czwartek, 11 czerwca 2015

Nietypowe zaklęcie 2



Tydzień później dotarli w końcu w jakieś cieplejsze tereny. Słońce pięknie świeciło i na niebie nie było ani jednej chmurki. Wszyscy cieszyli się pogodą i spędzali czas na powietrzu. Nie było wiatru, więc Franky razem z Usoppem mógł zająć się naprawami statku. Nami z Robin opalały się na pokładzie, sącząc pyszne drinki, które przygotował im biegający wokół nich Sanji. Luffy łowił razem z Brookiem  i Chopperem ryby, a Zoro podnosił tonowe ciężary, zlewając się potem. Dzień mijał spokojnie i bez rewelacji. Po tym czasie z racji, że z Zoro nie działo się nic niepokojącego, incydent z wróżką został zapomniany.
Wieczorem wszyscy zgromadzili się przy jadalnym stole.
- Jeść! Jeść! Jeść!- Krzyczał Luffy, waląc sztućcami w blat.
- Ryba, którą dzisiaj złowiliśmy, na pewno będzie przepyszna! – Emocjonował się Brook.
- Hej! A gdzie ten przeklęty idiota?- Rozglądał się przy nakładaniu posiłku Sanji.
- Pelnie jechce świczy..- Odpowiedział z pełnymi ustami Usopp, próbując napchać do nich jeszcze więcej, w obawie przed kradzieżą posiłku ze strony kapitana.
Blondyn wyszedł na zewnątrz i zaczął szukać Zoro. Znalazł go na tyłach statku.
-2889…2890…2891…- Leżąc, unosił swoją sztangę.
- Czy nie możesz usiąść do posiłku ze wszystkimi jak człowiek?- Powiedział, odpalając papierosa.
-2892… Później… 2893…- Pot spływał z niego na podłogę, tworząc już niewielką kałużę.
- Później już nic nie dostaniesz.
-2894… Trudno… 2895…
- Nie możesz chociaż raz za dnia usiąść ze wszystkimi i spędzić z nimi czas? Takie trudne jest życie w grupie, kosmito?
-2896… 2897… 2898…
- Hej! Mówię do ciebie! – Pochylił się, wchodząc głową między niego, a sztangę i spojrzał mu w twarz, uniemożliwiając ćwiczenie. 
Zoro znieruchomiał.
-To jak będzie?- Zaciągnął się dymem Sanji i miał wielką ochotę chuchnąć mu nim w twarz, ale darował sobie już kolejną kłótnię.
Zoro nie odpowiadał i dalej bacznie mu się przyglądał.
-Oi.- Pstryknął palcami przed jego twarzą. –Ziemia do glona. Jesteś tu jeszcze?
- O co ci chodzi?- Ocknął się w końcu zdezorientowany Zoro.
- Nie ważne.- Wyprostował się Sanji i zaczął odchodzić. –Do niektórych idiotów nigdy nie dotrze.- Podsumował zrezygnowany.
- Powtórz to jeszcze raz!- Zoro się podniósł, wkurzony uwagami kolegi.
- Ech…- Blondyn już miał nadzieję, że wróci spokojnie na posiłek.
Znów zaczęli walczyć.
-Tamtą! Tamtą! To ta! – Krzyczał Luffy z lądu, skacząc jak małpa wokół sadzawki.
- Widzę!- Sanji wskoczył do wody, odnajdując cel.
- Co się dzieje?- Przybiegł Chopper, porzucając swoje schowane w cieniu siedzisko przy Robin.
- Łowią ryby do naszego akwarium.- Odpowiedziała Nami, również pochylając się nad wodą. Jej ciało lśniło od olejku do opalania.
- Aj! Ta jest najlepsza! Będzie suuuuuuuper piękna!- Emocjonował się Farnky 
- Ale się pięknie mieni!- Reniferowi zaświeciły się oczy. Woda była nieskazitelnie czysta, przez co widział całą akcję bardzo dokładnie.
Zoro razem z Sanjim i wielką siecią, próbowali zwabić tęczową rybę w ślepy zaułek.
- Jeszcze trochę!- Krzyczał Franky z przygotowaną siatką na lądzie.
- Dobrze im idzie!- Powiedział Usopp.
Już po chwili ryba nie mając dokąd uciekać, zaczęła płynąć ku powierzchni. Niczego nieświadoma, wystrzeliła w powietrze i została przechwycona sprawnie przez Frankiego.
-Tak!- Odbyły się okrzyki radości i oklaski dla myśliwych.
Sanji wynurzył się z wody, biorąc haust powietrza. Podpłynął do brzegu, gdzie już wyszedł Zoro.
- Ale to była akcja!- Powiedział podekscytowany. Mimo wszytko był dumny z pracy zespołowej, choć nigdy głośno by się do tego nie przyznał.
- Nie miała z nami szans.– Uśmiechnął się Zoro, również czując to samo i podał blondynowi rękę, by się podciągnął na skalisty brzeg.
Gdy ich dłonie się złączyły, stało się coś dziwnego. Zielonowłosy poczuł mrowienie i zimny prąd przeszywający rękę. Odruchowo puścił Sanjiego, który wylądował ze zdziwieniem, z powrotem w wodzie.
- Co to miało być?!- Krztusząc się, krzyknął oburzony Sanji.
- Eee… Sorry…- Nie wiedział, co ma właściwie powiedzieć, bo nie zrozumiał swojej reakcji.
-To się nie wygłupiaj i pomóż mi wyjść.- Wyciągnął znowu rękę zdenerwowany.
Zoro ostrożnie podał dłoń. Sytuacja się powtórzyła, ale nie zaskoczyła szermierza tak bardzo, jak wcześniej. Wciągnął Sanjiego i przyjrzał swoim palcom.
-Oi, masz coś w dłoni?- Zapytał Roronoa.
- Nie, bo co?- Odpowiedział mało zainteresowany Sanji, ociekając wodą.
- Nic… tak tylko pytam.
Może nadwyrężyłem rękę podczas treningu? Pomyślał.
-Jest taka piękna!- Załoga zachwycała się rybą przy kolacji.
- Naprawdę udany łup- Potwierdził Sanji, smażąc ośmiorniczki.
- Toast za poławiaczy!- Krzyknął Luffy, wznosząc swój kufel.
- Kampai!- Stuknęli się załoganci i zaczęli świętować. W końcu każda okazja była dobra, by zabić nudę na pokładzie.
Impreza przeniosła się na zewnątrz. Brook zaczął grać na skrzypcach i śpiewać, a reszta zaczęła tańczyć. Sanji siedział jeszcze w kuchni, przygotowując jeszcze przystawki.
-Oi! Nie siedź tutaj, dobra zabawa jest!- Krzyczał Luffy z dworu.
-Chwila!- Spojrzał na wchodzącego szermierza.- O, pomożesz mi. Masz tu talerze i zanieś je na zewnątrz.- Wyciągnął jeden w jego stronę.
Zoro odbierając go z zaskoczenia, przez przypadek musnął palcem dłoń Sanjiego. Znów poczuł to samo co w zatoce. Ręka mu zadrżała i wypuścił talerz na ziemię. Zbił się z hukiem, a przystawki poturlały się po podłodze. Stał wmurowany, nie mogąc uwierzyć, że tak zareagował.
- Naprawdę? Jesteś nienormalny?- Spojrzał z zażenowaniem kucharz.- Dać coś idiocie do zrobienia…- Kucnął i już chciał zacząć zbierać odłamki.
- Nie, ja to posprz…- Zaczął, czując dziwne zmieszanie. Schylając się, zderzył się głową z kucharzem.
- KRETYNIE! PRZESZKADZASZ! Lepiej wyjdź, nim znowu coś upuścisz, niezdaro!
-To nie moja wina!- Próbował się tłumaczyć, rozcierając sobie głowę.
- Oczywiście!- Prychnął Sanji i pozbierał resztki z podłogi. Wstał, wziął drugi talerz, nałożył nową porcję i minął zdezorientowanego szermierza.
Do końca imprezy Zoro siedział pod ścianą i obserwował swoją rękę. Nie czuł nic podejrzanego i mógł wykonywać wszystkie ruchy. Machnął kilka razy mieczem, podniósł jeden ciężar, ale sytuacja się nie powtórzyła. Nie przeszkadzałoby mu to, gdyby nie zaskakiwało go to tak i nie wprowadzało w utarczki z kucharzyną. Do tego czuł się… dziwnie.  Od jakiegoś tygodnia. Nie potrafił określić jak dokładnie, ale cała ochota na zabawę mu przeszła.
- Hej, wszystko ok?- Pojawił się nagle przed nim Sanji.
Tak go to zaskoczyło, że nie wiedział co powiedzieć. Zrobiło mu się gorąco.
- Nie mów mi, że przejąłeś się tym talerzem?- Zaciągnął się papierosem blondyn. NA jego ustach widniał delikatny uśmiech.
Zoro patrzył w jego twarz zahipnotyzowany.
- Spoko, przecież się nie gniewam jak okazujesz taką skruchę.- Uśmiechnął się i wypuścił dym z płuc. – Chodź się bawić, kosmito.
Zoro nie odpowiadał. Blondyn trochę już zaniepokojony, przysunął się bliżej i dotknął ręką jego czoła.
Fala gorąca przeszła przez ciało szermierza. Co się z nim działo? Miał wrażenie, że jego skóry dotknął rozgrzany do czerwoności pręt. Momentalnie strzepnął dłoń Sanjiego i się odsunął.
- Dobrze się czujesz? – Spytał już nie na żarty zaniepokojony blondyn.
- Jesteś gorący…- Wydusił nic nie rozumiejący Zoro.
- Ja? To raczej ty. Masz temperaturę. Zawołam Choppera.
- Nie trzeba!– Wstał szybko i na trzęsących się nogach, poszedł do kuchni, jak najdalej od kucharza.
- Na pewno…?- Dopytywał się blondyn.
- Zostaw mnie!- Zatrzasnął za sobą drzwi.
Musiał się uspokoić. Serce waliło mu jak oszalałe. Może rzeczywiście był chory? Usiadł na najbliższym krześle. Oparł się rękami i ukrył twarz w dłoniach. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów. Poczuł się lepiej.
Chopper spokojnie wszedł do kuchni ze swoim plecaczkiem i podszedł do szermierza.
- Wszystko dobrze? Sanji powiedział że chyba masz gorączkę. Mogę cię zbadać?
Przeklęty głupek. Niech mu będzie.
-Jak chcesz.- Właściwie było mu wszystko jedno a do tego zżerała go ciekawość. Może rzeczywiście coś złapał?
Po badaniu Chopper miał zakłopotaną minę.
-Tętno masz przyspieszone i rzeczywiście jesteś trochę rozpalony. Ale po za tym nic ci nie jest. Nie stresujesz się czymś na przykład?– Zapytał, starając się przypomnieć sobie różnego rodzaju choroby o których czytał.
- Eee… raczej nie.
- Hmm… Może masz jakieś inne dolegliwości?
- Cóż… Mam dziwne uczucie w ręce… – Niechętnie powiedział Zoro.
- Popatrzmy…
Po badaniu nic niepokojącego nie zostało potwierdzone.
Może mi się jednak zdawało? Pomyślał zielonowłosy, markotniejąc.
- Wydajesz się zdrowy. To musiało być chwilowe.- Oznajmił Chopper.- Ale na wszelki wypadek, może idź już odpocząć?
- Nie czuję się zmęczony.
- To tylko rada.- Powiedział mały renifer zabierając swój tobołek i wychodząc z kuchni.
Zoro siedział jeszcze chwilę i stwierdził, że już całkowicie się uspokoił. W chwili, gdy chciał zbagatelizować całą sytuacje, do pomieszczenia wszedł blondyn z brudnymi naczyniami.
- Skoro jesteś zdrowy to pomożesz mi poprzynosić naczynia? No chyba, że masz zamiar wszystkie potłuc.- Wystawił mu język.
Zoro cały się zjeżył. Czemu tak się czuł? Zaraz potem do kuchni wbiegł Luffy błagając o jeszcze coś do jedzenia.  Dziewczyny weszły z naczyniami. Musiał wyjść. Na zewnątrz  był Brook, Usopp i Franky. Zauważył dziwną rzecz, a mianowicie to, że chyba tylko przy Sanjim tak się czuł. Chwycił strzelca za ramię, ale nic się nie stało.
- Wszystko w porządku? Dziwnie się zachowujesz- Zapytał Franky obserwując sytuację.
-Tak, tak, tylko coś sprawdzam.- Wrócił do kuchni i spojrzał na kucharza. Coś było nie tak. Wewnętrznie wiedział, że to ma związek z tym idiotą.
Zostali sami.Reszta udała się na spoczynek, wykończona tańcami. Blondyn zmywał talerze przy zlewie.
Zoro jak w transie podszedł do niego i zaczął mu się przyglądać.
Sanji zauważywszy to nieco zbity z tropu i też znieruchomiał. Woda leciała z kranu zaburzając ciszę. Kucharz wyciągnął w jego stronę czyste naczynie.
- Chcesz mi pomóc?- Zapytał, zadziwiony sytuacją.
Zoro spojrzał na talerz i wziął go do ręki.
- Możesz wycierać.- Kiwnął głową na leżącą obok szmatę i wrócił do mycia.
Pracowali w milczeniu. Naczyń było dużo, a na pokładzie zaczynało się robić coraz bardziej cicho. Zoro nie mógł się pozbyć niepokojącego uczucia. Odbierając talerze od Sanjiego celowo próbował niby przypadkiem dotykać jego dłoni. Za każdym razem uczucie prądu się pojawiało. Było to dla niego dziwne i fascynujące zrazem. Ze zdziwieniem stwierdził, że nawet jest… przyjemne. Gdy wycierał ostatni talerz, miał ochotę chwycić dłoń blondyna mimowolnie. Był zagubiony w natłoku swoich myśli i uczuć. Jego umysł się wyłączał. Krew szumiała w uszach i poczuł że… coś chce zrobić, że coś pcha go do przodu.
- Dziwny dzisiaj jesteś. – Powiedział Sanji wkładając talerze do szafy.- Co w ciebie wstąpiło? Za żadne skarby świata nigdy bym nie powiedział, że sam przyjdziesz pomóc mi wycierać naczynia.- Zaśmiał się pod nosem.- Mimo wszystko, dzięki.
- Eee… spoko.- Nie czuł, że stać go na bardziej rozbudowaną wypowiedź. Ręce mu się pociły i oddech miał przyspieszony. Delikatnie drżał.
- To na pewno ty? Bo głowę bym dał, że gadam z zajebiście grzecznym klonem, a nie zielonowłosym idiotą.- Zaczął obserwować go uważnie, szczerząc się ironicznie.
To było silniejsze od niego. Nagle Zoro się pochylił i gdy ich usta dzieliły centymetry, poczuł silne uderzenie w bok. Przeleciał przez stół i wylądował z łoskotem, łamiąc krzesła. Zatrzymał się na kanapie zwijając z bólu. Kaszlnął kilka razy i chwycił się za żebra.
- To jednak ty. Raczej grzeczna podróbka nie chciałaby mnie zdzielić z główki. No cóż, posprzątaj tu, ja idę spać, dobranoc. – Odłożył ostatni talerz do szafy i wyszedł.
Z sufitu rozległo się uderzenie jakimś metalowym przedmiotem i głuche obelgi wykrzykiwane przez obudzoną Nami.  
         Zoro powoli uświadamiał sobie, co przed chwilą właśnie chciał zrobić i schował purpurową twarz w dłoniach.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz