Zoro czekał w swoim samochodzie.
Silnik cicho pracował. Tym razem nie pozwoli Sanjiemu wracać na piechotę. O
nie. Nie po ostatnim. Kiedy zobaczył go w tym stanie miał ochotę otulić go
ramionami i już nigdy nie puścić. Może rzeczywiście rana nie była na tyle
poważna, żeby jechać z nią do lekarza, ale i tak się martwił. Do tego
wczorajszy wieczór…
Nie wiedział co ma myśleć.
Od tamtego czasu nie mógł się na
niczym skupić. Wiedział już czego chce. Wczoraj wyraźnie to pokazał. Trochę go zraniło to odrzucenie.
Zwłaszcza, że potem nie wrócili do tematu. Początkowo myślał, że wszystko
skopał, ale potem ta propozycja wyjazdu…
Może on mnie sprawdza…?
Pomyślał o jego starym związku i o
Ace’e, który ostatnio u nich był.
Co oni robili w tym samochodzie? O
co w tym wszystkim chodzi?
Musi jakoś to z blondyna wydusić,
jak nadarzy się okazja.
Sanji zamykał restaurację i prawie w
podskokach dotarł do auta. Miał bardzo dobry humor.
- Podrzucić?- Zapytał Zoro
podziwiając ciało kucharza.
- A dokąd pan jedzie? - Sanji oparł
się zmysłowo o dach samochodu.
- A dokąd sobie pan życzy? - Roronoa
zadrżał. Niesamowicie go podjarała ta wymiana zdań.
Blondyn wskoczył na siedzenie i się
wygodnie rozsiadł.
- Jak głowa? - Zoro popatrzył na jego
opatrunek.
- Dziękuję, dobrze - Blondyn miał
ochotę rozpłynąć się z tych czułości.
- A jak w pracy? - Zapytał
zielonowłosy ruszając.
- Mnóstwo gości, dużo roboty.
Tęsknię za zielonym murzynem, który mi mył podłogi- Zaśmiał się Sanji.
- Czemu sobie kogoś dodatkowo nie
zatrudnisz? - Zoro nie umknęła uwaga.
- W sumie zastanawiam się nad tym …
– Popatrzył zamyślony na przemykający za oknem krajobraz - A jak u ciebie?
- Miałem bójkę między uczniami.
Kilka zadrapań i rozcięta warga. Po za tym spokojnie.
- Często masz tam takie incydenty?
- Od czasu do czasu. Dzieciaki
bardzo poważnie traktują rywalizację.
- A pracujesz sam czy…? - Sanji
postanowił go trochę podpytać jak wygląda sprawa z dziewczyną.
- Przy starszych razem z Tashigi.
Wykonujemy często próbne pokazy.
- Aha - Blondyn nie był
zachwycony. Przypomniał sobie jak trenowali i dziewczyna znalazła się w jego
ramionach. Nie mógł znieść, że takich sytuacji mogło być więcej. Miał nadzieję,
że te pokazy dostarczały jej chociaż niezłych siniaków.
Nagle coś zabrzęczało mu w kieszeni.
Spojrzał na telefon.
Cholerny Ace.
Drugi raz już do niego dzisiaj
dzwoni. Odrzucił połączenie. Musi następnym razem pamiętać, żeby zablokować
jego numer. Zdenerwował się.
Zoro kątem oka to widział.
- Możesz przecież odebrać.
- Nie mam ochoty.
- Ktoś ci znowu zalazł za skórę?
- Ciągle ta sama osoba.
- Ace? – Zoro trochę to zdziwiło,
ale pozytywnie.
- Przepraszam za jego ostatnie
zachowanie…- Sanji zrobił się czerwony. Chciał się trochę wytłumaczyć. Miał
wrażenie, że nawet musi. – Nie wiem co w niego wstąpiło.
- Czyli wy…?
- Nie, w żadnym wypadku.
- Rozumiem.
Nastała cisza. Sanji zastanawiał się
czy to było dla Zoro ważne. Spojrzał na niego kątem oka ale jak zwykle miał
problem by coś wyczytać z jego twarzy. Myślał jednak, że ostatnio było trochę
zamieszania z piegowatym i cieszył się, że to naprostował.
Jego serce nie mogło się uspokoić. Nie chciał zniechęcić Zoro do kolejnych ruchów. Trochę się
tego obawiał po ostatnich wydarzeniach. Do tego ta sałatka z rana… Naprawdę się
tego nie spodziewał. Ten glon go nieustannie zaskakiwał. W takich chwilach
miał wrażenie, że jest dla niego naprawdę kimś więcej. Starał się.
Albo to była jego wyobraźnia.
Był podniecony. Jak każdego dnia z
resztą kiedy widział ten cudowny profil. Gdy Zoro zmieniał biegi, miał ochotę
zamienić skrzynię na swoje kolano. Miał ochotę usiąść na niego okrakiem i
całować po szyi. Zdjęć mu koszulkę i błądzić dłońmi po jego nagim torsie. Bawić
się jego kolczykami. Wsunąć rękę w jego spodnie…
Otrząsnął się ze zbereźnych myśli.
Musiał szybko zmienić ich tor bo zaczęło mu się robić ciasno w pewnym miejscu.
- Czy to ty naprawiłeś szafkę w
łazience? - Sanji sobie przypomniał kolejną miłą rzecz.
- Ta, wkurzała mnie - Zoro starał się
wyglądać obojętnie ale poczuł się doceniony –Jak masz coś jeszcze do
naprawienia to mów.
Tak… moje złamane serce. Popatrzył na niego blondyn.
- Dam znać. Mogę zapalić? - Zapytał
się i wyjął zapalniczkę.
- Proszę bardzo.- Zoro uchylił mu
okno – Dogadałbyś się z moim szefem. Oboje palicie jak smoki. Tylko że on
cygara.
- Właściciel szkoły dojo pali? -
Sanji jakoś nie mógł w to uwierzyć.
- Taki kucharz jak ty, pali?
- Okej…- Blondyn parsknął śmiechem
i odpalił papierosa. Zarumienił się lekko.
- Opowiesz mi coś o jutrzejszym
wyjeździe?
- Ach! Najważniejsze. Pierwsze
pytanie. Możemy jechać albo twoim autem, albo z Robin i Frankym przyczepą -
Przypomniał sobie, że jeszcze nie poruszyli tego tematu.
- Jasne, że moim - dla Zoro było to
oczywiste. Blondyn uśmiechnął się lekko i kontynuował.
- Okej, pytanie numer dwa. Czy nie
przeszkadza ci spanie pod namiotem, dzikie zwierzęta i kiełbasa z ogniska?
- Oczywiście, że nie.
- No to nic więcej nie musisz
wiedzieć. Będę cię jutro kierować, bo chyba nawet z mapą dojechalibyśmy na
Alaskę.
- Bardzo śmieszne. Jakby drogi nie
były tak kręte jak twoja brew…
Chwilę się drażnili. Oboje jednak
mieli dobre humory.
Dotarli do domu. W mieszkaniu każdy
zajął się pakowaniem.
Sanji wyjął torbę podróżną i rzucił
na łóżko. Zaczął przeglądać swoją szafę. Pogoda miała im bardzo dopisać, ale
jak to zwykle bywa - nigdy nic nie wiadomo. Kucharz był podekscytowany. Nie mógł
się tego wyjazdu doczekać. Już za parę godzin będą w podróży. Nie było to
bardzo daleko, ale wyruszali jeszcze przed świtem, by dotrzeć jak najszybciej na
miejsce.
Gdy miał już pełną torbę, zajrzał do
niego Zoro.
- Gotowy?
- Tak, a ty?
- Też. Pokaż opatrunek - Zbliżył się
do niego i dotknął jego skroni.
Sanji przełknął ślinę. Usiedli na
łóżku. Poddawał się całkowicie wszystkim zabiegom. Zoro delikatnie zmieniał
bandaże i odgarniał jego włosy. Było to niesamowicie przyjemne.
Zauważył, że odkąd zielonowłosy
chciał go pocałować, oboje mają pewne opory z patrzeniem sobie w oczy. Gdy
któryś z nich przyłapał drugiego na spojrzeniu, od razu odwracał wzrok
speszony.
Blondyn oddałby wiele, żeby sytuacja
z wczoraj się powtórzyła. Zareagowałby inaczej.
- Gotowe.
- Dzięki - Sanjiemu trudno było się
skupić bo jego łóżko przyjemnie zachęcało do jego wykorzystania.
Ostatnio byli przesadnie dla siebie
mili. Ciekawiło go, czy to wynik zbliżania się do siebie czy po prostu
grzeczność.
Nagle odezwał się dzwonek do drzwi.
Oboje podskoczyli zaskoczeni.
- Spodziewasz się kogoś?
- Nie.
Sanji wstał i poszedł otworzyć
niezapowiedzianemu gościowi. Już miał pociągnąć za klamkę ale się zawahał.
Spojrzał jeszcze przez lufcik i odetchną z ulgą. Otworzył drzwi.
- Dobry wieczór - Odezwał się
ciemnoskóry, chudy chłopak.- Nie przeszkadzam?
- Jasne, że nie! Wchodź - Sanji
uchylił drzwi i wpuścił gościa. Zoro wyszedł z pokoju zainteresowany i machnął
ręką na przywitanie. Przypomniał sobie, że widzieli się na imprezie.
- Herbaty, kawy? - Blondyn podszedł
do czajnika.
- Może być kawa - Czarnowłosy usiadł
na kanapie i zaczął grzebać w torbie.
- Co cię sprowadza, Law? - Kucharz
krzątał się w kuchni.
- Przeczytałem już książki i
zwracam - Położył trzy obszerne tomy na stolik. – Tak jak przewidywałeś, bardzo
mi się podobały.
- W takim razie bardzo się cieszę. A
jak tam w pracy?
- Dużo pacjentów. Padam z nóg. Co ci
się stało w głowę?
Gawędzili sobie chwilę. Zoro usiadł
z nimi ale nie za bardzo miał jak się wtrącić. Lustrował gościa od góry do dołu
i znów naszło go uczucie zazdrości. Ostatnio czuł, że chciał mieć Sanjiego
tylko dla siebie. Nie mógł zdzierżyć przede wszystkim tego, że rozmawiał z
innym facetem. Po za tym jakoś nie podobał mu się ten koleś.
- Mieszkacie razem? - Zapytał nagle
Law.
- Tak, od niedawna.- Wytłumaczył
Sanji.
- Coś takiego, nigdy nie
proponowałeś tego nikomu. Nawet z Ace’m…
- Taaaak…. Tak wyszło… - Sanji
przerwał mu szybko, cały czerwony. Podrapał się z zakłopotaniem po karku.
Zoro otworzył szeroko oczy. Czy on
dobrze zrozumiał?
Law chyba zauważył, że trochę palnął
jak pijany zając w sztachetę, więc postanowił dłużej nie siedzieć i wstał do
wyjścia.
- Dobra, będę leciał bo muszę
jeszcze coś załatwić.
Pożegnali się i Sanji zamknął drzwi.
Starał się nie patrzyć na Zoro. Pozbierał filiżanki i poszedł je myć do zlewu.
Czerwień paliła jego policzki. Tak, to prawda, nigdy nie zaproponował wcześniej
Ace’owi mieszkania. Często spędzali wspólne noce ale nigdy nie dał mu swoich
kluczy. Teraz właściwie zaczęło go zastanawiać dlaczego.
Poczuł nagle za sobą kroki. Zamarł.
Ręka Zoro przemknęła pod jego lewym bokiem i postawiła mu do zlewu jeszcze
jedną filiżankę.
- Zapomniałeś o jednej.
- Dzięki - Sanjiemu zrobiło się
gorąco gdy odbierał od niego naczynie.
Zielonowłosy stanął sobie koło niego
i patrzył mu na ręce. Blondyn dodatkowo się peszył.
Zauważył nagle Zeffa, który podszedł
do Roronoy i zaczął ocierać mu się o nogi.
Ze zdziwienia prawie zgubił szczękę.
- Powiedz mi jak ten kot mógł się
przekonać do człowieka, który wyrzucił go z szóstego piętra?- Kucharz z
niedowierzaniem patrzył na to zjawisko.
- Coś ci pokażę - Odezwał się wesoły
Zoro. Chwycił zwierzę, podniósł do góry i rzucił nim przez pokój.
Sanji patrzył jak jego pupil ląduje
miękko, odbijając się na kanapie i gdy się ogarnął, przybiegł szybko pod
nogi zielonowłosego i usiadł, wyczekując kolejnego rzutu.
- Twój kot lubi latać - Zoro wziął
futrzaka na ręce i zaczął głaskać. Zwierzę nie miało nic przeciwko.
- Coś takiego… - Sanji patrzył na tę
rozkoszną chwilę. Jak on by chciał się zamienić miejscami… – Jeszcze zacznie
cię kochać bardziej ode mnie - Zaśmiał się.
- To go rozczaruję, bo mam już kogoś
na oku - Zoro spojrzał na niego wymownie.
Kucharza piorun strzelił. Jeśli wcześniej się rumienił to to było nic w porównaniu do tego. Co się z
nim dzieje do cholery?! Zachowuje się jak jakaś zawstydzona panienka. Ten koleś
go całkowicie onieśmielał. Chciał coś odpowiedzieć, ale nie mógł. Całkowicie go
sparaliżowało.
Roronoa nagle wypuścił kota i
podszedł do Sanjiego, który zamknął oczy. Czy teraz go pocałuje? Tak bardzo
tego chciał. Poczuł jednak coś innego.
Zoro pocałował go w czoło.
- Dobranoc - Powiedział z zalotnym
uśmiechem na ustach i poszedł do swojego pokoju zadowolony z reakcji Sanjiego.
Blondyn stał tak jeszcze nieruchomo
przez piętnaście minut i dopiero później zdołał się ruszyć i mruknąć coś
niezrozumiałego w odpowiedzi do siebie.
Tej nocy zrobił to ze sobą trzy
razy, powstrzymując się przed zajściem do drugiej sypialni. Jeśli Zoro nie
przeleci go na tym wyjeździe to sam zaciągnie go w krzaki i zgwałci, nie
zważając na jego reakcję.
***
Sanji nie zmrużył nawet oka. Leżał
patrząc się w sufit, aż w końcu zdecydował się wstać godzinę wcześniej. Był za
bardzo podekscytowany. To już było pewne. Zoro jest zainteresowany. To jest już
tylko kwestia czasu. Chodził niespokojny z kąta w kąt. Zrobił sobie śniadanie i
przy okazji temu chlorofilowi też. A co. Ze szczęścia miał ochotę nawet śpiewać.
Energia go rozpierała. Od czasu do czasu zerkał na śpiący obiekt swoich
westchnień na którym spał spokojny Zeff. Był zaskoczony, że zdołali się tak
polubić.
Przed wyjazdem postanowił się
jeszcze wykąpać. Tam będzie problem, bo do swojej dyspozycji będą mieli jedynie
mały strumień, dlatego trzeba się dobrze wyszorować.
Szczęśliwy rozebrał się i wskoczył
pod prysznic. Już miał odkręcić wodę gdy ujrzał na kranie coś, czego
nienawidził najbardziej na świecie.
Jak oparzony wyleciał z brodzika,
potknął się i upadając, chwycił się sterty ręczników na których stał kosz z
praniem, który obił się o metalową szafkę. Narobił niezłego hałasu. Klnąc,
wyplątywał się z brudnych prześcieradeł.
- Co ty wyprawiasz, głupi kuku? - Zoro
wszedł bez ogródek do łazienki.
Sanji zakrył się szybko zawstydzony.
- Nic! Wyjdź, nie jesteś tu
potrzebny!
- A co ci to przeszkadza? -
Zielonowłosy zauważył, że jego przyjaciel jest goły i się zaśmiał.- Ty mnie już
mogłeś widzieć nagiego, ale ja ciebie nie?
- Spadaj! To co innego - Rumienił
się Sanji.- Nie moja wina, że lunatykujesz z gołym tyłkiem.
- Dobra, dobra nie denerwuj się
tak - Zoro się śmiał i próbował odgadnąć, co mogło Sanjiego sprowadzić do
parteru. Wszedł do łazienki i się rozglądał.
- Hej! Mówiłem coś! - Sanji był
wkurzony. Czuł się całkowicie nagi przy tym kretynie. Mimo, że leżała na nim
sterta prześcieradeł.
- Nie mów mi, że to to? - Po torze
lotu blondyna spojrzał najpierw na prysznic. Wskazał na kurek od kranu.
Sanji miał dosyć wstydzenia się przy
tym człowieku.
- Dzidzia boi się pajączka? -
wyszczerzył się Roronoa potwierdzając swoje przypuszczenia.
- Zamknij się, frajerze! - nienawidził
takich określeń.
Zoro ściągnął ośmionogie stworzenie
i schował w dłoniach.
- Hej… co masz zamiar z tym zrobić? -
Sanji momentalnie zbladł do koloru prześcieradła.
- Spokojnie! Idę go wypuścić –
Zielonowłosy minął go i ruszył na balkon - Jeszcze przez niego coś sobie
zrobisz.
- Bardzo śmieszne… - Sanji wstał i
zamknął drzwi. Puścił sobie od razu lodowatą wodę by trochę ochłonąć z emocji.
Po tym jak Zoro też się wykąpał i
zjadł śniadanie byli gotowi do zejścia na dół. Spojrzeli nagle po sobie.
- Co to za kapelusz kowbojski? -
Wskazał Zoro na jego głowę - Czerwona marynarka?
- To samo mogę powiedzieć o twojej
chuście w kwiaty - Pomyślał, że Zoro ostatnio za bardzo szaleje na zakupach - A
to zielone na biodrach idealnie pasuje ci do włosów - podsumował go
uśmiechający się blondyn. (wygląd z filmu Strong World)
Powymieniali się kuksańcami, znieśli
swoje torby i wsiedli do samochodu.
- Ciepło jest, nie? - Zielonowłosy
skomentował temperaturę.
- Oby w nocy było tak samo -
Pomyślał Sanji.
- Najwyżej się do mnie przytulisz -
Zagadał go zalotnie Zoro.
- To się jeszcze okaże -
odpowiedział mu uśmiechając się blondyn. Podobał mu się ten flirt. Cały czas
miał przyjemne dreszcze.
Stwierdził ze zdziwieniem, że dach
się otwiera.
- Co jest? - zapytał miło zaskoczony.
- Nie będziemy się dusić - Zoro
zaczął wycofywać. Miasto było takie spokojne o tej godzinie. Jego samochód
narobił niezłego hałasu.
Sanji pokierował go na główną drogę,
która praktycznie prosto biegła do ich celu. Był podekscytowany. Wiatr
rozwiewał jego włosy. W towarzystwie Zoro czuł się cudownie. Wykonał jeszcze
krótki telefon do Nami by upewnić się, że też są w drodze.
W radiu grała wesoła muzyka. Blondyn
odpalił papierosa.
- Długo będziemy jechać? - Zapytał
Roronoa.
- Jakąś godzinę. Po drodze
umówiliśmy się wszyscy na stacji benzynowej na krótki postój.
Podróż mijała im przyjemnie.
Opowiadali sobie różne anegdoty ze swojego życia i od czasu do czasu wtrącili
coś kąśliwego.
Zoro pruł jak szalony i na miejsce
dojechali o wiele wcześniej niż reszta. Słońce właśnie wstawało znad horyzontu.
Chwila była iście cudowna. Sanji wyciągnął się na siedzeniu.
- Jesteśmy pierwsi - Zoro zajechał
na parking - Mamy jeszcze trochę czasu.
- W dobrym towarzystwie szybko
płynie - Sanji zarzucił ręce za oparcie i zsunął delikatnie kapelusz na oczy.
- Mówisz o mnie? - Zielonowłosy
wyłączył silnik i też rozsiadł się wygodnie. Odezwało się burczenie jego
brzucha - Mamy jakieś jedzenie? - zapytał zawstydzony.
- Co ty byś beze mnie zrobił? -
Blondyn obrócił się i sięgnął po swój plecak. Wyciągnął pięknie zapakowane
onigiri.
Zoro wyciągnął swoją łapę, ale nie
zdążył chwycić swojego przysmaku.
- Nie ładnie. Co się mówi? - Sanji
schował jedzenie za siebie. Stwierdził, że też się trochę podrażni. To
niesprawiedliwe, że tylko on tak reaguje na to wszystko.
- To ci nic nie da. I tak je
zdobędę - Roronoa przyjął bojową pozycję. Z błyskiem w oku wpatrywał się w
blondyna.
- To mnie najpierw złap - Sanji wyskoczył
z auta. Zoro nie potrzebował zaproszenia. Wysiadł ze spokojem i oboje zaczęli
biegać wokół samochodu jak małpy, robiąc co rusz jakieś zwroty. Śmiali się przy
tym jak nienormalni. W końcu zielonowłosy przeskoczył przez samochód i dopadł
Sanjiego który jeszcze próbował się bronić, ale wylądował w trawie. Jedzenie
jednak uchronił przed upadkiem.
- No i co? Warto było ze mną zadzierać? - Zoro
wyciągnął do niego rękę.
- A co? Źle się bawiłeś? - Blondyn
przyjął pomoc i ciepły prąd przeszył jego ciało przy zetknięciu ich dłoni.
Zielonowłosy pociągnął go celowo mocniej by ten zatrzymał się bardzo blisko
niego.
- Wybornie.
Kucharz podziwiał jego oczy które zabłysły stalowo.
Ta bliskość odebrała mu dech w piersi. Serce chciało wyskoczyć i tańczyć
kankana, a jego męskość… No cóż. Wiadomo czego chciała.
Żeby rozładować trochę chwilę, wyjął
jedno onigiri i wpakował zaskoczonemu przyjacielowi do ust.
- Masz nagrodę - zaśmiał się widząc
jego komiczną minę. Przez tę chwilę miał ochotę zatrzymać cały świat. Mógłby tu
zostać z tym glonem już do końca życia i jeszcze dłużej gdyby tylko mógł.
Słońce delikatnie świeciło im w twarze i wiatr pachniał nadchodzącym latem.
Nagle z piskiem opon dojechał do
nich Luffy z Nami. Na tylnych siedzeniach zobaczyli Usoppa i jego dziewczynę
Kayę. Wszyscy wysiedli i dołączyli do przyjaciół.
Nami od razu chwyciła Sanjiego za
rękaw i zabrała go niby dla towarzystwa na stację, by kupić wodę.
- Co masz taką minę? Opowiadaj!
- Nami… - Gdy oboje znaleźli się poza
zasięgiem wzroku całej reszty, blondyn przystanął i spojrzał poważnie na przyjaciółkę,
która trochę się zaniepokoiła.
- Zakochałem się.
Dziewczyna pisnęła. Nie posiadała się z
radości i go uściskała. Tak bardzo chciała, żeby blondyn spotkał w końcu kogoś dla siebie.
Pamiętała jak bardzo jej przyjaciel przeżywał ostatni związek i jakie to były
dla niego trudne chwile. Teraz stał przed nią promienny, całkowicie odmieniony
chłopak. Łzy napłynęły jej do oczu. Stłumiła jednak wybuch entuzjazmu i z całym
uczuciem ścisnęła swojego kucharza.
- Tak się cieszę, Sanji.
- Tak bardzo, cholernie, beznadziejnie
się zakochałem - Przytulał rudowłosą. Był taki szczęśliwy. Miał ochotę skakać i
tańczyć – Tak dawno się tak nie czułem.
- Wiem Sanji… Wiem - Przyjaciółka
drżała i cieszyła się razem z nim.
- Piękna, czemu płaczesz? - Kucharz
starł jedną łzę spływającą po jej policzku.
- Głupku, przez ciebie - Pacnęła go
w ramię.- W końcu jesteś szczęśliwy.
Gdy oboje doszli z sobą do ładu,
dołączyli do reszty. Zajechał również Franky z Robin i gdy wszyscy byli gotowi,
ruszyli w dalszą część podróży z wielką przyczepą na czele.
- To jest przyczepa?! - Zoro nie
potrafił się nadziwić rozmiarom pojazdu.- To jakiś pałac, nie przyczepa!
- To dzieło Frankiego.- Sanji
patrzył z podziwem. Rok wcześniej była dwa razy mniejsza. Teraz zaszalał. Był
ciekawy co takiego suuuupwerowgo będzie miała w tym roku.
Następny rozdział
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz