sobota, 13 czerwca 2015

Przypadek czy przeznaczenie? 9



     Krajobraz stopniowo się zmieniał. Zewsząd zaczął ogarniać ich las i wyżyny zieleniące się soczyście. Ptaki rozćwierkały się na całego. Słońce przeświecało przez korony drzew tworząc piękną mozaikę na asfalcie. W pewnym momencie skręcili na szosę i nią jechali jakiś czas, podziwiając przyrodę. Sanji wstał i oparł się delikatnie o przednią szybę pogwizdując wesoło.
     Mieli trochę problemów z przejechaniem, bo na drogę pospadało się wiele gałęzi i co rusz ktoś musiał wychodzić z samochodu i je przerzucać.
     W końcu dojechali do barierki oznaczającej początek rezerwatu. Franky bez ogródek ją podniósł i wszyscy przejechali.
     - Rozumiem, że to nielegalna wyprawa?- Ucieszył się Zoro.
     - Widzę, że nie przeszkadzają ci takie akcje.- Zauważył jego reakcje Sanji. – Nikt tego i tak nie zauważy. Z resztą będziemy tu tylko do jutra.
      Jechali jeszcze chwilę. W końcu ich oczom ukazała się cudowna polana. Wręcz idealna na obóz. Idąc coraz dalej widać było jeziorko utworzone ze strumienia spływającego z gór okalających cały ten teren. Woda spadając delikatnie się rozpraszała w drobną bryzę i odbijała promienie słoneczne, tworząc warkocz tęczy.
     Wszystkim zaparło dech w piersiach. Nie można było sobie wymarzyć lepszego miejsca na ziemi. Oraz lepszej pogody na obozowanie.
     - Rozbijamy bazę!- Krzyknął Luffy i jako pierwszy opuścił pojazd biegnąc jak szalony i rzucając się na trawę.
     - Krzyknął ten, co najszybciej uciekł od bagaży…- Skomentowała zła Nami.
     Ustawili się pojazdami w małe koło. Zaczęli wypakowywać swoje rzeczy.
     - Mam dla was wszystkich niespodziankę!- Franky stanął koło swojej campingowej twierdzy.
     Pociągając za  uchwyt z bocznej ściany przyczepy, wysunął olbrzymią połać materiału.
     - Co to jest?- Wszyscy się zainteresowali.
     - Wielki namiot!- O dziwo to Luffy pierwszy odgadł co to jest.
     - Tak duży, że wszyscy się w nim zmieścimy.
     Wszyscy byli zaskoczeni i podziwiali jego rozmiar. Do tego bardzo łatwo się rozkładał i był połączony od razu z przyczepą, gdzie była ubikacja i mini kuchnia razem z sypialnio-jadalnią. Wewnątrz, namiot był podzielony na cztery części z jednym wielkim przedsionkiem.
     - To po co my braliśmy swoje namioty?! – Wkurzyła się Nami.
     - Mówiłam, że trzeba było im powiedzieć.- śmiała się Robin.
     Sanji trochę się skrzywił bo miał nadzieję w końcu wylądować w jednym namiocie z Zoro, ale w sumie i tak na razie nie było to osiągalne i nawet nie wiedział jak to zainicjować. Tak, to przynajmniej będą blisko siebie. Mogą nawet w nocy ze sobą rozmawiać nie robiąc za bardzo afery wokół siebie.
     Dodatkowo okazało się, że magiczna przyczepa posiada również wysuwanego, elektrycznego grilla.
     - Franky, zabijesz kiedyś całą ideę obozowania w lesie! - śmiał się Sanji.
     Mimo wszystko wszyscy byli raczej za rozpaleniem ogniska, niż za grillem dlatego faceci pobiegli do lasu nazbierać drewno.
     - Ten kto będzie miał najmniej, myje w jeziorze naczynia!- Wszyscy wbiegli między drzewa podjarani rywalizacją.
     - Jak dzieci…- Nami wpatrywała się z czułością w Sanjiego. Zdążyła już podzielić się z Robin nowinami i była bardzo ciekawa jak rozwinie się uczucie pomiędzy tymi dwojga. Może nie uważała Zoro za duszę towarzystwa, ale uspokajało ją, że Luffy całkowicie go zaakceptował. On ma nosa do znajdywania przyjaciół. No i oczywiście Sanji. Bo to było najważniejsze. Oddałaby wszystko, żeby więcej nie cierpiał i obiecała sobie, że jeśli sytuacja się powtórzy, to pośle zielonego do samego piekła. Własnymi rękami.
      Chłopacy uzbierali tyle gałęzi, że ciężko było zdecydować kto przegrał. Stwierdzili, że ustalą to potem po spacerze.
     Do wieczora zwiedzali okolicę. Sanji wziął niedługi kawałek liny i ku rozbawianiu reszty przywiązał do siebie niezadowolonego Zoro. Wytłumaczył to jego beznadziejnością w orientacji w terenie i pomimo wielkiego niezadowolenia ze strony zielonowłosego, postawił na swoim.  Chodzili zatem wszędzie razem i co za tym idzie-blisko siebie.
     Robin co rusz zatrzymywała się, oglądając jakąś oryginalną roślinkę, która znajdywała się pod ochroną i rysowała ją od razu w swoim dzienniku. Usopp fotografował otoczenie i opowiadał Kayi o niebezpiecznych zwierzętach zamieszkujących tę dolinę i o tym jaki on będzie dzielny, gdy będzie ją przed nimi chronił.
     Nami z Luffym i Frankym prowadzili luźną pogawędkę.
     - Naprawdę tutaj jest niesamowicie.- Zoro nie mógł wyjść z zachwytu.
     - Dobrze jest czasem wyjechać poza cywilizację - Sanji się cieszył, że są tutaj razem. Ponadto jego telefon nie miał tu zasięgu, więc pan A nie będzie go prześladował. Ta cała Tashigi też została daleko w tyle.
     Odetchnął świeżym powietrzem które pachniało świeżością.
     Trafili później z powrotem do obozu i zaczęli rozpalać ognisko. Ten klimat sprawił, że wszyscy mieli wilczy apetyt. Wybrali z całego stosu gałęzi po jednym długim kiju dla każdego i nabili przygotowane wcześniej zamarynowane kiełbaski.
     Usiedli wokół ogniska i wpatrywali się w ogień. Słońce powoli zachodziło, oświetlając już jedynie szczyty otaczających ich gór.
     - Straszne historie! Robin opowiedz straszną historię! - Przypomniał sobie Luffy.
     - Znowu się zaczyna…- Nami już widziała przerażenie w „dzielnym” Usoppie. Gdzieś w tle pohukiwała sowa.
     - Chce wam się jeszcze raz tego słuchać? - Sanji pilnował skrupulatnie kiełbasek, żeby nikomu żadna się nie przypaliła. Siedzieli z Zoro obok siebie na małej kłodzie. Ich uda dość mocno do siebie przylegały. Ledwo opanowywał dreszcze z emocji. Miał takie motyle w brzuchu, że nie wiedział, czy uda mu się zjeść swoją porcję.
     - Jaką historię? - Zainteresował się Zoro.
     - No właśnie. Kaya i Zielony jej nie słyszeli. Mów złotko - Zachęcił Franky swoją ukochaną.
     - No więc…- Czarnowłosa wzięła głęboki wdech i wygodniej rozsiadła się między nogami swojego faceta.- Dawno, dawno temu….
     I zaczęła opowiadać. Historia dotyczyła pewnej dużej owłosionej postaci zamieszkującej te obszary i straszącej turystów, którzy często znikali w niewyjaśnionych okolicznościach. Jednak ci, co przeżyli, opowiadali, że widzieli włochatego potwora, który charakteryzował się niebieskim nosem.
     - Czemu akurat niebieski nos?- Zainteresowała się blond dziewczyna.
     - Tego nikt nie wie - Uśmiechnęła się przerażająco Robin.
     - Ale to tylko głupia historia, nie musisz się obawiać Kay’o - Drżał przerażony Usopp.
     Wszyscy się roześmiali i zabrali się za pałaszowanie swoich kiełbasek.
     - Idziemy na poszukiwania niebieskonosego! - Podjarał się Luffy.
     - Jest już ciemno, to niebezpieczne - Palnęła go Nami.
     - Możemy za to wybrać się do świecącego źródła - Zaproponowała Robin.
     - Tak!- Przypomniał sobie Sanji.- Musimy tam iść.- Pamiętał jak odkryli je te kilka lat temu.
     - Ja też bardzo chciałabym je zobaczyć! - Ucieszyła się Kaya.
     Reszta też była za tym pomysłem, dlatego po zjedzonej kolacji wszyscy szykowali się na nocną wyprawę zaopatrując się w latarki.
     - Naprzód! - Krzyknął Luffy i poprowadził resztę w ciemny las.
     Przyjaciele ruszyli z czarnowłosym na czele. Tym razem mieli o wiele węższą ścieżkę i każdy szedł za sobą gęsiego. Gałęzie krzaków smagały ich po twarzach.
     - Ty trzymaj się zaraz za mną, rozumiesz? - Powiedział Sanji do Zoro. Naprawdę bał się zgubić zielonowłosego w tym rejonie, bo podejrzewał, że już nigdy więcej by się nie spotkali.
     - Tym razem mnie nie przywiążesz? - Roronoa cały czas był zainteresowany kucharzem. Od początku wyjazdu miał ochotę na takie rzeczy… Do tego nie omieszkał nie zauważyć, że są tutaj jako czwarta para. Nie było to dla niego obojętne. Sanji go zaprosił, bo chciał być tu z NIM. Nie z jakimś tam Ace’m czy kimkolwiek innym. Bardzo możliwe, że to było ważniejsze zaproszenie, niż mu się wydawało. Nie pocieszała go wizja wspólnego namiotu, ale już kombinował jakby się z tego wykręcić.
     - Możesz mnie chwycić za rękę, jak boisz się zgubić - Blondyn słodko z niego zakpił.
     Zoro się uśmiechnął i bez ogródek chwycił jego dłoń. Sanji oblał się rumieńcem, ale w ciemnościach to nie było widoczne. Skłamałby, jeśli myślał, że Zoro nie przyjmie zaproszenia. Przyjemny prąd przeszył jego ciało, a w rękę było przyjemnie ciepło. Szli ostatni w szeregu, więc nikt nie widział co się dzieje za ich plecami. Zacisnął mocniej palce, pragnąc by ich dłonie były splecione jak najdłużej. Oświetlali latarkami drogę przed sobą.
     - Idziemy na pewno w dobrym kierunku? - Dopytywał się Usopp.
     - A co? Wątpisz w takiego przewodnika jak ja? - Oburzyła się Nami.
     - Nie, nie… tylko wydaje mi się że było trochę inaczej… bezpieczniej. Długonosy drżał na każdy szelest w trawie ale dzielnie trzymał swoją dziewczynę za rękę, która cichutko się podśmiewała.
     - O! Już jest polana! - Wyszli na dużą przestrzeń. Księżyc właśnie wyjrzał zza chmur i oświetlił cały teren.- Jeszcze tylko kawałek i… - Ale rudowłosa nie dokończyła bo wpatrywała się w coś przed sobą.
     - Co to takiego? - Robin też wytężała wzrok.
     Gdy reszta do nich dołączyła, próbowali również odgadnąć czym mogą być czarne niewielkie obiekty, które dość mocno odznaczały się w jasnym blasku księżyca.
     - Czy one się ruszają? - Franky zastanawiał się czy ma zwidy. Poświecił latarką prosto na nie.
     Dopiero wtedy  zdali sobie sprawę, co to jest. Świecili prosto w ślepia rozwścieczonych, dzikich zwierząt. Jedno z nich zaczęło się do nich zbliżać i wydawać groźne pochrumkiwania.
     - W nogi! - Krzyknęła Nami popychając resztę w stronę lasu - Szybko uciekać między drzewa!
     - Co jest?! - Krzyknął Zoro i jak cała reszta w popłochu gnał z powrotem do puszczy.
     - Dziki! - Robin znalazła się momentalnie na barkach niebieskowłosego.
     Wszyscy rozbiegli się w różne strony uciekając już nie przed jednym ale kilkoma rozwścieczonymi zwierzakami.
     Zoro ciągnął Sanjiego za rękę i jak najszybciej oddalał ich od niebezpieczeństwa. Gdy ujrzał dogodne drzewo, uformował podest ze swych rąk.
     - Szybko, wskakuj!
     Blondyn skorzystał z pomocy i wskoczył na solidną gałąź. Roronoa bardzo szybko do niego dołączył. Oboje łapali oddech po nagłym biegu. Obserwowali jednego dzika, który szarżował pod nimi i kręcił się zdenerwowany wokół pnia.
     - Musieliśmy wejść na ich teren albo coś…- Sanji powoli się uspokajał. Ciemność chyba spotęgowała jego strach. Dobrze, że w porę się zorientowali - Mam nadzieję, że reszcie też udało się uciec…- Pomyślał o swoich przyjaciołach.
     - Na pewno nic im nie będzie - pocieszał go Zoro.
     Nagle usłyszeli w oddali jakiś wystrzał. Oboje podskoczyli zaskoczeni.
     - Co to było?- Sanji starał się wmówić sobie, że to nie było to o czym myślał.
     - Przecież to jest rezerwat, kto strzela w rezerwacie? - Zoro nie podobał się ten dźwięk.
     Blondyn już nie na żarty się denerwował. Miał ochotę biec za przyjaciółmi w las, ale dzik na dole dalej niebezpiecznie krążył.
     - Ile będziemy musieli tak siedzieć? - wkurzył się.
     - Może zaraz sobie pójdzie - Zoro też nie uśmiechało tkwić tu bezczynnie.
     Gałąź zaczęła niebezpiecznie trzeszczeć.
     - Cholera, wejdźmy wyżej - Sanji patrzył jak zielonowłosy wskakuje lekko na następny poziom i wyciąga do niego rękę. Chwycił ją bez wahania. Teraz mieli już znacznie mniej miejsca i musieli być bliżej siebie. Ich ramiona stykały się ze sobą. Pomimo nieznośnej sytuacji, Sanji poczuł przyjemne ciepło.
     Z nim czuł się bezpieczniej. Dzięki niemu miał wrażenie, że wszystko dobrze się skończy. Powoli odzyskiwał spokój i wiarę w swoich przyjaciół. Kto jak kto, ale Luffy zajmie się Nami, Franky Robin a Usopp mimo wszystko jest bardzo dzielny i mądry, gdy chce i z Kayą też na pewno znaleźli jakieś drzewo. Szkoda, że nikt nie miał tutaj zasięgu. A nawet jeśli, to głupio bo zostawił komórkę w namiocie.
     - Nie martw się.- Zoro chwycił go znowu za rękę. Czy to już będzie zwyczaj? Czy oni już coś z sobą zaczynają? Sanjiego męczyła ta niepewność.
     - Nie martwię się - pogładził palcami jego ciepłą dłoń. Jego motyle w brzuchu szalały w najlepsze.
Siedzieli w ciszy obserwując uspokajającego się zwierzaka.
     - O czym myślisz? - Zapytał blondyn. Musiał skupić się na czymś innym.
     - O nas  – Powiedział Zoro bez zastanowienia.
     Kurde… w takiej chwili… Sanji miał wyrzuty sumienia, że jest przejęty teraz bardziej tą sytuacją, niż groźnymi dzikami. Czuł, że płonie z rozpalenia. Ścisnął mocnej splecioną dłoń i chciał przełknąć ślinę, ale miał zbyt sucho w buzi.
     - To znaczy, o czym dokładnie? - jego serce biło jak pojebane. Nagle wszystko przestało mieć znaczenie. Wpatrywał się tępo w swoje blade palce.
     - O tym, że cholernie mi się podobasz - Zoro szepnął mu do ucha. Zielonowłosy denerwował się. Nie sądził, że będzie się tak stresował. Nie wiedział co go naszło, żeby mówić o tym w takiej chwili. Poczuł jak kucharz zadrżał. Chciał widzieć jego oczy. Chciał wiedzieć co o tym ten drugi myśli.
     Nagle cisze przeszył w oddali drugi strzał odbijając się echem od skał.
     Tym razem dzik opuścił swoje terytorium czuwania i uciekł, zostawiając najeźdźców jego terenu.
     - Wrócimy jeszcze do tej rozmowy? - Zoro był zły na siebie. Wiedział, że podjął temat w nieodpowiednim momencie. Sanji poza tym, pewnie martwi się teraz o resztę.
     - Na pewno wrócimy - Miał straszny mętlik w głowie od wypełniających go uczuć. Miał wrażenie, że rozerwą go na strzępy. Dlaczego, dlaczego teraz?!
     Gdy upewnili się, że zostali sami, zeskoczyli z drzewa i pobiegli w kierunku, który wydawał im się najbardziej prawdopodobny. Sanji próbował otrząsnąć się z emocji ale kiepsko mu szło. Musiał się zorientować w terenie bo Zoro raczej tego za niego nie zrobi.
     Wiązki światła z latarek nerwowo oświetlały im drogę podczas biegu.
     Blondyn rozpoznał ścieżkę, którą wcześniej szli.
     - Wrócimy najpierw do obozu  – Kucharz pomyślał, że tam może już ktoś być.
     Nagle zaczęła im szwankować latarka.
     - Co jest? - Zoro starał się jak mógł, żeby się nie zgubić.
     - Cholera, chyba baterie - Sanji chwile potrząsł sprzętem i nagle znaleźli się w całkowitej ciemności. Był zły, że nie pomyślał wcześniej o zabraniu zapasowych. – Okej… trzymajmy się razem i jakoś dojdziemy.
     Chwycili się za ręce i starali się nie zbaczać ze ścieżki. W ciemnościach las wydawał im się trochę groźniejszy niż wcześniej. W swoim towarzystwie jednak czuli się o wiele pewniej.
     Nie zdążyli daleko zajść gdy nagle na drogę wyskoczyło kilka ciemnych wielkich postaci prawie na nich wpadając. Nim Sanji zdążył zareagować, od razu znalazł się za plecami Zoro. Okropny wrzask przeszył powietrze.
     - Nie krzycz tak, kobieto! Kto tam!? - Krzyknął największy czarny kształt.
     - Przyjaciele! - Zoro nie za bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć, bo nie wiedział z kim rozmawia. Obchodziło go tylko to, żeby Sanji był bezpieczny.
     - Zoro! - Po głosie poznali Usoppa który wybiegł przed szereg - Sanji! Nic wam nie jest!
     - Usopp! A Kaya?- Blondyn próbował wypatrzeć ją w ciemności. Cieszył się, że spotkał przyjaciół.
     - Tu jestem! - dziewczyna podeszła bliżej -  Uciekliśmy dzięki naszym nowym znajomym.- wskazała na dwie ciemne postacie. Jedna była znacznie większa od drugiej. W nocy można by ją pomylić z niedźwiedziem.
     - Więc przyjaciele! Jestem Pappug! Kłaniam się nisko - Olbrzym skłonił się ściągając prawdopodobnie czapkę z głowy.
     - Ja jestem Keimi. Przepraszam, że tak krzyknęłam… - Dziewczyna miała bardzo dziecinny głosik w którym dało się słyszeć skruchę.
     Wszyscy wymienili się grzecznościami.
     - Jak udało wam się uciec? - Zainteresował się Sanji. Wszyscy ruszyli z powrotem w kierunku obozu.
     - Pappug miał strzelbę i nastraszył dziki - wyjaśnił Usopp.
     - Wiec stąd te strzały! - Blondyn się uspokoił. Już myślał, że strzelano do jego przyjaciół.
     - To głupota wchodzić na teren dzików. Nie powinniście wybierać się w las bez takiej wiedzy.
     - Kiedyś nie trafiliśmy na żadnego, a byliśmy tu kiedyś aż dwa tygodnie - żalił się długonosy.
     - A wy co tutaj robicie? - Kucharz pomyślał, że to niecodzienne spotkać kogoś na terenie chronionego rezerwatu i to jeszcze ze strzelbą. Gdyby nie dziewczyna, to miał by co do tego kolesia poważne wątpliwości.
     - Z wujkiem jeździmy w te góry co roku - Wyjaśniła Keimi. Dopiero teraz zauważył, że ma na plecach coś wielkiego, co przypominało plecak  – Takie hobby. Pierwszy raz spotykamy tu jakiś turystów - zaśmiała się dziewczyna.
     W oddali zajaśniało im nagle jasne światło. Był to płomień ogniska dobiegający z ich obozowiska. Przyśpieszyli kroku.
     Zbliżając się odetchnęli z ulgą. Przy ogniu kręciła się czwórka osób, wyglądająca jakby szykowali się do następnej wyprawy.
     - Są! - Robin pierwsza wypatrzyła przybyłych.
     - I to jeszcze z nadwyżką! - Franky odłożył wszystko to, co uznał za dobry sprzęt poszukiwawczy.
     Wszyscy się uściskali i poznali z Pappug’iem i Keimi. Mężczyzna miał długą szarą brodę i dredy skrywane pod wielką rasta czapką. Miał na sobie oryginalne jaskrawo pomarańczowe ciuchy i co najdziwniejsze w tych okolicznościach - ciemne okulary przeciwsłoneczne. Dziewczyna miała krótkie włosy farbowane na jasnozielony kolor i koszulkę, z naszytą złotą gwiazdą.
     Usiedli przy ognisku i dzielili się wrażeniami z przejmującej ucieczki. Nami z Luffym, Robin i Frankym mieli najłatwiej bo im dziki bardzo szybko odpuściły i pierwsi dotarli do obozu. Niepokojąc się o resztę, mieli zamiar wrócić lepiej uzbrojeni i ratować przyjaciół. Bardzo się jednak cieszyli, że nie musieli tego robić. Już całkowicie odechciało im się wracać do szukania źródła.
     - Zdrowie za tą przygodę i nowe znajomości! - Franky wyniósł z przyczepy całą skrzynkę piwa.
     - Ty takie rzeczy dopiero teraz przynosisz?! - Nami pierwsza chwyciła butelkę. Po takiej akcji bardzo chętnie łykęła trochę procentów.
     Wszyscy śmiali się, żartowali i pili przy dogasającym ogniu. Blondyn po drodze zgubił swój kowbojski kapelusz i musiał znowu się tłumaczyć skąd ma bandaż na głowie. Nami go zrugała i kazała Zoro bardziej go pilnować co spotkało się z kolejną falą śmiechu i zawstydzeniem kucharza.
     Później Sanji z każdym kolejnym łykiem coraz mniej zwracał uwagę na otoczenie a coraz bardziej na zielonowłosego. Zresztą z wzajemnością. Olewając resztę, zaczęli ze sobą rozmawiać o jakiś bzdurach, coraz bardziej się do siebie przysuwając. Tak byli sobą zaaferowani, że nie widzieli kiedy reszta powoli się skończyła i zaczęła wchodzić do namiotu.

Następny rozdział 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz