Tytuł: Pustynny żar
Anime/Manga: One Piece
Status: zakończone
Gatunek: yaoi, romans
Liczba
rozdziałów: 10
Pairing: AcexLuffy
Postacie: Ace, Luffy, Sanji, Zoro, Nami,
Shanks, Sabo, Vivi, Cobra, Dragon, Crocodile, Robin, Bon Clay, Mr 3, i czy
kogoś pominęłam…? xD
Uwagi: 18+
Opis: Niełatwo jest być księciem, a co
dopiero komuś takiemu, jak Monkey D. Luffyemu zamkniętemu w złotym pałacu. Czy
chłopak zostanie królem, czy porwą go niebezpieczne piaski pustyni? Inspirowane
bajką „Alladyn” Disneya i prawdziwymi wydarzeniami z One piece.
***
Miał dość.
Nuda zjadała już jego ciało. Wyżerała mu tunele mieląc wnętrzności i wykręcając
kończyny. Miał serdecznie dość. Tego pokoju, tego samego widoku za oknem, tych
ciuchów i wszystkiego w jego życiu. Tej monotonii.
-
Nuuuuuuuda!- Jęczał czarnowłosy. Przewracał się z boku na bok. Jego czupryna
była potargana. Schował twarz w jedwabną poduszkę. Złote nitki w ubraniu
niemiłosiernie go gryzły i miał wrażenie, że chcą zlepić się z jego ciałem.
- Zaraz
rozpocznie się bankiet drogi książę.- Powiedział do niego stojący pod ścianą
zielonowłosy uzbrojony w miecze mężczyzna. Miał poważną niewzruszoną
twarz przyzwyczajoną do tego typu widoków. Miał na sobie jedynie luźne
płócienne spodnie i zdobioną chustę wokół pasa do której były przytwierdzone
trzy niebezpieczne bronie.
- Zabierz
mnie do miasta!- Młodzik rzucał się na pościeli rozkapryszony myśląc o innych
rzeczach.
- Przecież
dobrze książę wie, że nie mogę tego uczynić. – Mężczyzna znosił dzielnie jego
narzekania.
- Też jesteś
nudny Zoro…- Książę spojrzał obojętnie w sufit. Rzygał już tymi świecącymi
klejnotami umieszczonymi wszędzie gdzie się dało. Jego pokój był nimi wręcz
usłany. Te same cztery ściany. Przez tyle lat. Już nawet wyjście do wychodka
było niesamowitą przygodą. – I przestałbyś mnie tak nazywać…
Dlaczego
wszyscy inni mogą robić tyle fajnych rzeczy, a on jeden nie? Nigdy nie chciał
być księciem. Nic dla niego ten tytuł nie znaczył. Jedyne czego chce to wyjść
poza te mury. Nawet jeśli ma taką pozycję to co z tego, skoro nie może tego
zrobić? Ten przepych go dusił. Jedyne co lubił w tym pomieszczeniu to wyjście
na szeroki taras, z którego mógł obserwować większą część piaskowego pałacu.
Nagle na
zewnątrz zerwał się lekki wiaterek i wpuścił do środka cudowny zapach.
Książę
wciągnął go do swoich płuc i rozkoszował się nim. Zamknął oczy i wyobrażał
sobie to, co skrywa za sobą pustynny horyzont. Jakie tajemnice czekają za tym
piaskowymi falami? Uśmiechnął się delikatnie. Nawiedziło go znowu wspomnienie z
dzieciństwa:
Dzień był
upalny. Luffy rozglądał się dookoła podziwiając kolorowe namioty i stoiska z
owocami. Ludzie wokół niego się kłaniali i był zły, ponieważ klęcząc nie mógł
zobaczyć ich twarzy które były dla niego takie ciekawe.
Miał
ochotę zeskoczyć z małego słonia, który go wiózł przez ten cudny raj różnych
doznań i stanąć na tej brudnej ziemi, tak innej od pałacowych zimnych
posadzek.
Dorośli w
orszaku nie zwracali na niego szczególnej uwagi wypatrując w tłumie
potencjalnego zagrożenia, które może wyrządzić małemu księciu krzywdę.
Dzięki
temu czarnowłosy zsunął się po boku zwierzęcia i niezauważony przemknął
pomiędzy nogami służby i pobiegł w tłum.
Była to jego
pierwsza ucieczka. Czuł podekscytowanie i niewysłowione szczęście ponieważ mógł
bez niczyjego nadzoru iść gdzie mu się podobało. Ludzie go nie zauważali i
zajmowali się swoimi sprawami kupując, przekrzykując i targując się miedzy
sobą.
Książę
biegał od stoiska do stoiska wlepiając oczy w cudowne przedmioty i wdychając
zapach ulicznego jedzenia i przypraw.
Nie wiedział
ile czasu spędził na tej wycieczce. Nagle zaburczało mu głośno w brzuchu.
Jęknął na ten dźwięk. Nigdy nie był głodny i to był pierwszy raz gdy ktoś nie
dał mu jedzenia. Podszedł do pierwszego straganu.
- Chcę
ten owoc.- Pokazał na czerwone jabłko.
- To
daj mi pieniądze.- Powiedział do niego sprzedawca który nie patrzył na niego
przychylnie.
- Ale
ja nie mam pieniędzy. – Powiedział Luffy uświadamiając sobie, że nigdy nie
musiał ich używać.
- Nie ma
pieniędzy, to nie masz tu czego szukać.
Brzuch
chłopaka głośniej zaburczał, ale potulnie oddalił się od niemiłego pana
zastanawiając się dlaczego ten nie spełnił jego rozkazu.
- Co? Wydało
się na słodycze i teraz nie ma co jeść?- Usłyszał nagle nad uchem.
Spojrzał
w górę i zobaczył nad sobą piegowatą uśmiechniętą twarz.
-
Gdzie masz mamusie grzdylu?
-
Hej!- Nikt jeszcze do niego się tak nie odezwał. Najpierw się oburzył, że jest
tak traktowany, ale zaraz złość mu przeszła. W końcu spotkał kolegę. Chłopca
mniej więcej w jego wieku. W pałacu nie było dzieci i mógł jedynie patrzeć na
nie, jak grają w piłkę ze swojego tarasu. Chłopak był od niego trochę wyższy i
miał na sobie obszarpane spodnie.
- Pokażę ci
jak to się robi. Patrz uważnie – Powiedział piegowaty i zniknął w tłumie.
Luffy
rozglądał się dookoła ale nie mógł go dostrzec. W końcu go zobaczył za tym
niemiłym sklepikarzem. Chłopak pomachał mu zza jego pleców i gdy tamten się
odwrócił do klienta, szybko schował jedno z jabłek do kieszeni.
Luffiemu
opadła szczęka.
Gdy
piegowaty do niego przybiegł, książę od razu zaczął nawijać.
- Jak to
zrobiłeś?! Przecież to kradzież! Tego nie wolno robić!- Jego usta szybko
zostały przykryte przez rękę tamtego i chwycony pod łokciem został zaciągnięty
między budynki.
- Ciii… masz
zamiar rozpowiadać to całej ulicy? Masz szczeniaku.- Podał mu jabłko.
- Nie jestem
szczeniakiem!- Luffy z jednej strony nie chciał go przyjąć, ale głód zwyciężył.
Był pod wrażeniem tej akcji.- Nazywam się Luffy!
- Niech ci
będzie.- Zaśmiał się tamten i wyciągnął rękę.- Ja jestem Ace.- Uścisnęli sobie
dłonie i książę zabrał się za jedzenie. - To było super.- Powiedział do
piegowatego z pełnymi ustami. Tamten się zaśmiał i poczochrał mu włosy.
- Chcesz też
spróbować?- Zapytał się go przysuwając do twarzy.
- No
jasne!- Podekscytował się Luffy. W końcu coś się działo w jego życiu i zdobył
kolegę.
Do
wieczora udało im się zwędzić mnóstwo fajnych rzeczy. Książę nigdy tak dobrze
się nie bawił.
- To najfajniejszy
dzień w moim życiu!- krzyknął oglądając zdobyte skarby. Kradzież bardzo mu się
spodobała. Mimo że w życiu mógł mieć każdą rzecz, samoistne jej zdobywanie było
o wiele lepsze.
- Całkiem
niezły jesteś w te klocki.- Pochwalił go piegowaty. Był pod wrażeniem jak łatwo
im dzisiaj wszytko przyszło. Do tego naprawdę polubił tą głupią ludzką małpkę.
Spojrzał na swoje łupy. – Musisz mi przynosić szczęście dzieciaku.
-Sam jesteś
dzieciakiem!- Krzyknął Luffy ale szybko wrócił do oglądania skarbów.
- Nieźle
nam poszła współpraca przyjacielu.- Ace przeglądał zdobyte przedmioty i
jedzenie. Starczy mu tego na tydzień.
- Jesteśmy
przyjaciółmi?- Zapytał Luffy patrząc na niego błyszczącymi oczami. Nigdy nie
miał przyjaciela.
-
Jasne że tak. – Ace uśmiechnął się do niego i zastanawiał chwilę. Do głowy
wpadł mu fajny pomysł. Wyciągnął kawałek papieru. Przedarł go w dziwny
sposób i podał jeden z nich nic nie rozumiejącemu chłopakowi.
- Co to?-
Zapytał Luffy oglądając go z różnych stron.
- To nasz
symbol przyjaźni. Spójrz.- Przyłożył rozdzielone kartki do siebie. – Widzisz?
Kiedy są razem pasują do siebie jak ulał. Ty będziesz miał swoją część, a ja
swoją. Gdy je do siebie przyłożymy zawsze będą się uzupełniać.
- Ale
czad!- Krzyknął Luffy i cieszył się, że nikt tym razem nie zbił go po głowie za
to wyrażenie.- Więc przyjaciele?
-
Przyjaciele.- Ace uśmiechnął się z rozczuleniem do chłopca. Nagle zobaczył jak
zza rogu wyskakuje wielka postać i łapie jego kompana za kołnierz.
- Tu jesteś!
Całe miasto cię szuka! Oszalałeś do reszty?! Gdzieś ty chodził?! – Krzyknęła
niesamowicie wielka kobieta w rudych kręconych włosach. Jej gęba przypominała
twarz potwora.
- Puszczaj
go przebrzydły babsztylu! – Piegowaty bez cienia strachu wyciągnął zza pasa
drewniany kij i trzepnął kobietę w łydkę. Ta jednak zupełnie tego nie poczuła.
- Kto
to?!- Spojrzała na Ace złowrogo.
- To mój
przyjaciel, zostaw go!- Luffy próbował się wyrwać. Ace skakał kobiecie między
nogami nie dając się złapać.
-
Uciekaj Ace!- Krzyknął Luffy wierzgając w uścisku. Bał się że jeśli go złapią
to już nigdy nie będzie dane im się spotkać.
Nagle
pojawiło się mnóstwo żołnierzy którzy ich otoczyli. Zaczęli krzyczeć między
sobą.
-
Książę Luffy się znalazł! Książę się odnalazł!
Ace’a
zatkało. Przez chwilę nie mógł się ruszyć i patrzył tępo w przerażone oczy
chłopaka.
- Uciekaj!-
Krzyczał czarnowłosy dalej i ku wielkiej uldze, w końcu zobaczył jak piegowaty
się odwraca i z niesamowitą łatwością wspina się po ścianie budynku. Myślał, że
jeszcze się odwróci, ale tamten zniknął mu z oczu gdy wskoczył na dach.
Luffy
skrzywił się w pościeli. Lanie jakie potem dostał od ojca było straszne.
Więcej nie udało mu się uciec i nigdy później nie spotkał Ace’a.
Przedarta
kartka leżała jednak bezpiecznie ukryta przed czyimikolwiek rękoma w jego
pokoju.
- Wielki
Luffy, obiad podano.- W drzwiach pokazał się długonosy mężczyzna odziany w
barwne luźne szaty.
Mięso.
Przynajmniej był jeden powód w ciągu dnia, w którym coś go cieszyło.
Czarnowłosy zerwał się na równe nogi, wyminął swoich przyjaciół i całkowicie
odmieniony pobiegł w kierunku odbywającej się uczty. Jego wierny ochroniarz
pognał za nim, bardzo się starając nie zboczyć z trasy. Wiedział, że jeszcze
jedna taka gafa a skrócą go o głowę.
Luffy
kierując się węchowymi doznaniami biegł w stronę królewskiej jadalni. Nie
zwracał uwagi na kłaniającą mu się na każdym kroku służbę. Mijał piękne
zdobione korytarze. Rażące słońce wypełniało je blaskiem i ciepłem
popołudniowych skwarów. Piękne ręcznie dziergane dywany leżały na posadzkach w
każdym pomieszczeniu.
Wpadł jak
huragan do również bardzo szykownego pokoju zasiadając do stołu i bez
zbędnych dla niego powitań przy nim zebranych ludzi, rozpoczął pałaszowanie
swojego talerza.
Nikt przy
stole się nie odezwał. Atmosfera zgęstniała i jedynie czarnowłosy zdawał się
jej nie zauważać. W końcu coś jednak kazało mu unieść głowę i ze zdziwieniem
stwierdził, że tym razem przy posiłku zasiada więcej osób niż zwykle. Spojrzał
na drugi koniec stołu i zobaczył niezadowolone spojrzenie ojca.
- Byłbyś
łaskaw odłożyć to na chwilę?- Zagrzmiał potężny głos Monkey D. Dragona
wskazując na trzymane przez Luffiego mięsne udko.- Przywitaj się należycie z
naszymi gośćmi.- Na jego czole niebezpiecznie pulsowała żyłka pod tuszem
czerwonego tatuażu.
Do Sali
również wpadł Zoro z długonosym sługą który wyglądał tak, jakby miał umrzeć na
drgawki. Dragon nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, ponieważ za bardzo skupił
się na synu.
- A nie
możemy rozmawiać i jeść?- wymamrotał do siebie książę po ledwie przełkniętym
ostatnim kęsie. Potulnie choć z niezadowoleniem odłożył jedzenie na talerz.
Jego znudzony wzrok przejechał po kilku nowych twarzach i zatrzymał się dłużej
na starszym człowieku który był ubrany podobnie do jego ojca i długowłosej
dziewczynie, która jako jedyna nie obdarzyła go spojrzeniem. Powstrzymał
się całym sobą przed odmachnięciem tylko ręką i usiadł tak, jak to uczyli go
przez te wszystkie lata i pochylając się wypowiedział sztywne słowa
powitania. Już chciał się zabrać z powrotem za jedzenie, ale jego ojciec dalej
kontynuował.
- Naszymi
gośćmi są dzisiaj Sułtan Nefertari Cobra wraz ze swoją córką Vivi i służbą.
Będą przebywać w naszym pałacu przez tydzień.- Obcy władca ukłonił się
delikatnie w kierunku czarnowłosego, a jego wzrok wyrażał niepokój.
Luffy się
trochę ożywił na tą wieść. Strasznie się nudził, a perspektywa nowej
przyjaciółki bardzo go ucieszyła. Od razu zwrócił się do niebieskowłosej.
- Ty jesteś
Vivi? Ja jestem Monkey D. Luffy! Miło cię poznać!- uśmiechnął się szeroko, ale
dziewczyna dalej siedziała sztywno, zagryzając lekko wargę i zaciskając pięści
na kolanach. Czarnowłosy się jednak nie zraził i zwrócił się do ojca. –
Będziemy potem mogli wyjść do ogrodów?!- Pomyślał, że to może przejdzie jak
będą we dwójkę.
- Później
księżniczka miała ochotę odwiedzić królewską bibliotekę. – Odpowiedział mu
trochę wrogo jej sługa siedzący obok. Było odziany cały na biało, a na stroju
miał wyszyte czarne znaki. Jego twarz była biała od pudru, a jego fioletowy
makijaż raził po oczach.
-
Biblioteka? Przecież tam jest tak nudno…- Luffy stracił nadzieję na dobrą
zabawę z rówieśniczką. Nawet apetyt go opuścił, mimo że reszta gości zabrała
się za swoje dania. Merdał w jedzeniu bez entuzjazmu.
- Twój syn
jest bardzo… specyficzny. – Skomentował zachowanie księcia sułtan Cobra.
Patrzył również z niepokojem na Vivi, która dalej nie ruszyła nic z suto
zastawionego stołu.
-
Uprzedzałem.- Dragon pociągnął spory łyk wina.
Dorośli
pogrążyli się w rozmowach o aktualnej sytuacji państw pustyni, a młodzi
siedzieli posępni, zatopieni we własnych myślach.
Luffy
kombinował jakby mógł się stąd wymknąć. Przeszkadzał mu ciągły nadzór Zoro
który mimo, że nie sprawiał takiego wrażenia to ciągle miał na niego oko.
Najchętniej by po prostu wstał i wyszedł, ale nie wypada gdy dorośli jeszcze
siedzą i wiedział, że spotka się to z naganą. Westchnął zrezygnowany i spojrzał
na dziewczynę.
- Naprawdę
wolisz siedzieć w bibliotece niż iść na dwór?- Zapytał od niechcenia.
Nie
odpowiedziała.
- Hej,
słyszysz mnie w ogóle?- Pomachał jej dłonią przed twarzą. Księżniczka się
oburzyła. Jej sługa już chciał go za nią złapać, ale dziewczyna się odezwała.
- Naprawdę
nie pojmujesz sytuacji?- Syknęła niebieskowłosa z groźnym błyskiem w oku. –
Jesteś głupi czy nieświadomy?
- A o co
chodzi?- Luffy starał się wygrzebać z zakamarków swojego umysłu cokolwiek co
mogłoby mu pomóc ogarnąć sytuację. Do niczego jak zwykle nie doszedł, a tylko
niepotrzebnie się zmęczył. – Nie lubię zagadek…- Położył się ostentacyjnie na
stole przypominając wymemłaną szmatę.
Vivi
prychnęła pogardliwie. Jej postawa wyrażała niechęć do czarnowłosego. Do tego
bała się, że w każdej chwili może się rozpłakać. Tłumiła łzy obiecując sobie,
że nocą da im upust tylko niech to spotkanie jak najszybciej się skończy.
W końcu gdy
potrawy zniknęły ze stołu, Dragon poprosił całą służbę o opuszczenie
pomieszczenia i pozostawienie go z jego synem, sułtanem sąsiedniego państwa i
jego córką.
Luffy
zastanawiał się teraz do czego jego ojciec zmierza. Nie został uprzedzony o
spotkaniu i nie dawała mu spokoju wypowiedź Vivi. Okazało się, że nie będzie
długo czekał na wyjaśnienia.
-Luffy,
usiądź po ludzku.- Dragon upomniał syna. Był załamany postawą swego
pierworodnego przy stole. Nie dziwiło go to jednak. Od samego początku Luffy
dawał do zrozumienia, że jest przeciwny angażowaniu go w cokolwiek jeśli chodzi
o politykę. Niestety młody nie miał na to wpływu i czy chciał czy nie, musi
zacząć w tym uczestniczyć.
Czarnowłosy
niechętnie się poprawił. Dla pokazania swojego niezadowolenia z sytuacji,
zaczął dłubać w nosie. Nie uszło to oczywiście uwadze innych.
- Jak wiesz,
albo i nie, sytuacja między krajami staje się niestabilna.- Dragon postanowił
zignorować idiotyzmy syna. – Coraz więcej mamy doniesień o buntach co sułtan
Cobra również zauważył.- Spojrzał na przyjaciela, który kiwnął głową. Zwrócił
się z powrotem do Luffiego, który nie był ani trochę zainteresowany. – Z tego
powodu musimy podjąć pewne kroki. Jak wiesz niedługo osiągasz pełnoletność.
- No i?-
Czarnowłosy nienawidził tego tematu. Ciągłe pieprzenie o odpowiedzialności,
którą ma przyjąć jak to wszyscy mówią-bo tak. Nie przejmował się, że swoimi
chamskimi odpowiedziami robi wstyd ojcu. Miał na to nawet ochotę. Wyczuł
wrogość dziewczyny, która siedziała obok niego. Miała spuszczoną głowę i wpatrywała
się intensywnie w ziemię. Dłonie jej zbielały od zaciskania ich na materiale
sukni. Teraz jednak bardziej interesowało go to, co chce powiedzieć mu ojciec.
- Będziesz w
końcu prawowitym następcą tronu. – kontynuował Dragon.- By umocnić swoją
pozycję i sprawić, by w naszych krajach zapanował pokój, ustaliliśmy że ożenisz
się z księżniczką Vivi.
Luffy
spojrzał na niego zszokowany. Tego się nie spodziewał. Ogarnęła go złość.
Wszystko jak zwykle było już ustalone. Reszta nie wyglądała na zaskoczoną,
czyli dowiedział się ostatni. Przekręcił głowę i odezwał się niezadowolony.
- Dlaczego?-
Zapytał na wstępie.
- Bo to jest
najlepsze rozwiązanie.- Odezwał się teraz sułtan Cobra ciągle patrząc nerwowo
na Vivi, która zaczęła się trząść.
- Dla kogo?-
Zapytał Luffy jeszcze spokojny.
- Dla kraju
oczywiście.- Dragon myślał, że jeszcze chwila i wstanie. Za każdym razem było
to samo. Miał dość znoszenia przeciwstawiania się syna.
- To
wspomoże również nasze państwo.- Kontynuował Cobra. – W waszym jeszcze nie ma
tak napiętej sytuacji, ale u nas, bardzo mocno jest ona widoczna. Vivi nie uda
się samej rządzić tak wielkim terenem.- Wypowiadając te słowa nikt nie zauważył
jak podziałały na dziewczynę.
- Ktoś nas
pytał o zdanie?- Luffy podniósł głos wpatrując się w ojca.
- Musicie to
zrobić, by nasze kraje się zjednoczyły i byśmy powstrzymali falę zamieszek. Po
za tym, to będzie miało bardzo pozytywny wydźwięk, a łącząc siły staniemy się
najsilniejszym krajem pustynnym. Co spowoduje również, że odstraszymy
pustynnych rozbójników, którzy tylko czekają by zaatakować.
- Nie
obchodzi mnie to.- Luffy skrzyżował ręce na piersi.
- A powinno!
Jesteś następcą tronu!- Dragon w końcu krzyknął. Tylko ze względu na
przyjaciela i jego córkę nie chciał robić scen, ale już wiedział, że to będzie
nieuniknione.
- Nie
prosiłem się o to!- Czarnowłosy już też się nie hamował. Patrzył z taką samą
intensywnością w oczy ojca i pokazywał, że nie pozwoli na takie wykorzystanie.
- Dość!
Wasze małżeństwo zostało już z góry ustalone.
- Nie
zgadzam się.- Luffy skrzyżował ręce na piersi.
- Jesteś
moim synem! – Sułtan wstał by nadać swojej pozycji większego autorytetu.
- Wiec mnie
tak traktuj! – Po tych słowach zapadła chwila napiętej ciszy. Nagle jednak
podniósł się krzyk.
- Jak
możesz!- Wrzasnęła dziewczyna. Wszyscy spojrzeli na niebieskowłosą zszokowani.-
Czy twój kraj naprawdę tak mało dla ciebie znaczy?! – Zwróciła się do
czarnowłosego który odpowiadał również złym spojrzeniem. – Twoja duma
jest ważniejsza?!
- Czy tobie
to odpowiada?!- Zapytał i zobaczył od razu wahanie w jej oczach, które szybko
zostało zakryte pod maską odpowiedzialności i gniewu.
- Tak, jeśli
ocalę tym mój kraj!- Krzyknęła głośniej by ukryć swoje wątpliwości i strach.
- Kłamiesz.-
Powiedział pewnie Luffy wytrącając ją z równowagi.
Już miała mu
coś odkrzyknąć, ale wtrącili się ojcowie.
- Koniec.
Wrócimy do tej rozmowy jutro.- Oboje wiedzieli jak to skończy. Znali
swoje dzieci. Mieli wątpliwości co do tego, że ich pierwsze spotkanie
przebiegnie spokojnie. Nie dojdą dzisiaj jednak do żadnej konkluzji.
- Dobrze.-
ustąpiła Vivi spuszczając wzrok. Była za bardzo rozchwiana emocjonalnie by
dalej kontynuować.- Pójdę się położyć. Jestem zmęczona.- Wstając szeleściła
swoją suknią i potrząsając złotymi ozdobami, udała się na spoczynek.
- Ja również
już pójdę. Wybacz mojej córce- Powiedział do Dragona Cobra.
- To ja
przepraszam za sytuację.- Ojciec Luffiego przetarł czoło i przejechał palcami
rozciągając na skórze skroni swój tatuaż. Wymienili się pożegnaniami.
Czarnowłosy
został sam z Dragonem. Nie zamierzał się poddawać.
- Nie
zmienię decyzji.- Powiedział do ojca.
- Nie masz
wyboru.
- Nie
możecie za nas decydować.
- Nie
musimy. Zaraz zasiądziesz na tronie. To jest nieuniknione. To ty musisz w końcu
dorosnąć.
Luffy
zacisnął zęby. To wszystko chodziło za nim odkąd się urodził. To piętno
stanowczo za długo ograniczało mu życie. Miał dość.
Nagle ojciec
wstał. Minął zaskoczonego Luffiego.
- Jeszcze
nie skończyłem!- Wrzasnął chłopak. Czuł bezradność. Nie mógł się z tym mierzyć
sam. Zawsze frustrację wylewał na ojcu by wyrazić swój bunt.
- Ale ja
tak.- Dragon nawet się nie zatrzymał.
- Nie
ignoruj mnie!- Czarnowłosy był wściekły. Zawsze kończyło się tak samo.
- Jak
przestaniesz ignorować swoje przeznaczenie. – Ojciec nie zaszczycając go
spojrzeniem, opuścił pomieszczenie.
Chłopak
obiecał sobie, że nie wróci dziś do swojego łóżka.
…
Siedząc w
pokoju nie za bardzo szło mu wykombinowanie jakby tu dać nogę z pałacu. Był już
całkowicie przekonany o ucieczce, ale nie raz już próbował i nie raz był z
powrotem przyprowadzany przed oblicze ojca i surowo karany. Wszystko poszłoby
gładko, gdyby nie Zoro, który stał teraz w jego pokoju i udając, że nic go nie
obchodzi opierał się leniwie o ścianę.
Luffy
przeciągał moment przebrania się w nocne szaty i udawał, że interesuje go jakaś
książka. Samo jej trzymanie wywoływało u niego senność. Myślenie u niego
spowolniło do takiego stopnia, że nawet nie zauważył, że trzyma ją do góry
nogami. Jeszcze chwila a zaśnie i tyle będzie z jego wielkiego planu ucieczki.
Niestety w ich wymyślaniu też nie był dobry, nawet wtedy gdy jego mózg pracował
na pełnych obrotach.
Nagle ktoś
zapukał do drzwi.
- Tak?-
Zawołał przez pokój zaciekawiony czarnowłosy.
- Tu
księżniczka Vivi! Mogę?
- Proszę!- W
Luffiego wstąpiła ciekawość i nutka nadziei. Zastanawiał się co może od niego
chcieć, skoro tak bardzo ją wkurzył po obiedzie.
Księżniczka
weszła do pomieszczenia wraz ze swoim sługą. Teraz chłopak mógł im się lepiej
przyjrzeć. Jej ochroniarz patrzył na niego nienawistnie, choć starał się to jak
najbardziej ukryć. Vivi wyglądała trochę inaczej niż przy obiedzie. Miała na
sobie piękną turkusową suknię która była obwieszona klejnotami i dodatkowo
przeszyta złotą nitką. Jej błękitno jasne włosy spływały lekkimi falami i
opadały luźno na nagie ramiona i plecy. Tym razem dziewczyna przyjaźnie się
uśmiechała. Podeszła do jego biurka.
- Mogli
byście zostawić nas samych?- Zwróciła się słodko do służby nie spuszczając
wzroku z zaskoczonego Luffiego.
- Pani…-
ukłonił się mężczyzna z makijażem. Jego twarz wyrażała niesamowity ból.
- Zoro,
słyszałeś prawda?- Czarnowłosy uśmiechnął się od ucha do ucha. To była jego
szansa. Vivi spadła mu z nieba. Przynajmniej nie musiał szukać wymówki by jego
prywatny ochroniarz spuścił z niego oko.
Zielonowłosy
niechętnie opuścił pomieszczenie wraz ze sługą dziewczyny.
Zostali
sami. Już Luffy miał się zerwać po worek swoich rzeczy, które miał
przyszykowane pod łóżkiem i wyskakiwać przez okno, ale Vivi niespodziewanie
usiadła na jego kolanach co niezmiernie go zaskoczyło.
- Co robisz?
- Naprawdę
mnie nie chcesz?- Zapytała go i zarzuciła mu ręce na szyję, patrząc intensywnie
w oczy.- Może udałoby mi się to zmienić…?- Przysunęła swoje usta do jego
pozostawając jeszcze w bezpiecznej odległości.
Luffy
pomrugał kilka razy powiekami by ogarnąć sytuację. W końcu powiedział
rozbawiony.
- Nie umiesz
grać.- Uśmiechnął się.
- Dlaczego
uważasz, że gram?- Zapytała na chwilę tracąc panowanie, ale szybko wracając do
wcześniejszej postawy.
- Ręce ci
drżą.- Czuł na karku delikatne zimne i spocone dłonie. Nie musiał zgadywać
tego, że dziewczyna strasznie się boi. Jedynie oczy były najbardziej
przekonujące, ale już po chwili widział w nich jedynie poniesioną porażkę.
Dziewczyna
zsunęła się z jego kolan i usiadła na podłodze opierając się o biurko.
- Naprawdę
była byś do tego zdolna? – Zapytał ją.- Kazali ci tu przyjść?
- Jestem tu
z własnej woli. Przyszłam cię jakoś przekonać… – Powiedziała wstydząc się
siebie.
-Dlaczego?-
Zapytał księżniczkę.
- A dlaczego
ty przeciwstawiasz się woli ojca?!- Krzyknęła. Wstała by patrzeć na Luffiego z
góry. – Dlaczego jesteś taki spokojny gdy nad naszymi krajami wiszą czarne
chmury?! Naprawdę nic cię to nie obchodzi?! Wiele ludzi może przez twoje
samolubstwo stracić życie!
Luffy
patrzył w te pełne furii spojrzenie. Wstał również, ale podszedł do swojego
łóżka i pochylając się, zaczął wygrzebywać spod niego swój bagaż. Dziewczyna
kontynuowała.
- Nic nie
rozumiesz. Jeśli nie połączymy sił, to będziemy skazani na najazdy wrogich
państw, lub rozbójników. Mój kraj nie jest wystarczająco silny i szybko
zostalibyśmy zniszczeni. Dlatego muszę to zrobić. Nawet jeśli muszę za ciebie
wyjść mimo, że nie chcę. – Mówiła nie zwracając uwagi na to co robi książę.- Ty
też powinieneś to rozważyć.
Luffy dalej
jej nie odpowiadał mimo, że słuchał uważnie.
- Mojemu
ojcu urodziłam się tylko ja…- Mówiła dalej Vivi siadając na skraju jego łóżka i
wpatrując się w ciemne niebo za oknem i gwiazdy.- Nie mogę sama rządzić
państwem. Ludzie nie zaakceptują kobiety jako swojej władczyni… Uważają, że
jestem słaba. – Zagryzła wargę i łzy napłynęły jej do oczu. – Nie mam wyboru.
Muszę ochronić swój kraj.
-Spełniając
oczekiwania innych nigdy nie będziesz dobrym władcą.- Powiedział w końcu Luffy.
- Tobie
łatwo mówić. Ty bez problemu zasiądziesz na tronie. Ja jestem na straconej
pozycji, bo samo to, że jestem kobietą już czyni mnie gorszą!
- To im
udowodnij, że tak nie jest.
- Chyba nie
wiesz co mówisz. – Zaśmiała się.
- Nic nie
zmienisz, jeśli nic nie zrobisz.
Vivi patrząc
na niego odkryła, że jest strasznie poważny. Zdziwiła ją ta postawa. Przy
obiedzie nie dostrzegła w nim takich cech charakteru. Dopiero teraz zauważyła,
że chłopak trzyma w ręku niewielki pakunek i przewiesza go sobie przez ramię.
- Co
robisz?- Zapytała zaczynając się domyślać.
- Spadam
stąd. Nie mam zamiaru spędzić tu reszty życia.- Poszedł na taras.
- Nie
możesz!- niebieskowłosa chwyciła go za ramię spanikowana.- Jesteś następcą
tronu! Kto będzie rządził państwem jeśli nie ty?!
- Kogoś
znajdą.- Wyrwał swoją rękę.
- Nie
pozwolę na to!- Stanęła naprzeciw niego rozkładając ręce i oddzielając go od
barierki balkonu.
Luffy się
uśmiechnął. Gdy tylko zrobił krok do przodu dziewczyna uderzyła go z pięści w
twarz.
Uderzenie
nie było silne i następne również nie zdołało nim zachwiać.
- Nie możesz
odejść…- Mówiła przez łzy dziewczyna. – Nie możesz nas zostawić w takiej
sytuacji!
- Nie jestem
wam wcale potrzebny.- Powiedział szczerze Luffy. Położył jej ręce na ramionach
i spojrzał w zapłakane oczy.- Jeśli nie ty będziesz decydować o swoim życiu to
nigdy nie będziesz szczęśliwa. Jak masz rządzić państwem skoro w siebie nie
wierzysz?- Zapytał zszokowanej dziewczyny. Minął ją i wskoczył na balustradę.
- Więc ty
stawiasz własne szczęście ponad szczęście swojego kraju?- Zapytała księcia.
- Chronię je
jedynie przed katastrofą. Shishishishi… – Czarnowłosy zaśmiał się i obejrzał
ostatni raz na dziewczynę.- Zostawiam wszystko w twoich rękach. Na razie! – I
zeskoczył w ciemność.
Vivi z
jednej strony czuła gniew wobec niego a z drugiej podziw, że odważył się na
taki krok. Zdawała sobie sprawę że ten chłopak całkowicie nie nadawał się na
władcę mimo, że wyróżnia się silnym charakterem. Niestety nie wyobrażała sobie
reszty życia u jego boku. Rzeczywiście do tej pory czuła się nic nie wartą
kobietą, która może tylko patrzeć jak jej dom zamienia się powoli w ruinę.
Oglądała jak wszyscy podejmują decyzje za nią. Choć bardzo chciała, nikt nigdy
nie pozwolił jej niczego zmienić ani nie dopuszczał do głosu pomimo wielu
pomysłów, mówiąc że kobiety nie powinny się interesować takim rzeczami. Nikt
nigdy na niej nie polegał i nic nie zostawił w jej rękach. Nikt w nią nie
wierzył prócz jednej osoby która stała teraz za drzwiami i cierpiała katusze
wiedząc co tu może się dziać. Serce jej się ścisnęło.
- Jesteś
rozkapryszonym bachorem Monkey D. Luffy!- Krzyknęła za nim uśmiechnięta Vivi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz