Luffy opadł
z impetem na twardą ziemię i przeturlał się szybko pod ścianę. Nie byłą to jednak
mała wysokość. Chwycił się za kostkę, która trochę za mocno uderzyła w
posadzkę. Na szczęście nic sobie poważniejszego nie zrobił. Pojęczał chwilę,
rozmasował obolałe miejsce i rozglądając się na boki, ruszył dalej. Skradał się
dziedzińcem zbliżając się coraz bardziej do głównej bramy. Zobaczył przy niej
paru strażników. Pomyślał, że Vivi musiała jeszcze nie poinformować o jego
ucieczce bo inaczej cały pałac już by huczał od rozpoczęcia akcji
poszukiwawczej. Uśmiechnął się pod nosem. Nie udał się jednak do centralnego
wyjścia tylko przemknął kawałek dalej, szukając w murze odpowiedniej kraty.
Znalazł kiedyś przez przypadek niedomkniętą klapę ściekową, ale nigdy nie miał
okazji z niej skorzystać. Dziś nadszedł ten dzień.
Znalazł ją.
Dalej miała uszkodzony zamek. Popatrzył jeszcze dla bezpieczeństwa na boki a
następne wskoczył w czarną dziurę.
Wylądował po
pas w cuchnącej wodzie.
- Bleeeee-
Jęknął i jedną ręką zatkał nos a drugą uniósł swój bagaż nad głową.-
Obrzydliwe…- powoli zaczął poruszać się do przodu brodząc w mule. Jedynym
światłem była poświata księżyca wpadająca do kanałów przez kraty w suficie.
Nie wiedział
ile tak szedł. Pomyślał, że powinien znajdować się gdzieś pod miastem.
Postanowił w końcu opuścić cuchnące korytarze. Wyciągnął rękę do pierwszej
lepszej kraty.
Niestety
była zamknięta.
Podobnie jak
następna i kolejna.
Był już
zmęczony. Szczury przepływały od czasu do czasu koło niego i podgryzały mu
ubrania.
- Hej! Nie
jestem waszym jedzeniem!- Luffy nieskutecznie próbował je odganiać.
W końcu
znalazł wyjście. Udało mu się podnieść jedną z klap studzienki i wypełzł
dosłownie na ulicę, cały w szlamie. Położył się krzyżem. Nogi mu odpadały.
Pierwsze promienie słońca zaczęły wychodzić zza piaszczystych wydm i zalewać
złotem żółte budynki.
Luffy najchętniej
poszedłby spać albo jeść. Brzuch już mu doskwierał od ładnych paru
godzin. Oczywiście nie pomyślał, żeby zabrać prowiant z pałacu.
Myślenie
naprzód nie było jego mocną stroną.
- Co ty
robisz dzieciaku! Schodź z ulicy! Albo cię rozjadę!- Wrzasnął strasznie gruby
facet. Szedł koło wozu na którym była góra glinianych naczyń. Ten cały
asortyment ciągnęły dwa biedne wychudzone osiołki. – Dalej! – Smagnął jednego z
nich biczem. Oby dwa miały zdartą skórę na udach do samego mięsa.
Luffiemu się
to nie spodobało.
Wstał i
oparł się bezczelnie o wóz.
- Zabieraj
swoje brudne łapy od mojego towaru!- Sprzedawca wyglądał na rozdrażnionego.
Obchodził osiołki, żeby spotkać się z czarnowłosym twarzą w twarz, ale nie
zdołał, ponieważ chłopak rozwiązał rzemyki krępujące zwierzęta i sprzedał im po
solidnym klapsie. Osły swoimi kopytami przewróciły mężczyznę i uciekły gdy
tylko poczuły wolność.
W tym
momencie wóz przechylił się do tyłu i wszystkie gliniane naczynia wylądowały na
ziemi tłukąc się na miliony kawałeczków.
-
Shishishishi…- Książę był zachwycony.
- Mój
towar!- Krzyknął poobijany grubas. – Ty!- Wskazał palcem na Luffiego.-
Zapłacisz mi za to! Straż!
Na
nieszczęście czarnowłosego akurat dwóch żołnierzy wyszło zza rogu. Widząc
sytuację od razu zaczęli biec w ich stronę.
- Ups…-
Luffy zrobił szybko w tył zwrot i pobiegł przed siebie na tyle na ile mu
zmęczone nogi pozwalały.
Niestety nie
wiedział jaką drogę wybrać.
Nie znał
miasta. Nie posiadał też oczywiście mapy. Dlatego zdał się na intuicję, która
zaprowadziła go w ślepy zaułek.
- Stój! W
imieniu sułtana!- Żołnierze zagrodzili mu drogę.
Luffy
chwycił w zęby swój pakunek i zaczął się wspinać po suchych kamieniach. Był
zwinniejszy niż jego prześladowcy i szybko znalazł się na górze w porównaniu do
żołnierzy, którzy byli znacznie ciężsi i więksi.
Na dachu
czarnowłosy zobaczył jak daleko znalazł się od pałacu.
Pierwszy raz
patrzył na swój dom z tak daleka i mógł go zobaczyć w całości. Jego więzienie.
Złote kopuły lśniły odbijając promienie słońca. Białe mury wyróżniały się na
tle pożółkłych ubogich budynków. Dopiero teraz zauważył jaka przepaść dzieliła
go od tego świata.
Nie cierpiał
myśląc, że może już nigdy nie zobaczyć ojca i swoich podwładnych którzy byli
przy nim praktycznie od początku jego życia. Był skupiony na tym ,że przed nim
czekała na niego cudowna przygoda.
Spojrzał w
drugą stronę mrużąc oczy.
Przełknął
ślinę.
Przed nim
rozpościerała się niekończąca się pustynia. Był na skraju miasta. Nic dalej już
nie było, tylko tony nagrzewającego się piasku.
Burczenie w
brzuchu prawie zwaliło go z nóg. Żołnierze zdołali już się wdrapać na dach i
zbliżając się do niego wyciągnęli miecze.
Luffy zaczął
gorączkowo rozglądać się po okolicy. Wiedział już, że nie może zostać w tym
mieście. Tutaj łatwo go znajdą i z powrotem trafi do pałacu. Jedynym wyjściem
była przeprawa przez pustynię. Podczas gdy ręka sprawiedliwości była coraz
bliżej, zobaczył swój ratunek.
Rozpędził
się i wybijając jak najdalej skoczył z dachu. Wylądował na płachcie materiału,
która niestety nie wytrzymała jego ciężaru i rozrywając się- zafundowała mu
spotkanie z twardą ziemią.
-Ajajajaj… –
Luffy szybko rozmasowywał sobie tyłek i biegł dalej do swojego celu.
W końcu je
zobaczył. Do słupków były przywiązane jeszcze śpiące wielbłądy. Dopadł najbliższego
i zaczął go odwiązywać.
- Dalej,
dalej, dalej…. – Poganiał sam siebie. Kątem oka zobaczył, że inni
strażnicy zaczynają mu się z podejrzliwością przyglądać.
- Łapać
chłopaka! To kryminalista!- Rozległ się nagle krzyk z dachu.
Luffiemu
udało się rozwiązać supeł i wskoczył na zwierzę, które spłoszone natychmiast
się poderwało. Chłopak prawie przeleciał przez wielbłąda i ledwo utrzymał swój
bagaż. Wszystko stało się potem bardzo szybko. Zwierzę pognało w kierunku
pustyni. Czarnowłosy jeszcze zdołał się odwrócić i pokazać żołnierzom język. Ci
nawet nie próbowali go gonić. Wiedzieli, że pustynia sama wyda osąd na każdego,
kto się odważy zapuścić w jej piaskowe fale.
Po czasie
zwierzę się trochę uspokoiło i przeszło w spokojny marsz. Gdy chłopak się
odwrócił zobaczył, że zostawili miasto daleko w tyle.
- Uf…
niewiele brakowało, co?- Powiedział do wielbłąda który miał to całkowicie
gdzieś. – Robi się gorąco…
Słońce
jaśniało coraz wyżej na horyzoncie. Krople potu zaczęły spływać chłopakowi po
plecach i kleić do jego ciała brudne i szorstkie ubranie.
Luffy
zrzucił z siebie górę stroju i zdarł nożem -który zabrał ze sobą – gryzące
zdobienia ze spodni. Buty zgubił w kanałach, ale na szczęście posiadał inne.
Zrobił mu je swego czasu jego długonosy przyjaciel, który został w pałacu.
Przytwierdził do podeszwy jedynie dwa rzemienie, ale jak do tej pory była to
najwygodniejsza dla niego para butów. Włożył je dumnie na swoje nogi. Nie miał
niestety nic na głowę. Grzebał w swoim małym ekwipunku ale nic się na to nie
nadawało. Znalazł jednak coś innego. Wyciągnął z małego schowka kawałek
przedartego papieru.
- Ace…-
Luffy spojrzał tęsknie w kierunku niknących za falą ciepła budynków. Przez tą
ucieczkę całkowicie zapomniał o planach odnalezienia przyjaciela. Nie mógł
przecież odejść i się z nim nie spotkać! – Wielbłądzie! Zawracamy!- Krzyknął
Luffy.
Zwierzę
jednak całkowicie go zignorowało i szło dalej przed siebie. Niestety nie miał
lejców więc została mu jedynie słowna perswazja.
- Hej! Mówię
do ciebie!- Czarnowłosy poklepał go po szyi co odniosło odwrotny skutek do
zamierzonego. Wielbłąd przyspieszył.- Nie! Mamy zawracać! Nie iść dalej!
Jego próby
porozumienia spełzły na niczym, więc poddał się i rozsiadł wygodniej w
siodle co i tak było trudne. Dodatkowo skwar zaczął naprawdę mu dokuczać.
Dopiero po
czasie zauważył, że wielbłąd posiada jakiś bagaż. Zaczął w nim grzebać i
znalazł czerwony płaszcz pustynny, który od razu zarzucił na ramiona i
chustę którą zawiązał na głowie. Na jego wielkie szczęście miał również bukłak
z wodą co niestety wypróżnił na samym wstępie.
Ku
rozczarowaniu, jedzenia nie znalazł.
- Jestem
głodnyyyy.- Jego słowa dodatkowo zaakcentowało burczenie z brzucha.
Wielbłąd
posuwał się powoli do przodu. Na niebie nie było ani jednej zbawiennej chmurki.
Luffy myślał, że się zaraz usmaży. Był zmęczony. Bolało go ciało, żołądek,
zachciało mu się znowu pić i zaczął niebezpiecznie przysypiać. Kosmki włosów
przykleiły się do jego czoła a ubranie nieprzyjemnie ocierało się i przylegało
do skóry.
Raz osunął
się zmęczony z wielbłąda i spadł na rozżarzony piasek. Wrzeszcząc jak opętany
ledwo wdrapał się z powrotem.
Wypatrując
czegokolwiek na horyzoncie poczuł nagle delikatny wiaterek.
- Jak
przyjemnie…- Zamknął oczy i rozkoszował się powiewem. Oparł się na przednim
garbie zwierzęcia. Myślał, że błoga chwila zaraz się skończy, ale wiatr nie
ustąpił a wręcz przeciwnie- stał się mocniejszy.
Luffy
spojrzał w końcu co się dzieje i zbladł.
W
zatrważającym tempie zbliżała się do niego burza piaskowa.
Szybko
zeskoczył z wielbłąda i nadludzkim wysiłkiem, ciągnąc go za siodło, udało mu
się sprowadzić zwierzę do parteru. Wtulił się w jego bok i zastygł wsłuchując
się w coraz silniejszy świst wiatru. Jego ubranie zaczęło niebezpiecznie
trzepotać. Zamknął oczy.
Podmuch był
tak silny, że nie mógł złapać tchu. Wielbłąd wydawał dziwne odgłosy. Luffy z
całej siły się go trzymał. Drobinki piasku uderzały o niego kłując w skórę.
Poczuł, że do połowy jest już zasypany. Nie miał jak wygrzebać siebie i swojego
nowego przyjaciela. Zaciskając zęby starał się wytrzymać z całych sił.
Brakowało mu tchu. Zaczynał powoli tracić przytomność. Ostatnie co pamiętał to
białe mroczki.
…
Było cicho.
Za cicho jak na to, gdzie powinien teraz być.
I trochę
chłodniej.
Dalej był
zmęczony i obolały i najchętniej pospałby jeszcze trochę, ale był ciekawy gdzie
się znajduje.
Próbował
otworzyć oczy, ale miał je całkowicie zaklejone przez piasek. Pomógł sobie
rękami. Gdy odkleił powieki rozejrzał się dookoła.
Był w
jakiejś jaskini. Zewsząd otaczały go czerwone skały. Jasna smuga światła padała
na posadzkę przed nim.
Zauważył też
coś jeszcze.
Wyciągnął
rękę i dotknął chłodnej stali.
Był w
klatce? Przetarł oczy jeszcze raz i się upewnił. Naprawdę się w takowej
znajdował. W takiej w której trzyma się zwierzęta. Ktoś musiał go tu przytachać
i zamknąć.
- Hej!-
Krzyknął plując piaskiem, który dalej miał między zębami.- Jest tu kto?
- Ty, patrz.
Obudził się.
Luffy
spojrzał w miejsce skąd dochodził głos. Musiał się trochę przyzwyczaić zanim
rozróżnił kontury w ciemności.
- Proszę,
proszę, śpiąca królewna nas zaszczyciła.- Z cienia wyłonił się wysoki chłopak w
krótkich kręconych blond włoskach.
- Wypuśćcie
mnie!- Luffy zaczął szarpać za pręty, ale szybko opuściły go siły i opadł na
posadzkę.
- Hah, co?
Zachciało się samotnej wędrówki po pustyni?- Właściciel kolejnego głosy
podszedł do klatki.
-Wooooody….-
wydyszał czarnowłosy leżąc twarzą do ziemi.
- Co tam
jęczysz?- Zapytał jeden z nich.
-Wody….-
Powtórzył skonany.
-Dzieciaku,
nie rozumiesz że jesteś w niewoli? Nic nie dostaniesz!- Zaśmiał się blondyn i
poprawił na głowie pokaźny czarny kapelusz z goglami.
- Nie jestem
dzieckiem!- ożywił się trochę Luffy. Spojrzał na sakiewkę przypiętą do pasa
chłopaka. Spojrzał na niego błagalnie -No weź, nie bądź taki! Daj mi trochę!
No!
- Hahahah-
Chłopak stojący obok padł na ziemię i tarzał się ze śmiechu.- Ja nie mogę…. on
jest taki zabawny.- Kucnął przy klatce i skrzyżował spojrzenie z Luffym.-
Mam ochotę go tak chwycić za policzki i wytarmosić. – Zasymulował swojemu
koledze.
- Ty jesteś
większym dzieckiem niż on.- Prychnął blondyn.
Luffy miał
do czynienia z dwoma facetami. Przyjrzał się twarzy kucającego przy klatce.
Była usiana piegami. Czarne wesołe oczy wpatrywały się w niego z intensywnym
zaciekawieniem. Przyjrzał się czarnym kosmykom spod kapelusza. Coś mu to
przypominało…
- Masz
młody, niech ci będzie. Rozśmieszyłeś mnie- Chłopak w pomarańczowym kapeluszu
rzucił mu bukłaczek. Luffy momentalnie przytknął otwór manierki i kilkoma
szybkimi łykami wypił całą wodę.
Kiedy
skończył, otarł brodę ramieniem i znów spojrzał na piegowatego. Był
dobrze zbudowanym chłopakiem. Miał na sobie jedynie czarne spodnie z
kieszeniami, czerwone korale na szyi i pomarańczowy kapelusz . Na jego piersi
dyndał wizerunek czaszki, który był zakończeniem sznurków od nakrycia głowy.
- Ace, co
się tak w niego gapisz? Zakochałeś się czy co?- Blondyn przyglądał się ich
zachowaniu.
- Zamknij
się Sabo!- Warknął piegowaty skupiając się na jeńcu.
Luffy gdy
usłyszał jego imię nie mógł posiąść się z radości. Nie było mowy o pomyłce! Już
miał wykrzyczeć swoją radość ale chłopak w pomarańczowym kapeluszu go
uprzedził.
- Myślałem,
że go znam ale chyba jednak nie.- Ace wstał i położył się pod ścianą.
- Co ci w
ogóle strzeliło do głowy, żeby iść samemu przez pustynię? – Zapytał blondyn
jeńca.
Luffy musiał
się zastanowić czy może aby na pewno się nie pomylił. Pytanie jednak do niego
skierowane zmieniło jego tok myślenia i skupił uwagę na drugim chłopaku.
Najbardziej rzucił mu się w oczy ubytek w zębie. Ten również był dobrze
zbudowany. Na szyi miał zawiniętą jasną chustę a na ramiona rzuconą niebieską
koszulę.
- Chce
zostać królem złodziei!- Krzyknął dumny z siebie Luffy.
Jego słowa
wprawiły chłopaków w osłupienie.
Następną ich
reakcją był śmiech.
- Z czego
się śmiejecie głąby!?- Wrzasnął czarnowłosy.
- Ten
dzieciak rzeczywiście jest zabawny!- Sabo nie mógł opanować drgawek.
- Nie jestem
dzieckiem idioto!- Zdenerwował się Luffy.
- No to
będziesz miał problem, bo chcemy cię sprzedać na targu niewolników.- Powiedział
do niego Ace wprost.
- Co?! Ja
nie mogę być sprzedany!- Przeraził się chłopak.
- Ale
będziesz.- Blondyn usiadł koło klatki.
- Nie! Nie
możecie mnie sprzedać!
- A co?
Zabronisz nam?- Zapytał chłopak w pomarańczowym kapeluszu uśmiechając się od
ucha do ucha.
- A dlaczego
chcesz być królem, jeśli mogę spytać?- Sabo dalej nie mógł uwierzyć w wyznanie
Luffiego
-
Dlaczego….? Bo to musi być fajne!- Powiedział po zastanowieniu czarnowłosy co
wywołało kolejną falę śmiechu.
Ace
ocierając łzy obrócił się do Sabo.
- Weźmy go…
proszę weźmy go!- Złożył ręce jak do modlitwy i klęknął przed blondynem.
- Zgłupiałeś
doszczętnie?!- Krzyknął przerażony chłopak. Znał wiele dziwnych pomysłów Ace’a
ale ten już przechodził ludzkie pojęcie.- To jeszcze dzieciak!
- Nie jestem
dzieckiem!- Krzyczał Luffy.
-Weźmy, on
jest taki zabawny…- Ace znów kucnął przy jego klatce i udawał że drażni się ze
zwierzątkiem.
- Jesteś
popieprzony Ace. I co z nim zrobisz? Będziesz go karmił i wyprowadzał? Nauczysz
go aportować? Spójrz na niego. To debil.- Sabo wskazał na klatkę – Nawet nie
przejmuje się tym, że jest w niewoli…
- No ale…
pomyśl… może nam się przydać…- Piegowaty przysunął się do blondyna i biorąc go
na stronę szepnął do ucha. – Jest mały, drobny, coś tam z mięśni ma. Pomyśl w
ile miejsc by się przecisnął. – Wyciągnął swoją rękę ukazując mu swoją cudowną
wizję.- Po za tym jest chętny.
- Już widzę
jak szef skacze z radości.- Sabo podparł się ręką i spojrzał bez przekonania na
ich łup. – Wiesz, że to kolejna gęba do wykarmienia?
- Zabierzmy
go do Shanksa… Proszę, proszę, proszę…- jęczał piegowaty.- Nie będzie miał nic
przeciwko…
Blondyn
chwilę myślał. W końcu westchnął. W sumie żal mu było tego chłopczyka. Z
drugiej strony zastanawiał się czy gorzej w tym momencie nie skończy…
- Niech ci
będzie idioto…- Ace prawie podskoczył z radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz