sobota, 13 czerwca 2015

Pustynny żar 1



Tytuł: Pustynny żar
Anime/Manga: One Piece
Status: zakończone
Gatunek: yaoi, romans
Liczba rozdziałów: 10
Pairing: AcexLuffy
Postacie: Ace, Luffy, Sanji, Zoro, Nami, Shanks, Sabo, Vivi, Cobra, Dragon, Crocodile, Robin, Bon Clay, Mr 3, i czy kogoś pominęłam…? xD
Uwagi: 18+
Opis: Niełatwo jest być księciem, a co dopiero komuś takiemu, jak Monkey D. Luffyemu zamkniętemu w złotym pałacu. Czy chłopak zostanie królem, czy porwą go niebezpieczne piaski pustyni? Inspirowane bajką „Alladyn” Disneya i prawdziwymi wydarzeniami z One piece.

***

Miał dość. Nuda zjadała już jego ciało. Wyżerała mu tunele mieląc wnętrzności i wykręcając kończyny. Miał serdecznie dość. Tego pokoju, tego samego widoku za oknem, tych ciuchów i wszystkiego w jego życiu. Tej monotonii.
- Nuuuuuuuda!- Jęczał czarnowłosy. Przewracał się z boku na bok. Jego czupryna była potargana. Schował twarz w jedwabną poduszkę. Złote nitki w ubraniu niemiłosiernie go gryzły i miał wrażenie, że chcą zlepić się z jego ciałem.
- Zaraz rozpocznie się bankiet drogi książę.- Powiedział do niego stojący pod ścianą zielonowłosy uzbrojony w miecze mężczyzna.  Miał poważną niewzruszoną twarz przyzwyczajoną do tego typu widoków. Miał na sobie jedynie luźne płócienne spodnie i zdobioną chustę wokół pasa do której były przytwierdzone trzy niebezpieczne bronie.
- Zabierz mnie do miasta!- Młodzik rzucał się na pościeli rozkapryszony myśląc o innych rzeczach.
- Przecież dobrze książę wie, że nie mogę tego uczynić. – Mężczyzna znosił dzielnie jego narzekania.
- Też jesteś nudny Zoro…- Książę spojrzał obojętnie w sufit. Rzygał już tymi świecącymi klejnotami umieszczonymi wszędzie gdzie się dało. Jego pokój był nimi wręcz usłany. Te same cztery ściany. Przez tyle lat. Już nawet wyjście do wychodka było niesamowitą przygodą. – I przestałbyś mnie tak nazywać…
Dlaczego wszyscy inni mogą robić tyle fajnych rzeczy, a on jeden nie? Nigdy nie chciał być księciem. Nic dla niego ten tytuł nie znaczył. Jedyne czego chce to wyjść poza te mury. Nawet jeśli ma taką pozycję to co z tego, skoro nie może tego zrobić? Ten przepych go dusił. Jedyne co lubił w tym pomieszczeniu to wyjście na szeroki taras, z którego mógł obserwować większą część piaskowego pałacu.
Nagle na zewnątrz zerwał się lekki wiaterek i wpuścił do środka cudowny zapach.
Książę wciągnął go do swoich płuc i rozkoszował się nim. Zamknął oczy i wyobrażał sobie to, co skrywa za sobą pustynny horyzont. Jakie tajemnice czekają za tym piaskowymi falami? Uśmiechnął się delikatnie. Nawiedziło go znowu wspomnienie z dzieciństwa:
Dzień był upalny. Luffy rozglądał się dookoła podziwiając kolorowe namioty i stoiska z owocami. Ludzie wokół niego się kłaniali i był zły, ponieważ klęcząc nie mógł zobaczyć ich twarzy które były dla niego takie ciekawe. 
 Miał ochotę zeskoczyć z małego słonia, który go wiózł przez ten cudny raj różnych doznań i stanąć na tej brudnej ziemi, tak innej od pałacowych zimnych posadzek. 
Dorośli w orszaku nie zwracali na niego szczególnej uwagi wypatrując w tłumie potencjalnego zagrożenia, które może wyrządzić małemu księciu krzywdę.
 Dzięki temu czarnowłosy zsunął się po boku zwierzęcia i niezauważony przemknął pomiędzy nogami służby i pobiegł w tłum. 
Była to jego pierwsza ucieczka. Czuł podekscytowanie i niewysłowione szczęście ponieważ mógł bez niczyjego nadzoru iść gdzie mu się podobało. Ludzie go nie zauważali i zajmowali się swoimi sprawami kupując, przekrzykując i targując się miedzy sobą. 
Książę biegał od stoiska do stoiska wlepiając oczy w cudowne przedmioty i wdychając zapach ulicznego jedzenia i przypraw. 
Nie wiedział ile czasu spędził na tej wycieczce. Nagle zaburczało mu głośno w brzuchu. Jęknął na ten dźwięk. Nigdy nie był głodny i to był pierwszy raz gdy ktoś nie dał mu jedzenia. Podszedł do pierwszego straganu.
 - Chcę ten owoc.- Pokazał na czerwone jabłko.
 - To daj mi pieniądze.- Powiedział do niego sprzedawca który nie patrzył na niego przychylnie.
 - Ale ja nie mam pieniędzy. – Powiedział Luffy uświadamiając sobie, że nigdy nie musiał ich używać.
- Nie ma pieniędzy, to nie masz tu czego szukać.
Brzuch chłopaka głośniej zaburczał, ale potulnie oddalił się od niemiłego pana zastanawiając się dlaczego ten nie spełnił jego rozkazu. 
- Co? Wydało się na słodycze i teraz nie ma co jeść?- Usłyszał nagle nad uchem.
 Spojrzał w górę i zobaczył nad sobą piegowatą uśmiechniętą twarz.
 - Gdzie masz mamusie grzdylu?
 - Hej!- Nikt jeszcze do niego się tak nie odezwał. Najpierw się oburzył, że jest tak traktowany, ale zaraz złość mu przeszła. W końcu spotkał kolegę. Chłopca mniej więcej w jego wieku. W pałacu nie było dzieci i mógł jedynie patrzeć na nie, jak grają w piłkę ze swojego tarasu. Chłopak był od niego trochę wyższy i miał na sobie obszarpane spodnie.
- Pokażę ci jak to się robi. Patrz uważnie – Powiedział piegowaty i zniknął w tłumie.
 Luffy rozglądał się dookoła ale nie mógł go dostrzec. W końcu go zobaczył za tym niemiłym sklepikarzem. Chłopak pomachał mu zza jego pleców i gdy tamten się odwrócił do klienta, szybko schował jedno z jabłek do kieszeni.
Luffiemu opadła szczęka.
 Gdy piegowaty do niego przybiegł, książę od razu zaczął nawijać.
- Jak to zrobiłeś?! Przecież to kradzież! Tego nie wolno robić!- Jego usta szybko zostały przykryte przez rękę tamtego i chwycony pod łokciem został zaciągnięty między budynki.
- Ciii… masz zamiar rozpowiadać to całej ulicy? Masz szczeniaku.- Podał mu jabłko. 
- Nie jestem szczeniakiem!- Luffy z jednej strony nie chciał go przyjąć, ale głód zwyciężył. Był pod wrażeniem tej akcji.- Nazywam się Luffy!
- Niech ci będzie.- Zaśmiał się tamten i wyciągnął rękę.- Ja jestem Ace.- Uścisnęli sobie dłonie i książę zabrał się za jedzenie. - To było super.- Powiedział do piegowatego z pełnymi ustami. Tamten się zaśmiał i poczochrał mu włosy.
- Chcesz też spróbować?- Zapytał się go przysuwając do twarzy.
 - No jasne!- Podekscytował się Luffy. W końcu coś się działo w jego życiu i zdobył kolegę.
 Do wieczora udało im się zwędzić mnóstwo fajnych rzeczy. Książę nigdy tak dobrze się nie bawił. 
 - To najfajniejszy dzień w moim życiu!- krzyknął oglądając zdobyte skarby. Kradzież bardzo mu się spodobała. Mimo że w życiu mógł mieć każdą rzecz, samoistne jej zdobywanie było o wiele lepsze. 
- Całkiem niezły jesteś w te klocki.- Pochwalił go piegowaty. Był pod wrażeniem jak łatwo im dzisiaj wszytko przyszło. Do tego naprawdę polubił tą głupią ludzką małpkę. Spojrzał na swoje łupy. – Musisz mi przynosić szczęście dzieciaku.
-Sam jesteś dzieciakiem!- Krzyknął Luffy ale szybko wrócił do oglądania skarbów. 
 - Nieźle nam poszła współpraca przyjacielu.- Ace przeglądał zdobyte przedmioty i jedzenie. Starczy mu tego na tydzień.
- Jesteśmy przyjaciółmi?- Zapytał Luffy patrząc na niego błyszczącymi oczami. Nigdy nie miał przyjaciela.
 - Jasne że tak. – Ace uśmiechnął się do niego i zastanawiał chwilę. Do głowy wpadł mu fajny pomysł.  Wyciągnął kawałek papieru. Przedarł go w dziwny sposób i podał jeden z nich nic nie rozumiejącemu chłopakowi.
- Co to?- Zapytał Luffy oglądając go z różnych stron.
- To nasz symbol przyjaźni. Spójrz.- Przyłożył rozdzielone kartki do siebie. – Widzisz? Kiedy są razem pasują do siebie jak ulał. Ty będziesz miał swoją część, a ja swoją. Gdy je do siebie przyłożymy zawsze będą się uzupełniać.
 - Ale czad!- Krzyknął Luffy i cieszył się, że nikt tym razem nie zbił go po głowie za to wyrażenie.- Więc przyjaciele?
 - Przyjaciele.- Ace uśmiechnął się z rozczuleniem do chłopca. Nagle zobaczył jak zza rogu wyskakuje wielka postać i łapie jego kompana za kołnierz.
- Tu jesteś! Całe miasto cię szuka! Oszalałeś do reszty?! Gdzieś ty chodził?! – Krzyknęła niesamowicie wielka kobieta w rudych kręconych włosach. Jej gęba przypominała twarz potwora.
- Puszczaj go przebrzydły babsztylu! – Piegowaty bez cienia strachu wyciągnął zza pasa drewniany kij i trzepnął kobietę w łydkę. Ta jednak zupełnie tego nie poczuła.
 - Kto to?!- Spojrzała na Ace złowrogo.
- To mój przyjaciel, zostaw go!- Luffy próbował się wyrwać. Ace skakał kobiecie między nogami nie dając się złapać.
 - Uciekaj Ace!- Krzyknął Luffy wierzgając w uścisku. Bał się że jeśli go złapią to już nigdy nie będzie dane im się spotkać.
Nagle pojawiło się mnóstwo żołnierzy którzy ich otoczyli. Zaczęli krzyczeć między sobą.
 - Książę Luffy się znalazł! Książę się odnalazł!
Ace’a zatkało. Przez chwilę nie mógł się ruszyć i patrzył tępo w przerażone oczy chłopaka.
- Uciekaj!- Krzyczał czarnowłosy dalej i ku wielkiej uldze, w końcu zobaczył jak piegowaty się odwraca i z niesamowitą łatwością wspina się po ścianie budynku. Myślał, że jeszcze się odwróci, ale tamten zniknął mu z oczu gdy wskoczył na dach.


Luffy skrzywił się w pościeli. Lanie jakie potem dostał od ojca było straszne.  Więcej nie udało mu się uciec i nigdy później nie spotkał Ace’a.
Przedarta kartka leżała jednak bezpiecznie ukryta przed czyimikolwiek rękoma w jego pokoju.
- Wielki Luffy, obiad podano.- W drzwiach pokazał się długonosy mężczyzna odziany w barwne luźne szaty.
Mięso. Przynajmniej był jeden powód w ciągu dnia, w którym coś go cieszyło. Czarnowłosy zerwał się na równe nogi, wyminął swoich przyjaciół i całkowicie odmieniony pobiegł w kierunku odbywającej się uczty. Jego wierny ochroniarz pognał za nim, bardzo się starając nie zboczyć z trasy. Wiedział, że jeszcze jedna taka gafa a skrócą go o głowę.
Luffy kierując się węchowymi doznaniami biegł w stronę królewskiej jadalni. Nie zwracał uwagi na kłaniającą mu się na każdym kroku służbę. Mijał piękne zdobione korytarze. Rażące słońce wypełniało je blaskiem i ciepłem popołudniowych skwarów. Piękne ręcznie dziergane dywany leżały na posadzkach w każdym pomieszczeniu.
Wpadł jak huragan do również bardzo szykownego pokoju  zasiadając do stołu i bez zbędnych dla niego powitań przy nim zebranych ludzi, rozpoczął pałaszowanie swojego talerza.
Nikt przy stole się nie odezwał. Atmosfera zgęstniała i jedynie czarnowłosy zdawał się jej nie zauważać. W końcu coś jednak kazało mu unieść głowę i ze zdziwieniem stwierdził, że tym razem przy posiłku zasiada więcej osób niż zwykle. Spojrzał na drugi koniec stołu i zobaczył niezadowolone spojrzenie ojca.
- Byłbyś łaskaw odłożyć to na chwilę?- Zagrzmiał potężny głos Monkey D. Dragona wskazując na trzymane przez Luffiego mięsne udko.- Przywitaj się należycie z naszymi gośćmi.- Na jego czole niebezpiecznie pulsowała żyłka pod tuszem czerwonego tatuażu.
Do Sali również wpadł Zoro z długonosym sługą który wyglądał tak, jakby miał umrzeć na drgawki. Dragon nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, ponieważ za bardzo skupił się na synu.
- A nie możemy rozmawiać i jeść?- wymamrotał do siebie książę po ledwie przełkniętym ostatnim kęsie. Potulnie choć z niezadowoleniem odłożył jedzenie na talerz. Jego znudzony wzrok przejechał po kilku nowych twarzach i zatrzymał się dłużej na starszym człowieku który był ubrany podobnie do jego ojca i długowłosej dziewczynie, która jako jedyna nie obdarzyła go spojrzeniem.  Powstrzymał się całym sobą przed odmachnięciem tylko ręką i usiadł tak, jak to uczyli go przez te wszystkie lata i pochylając się  wypowiedział sztywne słowa powitania. Już chciał się zabrać z powrotem za jedzenie, ale jego ojciec dalej kontynuował.
- Naszymi gośćmi są dzisiaj Sułtan Nefertari Cobra wraz ze swoją córką Vivi i służbą. Będą przebywać w naszym pałacu przez tydzień.- Obcy władca ukłonił się delikatnie w kierunku czarnowłosego, a jego wzrok wyrażał niepokój.
Luffy się trochę ożywił na tą wieść. Strasznie się nudził, a perspektywa nowej przyjaciółki bardzo go ucieszyła. Od razu zwrócił się do niebieskowłosej.
- Ty jesteś Vivi? Ja jestem Monkey D. Luffy! Miło cię poznać!- uśmiechnął się szeroko, ale dziewczyna dalej siedziała sztywno, zagryzając lekko wargę i zaciskając pięści na kolanach. Czarnowłosy się jednak nie zraził i zwrócił się do ojca. – Będziemy potem mogli wyjść do ogrodów?!- Pomyślał, że to może przejdzie jak będą we dwójkę.
- Później księżniczka miała ochotę odwiedzić królewską bibliotekę. – Odpowiedział mu trochę wrogo jej sługa siedzący obok. Było odziany cały na biało, a na stroju miał wyszyte czarne znaki. Jego twarz była biała od pudru, a jego fioletowy makijaż raził po oczach.
- Biblioteka? Przecież tam jest tak nudno…- Luffy stracił nadzieję na dobrą zabawę z rówieśniczką. Nawet apetyt go opuścił, mimo że reszta gości zabrała się za swoje dania. Merdał w jedzeniu bez entuzjazmu.
- Twój syn jest bardzo… specyficzny. – Skomentował zachowanie księcia sułtan Cobra. Patrzył również z niepokojem na Vivi, która dalej nie ruszyła nic z suto zastawionego stołu.
- Uprzedzałem.- Dragon pociągnął spory łyk wina.
Dorośli pogrążyli się w rozmowach o aktualnej sytuacji państw pustyni, a młodzi siedzieli posępni, zatopieni we własnych myślach.
Luffy kombinował jakby mógł się stąd wymknąć. Przeszkadzał mu ciągły nadzór Zoro który mimo, że nie sprawiał takiego wrażenia to ciągle miał na niego oko. Najchętniej by po prostu wstał i wyszedł, ale nie wypada gdy dorośli jeszcze siedzą i wiedział, że spotka się to z naganą. Westchnął zrezygnowany i spojrzał na dziewczynę.
- Naprawdę wolisz siedzieć w bibliotece niż iść na dwór?- Zapytał od niechcenia.
Nie odpowiedziała.
- Hej, słyszysz mnie w ogóle?- Pomachał jej dłonią przed twarzą. Księżniczka się oburzyła. Jej sługa już chciał go za nią złapać, ale dziewczyna się odezwała.
- Naprawdę nie pojmujesz sytuacji?- Syknęła niebieskowłosa z groźnym błyskiem w oku. – Jesteś głupi czy nieświadomy?
- A o co chodzi?- Luffy starał się wygrzebać z zakamarków swojego umysłu cokolwiek co mogłoby mu pomóc ogarnąć sytuację. Do niczego jak zwykle nie doszedł, a tylko niepotrzebnie się zmęczył. – Nie lubię zagadek…- Położył się ostentacyjnie na stole przypominając wymemłaną szmatę.
Vivi prychnęła pogardliwie. Jej postawa wyrażała niechęć do czarnowłosego. Do tego bała się, że w każdej chwili może się rozpłakać. Tłumiła łzy obiecując sobie, że nocą da im upust tylko niech to spotkanie jak najszybciej się skończy.
W końcu gdy potrawy zniknęły ze stołu, Dragon poprosił całą służbę o opuszczenie pomieszczenia i pozostawienie go z jego synem, sułtanem sąsiedniego państwa i jego córką.
Luffy  zastanawiał się teraz do czego jego ojciec zmierza. Nie został uprzedzony o spotkaniu i nie dawała mu spokoju wypowiedź Vivi. Okazało się, że nie będzie długo czekał na wyjaśnienia.
-Luffy, usiądź po ludzku.- Dragon upomniał syna. Był załamany postawą swego pierworodnego przy stole. Nie dziwiło go to jednak. Od samego początku Luffy dawał do zrozumienia, że jest przeciwny angażowaniu go w cokolwiek jeśli chodzi o politykę. Niestety młody nie miał na to wpływu i czy chciał czy nie, musi zacząć w tym uczestniczyć.
Czarnowłosy niechętnie się poprawił. Dla pokazania swojego niezadowolenia z sytuacji, zaczął dłubać w nosie. Nie uszło to oczywiście uwadze innych.
- Jak wiesz, albo i nie, sytuacja między krajami staje się niestabilna.- Dragon postanowił zignorować idiotyzmy syna. – Coraz więcej mamy doniesień o buntach co sułtan Cobra również zauważył.- Spojrzał na przyjaciela, który kiwnął głową. Zwrócił się z powrotem do Luffiego, który nie był ani trochę zainteresowany. – Z tego powodu musimy podjąć pewne kroki. Jak wiesz niedługo osiągasz pełnoletność.
- No i?- Czarnowłosy nienawidził tego tematu. Ciągłe pieprzenie o odpowiedzialności, którą ma przyjąć jak to wszyscy mówią-bo tak. Nie przejmował się, że swoimi chamskimi odpowiedziami robi wstyd ojcu. Miał na to nawet ochotę. Wyczuł wrogość dziewczyny, która siedziała obok niego. Miała spuszczoną głowę i wpatrywała się intensywnie w ziemię. Dłonie jej zbielały od zaciskania ich na materiale sukni. Teraz jednak bardziej interesowało go to, co chce powiedzieć mu ojciec.
- Będziesz w końcu prawowitym następcą tronu. – kontynuował Dragon.- By umocnić swoją pozycję i sprawić, by w naszych krajach zapanował pokój, ustaliliśmy że ożenisz się z księżniczką Vivi.
Luffy spojrzał na niego zszokowany. Tego się nie spodziewał.  Ogarnęła go złość. Wszystko jak zwykle było już ustalone. Reszta nie wyglądała na zaskoczoną, czyli dowiedział się ostatni. Przekręcił głowę i odezwał się niezadowolony.
- Dlaczego?- Zapytał na wstępie.
- Bo to jest najlepsze rozwiązanie.- Odezwał się teraz sułtan Cobra ciągle patrząc nerwowo na Vivi, która zaczęła się trząść.
- Dla kogo?- Zapytał Luffy jeszcze spokojny.
- Dla kraju oczywiście.- Dragon myślał, że jeszcze chwila i wstanie. Za każdym razem było to samo. Miał dość znoszenia przeciwstawiania się syna.
- To wspomoże również nasze państwo.- Kontynuował Cobra. – W waszym jeszcze nie ma tak napiętej sytuacji, ale u nas, bardzo mocno jest ona widoczna. Vivi nie uda się samej rządzić tak wielkim terenem.- Wypowiadając te słowa nikt nie zauważył jak podziałały na dziewczynę.
- Ktoś nas pytał o zdanie?- Luffy podniósł głos wpatrując się w ojca.
- Musicie to zrobić, by nasze kraje się zjednoczyły i byśmy powstrzymali falę zamieszek. Po za tym, to będzie miało bardzo pozytywny wydźwięk, a łącząc siły staniemy się najsilniejszym krajem pustynnym. Co spowoduje również, że odstraszymy pustynnych rozbójników, którzy tylko czekają by zaatakować.
- Nie obchodzi mnie to.- Luffy skrzyżował ręce na piersi.
- A powinno! Jesteś następcą tronu!- Dragon w końcu krzyknął. Tylko ze względu na przyjaciela i jego córkę nie chciał robić scen, ale już wiedział, że to będzie nieuniknione.
- Nie prosiłem się o to!- Czarnowłosy już też się nie hamował. Patrzył z taką samą intensywnością w oczy ojca i pokazywał, że nie pozwoli na takie wykorzystanie.
- Dość! Wasze małżeństwo zostało już z góry ustalone.
- Nie zgadzam się.- Luffy skrzyżował ręce na piersi.
- Jesteś moim synem! – Sułtan wstał by nadać swojej pozycji większego autorytetu.
- Wiec mnie tak traktuj! – Po tych słowach zapadła chwila napiętej ciszy. Nagle jednak podniósł się krzyk.
- Jak możesz!- Wrzasnęła dziewczyna. Wszyscy spojrzeli na niebieskowłosą zszokowani.- Czy twój kraj naprawdę tak mało dla ciebie znaczy?! – Zwróciła się do czarnowłosego który odpowiadał również złym spojrzeniem.  – Twoja duma jest ważniejsza?!
- Czy tobie to odpowiada?!- Zapytał i zobaczył od razu wahanie w jej oczach, które szybko zostało zakryte pod maską odpowiedzialności i gniewu.
- Tak, jeśli ocalę tym mój kraj!- Krzyknęła głośniej by ukryć swoje wątpliwości i strach.
- Kłamiesz.- Powiedział pewnie Luffy wytrącając ją z równowagi.
Już miała mu coś odkrzyknąć, ale wtrącili się ojcowie.
- Koniec. Wrócimy do tej rozmowy jutro.-  Oboje wiedzieli jak to skończy. Znali swoje dzieci. Mieli wątpliwości co do tego, że ich pierwsze spotkanie przebiegnie spokojnie. Nie dojdą dzisiaj jednak do żadnej konkluzji.
- Dobrze.- ustąpiła Vivi spuszczając wzrok. Była za bardzo rozchwiana emocjonalnie by dalej kontynuować.- Pójdę się położyć. Jestem zmęczona.- Wstając szeleściła swoją suknią i potrząsając złotymi ozdobami, udała się na spoczynek.
- Ja również już pójdę. Wybacz mojej córce- Powiedział do Dragona Cobra.
- To ja przepraszam za sytuację.- Ojciec Luffiego przetarł czoło i przejechał palcami rozciągając na skórze skroni swój tatuaż. Wymienili się pożegnaniami.
Czarnowłosy został sam z Dragonem.  Nie zamierzał się poddawać.
- Nie zmienię decyzji.- Powiedział do ojca.
- Nie masz wyboru.
- Nie możecie za nas decydować.
- Nie musimy. Zaraz zasiądziesz na tronie. To jest nieuniknione. To ty musisz w końcu dorosnąć.
Luffy zacisnął zęby. To wszystko chodziło za nim odkąd się urodził. To piętno stanowczo za długo ograniczało mu życie. Miał dość.
Nagle ojciec wstał. Minął zaskoczonego Luffiego.
- Jeszcze nie skończyłem!- Wrzasnął chłopak. Czuł bezradność. Nie mógł się z tym mierzyć sam. Zawsze frustrację wylewał na ojcu by wyrazić swój bunt.
- Ale ja tak.- Dragon nawet się nie zatrzymał.
- Nie ignoruj mnie!- Czarnowłosy był wściekły. Zawsze kończyło się tak samo.
- Jak przestaniesz ignorować swoje przeznaczenie.  – Ojciec nie zaszczycając go spojrzeniem, opuścił pomieszczenie.
Chłopak obiecał sobie, że nie wróci dziś do swojego łóżka.
Siedząc w pokoju nie za bardzo szło mu wykombinowanie jakby tu dać nogę z pałacu. Był już całkowicie przekonany o ucieczce, ale nie raz już próbował i nie raz był z powrotem przyprowadzany przed oblicze ojca i surowo karany. Wszystko poszłoby gładko, gdyby nie Zoro, który stał teraz w jego pokoju i udając, że nic go nie obchodzi opierał się leniwie o ścianę.
Luffy przeciągał moment przebrania się w nocne szaty i udawał, że interesuje go jakaś książka. Samo jej trzymanie wywoływało u niego senność. Myślenie u niego spowolniło do takiego stopnia, że nawet nie zauważył, że trzyma ją do góry nogami. Jeszcze chwila a zaśnie i tyle będzie z jego wielkiego planu ucieczki. Niestety w ich wymyślaniu też nie był dobry, nawet wtedy gdy jego mózg pracował na pełnych obrotach.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Tak?- Zawołał przez pokój zaciekawiony czarnowłosy.
- Tu księżniczka Vivi! Mogę?
- Proszę!- W Luffiego wstąpiła ciekawość i nutka nadziei. Zastanawiał się co może od niego chcieć, skoro tak bardzo ją wkurzył po obiedzie.
Księżniczka weszła do pomieszczenia wraz ze swoim sługą. Teraz chłopak mógł im się lepiej przyjrzeć. Jej ochroniarz patrzył na niego nienawistnie, choć starał się to jak najbardziej ukryć. Vivi wyglądała trochę inaczej niż przy obiedzie. Miała na sobie piękną turkusową suknię która była obwieszona klejnotami i dodatkowo przeszyta złotą nitką. Jej błękitno jasne włosy spływały lekkimi falami i opadały luźno na nagie ramiona i plecy. Tym razem dziewczyna przyjaźnie się uśmiechała. Podeszła do jego biurka.
- Mogli byście zostawić nas samych?- Zwróciła się słodko do służby nie spuszczając wzroku z zaskoczonego Luffiego.
- Pani…- ukłonił się mężczyzna z makijażem. Jego twarz wyrażała niesamowity ból.
- Zoro, słyszałeś prawda?- Czarnowłosy uśmiechnął się od ucha do ucha. To była jego szansa. Vivi spadła mu z nieba. Przynajmniej nie musiał szukać wymówki by jego prywatny ochroniarz spuścił z niego oko.
Zielonowłosy niechętnie opuścił pomieszczenie wraz ze sługą dziewczyny.
Zostali sami. Już Luffy miał się zerwać po worek swoich rzeczy, które miał przyszykowane pod łóżkiem i wyskakiwać przez okno, ale Vivi niespodziewanie usiadła na jego kolanach co niezmiernie go zaskoczyło.
- Co robisz?
- Naprawdę mnie nie chcesz?- Zapytała go i zarzuciła mu ręce na szyję, patrząc intensywnie w oczy.- Może udałoby mi się to zmienić…?- Przysunęła swoje usta do jego pozostawając jeszcze w bezpiecznej odległości.
Luffy pomrugał kilka razy powiekami by ogarnąć sytuację. W końcu powiedział rozbawiony.
- Nie umiesz grać.- Uśmiechnął się.
- Dlaczego uważasz, że gram?- Zapytała na chwilę tracąc panowanie, ale szybko wracając do wcześniejszej postawy.
- Ręce ci drżą.- Czuł na karku delikatne zimne i spocone dłonie. Nie musiał zgadywać tego, że dziewczyna strasznie się boi. Jedynie oczy były najbardziej przekonujące, ale już po chwili widział w nich jedynie poniesioną porażkę.
Dziewczyna zsunęła się z jego kolan i usiadła na podłodze opierając się o biurko.
- Naprawdę była byś do tego zdolna? – Zapytał ją.- Kazali ci tu przyjść?
- Jestem tu z własnej woli. Przyszłam cię jakoś przekonać… – Powiedziała wstydząc się siebie.
-Dlaczego?- Zapytał księżniczkę.
- A dlaczego ty przeciwstawiasz się woli ojca?!- Krzyknęła. Wstała by patrzeć na Luffiego z góry. – Dlaczego jesteś taki spokojny gdy nad naszymi krajami wiszą czarne chmury?! Naprawdę nic cię to nie obchodzi?! Wiele ludzi może przez twoje samolubstwo stracić życie!
Luffy patrzył w te pełne furii spojrzenie. Wstał również, ale podszedł do swojego łóżka i pochylając się, zaczął wygrzebywać spod niego swój bagaż. Dziewczyna kontynuowała.
- Nic nie rozumiesz. Jeśli nie połączymy sił, to będziemy skazani na najazdy wrogich państw, lub rozbójników. Mój kraj nie jest wystarczająco silny i szybko zostalibyśmy zniszczeni. Dlatego muszę to zrobić. Nawet jeśli muszę za ciebie wyjść mimo, że nie chcę. – Mówiła nie zwracając uwagi na to co robi książę.- Ty też powinieneś to rozważyć.
Luffy dalej jej nie odpowiadał mimo, że słuchał uważnie.
- Mojemu ojcu urodziłam się tylko ja…- Mówiła dalej Vivi siadając na skraju jego łóżka i wpatrując się w ciemne niebo za oknem i gwiazdy.- Nie mogę sama rządzić państwem. Ludzie nie zaakceptują kobiety jako swojej władczyni… Uważają, że jestem słaba. – Zagryzła wargę i łzy napłynęły jej do oczu. – Nie mam wyboru. Muszę ochronić swój kraj.
-Spełniając oczekiwania innych nigdy nie będziesz dobrym władcą.- Powiedział w końcu Luffy.
- Tobie łatwo mówić. Ty bez problemu zasiądziesz na tronie. Ja jestem na straconej pozycji, bo samo to, że jestem kobietą  już czyni mnie gorszą!
- To im udowodnij, że tak nie jest.
- Chyba nie wiesz co mówisz. – Zaśmiała się.
- Nic nie zmienisz, jeśli nic nie zrobisz.
Vivi patrząc na niego odkryła, że jest strasznie poważny. Zdziwiła ją ta postawa. Przy obiedzie nie dostrzegła w nim takich cech charakteru. Dopiero teraz zauważyła, że chłopak trzyma w ręku niewielki pakunek i przewiesza go sobie przez ramię.
- Co robisz?- Zapytała zaczynając się domyślać.
- Spadam stąd. Nie mam zamiaru spędzić tu reszty życia.- Poszedł na taras.
- Nie możesz!- niebieskowłosa chwyciła go za ramię spanikowana.- Jesteś następcą tronu! Kto będzie rządził państwem jeśli nie ty?!
- Kogoś znajdą.- Wyrwał swoją rękę.
- Nie pozwolę na to!- Stanęła naprzeciw niego rozkładając ręce i oddzielając go od barierki balkonu.
Luffy się uśmiechnął. Gdy tylko zrobił krok do przodu dziewczyna uderzyła go z pięści w twarz.
Uderzenie nie było silne i następne również nie zdołało nim zachwiać.
- Nie możesz odejść…- Mówiła przez łzy dziewczyna. – Nie możesz nas zostawić w takiej sytuacji!
- Nie jestem wam wcale potrzebny.- Powiedział szczerze Luffy. Położył jej ręce na ramionach i spojrzał w zapłakane oczy.- Jeśli nie ty będziesz decydować o swoim życiu to nigdy nie będziesz szczęśliwa. Jak masz rządzić państwem skoro w siebie nie wierzysz?- Zapytał zszokowanej dziewczyny. Minął ją i wskoczył na balustradę.
- Więc ty stawiasz własne szczęście ponad szczęście swojego kraju?- Zapytała księcia.
- Chronię je jedynie przed katastrofą. Shishishishi… – Czarnowłosy zaśmiał się i obejrzał ostatni raz na dziewczynę.- Zostawiam wszystko w twoich rękach. Na razie! – I zeskoczył w ciemność.
Vivi z jednej strony czuła gniew wobec niego a z drugiej podziw, że odważył się na taki krok. Zdawała sobie sprawę że ten chłopak całkowicie nie nadawał się na władcę mimo, że wyróżnia się silnym charakterem. Niestety nie wyobrażała sobie reszty życia u jego boku. Rzeczywiście do tej pory czuła się nic nie wartą kobietą, która może tylko patrzeć jak jej dom zamienia się powoli w ruinę. Oglądała jak wszyscy podejmują decyzje za nią. Choć bardzo chciała, nikt nigdy nie pozwolił jej niczego zmienić ani nie dopuszczał do głosu pomimo wielu pomysłów, mówiąc że kobiety nie powinny się interesować takim rzeczami. Nikt nigdy na niej nie polegał i nic nie zostawił w jej rękach. Nikt w nią nie wierzył prócz jednej osoby która stała teraz za drzwiami i cierpiała katusze wiedząc co tu może się dziać. Serce jej się ścisnęło.
- Jesteś rozkapryszonym bachorem Monkey D. Luffy!- Krzyknęła za nim uśmiechnięta Vivi.
Zobaczyła małe światełko w tunelu swojego życia.

Następny rozdział 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz