Dryń, dryń…
Blondyn nie musiał otwierać oczu. Nie zamknął
ich całą noc.
Dryń, dryń…
Budzik wydaje mu się dziś śmieszny.
Odgłosy chrapania rozchodziły się po mieszkaniu. Tego było już za wiele.
Wstaje. Idzie do kuchni. Bierze
garnek. Bierze metalową chochle. Idzie do sypialni chlorofila. Staje nad
smacznie śpiącym. Bierze zamach i z całej siły wali o siebie srebrnymi
przedmiotami.
Zoro podskoczył na materacu, po czym
efektownie spadł na podłogę. Sanji nie przestaje dawać koncertu.
- Co jest?! - krzyczy Zoro.
ŁUP, ŁUP, ŁUP
- Co? - Kucharz udawał że nie słyszy.
- Co ty robisz?! - próbuje
przekrzyczeć hałas.
Sanji przerwał.
- To takie moje hobby. Nie spać całą
noc i potem iść po garnek i napierdalać.
Zoro przeraził się, że blondyn jest
tak samo powalony jak jego kot.
- Serio? - Nie dowierzał
zielonowłosy.
- Oczywiście, że nie kretynie! -
Sanji rzucił w niego chochlą - Zdajesz sobie sprawę, jakie wydajesz nocą
odgłosy?! Chrapiesz jak stado biegnących słoni!
- A może ty jesteś za delikutaśny? -
Zoro też nie był w nastroju przez nagłą pobudkę. Odwrócił się zawstydzony zastanawiając się, czy naprawdę jest taki głośny podczas snu.
- Słucham?! Powtórz to zielona
małpo!
Nagle zaczęli się tłuc po pokoju.
Najpierw to Sanji rzucił się na niego i przygwoździł do ziemi. Zoro szybko
jednak się z tego wyplątał i podkosił blondyna. Wymiana ciosów była szybka i
sprawna. Co który zaczął, drugi odpowiadał zwinną obroną. Po chwili takiej gimnastyki
oboje byli coraz bardziej zdumieni. W końcu zaprzestali i patrzyli na siebie w
rozbawieniu. Ich oddechy były przyśpieszone.
- Niezły jesteś - Pochwalił go Zoro.
- Ty też…- Ale Sanji nie mówił tego
tylko ze względu na ich skromną potyczkę. Nie dawało mu spokoju uczucie między
nogami. Paliło go całe ciało. Miał nadzieję, że rumieńce na twarzy zostaną
odebrane jako efekt wysiłku, a nie rozpalenia. Patrzyli na siebie chwilę za
długo.
Nagle wydarł się Zeff. Jego
miauczenie przypominało obdzieranego ze skóry diabła.
- Cholerne kocisko… - Sanji wstał i
poszedł do kuchni nasypać mu jedzenia. Musiał się oddalić od tych magnetycznych
oczu. Tak cholernie był na niego napalony. Muszę iść się
rozluźnić… Sanji przebrał się w swoim pokoju w dres. W salonie Zoro
zainteresował się innym wyglądem kuka.
- Dokąd idziesz?
- Pobiegać.
- Mogę iść z tobą?
Ciekawe... Sanji nie mógł zgadnąć, jakie może mieć intencje. Miał wrażenie, że zaraz oszaleje.
- Jasne. Będę czekał na dole.
Przed biegiem zapalił sobie jeszcze
papierosa. Wiedział, że to śmieszne, ale nerwy miał napięte maksymalnie i
musiał się odstresować. Właściwie, to wyjście miało to na celu, ale skoro
ten kosmita będzie z nim...
Zoro do niego dołączył. Na ulicach
było jeszcze spokojnie. Tak wcześnie rzadko kto zrywał się do pracy. Pobiegli w
kierunku niewielkiego parku. Nic nie mówili. Sanji wsłuchiwał się w oddech
tamtego. Podziwiał ukradkiem jego grę mięśni. Miał koszulkę i czarne
dresowe spodnie. Widać było, że nie próżnuje, jeśli chodzi o sport. Dotrzymywał
mu doskonale kroku. Serce blondyna biło szybciej niż zwykle. Jeśli zaraz nie
skoczą w krzaki i tego nie zrobią, to chyba nigdy mu już nie opadnie…
- Masz dziewczynę? – Wypalił blondyn
pomiędzy oddechami. Strasznie się zestresował tym pytaniem. Bał się odpowiedzi.
- Nie mam - Zoro to zaskoczyło.
Spojrzał uważnie na blondyna. Kropelki potu ściekały po jego szyi. – A ty?
- Też nie… - Stąpał po cienkim
lodzie. Co jeśli on nie interesuje się facetami? Może mu zacząć przeszkadzać,
że mieszka z gejem, albo zacząć go inaczej traktować. Różnie bywa. Jeśli jednak
nie jest z tych, to przynajmniej Sanji przestałby się oszukiwać - A miałeś
kiedyś? - Spróbował jeszcze podchodów.
- Kiedyś? - Zamyślił się Zoro -
Kiedyś tak.
Sanji o mało się nie przewrócił.
Starał się zachować obojętność. Cholera! Krzyknął w myślach.
- I co się stało? - Blondyn zapytał
najspokojniej, jak potrafił.
- Odeszła - Odpowiedział poważnie.
- Odeszła? Z innym?- Sanji miał wir
w mózgu.
- Nie… chodziło mi… w sensie że nie
żyje.
Sanjiego zamurowało. Teraz się
zatrzymał.
- Przepraszam - Potrafił tylko tyle
z siebie wydukać. A tak zdążył tą dziewczynę nawyzywać w swojej głowie. Zrobiło
mu się wstyd.
- W porządku. Byliśmy jeszcze w
szkole średniej.- Zoro się uśmiechnął. Znowu ruszyli przed siebie. – To był
wypadek. Naprawdę głupi wypadek.
- Przykro mi.- Sanji nie wiedział co
myśleć. W głębi siebie czuł się zraniony. Szansa na coś między nimi została
boleśnie zmiażdżona. Zastanawiał się, czy to dobrze czy nie. Do tego nie spodziewał się takiego wyznania. – Jak się
nazywała?
- Kuina - Zoro miał zamglony wzrok.
Tak jakby wracał myślami do tych chwil. Sanjiemu zrobiło się już nie na żarty
smutno. Koleś musiał naprawdę dużo przejść.
- A ty jakąś miałeś? – Zapytał Zoro
schodząc ze swojego tematu.
- Eee… Nie - Kucharz zastanawiał się
czy mu powiedzieć, bo najwyraźniej tamten się niczego nie domyślił, ale zgrywa pozory. Stwierdził
jednak, że wszystko mu już jedno.- Wiesz… wolę raczej…
Ale nie dokończył, bo przed
nimi rozegrała się dziwna scena.
Najpierw na drogę wybiegła
dziewczyna. Za nią troje facetów. Uciekinierka nie miała za wesołej miny.
Prześladowcy zagonili ją pod wysoki mur skąd nie miała drogi ucieczki.
Otoczyli i powoli się zbliżali. Dziewczyna rozglądała się nerwowo.
- Ocho, jakaś dama w opałach? - Sanji
zapomniał całkowicie o rozmowie i skupił się na nowych wydarzeniach.
- Chcesz się wtrącić? - Nie musieli
nawet tego ustalać. Zgodnie pobiegli w tamtym kierunku.
- Nie wstyd wam? Trzech na bezbronną
kobietę? - Stanął za typami Sanji i odpalił papierosa. Faceci odwrócili się, ale
nie wzięli ich na poważnie.
- Zjeżdżajcie stąd. Albo wam też
stanie się krzywda - Odwarknął jeden z nich.
- To się jeszcze okaże - Zoro
chwycił z ziemi dość spory, solidny kij.
Dziewczyna spoglądała nerwowo na
swoich bohaterów. O dziwo nie była wystraszona, tylko wyglądała na
zaniepokojoną. Wzrokiem dawała im znać, żeby sobie poszli. Jednak dwójka była
skupiona na czymś innym.
Pierwszy z typów rzucił się na
Sanjiego. Blondyn doskonale sobie z nim poradził uchylając się przed atakiem i
silnym kopniakiem powalił agresora na ziemię. Na Zoro skoczyło dwóch. Nie
stanowiło to jednak dla niego problemu. Zręcznie, za pomocą kija bronił się
przed ciosami, a następnie wyeliminował ich w mgnieniu oka. Blondyn był pod
wrażeniem. Nie sądził, że taki wielki facet potrafi się tak płynnie poruszać.
Do tego doskonale operował drewnianą bronią.
Dziewczyna patrzyła z otwartymi
ustami na Zoro. Nie zwracając uwagi na zbierających się z ziemi mężczyzn
chwyciła również długi kij i natarła na zaskoczonego Roronoe.
Sanji nic z tego nie rozumiał.
Ratowali dziewczynę, która teraz atakuje ich? Już miał ich rozdzielać kiedy
spostrzegł jakie widowisko się przed nim rozgrywa.
Oboje wymieniali się ciosami.
Drewniane kije świstały w powietrzu odbijając się od siebie. Dziewczyna
wyraźnie atakowała, ale Zoro bez najmniejszego nawet wysiłku ją blokował. Też
był zaskoczony, ale nie na tyle by nie zareagować. Gdy zobaczyli to obici
faceci, uciekli, nie odwracając się za siebie.
W końcu dziewczyna zaprzestała walki
i łapiąc oddech wyrzuciła z siebie.
- Niemożliwe…
- Przepraszam… Ale… chyba czegoś nie
rozumiem.- Zaczął nieśmiało Sanji, ale najwyraźniej nie był istotny w tym
spotkaniu.
- Skąd jesteś? – Zapytała
nieznajoma.
- Z daleka. – Odpowiedział wymijająco Zoro, również będąc zaskoczonym tym dziwnym przywitaniem.
- Kto cię nauczył tak walczyć?
- Sam się uczyłem.
Dziewczynę wmurowało, ale nie zapytała o nic więcej. Od razu zaczęła
grzebać w torbie. Wyciągnęła niewielką karteczkę.
- Nazywam się Tashigi. Pracuję jako
nauczycielka Kenjutsu w jednej z tutejszych szkół. To moja wizytówka. Szukamy
nowej kadry. Jak będziesz miał chwilę czasu to zajrzyj.
- Teraz mam czas! - Zoro zupełnie
zmienił się wyraz twarzy. Może będzie miał prace!
- Tak? To świetnie! Możemy iść
razem – Zaoferowała się uradowana dziewczyna.
- Sanji, to ja potem…- Zielonowłosy
przypomniał sobie o jego obecności. Był strasznie zaaferowany nową propozycją.
- W porządku, idź - Uśmiechał się z
pobłażaniem blondyn. Oglądał jeszcze jego plecy, aż nie zniknął razem z Tashigi
za bramą parku. Rzucił dopalonego papierosa na ziemię i przygniótł butem. W
tamtej chwili poczuł się strasznie samotny.
Powłóczył się do najbliższej apteki.
W głowie miał pustkę.
- Trzeba sobie sprawić zatyczki do
uszu…- Powiedział bez entuzjazmu. Czeka go chyba jeszcze nie jedna ciężka noc.
***
Słońce przedzierało się przez
żaluzje i ogrzewało twarz Sanjiego. Powoli uchylił jedno oko. Było mu tak
przyjemnie. Stwierdził, że dawno się tak nie wyspał. Przeciągnął się i
przewrócił na plecy. Przez chwilę miał wrażenie, że stał się głuchy, ale
przypomniał sobie o zatyczkach. Wyjął je z uszu i odstawił na nocny stolik. Odwrócił głowę w kierunku drzwi i zamarł.
Obok niego leżał gówniany chwast.
Chwast który ślinił jego poduszkę.
Chwast, który był nagi.
Sanji cofnął się i z impetem spadł z
łóżka. Jego serce powoli wracało do życia. Spojrzał jeszcze raz
upewniając się, że to co widzi jest realne.
Chwast dalej tam był.
I dalej był nagi.
CO JA WCZORAJ ROBIŁEM?! Padło w jego głowie. Nie przypominał sobie, żeby był aż tak
pijany, żeby wylądować z tym kolesiem w łóżku i jeszcze tego nie pamiętać. Na
sobie miał piżamę więc się trochę uspokoił. Zoro leżał na brzuchu wtulając się
w jego pościel. O dziwo, wcale nie chrapał tym razem.
Kucharz chwycił swój telefon i
uciekł do łazienki. Wystukał znajomy mu numer. Czekał na podniesienie
słuchawki.
- Halo…?- odezwał się zaspany,
dziewczęcy głos.
- Mam problem.
- Wiesz która godzina? - Jęczała
Nami. W tle było słychać Luffiego.- Tak to Sanji, śpij dalej.
- Obudziłem się w łóżku z gołym
facetem.
- Co w tym dziwnego?
- To, że tego nie pamiętam! - Panikował blondyn.
- Ostro wczoraj balowaliście? -
Zapytała rozbawiona rudowłosa.
- To nie jest śmieszne!
- Ok, ok… wybacz… – Westchnęła i się
chwilę zastanowiła.- Może jego zapytaj. Może coś pamięta.
- A jak mi powie, że my…
- No to chyba dobrze, nie? -
próbowała się skupić Nami. Poranki nie były dla niej najlepsze na
myślenie.- To wtedy będziecie mogli to powtórzyć.
- Nie pomagasz.
- Wybacz… nie mam na to teraz głowy.
Luffy mi tu przeszkadza. – Usłyszał w tle śmiech czarnowłosego.- Zadzwoń
później.
- Okej… - Sanji się rozłączył.
Potrzebował teraz kogoś kto by go uspokoił. Wybrał numer do Robin. W
przeciwieństwie do Nami, od razu odebrała.
- Witam panie kucharzu. Co się
stało, że dzwonisz tak wcześnie?
- Nie wiem czy przespałem się z Zoro
czy nie. Nie pamiętam… był wczoraj alkohol, może wypiłem za dużo… Jest w moim
łóżku. Bez ubrań.
- Spokojnie…- Powiedziała czarnowłosa.-
Ile wypiłeś?
- Prawie butelkę.
- Z tego co pamiętam traciłeś film przy o wiele większej ilości. Nie masz się czym martwić.
- Ale jak on się tam znalazł?
- Może lunatykuje? - Zaśmiała
się dziewczyna.
Porozmawiali jeszcze chwilę i
pożegnali. Tak, teraz był spokojniejszy. Wrócił do sypialni. Zoro dalej tam
leżał. Oparł się o framugę drzwi i podziwiał jego ciało. Ostatnio miał dużo do
tego okazji. Nie mogli tego wczoraj zrobić. Pamiętałby to. Na pewno. Takiej
rzeczy nie pozwoliłby sobie przeoczyć. Intrygowało go, jak ta kupa cielska się
tu znalazła.
Już dawno nie dzielił z nikim łóżka…
Zaśmiał się sam do siebie. Przypomniał sobie minę Ace’a gdy ten zobaczył go z
Zoro. Tak, to było satysfakcjonujące. Ale zaraz po tym w jego myśli nawiedziła twarz Marco.
Potrząsnął głową. Phi! Przecież
jak ten koleś wyglądał! I ten tatuaż. Beznadzieja.
Stwierdził, że czas obudzić śpiącą
królewnę.
Powstrzymał się od pogłaskania glona
po włosach i z całej siły trzepnął go w głowę. Jak wszystkie poranki miały z
tym chlorofilem tak wyglądać, to bał się, że nie dożyje do Nowego Roku.
- Ała! Co znowu!? - Podniósł się
trochę zielonowłosy i spojrzał na Sanjiego. – Co robisz w moim….- ale nie
dokończył bo coś mu nie pasowało.
- Chciałeś powiedzieć, w nie swoim
pokoju?
Zoro nerwowo obejrzał się dookoła.
- Co ja tu robię? - Zapytał
zdezorientowany.
- Ty mi powiedz.
Nastała chwila ciszy. Zoro nagle
usiadł na łóżku i przetarł twarz. Sanji odwrócił wzrok. Przecież ten koleś nic
na sobie nie miał! Nie odważył się na niego spojrzeć. Policzki zaczynały
przybierać kolor purpurowy.
- Załóż coś na siebie - Postarał się
powiedzieć to jak najobojętniej.
- Pamiętam! - Zoro częściowo nakrył
się kołdrą, również dochodząc do tego samego faktu.
- No więc?
- Najpierw spałem w swoim pokoju.
Potem przylazł do mnie ten cholerny kocur i mnie obudził. Miauczał jak pojebany
to stwierdziłem, że mam go gdzieś, ale zaczął znowu mnie gryźć po nogach to
zabrałem poduszkę i poszedłem spać na kanapę…
- No?
- A ten padalec za mną poszedł!
Zaczął mi łazić po głowie to się wkurwiłem i wrzuciłem ścierwo do łazienki i
zamknąłem.
Sanji zaczął poważnie zastanawiać
się nad zachowaniem Zeff’a. Może i na początku było to śmieszne, ale nigdy nie miał z nim aż takich problemów.Był niemiły dla gości ale bez przesady.
- Nie wiem jakim cudem, ale jakoś
wylazł z tej łazienki, chyba dlatego, że jakiś palant zrobił dla niego dziurę w
drzwiach. – Tu spojrzał oskarżycielko na blondyna.
- On ma tam kuwetę - Kucharz wzruszył ramionami.
- No i ostatecznie znowu na mnie
wskoczył, ale tym razem się zeszczał!
- Słucham?! - Sanji prawie padł.
- Gdybym nie był tak zmęczony jak
byłem, to zabiłbym ci tego kota.- Zoro przetarł twarz.- No więc rozebrałem się
z ciuchów, rzuciłem je do tego białego koszyka w łazience i się wykąpałem. Było
ciemno, nie mogłem znaleźć ubrań i poszedłem do siebie…- Tutaj Zoro spojrzał na
Sanjiego.
- Mój kot się na ciebie zsikał? - Zapytał, upewniając się blondyn. Jeśli Zoro dalej chce z nim mieszkać to ma
najwyraźniej niebywałą cierpliwość. Miał ochotę udusić Zeffa - Gdzie jest ten
skurczybyk?
- Zamknąłem go na balkonie.
Rzeczywiście kot zawodził na
zewnątrz. Sanji spojrzał na niego zza szyby i rzucił mu tylko obrażone
spojrzenie. Postanowił go jeszcze trochę tam potrzymać. Niech ma nauczkę.
- Przepraszam za niego… Naprawdę nie
wiem co mu odwaliło - Kucharzowi było głupio, choć bawiła go ta sytuacja.
- Zawsze mogło być gorzej - Zoro
wzruszył ramionami.
- Ale… jak w końcu trafiłeś do
mojego pokoju?
- Jestem pewny, że trafiłem do
siebie…- Zoro podrapał się po karku.
- Nie mów mi tylko, że masz tak
kiepską orientacje w terenie, że gubisz się nawet w małym mieszkaniu - zakpił
sobie Sanji. Był już spokojny. Dobrze, że wczoraj nie wydarzyło się nic więcej.
- Spadaj głupia brewko - Zoro lekko
się zarumienił.
- Ubieraj się, zaraz zrobię
śniadanie.
- Eee… Sanji… - zaczął nieśmiało
Zoro.- Pożyczył byś mi jakieś ubrania?
- Co? - blondyn myślał, że się
przesłyszał.
- Bo… ja już nie mam nic czystego…
- To nie mogłeś sobie wyprać? Masz
tak mało ubrań?- Zdał sobie sprawę, że widział go w trzech kompletach na krzyż.
- No właśnie nie mam więcej.
- Człowieku! To idziemy na
zakupy! Oddasz mi kasę jak dostaniesz wypłatę.
- Już mam pieniądze - pośpieszył z
odpowiedzią Zoro.- Dostałem przedpłatę.
- Że co?! - Sanjiego zamurowało.
Już mu zapłacili?- Jak ją dostałeś?
- Powiedziałem, że potrzebuję
pieniędzy od zaraz i nie przyjmę pracy jak mi ich nie dadzą od razu.
Kim on jest? Jakimś cholernym
mistrzem miecza? Zastanawiał się blondyn.
Zoro cały czas siedział nagi, więc
Sanji sięgnął do swojej najniższej szuflady. Gmerał chwilę w swoich starych
ciuchach, ale nic nie mógł znaleźć w tak dużym rozmiarze. Nagle coś go tknęło.
Serce się ścisnęło, ale postanowił, że to jakoś zniesie. Nie może być jakimś
płaczątkiem. Podszedł do swojej dużej szafy i wyciągnął z samego dołu jakiegoś
kartonu szare dresy i rzucił na łóżko.
- Masz… To powinno być dobre -
Dostał dreszczy, gdy jego palce rozpoznały miękki materiał.
- Dzięki.
- To ubieraj się, ja wstawię pranie,
coś uszykuję do jedzenia i w weekend wybieramy się na zakupy. Pospiesz się,
zaraz musimy wychodzić! - Spojrzał zaniepokojony na zegarek.
Sanji musi doprowadzić tego człowieka
do ładu. Przełknął ślinę. Gdy wyciągnął z szafy te dresy do jego nozdrzy dostał
się stary znajomy zapach. Zapach ukochanego przez niego kiedyś mężczyzny. Ale
to była przeszłość. Wzdrygnął się. Nie może w ciąż tego rozpamiętywać. Musi się
nauczyć żyć z tymi wspomnieniami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz