sobota, 13 czerwca 2015

Przypadek czy przeznaczenie? 6



     Zeff otworzył jedno oko. Zaczynała się Jasna Pora. Człowiek z zielonym futrem na głowie znajdował się w pomieszczeniu, gdzie dostawał jedzenie. Zaniepokoił go dziwny zapach.
     W powietrzu unosiło się Szare Gryzące. To pojawiało się zwykle z Jasnym Kąsającym dlatego nie mógł zrozumieć, skąd się wzięło bez niego. Przeciągnął się jeszcze zaspany i zaczął miauczeć jak to miał w zwyczaju. Wysoki bezogoniasty fuknął na niego z góry. Gdyby nie Żółte Wiszące, już dawno zatopiłby swoje pazury w jego nagiej skórze.
     W tym momencie dołączył na nich Pan. Zaczął warczeć na Wysokiego zielonofutrzastego i rozganiać Szare Gryzące. Wskazywał na źródło nieprzyjemnego zapachu i był zły.
     Zeff’owi w brzuchu burczało, dlatego dalej zawodził, by zostać zauważonym. Zdał sobie jednak sprawę, że Wysokie bezogony zajęte są ryczeniem na siebie. Nie podobało mu się, że nie zyskał uwagi i postanowił się spsocić. Wskoczył bezkarnie na stół w kuchni i dalej miauczał. Jego  próby dalej nie skutkowały. Tym bardziej zły, zaczął wywracać stojące na stole rzeczy. Zdwoił potęgę swoich strun głosowych. Tym razem poskutkowało. Niestety nie tak jak chciał.
     Zielony bezogon chwycił go za kark i uniósł w powietrze. Nim się zorientował, już leciał przez pokój. Nie było to dla niego nowością bo często tak się działo. Zawsze upadał na cztery łapy i obrażony szedł na swoje nowe zapchlone posłanie. Tym razem jednak zamiast na dywan, trafił o dziwo na twarde kafelki po których ślizgały mu się pazury. Nie zdążył uchwycić się powierzchni i nagle zaczął spadać znowu, tylko dłużej.

     - Porąbało cię?! Zabiłeś mi kota! - Wrzeszczał Sanji biegnąc jak szalony po schodach na zewnątrz.
     - Chciałem go tylko wystawić na balkon! - Zoro leciał za nim. Modlił się, żeby te parszywe kocisko przeżyło. Inaczej będzie mieć przejebane.
     - Chyba wyrzucić!
     - Kurwa, no nie sądziłem, że się nie zatrzyma!
     - Czy ten kot wygląda jakby miał powietrzne hamulce?!
     - Ujadał jak pojebany! Co miałem zrobić?
     Wybiegli na podwórze. Dyszeli. Dotarli pod rzędy balkonów. Kota ani śladu.
     - Widzisz? Nie ma go - Ucieszył się Zoro, nie znajdując zmaltretowanego trupa.
     - Według ciebie to dobrze?! - Sanji przetarł twarz. Oboje byli w piżamach. Nie dość, że miał z tym głupim marimo sprzeczkę o spalone grzanki w tosterze to jeszcze to – Mam go teraz szukać po całym Tokio?
     - Może sam przyjdzie? -  Zielonowłosemu kamień spadł z serca, ale dalej się niepokoił. Gdzie futrzak mógł zniknąć? W ogóle ja to możliwe że przeżył?
     - Wątpię. Jest pewnie przerażony - Sanji zmartwił się. Do tego zaraz musi wychodzić do pracy a tu nagle takie coś…
     - Ok, poszukam go… - Zoro poczuł się zobowiązany. Po za tym było mu głupio. Co jak co, ale wywalił tego kota z szóstego piętra.
     - A ty nie masz pracy? - zdziwił się blondyn.
     - Zwolnię się dziś, trudno - Wzruszył ramionami. Miał nadzieję, że nie będzie miał kłopotów.– Tylko włożę jakieś ciuchy zamiast piżamy.

     Rozeszli się w różne strony. Zoro zaczął przeczesywać okolicę. Przeszedł pół osiedla. Po południu był już zmęczony. Miał odrapaną twarz i ramiona od buszowania w krzakach. Dodatkowo miał wrażenie, że chodzi w kółko, ale tylko przez chwilę. Nagle zadzwonił jego telefon. Odebrał.
     - Jak tam poszukiwania? - Odezwała się dziewczyna po drugiej stronie.
     - Nie ma gnoja - Zoro tracił cierpliwość. Tak jak wcześniej mu współczuł tak teraz wolałby żeby ten kot był martwy.
     - Może przyjechać ci pomóc? - Zaoferowała się Tashigi.
     - Dam sobie radę, nie mu…
     - We dwójkę zawsze mamy więcej szans! - Niebieskowłosa nie dawała za wygraną.
     - Jak chcesz - Nie wiedział co powiedzieć więcej.
     Rozłączyli się.
     Czekał na nią w pobliskim parku. Miał mieszane uczucia co do tej dziewczyny.
     Podobał się jej. Był tego pewny. Wystarczyło jedno wyjście do kawiarni i ciągle robiła do niego maślane oczka. Nie wiedział, co o tym myśleć. Nie pomagało mu to, że była prawie kropka w kropkę Kuiną. Za pierwszym razem próbował sobie tłumaczyć, że tylko mu się wydaje, ale teraz nie mógł na nią inaczej patrzeć. Różniło się tylko to, że tym razem on był lepszy w walce mieczem.
     Westchnął. Przez nią wracały do niego wspomnienia. Nawet wyjął z dna torby stare zdjęcie, żeby móc te dwie dziewczyny od siebie odróżnić.
     Czy jemu też się podobała? Zastanawiał się nad tym. Czuł do niej coś na znak sympatii, ale to było chyba wszystko. Nawet jeśli przypominała mu jego starą dziewczynę. Po za tym, to było dawno i już zdążył się z tym pogodzić i oswoić.
     Problem stanowiło dla niego teraz coś innego.
     Gdzie jest kot tego cholernego kucharza!
     Czuł, że to jest teraz kwestia życia i śmierci.
     Nie mógł przecież wrócić z pustymi rękami. Sanji go zabije! Załatwił mu kota! Jak on mógł go wyrzucić przez balkon?! Już nie na żarty się stresował. Naprawdę ostatnio przesadzał. Blondyn ciągle się na niego o coś gniewał.
     Nie wiedział co myśleć. Irytował go ten człowiek, ale im więcej się sprzeczali, tym bardziej chciał przebywać w jego towarzystwie. To było dla niego nowe. Nie wiedział jak to się stało ale…
     Podobał mu się ten facet.
     Mimo, że wcześniej generalnie nigdy nie zwracał na żadnego uwagi.
     Może to była kwestia natury Sanjiego? Jakiegoś jego uroku? Zdarzało się że dłużej zawieszał na nim wzrok. Coś było w tym mężczyźnie takiego, co go przyciągało.
     Zaśmiał się. Przecież jest gejem, to logiczne, że przyciąga męskie spojrzenia. Ciekawiło go, dlaczego się nie zdziwił tak bardzo, gdy się o tym dowiedział. Co więcej, nawet się ucieszył. Przypomniał sobie też  reakcje blondyna gdy rozmawiali w bramie. Czy ja mu się też podobam? Zastanawiał się. W sumie ostatnio bardzo nadwyrężał jego cierpliwość, ale miał wrażenie, że nie są sobie obojętni.
     Przypomniał sobie urodziny u Luffiego. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Przyjemny dreszcz. Występ Sanjiego zrobił na nim piorunujące wrażenie. To był chyba przełomowy moment kiedy sam przed sobą się przyznał, że blondyn go kręci.
     Mimo tego wciąż się wahał. Żałował, że go więcej nie podpytał o tego całego Ace’a. Dlaczego koleś jeszcze do niego wydzwania, a on odbiera jego telefony? Nie dawało mu to spokoju.
     Z rozmyślań wyrwała go kobieca dłoń opadająca na jego ramię.
     - Śpimy? - Zapytała okularnica przysiadając się.
     Zoro prawie zapomniał po co tutaj przyszedł.
     - Kot! - Miał wrażenie, że zmarnował cały dotychczasowy czas. Zerwał się z miejsca i rozejrzał, jakby miał go zaraz zobaczyć.
     Dziewczyna się zaśmiała.
     - W porządku. W takim razie powiedz mi gdzie już byłeś i wznawiamy poszukiwania.
     Nie sadziła jednak, że dowiedzenie się tego będzie iście piekielnie trudnym zadaniem.


***

     Sanji kończył prace. Nie spodziewał się, że będzie miał taki ogrom gości. Cały czas martwił się o Zeff’a. Wiedział, że to jest przebrzydłe, głupie i stare kocisko, ale kochał go. Razem z nim przeżył największy głód swojego życia, kiedy nie starczało im pieniędzy na życie. Wtedy stało się coś, co na zawsze wyryło się w jego pamięci. Pamiętał jak za ostatnie grosze kupił pasztet (był tańszy niż puszka dla kota).  Nie miał już nic więcej, ale nie chciał pozwolić by ten zapchleniec umarł z głodu. Gdy podstawił mu miskę pod nos, ten nawet jej nie ruszył. Nie było to kiepskie jedzenie mimo wszystko. Nie mógł też nie być głodny. Nie jedli od trzech dni. Popatrzył na posiłek, na blondyna i poszedł spać na posłanie. Sanji być może sobie to wmówił, ale miał wrażenie, że kot oddaje mu swoją porcje. Zwierzak nawet nie kiwnął pazurem, gdy jego jedzenie razem z potokiem łez, znikło z miseczki.
     Tak. To były straszne czasy. Rzadko je wspominał, ale teraz, gdy Zeff zniknął, to cały dzień o niczym innym nie myślał.
     Miał za złe Zoro, że tak się z nim obszedł. Gdyby kot się znalazł, pewnie by teraz się z tego śmiał, ale jakoś nie mógł. Z drugiej strony naprawdę ten zwierzak momentami był wkurzający.
     Zamknął restauracje i ruszył na stacje. Mógł zadzwonić do Zoro, ale wiedział, że jeśli jeszcze nie ma odzewu to znaczy, że nic nowego się nie wydarzyło. Mimo tego miał nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Wieczór był tym razem bardzo ciepły. Aż przyjemny. Zbliżało się lato. Miał nadzieję, że na weekend też będzie taka ładna pogoda.
     Nagle ktoś złapał go za ramiona.
     Reagując odruchowo, okręcił się i już miał sprzedać delikwentowi niezłego kopa, ale go poznał.
     - Bu!- Szczerzył się Ace.
     To jest jakaś paranoja! Krzyknął Sanji w myślach. Skoczyło mu ciśnienie.
     - Nieźle cię nastraszyłem co? - cieszył się piegowaty.
     - Co ty tu robisz? - Blondyn odwrócił się na pięcie i zaczął szybciej iść w stronę stacji.
     - Gdzie idziesz? Mam samochód.
     - W dupę sobie wsadź ten samochód.
     - No daj spokój – dogonił go Ace.- Odwiozę cię.
     - Wieczór jest ładny, przejdę się - Sanji miał burzę mózgu. Nie podobało mu się to, że ostatnio ten typ ciągle się koło niego kręcił.
     - Przecież to tylko podwózka.
     Sanji wszedł na peron stacji. Pociąg już podjeżdżał.
     - Nie potrzebuję jej - Powiedział blondyn.
     - No nie wygłupiaj się, chodź - Ace zastawił mu wejście do pociągu.
     - Odczep się w końcu ode mnie i zejdź mi z drogi – Sanjiemu kończyła się cierpliwość.
     - Nie - Czarnowłosy nie odpuścił. Z błyskiem w oku wpatrywał się w blondyna.
     Sanji nie wiedział co ma zrobić. Tak go to wytrąciło z równowagi, że nie wiedział co myśleć. Nie chciał na stacji przepychać się ze swoim byłym. Do tego przypomniał mu się jego „stary Ace”. Ten sam w którym się kiedyś zakochał. Zaborczy, beztroski, drażniący i uśmiechnięty idiota. Co on teraz wyprawia? Czego on od niego chce?
     Drzwi się zamknęły.
     Co miał teraz zrobić? To był ostatni pociąg.
     - Jesteś wkurwiający - warknął blondyn i odpalił nerwowo papierosa.
     - To jak będzie? - zapytał Ace zadowolony z siebie.
     Blondyn okręcił się na pięcie i ruszył w stronę domu.
     - Na razie - rzucił na odchodnym.
     Piegowaty go wyprzedził i dosłownie koło stacji otworzył drzwi swojego samochodu.
     Przemyślał to skurczybyk jeden. Sanjiego szlak trafiał.
     - Wolę się przejść.
     Ace nie zamierzał odpuścić. Stali naprzeciw siebie mierząc się spojrzeniami. W końcu blondyn się poddał. Nie miał po za tym za bardzo wyboru. Zdenerwowany usiadł na miejscu pasażera. Wkurwił się jeszcze bardziej bo samochód nie zmienił się od tamtego czasu. Tylne siedzenia przywoływały gorące wspomnienia. Od razu po zajęciu miejsca pożałował swojej decyzji.
     Ruszyli.
     - Dalej nie rzuciłeś - Stwierdził Ace czując zapach dymu z ubrań.
     - I nie zamierzam - Pamiętał, że czarnowłosego zawsze drażnił jego nałóg. Z przyjemnością wyciągnął jednego papierosa i odpalił. Strzepywał pył złośliwie na tapicerkę.
     - Jak tam interes? - udawał, że nie widzi jego zachowania.
     - Podobno nie lubisz o tym słuchać - Sanji nie zamierzał być miły. Coraz bardziej stresował się sytuacją. Nie podobało mu się to wszystko. Ace najwyraźniej nie robił tego wszystkiego bezinteresownie.
     - Widzę jednak, że dobrze ci idzie.
     Może jeszcze mnie śledził? Blondynowi przeszło przez myśl.
     - Nie narzekam - Sanji próbował sobie przypomnieć, czy widział ostatnio za sobą jakiś podejrzanych typów.
     Światło ulicznych latarni co jakiś czas wpadało do środka samochodu, oświetlając ich twarze. Blondyn coraz bardziej czuł się nieswojo.
     Jeszcze tylko kilka ulic… kilka ulic…  
     - Kim jest ten twój współlokator? – Zapytał niby obojętnie Ace.
     - Nie twoja sprawa - Wkurzyło go to pytanie. Co to miało za znaczenie? I skąd o tym wiedział? Chociaż Luffy to ma akurat długi język.
     - Tak tylko pytam.
     Nagle Sanjiemu się wszystko rozjaśniło.
     A… Tu cię boli… Przypomniał sobie jak spotkali się jakiś czas temu wszyscy we czwórkę. Czyżby o to chodziło…? Nie mógł uwierzyć. Ace jest zazdrosny?! Ciśnienie mu podskoczyło. O nie, Zoro nie będzie w to wszystko zamieszany. Miarka się przebrała.
     - Czego ty ode mnie chcesz? - Zapytał blondyn wkurzony – Czemu nie możesz mnie zostawić w spokoju?!  - Tracił nad sobą panowanie - Masz pojęcie jak ja się wtedy po tym wszystkim czułem?!
     Zatrzymali się. Dotarli pod dom Sanjiego. Ace patrzył przed siebie tak, jakby go nie słuchał.
     - Masz pojęcie jak bardzo nie mam ochoty oglądać twojej twarzy?! - Krzyczał kucharz. – Jak ma ci to inaczej przekazać, co?!
     Nagle czarnowłosy zrobił coś niespodziewanego. Pochylił się w kierunku Sanjiego, który wycofał się maksymalnie w panice do tyłu. Ich twarze dzieliły centymetry. Blondyn szukał dłonią po omacku klamki, ale nie mógł jej znaleźć. Na szczęście Ace pozostał w tej pozycji nie robiąc nic więcej i powiedział.
     - Chce cię odzyskać Sanji.
Kucharza zbiłoby to z nóg, gdyby stał. Nie miał słów by opisać tą bezczelność.
     - Udam, że tego nie słyszałem. Wychodzę - W końcu gdy znalazł klamkę i już miał za nią pociągnąć, Ace zablokował wyjście guziczkiem.
     - Powiedz mi, co mam zrobić? - Pytał dalej.
     - Wypuść mnie - Poprosił. Sanji nie mógł znieść odległości między nimi. Bolały go te słowa. Bolały milion razy bardziej niż mógł przypuszczać. Czuł, że nie wytrzyma tu ani minuty dłużej. Nie zniesie tego. Najgorsze było to, że gdzieś jego serce drgnęło na wspomnienie tamtych chwil. Chwil, które nigdy już nie powrócą. Nie miał siły mierzyć się z nim na spojrzenia.
     - Nie chcę cię wypuścić.
     - Nie jesteś przypadkiem z Marco? - Sanji szukał jakiegoś ratunku. Czegoś co pozwoli mu stąd wyjść.
     - On był błędem.
     - Jesteś popieprzony…
     - Tęsknisz za mną?
     - Tęskniłem, kiedyś… - zasępił się blondyn - Teraz już jest za późno.
     - Może jednak nie…? - Czarnowłosy chciał go chwycić za brodę, ale powstrzymał się – Będę próbował.
     - To nic nie zmieni - kucharz zaczął drżeć.
     Trwali tak chwilę w bezruchu. W końcu Ace odpuścił i odblokował drzwi. Sanji migiem wyskoczył na zewnątrz. Nie obracając się za siebie pobiegł w kierunku klatki schodowej. Jakie było jego zdziwienie gdy zauważył obok siebie jeszcze dwie osoby.
     - Zoro? - Nie mógł uwierzyć. Ace zrobił to specjalnie. Musiał go wcześniej widzieć. Jego oburzenie sięgnęło zenitu. Skupiłby się na tym, ale z jego współlokatorem stała ta cała Tashigi – Co wy tu robicie?
     - Jak to co?! Szukaliśmy tego głupiego kota! - Krzyknął zielonowłosy. Wyglądał na zdenerwowanego.
     - Nigdzie go jednak nie było - wyraziła współczucie dziewczyna. Oboje wyglądali żałośnie. Tak jakby przedzierali się przez amazońską dżunglę. – Od rana nawet nikt z sąsiadów go nie widział.
     - Zeff się zgubił? - Odezwał się nagle jeszcze jeden głos. Ace wysiadł z samochodu i szedł w ich kierunku - Może pomogę szukać?
     - Dziękujemy, poradzimy sobie.- odwarknął Zoro.
     - Im nas więcej tym lepiej – odpyskował piegowaty i stanął koło Sanjiego.
     Co tu się kurwa dzieje? Blondyn czuł jakby zaraz miał oszaleć. Nie pocieszało go też to, że dalej nie było Zeffa.
      Zielonowłosy zmierzył Ace’a nienawistnym spojrzeniem, oczywiście ze wzajemnością. Stali tak wszyscy chwilę i nie wiedzieli co dalej. Dziewczyna nieśmiało podała sobie dłoń z czarnowłosym. Czuła, że atmosfera nie jest ciekawa.
     Kurwa… Sanji myślał, że zaraz dojdzie do rękoszynów. Ten dzień nie mógł być gorszy. Aż zachciało mu się śmiać.
    - To może obmyślimy jakiś plan działania? - Powiedział czarnowłosy z błyskiem w oku.
     - Właśnie, powiemy z Zoro gdzie już byliśmy i może podzwonimy do schronisk? – Próbowała coś wskórać dziewczyna, nieświadoma swojej głupoty.
     Tak, ten dzień mógł być gorszy.
    - To może wejdziemy wszyscy na herbatkę co? - Zaproponował blondyn ku zdziwieniu reszty – Posiedzimy, porozmawiamy, zjemy po ciasteczku i pogadamy o kotku…? - Jego psychika była na wykończeniu. Miał wielką ochotę dosrać Zoro za to, że spędził z tą wiedźmą cały dzień. Było mu już wszystko jedno. Nie wiedział jaki to ma cel, zwłaszcza, że wcale sobie nie pomagał. Miał jedynie chwilową satysfakcje odegrania się na glonie. Nawet jeśli narzędziem miał być Ace. Zastanawiał się nad ich zachowaniem. Po za tym, zapraszając wszystkich prawdopodobnie uprzedził tylko fakty.
     W milczeniu weszli do środka i dla wygody damy, wcisnęli się do windy. Ciasnej windy. Powietrze wokół nich gęstniało i iskrzyło się od emocji.
     W mieszkaniu goście zajęli miejsca na kanapie, a Sanji poszedł zagotować wodę. Nikt w dalszym ciągu się nie odzywał bo nie wiedzieli, jak przerwać ciszę.
     - Jest już późno, nie powinieneś odwieść swojej dziewczyny do domu? - Ace zapytał kąśliwie zielonowłosego który zacisnął pięści.
     - Ach… my nie jesteśmy…- Zawstydziła się Tashigi.
     - Może siedzieć ile jej się podoba - Podsumował Zoro.
     - Jeśli oczywiście to nie kłopot - wydusiła dziewczyna.
     - Ależ skąd aniołeczku - Słodycz w ustach blondyna nie mogła być bardziej fałszywa – Żaden, ale to żaden problem. Myśmy to wcześniej ustalali, prawda? - zwrócił się również do Zoro który zrobił na niego wielkie oczy.
     - Tak? - Zapytał próbując odgadnąć ton drugiego.
     - Nie sądziłem, że się tak dobrze dogadujecie - zaśmiał się pod nosem czarnowłosy.
     -  Zdziwiony? - Zoro miał wrażenie że nie wytrzyma - Dziwniejsze są wasze stosunki.
     - Zależy o który stosunek ci chodzi… - Ace nie zamierzał odpuścić.
     - Dobra! - Sanji czuł, że zaraz wybuchnie burza. Co to miała być za dyskusja? Bezczelność Ace’a go zabiła - Dzisiaj już chyba każdy jest zmęczony i…
      - Już? Przecież się tak dobrze bawimy - Piegowaty miał dużą satysfakcje z czerwieniącego się Zoro.
     - Zaraz nawet zabawimy się bardziej! - zielonowłosy wstał z miejsca.
     - Nie jesteś chyba za sympatyczny co? - Czarnowłosego bardzo bawiła ta sytuacja.
     - Chłopaki… - dziewczyna się denerwowała.
     - Ty też nie masz za miłej mordy - odszczekał Zoro.
     - Ja przynajmniej mam normalny kolor włosów - skwitował Ace.
     Oboje już stali i prawie skoczyli sobie do gardeł, chwytając się za koszule. Ani Sanji ani dziewczyna nie zdążyli nawet zareagować.
     Nagle w mieszkaniu rozległ się pewien dźwięk.
     To było jedno, głośne miauknięcie.
     Wszyscy spojrzeli na dywan.
     Siedział tam Zeff.
     Zoro i Sanji patrzyli to na kota, to na siebie, nic a nic nie rozumiejąc. Wszystkich zatkało.
     Kot ze zdziwieniem stwierdził, że pierwszy raz zwrócił uwagę w tak licznej grupie i poczuł się nieswojo. Przecież chciał tylko jeść.
     - Ty…- Zoro wpatrywał się intensywnie w kota - Tym razem naprawdę cię zabiję, gnoju!- Rzucił się na przerażonego futrzaka ale nie zdążył go złapać. Ubiegł go Sanji biorąc zdziwione zwierzę w ramiona i tuląc do siebie.
     - Zeff! - Cieszył się blondyn - Skąd się tu wziąłeś?!
     - Zamorduję go! Dawaj tego kota! - Zoro biegał za nim i ganiali się wokół kanapy i stołu.
     - Mój ty biedny… Nie oddam cię nikomu! - Śmiał się Sanji do niezbyt zadowolonego z sytuacji ssaka. Dalej uciekał przed zielonowłosym. Całkowicie poprawił mu się humor. Dziękował niebiosom że nic mu się nie stało.
     - Jak to jest możliwe!? - Krzyknął Zoro. – Przecież on wyleciał na zewnątrz! Widziałeś to! - Próbował wyobrazić sobie inny scenariusz.
     - Hej… - Nagle Sanjiego olśniło - A co jeśli… Kot obiegł blok z drugiej strony… i wszedł na klatkę schodową jak my wychodziliśmy? Przecież na górze nie zamknęliśmy drzwi do mieszkania…
     - Ale wróciliśmy potem… – Zoro się zastanawiał. Rzeczywiście tak było.
     - Mógł się schować bo się wystraszył - Sanji kołysał delikatnie kotem, jakby to było jego dziecko. Zwierzak na wszystkie sposoby próbował się wyrwać.
     Oboje nagle zaczęli się śmiać. Zapomnieli o gościach i składali się ze śmiechu. Złe emocje powoli opadały.
     - Hah… Prawie wyzionąłem ducha jak ten kot spadał…
     - I w tych piżamach… hah… ja nie mogę…
    - Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło  – Powiedziała Tashigi i wstała - Pójdę już. Jutro też mamy pracę, pamiętasz Zoro? - Popatrzyła na niego zmęczonym wzrokiem. Nie była pocieszona, że spędziła popołudnie na szukaniu czegoś, co było cały dzień w domu, ale przynajmniej była z kimś, kto ostatnio ją interesował.
    - Tak, tak… pamiętam… hah… już cię odprowadzam do windy - Zoro oddalił się z niebieskowłosą.
     - Ty też powinieneś już iść - Sanji zwrócił się do Ace’a. Powoli dochodził do siebie. Radość z powrotu kota była nieopisana.
     - Wpadnę jeszcze - powiedział piegowaty.
     - Nie. Nie chcę cię już widzieć. Nie wiem co to miała być za szopka, ale nie życzę sobie takich rzeczy w moim domu. To co robisz jest bezczelne.
     - Naprawdę wierzysz w to, że on zwróci na ciebie uwagę? - Ace wskazał na Zoro. Sanjiemu ciśnienie skoczyło - Przejedziesz się.
     - Nie bardziej niż na tobie - Odprowadził go do wyjścia i otworzył drzwi.- Nie nachodź mnie więcej bo przestanę być miły.
     Czarnowłosy machnął tylko ręką na pożegnanie i zbiegł czym prędzej po schodach oglądając się nienawistnie na plecy zielonowłosego. Zoro z dziewczyną stali przed drzwiami windy i cicho rozmawiali. Bardzo blisko siebie.
     Sanji cofnął się do salonu i usiadł na kanapie. Dalej trzymał w ramionach kota, któremu znudziło się już opierać i teraz zasypiał na jego rękach.
     Co za dzień… westchnął. Był zmęczony. Starał się myśleć tylko o Zeffie, ale tak naprawdę chciał, żeby Zoro wrócił już do mieszkania. Ta chwila przeciągała mu się w nieskończoność.
     W końcu się go doczekał. Słyszał jak chodzi chwilę po kuchni, a następnie przysiadł się koło niego. Panowała cisza.
     - Przepraszam za to, że wyrzuciłem twojego kota przez balkon - Zoro wykazał prawdziwą skruchę. Podrapał się nerwowo po szyi i patrzył w dywan.
     - W porządku. Ważne, że się znalazł - Sanji poczuł się nieswojo. Po tej wymianie zdań z Ace’m nie wiedział co ma myśleć. Do tego ta cała Tashigi…
     Miał jednak dość wrażeń jak na jeden dzień i wypuszczając kota miał ochotę już tylko iść do łóżka.
     - Naprawdę mi głupio - przyznał Zoro.
     Blondyn spojrzał na zielonowłosego. Jeszcze mu się nie zdarzyło, żeby go tak przepraszał. Zrobiło mu się cieplej na duszy. Może dziś wieczorem będzie spał spokojniej.
     - Naprawdę bardzo go szukałeś… - przygnał patrząc na jego brudne ubranie.
     - Zabiłbyś mnie, jakbym go nie znalazł - Uśmiechnął się Zoro i pogłaskał kota leżącego na kanapie.
     - Rozszarpał - Sanji się zaśmiał. Oczy mu się kleiły. Stwierdził, że musi iść do łóżka. Musi przemyśleć, co zrobić z Ace’m. Chyba zadzwoni jutro do Nami.
     - Czyli nie gniewasz się?
     - Skąd.
     - Dzięki - powiedział dalej głaszcząc kota. Zastanawiał się czy jeszcze coś powiedzieć ale nim to zrobił, blondyn go uprzedził.
     - Dobra, spadam do łóżka, a ty idź pod prysznic. Wyglądasz jak kupa nieszczęścia.
     Szermierz westchnął.
     Tak… dzisiaj był dziwny dzień…

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz