Zeff otworzył jedno oko. Zaczynała
się Jasna Pora. Człowiek z zielonym futrem na głowie znajdował się w
pomieszczeniu, gdzie dostawał jedzenie. Zaniepokoił go dziwny zapach.
W powietrzu unosiło się Szare
Gryzące. To pojawiało się zwykle z Jasnym Kąsającym dlatego nie mógł zrozumieć,
skąd się wzięło bez niego. Przeciągnął się jeszcze zaspany i zaczął miauczeć
jak to miał w zwyczaju. Wysoki bezogoniasty fuknął na niego z góry. Gdyby nie
Żółte Wiszące, już dawno zatopiłby swoje pazury w jego nagiej skórze.
W tym momencie dołączył na nich Pan.
Zaczął warczeć na Wysokiego zielonofutrzastego i rozganiać Szare Gryzące.
Wskazywał na źródło nieprzyjemnego zapachu i był zły.
Zeff’owi w brzuchu burczało, dlatego
dalej zawodził, by zostać zauważonym. Zdał sobie jednak sprawę, że Wysokie
bezogony zajęte są ryczeniem na siebie. Nie podobało mu się, że nie zyskał
uwagi i postanowił się spsocić. Wskoczył bezkarnie na stół w kuchni i dalej
miauczał. Jego próby dalej nie skutkowały. Tym bardziej zły, zaczął
wywracać stojące na stole rzeczy. Zdwoił potęgę swoich strun głosowych. Tym
razem poskutkowało. Niestety nie tak jak chciał.
Zielony bezogon chwycił go za kark i
uniósł w powietrze. Nim się zorientował, już leciał przez pokój. Nie było
to dla niego nowością bo często tak się działo. Zawsze upadał na cztery łapy i
obrażony szedł na swoje nowe zapchlone posłanie. Tym razem jednak zamiast na
dywan, trafił o dziwo na twarde kafelki po których ślizgały mu się pazury. Nie
zdążył uchwycić się powierzchni i nagle zaczął spadać znowu, tylko dłużej.
…
- Porąbało cię?! Zabiłeś mi kota! -
Wrzeszczał Sanji biegnąc jak szalony po schodach na zewnątrz.
- Chciałem go tylko wystawić na
balkon! - Zoro leciał za nim. Modlił się, żeby te parszywe kocisko przeżyło.
Inaczej będzie mieć przejebane.
- Chyba wyrzucić!
- Kurwa, no nie sądziłem, że się nie
zatrzyma!
- Czy ten kot wygląda jakby miał
powietrzne hamulce?!
- Ujadał jak pojebany! Co miałem
zrobić?
Wybiegli na podwórze. Dyszeli. Dotarli pod
rzędy balkonów. Kota ani śladu.
- Widzisz? Nie ma go - Ucieszył się
Zoro, nie znajdując zmaltretowanego trupa.
- Według ciebie to dobrze?! - Sanji
przetarł twarz. Oboje byli w piżamach. Nie dość, że miał z tym głupim marimo
sprzeczkę o spalone grzanki w tosterze to jeszcze to – Mam go teraz szukać po
całym Tokio?
- Może sam przyjdzie? -
Zielonowłosemu kamień spadł z serca, ale dalej się niepokoił. Gdzie futrzak
mógł zniknąć? W ogóle ja to możliwe że przeżył?
- Wątpię. Jest pewnie przerażony -
Sanji zmartwił się. Do tego zaraz musi
wychodzić do pracy a tu nagle takie coś…
- Ok, poszukam go… - Zoro poczuł się
zobowiązany. Po za tym było mu głupio. Co jak co, ale wywalił tego kota z
szóstego piętra.
- A ty nie masz pracy? - zdziwił się
blondyn.
- Zwolnię się dziś, trudno -
Wzruszył ramionami. Miał nadzieję, że nie będzie miał kłopotów.– Tylko włożę
jakieś ciuchy zamiast piżamy.
…
Rozeszli się w różne strony. Zoro
zaczął przeczesywać okolicę. Przeszedł pół osiedla. Po południu był już
zmęczony. Miał odrapaną twarz i ramiona od buszowania w krzakach. Dodatkowo
miał wrażenie, że chodzi w kółko, ale tylko przez chwilę. Nagle zadzwonił jego
telefon. Odebrał.
- Jak tam poszukiwania? - Odezwała
się dziewczyna po drugiej stronie.
- Nie ma gnoja - Zoro tracił
cierpliwość. Tak jak wcześniej mu współczuł tak teraz wolałby żeby ten kot był
martwy.
- Może przyjechać ci pomóc? -
Zaoferowała się Tashigi.
- Dam sobie radę, nie mu…
- We dwójkę zawsze mamy więcej
szans! - Niebieskowłosa nie dawała za wygraną.
- Jak chcesz - Nie wiedział co
powiedzieć więcej.
Rozłączyli się.
Czekał na nią w pobliskim parku.
Miał mieszane uczucia co do tej dziewczyny.
Podobał się jej. Był tego pewny.
Wystarczyło jedno wyjście do kawiarni i ciągle robiła do niego maślane oczka.
Nie wiedział, co o tym myśleć. Nie pomagało mu to, że była prawie kropka w
kropkę Kuiną. Za pierwszym razem próbował sobie tłumaczyć, że tylko mu się
wydaje, ale teraz nie mógł na nią inaczej patrzeć. Różniło się tylko to, że tym
razem on był lepszy w walce mieczem.
Westchnął. Przez nią wracały do
niego wspomnienia. Nawet wyjął z dna torby stare zdjęcie, żeby móc te dwie
dziewczyny od siebie odróżnić.
Czy jemu też się podobała? Zastanawiał
się nad tym. Czuł do niej coś na znak sympatii, ale to było chyba wszystko.
Nawet jeśli przypominała mu jego starą dziewczynę. Po za tym, to było dawno i
już zdążył się z tym pogodzić i oswoić.
Problem stanowiło dla niego teraz
coś innego.
Gdzie jest kot tego cholernego
kucharza!
Czuł, że to jest teraz kwestia życia
i śmierci.
Nie mógł przecież wrócić z pustymi
rękami. Sanji go zabije! Załatwił mu kota! Jak on mógł go wyrzucić przez
balkon?! Już nie na żarty się stresował. Naprawdę ostatnio przesadzał. Blondyn
ciągle się na niego o coś gniewał.
Nie wiedział co myśleć. Irytował go
ten człowiek, ale im więcej się sprzeczali, tym bardziej chciał przebywać w
jego towarzystwie. To było dla niego nowe. Nie wiedział jak to się stało ale…
Podobał mu się ten facet.
Mimo, że wcześniej generalnie nigdy
nie zwracał na żadnego uwagi.
Może to była kwestia natury
Sanjiego? Jakiegoś jego uroku? Zdarzało się że dłużej zawieszał na nim wzrok.
Coś było w tym mężczyźnie takiego, co go przyciągało.
Zaśmiał się. Przecież jest gejem, to
logiczne, że przyciąga męskie spojrzenia. Ciekawiło go, dlaczego się nie
zdziwił tak bardzo, gdy się o tym dowiedział. Co więcej, nawet się ucieszył.
Przypomniał sobie też reakcje blondyna gdy rozmawiali w bramie. Czy ja
mu się też podobam? Zastanawiał się. W sumie ostatnio bardzo nadwyrężał
jego cierpliwość, ale miał wrażenie, że nie są sobie obojętni.
Przypomniał sobie urodziny u
Luffiego. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Przyjemny dreszcz. Występ
Sanjiego zrobił na nim piorunujące wrażenie. To był chyba przełomowy moment
kiedy sam przed sobą się przyznał, że blondyn go kręci.
Mimo tego wciąż się wahał. Żałował,
że go więcej nie podpytał o tego całego Ace’a. Dlaczego koleś jeszcze do niego
wydzwania, a on odbiera jego telefony? Nie dawało mu to spokoju.
Z rozmyślań wyrwała go kobieca dłoń
opadająca na jego ramię.
- Śpimy? - Zapytała okularnica
przysiadając się.
Zoro prawie zapomniał po co tutaj
przyszedł.
- Kot! - Miał wrażenie, że zmarnował
cały dotychczasowy czas. Zerwał się z miejsca i rozejrzał, jakby miał go zaraz
zobaczyć.
Dziewczyna się zaśmiała.
- W porządku. W takim razie powiedz
mi gdzie już byłeś i wznawiamy poszukiwania.
Nie sadziła jednak, że dowiedzenie
się tego będzie iście piekielnie trudnym zadaniem.
***
Sanji kończył prace. Nie spodziewał
się, że będzie miał taki ogrom gości. Cały czas martwił się o Zeff’a. Wiedział, że
to jest przebrzydłe, głupie i stare kocisko, ale kochał go. Razem z nim przeżył
największy głód swojego życia, kiedy nie starczało im pieniędzy na życie. Wtedy
stało się coś, co na zawsze wyryło się w jego pamięci. Pamiętał jak za ostatnie
grosze kupił pasztet (był tańszy niż puszka dla kota). Nie miał już nic
więcej, ale nie chciał pozwolić by ten zapchleniec umarł z głodu. Gdy podstawił
mu miskę pod nos, ten nawet jej nie ruszył. Nie było to kiepskie jedzenie mimo
wszystko. Nie mógł też nie być głodny. Nie jedli od trzech dni. Popatrzył na
posiłek, na blondyna i poszedł spać na posłanie. Sanji być może sobie to
wmówił, ale miał wrażenie, że kot oddaje mu swoją porcje. Zwierzak nawet nie
kiwnął pazurem, gdy jego jedzenie razem z potokiem łez, znikło z miseczki.
Tak. To były straszne czasy. Rzadko
je wspominał, ale teraz, gdy Zeff zniknął, to cały dzień o niczym innym nie
myślał.
Miał za złe Zoro, że tak się z nim
obszedł. Gdyby kot się znalazł, pewnie by teraz się z tego śmiał, ale jakoś nie
mógł. Z drugiej strony naprawdę ten zwierzak momentami był wkurzający.
Zamknął restauracje i ruszył na
stacje. Mógł zadzwonić do Zoro, ale wiedział, że jeśli jeszcze nie ma odzewu to
znaczy, że nic nowego się nie wydarzyło. Mimo tego miał nadzieję, że wszystko
dobrze się skończy. Wieczór był tym razem bardzo ciepły. Aż przyjemny. Zbliżało
się lato. Miał nadzieję, że na weekend też będzie taka ładna pogoda.
Nagle ktoś złapał go za ramiona.
Reagując odruchowo, okręcił się i
już miał sprzedać delikwentowi niezłego kopa, ale go poznał.
- Bu!- Szczerzył się Ace.
To jest jakaś paranoja! Krzyknął Sanji w myślach. Skoczyło mu ciśnienie.
- Nieźle cię nastraszyłem co? -
cieszył się piegowaty.
- Co ty tu robisz? - Blondyn odwrócił
się na pięcie i zaczął szybciej iść w stronę stacji.
- Gdzie idziesz? Mam samochód.
- W dupę sobie wsadź ten samochód.
- No daj spokój – dogonił go Ace.-
Odwiozę cię.
- Wieczór jest ładny, przejdę się -
Sanji miał burzę mózgu. Nie podobało mu się to, że ostatnio ten typ ciągle się
koło niego kręcił.
- Przecież to tylko podwózka.
Sanji wszedł na peron stacji. Pociąg
już podjeżdżał.
- Nie potrzebuję jej - Powiedział
blondyn.
- No nie wygłupiaj się, chodź - Ace
zastawił mu wejście do pociągu.
- Odczep się w końcu ode mnie i
zejdź mi z drogi – Sanjiemu kończyła się cierpliwość.
- Nie - Czarnowłosy nie odpuścił. Z
błyskiem w oku wpatrywał się w blondyna.
Sanji nie wiedział co ma zrobić. Tak
go to wytrąciło z równowagi, że nie wiedział co myśleć. Nie chciał na
stacji przepychać się ze swoim byłym. Do tego przypomniał mu się jego „stary Ace”.
Ten sam w którym się kiedyś zakochał. Zaborczy, beztroski, drażniący i
uśmiechnięty idiota. Co on teraz wyprawia? Czego on od niego chce?
Drzwi się zamknęły.
Co miał teraz zrobić? To był ostatni
pociąg.
- Jesteś wkurwiający - warknął
blondyn i odpalił nerwowo papierosa.
- To jak będzie? - zapytał Ace
zadowolony z siebie.
Blondyn okręcił się na pięcie i
ruszył w stronę domu.
- Na razie - rzucił na odchodnym.
Piegowaty go wyprzedził i dosłownie
koło stacji otworzył drzwi swojego samochodu.
Przemyślał to skurczybyk jeden. Sanjiego szlak trafiał.
- Wolę się przejść.
Ace nie zamierzał odpuścić. Stali
naprzeciw siebie mierząc się spojrzeniami. W końcu blondyn się poddał. Nie miał
po za tym za bardzo wyboru. Zdenerwowany usiadł na miejscu pasażera. Wkurwił
się jeszcze bardziej bo samochód nie zmienił się od tamtego czasu. Tylne
siedzenia przywoływały gorące wspomnienia. Od razu po zajęciu miejsca pożałował
swojej decyzji.
Ruszyli.
- Dalej nie rzuciłeś - Stwierdził
Ace czując zapach dymu z ubrań.
- I nie zamierzam - Pamiętał, że
czarnowłosego zawsze drażnił jego nałóg. Z przyjemnością wyciągnął jednego papierosa i odpalił. Strzepywał pył złośliwie na tapicerkę.
- Jak tam interes? - udawał, że nie
widzi jego zachowania.
- Podobno nie lubisz o tym słuchać -
Sanji nie zamierzał być miły. Coraz bardziej stresował się sytuacją. Nie
podobało mu się to wszystko. Ace najwyraźniej nie robił tego wszystkiego
bezinteresownie.
- Widzę jednak, że dobrze ci idzie.
Może jeszcze mnie śledził? Blondynowi przeszło przez myśl.
- Nie narzekam - Sanji próbował
sobie przypomnieć, czy widział ostatnio za sobą jakiś podejrzanych typów.
Światło ulicznych latarni co jakiś
czas wpadało do środka samochodu, oświetlając ich twarze. Blondyn coraz bardziej
czuł się nieswojo.
Jeszcze tylko kilka ulic… kilka
ulic…
- Kim jest ten twój współlokator? –
Zapytał niby obojętnie Ace.
- Nie twoja sprawa - Wkurzyło go to
pytanie. Co to miało za znaczenie? I skąd o tym wiedział? Chociaż Luffy to ma akurat długi język.
- Tak tylko pytam.
Nagle Sanjiemu się wszystko
rozjaśniło.
A… Tu cię boli… Przypomniał sobie jak spotkali się jakiś czas temu wszyscy
we czwórkę. Czyżby o to chodziło…? Nie mógł uwierzyć. Ace jest zazdrosny?!
Ciśnienie mu podskoczyło. O nie, Zoro nie będzie w to wszystko zamieszany.
Miarka się przebrała.
- Czego ty ode mnie chcesz? - Zapytał
blondyn wkurzony – Czemu nie możesz mnie zostawić w spokoju?! - Tracił
nad sobą panowanie - Masz pojęcie jak ja się wtedy po tym wszystkim czułem?!
Zatrzymali się. Dotarli pod dom
Sanjiego. Ace patrzył przed siebie tak, jakby go nie słuchał.
- Masz pojęcie jak bardzo nie mam
ochoty oglądać twojej twarzy?! - Krzyczał kucharz. – Jak ma ci to inaczej
przekazać, co?!
Nagle czarnowłosy zrobił coś
niespodziewanego. Pochylił się w kierunku Sanjiego, który wycofał się maksymalnie
w panice do tyłu. Ich twarze dzieliły centymetry. Blondyn szukał dłonią po
omacku klamki, ale nie mógł jej znaleźć. Na szczęście Ace pozostał w tej
pozycji nie robiąc nic więcej i powiedział.
- Chce cię odzyskać Sanji.
Kucharza zbiłoby to z nóg, gdyby
stał. Nie miał słów by opisać tą bezczelność.
- Udam, że tego nie słyszałem.
Wychodzę - W końcu gdy znalazł klamkę i już miał za nią pociągnąć, Ace
zablokował wyjście guziczkiem.
- Powiedz mi, co mam zrobić? - Pytał
dalej.
- Wypuść mnie - Poprosił. Sanji nie
mógł znieść odległości między nimi. Bolały go te słowa. Bolały milion razy
bardziej niż mógł przypuszczać. Czuł, że nie wytrzyma tu ani minuty dłużej. Nie
zniesie tego. Najgorsze było to, że gdzieś jego serce drgnęło na wspomnienie
tamtych chwil. Chwil, które nigdy już nie powrócą. Nie miał siły mierzyć się z
nim na spojrzenia.
- Nie chcę cię wypuścić.
- Nie jesteś przypadkiem z Marco? -
Sanji szukał jakiegoś ratunku. Czegoś co pozwoli mu stąd wyjść.
- On był błędem.
- Jesteś popieprzony…
- Tęsknisz za mną?
- Tęskniłem, kiedyś… - zasępił się
blondyn - Teraz już jest za późno.
- Może jednak nie…? - Czarnowłosy
chciał go chwycić za brodę, ale powstrzymał się – Będę próbował.
- To nic nie zmieni - kucharz zaczął
drżeć.
Trwali tak chwilę w bezruchu. W
końcu Ace odpuścił i odblokował drzwi. Sanji migiem wyskoczył na zewnątrz. Nie
obracając się za siebie pobiegł w kierunku klatki schodowej. Jakie było jego
zdziwienie gdy zauważył obok siebie jeszcze dwie osoby.
- Zoro? - Nie mógł uwierzyć. Ace
zrobił to specjalnie. Musiał go wcześniej widzieć. Jego oburzenie sięgnęło
zenitu. Skupiłby się na tym, ale z jego współlokatorem stała ta cała Tashigi –
Co wy tu robicie?
- Jak to co?! Szukaliśmy tego głupiego kota! - Krzyknął zielonowłosy. Wyglądał na zdenerwowanego.
- Nigdzie go jednak nie było -
wyraziła współczucie dziewczyna. Oboje wyglądali żałośnie. Tak jakby
przedzierali się przez amazońską dżunglę. – Od rana nawet nikt z sąsiadów go nie
widział.
- Zeff się zgubił? - Odezwał się
nagle jeszcze jeden głos. Ace wysiadł z samochodu i szedł w ich kierunku - Może
pomogę szukać?
- Dziękujemy, poradzimy sobie.-
odwarknął Zoro.
- Im nas więcej tym lepiej –
odpyskował piegowaty i stanął koło Sanjiego.
Co tu się kurwa dzieje? Blondyn czuł jakby zaraz miał oszaleć. Nie pocieszało go też to, że
dalej nie było Zeffa.
Zielonowłosy zmierzył Ace’a
nienawistnym spojrzeniem, oczywiście ze wzajemnością. Stali tak wszyscy chwilę
i nie wiedzieli co dalej. Dziewczyna nieśmiało podała sobie dłoń z
czarnowłosym. Czuła, że atmosfera nie jest ciekawa.
Kurwa… Sanji myślał, że zaraz dojdzie do rękoszynów. Ten dzień nie mógł być
gorszy. Aż zachciało mu się śmiać.
- To może obmyślimy jakiś plan działania? - Powiedział czarnowłosy z błyskiem w oku.
- Właśnie, powiemy z Zoro gdzie już
byliśmy i może podzwonimy do schronisk? – Próbowała coś wskórać dziewczyna,
nieświadoma swojej głupoty.
Tak, ten dzień mógł być gorszy.
- To może wejdziemy wszyscy na
herbatkę co? - Zaproponował blondyn ku zdziwieniu reszty – Posiedzimy,
porozmawiamy, zjemy po ciasteczku i pogadamy o kotku…? - Jego psychika była na
wykończeniu. Miał wielką ochotę dosrać Zoro za to, że spędził z tą wiedźmą cały
dzień. Było mu już wszystko jedno. Nie wiedział jaki to ma cel, zwłaszcza, że
wcale sobie nie pomagał. Miał jedynie chwilową satysfakcje odegrania się na
glonie. Nawet jeśli narzędziem miał być Ace. Zastanawiał się nad ich
zachowaniem. Po za tym, zapraszając wszystkich prawdopodobnie uprzedził tylko
fakty.
W milczeniu weszli do środka i dla wygody
damy, wcisnęli się do windy. Ciasnej windy. Powietrze wokół nich gęstniało i
iskrzyło się od emocji.
W mieszkaniu goście zajęli miejsca
na kanapie, a Sanji poszedł zagotować wodę. Nikt w dalszym ciągu się nie
odzywał bo nie wiedzieli, jak przerwać ciszę.
- Jest już późno, nie powinieneś
odwieść swojej dziewczyny do domu? - Ace zapytał kąśliwie zielonowłosego który
zacisnął pięści.
- Ach… my nie jesteśmy…- Zawstydziła
się Tashigi.
- Może siedzieć ile jej się podoba -
Podsumował Zoro.
- Jeśli oczywiście to nie kłopot -
wydusiła dziewczyna.
- Ależ skąd aniołeczku - Słodycz w
ustach blondyna nie mogła być bardziej fałszywa – Żaden, ale to żaden problem.
Myśmy to wcześniej ustalali, prawda? - zwrócił się również do Zoro który zrobił
na niego wielkie oczy.
- Tak? - Zapytał próbując odgadnąć
ton drugiego.
- Nie sądziłem, że się tak dobrze
dogadujecie - zaśmiał się pod nosem czarnowłosy.
- Zdziwiony? - Zoro miał
wrażenie że nie wytrzyma - Dziwniejsze są wasze stosunki.
- Zależy o który stosunek ci
chodzi… - Ace nie zamierzał odpuścić.
- Dobra! - Sanji czuł, że zaraz wybuchnie burza. Co to miała być za dyskusja? Bezczelność Ace’a go zabiła - Dzisiaj
już chyba każdy jest zmęczony i…
- Już? Przecież się tak dobrze
bawimy - Piegowaty miał dużą satysfakcje z czerwieniącego się Zoro.
- Zaraz nawet zabawimy się
bardziej! - zielonowłosy wstał z miejsca.
- Nie jesteś chyba za sympatyczny
co? - Czarnowłosego bardzo bawiła ta sytuacja.
- Chłopaki… - dziewczyna się
denerwowała.
- Ty też nie masz za miłej mordy -
odszczekał Zoro.
- Ja przynajmniej mam normalny kolor
włosów - skwitował Ace.
Oboje już stali i prawie skoczyli
sobie do gardeł, chwytając się za koszule. Ani Sanji ani dziewczyna nie zdążyli nawet zareagować.
Nagle w mieszkaniu rozległ się
pewien dźwięk.
To było jedno, głośne miauknięcie.
Wszyscy spojrzeli na dywan.
Siedział tam Zeff.
Zoro i Sanji patrzyli to na kota, to
na siebie, nic a nic nie rozumiejąc. Wszystkich zatkało.
Kot ze zdziwieniem stwierdził, że
pierwszy raz zwrócił uwagę w tak licznej grupie i poczuł się nieswojo. Przecież
chciał tylko jeść.
- Ty…- Zoro wpatrywał się
intensywnie w kota - Tym razem naprawdę cię zabiję, gnoju!- Rzucił się na
przerażonego futrzaka ale nie zdążył go złapać. Ubiegł go Sanji biorąc
zdziwione zwierzę w ramiona i tuląc do siebie.
- Zeff! - Cieszył się blondyn - Skąd
się tu wziąłeś?!
- Zamorduję go! Dawaj tego kota! -
Zoro biegał za nim i ganiali się wokół kanapy i stołu.
- Mój ty biedny… Nie oddam cię
nikomu! - Śmiał się Sanji do niezbyt zadowolonego z sytuacji ssaka. Dalej
uciekał przed zielonowłosym. Całkowicie poprawił mu się humor. Dziękował niebiosom że nic mu się nie stało.
- Jak to jest możliwe!? - Krzyknął
Zoro. – Przecież on wyleciał na zewnątrz! Widziałeś to! - Próbował wyobrazić
sobie inny scenariusz.
- Hej… - Nagle Sanjiego olśniło - A
co jeśli… Kot obiegł blok z drugiej strony… i wszedł na klatkę schodową jak my
wychodziliśmy? Przecież na górze nie zamknęliśmy drzwi do mieszkania…
- Ale wróciliśmy potem… – Zoro się
zastanawiał. Rzeczywiście tak było.
- Mógł się schować bo się
wystraszył - Sanji kołysał delikatnie kotem, jakby to było jego dziecko.
Zwierzak na wszystkie sposoby próbował się wyrwać.
Oboje nagle zaczęli się śmiać.
Zapomnieli o gościach i składali się ze śmiechu. Złe emocje powoli opadały.
- Hah… Prawie wyzionąłem ducha jak
ten kot spadał…
- I w tych piżamach… hah… ja nie
mogę…
- Cieszę się, że wszystko dobrze się
skończyło – Powiedziała Tashigi i wstała - Pójdę już. Jutro też mamy pracę,
pamiętasz Zoro? - Popatrzyła na niego zmęczonym wzrokiem. Nie była pocieszona,
że spędziła popołudnie na szukaniu czegoś, co było cały dzień w domu, ale
przynajmniej była z kimś, kto ostatnio ją interesował.
- Tak, tak… pamiętam… hah… już cię
odprowadzam do windy - Zoro oddalił się z niebieskowłosą.
- Ty też powinieneś już iść - Sanji
zwrócił się do Ace’a. Powoli dochodził do siebie. Radość z powrotu kota była
nieopisana.
- Wpadnę jeszcze - powiedział
piegowaty.
- Nie. Nie chcę cię już widzieć. Nie
wiem co to miała być za szopka, ale nie życzę sobie takich rzeczy w moim domu.
To co robisz jest bezczelne.
- Naprawdę wierzysz w to, że on
zwróci na ciebie uwagę? - Ace wskazał na Zoro. Sanjiemu ciśnienie skoczyło -
Przejedziesz się.
- Nie bardziej niż na tobie -
Odprowadził go do wyjścia i otworzył drzwi.- Nie nachodź mnie więcej bo
przestanę być miły.
Czarnowłosy machnął tylko ręką na
pożegnanie i zbiegł czym prędzej po schodach oglądając się nienawistnie na
plecy zielonowłosego. Zoro z dziewczyną stali przed drzwiami windy i cicho
rozmawiali. Bardzo blisko siebie.
Sanji cofnął się do salonu i usiadł
na kanapie. Dalej trzymał w ramionach kota, któremu znudziło się już opierać i teraz zasypiał na jego rękach.
Co za dzień… westchnął. Był zmęczony. Starał się myśleć tylko o Zeffie,
ale tak naprawdę chciał, żeby Zoro wrócił już do mieszkania. Ta chwila
przeciągała mu się w nieskończoność.
W końcu się go doczekał. Słyszał jak
chodzi chwilę po kuchni, a następnie przysiadł się koło niego. Panowała cisza.
- Przepraszam za to, że wyrzuciłem
twojego kota przez balkon - Zoro wykazał prawdziwą skruchę. Podrapał się
nerwowo po szyi i patrzył w dywan.
- W porządku. Ważne, że się
znalazł - Sanji poczuł się nieswojo. Po tej wymianie zdań z Ace’m nie wiedział
co ma myśleć. Do tego ta cała Tashigi…
Miał jednak dość wrażeń jak na jeden
dzień i wypuszczając kota miał ochotę już tylko iść do łóżka.
- Naprawdę mi głupio - przyznał Zoro.
Blondyn spojrzał na zielonowłosego.
Jeszcze mu się nie zdarzyło, żeby go tak przepraszał. Zrobiło mu się cieplej na
duszy. Może dziś wieczorem będzie spał spokojniej.
- Naprawdę bardzo go szukałeś… - przygnał
patrząc na jego brudne ubranie.
- Zabiłbyś mnie, jakbym go nie
znalazł - Uśmiechnął się Zoro i pogłaskał kota leżącego na kanapie.
- Rozszarpał - Sanji się
zaśmiał. Oczy mu się kleiły. Stwierdził, że musi iść do łóżka. Musi przemyśleć,
co zrobić z Ace’m. Chyba zadzwoni jutro do Nami.
- Czyli nie gniewasz się?
- Skąd.
- Dzięki - powiedział dalej głaszcząc
kota. Zastanawiał się czy jeszcze coś powiedzieć ale nim to zrobił, blondyn go
uprzedził.
- Dobra, spadam do łóżka, a ty idź
pod prysznic. Wyglądasz jak kupa nieszczęścia.
Szermierz westchnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz