Tytuł: Nie iGRAJ ze mną
Anime/Manga: One piece
Status:zakończone
Gatunek: yaoi, romans, komedia, nawet wątek heteroseksualny!;D
Liczba rozdziałów: 24
Pairing: ZoroxSanji, SaboxKoala, LuffyxLaw, ShanksxAce
Postacie: Mnóstwo z One piece;D
Uwagi: 18+ będzie ;p
Opis: Bozui, nie ce mi się xD Historia osadzona w naszym świecie.
Biuro. Słomkowi pracują nad grą, więc będzie to kółko zjebanych programistów
<lol>, to tylko tło do perypetii miłosnych, więc bez stresu xD sama nie
wiem jak ten proces wygląda, bierzcie wszystko za fikcję literacką;p generalnie
pomiędzy bohaterami zawirowania, nieporozumienia, romanse itd… Z czasem będę
wyjaśniać ich pracę jak coś;)
…
Przyjemny
zapach przestał roznosić się po mieszkaniu. Za oknami już dawno zrobiło
się ciemno, a dania wystygły. Świeczki się wypaliły , tak jak dziesiąty
papieros, zgaszony w popielniczce. Jeszcze chwila, a by nią rzucił o ścianę.
Tykanie zegara było nie do zniesienia, rozsadzało mu czaszkę.
W
końcu usłyszał przekręcany klucz w zamku. Słuchał, jak ciężkie buty stukają w
przedpokoju, jak na wieszak odwieszany jest płaszcz. Mężczyzna, na
którego czekał, niespiesznie rozbierał się w przedpokoju, przeciągając moment na
konfrontację. W końcu jednak stanął w progu. Zmęczony, ledwo żywy, obojętnym
wzrokiem obrzucając nakryty wcześniej stół. Przetarł ciemne oczy swoją dłonią
pokrytą tatuażami i bez słowa podszedł do kranu nalać sobie wody do szklanki.
-
Czekałeś…- Bardziej stwierdził, niż zapytał.
-
Jak zawsze.- Odparł, choć nie było w tym jadu. Raczej zrezygnowanie i ból.
-
Wiesz przecież…- Zaczął, mierzwiąc w skrępowaniu czarne włosy, ale mu
przerwano.
-
Wiem.- Blondyn ukrył twarz w dłoniach. Zaczął się trząść.- Wiem…
Mężczyzna
popatrzył na niego zbolałym wzrokiem. Tyle razy już doprowadzał go do takiego
stanu… Zagryzł wargę, próbując znaleźć jakiekolwiek słowa, które mogłyby tu coś
pomóc. Zamiast tego zdobył się na coś, o czym myślał już od pewnego czasu.
-
Sanji… musimy porozmawiać.- Powiedział cicho. Serce ścisnęło mu się nieprzyjemnie.
-
Tak… musimy…- Szepnął, przeczuwając jak to się skończy.
-
Przepraszam!- Warknął mu do ucha tłusty facet, przepychający się do wyjścia.
-
Ależ proszę.- Usunął się pokornie, dopiero teraz przypominając sobie, że dalej
jest w metrze. Sanji zamrugał kilka razy z ulgą odkrywając, że nie przejechał jeszcze
swojej stacji. Dawno się aż tak nie zamyślił. Pewnie dlatego, że dziś jest ten
cholerny dzień.
Już
rok minął od rozstania z facetem, a on dalej to rozpamiętuje jakby to było
wczoraj. Uśmiechnął się pod nosem. Naszła go ochota na papierosa.
Może mógł być bardziej wyrozumiały? Nie, już ustalał, że dobrze zrobili. Rozumiał
doskonale odpowiedzialność lekarską oraz miliony nagłych wezwań i dyżurów, ale
nie ciągłym kosztem ich związku. On tak nie potrafił. Nie widzieć się całymi
dniami, oddalać się od siebie, przestając się prawie znać. Pewnie ciągnęłoby
się to jeszcze długo, gdyby tego dnia nie pękli. Nie było czego żałować. Mieli
fajne wspomnienia, ale tyle po tym uczuciu pozostało. Koniec kropka.
Wysiadł
i od razu go zawiało. Mroźne powietrze wybudziło go już całkowicie o tej, jak
zwykle, nieprzyzwoitej porze. Spojrzał na zegarek i wskoczył na ruchome schody,
opatulając się szczelniej płaszczem. Choć jak na tą porę roku to
temperatura, o dziwo, nie chciała jeszcze spadać poniżej zera.
Naprawdę
lubił święta. Wokół było kolorowo a ludzie chodzili weselsi niż zwykle. Nawet
jeśli pogoda nie dopisywała, to robiło się cieplej na duszy. Pary zakochanych*
niespecjalnie go drażniły, a bardziej bawiły. Po za tym, życie kawalera mu nie
dokuczało po prawie dziesięciu latach związku. Nie narzekał na brak
zainteresowania, ani ze strony kobiet, ani mężczyzn, lecz sprawnie nie
przekraczał granicy przyjemnego flirtu. Być może i by to zrobił, gdyby nie
pewien szczegół…
Rozległ
się cichy dźwięk wiadomości, przypominający wyciąganie ostrza.
Po
odpaleniu papierosa szybko sięgnął do kieszeni i zziębniętymi palcami włączył
telefon, czekając na ten dźwięk odkąd otworzył dziś oczy.
24/12/2014
06:50 Łowca
„Dzień
dobry Panie Prince. Dziś też każą ci pracować? Jak samopoczucie?”
24/12/214
06:51 Ja
„Dobry
i mam nadzieję, że wzajemnie. Owszem, ale krócej, a co do humoru to wybitnie
dobrze. A jak zaczął się Pana dzień?”
Był
ciekawy, czy pyta z konkretnego powodu. Smutno jest się tak łudzić, choć w jego
żołądku rozlało się przyjemne ciepło na samą myśl. Ledwo wystukał wiadomość i
nie zdążył nawet kupić bożonarodzeniowego ciasta**, a już dostał odpowiedź.
24/12/2014
06:52 Łowca
„Mój
wcześnie, nie mają litości. Względnie dziś dobrze, ale to okaże się później.
Nie musisz odpisać na mrozie, wiem że nie lubisz.”
24/12/2014
06:52 Ja
„Coś
ciężkiego dzisiaj? Może okażą łaskę. Znów mnie śledzisz?”
Zaśmiał
się na swój nawyk wczesnego wychodzenia do pracy i odebrał pakunek od miłej
sprzedawczyni. To straszne, ile rzeczy temu człowiekowi już o sobie powiedział,
choć nigdy bez podawania nazw czy adresów. Czy byliby w stanie się odnaleźć?
Czy w tym wielkim mieście okazałoby się, że dzielą ich jedynie dwie przecznice?
Uśmiechnął się na tę myśl.
Czy
to nie trochę chore? Trafili na siebie zupełnie przypadkiem, odnajdując się w
internecie, szukając ukojenia w kimś zupełnie obcym, gdy życie obojgu im się
waliło. Prócz wymienianych wiadomości nigdy się ze sobą nie widzieli. Nie
powinien tego traktować poważnie, a jednak… Gdzieś ten człowiek stał mu się
bliższy, niż powinien. Był z nim już codziennie. Zaczynała zacierać się
granica, której wcześniej nie chciał przekraczać. Teraz był jej ciekawy…
Zabawne,
że obecnie każda wiadomość od „Łowcy” była najbardziej wyczekiwanym momentem
dnia. Nick przestał go już dawno bawić, choć nie powinien nic mówić… Własnego
nie miał lepszego…
W
wyśmienitym nastroju , nieśpiesznie pokonując rzędy schodów, przejść dla
pieszych i zakrętów; nucąc pod nosem, w końcu znalazł się przed biurem.
Spojrzał na wielkie litery, zdobiące główne wejście.
GRAND
LINE CORPORATION
Przekroczył
próg i witając się, poprzez zdjęcie kapelusza, z recepcjonistką, która jak
zwykle oblała się rumieńcem, zmierzał do windy, po drodze odczytując ostatnią
odpowiedź.
24/12/2014
07.15 Łowca
„Zawsze
mam Cię na oku.”
Przeszły
go ciarki wiedząc, że mężczyzna naprawdę może stać gdzieś za nim i go obserwować.
Ostatnio coraz częściej wysyłali sobie dwuznaczne wiadomości. Robiło się
tajemniczo. Czyżby i po drugiej stronie ktoś miał dość obecnego stanu rzeczy?
Zastanawiał się, czemu nie odpisał na pierwsze pytanie, lecz nie wnikał. Gdy
nie chcieli czegoś poruszać, to po prostu tego nie robili. Taki mięli niepisany
układ, który w ich przypadku sprawdzał się świetnie. Choć od niedawna odkrył,
że jest to odrobinę frustrujące.
Dźwięk
dojazdu na dziesiąte piętro rozproszył jego błądzące myśli. Rozpostarła się przed
nim przestrzeń, zapełniona po brzegi biurkami i regałami z segregatorami.
Stąpając po miękkim dywanie, wdychając zapach biurokracji i elektroniki,
zmierzał do jednego z oddzielonych gabinetów. Pomimo wczesnej godziny, niektóre
stanowiska były już zajęte. Nawet powiedziałby, że jest mały tłok spowodowany
prawdopodobnie przedświąteczną gorączką. Nie było to jednak tutaj dziwne.
Ludzie pracowali dzień i noc, by dokończyć swoją pracę, która często zajmowała
więcej niż jedną dobę. Sam pamiętał swoje początki, choć obecnie, nawet dzięki
zmianie stanowiska, nie różniło się to wielce od poprzedniego stanu rzeczy.
Przywitał
się rozbawiony z ledwo żyjącymi kolegami i wszedł do pomieszczenia,
oznaczonego STRAWHAT. Jak zwykle przy tym rozpierała go duma. No bo co jak co,
ale dostać się tu, to był nie lada wyczyn. Choć czy podołał zadaniom, okaże się
dopiero jutro… Zjadał go lekki stres.
Pomimo
ciężkiej pracy, nigdy nie żałował, że się tu znalazł. Tutaj zaczęła się jego
przygoda.
Pogwizdując,
skierował się do swojego biurka i zdziwił, gdy usłyszał szmer i szelest. Ktoś
przyjechał do pracy wcześniej, niż on? Ciekawość sięgnęła zenitu równie szybko,
co zdziwienie.
Pomrugał
kilka razy, zaskoczony widząc nie jedną, a dwie osoby. Do tego… Kalkulacja była
szybka.
Zoro+
kwiaty+ Mihawk+ dzień zakochanych= …
-
Eeee…- Zaczął niepewnie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu i zaskoczenia.
Stali bardzo blisko siebie. Zdecydowanie za blisko jak na zwykłych przyjaciół. Zielonowłosy, który trzymał bukiet, pospiesznie schował go za siebie, czerwieniąc się jak burak, potwierdzając tylko przypuszczenia Sanjiego. - To ja może zostawię was samych… – Dodał i zaczął się wycofywać, opuszczając zażenowanych sytuacją mężczyzn i wymknął się z pokoju.
Stali bardzo blisko siebie. Zdecydowanie za blisko jak na zwykłych przyjaciół. Zielonowłosy, który trzymał bukiet, pospiesznie schował go za siebie, czerwieniąc się jak burak, potwierdzając tylko przypuszczenia Sanjiego. - To ja może zostawię was samych… – Dodał i zaczął się wycofywać, opuszczając zażenowanych sytuacją mężczyzn i wymknął się z pokoju.
O
kurwa. – Przeklął w myślach. Czyżby Roronoa był gejem?! Nie mógł uwierzyć. Pracowali już ze sobą dwa lata, i nigdy,
przenigdy by go o to nie podejrzewał. Zwłaszcza, że sam przecież nim był
do cholery! Chociaż może gdyby zamiast krzyków więcej rozmawiali to by go
wyczaił…? Co poradzić, raczej za sobą nie przepadali, nawet jeśli dzielili to
samo biurko. Do tego Mihawk… Ten to zawsze dla niego był podejrzany, lecz oni
oboje… Wiedział, że kumplowali się dobrze, ale żeby aż tak?
Nie
mógł uwierzyć, że jego największe utrapienie, potrafi się tak rumienić. Zaśmiał
się, podekscytowany tą informacją. Doprawdy było to dla niego niewiarygodne.
Najlepszy news dnia!
Choć
nie wiedział, że powiedział to dzisiaj trochę za szybko…
***
-
Co tu się dzieje?!- Surowy głos przedarł się przez burzę rozmów i krzyków.
Ludzie
rozstąpili się potulnie jak baranki, odkrywając, kto za nimi stoi. Rozpierzchli
się do swoich stanowisk, nagle zupełnie niezainteresowani tym, co się stało i
umykając przed gniewem szefa.
Czerwonowłosy
przeczesał włosy i został tak, zapowietrzając się, gdy miał już dobry widok na
rozegraną przed nim tragedię. Smród spalenizny był ostry i nieprzyjemny. W
końcu jednak odzyskał głos, nie potrafiąc się zlitować nad wlepionymi w niego,
błagalnymi oczętami.
-
Portugas.- Powiedział złowrogo przez zaciśnięte zęby i wskazał poczerniałe
papiery, oraz tony piany dookoła.- Co to ma znaczyć? - Jego spokojny ton
nadawał grozy sytuacji.
Ace
przełknął ślinę. Zacisnął mocniej ręce na gaśnicy i nie wiedział, czy bardziej
obawiać się wściekłego Shanksa, współpracowników w gabinecie, czy oblepionego
pianą Marco.
-
Eee…
Cóż…
nie ważne co by powiedział i tak będzie miał przejebane. Właściwie dlaczego
zaraz wszyscy wiedzą, że to on? Może tylko ratował sytuacje, a nie wywołał
pożar? Oczywiście mogło być gorzej, gdyby płomień stał się na tyle silny, że
uruchomiłby system przeciwpożarowy i wszystkie komputery z danymi zostały
zalane oraz personel stałby na zewnątrz… kupując już widły, by go na nie
nadziać… Tak tylko ucierpiało jedynie stanowisko jego kierownika i on sam…
Powinni mu dziękować! Gdyby nie zareagował od razu…
-
Słucham. Wysłów się.
Ciarki
go przeszły po placach. Nie dość, że miał jednego mordercę naprzeciw siebie, to
jeszcze Marco wstał, otrzepał się z białej mazi i rzucał w niego mentalnymi
gromami. Pytanie tylko, czy jedynie jego życie było zagrożone? Już to pal
sześć, ale praca…
-
Bo ja… Eee…
Wiedział,
że jego tłumaczenie będzie żałosne… Zarumienił się po same koniuszki uszu i
spuścił głowę. Czy naprawdę powinien mówić to na głos? Całe biuro słuchało w
napięciu, ale co innego mógł wymyślić? Spojrzał niepewnie na kierownika, a
potem dyrektora. Już miał się przyznać do wszystkiego, ale usłyszał głos Marco.
-
To moja wina, bawiłem się zapalniczką. – Powiedział, nie patrząc im w oczy.
Zapadła grobowa cisza.
Ace przełknął ślinę i nie wiedział
czy się cieszyć, zmartwić, czy może raczej zawieść? Mężczyzna przyjął na siebie
jego winę , bo chciał ochronić mu tyłek, czy raczej ukryć powód pożaru?
Prędzej
to drugie…
Shanks
zmrużył oczy i patrzył surowo to na jednego, to na drugiego. Dobrze wiedział,
że Marco nie pali i zapalniczka, a co dopiero wybryki z nią związane nie miały
z nim nic wspólnego. Każdy w pomieszczeniu miał raczej podobne zdanie.
Czerwonowłosy
najwyraźniej nie chcąc kontynuować tej niezręcznej sytuacji, przemilczał to
kłamstwo.
-
Uprzątnijcie to. Ważne, że nic więcej się nie stało.- Większość odetchnęła z
ulgą. Ace już myślał, że zostanie mu odpuszczone, lecz się przeliczył.- Portgas,
ciebie poproszę do gabinetu.- Nie czekając na słowa sprzeciwu, ruszył
przodem.
Ace,
ze spuszczoną głową, wiedząc od początku, że tak to się skończy, obejrzał się
jeszcze z nadzieją na blondyna, ale ten nie uraczył go nawet spojrzeniem.
Wyglądał na zmęczonego i zirytowanego. Serce mu się ścisnęło. A przecież to
wszystko przez przypadek…
Gdy
szedł przez korytarz na dywanik dyrektora, czuł się jak zbity pies. Wzrok
kolegów palił jego przygarbione plecy. Szepty drażniły, choć przecież nie
pierwszy raz miał kłopoty… Do tego dyrektor… Cóż… To wszystko było tak bardzo
popieprzone…
Drzwi
się zamknęły, odcinając ich od ciekawskiego zbiegowiska. Shanks zasiadł na
swoim wielkim, skórzanym fotelu i potarł skronie. Westchnął i spojrzał na
pracownika zrezygnowanym wzrokiem.
-
I co ja mam z tobą zrobić…? Powiedz mi…Mam na głowie całe biuro, a ty jesteś
jak taka wisienka na spalonym torcie…
-
To był wypadek! Chwila nieuwagi!- Wyrwał się, nie mogąc znieść tej presji.
-
Wiesz ile danych mogliśmy stracić? Do tego ewakuacja całego budynku? To cud, że
alarm się nie włączył. Coś ty tam chciał zrobić, co? Ognisko?- Pytał znużony i
zmarnowany.
-
To była… świeczka…- Powiedział tak cicho, że tamten ledwo usłyszał.
-
Świeczka…?
-
No… na babeczce…
Cisza
jaka po tym zapadła, trwała tak długo, że Ace myślał, że pęknie mu mózg.
Przerwało ją w końcu kolejne westchnięcie dyrektora.
-
Ty nadal na coś liczysz od niego, co?- Zaczął obracać długopis w palcach. W
jego głosie nie było kpiny, raczej coś na kształt… zirytowania?
-
Nawet jeśli, to co z tego?- Warknął trochę niestosownie, ale nie mógł się
powstrzymać. Ta cała sytuacja i tak już była dla niego wystarczająco trudna.
-
A to, że wiesz, że i tak tego nie odwzajemni.- Chłód w jego tonie, podsycał
ogień w chłopaku.- Dlaczego tak bardzo na niego naciskasz?
-
I kto to mówi…- Szepnął.
Mierzyli
się na spojrzenia.
-
Skąd wiesz, może mam jakiś cień szansy?- Wkurzało go to, że Shanks znał całą
sytuacje i potrafił wprost wykładać mu najbrutalniejszą prawdę.
-
Ile już próbowałeś? Gdyby mógł, pewnie poprosiłby o przeniesienie do innego
działu. Myślisz, że jak w dzień zakochanych dasz mu babeczkę to odwzajemni
twoje uczucia? On ma dziewczynę, człowieku! Od siedmiu lat!
-
No i co z tego?! Co ma poradzić na to, że od początku pracy tutaj jestem w nim
cholernie zakochany?!- Te słowa już nawet nie były dla niego zawstydzające. O
dziwo nigdy nie rozśmieszyły ani nie zraziły człowieka siedzącego przed nim.
-
Nie wiem, może zainteresować się kimś innym?- Shanks uśmiechnął się dziwnie.-
Kimś, kto to odwzajemni?
-
Ciekawe, kogo masz na myśli?- Zapytał z sarkazmem, odwracając wzrok. Przełknął
ślinę. Zaczął się czuć niekomfortowo, zresztą jak za każdym razem, gdy tu
trafiał.- Prawisz mi morały, a sam…
-
Wiem, co czujesz, ale pewnych murów nie przeskoczysz.
-
Nic nie wiesz.- Szepnął, chcąc już stąd uciec.
Dlaczego
nie mogli odgrywać roli szefa i pracownika? Już sam nie wiedział, czy dobrze,
że pozostał w tej firmie… Siedzieć na dziale razem ze swoją nieodwzajemnioną
miłością i do tego doświadczać jej od nagrzanego na niego szefa, który bardzo
szybko chciał nawiązać relacje, jakich nie powinni mieć wobec siebie.
-
Cóż… Może zmieńmy temat i wróćmy do pożaru…- Uśmiechnął się delikatnie,
co Ace uznał za zły znak.- Puszczę to płazem, jeśli pójdziemy na kolację.
-
Wybieram zwolnienie.- Powiedział natychmiastowo, spodziewając się czegoś
takiego i już się odwrócił, zmierzając do wyjścia. Shanks szybko wstał i
zablokował mu drogę. Znajdował się teraz zdecydowanie za blisko.
-
Myślałem bardziej nad czymś odwrotnym, np żeby dołożyć ci godzin pracy… Byśmy
mogli częściej się widzieć.- Dodał cały w skowronkach, wprawiając piegowatego w
jeszcze większe zakłopotanie. Ten mężczyzna zupełnie się nie hamował w
okazywaniu mu zainteresowania. Choć robił to często, dalej go to peszyło i nie
mógł się przyzwyczaić. Może i był hipokrytą, ale w przeciwieństwie do
dyrektora, nie napastował obiektu swojego zainteresowania. No… może trochę?
-
To jest pieprzony szantaż.- Przełknął ślinę.
Shanks
wiedział, że nie odejdzie. Głównym powodem z resztą był Marco, a zaraz potem
całkiem godziwe wynagrodzenie, którego w żadnej innej firmie tak szybko by nie
uświadczył.
-
Dokładnie.
Nic
nie odpowiedział. Ciemne oczy wwiercały się w niego i wiedział, że choćby
wojował, to nie ma szans wywalczyć sobie spokoju. To był jego szef. Przesrane
na całej linii. Zagryzł wargę.
-
Dzisiaj, po pracy, czekaj na mnie w holu.- Otworzył mu drzwi, pozwalając tym
samym wrócić do reszty pracowników.
Mamrotnął
coś w odpowiedzi zdając sobie sprawę, że nie ma wyboru. Opuścił gabinet
całkowicie rozbity.
***
Nareszcie!
Gdy
drzwi windy się rozsunęły myślał, że się rozpłacze. Po zobaczeniu tylu
znajomych mord, które rzuciły się na niego z dzikim, zwierzęcym okrzykiem i
prawie zadusiły swoimi łapskami, nie miał wątpliwości, że wrócił do domu.
Próbował jakoś przekrzyczeć narastającą wrzawę, ale nie miał szans. Tonął w
objęciach.
-
Sabo! Sabo wrócił!- Wołali, a z gabinetów wyglądały zaciekawiona głowy. Ci co
znali blondyna, ustawiali się wręcz w kolejce, by choć zamienić słowo.
Pomyślałby
ktoś, że nie ma szans dopchać się do nowoprzybyłego, lecz byli osobnicy, którym
udało się to bez problemu, taranując na swojej drodze, kogo popadnie.
-
SABO!- Ace i Luffy dopadli przyjaciela, pozbawiając go tchu. Młodszy ryczał jak
bóbr, a starszy czochrał go po łepetynie.
-
Dość…! Udusicie… mnie!- Śmiał się, opanowując wzruszenie, czego nie mógł
powiedzieć o tych dwóch pajacach. Z trudem dojrzał w tłumie resztę ekipy i
pomachał wszystkim. Przez te dwa lata prawie zupełnie się nie zmienili.
Niestety nie mógł liczyć na rozmowę, bo został porwany przez swych napastników.
Reszta z rozbawieniem oglądała widowisko.
-
Czemu nic nie powiedziałeś, że wracasz?!- Krzyknął Luffy, wycierając smarki w
rękaw koszuli Ace’a, który zaraz go za to sprał pięścią po głowie.
-
Chcesz, żebym padł na zawał?! Myślałem, że już nigdy nie wrócisz z tego końca
świata!- Pociągnął nosem, powstrzymując potok łez, wycierając gębę z resztek
sosu po niedokończonym posiłku.
-
Chciałem wam zrobić niespodziankę.- Podrapał się z zakłopotaniem po szyi.
Zaszkliły mu się oczy. Nie spodziewał się, że może za tymi idiotami tak bardzo
tęsknić.
-
Kurczę, trzeba to uczcić, brachu!- Piegowaty zarzucił mu rękę na ramiona i
odciągnął egoistycznie od zgromadzonych.- Jakaś imprezka, spotkanko, coś…
Musisz nam opowiedzieć, co robiłeś w tych Stanach! Wiesz… ze szczegółami…
Luffy
wepchnął się miedzy nich, zły na zachowanie Ace’a.
-
Hej! Ja też tu jestem!
Cholernie
cieszył się, że ich widzi. Daleko za oceanem tej rozłąki nie rekompensowały
żadne wiadomości czy telefony. Serce pękało mu z tęsknoty, za jego kochanymi
braciszkami.
-
Ty masz robotę. Czy nie jutro macie ostateczny termin oddania projektu?-
Piegowaty pokazał mu język.
-
A ty wytarłeś już caaaaaaaałą pianę?- Odgryzł się młodszy, szczerząc się od
ucha do ucha.
-
Osz ty mały…- Ace byłby już gotowy grzmotnąć go w twarz, ale Sabo im przerwał.
-
Chłopaki, obiecuję, że znajdę dla was czas.- Położył im dłonie na ramionach.-
Dopiero co przyleciałem, muszę załatwić kilka rzeczy teraz z Shanksem, więc…-
Lecz urwał, bo jego uwaga została całkowicie przykuta przez coś innego.
To
był jak grom z jasnego nieba.
Stanął
jak wryty, oczarowany kobietą, która stała właśnie przy regale z segregatorami.
Jej smukłe, szczupłe ciało, wyciągało się w górę, próbując dosięgnąć najwyższej
półki. Drobne palce muskały jedną z pozycji, delikatnie ją wysuwając. Jedna z
dwóch długich i szczupłych nóg unosiła się lekko, starając się bilansować
równowagę. Krótka, przylegająca spódniczka oraz dopasowana koszula, przewiązana
cienkim paseczkiem, idealnie podkreślały jej talię osy. Rude do ramion kosmki
założone za ucho ukazywały jej dziewczęcy i pociągający profil. Gdy dziewczyna
w końcu dostała, to co chciała i obróciła się w stronę Sabo, miał wrażenie, że
zaraz serce mu eksploduje. Jej granatowe oczy, okolone kaskadą ciemnych rzęs
zwróciły się ku niemu i w tym momencie stał się ich więźniem.
Była
dla niego najpiękniejszą istotą, jaką do tej pory spotkał.
Równocześnie
z tym wewnętrznym stwierdzeniem, potknął się o stopień na podest do jednego
stanowiska i jak pajac, przeleciał przez biurko i wyrżnął, zwalając z niego
również kubki z kawą, o kosz na śmieci, którego zawartość wysypała mu się na
łeb. Wisiał tak przewieszony, z nogami w górze i gębą na dywanie.
Nie
było osoby w pobliżu, która by się z tego nie śmiała.
Gdy
bracia opanowali konwulsje śmiechu pomogli mu się w końcu podnieść.
-
Nie mogliście mnie powstrzymać, zanim na to wpadłem?- Dodał zirytowany,
czerwieniąc się jak burak. Na szczęście dziewczyny już nie było w pobliżu, choć
wątpił, by tego nie wiedziała.
-
Trafiony, zatopiony, co?- Powiedział Ace podejrzanym głosem.
-
Co?- Nie rozumiał, dalej jej wypatrując.
Luffy
chichrał się w najlepsze.
-
Jeszcze nie ogarniasz? Stary, odpłynąłeś, jak Titanic w ostatnią podróż.
Mówiłem do ciebie, a ty jak debil lazłeś dalej przed siebie, zapatrzony…
-
Co to za dziewczyna?- Nie za bardzo teraz przejmował się czymkolwiek, co było
niezwiązane z jego ujrzanym aniołem.
-
Jednak!- Krzyknął, jakby grał w Bingo. Luffy o dziwo od razu podłapał.
-
Sabo się zakochał?- Szepnął podekscytowany.
-
Zamknij się małpo! Nie tak głośno.- Ace, zakneblował mu usta.
-
Kim jest? Czemu jej tu wcześniej nie widziałem?- Trafiony strzałą amora
rozglądał się za nią, ale zupełnie zniknęła już horyzontu.
-
To Koala. Pracuje u nas od roku. – Piegowaty próbował przytrzymać brata, który
chciał oznajmiać nowość całemu światu.- Chłopie… powiem ci… że masz dobry gust…
ale cholernego pecha.- Dodał z uznaniem i pewną dozą smutku.
-
Dlaczego, jest zajęta?- Zapytał, bojąc się takiej odpowiedzi.
-
Ujmę to w ten sposób… nieprzystępna. Nie wątpię w twe możliwości ani urok,
ale…nie masz szans.
-
To się okaże.- Powiedział zdecydowany, podejmując właśnie decyzję.
-
Ha! O ile chcesz się założyć, że da ci kosza?
-
O Kapitaństwo na naszym dziecięcym domku na drzewie.- Powiedział to śmiertelnie
poważnie, co oczywiście cała trójka również tak traktowała. To była bitwa o
honor najwyższej rangi.
-
Fiu fiu…- Ace wyszczerzył się w uśmiechu.- Dalej cię to boli, co?
-
Hej! Ja jestem Królem Piratów! – Wtrącił się Luffy odzyskując na chwilę wolne
usta, które zaraz znów zostały zakryte.
-
Ty się zamknij, smarku, ciebie nie pytano. – Dusił go pod pachą.- Wiesz Sabo,
ona pracuje w twoim dziale…- Dodał jakby z żalem.
-
Nie. Masz przejebane stary.- Uśmiechnęli się w taki sposób, że przeszły go
ciarki, ale zdecydowanie nie zniechęcenie.- Gdy trybiki w mózgu zaczną ci
normalnie pracować, o ile w ogóle… to zrozumiesz te słowa.
Niestety
cokolwiek by nie powiedzieli, dla niego już nie było odwrotu.
***
*Dzień 24 grudnia w Japonii spędza
się z ukochaną osobą.
** Taką Japończycy mają tradycję, że
zamiast typowej, wigilijnej kolacji, kupują bożonarodzeniowe ciasto.
Tak sobie weszłam, bo znowu naszła mnie ochota na przeczytanie „Przypadek czy przeznaczenie?” i tak fuksem dopatrzyłam się inicjałów ZxS, SxA, SxK, LxL. Wyglądały One Pieceowo, więc sprawdziłam i się uśmiechnęłam. Podziękowania dla ludzi, którzy Cię wynudzili i naprawdę fajnie, że dałaś więcej pairingów niż tylko jeden. Uwielbiam takie mieszanki.
OdpowiedzUsuńPoczątek mi się bardzo podobał, bo wyczułam moje LawSanki <3 Wielka szkoda, że im się nie udało. Ale skoro Law się jeszcze pojawi i to w związku z Luffy'm to mam cichą nadzieję, że pokażesz jeszcze jakieś retrosy. Nawet jeśli nie, to i tak taki malutki fragmencik mega cieszy. Dziękuję. Fajnie tam opisałaś stan Sanjiego w jakim się znalazł. Aż można było to wyczuć na własnej skórze. Jak zawsze dobre opisy i wczucie się w sytuację.
Pomysł z meilowym przyjacielem również bardzo pomysłowy. Jestem teraz ciekawa jaka będzie ich reakcja jak się skapną, że to oni. Chociaż coś mi się zdaje, że Zoro dobrze wie z kim pisze. To będzie ciekawe. No i jeszcze Mihawk na horyzoncie. Szykują się grubsze historyjki miłosne i co najlepsze nie tylko przy tej parze.
Ace to taka biedna sierotka. Tutaj wydał się taki niewinny i kochany z diabelskimi różkami. Kocham jak go kreujesz. Jest taki kropka w kropkę Aceowy. No i jego piromania. Hahaha, biedny Marco. Tutaj kolejne miłosne zawikłania. Shanks i jego bezpośredniość też tak mega pasuje. W sumie na początku tego fragmentu uśmiałam się jak nie wiem, a pod koniec było takie napięcie. Teraz czekać na tę kolację i co wykombinuje czerwonowłosy. W sumie pasują do siebie. Chociaż Ace do Marco też pasuje. Ciekawa też jestem kim jest dziewczyna Marco. Czekam z niecierpliwością na rozwinięcie tego wątku.
I ostatni fragment – nasi uroczy bracia. Tutaj to już śmiech przez cały fragment, bo inaczej się nie dało. Jak w mandze Sabo mnie jakoś specjalnie do siebie nie przyciąga, to w Twoim opowiadanku go normalnie uwielbiam. Jeszcze ten zabawny dobór słów również robi swoje. Jak przeleciał przez to biurko to już był szczyt xD Genialnie to przedstawiłaś. I to zafascynowanie Koalą również. Teraz wszystko w jego rękach. Ten fragment jest chyba moim ulubionym z całego rozdziału.
Dawno nie czytałam nic nowego u Ciebie. Muszę jednak przyznać, że coś się zmieniło. Nie żeby tamte opowiadania były złe, absolutnie (sama wracam do nich, gdy mam wenę na czytanie), ale jakoś tak wyczuwalny jest ten luźny styl. Nie wiem jak to opisać, po prostu trzeba to przeczytać i samemu wyczuć.
Czekam teraz z niecierpliwością na kolejny rozdział i weny życzę.