Tydzień później dotarli w końcu w
jakieś cieplejsze tereny. Słońce pięknie świeciło i na niebie nie było ani
jednej chmurki. Wszyscy cieszyli się pogodą i spędzali czas na powietrzu. Nie
było wiatru, więc Franky razem z Usoppem mógł zająć się naprawami statku. Nami
z Robin opalały się na pokładzie, sącząc pyszne drinki, które przygotował im
biegający wokół nich Sanji. Luffy łowił razem z Brookiem i Chopperem
ryby, a Zoro podnosił tonowe ciężary, zlewając się potem. Dzień mijał spokojnie
i bez rewelacji. Po tym czasie z racji, że z Zoro nie działo się nic
niepokojącego, incydent z wróżką został zapomniany.
Wieczorem wszyscy zgromadzili się
przy jadalnym stole.
- Jeść! Jeść! Jeść!- Krzyczał Luffy,
waląc sztućcami w blat.
- Ryba, którą dzisiaj złowiliśmy, na
pewno będzie przepyszna! – Emocjonował się Brook.
- Hej! A gdzie ten przeklęty
idiota?- Rozglądał się przy nakładaniu posiłku Sanji.
- Pelnie jechce świczy..-
Odpowiedział z pełnymi ustami Usopp, próbując napchać do nich jeszcze więcej, w
obawie przed kradzieżą posiłku ze strony kapitana.
Blondyn wyszedł na zewnątrz i zaczął
szukać Zoro. Znalazł go na tyłach statku.
-2889…2890…2891…- Leżąc, unosił
swoją sztangę.
- Czy nie możesz usiąść do posiłku
ze wszystkimi jak człowiek?- Powiedział, odpalając papierosa.
-2892… Później… 2893…- Pot spływał z
niego na podłogę, tworząc już niewielką kałużę.
- Później już nic nie dostaniesz.
-2894… Trudno… 2895…
- Nie możesz chociaż raz za dnia
usiąść ze wszystkimi i spędzić z nimi czas? Takie trudne jest życie w grupie,
kosmito?
-2896… 2897… 2898…
- Hej! Mówię do ciebie! – Pochylił
się, wchodząc głową między niego, a sztangę i spojrzał mu w twarz,
uniemożliwiając ćwiczenie.
Zoro znieruchomiał.
-To jak będzie?- Zaciągnął się dymem
Sanji i miał wielką ochotę chuchnąć mu nim w twarz, ale darował sobie już
kolejną kłótnię.
Zoro nie odpowiadał i dalej bacznie
mu się przyglądał.
-Oi.- Pstryknął palcami przed jego
twarzą. –Ziemia do glona. Jesteś tu jeszcze?
- O co ci chodzi?- Ocknął się w
końcu zdezorientowany Zoro.
- Nie ważne.- Wyprostował się Sanji
i zaczął odchodzić. –Do niektórych idiotów nigdy nie dotrze.- Podsumował
zrezygnowany.
- Powtórz to jeszcze raz!- Zoro się
podniósł, wkurzony uwagami kolegi.
- Ech…- Blondyn już miał nadzieję,
że wróci spokojnie na posiłek.
Znów zaczęli walczyć.
…
-Tamtą! Tamtą! To ta! – Krzyczał
Luffy z lądu, skacząc jak małpa wokół sadzawki.
- Widzę!- Sanji wskoczył do wody,
odnajdując cel.
- Co się dzieje?- Przybiegł Chopper,
porzucając swoje schowane w cieniu siedzisko przy Robin.
- Łowią ryby do naszego akwarium.-
Odpowiedziała Nami, również pochylając się nad wodą. Jej ciało lśniło od olejku
do opalania.
- Aj! Ta jest najlepsza! Będzie
suuuuuuuper piękna!- Emocjonował się Farnky
- Ale się pięknie mieni!- Reniferowi
zaświeciły się oczy. Woda była nieskazitelnie czysta, przez co widział całą
akcję bardzo dokładnie.
Zoro razem z Sanjim i wielką siecią,
próbowali zwabić tęczową rybę w ślepy zaułek.
- Jeszcze trochę!- Krzyczał Franky z
przygotowaną siatką na lądzie.
- Dobrze im idzie!- Powiedział
Usopp.
Już po chwili ryba nie mając dokąd
uciekać, zaczęła płynąć ku powierzchni. Niczego nieświadoma, wystrzeliła w
powietrze i została przechwycona sprawnie przez Frankiego.
-Tak!- Odbyły się okrzyki radości i
oklaski dla myśliwych.
Sanji wynurzył się z wody, biorąc
haust powietrza. Podpłynął do brzegu, gdzie już wyszedł Zoro.
- Ale to była akcja!- Powiedział
podekscytowany. Mimo wszytko był dumny z pracy zespołowej, choć nigdy głośno by
się do tego nie przyznał.
- Nie miała z nami szans.–
Uśmiechnął się Zoro, również czując to samo i podał blondynowi rękę, by się
podciągnął na skalisty brzeg.
Gdy ich dłonie się złączyły, stało
się coś dziwnego. Zielonowłosy poczuł mrowienie i zimny prąd przeszywający
rękę. Odruchowo puścił Sanjiego, który wylądował ze zdziwieniem, z powrotem w
wodzie.
- Co to miało być?!- Krztusząc się,
krzyknął oburzony Sanji.
- Eee… Sorry…- Nie wiedział, co ma
właściwie powiedzieć, bo nie zrozumiał swojej reakcji.
-To się nie wygłupiaj i pomóż mi
wyjść.- Wyciągnął znowu rękę zdenerwowany.
Zoro ostrożnie podał dłoń. Sytuacja
się powtórzyła, ale nie zaskoczyła szermierza tak bardzo, jak wcześniej.
Wciągnął Sanjiego i przyjrzał swoim palcom.
-Oi, masz coś w dłoni?- Zapytał
Roronoa.
- Nie, bo co?- Odpowiedział mało
zainteresowany Sanji, ociekając wodą.
- Nic… tak tylko pytam.
Może nadwyrężyłem rękę podczas
treningu? Pomyślał.
…
-Jest taka piękna!- Załoga
zachwycała się rybą przy kolacji.
- Naprawdę udany łup- Potwierdził
Sanji, smażąc ośmiorniczki.
- Toast za poławiaczy!- Krzyknął
Luffy, wznosząc swój kufel.
- Kampai!- Stuknęli się załoganci i
zaczęli świętować. W końcu każda okazja była dobra, by zabić nudę na pokładzie.
Impreza przeniosła się na zewnątrz.
Brook zaczął grać na skrzypcach i śpiewać, a reszta zaczęła tańczyć. Sanji
siedział jeszcze w kuchni, przygotowując jeszcze przystawki.
-Oi! Nie siedź tutaj, dobra zabawa
jest!- Krzyczał Luffy z dworu.
-Chwila!- Spojrzał na wchodzącego
szermierza.- O, pomożesz mi. Masz tu talerze i zanieś je na zewnątrz.- Wyciągnął
jeden w jego stronę.
Zoro odbierając go z zaskoczenia,
przez przypadek musnął palcem dłoń Sanjiego. Znów poczuł to samo co w zatoce.
Ręka mu zadrżała i wypuścił talerz na ziemię. Zbił się z hukiem, a przystawki
poturlały się po podłodze. Stał wmurowany, nie mogąc uwierzyć, że tak
zareagował.
- Naprawdę? Jesteś nienormalny?-
Spojrzał z zażenowaniem kucharz.- Dać coś idiocie do zrobienia…- Kucnął i już
chciał zacząć zbierać odłamki.
- Nie, ja to posprz…- Zaczął, czując
dziwne zmieszanie. Schylając się, zderzył się głową z kucharzem.
- KRETYNIE! PRZESZKADZASZ! Lepiej
wyjdź, nim znowu coś upuścisz, niezdaro!
-To nie moja wina!- Próbował się
tłumaczyć, rozcierając sobie głowę.
- Oczywiście!- Prychnął Sanji i
pozbierał resztki z podłogi. Wstał, wziął drugi talerz, nałożył nową porcję i
minął zdezorientowanego szermierza.
…
Do końca imprezy Zoro siedział pod
ścianą i obserwował swoją rękę. Nie czuł nic podejrzanego i mógł wykonywać
wszystkie ruchy. Machnął kilka razy mieczem, podniósł jeden ciężar, ale sytuacja
się nie powtórzyła. Nie przeszkadzałoby mu to, gdyby nie zaskakiwało go to tak
i nie wprowadzało w utarczki z kucharzyną. Do tego czuł się… dziwnie. Od
jakiegoś tygodnia. Nie potrafił określić jak dokładnie, ale cała ochota na
zabawę mu przeszła.
- Hej, wszystko ok?- Pojawił się
nagle przed nim Sanji.
Tak go to zaskoczyło, że nie wiedział co powiedzieć.
Zrobiło mu się gorąco.
- Nie mów mi, że przejąłeś się tym
talerzem?- Zaciągnął się papierosem blondyn. NA jego ustach widniał delikatny
uśmiech.
Zoro patrzył w jego twarz
zahipnotyzowany.
- Spoko, przecież się nie gniewam
jak okazujesz taką skruchę.- Uśmiechnął się i wypuścił dym z płuc. – Chodź się
bawić, kosmito.
Zoro nie odpowiadał. Blondyn trochę
już zaniepokojony, przysunął się bliżej i dotknął ręką jego czoła.
Fala gorąca przeszła przez ciało
szermierza. Co się z nim działo? Miał wrażenie, że jego skóry dotknął rozgrzany
do czerwoności pręt. Momentalnie strzepnął dłoń Sanjiego i się odsunął.
- Dobrze się czujesz? – Spytał już
nie na żarty zaniepokojony blondyn.
- Jesteś gorący…- Wydusił nic nie
rozumiejący Zoro.
- Ja? To raczej ty. Masz
temperaturę. Zawołam Choppera.
- Nie trzeba!– Wstał szybko i na
trzęsących się nogach, poszedł do kuchni, jak najdalej od kucharza.
- Na pewno…?- Dopytywał się blondyn.
- Zostaw mnie!- Zatrzasnął za sobą
drzwi.
Musiał się uspokoić. Serce waliło mu
jak oszalałe. Może rzeczywiście był chory? Usiadł na najbliższym krześle. Oparł
się rękami i ukrył twarz w dłoniach. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich
wdechów. Poczuł się lepiej.
Chopper spokojnie wszedł do kuchni
ze swoim plecaczkiem i podszedł do szermierza.
- Wszystko dobrze? Sanji powiedział
że chyba masz gorączkę. Mogę cię zbadać?
Przeklęty głupek. Niech mu będzie.
-Jak chcesz.- Właściwie było mu
wszystko jedno a do tego zżerała go ciekawość. Może rzeczywiście coś złapał?
Po badaniu Chopper miał zakłopotaną
minę.
-Tętno masz przyspieszone i
rzeczywiście jesteś trochę rozpalony. Ale po za tym nic ci nie jest. Nie
stresujesz się czymś na przykład?– Zapytał, starając się przypomnieć sobie
różnego rodzaju choroby o których czytał.
- Eee… raczej nie.
- Hmm… Może masz jakieś inne
dolegliwości?
- Cóż… Mam dziwne uczucie w ręce… –
Niechętnie powiedział Zoro.
- Popatrzmy…
Po badaniu nic niepokojącego nie
zostało potwierdzone.
Może mi się jednak zdawało? Pomyślał
zielonowłosy, markotniejąc.
- Wydajesz się zdrowy. To musiało
być chwilowe.- Oznajmił Chopper.- Ale na wszelki wypadek, może idź już
odpocząć?
- Nie czuję się zmęczony.
- To tylko rada.- Powiedział mały
renifer zabierając swój tobołek i wychodząc z kuchni.
Zoro siedział jeszcze chwilę i
stwierdził, że już całkowicie się uspokoił. W chwili, gdy chciał zbagatelizować
całą sytuacje, do pomieszczenia wszedł blondyn z brudnymi naczyniami.
- Skoro jesteś zdrowy to pomożesz mi
poprzynosić naczynia? No chyba, że masz zamiar wszystkie potłuc.- Wystawił mu
język.
Zoro cały się zjeżył. Czemu tak się
czuł? Zaraz potem do kuchni wbiegł Luffy błagając o jeszcze coś do jedzenia.
Dziewczyny weszły z naczyniami. Musiał wyjść. Na zewnątrz był
Brook, Usopp i Franky. Zauważył dziwną rzecz, a mianowicie to, że chyba tylko
przy Sanjim tak się czuł. Chwycił strzelca za ramię, ale nic się nie stało.
- Wszystko w porządku? Dziwnie się
zachowujesz- Zapytał Franky obserwując sytuację.
-Tak, tak, tylko coś sprawdzam.-
Wrócił do kuchni i spojrzał na kucharza. Coś było nie tak. Wewnętrznie
wiedział, że to ma związek z tym idiotą.
Zostali sami.Reszta udała się na spoczynek, wykończona
tańcami. Blondyn zmywał talerze przy zlewie.
Zoro jak w transie podszedł do niego
i zaczął mu się przyglądać.
Sanji zauważywszy to nieco zbity z tropu i też
znieruchomiał. Woda leciała z kranu zaburzając ciszę. Kucharz wyciągnął w jego
stronę czyste naczynie.
- Chcesz mi pomóc?- Zapytał,
zadziwiony sytuacją.
Zoro spojrzał na talerz i wziął go
do ręki.
- Możesz wycierać.- Kiwnął głową na
leżącą obok szmatę i wrócił do mycia.
Pracowali w milczeniu. Naczyń było
dużo, a na pokładzie zaczynało się robić coraz bardziej cicho. Zoro nie mógł
się pozbyć niepokojącego uczucia. Odbierając talerze od Sanjiego celowo
próbował niby przypadkiem dotykać jego dłoni. Za każdym razem uczucie prądu się
pojawiało. Było to dla niego dziwne i fascynujące zrazem. Ze zdziwieniem
stwierdził, że nawet jest… przyjemne. Gdy wycierał ostatni talerz, miał ochotę
chwycić dłoń blondyna mimowolnie. Był zagubiony w natłoku swoich myśli i uczuć.
Jego umysł się wyłączał. Krew szumiała w uszach i poczuł że… coś chce zrobić,
że coś pcha go do przodu.
- Dziwny dzisiaj jesteś. –
Powiedział Sanji wkładając talerze do szafy.- Co w ciebie wstąpiło? Za żadne
skarby świata nigdy bym nie powiedział, że sam przyjdziesz pomóc mi wycierać
naczynia.- Zaśmiał się pod nosem.- Mimo wszystko, dzięki.
- Eee… spoko.- Nie czuł, że stać go
na bardziej rozbudowaną wypowiedź. Ręce mu się pociły i oddech miał
przyspieszony. Delikatnie drżał.
- To na pewno ty? Bo głowę bym dał,
że gadam z zajebiście grzecznym klonem, a nie zielonowłosym idiotą.- Zaczął
obserwować go uważnie, szczerząc się ironicznie.
To było silniejsze od niego. Nagle
Zoro się pochylił i gdy ich usta dzieliły centymetry, poczuł silne uderzenie w
bok. Przeleciał przez stół i wylądował z łoskotem, łamiąc krzesła. Zatrzymał
się na kanapie zwijając z bólu. Kaszlnął kilka razy i chwycił się za żebra.
- To jednak ty. Raczej grzeczna
podróbka nie chciałaby mnie zdzielić z główki. No cóż, posprzątaj tu, ja idę
spać, dobranoc. – Odłożył ostatni talerz do szafy i wyszedł.
Z sufitu rozległo się uderzenie
jakimś metalowym przedmiotem i głuche obelgi wykrzykiwane przez obudzoną Nami.
Zoro
powoli uświadamiał sobie, co przed chwilą właśnie chciał zrobić i schował
purpurową twarz w dłoniach.Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz