sobota, 13 czerwca 2015

Pustynny żar 2



Luffy opadł z impetem na twardą ziemię i przeturlał się szybko pod ścianę. Nie byłą to jednak mała wysokość.  Chwycił się za kostkę, która trochę za mocno uderzyła w posadzkę. Na szczęście nic sobie poważniejszego nie zrobił. Pojęczał chwilę, rozmasował obolałe miejsce i rozglądając się na boki, ruszył dalej. Skradał się dziedzińcem zbliżając się coraz bardziej do głównej bramy. Zobaczył przy niej paru strażników. Pomyślał, że Vivi musiała jeszcze nie poinformować o jego ucieczce bo inaczej cały pałac już by huczał od rozpoczęcia akcji poszukiwawczej. Uśmiechnął się pod nosem. Nie udał się jednak do centralnego wyjścia tylko przemknął kawałek dalej, szukając w murze odpowiedniej kraty. Znalazł kiedyś przez przypadek niedomkniętą klapę ściekową, ale nigdy nie miał okazji z niej skorzystać. Dziś nadszedł ten dzień.
Znalazł ją. Dalej miała uszkodzony zamek. Popatrzył jeszcze dla bezpieczeństwa na boki a następne wskoczył w czarną dziurę.
Wylądował po pas w cuchnącej wodzie.
- Bleeeee- Jęknął i jedną ręką zatkał nos a drugą uniósł swój bagaż nad głową.- Obrzydliwe…- powoli zaczął poruszać się do przodu brodząc w mule. Jedynym światłem była poświata księżyca wpadająca do kanałów przez kraty w suficie.
Nie wiedział ile tak szedł. Pomyślał, że powinien znajdować się gdzieś pod miastem. Postanowił w końcu opuścić cuchnące korytarze. Wyciągnął rękę do pierwszej lepszej kraty.
Niestety była zamknięta.
Podobnie jak następna i kolejna.
Był już zmęczony. Szczury przepływały od czasu do czasu koło niego i podgryzały mu ubrania.
- Hej! Nie jestem waszym jedzeniem!- Luffy nieskutecznie próbował je odganiać.
W końcu znalazł wyjście. Udało mu się podnieść jedną z klap studzienki i wypełzł dosłownie na ulicę, cały w szlamie. Położył się krzyżem. Nogi mu odpadały. Pierwsze promienie słońca zaczęły wychodzić zza piaszczystych wydm i zalewać złotem żółte budynki.
Luffy najchętniej  poszedłby spać albo jeść. Brzuch już mu doskwierał od ładnych paru godzin. Oczywiście nie pomyślał, żeby zabrać prowiant z pałacu.
Myślenie naprzód nie było jego mocną stroną.
- Co ty robisz dzieciaku! Schodź z ulicy! Albo cię rozjadę!- Wrzasnął strasznie gruby facet. Szedł koło wozu na którym była góra glinianych naczyń. Ten cały asortyment ciągnęły dwa biedne wychudzone osiołki. – Dalej! – Smagnął jednego z nich biczem. Oby dwa miały zdartą skórę na udach do samego mięsa.
Luffiemu się to nie spodobało.
Wstał i oparł się bezczelnie o wóz.
- Zabieraj swoje brudne łapy od mojego towaru!- Sprzedawca wyglądał na rozdrażnionego. Obchodził osiołki, żeby spotkać się z czarnowłosym twarzą w twarz, ale nie zdołał, ponieważ chłopak rozwiązał rzemyki krępujące zwierzęta i sprzedał im po solidnym klapsie. Osły swoimi kopytami przewróciły mężczyznę i uciekły gdy tylko poczuły wolność.
W tym momencie wóz przechylił się do tyłu i wszystkie gliniane naczynia wylądowały na ziemi tłukąc się na miliony kawałeczków.
- Shishishishi…- Książę był zachwycony.
- Mój towar!- Krzyknął poobijany grubas. – Ty!- Wskazał palcem na Luffiego.- Zapłacisz mi za to! Straż!
Na nieszczęście czarnowłosego akurat dwóch żołnierzy wyszło zza rogu. Widząc sytuację od razu zaczęli biec w ich stronę.
- Ups…- Luffy zrobił szybko w tył zwrot i pobiegł przed siebie na tyle na ile mu zmęczone nogi pozwalały.
Niestety nie wiedział jaką drogę wybrać.
Nie znał miasta. Nie posiadał też oczywiście mapy. Dlatego zdał się na intuicję, która zaprowadziła go w ślepy zaułek.
- Stój! W imieniu sułtana!- Żołnierze zagrodzili mu drogę.
Luffy chwycił w zęby swój pakunek i zaczął się wspinać po suchych kamieniach. Był zwinniejszy niż jego prześladowcy i szybko znalazł się na górze w porównaniu do żołnierzy, którzy byli znacznie ciężsi i więksi.
Na dachu czarnowłosy zobaczył jak daleko znalazł się od pałacu.
Pierwszy raz patrzył na swój dom z tak daleka i mógł go zobaczyć w całości. Jego więzienie. Złote kopuły lśniły odbijając promienie słońca. Białe mury wyróżniały się na tle pożółkłych ubogich budynków. Dopiero teraz zauważył jaka przepaść dzieliła go od tego świata.
Nie cierpiał myśląc, że może już nigdy nie zobaczyć ojca i swoich podwładnych którzy byli przy nim praktycznie od początku jego życia. Był skupiony na tym ,że przed nim czekała na niego cudowna przygoda.
Spojrzał w drugą stronę mrużąc oczy.
Przełknął ślinę.
Przed nim rozpościerała się niekończąca się pustynia. Był na skraju miasta. Nic dalej już nie było, tylko tony nagrzewającego się piasku.
Burczenie w brzuchu prawie zwaliło go z nóg. Żołnierze zdołali już się wdrapać na dach i zbliżając się do niego wyciągnęli miecze.
Luffy zaczął gorączkowo rozglądać się po okolicy. Wiedział już, że nie może zostać w tym mieście. Tutaj łatwo go znajdą i z powrotem trafi do pałacu. Jedynym wyjściem była przeprawa przez pustynię. Podczas gdy ręka sprawiedliwości była coraz bliżej, zobaczył swój ratunek.
Rozpędził się i wybijając jak najdalej skoczył z dachu. Wylądował na płachcie materiału, która niestety nie wytrzymała jego ciężaru i rozrywając się- zafundowała mu spotkanie z twardą ziemią.
-Ajajajaj… – Luffy szybko rozmasowywał sobie tyłek i biegł dalej do swojego celu.
W końcu je zobaczył. Do słupków były przywiązane jeszcze śpiące wielbłądy. Dopadł najbliższego i zaczął go odwiązywać.
- Dalej, dalej, dalej….  – Poganiał sam siebie. Kątem oka zobaczył, że inni strażnicy zaczynają mu się z podejrzliwością przyglądać.
- Łapać chłopaka! To kryminalista!- Rozległ się nagle krzyk z dachu.
Luffiemu udało się rozwiązać supeł i wskoczył na zwierzę, które spłoszone natychmiast się poderwało. Chłopak prawie przeleciał przez wielbłąda i ledwo utrzymał swój bagaż. Wszystko stało się potem bardzo szybko. Zwierzę pognało w kierunku pustyni. Czarnowłosy jeszcze zdołał się odwrócić i pokazać żołnierzom język. Ci nawet nie próbowali go gonić. Wiedzieli, że pustynia sama wyda osąd na każdego, kto się odważy zapuścić w jej piaskowe fale.
Po czasie zwierzę się trochę uspokoiło i przeszło w spokojny marsz. Gdy chłopak się odwrócił zobaczył, że zostawili miasto daleko w tyle.
- Uf… niewiele brakowało, co?- Powiedział do wielbłąda który miał to całkowicie gdzieś. – Robi się gorąco…
Słońce jaśniało coraz wyżej na horyzoncie. Krople potu zaczęły spływać chłopakowi po plecach i kleić do jego ciała brudne i szorstkie ubranie.
Luffy zrzucił z siebie górę stroju i zdarł nożem -który zabrał ze sobą – gryzące zdobienia ze spodni. Buty zgubił w kanałach, ale na szczęście posiadał inne. Zrobił mu je swego czasu jego długonosy przyjaciel, który został w pałacu. Przytwierdził do podeszwy jedynie dwa rzemienie, ale jak do tej pory była to najwygodniejsza dla niego para butów. Włożył je dumnie na swoje nogi. Nie miał niestety nic na głowę. Grzebał w swoim małym ekwipunku ale nic się na to nie nadawało. Znalazł jednak coś innego. Wyciągnął z małego schowka kawałek przedartego papieru.
- Ace…- Luffy spojrzał tęsknie w kierunku niknących za falą ciepła budynków. Przez tą ucieczkę całkowicie zapomniał o planach odnalezienia przyjaciela. Nie mógł przecież odejść i się z nim nie spotkać! – Wielbłądzie! Zawracamy!- Krzyknął Luffy.
Zwierzę jednak całkowicie go zignorowało i szło dalej przed siebie. Niestety nie miał lejców więc została mu jedynie słowna perswazja.
- Hej! Mówię do ciebie!- Czarnowłosy poklepał go po szyi co odniosło odwrotny skutek do zamierzonego. Wielbłąd przyspieszył.- Nie! Mamy zawracać! Nie iść dalej!
Jego próby porozumienia spełzły na niczym, więc poddał się i rozsiadł wygodniej w siodle  co i tak było trudne. Dodatkowo skwar zaczął naprawdę mu dokuczać.
Dopiero po czasie zauważył, że wielbłąd posiada jakiś bagaż. Zaczął w nim grzebać i znalazł czerwony płaszcz pustynny, który od razu zarzucił na ramiona  i chustę którą zawiązał na głowie. Na jego wielkie szczęście miał również bukłak z wodą co niestety wypróżnił na samym wstępie.
Ku rozczarowaniu, jedzenia nie znalazł.
- Jestem głodnyyyy.- Jego słowa dodatkowo zaakcentowało burczenie z brzucha.
Wielbłąd posuwał się powoli do przodu. Na niebie nie było ani jednej zbawiennej chmurki. Luffy myślał, że się zaraz usmaży. Był zmęczony. Bolało go ciało, żołądek, zachciało mu się znowu pić i zaczął niebezpiecznie przysypiać. Kosmki włosów przykleiły się do jego czoła a ubranie nieprzyjemnie ocierało się i przylegało do skóry.
Raz osunął się zmęczony z wielbłąda i spadł na rozżarzony piasek. Wrzeszcząc jak opętany ledwo wdrapał się z powrotem.
Wypatrując czegokolwiek na horyzoncie poczuł nagle delikatny wiaterek.
- Jak przyjemnie…- Zamknął oczy i rozkoszował się powiewem. Oparł się na przednim garbie zwierzęcia. Myślał, że błoga chwila zaraz się skończy, ale wiatr nie ustąpił a wręcz przeciwnie- stał się mocniejszy.
Luffy spojrzał w końcu co się dzieje i zbladł.
W zatrważającym tempie zbliżała się do niego burza piaskowa.
Szybko zeskoczył z wielbłąda i nadludzkim wysiłkiem, ciągnąc go za siodło, udało mu się sprowadzić zwierzę do parteru. Wtulił się w jego bok i zastygł wsłuchując się w coraz silniejszy świst wiatru. Jego ubranie zaczęło niebezpiecznie trzepotać. Zamknął oczy.
Podmuch był tak silny, że nie mógł złapać tchu. Wielbłąd wydawał dziwne odgłosy. Luffy z całej siły się go trzymał. Drobinki piasku uderzały o niego kłując w skórę. Poczuł, że do połowy jest już zasypany. Nie miał jak wygrzebać siebie i swojego nowego przyjaciela. Zaciskając zęby starał się wytrzymać z całych sił. Brakowało mu tchu. Zaczynał powoli tracić przytomność. Ostatnie co pamiętał to białe mroczki.
Było cicho. Za cicho jak na to, gdzie powinien teraz być.
I trochę chłodniej.
Dalej był zmęczony i obolały i najchętniej pospałby jeszcze trochę, ale był ciekawy gdzie się znajduje.
Próbował otworzyć oczy, ale miał je całkowicie zaklejone przez piasek. Pomógł sobie rękami. Gdy odkleił powieki rozejrzał się dookoła.
Był w jakiejś jaskini. Zewsząd otaczały go czerwone skały. Jasna smuga światła padała na posadzkę przed nim.
Zauważył też coś jeszcze.
Wyciągnął rękę i dotknął chłodnej stali.
Był w klatce? Przetarł oczy jeszcze raz i się upewnił. Naprawdę się w takowej znajdował. W takiej w której trzyma się zwierzęta. Ktoś musiał go tu przytachać i zamknąć.
- Hej!- Krzyknął plując piaskiem, który dalej miał między zębami.- Jest tu kto?
- Ty, patrz. Obudził się.
Luffy spojrzał w miejsce skąd dochodził głos. Musiał się trochę przyzwyczaić zanim rozróżnił kontury w ciemności.
- Proszę, proszę, śpiąca królewna nas zaszczyciła.- Z cienia wyłonił się wysoki chłopak w krótkich kręconych blond włoskach.
- Wypuśćcie mnie!- Luffy zaczął szarpać za pręty, ale szybko opuściły go siły i opadł na posadzkę.
- Hah, co? Zachciało się samotnej wędrówki po pustyni?- Właściciel kolejnego głosy podszedł do klatki.
-Wooooody….- wydyszał czarnowłosy leżąc twarzą do ziemi.
- Co tam jęczysz?- Zapytał jeden z nich.
-Wody….- Powtórzył skonany.
-Dzieciaku, nie rozumiesz że jesteś w niewoli? Nic nie dostaniesz!- Zaśmiał się blondyn i poprawił na głowie pokaźny czarny kapelusz z goglami.
- Nie jestem dzieckiem!- ożywił się trochę Luffy. Spojrzał na sakiewkę przypiętą do pasa chłopaka. Spojrzał na niego błagalnie -No weź, nie bądź taki! Daj mi trochę! No!
- Hahahah- Chłopak stojący obok padł na ziemię i tarzał się ze śmiechu.- Ja nie mogę…. on jest taki zabawny.- Kucnął przy klatce i skrzyżował spojrzenie z Luffym.-  Mam ochotę go tak chwycić za policzki i wytarmosić. – Zasymulował swojemu koledze.
- Ty jesteś większym dzieckiem niż on.- Prychnął blondyn.
Luffy miał do czynienia z dwoma facetami. Przyjrzał się twarzy kucającego przy klatce. Była usiana piegami. Czarne wesołe oczy wpatrywały się w niego z intensywnym zaciekawieniem. Przyjrzał się czarnym kosmykom spod kapelusza. Coś mu to przypominało…
- Masz młody, niech ci będzie. Rozśmieszyłeś mnie- Chłopak w pomarańczowym kapeluszu rzucił mu bukłaczek. Luffy momentalnie przytknął otwór manierki i kilkoma szybkimi łykami wypił całą wodę.
Kiedy skończył, otarł brodę ramieniem i  znów spojrzał na piegowatego. Był dobrze zbudowanym chłopakiem. Miał na sobie jedynie czarne spodnie z kieszeniami, czerwone korale na szyi i pomarańczowy kapelusz . Na jego piersi dyndał wizerunek czaszki, który był zakończeniem sznurków od nakrycia głowy.
- Ace, co się tak w niego gapisz? Zakochałeś się czy co?- Blondyn przyglądał się ich zachowaniu.
- Zamknij się Sabo!- Warknął piegowaty skupiając się na jeńcu.
Luffy gdy usłyszał jego imię nie mógł posiąść się z radości. Nie było mowy o pomyłce! Już miał wykrzyczeć swoją radość ale chłopak w pomarańczowym kapeluszu go uprzedził.
- Myślałem, że go znam ale chyba jednak nie.- Ace wstał i położył się pod ścianą.
- Co ci w ogóle strzeliło do głowy, żeby iść samemu przez pustynię? – Zapytał  blondyn jeńca.
Luffy musiał się zastanowić czy może aby na pewno się nie pomylił. Pytanie jednak do niego skierowane zmieniło jego tok myślenia i skupił uwagę na drugim chłopaku. Najbardziej rzucił mu się w oczy ubytek w zębie. Ten również był dobrze zbudowany. Na szyi miał zawiniętą jasną chustę a na ramiona rzuconą niebieską koszulę.
- Chce zostać królem złodziei!- Krzyknął dumny z siebie Luffy.
Jego słowa wprawiły chłopaków w osłupienie.
Następną ich reakcją był śmiech.
- Z czego się śmiejecie głąby!?- Wrzasnął czarnowłosy.
- Ten dzieciak rzeczywiście jest zabawny!- Sabo nie mógł opanować drgawek.
- Nie jestem dzieckiem idioto!- Zdenerwował się Luffy.
- No to będziesz miał problem, bo chcemy cię sprzedać na targu niewolników.- Powiedział do niego Ace wprost.
- Co?! Ja nie mogę być sprzedany!- Przeraził się chłopak.
- Ale będziesz.- Blondyn usiadł koło klatki.
- Nie! Nie możecie mnie sprzedać!
- A co? Zabronisz nam?- Zapytał chłopak w pomarańczowym kapeluszu uśmiechając się od ucha do ucha.
- A dlaczego chcesz być królem, jeśli mogę spytać?- Sabo dalej nie mógł uwierzyć w wyznanie Luffiego
- Dlaczego….? Bo to musi być fajne!- Powiedział po zastanowieniu czarnowłosy co wywołało kolejną falę śmiechu.
Ace ocierając łzy obrócił się do Sabo.
- Weźmy go… proszę weźmy go!- Złożył ręce jak do modlitwy i klęknął przed blondynem.
- Zgłupiałeś doszczętnie?!- Krzyknął przerażony chłopak. Znał wiele dziwnych pomysłów Ace’a ale ten już przechodził ludzkie pojęcie.- To jeszcze dzieciak!
- Nie jestem dzieckiem!- Krzyczał Luffy.
-Weźmy, on jest taki zabawny…- Ace znów kucnął przy jego klatce i udawał że drażni się ze zwierzątkiem.
- Jesteś popieprzony Ace. I co z nim zrobisz? Będziesz go karmił i wyprowadzał? Nauczysz go aportować? Spójrz na niego. To debil.- Sabo wskazał na klatkę – Nawet nie przejmuje się tym, że jest w niewoli…
- No ale… pomyśl… może nam się przydać…- Piegowaty przysunął się do blondyna i biorąc go na stronę szepnął do ucha. – Jest mały, drobny, coś tam z mięśni ma. Pomyśl w ile miejsc by się przecisnął. – Wyciągnął swoją rękę ukazując mu swoją cudowną wizję.- Po za tym jest chętny.
- Już widzę jak szef skacze z radości.- Sabo podparł się ręką i spojrzał bez przekonania na ich łup. – Wiesz, że to kolejna gęba do wykarmienia?
- Zabierzmy go do Shanksa… Proszę, proszę, proszę…- jęczał piegowaty.- Nie będzie miał nic przeciwko…
Blondyn chwilę myślał. W końcu westchnął. W sumie żal mu było tego chłopczyka. Z drugiej strony zastanawiał się czy gorzej w tym momencie nie skończy…
- Niech ci będzie idioto…- Ace prawie podskoczył z radości.
Obrócili się do wierzgającego Luffiego.

Następny rozdział 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz