Sanji wrzasnął na
pupila - Myślisz, że tylko tobie jest źle?!
Kopnął w szafkę kuchenną, która
zatrzęsła się niebezpiecznie.
Cholera…
Musi się opanować.
Musi znaleźć sobie coś do roboty.
Pomyślał, że zadzwoni do Nami, ale
przecież rozwalił telefon.
Może do kogoś pójdzie?
Może…?
Już wiedział gdzie się uda. Zarzucił
na siebie tylko marynarkę i wyszedł z domu. Już dawno nie zdarzyło mu się żeby
nie wyszykował się przed opuszczeniem mieszkania.
Słońce dzisiaj bardzo mocno
świeciło. Zbliżało się lato i dni były coraz gorętsze. Dziś jednak Sanji tego
nie dostrzegał. Mijał ludzi na ulicy i mechanicznie kierował się do pewnego
miejsca. Miejsca gdzie zawsze odnajdywał spokój. Dotarł tam metrem mechanicznie, nie zastanawiając się, czy na pewno to dobry kierunek.
Odruchowo wyciągnął portfel i wyjął
pieniądze.
Ktoś odebrał je od niego i wręczył
bilecik. Ktoś coś do niego powiedział, ale właściwie to go nie słuchał.
Blondyn przeszedł korytarzem mijając
setki ludzi. Znalazł odpowiednie drzwi z dużą żółtą karteczką: Przejście dla
personelu. Bez problemu wszedł do środka. Ogarnął go półmrok. Mijał rzędy
wysokich szyb i znalazł się nagle w niewielkim pomieszczeniu. Błękitne światło
rzucało cudowną mozaikę na ściany.
Jest.
Usiadł na swojej ukochanej ławce i
spojrzał w górę.
Otaczały go miliony kolorowych ryb.
Miał przed sobą wielką ścianę wody. Był całkowicie odcięty od świata.
Zaczerpnął powietrza wyobrażając
sobie że jest rybą i zamknął oczy.
Kochał oceanarium.
Dawno tutaj nie musiał przychodzić.
Nie miał problemu, żeby się tu dostać. Kiedyś to pomieszczenie pokazał mu jeden
z pracowników gdy zauważył, że przychodzi tu bardzo często. Był to specjalny
pokój dla personelu. Jednak oni mieli już dość patrzenia w kółko na te same
ryby i gdyby chcieli, mogliby zostawać po nocach w większych halach. Dlatego
Sanji zwykle był tu sam. A tego właśnie mu było trzeba. Błękitu i ciszy.
Dopiero teraz poczuł jak emocje z
niego ulatują. Łzy cicho zaczęły spływać po policzkach. Już się nie
powstrzymywał. Płakał jak dziecko. Miał wrażenie, że jego serce pękało na pół.
Co jest ze mną nie tak…? Zastanawiał się dlaczego takie historie się mu przydarzają.
Przecież wszystko wydawało się być dobrze i nagle takie coś? Nie sądził, że
wybuch zazdrości będzie taką poważną przeszkodą. Czy Zoro będzie chciał z nim
rozmawiać? Czy powinien go przeprosić?
Ale przypomniał sobie Tashigi. Może
Zoro jednak doszedł do wniosku, że się pomylił? Że jednak nie chce z nim być?
Słone krople spadały z jego twarzy i
wsiąkały w koszulę.
Nagle w kącie pokoju coś
zaszeleściło.
Blondyn momentalnie podniósł głowę.
Nie spodziewał się, że ktoś jeszcze tutaj jest. Ze wstydem otarł twarz rękawem.
- Przepraszam, komuś przeszkadzam?-
Blondyn chciał się podnieść ale nagle osłupiał.
Z cienia wyszedł Ace.
Miał straszny wyraz twarzy. Wyglądał
jakby cierpiał równie mocno co on sam.
- Co ty tu robisz?
- Mogę się przysiąść? - zapytał
czarnowłosy wciskając dłonie w kieszenie.
Sanji skinął głową. Piegowaty
zachował metr dystansu miedzy nimi. Siedzieli chwilę w ciszy. Blondyn próbował
powstrzymać łzy które dalej spływały mu po policzkach. Ocierał je nerwowo
dłońmi. Zastanawiał się jak to się stało, że są tu razem.
- Śledziłeś mnie? - Zapytał o
pierwszą rzecz jaka przyszła mu do głowy.
- Nie.- Ace wpatrywał się bez emocji
w ryby pływające za szybą.- Po prostu też czasem tu przychodzę.
- Dlaczego? Przecież nie lubisz
wody - Pamiętał, że Ace jest piromanem. Śmiał się zawsze z tego, że mają
zupełnie inne natury. Teraz nawet przekonał się jak bardzo.
- To proste. To twoje ulubione
miejsce - Spuścił wzrok i szurał butem po posadzce.- Przychodziłeś tu bardzo
często po tym, jak cię skrzywdziłem.
Wiedział? Sanji nie mógł uwierzyć.
- Byłeś tu cały czas? - Blondyn
nie dowierzał.
- Często.
- Czemu… nigdy nie podszedłeś? –
Do tego jeszcze bardziej mu się zrobiło głupio. Nie wiedział, że jest
obserwowany. Nigdy nie chciał, żeby Ace widział go jak przeżywa ich rozstanie.
Chciał mu pokazać, że go to nie obchodzi. Że wcale nie miał ochoty umrzeć z
żalu.
- Nie wiedziałem, co miałbym ci
powiedzieć – Czarnowłosy wyglądał żałośnie. Znikła jego dawna wesołość. Znikł
ogień który zwykł otaczać jego postać – Sam nie chciałem ze sobą rozmawiać.
Sanjiemu ścisnęło się serce. Zawsze
chciał usłyszeć takie słowa, ale teraz wcale nie było mu z nimi lżej.
- To przez niego teraz płaczesz?-
Zapytał Ace.
- Nie twoja sprawa - odwrócił wzrok.
Do oczu znowu napłynęły mu łzy. Przeklął się w myślach.
- Przykro mi… - Wydawało się że
powiedział to naprawdę szczerze.
- Czyżbyś właśnie na to nie czekał? -
Zaczął blondyn - Śmiało. Powiedz swoje: a nie mówiłem…
Ace spojrzał na niego.
- Naprawdę masz mnie za dupka.
- Dobrze, że sobie zdajesz sprawę.
- Podszedłem do ciebie bo chciałem
powiedzieć, że już nie będę ci się narzucał - Powiedział spokojnie - Kiedy
widziałem was razem… Gdy usłyszałem, że jesteście ze sobą…- Ace ukrył twarz w
dłoniach. – Mimo, że ciężko mi patrzeć znowu na to, w jakim jesteś stanie to… -
Przełknął ślinę - To jednak nie powinienem tak się narzucać i wtrącać się w twoje życie.
Blondyn nigdy nie widział
piegowatego w takiej rezygnacji. Przyjrzał mu się bardziej.
Tak, pamiętał każdą pojedynczą, małą
brązową kropkę na jego ciele. Podziwiał lśniące czarne włosy w które tak często
wplatał swoje palce. Czuł jego zapach, który budził go często. Jego usta, które
całowały milimetr po milimetrze. Dłonie, które pieściły jego ciało, poznając
każdą tajemnicę…
- Naprawdę zachowałem się… Jak
ostatni palant. Nie zasługuję na nic. Nie liczę na wybaczenie - Złączył dłonie
wystawiając sobie palce ze stawów z nerwów - Chcę tylko, żebyś wiedział…
że gdybym mógł… - Głos mu się załamał. Po policzku spłynęła łza. Sanji był w
szoku. Nigdy nie widział go płaczącego - To zrobił bym wszystko, żeby cofnąć
czas.
Blondynowi zabiło szybciej serce.
Choć ciężko mu było przyznać, to naprawdę się wzruszył. Widząc Ace'a płaczącego
coś się w nim złamało. Pragnął nagle, żeby wszystko było takie jak dawniej.
Żeby to, co miało miejsce nigdy się nie wydarzyło.
Przysunął się do czarnowłosego. Ace
osłupiał z zaskoczenia. Sanji pochylił się do niego i wtulił twarz w jego
ramię. Poczuł znajome ciepło.
Czarnowłosy nie wiedział co ma
zrobić. Zbiło go to z tropu. Ostrożnie objął blondyna ramionami przysuwając do
siebie. Tak bardzo pragnął to zrobić. Czując pod palcami drobne ciało Sanjiego
przytulił go z całej siły.
Blondyn oddał uścisk równie mocno.
Trwali tak chwilę płacząc cicho. Powoli się uspokajali. Sytuacja zaczęła być za
intymna i blondyn delikatnie się wycofał.
Co ja wyprawiam…? Sanji otarł łzy i odsunął się na bezpieczną odległość
zmieszany swoim zachowaniem. Ze wstydem przyznał, że to zbliżenie było…
przyjemne.
Ace odchrząknął. Najwyraźniej on też
czuł się niezręcznie.
Nagle do pokoju ktoś wleciał z
impetem.
Gdy się odwrócili zobaczyli całującą
się namiętnie parę, która obściskiwała się namiętnie nie zdając sobie sprawy z
tego, że nie są sami. Różowowłosa dziewczyna nagle otworzyła oczy i zaczęła się
śmiać.
- Ups… Kid… tu chyba już jest
zajęte - Powiedziała w przerwie na pocałunki.
- My już wychodzimy - Sanji z Ace’m
podnieśli się gwałtownie i ruszyli do wyjścia. Policzki ich
paliły.
- Dzięki - Rzucił w ich stronę
czerwonowłosy chłopak rozbierając dziewczynę z kurtki.
Gdy opuścili pomieszczenie zaczęli
się śmiać z sytuacji.
- Ten pokój chyba się stał za
tłoczny.- Powiedział Ace rozbawiony i spojrzał czule na swojego ukochanego.
Rozpaliła go iskierka nadziei.
- Chyba będę musiał sobie znaleźć
inną samotnię. – Sanji starał się udawać, że nic między nimi nie zaszło. Czuł
na sobie palące spojrzenie.
W co ja się pakuję…? Zapytał siebie trochę przerażony. Zwłaszcza, że przez jego
głowę przewinął się ziolonowłosy idiota.
Następny rozdział
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz