czwartek, 11 czerwca 2015

Zerwany kontrakt 3



     Padł ostatni strzał. Proch z pistoletu lekko uniósł się na wietrze i rozpłynął. Drewniana kukła przewróciła się ociężale i runęła, roztrzaskując o ziemię. Źdźbła słomy wystawały ze słabo zszytych łączeń i dziur po ołowianych kulach, które przeszyły klatkę piersiową sztucznego przeciwnika.
     - Brawo, Paniczu!- Krzyknął mężczyzna w czarnym fraku, obserwując całą scenę przez szkła lornetki.- Jak zwykle idealny strzał!
     Ciel wpatrywał się jeszcze chwilę w swój martwy cel. Potem powoli opuścił broń i odłożył ją na srebrną tacę. Westchnął znudzony. Wiatr się wzmagał, przyprawiając go o pierwsze dreszcze.
     - Na dzisiaj mam dość, chcę wrócić do posiadłości.- Powiedział, rozłożywszy ramiona w oczekiwaniu.
     - Jak sobie życzysz, Panie.- Chłopak odział w płaszcz swojego pracodawcę i puścił go przodem w kierunku domu, zbierając naprędce wszystkie rzeczy i robiąc przy tym niemały hałas.
     Ogród prezentował się pięknie o tej porze roku. Róże były w swym najwspanialszym rozkwicie i rozsiewały duszący, słodki zapach, od którego kręciło się w głowie. Słońce od czasu do czasu przeświecało przez chmury, rozświetlając barwne płatki i obsypane liśćmi chodniki. Jesień zaczęła przychodzić małymi krokami, przynosząc niespodziewane ulewy i chłód. Gdzieniegdzie dało się dostrzec ogrodników, pracujących w milczeniu, próbujących szybko zabezpieczyć swoją pracę przed siłami przyrody. Ptaki i owady pouciekały przed zbliżającym się deszczem.
     - Jakie plany mamy na ten tydzień?- Hrabia szczelniej się okrył peleryną. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Mdliła go woń kwiatów i przewracało w żołądku od tłustego obiadu. Zaczął odczuwać lekką irytację z powodu dzisiejszego, nudnego dnia.
     - Na cały tydzień…? Ach… Już mówię…- Zmieszany lokaj zaczął szperać po kieszeniach w poszukiwaniu notatnika.
     Ciel zmarszczył brwi. Szli już dobrą chwilę, a ten pacan dalej nie udzielił mu odpowiedzi. Najwyraźniej zapomniał notesu. Niewiele brakuje by znowu zwolnił nowego kamerdynera. Nie sądził, że będzie mu tak ciężko znaleźć następcę Sebastiana.
     Zatrzymał się zaskoczony swoimi myślami. Zasępił się i spuścił głowę, Wpatrując w czubki swoich wylakierowanych do połysku butów.
     - Przepraszam, ale chyba zostawiłem…- Zaczął zdenerwowany mężczyzna, lecz nie udało mu się dokończyć.
     - Możesz wracać, ja… Przejdę się jeszcze.- Powiedział cicho i chłodno.
     - Ale…
     - Chcę zostać sam!- Krzyknął, nim się zorientował. Odwrócił się i poszedł przed siebie, nie zważając na reakcję swojej licznej, obserwującej go służby. Przyspieszył kroku, znikając im z oczu. Przygryzł wargę. Niespodziewanie zaczął biec. Chciał w jednej chwili znaleźć się jak najdalej od kogokolwiek. Był wściekły. Wściekły na siebie, że sam się podpuścił. Długo udawało mu się uciekać przed wspomnieniami, ale one powracały przez cały czas. W kółko i w kółko.
     Być może dlatego, że dzisiaj upłynęło dokładnie pięć lat…
     Znalazł się w przytulnym zagajniku, chronionym żywopłotem przed szalejącym wiatrem. Na ścianie muru płynął strumyczek, obsadzony wianuszkiem różnorakich kwiatów, który kończył się w niewielkiej sadzawce. Przy nim znajdowała się kamienna ławka, częściowo pokryta urodziwym mchem. Było to jego miejsce, do którego nie pozwolił się nikomu zbliżać. Jego prywatna samotnia.
     Uspokajając oddech, podszedł do siedzenia i spoczął. Oparł plecy o chłodny marmur i zamknął oczy. Sięgnął ręką do prawej powieki i pogładził ją, dalej czując dziwny dyskomfort, nie mając na niej przepaski. Spojrzał na coraz bardziej pochmurne niebo. Wiatr się wzmagał, przysłaniając chmurami błękitne niebo.
     Pięć lat…
     Gdy obudził się w posiadłości po tym całym incydencie, nie wiedział co zrobić. Sebastian przepadł. Nigdy go już potem nie zobaczył. Tak samo jak Undertaker. Pierwsze, co zrobił o poranku to wrócił do zakładu pogrzebowego ale… On już nie istniał. Nie wiedział jak to możliwe, lecz zastał jedynie ruderę z wybitymi oknami i zabitą deskami. Nigdy potem nie spotkał już żadnego żniwiarza, ani demona.
     Nie miał możliwości dowiedzieć się, co wydarzyło się tamtej nocy.
Miał tyle pytań bez odpowiedzi, że momentami rozsadzały mu głowę. Dostał kolejne życie, starał się jak mógł, ale czasem powracały wspomnienia… I sprawiały, że odechciewało mu się wszystkiego. Czasami cel i sens dalszej egzystencji wydawał mu się całkowicie bezsensowny i nużący.
     Do tej pory jego firma tak dobrze się rozwinęła  i prosperowała, że był jednym z najbogatszych ludzi w państwie. Nie musiał się zatem martwić o pieniądze i wydatki. Obowiązki demona przejęło wielu innych pracowników i posiadłość była zawsze zadbana i schludna. Nikt nie zakłócał jej spokoju, w obawie przed elitarną trójcą ochroniarzy, która jeszcze trzymała piecze na swych stanowiskach. Snajper, Kucharz i Ogrodnik. Pierwszorzędni mordercy, którzy oddaliby własne życie za swojego pracodawcę, który okazał im serce i dał im dom. Ciela nigdy nie interesowało, skąd przyszli, ani  jak uzyskali swoje nadprzyrodzone zdolności. Liczyło się, że zapewniają mu i innym bezpieczeństwo.
     Jedynym problemem było znalezienie kogoś na miejsce Sebastiana. Jak na razie była to długa droga przez mękę, ponieważ nikt nie był w stanie go zastąpić. Ostatni kandydat nawet przeszedł samego siebie w swoich niepowodzeniach. Rzadko który pracownik w ogóle wytrzymywał więcej niż rok, o ile zdołał się na tym stanowisku utrzymać. Reszta odchodziła, nie mogąc znieść presji, jaką wywierał na nich młody Hrabia. Jedyny, który mógł godnie piastować to stanowisko, zmarł trzy lata po odejściu demona. Pan Tanaka do końca życia był wierny rodzinie i Ciel bardzo przeżył tą śmierć mimo, że nie potrafił uronić nawet jednej łzy. W dniu pogrzebu nawet się zastanawiał, czy mu nie zazdrości…
     Pomimo, że miał wokół siebie bliskich ludzi, takich jak wesoły książę, jego sługa, Elizabeth i innych przyjaciół to… Nie potrafili oni wypełnić w jego sercu dziwnej dziury. Wiele razy próbował sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego żyje, ale nie znalazł na nie odpowiedzi. Chyba to drażniło go najbardziej. Niewiedza, bezsilność, nuda, rozdrażnienie… Te uczucia towarzyszyły mu nieustannie, nie pozwalając wydostać się z mroku jaki wokół siebie stworzył.
     Poczuł na twarzy pierwsze krople. Okrył się ramionami, gdy poczuł przeszywające zimno. Przez te rozmyślania, całkowicie stracił poczucie czasu. Musiał szybko wrócić, jeśli nie chciał być chory i gnić w łóżku przez kolejny tydzień. Dość miał bezczynności, a ta by go tylko dobiła.
     W wejściu przywitał go wianuszek strapionej służby, szybko podając ręczniki i ciepły napój.
     - Paniczu! Nierozsądnie było pozostawać na zewnątrz w taką pogodę!- Zbeształa go jedna z pokojówek.- Jeszcze by nam się Hrabia przeziębił.
     - Dziękuję…- Ciel nie potrafił nic z siebie więcej wydusić. Przyjął gorący kubek i dał się prowadzić do komnaty. Zawsze onieśmielała go trochę nadopiekuńczość swoich podwładnych zwłaszcza, że nie okazywał im nigdy jakiś specjalnych względów. Mimo wszystko, oni zawsze się do niego uśmiechali i byli serdeczni. Zastanawiał się, czy to dlatego, że rzeczywiście okazywali mu są sympatie, czy była to jedynie kupiona pensją wdzięczność…
     - Paniczu!- Z tłumu odzianych w fartuszki dziewczyn, wyłonił się kamerdyner i zgiął w pół, prawie do samej ziemi.- Proszę o wybaczenie! Powinienem wyjść z parasolką i czekać tam na Panicza! Proszę mnie ukarać!
     Dziewczyny z niepokojem spojrzały na swego pracodawcę, spodziewając się normalnego w jego przypadku wybuchu gniewu.
     Ciel westchnął. Pierwszy raz przyjął na to stanowisko tak młodą osobę i nie spodziewał się cudów. Może miał nadzieję, że go czymś zaskoczy? Obojętnie wzruszył ramionami. W tym przypadku nawet nie miał czego mieć za złe. Jego humor i tak był zepsuty od samego rana. Miał już dość zwalniania nowej osoby i właściwie było mu już dzisiaj wszystko jedno… W końcu nie każdy może być piekielnie dobrym kamerdynerem…
     - W porządku, to był mój kaprys. Z cukru nie jestem, nic mi lekki deszczyk nie zrobił, jak widzisz.- Powiedział uspokajając wszystkich.- Coś się działo pod moją nieobecność, Patricku?- Zwrócił się do lokaja.
     - Eee… Tak, Paniczu!- Poprawił się szybko, szczęśliwy, że nie otrzymał kary.- Przyszedł list od królowej!
     - Dopiero teraz mówisz?!- Wrzasnął zszokowany, rozbijając kubek o podłogę i wyrywając kopertę z rąk chłopaka, którą rozerwał na miejscu.- Mówiłem, te rzeczy są niecierpiące zwłoki! Trzeba było mnie powiadomić, nieważne gdzie jestem!- Przy ostatnim zdaniu zaczął już czytać list i wymijać spanikowanych służących. Idąc po schodach do swojej sypialni, zrzucał z siebie mokre ubrania, niedbale porzucając je na korytarzu.
     Miał w końcu kolejne zadanie. Z ekscytacji nie mógł uspokoić swojego rozszalałego serca. Trochę minęło od ostatniego i zaczął się niecierpliwić. Te listy… były jedynym powodem, dla którego jeszcze cokolwiek mu się chciało i dzięki którym nie zwariował. Łączyły go jakoś z przeszłością i pozwalały się czymś zająć, odganiając ponure myśli.  Znów czuł ten dreszczyk niebezpieczeństwa i tą atmosferę tajemniczości. Uczucia sprzed pięciu lat powracały, dając mu nową siłę do brnięcia na przód.
W komnacie przebrał się w suchy strój. Bez zbędnych problemów nałożył go na siebie. Nie był już małym dzieckiem, które trzeba było niańczyć, kąpać i ubierać. Codziennie pokazywał, że potrafi sobie sam poradzić, bez niczyjej pomocy. Stał się dorosły. Spojrzał na swoje dojrzałe, osiemnastoletnie odbicie w lustrze.
     Sporo mu się urosło. Wysokością przebił co najmniej o głowę większość kobiet w hrabstwie. Już na nikogo nie musiał patrzeć z dołu, a panienka Elizabeth była tym wręcz zachwycona, zwłaszcza w tańcu. Fryzurę pozostawił, jedynie spiął w kucyk zapuszczone, cienkie pasmo włosów, które opadało na jego plecy i sięgało prawie za łopatkę. Twarz mu zmężniała, uwydatniły się kości policzkowe i wyostrzyły rysy, choć dalej delikatną urodą wyróżniał się spomiędzy innych mężczyzn.  Jego oczy straciły dziecięcy blask, lecz nadal przyciągały nieskazitelnym błękitem. Usta delikatnie rysowały się na bladej jak księżyc cerze. Przyciągał sobą wiele spojrzeń młodych kobiet, zazdroszczących jego narzeczonej. On sam nigdy jednak na nie patrzył, w większości nieobecny na wielkich i dostojnych bankietach. Gdyby nie to, że czuł na sobie presję reprezentacyjną swojej rodziny, prawdopodobnie zupełnie by się zaniedbał, obojętny na swój dalszy los.
     Rzucił sobie ostatnie, chłodne spojrzenie i schował list do koperty.
     - Paniczu…- Niepewny głos odezwał się za drzwiami.- Przygotowałem powóz…
     - Przynajmniej o jednym nie zapomniałeś…- Warknął wychodząc i mijając strapionego młodzieńca, który pognał za nim jak cień.
     Ciel nałożył kapelusz i wyszedł na zewnątrz, eskortowany przez lokaja z parasolem w ręku. Wsiadł do karety i stuknął laską, oznajmiając woźnicy gotowość do drogi. Swojego kamerdynera pozostawił jednak na dziedzińcu. Od pięciu lat, pracował wyłącznie sam. Koła ruszyły.
     - Kolejną grę czas zacząć.- Szepnął, patrząc za okno i oddając się rozmyślaniom.
     Lokal był przestronny. Prawie wszystkie stoliki były pozajmowane, ciężko było się dostać do barowej lady. Gwar mieszał się za skoczną muzyką ze sceny. Kufle brzdękały, donoszone wciąż przez barmanów do zapełnionych stolików. Grajkowie śpiewali, głośno stukając obcasami i tańcząc, zachęcali publikę do tego samego. Całe pomieszczenie wypełniał śmiech i wesołe rozmowy.
     W tym całym obrazku radości i swawoli, były tylko dwie postacie, które nie podzielały tej atmosfery. Ciel, popijający małymi łykami piwo, zawiesił wzrok w lustrze barowym na mężczyźnie, przedzierającym się za jego plecami przez tłum. Obniżył dłoń w gotowości, gdy ujrzał srebrny błysk przy pasku jego spodni domyślając się, że jednak nie będzie dzisiaj żadnej ugodowej rozmowy.
    Czas zwolnił. W jednej chwili, gdy oboje byli wystarczająco blisko siebie, wyciągnęli pistolety.
Po pierwszych strzałach, nastała panika. Ludzie zaczęli krzyczeć i tratować się, starając dobiec do wyjścia. Brzdęk rozbijanego szkła i przewracanych krzeseł zastąpił muzykę. Dwoje ludzi zaczęło ze sobą walczyć, wykorzystując wszystko, co mogło posłużyć za tarczę.
     Hrabia z szybkością błyskawicy przeładowywał broń. Przez te lata oddał się prawie całkowicie treningowi, przez co udało mu się znacznie poprawić swoje umiejętności strzelnicze i samoobronę. Nie bał się też niczego i mimo, że podejmował wciąż ryzyko, wychodził z każdej potyczki cało, prowadząc złoczyńców przed oblicze królowej i udowadniając, że dalej jest w stanie jej służyć.
     Tym razem również nie miał zamiaru przegrać i z pewnością siebie wyszedł zza filaru, mierząc w głowę przestępcy, który nie był w stanie odblokować zaciętej broni. Ze śmiercią w oczach, zaczął panikować i klnąć, gdy Hrabia się do niego zbliżał. Lufa pistoletu została przystawiona do skroni mężczyzny i szybko pozbawiła życia nieszczęśnika.
     Gdy Ciel myślał, że już jest po sprawie, poczuł dziwną siłę, która pchnęła go na bok, sprawiając, że stracił równowagę. Przez chwile nie mógł złapać oddechu, zaskoczony tym niespodziewanym atakiem. Szybko chwycił się za bok, i zaczął rozglądać dookoła, nie mogąc dostrzec innych przeciwników. Wycofał się szybko za jeden ze stołów, chcąc lepiej ocenić sytuacje i dopiero wtedy to zobaczył.
     Jego rękawiczka była cała we krwi.
     Dostałem…? Ciel był zaskoczony. Dopiero gdy przyjrzał się czerwonej ranie, zaczął odczuwać pierwsze oznaki postrzału. Zgiął się odruchowo, gdy do jego mózgu dotarło, że kula utkwiła w jego ciele. Ból momentalnie opętał jego ciało, przekręcając wnętrzności i odbierając trzeźwe myślenie. Osunął się na jedno kolano, nie mogą się utrzymać. Nie potrafił ocenić poważności rany, więc jedynie szybko stwierdził, czy może się poruszać. Syknął, gdy próbował się wyprostować, ale stwierdził, że da radę. Pierwszy raz na misji ktoś go trafił i był wściekły na siebie, że nie wyczuł drugiego zagrożenia. Poczuł jak to ugodziło w jego godność.
     Przeszyło go nieprzyjemne uczucie porażki. Zagryzł wargę i zmrużył oczy. Poczuł w ustach metaliczny smak. Kilka kul przeleciało nad jego głową. Strzały rozbrzmiały na nowo, wbijając się w drewno za jego plecami.
     Czy tak się umiera?
     Uśmiechnął się. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Gdy tylko seria strzałów przeciwnika ucichła, ignorując ból, wyskoczył zza swej marnej tarczy. Nikogo jednak przed sobą nie ujrzał. Był prawdopodobnie na celowniku i w każdej chwili mogli posłać mu kulkę w łeb. Nasłuchiwał zatem jakiegokolwiek dźwięku, starając się opanować drżenie rąk, które dotkliwie odczuwały znaczny upływ krwi.
     - Mały Cielu Phantomhive. Za bardzo wtykasz nos w nieswoje sprawy.-  Odezwał się nagle głos za nim. Hrabia ze zdumienia otworzył szerzej oczy, gdy poczuł na plecach pistolet. Za bardzo skupił się na tyłach, zapominając o froncie. Karygodne niedopatrzenie. O mało nie prychnął, zawiedziony swoją, jak się okazało, marną dedukcją.
     - Rzuć broń chłopcze i odwróć się bardzo powoli.
     Ciel zrobił co mu kazano i z trudem stanął twarzą do przeciwnika.
     - Kogoż ja widzę…- Nie był zaskoczony, że ma przed sobą człowieka, którego szukał od miesiąca. Ba, był wniebowzięty.
     - Jestem pod wrażeniem, że udało ci się zajść tak daleko w tropieniu mojej osoby.- Powiedział mężczyzna z nutką uznania.- Tutaj jednak nasze drogi się rozejdą.- Odbezpieczył broń i przystawił do czoła Hrabi. Wokół panowała przerażająca cisza.
     Ciel już parę razy miał do czynienia ze śmiercią. Nie miał powodu bać się jej i tym razem. Uśmiechnął się do przeciwnika, mimo, że obraz mu się powoli zamazywał. Stracił dużo krwi i ledwo trzymał na nogach. Pierwszy raz dał się tak urządzić i to był chyba jego ostatni. W końcu go pokonali. W końcu okazało się, że jest jedynie marnym i słabym człowiekiem. W końcu może zazna spokoju, o jakim pragnął.
     - Ciekawy jestem, która będzie gorsza…- Dodał ostatkiem sił, uśmiechając się przebiegle.- Bo twoja raczej nie za bardzo…- Kaszlnął i delikatnie się skrzywił.
     - Co masz na myśli?- Zapytał podejrzliwie.
     - To, że budynek jest otoczony.- Oznajmił mu z satysfakcją.
     - Kłamiesz.
     - Gdzież bym śmiał….- Chłopak napawał się jego zwątpieniem.- Więc tak czy siak, czy mnie zabijesz czy nie, jesteś skończony.
     - To się jeszcze okaże. Żegnam. -Powiedział mężczyzna i pociągnął za spust.
     Ciel zamknął oczy, pogodzony ze swoim losem i spokojny o dalszy rozwój wydarzeń. Ludzie królowej musieli już być pod budynkiem i do nich należała reszta zadania. Resztkami sił utrzymał się na nogach, chcąc odejść z godnością. Przynajmniej wykonał misję i nie okryje się hańbą. Reszta przyjaciół jakoś pogodzi się z jego śmiercią. Kiedyś w końcu musiała ona przecież nastąpić.
     Nagle poczuł prąd powietrza, ale żadnego odrzucenia. Kula nie przeszyła jego czaszki. Pomrugał zaskoczony zwłaszcza, że dosłownie przed twarzą usłyszał huk wystrzału. Obraz przysłoniło mu coś czarnego, co zasłoniło mu przeciwnika.
     Upadł na kolana, nie wytrzymując bólu. Kaszlnął kilka razy, brudząc krwią posadzkę. Ze wszystkich sił spróbował skupić wzrok na scenie przed nim, lecz coraz bardziej mu się zamazywała. Zanim stracił przytomność, zdążył rozpoznać plecy mężczyzny o olśniewającej, białej cerze, kruczoczarnych włosach i ciemnym fraku… W jednej ręce trzymał kulę, a drugą przebił gardło zaskoczonego wroga, którego krew płynęła po ubraniu i kapała na posadzkę.
     Ciel chciał krzyknąć, lecz z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Jego ręka zawisła na chwilę w powietrzu i runęła razem z ciałem na chłodną posadzkę, gdy cały świat pokrył mrok.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz