czwartek, 11 czerwca 2015

Bilet miłosny 4



      Shizuo powoli się uspokajał i z podziwem obserwował całą sytuację. To znaczyło, że Izaya od samego przyjazdu tutaj i może o wiele wcześniej obmyślił cały ten plan. Od samego początku miał wszystko pod kontrolą.
     - Jak to…? Jak ty…?- warczał przez zęby ojciec Izayi.
     - Wystarczyło pokazywać tobie jaki to jestem nieporadny. Oh, taka ze mnie ciamajda…- Wyszeptał mu w twarz.- Stałeś się naprawdę uciążliwy przez ten cały czas. Tak bardzo chciałeś mnie dostać w swoje ręce, że sam wielu rzeczy nie zauważyłeś. Byłem zmęczony. Pozwoliłbym ci dalej bawić się w grubą rybkę w tym twoim stawiku, ale że tak powiem, pokusiłeś się na duże morze… Cóż… Rekiny nie lubią jak się je drażni…- Zacmokał z dezaprobatą.- Dobrze wiesz, że Tokio jest moje.- Kontynuował, obchodząc spokojnie pokój dookoła lekkim krokiem –  To był duży błąd.
     - Ale jak?!- Rzęził z furii postrzelony.
     - Adele ma duże znajomości i łatwo jej ludzie zastąpili twoich w ostatnich kilku miesiącach na różnych ważnych stanowiskach. –Wskazał panów z bronią. -Tak jak jej obiecałem, przejmie wszystkie twoje tereny i wpływy. Chyba czeka cię też nieprzyjemne sam na sam bo z tego co wiem, chyba spaliłeś jej córkę nieprawdaż…?
     - Izaya, dobrze się robi z tobą interesy ale wynoś się już stąd!- powiedziała groźnie Adele nie patrząc na niego. Najwyraźniej nie tylko Shizuo poznał się na jego nieprzyjemnej osobowości.
     - Cóż, więc skoro nie mamy nic więcej sobie do powiedzenia, to każdy uda się w swoją stronę, prawda?- Spojrzał na wszystkich w pokoju i po raz ostatni na zakrwawione na podłodze indywiduum. –Żegnaj – Ruszył do wyjścia.- A z tobą jeszcze sobie porozmawiam ślicznotko.- Na co Adele cała się spięła.
     Shizuo podążył za nim. Z pokoju słychać było ostatni krzyk gniewu. Dreszcz przeszedł mu po ciele. Wyjście z magazynu było już dziecinnie proste, bo podczas ich pobytu w gabinecie, ludzie Adele przejęli kontrole na całym obszarze. Wieczór był  pogodny i spokojny. Turyści, którzy przyjechali odpocząć, zabawiali się w barach i na dyskotekach. Panował wesoły gwar. Izaya i Shizuo szli koło siebie zmierzając do hotelu. Postanowili iść bocznymi, mniej uczęszczanymi ulicami bo czarnowłosy nie wyglądał zbyt normalnie, cały umazany we krwii.
     - Od samego początku miałeś wszystko zaplanowane? Cały przyjazd tutaj?– Zapytał blondyn by przerwać ciszę.
     - Tak,  prócz pewnej niesubordynacji za którą ktoś jeszcze zapłaci… Ty nie byłeś w tym planie mogę ci przysiąc.- Uśmiechnął się.-  Na konkurs natknąłem się przypadkowo a wygrać wycieczkę to już nie był problem.- Powiedział z zadowoleniem Izaya.- Nie sądziłem, że ze wszystkich ludzi na ziemi akurat ty zgarniesz drugi bilet. Jak na złość zawsze musisz robić rzeczy, których nie mogę przewidzieć, wiesz jakie to jest irytujące?- Udawał, że się gniewa, ale radość dzisiejszej wygranej nie pozwalała mu wywołać u siebie negatywnych emocji.
     Shizuo cieszył się, że wszystko dzisiaj tak się skończyło. Nienawidził Izayi ale to co dzisiaj usłyszał o jego matce… Choć po czarnowłosym nie było widać to nie wierzył, że tak po prostu to po nim spłynęło.  Nie dziwił się teraz niczemu. Sam by przyjechał zrobić to samo gdyby był na jego miejscu. Tylko, że on zabiłby tego człowieka… A Izaya tego nie zrobił… Po części, ale nie bezpośrednio. W całym swoim życiu nie podejrzewał, że znajdzie się osoba, która będzie gorszym człowiekiem od niego.
     - Dlaczego go nie zabiłeś? Przecież miałeś okazję. – Zapytał przygaszony.
     - Hmm… nie chciałem sobie brudzić rąk. Adele była za to bardzo chętna. – Maszerował optymistycznie.
     - To co powiedział o twojej matce… To prawda?
     - Tak.
     - Nie ruszyło cię to?
     - Nie znałem jej, on też nic dla mnie nie znaczy. Wychowałem się sam. Dla mnie są oni tylko kolejnymi ludźmi, którzy są ciekawi albo nie. Nie mam zwyczaju przejmować się rzeczami, które są nieistotne.- Powiedział spokojnie.
     Shizuo, aż się wzdrygnął. To co usłyszał było dla niego przerażające. Ten koleś naprawdę mógł być pozbawiony uczuć. Gdyby teraz nie przypominał swojego ojca, to nawet by mu współczuł…
     - Dość tego, czas się zabawić! Chodźmy do jakiegoś pubu!- Krzyknął Izaya.
     - Stuknij się, widzisz jak wyglądasz? Cały łeb i koszulę masz we krwi.
     - Czemu musisz od razu psuć zabawę…- Jęczał czarnowłosy.
     - Idziemy do hotelu się ogarnąć i zrobić coś z twoją głową.
     - Co to, Shizuś naprawdę się o mnie martwi… Jakie to słodkie… A może chce zostać ze mną sam na sam…?
     - IZAYA!- i wyrwał najbliższy znak ograniczenia prędkości- Jeszcze raz…!
     - Ooo… teraz Shizuś się gniewa?- Ledwo uskoczył przed drogową sprawiedliwością.
     - Chodź tu!
     - Nie masz współczucia dla rannego?- Mimo swojego stanu, całkiem dobrze robił uniki.
Shizuo dzisiaj jednak nie miał humoru na kolejną walkę. Rzucił znak na ziemię, odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić w stronę  hotelu.
     - Hej już masz dosyć?- Podążał za nim w podskokach czarnowłosy. Był jeszcze bardziej zaintrygowany tym zachowaniem.
     - Daj mi spokój.
     - Jak chcesz, ja idę się jeszcze zabawić. – Rozeszli się w różne. 
     Shizuo spał dość krótko, bo wrócił o piątej, a o dziesiątej był już na nogach i zajadał śniadanie. Wypił mleko i włączył telewizor. Usłyszał, że w łazience leci woda. Kurdupel musiał brać prysznic-pomyślał. Wczorajszy dzień wydawał się taki nierealny. Ten cały wyjazd był komiczny. Właściwie już prawie koniec, ponieważ następnego dnia mieli powrotny samolot o 8 rano. Miał wypocząć, a tu proszę. Same ekscesy.
Izaya wyszedł z łazienki w samym ręczniku na biodrach. Krople wody ściekały mu z włosów na tors i podłogę. Blondyn gdy go zobaczył, zachłysnął się mlekiem i zaczął kaszleć. Czarnowłosy czuł się bardzo swobodnie po ostatnich wydarzeniach i nie czuł żadnego zagrożenia. Bez skrupułów wziął talerz i zaczął sobie nakładać przysmaki z przyniesionych, jak co rano, półmisków z jedzeniem. O której do cholery przychodzili ci ludzie, że nigdy nie widział jak wnoszą te tace? Kątem oka widział, że blondyn go obserwuje. Shizuo siedział w samych dresach bez koszulki. Nieźle był umięśniony, musiał przyznać. Jakoś musiał podnosić te automaty do kawy. Co on się tak gapi do cholery?
     - Nie mów mi że wypiłeś całe mleko! –Rzucił, rozglądając się.
     - Tak, bo co? –Warknął Shizuo i wstał.
     - Zawsze musisz mnie wkurwiać…- Jęczał Izaya.
     - I kto to mówi…- Odpowiedział z przekąsem. Podszedł też do stołu z jedzeniem.
     Czarnowłosy usiadł obok, w rożnej części blatu, i podparł rękami.
     – Co by tu robić przez resztę dnia… Shizuś… może się gdzieś wybierzemy tylko we dwoje?- Zapytał szyderczo. Blondyn natarł na niego.
     - Nie pozwalaj sobie!- Wycedził, patrząc mu w oczy. Odległość między nimi była nieznośnie mała.
     Izaya nie wiedział czemu, ale podobała mu się taka prowokacja. Miał ochotę sypać samymi takimi uwagami. Relacje między nimi coraz bardziej go interesowały. Zwłaszcza przez ostatnie wydarzenia. Nigdy nie mógł w żaden sposób wpłynąć na blondyna, a teraz coś się zmieniało. Nigdy nie miał nad nim żadnej władzy i nie mógł nim manipulować. Irytujące! Każde próby kończyły się wojną na ulicy. Co się stanie jeśli dzisiaj zagra inaczej…?
     - Nie złość się kochanie…- Zbliżył swoją twarz  do jego tak, że dzieliły ich centymetry. Czekał na reakcje w pełnym napięcia podnieceniu. Mogło zdarzyć się wszystko. Drapieżny uśmiech nie schodził mu z ust, gdy wyczuł konsternacje Shizuo. Sytuacja była nadzwyczaj intymna. Żaden z nich się nie wycofywał. Blondyn jednak się zawahał i coraz ciężej mu było podtrzymać spojrzenie. Do tego zaczęło mu się robić gorąco i jeszcze chwila, a obleje się rumieńcem! Sytuacja była tym bardziej dziwna, bo jeden miał na sobie tylko ręcznik, a drugi tylko spodnie.
     Shizuo nie wytrzymał i spokojnie, choć z łopoczącym sercem, łapiąc po drodze koszulkę, skierował się w stronę drzwi wyjściowych. Dziś postanowił długo być poza domem.
Izaya jeszcze nigdy nie był tak podekscytowany. Wyszczerzył zęby w demonicznym uśmiechu.
Do wieczora Blondyn robił wszystko, byle tylko nie wrócić do hotelu. Takiego ruchu to się po nim nie spodziewał. Przeklęty Izaya! Tak go irytować! Te przeklęte oczy! Ten uśmiech! Znów wrócił myślami do tej chwili. Nie! Krzyczał sam na siebie. To co wtedy pomyślał… Ach! Te wspomnienie… Robiło mu się od razu gorąco. Myślał że zaraz oszaleje! Co w ogóle ta sytuacja miała znaczyć…? Musi się ogarnąć. Zabawił w kilku pubach. Cieszył się, że jednak nie wziął żadnego alkoholu. Było późno. Większość miejsc już była zamknięta i wszystko co już mógł zrobić, to zrobił. Zmęczenie też dawało o sobie znać. O tej porze Izaya powinien już spać albo przynajmniej nie zawracać mu głowy. Wrócił wolnym krokiem i wszedł do mieszkania z priorytetowym postanowieniem udania się do sypialni. Co do czarnowłosego się mylił, ponieważ siedział on rozwalony na kanapie z miską popcornu  i oglądał jakiś teleturniej. Udał że nie zauważył jego obecności. Shizuo udał się do łazienki, umył , przebrał w luźne ciuchy i podążył do łóżka. Niestety w drodze poczuł potworne burczenie w brzuchu. W ogóle nie pomyślał dzisiaj o  jedzeniu! Nic nie jadł od wczorajszego wieczora. Poczekał by, aż ten karaluch się położy, ale kto wie ile będzie jeszcze oglądać telewizje? Po za tym, dlaczego ma go unikać? Że też akurat półmisek musiał znajdować się w salonie! 
     Gdy Przechodził obok kanapy, poczuł wzrok Izayi na sobie. Czemu czuł się z tym niezręcznie!? To irytujące! Musi jak najszybciej udać się do sypialni . Gdy nakładał sobie na talerz jedzenie, usłyszał jak czarnowłosy się śmieje. Ciemny kąt  blatu przypominał o poranku. Rany!
      Shizuo z talerzem ruszył z powrotem do pokoju.
     - Ludzie są tacy durni, nie uważasz?- Powiedział  Izaya  i zagryzł to zaraz popcornem.
     Blondyn zatrzymał się na chwilę.
     - Spójrz, taki beznadziejny program, a oni dają sobą tak manipulować. Jak marionetki w jakimś przedstawieniu.
     - Taka jest telewizja.-Odparł beznamiętnie.
     - No właśnie! A  tyle osób się tam pcha i się tym zachwyca! Tacy durni i naiwni, wystawiają się na pośmiewisko. Pieniądze żądzą tym światem.- Śmiał się dalej Izaya. –Chodź, popatrz! No siadaj!- Oklepał miejsce obok siebie.
     Shizuo nie wiedział, czy przyjąć propozycję czy nie. Z wahaniem przysiadł na poręczy drugiego końca kanapy i zaczął oglądać, zjadając swoje danie. Śmiech Izayi od czasu do czasu niósł się po pomieszczeniu. Shizuo starał się na niego nie patrzeć ale momentami się zapominał. Przyciągały go jego ciemne włosy w nieładzie, jego szyja, jego dłonie… Nie mógł przestać łapać się na tych rzeczach. Dlaczego to było coraz trudniejsze? Dlaczego było mu coraz bardziej gorąco? Od temperatury w pokoju? Nie przeszkadzało mu to, że są tak blisko siebie , ba! Nie mógł się zebrać żeby odejść! Odstawił z łoskotem talerz na stół.
     - Wyłącz to, nie zasnę jak będziesz się tak wydzierał.- Wstał i chciał sięgnąć po pilota. Czarnowłosy go uprzedził i zrobił to szybciej, ukrywając go za plecami.
     - A, a, a, ja się za to świetnie bawię. Jeśli chcesz pilota, to musisz mi go zabrać.- Droczył się  Izaya.
Shizuo nie miał ochoty się wygłupiać i chciał jak najszybciej to zakończyć. Przysunął się do Czarnowłosego i sięgnął ręką za jego plecy. Zanim pomyślał nad tym, co robi i chciał z tego jakoś wyplątać przeszkodził mu sam Izaya, który chwycił go za koszulkę przy szyi i nie pozwolił cofnąć.
     - Dlaczego jeszcze tu jesteś Shizuś…? – Powiedział szeptem. Shizuo coś popchnęło do przodu i zanim zorientował się co robi, chwycił Izayę za szyję i złączył ich wargi.
     Pocałunek był mocny i spontaniczny. Choć z początku jednostronny, po chwili został namiętnie oddany. Obojga ta chwila tak podnieciła, że zapomnieli o wszystkim.  Przysunęli się do siebie bliżej i całowali szybko, zachłannie. Przyciągali rękami. Języki tańczyły w ich ustach, a męskość każdego z nich ostro dała o sobie znać w za ciasnych spodniach. Oboje kompletnie poddali się sytuacji. Nawet przez moment nie zastanowili się nad tym, co robią. Ich dłonie powędrowały pod koszulki. Shizuo niedługo potem zdjął z Izayi górę ubrania i sam zrobił to samo, jak najkrócej przerywając pocałunek. Czarnowłosy sięgnął nagle do jego paska u spodni, gdy nagle…
     Dyń don!
     Na ten dźwięk zaprzestali pieszczot i spojrzeli na siebie oniemiali. Przez tą chwilę dotarło do nich co wyprawiają i odskoczyli od siebie jak oparzeni. Izaya przewrócił przez to stolik i popcorn rozsypał się na dywanie. Jak najszybciej czmychnął do łazienki. Shizuo siedział jeszcze chwilę w bezruchu lecz bardzo drażnił go dzwonek do drzwi. Mechanicznie z ogłupieniem, poczłapał się do wejścia i otworzył gościowi. Okazało się, że przywieźli pizzę którą karaluch zamówił. Niewiele mówiąc odebrał ją od miłego pana i zamknął drzwi, nie czekając czy tamten ma jeszcze coś do powiedzenia czy nie. Stał tak dobre pół godziny w bezruchu. Nie spojrzawszy nawet na jedzenie, powoli uświadamiając sobie wszystko. Przerażony zaistniałą sytuacją, rzucił opakowanie na ziemię, otworzył drzwi i w trybie natychmiastowym opuścił mieszkanie.
     Izaya oglądał swoje odbicie w lustrze. Miał trochę przyrumienioną twarz, oczy były niespokojne i nie mógł opanować drżenia rąk. To była najdziwniejsza rzecz jaka spotkała go w życiu… I musiał przyznać, że była… bardzo przyjemna. Zaczął się śmiać sam do siebie. Niemożliwe! Właśnie przelizał się z Shizuo! Swoim największym wrogiem! Z człowiekiem którego nigdy nie mógł sobie podporządkować! Ale teraz… wszystko się zmieniło… bo ponad to wszystko największą i najwspanialszą rzeczą jaką dzisiaj odkrył, była słabość blondyna do niego.
...
     Shizuo nie spał tej nocy. Błąkał się po mieście i nie dowierzał sytuacji zaistniałej ostatniego wieczoru. Nie zliczył by zniszczonych po drodze automatów z napojami i przekąskami oraz wciśniętych znaków drogowych w mury budynków. Gdy miasto na dobre się obudziło, nie zwracał uwagi na ludzi, na policję która próbowała go zatrzymać (jakoś dziwnie szybko się zniechęcili) oraz wiadomości w gazetach o wandalu, który zniszczył część miasta… Właściwie czuł się jak wrak.
     Coś w nim pękło. Coś pozwolił sobie odebrać. To upokorzenie i wstyd nie dawało mu spokoju. Wiedział że Izaya to wykorzysta. Żeby tak go sprowokować! Zaplanował to. Bankowo.
     Gdy przed oczami stawała mu sytuacja z wczoraj, dostawał szału! Tyle ile razy tej nocy skakało mu ciśnienie, że nie przeżył by tego prawdopodobnie żaden człowiek. Ostatecznie skończył na plaży, położył się na piasku i patrzył w niebo.  Słońce już wstało i morze lekko się kołysało.
     Gdy dostatecznie się uspokoił, dotarła do niego jedna niepokojąca myśl. Nawet tak niepokojąca, że jak najszybciej się zerwał i podbiegł do najbliższej osoby, którą zobaczył.
     - KTÓRA GODZINA?! –Wrzasnął przerażony.
     - 8.12 proszę pana…..- Odpowiedziała przerażona staruszka.
     - Cholera! Samolot! – Czym prędzej pobiegł na lotnisko. Jak mógł o tym zapomnieć?! Miał tylko pół godziny, ale jeśli się w ogóle nie zatrzyma- to zdąży. Przez tego cholernego idiotę jeszcze by został na tej wyspie! Już nie stać go było na taksówkę a co dopiero na powrotny samolot! Nawet nie obchodził go bagaż zostawiony w hotelu. Dobrze że dokumenty miał przy sobie.
     Pół godziny później znalazł się na lotnisku i w ostatniej chwili zdążył na odprawę. Cały mokry od potu podawał swój dokument do sprawdzenia. Przechodząc potem przejściem do samolotu przypomniał sobie, że nie będzie to przyjemna podróż. Do tego tym razem bycie w towarzystwie Izayi wydawało się krępujące… Kierując się do swojego miejsca myślał jak najlepiej będzie się zachować. Udać, że nic się nie stało? Wymusić kogoś by zamienił się z nim miejscami, a może wyrzucić idiotę przez okno…?
Jednak wszystkie scenariusze były zbędne, ponieważ miejsce koło niego było puste. Odprawa została zamknięta i samolot wystartował. Shizuo zastanawiał się co zrobił czarnowłosy. To, że z nim nie wracał, wcale go nie dziwiło. Odczuł na pewno wielką ulgę. Nim się obejrzał usnął wykończony.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz