- Śniadanie!- Wołał wesoło z kuchni
Sanji. Wszyscy zbiegli się w ekspresowym tempie.
Jedzenie zniknęło w oka mgnieniu.
Zoro zauważył jednak, że tym razem nie jest przez kucharza unikany. Blondyn
skakał wokół nich i żartował, a jemu dał nawet dwie dokładki. Coś mu się
stało?
- Coś dzisiaj taki w skowronkach
ero-kuku?- Zapytał złośliwie.
- Tak się składa, że mam dzisiaj
dobry dzień, głupie marimo.- Odpowiedział, pokazując mu język. Zoro się to
spodobało.
- Co się takiego mogło zmienić od
wczoraj?- Zapytał otwierając lodówkę. Był spragniony i miał ochotę na coś zimnego.
Nagle poczuł jak coś strzeliło go z dużą siłą w pośladek.- Ał!- Spojrzał na
Sanjiego, który miał w ręku szmatę.
- Trzy porcje dzisiaj zażarłeś! Mało
ci zielony glonie?!- Znów posłał w jego stronę salwę ze ścierki.
- Co ty wyprawiasz, idioto?- Chcąc się
odegrać też chwycił jedną ze szmatek na blacie.- Tak pogrywasz?- Strzelił w
jego kierunku rozbawiony. Stwierdził ze zdziwieniem, że Sanjiego też to bawi.
- Nie pozwolę na dalszą konsumpcję!-
Walczyli, skacząc wokół siebie jak małpy. Blondyn zapomniał przez to zakręcić
kranu i woda ze zlewu zaczęła wylewać się na posadzkę. Załoga w popłochu
opuściła kuchnię widząc dawno niespotykany entuzjazm przyjaciół. Wody na
podłodze było coraz więcej. Zoro zajęty nacieraniem na blondyna, cofając się
przed ciosem, stracił równowagę na śliskiej powierzchni. Zanim kucharz
zorientował się, że tamten leci na ziemię, chciał jeszcze raz uderzyć i również
się poślizgnął. Zielonowłosy padł z hukiem na plecy, a Sanji wylądował na nim.
Ich spojrzenia się spotkały. Oboje byli zawstydzeni. Zoro modlił się, żeby
blondyn nie poczuł jego podniecenia na swoim brzuchu i miał co do tego złe
przeczucia, bo twarz Sanjiego robiła się coraz bardziej czerwona. Dziwiło go
tylko jednak, że tamten nie zbiera się wcale i nie próbuje z niego zejść.
Trwali tak chwilę, oddychając szybko. W końcu Sanji zaczął się podnosić.
- Wy-wybacz…- Wymamrotał blondyn.
Zoro jednak nie chciał kończyć tej
chwili i jednym ruchem przewrócił kucharza na ziemię i pochylił nad nim. Sanji
myślał, że jeszcze chwila i serce mu eksploduje. Poczuł jak koszula i spodnie
nasiąkają mu wodą.
- Nigdzie nie pójdziesz…- Powiedział
szermierz gładząc go po brodzie.
- Taki jesteś pewny?- Blondyn
podparł się na łokciach i na tyle na ile się dało, cofnął się i natrafił na
szafkę. Zoro najpierw się podniósł, zakręcił kran a potem oparł ręce tak, by
kucharz nie miał się gdzie obrócić.
- Nie pozwolę ci uciec.- Wyszeptał
mu do ucha i następnie go w nie pocałował. Sanji zadrżał. Poczuł jak usta Zoro
powoli zjeżdżają na jego szyję. Fala przyjemności ogarnęła jego ciało. Czuł to.
Wiedział, że to doznanie jest nieziemskie, ale odepchnął szermierza. Nie mógł
jednak na tyle, by wstać.
Zoro widział, że Sanji jest zły. Z
jednej jednak strony, mógł go ze spokojem wykopać i wstać, a dalej znajdowali się
na podłodze. Nie chciał ustąpić. Po za tym, tak bardzo go pragnął. Widział w
oczach kucharza nie tylko złość, ale i walkę. Coś się zmieniło.
- Uparty jesteś.- Powiedział Zoro.
- To samo mogę powiedzieć o tobie.
- Chce cię pocałować.
- Oszalałeś…- Wydyszał Sanji,
odwracając wzrok.
- Pozwól mi.- Powiedział pochylając
się nad nim.
- Jesteś nienormalny…
- Też tego chcesz.- Czekał na zgodę.
- Zboczeniec.
- Dlaczego walczysz, kucharzyku?- Po
tych słowach zauważył niesamowitą zmianę. Źrenice Sanjiego się rozszerzyły. Już
nie patrzył ze złością, ale z czymś, czego szermierz nigdy nie wyobrażał sobie
zobaczyć. Nagle, bez uprzedzenia blondyn go pocałował. Zoro to tak zaskoczyło,
że przez chwilę chciał mu przyłożyć bo myślał, że to atak. Potem przestał myśleć.
Sanji całował go z taką namiętnością, że oddawał mu pocałunki ze zdwojoną mocą.
Dłonie kucharza przyciągały jego głowę prosząc o więcej. Wymieniali się
oddechami, ledwo łapiąc nowe. Roronoa przyparł go do szafki. Ich języki
pieściły się jak szalone. Nie przeszkadzało im, że ubrania mają prawie całe
mokre. Zoro do takiego stopnia stracił kontrolę, że zsunął swoją rękę do paska
blondyna i zaczął się z nim szarpać. Sanji poczuł co robi jego kamrat i w
popłochu chwycił jego dłoń, nie przerywając pocałunku. Zielonowłosy nie dawał
za wygraną i chwycił za jego krocze. Kucharz wydał z siebie coś na kształt syku
i westchnienia. Zoro przestał go całować i z niedowierzaniem na niego spojrzał.
- Podoba ci się to.- Stwierdził
zaskoczony, gładząc jego wypukłość na spodniach.
Sanji zadrżał. Poczuł, że został
zdemaskowany. Ciężko mu było się skupić bo od dotyku szermierza cały płonął.
Coś jednak w nim krzyczało, żeby to wszystko zakończyć. Widział jak Zoro
jest na niego nagrzany. Bał się jego wzroku. Bał się tego co się może zaraz
stać.
- Przestań…- Trzymał dalej jego
rękę, ale nie miał już takiej siły, by walczyć dodatkowo ze sobą.
- Naprawdę ci się to podoba,
pieprzony kucharzyku.- Zaczął odpinać guzik i potem rozporek.
- Proszę…- Sanji zakrył drugą ręką
purpurową twarz.
- Prosisz mnie o więcej…?- Wsunął mu
dłoń pod bieliznę i chwycił gorącą męskość blondyna. Kucharz głośno złapał
powietrze. – Chcę cię widzieć.- Zabrał rękę z jego twarzy i przytrzymał ją na
szafce. Sanji odwrócił wzrok zawstydzony.
- To boli.- Próbował wyszarpnąć
dłoń.
- To boli?- Zapytał Zoro przesuwając
ręką wzdłuż trzonu i delikatnie zaciskając palce na czubku. Sanji
zacisnął oczy i głośno westchnął. Oddychał szybciej. Wolną dłonią chwycił
koszulkę szermierza i zacisnął pięść na materiale. Już go nie powstrzymywał.
Zoro nagle go puścił, żeby zsunąć mu
bardziej spodnie. Nie było to łatwe bo mokry materiał dobrze przylegał do
ciała. Kucharz potrafił tylko patrzeć na to co się dzieje. Jego ciał drżało i
paliło się z podniecenia. Jego przyrodzenie błagało o więcej.
Gdy zielonowłosy był
usatysfakcjonowany, z powrotem przysunął się do blondyna, który się skulił na
ten ruch. Trochę się opamiętał i już spokojniej zaczął gładzić jego podbrzusze.
Postanowił trochę nad sobą zapanować bo zaczynało się robić trochę za ostro.
- Spójrz na mnie.- Poprosił
szermierz.
Sanji tylko zakrył się rękami.
- Przestań z tym walczyć.-
Jednocześnie zaczął znowu go pieścić. Widok leżącego pod nim podnieconego
kucharza był dla niego powalający. Stwierdził, że nie widział chyba nic lepszego
w życiu. Zaczął go całować po szyi i wyczuł, że sprawia to drugiemu
przyjemność.
- Nawet nie wiesz jaki jesteś
seksowny…- Mówił mu do ucha.
- Nie mów… Mi… Takich… Rzeczy…-
Wydyszał Sanji.
- Widzę, że to lubisz. – Poruszał
swoją ręką coraz szybciej. Blondyn chwycił go za szyję i spojrzał na niego
rozpalonym wzrokiem. Gdyby Zoro mógł, rozebrał by go całego i wypieprzył na tym
cholernym stole.
- Nienawidzę cię… Durny marimo…- Z
ledwością z siebie wydusił. Choć w tamtej chwili miał ochotę krzyczeć zupełnie
co innego.
- I nawzajem kucharzyku.- Widział,
jak działa na drugiego to słowo. Sanji zaczął wypychać swoje biodra w rytm
ruchów szermierza. Jego ciało poddawało się już bez oporów pieszczotom. Jego
oddech i jęki były coraz głośniejsze. – Dojdź dla mnie…- Poprosił Zoro, całując
go po skroni. Ledwie sam nie doszedł na ten podniecający widok. Pod palcami
czuł pulsujące gorąco.
Nagle ciało blondyna wygięło się w
rozkoszy. Na jego brzuch i rękę szermierza rozlał się przezroczysty, ciepły
płyn. Sanji rozwarł usta w niemym krzyku i zamknął oczy. Ta chwila zawładnęła
nim tak, że nie wiedział gdzie się znajduje. Umysł poddał się słodkiemu
uniesieniu. Odruchowo przytulił się do torsu szermierza wtulając w niego twarz.
Nie przypuszczał, że kiedykolwiek doświadczy czegoś tak wspaniałego. Jego ciało
pokryło się gęsią skórką. Powoli opadł na podłogę łapiąc oddech.
Zoro był zafascynowany. Naprawdę to
zrobił. Naprawdę udało mu się sprawić mu przyjemność. Jemu! Do tego było to
milion razy lepsze niż w jego myślach. Całował go wciąż mimo, że kucharz był
ledwie przytomny.
Do
Sanjiego powoli zaczęło docierać, co właśnie się stało. Wpadł w panikę. Tym
razem skutecznie odepchnął zaskoczonego szermierza i w pośpiechu zaczął wciągać
na siebie spodnie.
-
Hej…- Zoro wyciągnął do niego rękę.
Kucharz
jednak z niesamowitą prędkością wstał i zaczął się ubierać.
- Hej!
Dokąd idziesz?!- Zaniepokoił się Zoro.
Sanji
podbieg do pierwszych lepszych drzwi i wyszedł z pomieszczenia zamykając je za
sobą. Chciał iść dalej, ale z zaskoczeniem stwierdził, że znalazł się w
spiżarni. Rozległo się pukanie i szarpanie za klamkę.
- Co
ty wyprawiasz? Otwórz te cholerne drzwi!
-
Odejdź!- Sanji szukał jakiegokolwiek rozwiązania i nie rozumiał, jak mógł być
takim idiotą, że wybrał akurat tą drogę. Nie widząc wyjścia, usiadł pod ścianą
i schował twarz w dłoniach. Zaczął się trząść i ze zdumieniem stwierdził, że
łzy lecą mu po policzkach. Już na całego się rozbeczał. Czuł się żałośnie. Za
drzwiami nagle ucichło. Po chwili jednak rozległ się huk i zostały one wyrwane
z zawiasów. Sanjiemu już było wszystko jedno.
- Co
ty…- Zoro nie dokończył, gdy zobaczył przyjaciela pod ścianą. Nie spodziewał
się takiego widoku. Wystraszył się. Podszedł do kucharza i klęknął przed nim.
- Oi,
brewko…
-
Zostaw mnie, chcę być sam… – Wybeczał Sanji żałośnie. Czuł się strasznie.
- Nie
zostawię cię w takim stanie.
-
Odejdź…
- Co
się dzieje…?
- Nic
nie rozumiesz…- Spojrzał na niego zapłakany blondyn. – Dla ciebie to wszystko
jest proste. Działasz pod wpływem cholernego zaklęcia! – Zaczął podnosić głos
na zszokowanego szermierza.- Ja nie! Ja zawsze pragnąłem być z kobietą!-
Szlochał w ręce Sanji.- I nagle pojawiasz się ty i mącisz mi w głowie! Już nie
wiem czego chcę…- Na chwilę przerwał, by otrzeć łzy z policzków.- Po za tym,
jak mam się zaangażować w coś, co może w każdej chwili prysnąć? Pomyślałeś o
tym?! Że zaklęcie może przestać działać? I co w tedy? Zostanę z tym sam…- Nowe
łzy pojawiły się w jego oczach i zamazały mu szermierza, przez co nie mógł
dostrzec wyrazu jego twarzy. – Jak ty sobie to wyobrażasz, co…?- Rozpłakał się
znowu, bezsensownie ukrywając łzy.
Zoro
wmurowało. Nie wiedział do tej pory, co tak naprawdę Sanji czuje i teraz powoli
do niego dochodziło. Rzeczywiście nie wpadło mu do głowy, że zaklęcie może przestać
działać. Do tego serce mu biło mocniej, bo kucharz przyznał się, że nie jest mu
obojętny. Nie wiedział tylko co ma robić. Wiedział, że musi coś powiedzieć.
-
Sanji… – Kucharz momentalnie podniósł głowę i przestał płakać. Zdał sobie
sprawę, że pierwszy raz odkąd się znają, Zoro powiedział do niego po imieniu.
Szermierz chyba tego nie zauważył. –Nie jestem dobry w takich gadkach… Ale
posłuchaj… – Chwycił dłoń zaskoczonego blondyna. – Nie wiem co może być jutro,
ani za miesiąc, czy rok…- Próbował nie spuszczać z niego wzroku.- Ale wiem… Co
czuję teraz.- Przyłożył rękę Sanjiego do swojej piersi. – Przysięgam, że choćby
nie wiem co, nie skrzywdzę cię.- Powiedział najszczerzej jak potrafił. Nie
wiedział co w niego wstąpiło, ale pragnął pokazać kucharzowi jak bardzo, ale to
bardzo pragnie, żeby mu uwierzył. – Jeśli mi pozwolisz, jeśli mi zaufasz…-
Patrzył w coraz to większe oczy przyjaciela.- Naprawdę będę się starał
dać ci wszystko, czego potrzebujesz- Skończył.
Nastała
cisza. Bardzo długa. Zoro się niecierpliwił.
- No
powiedz coś.- Zdenerwował się.
Sanji
jeszcze chwilę nic nie mówił i dopiero po chwili oprzytomniał.
-
Kurwa… Zabiłeś mnie tym…
- Ja
pierdole! Ja tu się uzewnętrzniam, a ty z takim tekstem?!- Zoro przewrócił się
na ziemię cały czerwony i zawstydzony.
- Nie
wierzę, że coś takiego usłyszałem…- Zaczął się chichrać Sanji i ocierać łzy.
-
Uważasz, że to śmieszne?- Zoro trochę to zraniło.
- Nie…
Nie o to mi chodzi…- Kucharz się do niego przysunął.- Tylko… mnie zaskoczyłeś…-
Zaczerwienił się Sanji. – Wiesz, że pierwszy raz nazwałeś mnie po imieniu?
-
Tak?- Jeszcze bardziej zawstydził się Zoro.
- Po
prostu ciężko mi w to wszystko uwierzyć… Jeszcze jakiś czas temu… Można
powiedzieć, że się ledwie znosiliśmy.
- Ale
teraz jest inaczej.
- Tak…
- Dasz
mi szanse? – Usiadł na powrót zielonowłosy.
-
Zoro…- Szermierza przeszedł dreszcz. Rzeczywiście nigdy wcześniej tak do siebie
nie mówili. Było to takie dziwne i nowe.- Sam nie wiem…
-
Przecież też ci się to podoba…- Pogładził go po szyi.
-
Dlaczego tak bardzo chcesz ze mną być?- Patrzył mu głęboko w oczy.
- Nie
wiem czemu, ale chcę być bliżej ciebie.- Szermierz przysunął się do jego ust.-
Chcę z tobą rozmawiać, chcę z tobą przebywać, chcę mieć ciebie więcej każdego
dnia i… Chcę się z tobą kochać.
Sanjiemu
dech zaparło w piersi i zrobiło mu się gorąco. Ten koleś naprawdę szalał na
jego punkcie? Do tego powiedział mu taka rzecz… Że chce się z nim kochać…
Znowu jego przyrodzenie boleśnie dało mu o sobie znać mimo, że dopiero co
było w centrum zainteresowania. Musiał to przyznać. Nie rozumiał jak i kiedy to
się stało, że mężczyzna wzbudza w nim takie emocje i pożądanie, ale tak już
było i koniec. Naprawdę go to ruszyło. Przełknął głośno ślinę.
- To
jak będzie?- Zapytał nie nażarty już napalony Zoro. Muskał delikatnie wargami
jego usta. – Oszaleję, jak mi nie odpowiesz…- Wodził nosem po jego twarzy.
- No
nie wiem, nie wiem…- Zaczął się droczyć z nim Sanji, już bardziej pewny siebie
i swoich uczuć. Miał jednak jeszcze pewien dylemat… – Mam się zgodzić być z
takim kretynem? – Powiedział trochę na żarty, trochę na serio.
-
Przestań się ze mną drażnić.- Spojrzał mu w oczy i pogłaskał po brodzie. Sanji
przełknął ślinę. Nie mógł się przyzwyczaić do tych czułości. Do tego te oczy go
hipnotyzowały. – Nie karz mi więcej prosić.
- No
dobrze… Niech ci będzie…- Powiedział po chwili, ale z wahaniem.
Zoro o
mało nie zachłysnął się ze szczęścia. Nie przypuszczał, że Sanji się z tym
pogodzi tak szybko. Od razu go pocałował. Był tak szczęśliwy, że wsunął swoje
dłonie pod jego koszulę. Blondyn szybko się odsunął.
-
Hola! Przystopuj trochę!- Szybko się poprawił, uspokajając oddech. Rumieńce
wyskoczyły na jego policzki. Miał wrażenie, że ciało płonie mu w miejscach
gdzie Zoro go dotykał. – Nie tak szybko z tym wszystkim!
-
Wybacz…- Opamiętał się zielonowłosy. Z uśmiechem patrzył jak Sanji nieporadnie
wstaje. – Ciężko mi się powstrzymać.
- Idź
zmyć podłogę. – Powiedział cały purpurowy. – To twoja wina, że jest
mokro.- Sam szybko wyszedł na zewnątrz, by odpalić papierosa i uspokoić
drżące dłonie. Miał nadzieję, że nie będzie żałował swojej decyzji.
Mimo
wszystko, uśmiech zagościł na jego wargach, gdy wkładał do nich papierosa.
…
Załoga
ze zdziwieniem i rozbawieniem obserwowała zachowanie swoich przyjaciół. Od
tamtej chwili praktycznie wszystko wróciło do normy. Zoro z Sanjim na powrót
zaczęli się kłócić i walczyć jak za czasów przed zaklęciem. Jedyne co było
inne, to spojrzenia, jakie czasem ze sobą wymieniali. Załoganci nie byli jednak
do końca pewni czy w końcu ci dwaj są parą, czy nie. Nie mogli wysiedzieć z tej
niewiedzy. Luffy w końcu pewnego dnia nie wytrzymał i wybuchnął przy
stole.
-
AAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!! ZORO! JESTEŚ Z SANJIM CZY NIE!?
Nastała
pełna napięcia cisza. Niektórzy nawet zaprzestali przeżuwać i spojrzeli
pytająco na zielonowłosego, który musiał przełknąć swój kawał mięsa. Sanji stał
koło niego i był tak czerwony, jak kamizelka kapitana. Do tego oblał się potem
i zatrzymał w połowie wykładania jedzenia na swój talerz.
Zoro
połknął zawartość, którą miał w ustach i bez wyrazu udzielił odpowiedzi.
- Ta,
bo co?
Nagle
dostał patelnią przez łeb, lądując twarzą w swoim talerzu.
-
IDIOTO! CZEMU OGŁASZASZ TAKIE RZECZY?!- Sanji prawie spalił się ze wstydu.
- Za
co?!- Rozcierał głowę szermierz.
-
Naprawdę?!- Załoganci wstali zszokowani.
-
IMPREZA!- Krzyknął Luffy.
- Nie
chce żadnej imprezy!- Wrzeszczał Sanji.
-
Ustawię stoły!- Brał już jeden Franky.
-
Wymyśliłem już nawet trzy kawałki na tę okazję! Yohohohoo!– Ekscytował się
Brook.
- Tak
się cieszę chłopaki!- Usopp poklepał obu po barkach.
- Ja
pierdolę…- Chwycił się za czoło zrezygnowany blondyn.
-
Panie kucharzu…- Zagadała go Robin.- Wyniesiemy z Nami resztę jedzenia, a ty
idź już na zewnątrz. – Powiedziała z uśmiechem.
- Nie
pozwolę by takie piękne damy…- Ale nie dokończył bo za kołnierz chwycił go Zoro
i zaczął ciągnąć ku wyjściu.
- O
nie, ty idziesz ze mną.- Powiedział bez możliwości sprzeciwu.
-
Zostaw mnie, ty przeklęty szermierzyno!- Wił się Sanji.
Zoro
wywlókł go na zewnątrz, lecz nie poszedł od razu w kierunku gromadki wrzeszczących
załogantów, ale zaciągnął kucharza za róg, poza zasięg wzroku przyjaciół.
Postawił go przy ścianie i zagrodził mu drogę.
- Co
ty wyprawiasz?!- Sanji próbował się wyswobodzić.
-
Przyzwyczajaj się.- Przybliżył się do niego Zoro.
- Do
czego niby?- Blondyn zaczął tracić wątek przez zbliżające się usta szermierza.
- Do
tego, że jesteś mój.- Odpowiedział władczo. – I nie będę tolerować twojego
skakania wokół kobiet.
- A
co, jeśli będę miał to gdzieś?- Czuł rosnące wokół nich napięcie.
- To
może będę musiał cię ukarać…- Źrenice rozszerzyły mu się i przejechał ręką po
torsie blondyna bawiąc się jego guzikami.
- Nie
jestem twoją własnością, pieprzony zboku…- Sanjiemu w ustach zrobiło się sucho
z podniecenia.
-
Zobaczymy zaraz, kto tu będzie pieprzony…- Zoro uśmiechnął się zniewalająco.
Kucharz prawie doszedł na te słowa. Miał ochotę poddać się każdej zachciance
tego cholernego szermierza. Nie przypominał sobie, żeby cokolwiek lub
ktokolwiek bardziej go podniecił niż ten głupi padalec.
- A
gdzie chłopaków wywiało?- Zapytała głośno Nami.
-
Widziałeś dokąd poszli? – pytał Usopp Frankiego.
Zoro
przyłożył palec do ust Sanjiego, a następnie pochylił się i go pocałował.
Wsunął też kolano między jego nogi i poczuł twardego członka. Blondyn poddał
się pieszczotom bez oporów mimo, że słyszał zbliżające się kroki rudowłosej,
która ich nawoływała. Całowali się namiętnie, aż do ostatniej chwili. Gdy Nami
wyszła zza rogu ujrzała jak oboje nawalają się na podłodze.
- Jak
dzieci…- Uśmiechnęła się z pobłażaniem. Nie uszło jej uwadze, że trzy pierwsze
guziki u koszuli Sanjiego były rozpięte.- Chodźcie do stołu gołąbeczki.-
Zachichotała.
Następny rozdział
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz