czwartek, 11 czerwca 2015

Krwawy błękit 3



     Dni mijały, a odgłosy z sal tortur co jakiś czas przeszywały ciszę. Rozchodziły się echem po pustych korytarzach podziemi, mrożąc krew w żyłach i przyprawiając o gęsią skórkę, dlatego każdy o słabych nerwach, wolał w nich nie przebywać. Dla Roronoy Zoro nie robiły one jednak najmniejszego wrażenia. Obcował z nimi na co dzień już od długiego czasu.
     Szedł przed siebie ignorując hałas i kierując się w jedno miejsce, które najbardziej go interesowało. Gdy dotarł pod odpowiednie, ostatnie drzwi, zaczął nasłuchiwać z uwagą.  Do jego uszu doszły jedynie odgłosy brzęczącego paska u spodni. Tak jak przypuszczał, blond włosy chłopak dalej trzymał język za zębami i to w każdym możliwym znaczeniu. Zielonowłosy już dawno przegrał własny zakład o to, kiedy usłyszy w końcu krzyk z tego cudownego gardła. Dziwił się też, że pan Doflamingo traktuje tego więźnia inaczej niż resztę, która darła się w niebogłosy z sąsiednich pokojów. Blacka omijały wszelkiego rodzaju narzędzia, które mogły uszkodzić poważnie ciało. Podejrzewał, że prawdopodobnie z tego względu, że byłoby niezdatne wtedy do innych celów. Szef zabawiał się z nim z parę razy dziennie, w zależności od jego widzi mi się. Chłopak po każdej takiej sesji był wykończony i zmaltretowany do granic, lecz ciągle niezłamany. Zoro podejrzewał, że jak na razie, stanowi jedynie zabawkę, a nie jest przesłuchiwany jak należy.
     Dźwięki ucichły. Nadszedł czas. Drzwi uchyliły się i z pomieszczenia wyłoniła się kupa różowego pierza. Mężczyzna wyminął Roronoe zakładając na nos swoje oryginalne okulary. Dziś nie wyglądał na zadowolonego. Nic nie mówiąc, pozostawił resztę swojemu pomagierowi. Nie musiał mu niczego tłumaczyć.
     Zoro wszedł do środka. Blondyn siedział na klęczkach, twarzą do ściany, wsparty na niej rękami. Nadgarstki były unieruchomione metalowymi kajdanami. Po jego włosach ściekały kropelki potu, spływając po nagim ciele, mieszając się z krwią spływającą z ud. Chłopak oddychał z trudem. Drżał cały i próbował podciągnąć się na osłabionych ramionach.
     Roronoa podszedł do niego i uwolnił go z krępujących łańcuchów. Blondyn opadł na posadzkę, ale nie osunął się całkowicie na ziemię. Wsparł się na chwiejnych nogach i wstał, nie patrząc na Zoro.
     To już był rytuał. Zoro przyprowadzał blondyna,  Doflamingo robił z nim co chciał, przychodził na koniec, zabierał więźnia, prowadził go na mycie i z powrotem do celi.
     Tak jak za każdym razem, blondyn wstał samodzielnie. Sięgnął po swoje ubrania, leżące w kącie i zacisnął na nich palce. Roronoa przyglądał się dokładnie jego ciału. Blada skóra przybrała niezdrowy odcień i zaczęła coraz bardziej uwydatniać kości. Włosy straciły wcześniejszy blask, twarz się zapadła, a pod oczami zarysowały się sińce, dopełniając nowo upiorny wygląd Blacka. Jedyne, co pozostało niezmienne, to błysk w oczach, którym zawsze go obdarzał, kiedy był gotowy do wyjścia.
     Roronoa nie rozumiał tej determinacji. Widział w nim trochę odbicie samego siebie. On również walczyłby do ostatniej kropli krwi, choćby mieli go zjadać żywcem, jeśli miałby ku temu powód. Był bardzo ciekawy, co takiego ten człowiek musi chronić, skoro godzi się na takie traktowanie dzień w dzień.
     Ruszyli dobrze im znaną trasą przez korytarz do pomieszczenia z natryskami. Obrzydliwe płytki, pokryte grzybem raziły po oczach, a zapach tym bardziej nie zachęcał do wejścia. Blondyn  zostawił swoje rzeczy na spróchniałych deskach prowizorycznych szafek i stanął pod ścianą, podpierając się o nią rękami jak dzień wcześniej i wcześniej. Zoro chwycił wąż leżący na podłodze i nakierował go na chude, lecz dalej zgrabne plecy.
     Zastanawiał się dlaczego to robi. Przecież nikt mu nie kazał. Po prostu przychodzi tu codziennie prowadzić i wyprowadzać więźnia, nie mając w tym żadnego interesu. Czemu ten chłopak tak go fascynował?  Czy to była zwykła ciekawość?
     Odkręcił lodowatą wodę. Strumień uderzył w plecy blondyna, który skrzywił się z bólu i chłodu. Chłopak zagryzł zęby i pozwalał się obmywać z całego dnia. Przyjmował to z ulgą. Przynajmniej prowizorycznie ten chłód zmywał z jego skóry skazę, która niknęła w ciemnej dziurze odpływu. Zimny prysznic koił jego zmysły i przywracał do porządku. Rany mniej bolały. Emocje które tłumił, łatwiej dawały się kontrolować. Trzeźwiał, otumaniony żądzą mordu i bezradności. Spływał wstyd, który codziennie czuł wobec osoby, która stała teraz za nim i wpatrywała się z uwagą na jego okaleczone ciało.
     Pod jego nogi zostało rzucone mydło. Strumień na chwilę ustał i mógł po nie sięgnąć. Niezdarnie szorował nim skórę, wkładając w to mnóstwo siły. Chciał wymazać każdy ślad tego popieprzonego drania. Chciał zmazać swoją obecność z tego miejsca.
     Zielonowłosy patrzył, z jakim zacięciem tamten wykonuje swoje czynności. Nie oceniał go. Nie próbował sobie wyobrazić, jak on by się czuł na jego miejscu. Nie mógł mu współczuć, ale nie mógł też przejść obojętnie. Zamyślił się o trochę za długo. Musiał przerwać Black’owi, inaczej zdarłby sobie skórę do krwi. Trysnął z powrotem lodowatą wodą, odkręcając kurek na ful.


     Sanji znał swoją celę na pamięć. Wybadał każdą nierówność, każdy kamień w podłodze. Nie było w niej jednak nic, co pozwoliłoby mu się stąd wydostać. Zrezygnowany, opadł na twardą deskę posłania i leżąc, zapatrzył się w sufit. Chłód był przeraźliwy. Jego obolałe mięśnie podrygiwały niekontrolowane, a żołądek kurczył się z głodu. Nie wiedział ile już jest odizolowany od świata. Popadał w jakiś dziwny letarg. Codziennie to samo. Starał się nie myśleć i nie zastanawiać długo nad rzeczami. Skupiał się przede wszystkim  na pewnym człowieku. Nad sensem swojego uporu. Żałował tylko, że towarzyszy mu przy tym niepokój. Wolał jednak to, niż przeżywanie własnych zmartwień.
     Pod drzwi został wsunięty talerz z chłodną papką, która miała imitować posiłek. Pomimo tego, że jego żołądek wywinął fikołka i znów nawiedziły go nieprzyjemne skurcze, zmusił się do wstania i podejścia do obrzydliwie wyglądającej brei. Chwycił naczynie i przełykając wpierw niewidzialną gulę w gardle, wziął do ust pierwszy kęs, zmuszając się do żucia. Nawet nie potrafił opisać, jak obrzydliwie to smakowało. On, wybitny, były szef kuchni. Jego podniebienie powinny zadowalać jedynie wykwintne potrawy. To „coś” nawet nie miało wystarczających składników, by zapewnić odpowiednią, dzienną, energetyczną dawkę dla człowieka. Pomijając już nieświeżość i kolor niektórych elementów dania. Powstrzymując wściekłość i obelgi w stronę tutejszego „kucharza”, skończył posiłek. Siedział jeszcze chwilę nieruchomo, by przypadkiem nie zwrócić porcji. Jedzenie jest niezbędne. Zawsze lepsze to, niż nic. Z drugiej strony wiedział, że nie można marnować nawet okruszka. Uśmiechnął się do swoich smutnych wspomnień, które teraz wydawały mu się tak odległe i nie takie straszne, jak je wtedy przeżywał. Spojrzał na swoje zmaltretowane nadgarstki. Ze zgrozą obserwował, co się dzieje z jego niegdyś silnym i pięknym ciałem. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Wiedział jednak, że za wszelką cenę musi przeżyć. Choćby nie wiadomo ile to trwało, znajdzie sposób, żeby się stąd wydostać. Postawił sobie to za cel i dzięki niemu jeszcze nie zwariował.


     Zoro podziwiał, że chłopak potrafi zjeść takie obrzydlistwo. Nawet szczury nie chciały tego tknąć. Odebrał pusty talerz, wypchnięty z powrotem na korytarz i wsłuchiwał się w ciche kroki, prowadzące na niewygodne posłanie. Zacisnął palce na metalu. Zachowanie blondyna go irytowało. Miał ochotę go zapytać o wiele rzeczy. Sam nie wiedział dlaczego. Jego postać była dla niego tak tajemnicza i przyciągająca… Wiedział jednak, że nawiązanie konwersacji nie wchodziło w grę. Jeśli chłopak nie powiedział nic na przesłuchaniu, to tym bardziej do niego. Wspomnienia jego osoby sprzed miesiąca, wywoływały w nim nieokreślony dreszcz.
     Otrząsnął się ze swych myśli i podrapał po karku. Wykonał w tył zwrot i ruszył do wyjścia. Ponure korytarze chyba jednak miały na niego zły wpływ.

     - Witamy ponownie naszego Księcia.- Doflamingo wyszczerzył się od ucha do ucha. Był dzisiaj w wyśmienitym humorze - To co? Zmieniłeś może zdanie, czy dalej kontynuujemy naszą zabawę? Fu fu fu fu…- zapytał.
     Sanji klęczał przed nim, z dumnie uniesioną brodą. Starał się ze spojrzenia wykrzesać jak najwięcej pogardy. A nóż zacznie zabijać wzrokiem? Miał wrażenie, że bardzo niewiele mu do tego potrzeba.
     - Jak zwykle bardzo rozmowny… - Mężczyzna wstał ze swojego krzesła i podszedł do stołu, na którym stała metalowa miska - Dzisiaj jednak przygotowałem inny rodzaj atrakcji - Zdjął ją i postawił przed zaskoczonym Black’em. Była wypełniona wodą z lodem.
     Zoro również nie ukrywał zdumienia. Dziś chyba przesłuchanie będzie wyglądać inaczej. Porzucił chęć wcześniejszego opuszczenia pomieszczenia i przyglądał się przygotowaniom.
Jego szef zdjął swój płaszcz i okulary. Założył czarne, skórzane rękawiczki i stanął za więźniem.
     - Więc, może zaczniemy? - Nachylił mu się do ucha – Pytanie pierwsze, chyba dość znane. Gdzie jest Mr. 0?
     Sanji wpatrywał się w naczynie i pływające w nim przezroczyste kostki lodu. Jak zwykle nie otworzył ust. Wiedział, że dzisiaj będzie inaczej. Co mu zrobią?
     - Zła odpowiedź! – Usłyszał, a zaraz potem ból rozerwał mu lewą nogę.
Krzyknął. Nie mógł tego powstrzymać. Zwinął się, przeklinając swoje gardło i powstrzymując łzy.
     - Cóż to? W końcu ćwierkamy? - Zaśmiał się facet, widząc jego cierpienie.
     Zielonowłosy nie był zaskoczony. Tego nie dało się uniknąć. Zgadywał jednak, że kostka jest jedynie zwichnięta. Nie usłyszał łamania kości. Nie wiedział czemu ręce mu drżą. Coś powoli się w nim gotowało.
     Po chwili nadszedł kolejny cios, skierowany w skroń chłopaka. Blondyn z dużą siłą uderzył w podłogę. Przez chwilę musiał dochodzić do siebie. Obraz mu się dwoił i troił. Złapany za włosy, został przywrócony do pionu. Ciepła substancja spłynęła z jego głowy i skapywała po brodzie na jego zniszczoną koszulę.
     - Kolejne pytanie: Gdzie macie swoją norę?
     Sytuacja się powtórzyła, ale tym razem został zdzielony w brzuch. Mięśnie boleśnie skurczyły się w akcie obrony, a z ust popłynęła stróżka krwi i śliny. Sanji przez chwilę nie mógł złapać oddechu. Prawie zwymiotował.
     Doflamingo tym razem poszedł na całość. Bił blondyna po każdym pytaniu, na które nie dostawał odpowiedzi. Zoro nawet przestał liczyć, ile mogło ich być. Patrzył na coraz większą plamę krwi na posadzce, a jego serce przyśpieszało z każdym kolejnym ciosem.
     Jego szef strzepnął krople szkarłatnej cieczy z rękawiczek. Uznał, że tyle chyba wystarczy i odłożył je na bok.  Przysunął miskę bliżej klęczącego Black’a i znów chwycił go za włosy. Chłopak z ledwością się prostował.
     - Panie Prince… Ja się dopiero rozkręcam…- Szepnął złowieszczo, ale nie otrzymując znów żadnej reakcji, kazał się pochylić chłopakowi, wsadzając jego głowę do zimnej wody.
     Zoro przyglądał się, jak ciało Black’a drży i wyrywa się, gdy zaczynało brakować mu powietrza. W chwili, gdy myślał, że się udusi, Doflamingo unosił go, pozwalając złapać kilka głębokich wdechów, a następne znowu zanurzał. Bawił się z nim tak jakiś czas, dopóki blondyn nie zaczynał tracić świadomości. W końcu przestał i chwytając go za kołnierz, rzucił na blat stołu, brzuchem do dołu.
     - Zapytam jeszcze raz: Gdzie jest ten przeklęty Crocodile?!- Mężczyzna zaczynał tracić cierpliwość.
     Sanji ciągle kaszlał, pozbywając się wody z płuc. Paliła go cała klatka piersiowa. Głowa bolała niemiłosiernie, przyćmiewając sygnały z innych części ciała. Nie miał siły nawet odrobinę się podnieść. Gdy oczyścił gardło zdołał wydukać dwa słowa.
     - Chrzań się.
     Zoro prychnął z rozbawienia w ciemności. Tego mógł się spodziewać po panu Black’u. Rozzłościł tym jednak swojego szefa, któremu uśmiech zszedł z twarzy. W akcie furii wygiął rękę blondyna i położył na chłodnym stole. Chłopak cicho jęknął. Usłyszał potem szept przy swoim uchu.
     - Jeszcze jedno pytanie. Ile masz palców u rąk?
     Sanji myślał intensywnie, choć przychodziło mu to z trudem.
     Dziesięć kretynie. Wystarczyła chwila by oblał go zimny pot. Spojrzał z przerażeniem na swoją dłoń, nad którą zawisnął ostry nóż. Ze strachu nie mógł się ruszyć. Z gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
     Jego dłonie. Coś, o co dbał całe życie, może mu być tak łatwo odebrane. Dopiero teraz pomyślał, że to, co się z nim wcześniej działo, to był pikuś, w porównaniu do obecnej sytuacji. Nie miał nawet siły zareagować. Jeszcze chwila, a straci palce. Opuściła go nawet cała odwaga, którą tak pielęgnował. Zamknął oczy, by tego nie widzieć.
     Roronoa oderwał się od ściany. Nie wiedział czemu, ale był gotowy doskoczyć do mężczyzn w jednej chwili i obezwładnić kata. Toczył wewnętrzną walkę. Jeszcze nigdy w życiu nie miał takiego dylematu. Przecież do tej pory udawało mu się być obojętnym. Dlaczego teraz rzuca się na pomoc? Przecież był świadkiem takich rzeczy wiele razy. Wiedział, że jak to zrobi to złamie własny układ. Zacisnął dłonie w pięści. Czy warto tak ryzykować? Zaprzepaścić czas jaki już poświęcił?
     Nóż unosił się w górę. Ostrze błysnęło. Zatrzymało się i zaraz miało opaść na dół. Miał sekundy na podjęcie decyzji.
     Wszystko stało się tak szybko.
     Ręka jego szefa zaczęła opadać. Zoro wyrwał się impulsywnie do przodu, próbując go powstrzymać.
     Nim jednak znalazł się w kręgu światła, ciszę przeszył głośny, irytujący dźwięk.
     Dłoń z ostrzem się zatrzymała. Roronoa wstrzymał oddech.
     Doflamingo z irytacją sięgnął do kieszeni i wyjął wibrującą komórkę. Był wściekły, ale gdy zobaczył wyświetlacz, odrobinę złagodniał. Odebrał, witając dzwoniącego świergotliwym głosem.
     - Witam serdecznie. Jak zdrówko? - Szef odstawił narzędzie i skupił się na rozmowie- Wystąpił niewielki problem, ale już jest rozwiązany – Potakiwał sam do siebie, wpatrując się w jarzącą się nad nim żarówkę – Proszę mnie oczekiwać. Do wieczora się pojawię, wyjaśniając wszystko.
     Ciche klik oznajmiło koniec połączenia.
     Przez chwilę nic się nie działo. Mężczyzna zastanawiał się nad czymś długo i w końcu puścił drżące ciało więźnia, które osunęło się na ziemię. Zostawił go tak i podszedł do zlewu, opłukując ręce.
     - Tym razem ci się upiekło, ale na następnym nie będę się powstrzymywał… - Wytarł dłonie i zwrócił się do dalej sparaliżowanego zielonowłosego - Roronoa, pozwól ze mną.
     Zoro zastanawiał się, o co może chodzić. Wyszedł z nim jednak potulnie, ciesząc się, że nic więcej nie nastąpiło. Jego serce dalej biło jak szalone.
     - Nie będzie mnie miesiąc. Pilne interesy  – Jego szef zarzucił na siebie swój płaszcz, gdy już stali na zewnątrz i znów wyciągnął telefon - Masz się nim zajmować do czasu, aż nie wrócę – Przystawił aparat do ucha. – Możesz się z nim również zabawić, fu fu fu fu… żeby nie myślał, że ma wakacje - zaśmiał się na odchodnym - Ballamy będzie moim zastępcą. Masz wykonywać jego polecenia, tak jak moje. Mam nadzieję że się rozumiemy?
     Roronoa zmrużył oczy. Nienawidził tej hieny. Nie wyobrażał sobie tego, ale informacja, że Doflamingo nie będzie przez okrągły miesiąc była już wystarczająco niewiarygodna. Przytaknął i obserwował, jak różowe pióra znikają za rogiem korytarza.
     Postał tak z dłuższą chwilę sam, uspokajając nerwy. Zmęczył go bardzo ten dzień. Był wykończony. Gdy się opanował, wrócił do celi. Black tak jak leżał, tak nie ruszył się z miejsca. Tym razem dostał nieźle w kość. Zoro przykucnął przy nim i odkrył, że chłopak stracił świadomość. Korzystając z tego, nastawił mu skręconą kostkę. Następnie wziął go w ramiona i uniósł. Zdziwił się, że jest taki lekki. Jego ręce i nogi zwisały bezwładnie, a włosy przykryły połowę twarzy. Wyniósł go ostrożnie i zaczął kierować się w kierunku zimnych natrysków.
     Zatrzymał się.
     Nie wiedział czemu, ale tym razem postąpił inaczej.
     Lekceważąc niebezpieczeństwo, minął drzwi obrzydliwej łazienki i skierował się na schody prowadzące na wyższe piętro. Tam, nie mijając na szczęście nikogo po drodze, wszedł do innego pomieszczenia. Zadbanego, wyłożonymi złotymi płytkami, pokrytego lustrami i z wielką wanną, mieszczącą się w kącie.
     Delikatnie ułożył chłopaka pod ścianą i zaczął go rozbierać. Odpinał powoli guziki jego koszuli, odklejając potem materiał od ciała. Ze spodniami szło mu gorzej, ale udało mu się zrobić to tak, że nie naruszył zbytnio obolałej kostki. Z ulgą stwierdził, że krwawienie ustało. Przypatrywał się chwilę nagiemu chłopakowi i wyciągnął niekontrolowanie rękę. Musnął delikatnie jasną skórę na piersi. Po raz pierwszy mógł go dotknąć tak bezkarnie. Nieokreślone uczucie wezbrało w nim i zaczęło przelewać przez niewidzialny mur. Poczuł ciepło między nogami.
     Zabaw się z nim.
     Zrobiło mu się niedobrze.
     Chwycił rączkę od prysznica i odkręcił kurek, próbując zagłuszyć śmiejący się w jego głowie głos. Zanim skierował na niego strumień, ustawił odpowiednią temperaturę, uwzględniając rany chłopaka.
     Gdy pierwsze krople spadły na bladą skórę, blondyn ocknął się i ze zdumieniem odkrył przyjemne ciepło spływające po jego ciele. Dreszcze rozkoszy wstrząsnęły jego mięśniami. Nie mógł uwierzyć. Spojrzał na zielonowłosego mężczyznę i nie rozumiał. Odkrył też, że jego noga jest nastawiona. Jego zdumienie przechodziło wszelkie granice. Zastanawiał się nawet, czy to przypadkiem nie są jakieś omamy. Nie oddawał się jednak tym myślom dłużej, bo ciepła woda pochłonęła wszystkie jego zmysły. Nie przejmował się nawet, że jest to drażniące dla ran. Powoli odpływał w cudowną krainę. Było mu tak błogo, że miał ochotę zasnąć.
     Potem poczuł dłonie na swoim ciele. Wzdrygnął się zaskoczony. Otworzył oczy i zobaczył gąbkę przystawianą do jego skóry.
     Zoro widząc jego reakcje najpierw się zatrzymał, ale nie widząc sprzeciwu, kontynuował swoje zamierzenie. Nie był zaskoczony. Przecież maltretowano blondyna dzień w dzień. Każdy dotyk musiał być dla niego ciężkim doświadczeniem.
     Sanji patrzył jak mężczyzna zaczyna go obmywać. Z jakiegoś powodu wydało mu się to… bardzo krępujące… Pomimo, że ten człowiek widział go już w takim stanie wiele razy. Delikatnie się zarumienił i odwrócił wzrok. Czym zasłużył sobie na takie traktowanie? Z drugiej strony nie było to teraz ważne. Chciał, żeby trwało jak najdłużej, dlatego ugryzł się w język, próbując zadać pytanie.
     - Kim jest dla ciebie osoba, którą tak uparcie chronisz? - Zapytał Roronoa, delikatnie przesuwając gąbką po jego skórze.
     Blondyn zmarszczył brwi, zastanawiając się nad pytaniem i ignorując delikatne pieczenie w okolicach ran. Zaskoczyło go zachowanie zielonowłosego. Spojrzał na niego i zapatrzył się w ciemno brązowe oczy. Nie wiedząc czemu nagle przypomniał sobie, jak bardzo ten mężczyzna jest przystojny. Przez ten cały czas był zbyt przejęty drogą z celi do celi, by o tym rozmyślać. Tamten oczekiwał odpowiedzi i w ramach podziękowania za tą wyjątkową opiekę, postanowił mu odpowiedzieć.
     - To jedyna, ostatnia osoba, jaka pozostała mi na tym świecie - Powiedział czując, jak wewnątrz niego zbiera się szloch. Powstrzymał go jednak, przełykając żal i zadał pytanie, by skupić się na czymś innym - A ty? Czemu pracujesz dla takiego potwora?
     Zoro nie spodziewał odpowiedzi, a tym bardziej czegoś na wzór konwersacji. Najwyraźniej chłopak musiał być bardzo zmęczony. Zastanawiał się czy się zrewanżować, czy przemilczeć pytanie. Delikatnie obmywał ciało z zaschniętej krwi.  Choć było to trudne starał się kierować strumień wody tak, by nie pryskał bezpośrednio na rany. W końcu otworzył usta.
     - Jest w posiadaniu czegoś, co jest dla mnie bardzo ważne.
     - To nawet na takiego twardziela coś się znajdzie? - Zapytał po tym, jak rozbawiła go odpowiedź. Zaskoczyło go to, że odkrył co łączy zielonowłosego z Doflamingo. Spodziewał się różnych scenariuszy, ale nie takiego. Wiele razy przeklinał go w myślach, ale nie mógł nie przyznać, że odkąd tu trafił on jako jedyny nie zrobił mu krzywdy. 
     Zoro wymownie przemilczał uwagę.
     - Jakaś rodzinna pamiątka? - Dopytywał się nie chcąc kończyć konwersacji i zjechał wzrokiem na jego szyję.
     - Powiedzmy.
     - Co to takiego? - Bardzo chciał zająć myśli czymś innym. Dłonie mężczyzny bardzo go rozpraszały. Ten dotyk był tak inny od tego, którego wcześniej doświadczał. Aż był skłonny zmienić mniemanie o tym mężczyźnie. Nawiązanie kontaktu z tym człowiekiem było dla niego czymś kojącym, czymś czego potrzebował od dłuższego czasu. Chęć zwyczajnej rozmowy była w nim tak wielka, że ciągnął by ją w nieskończoność. Z kimkolwiek. Potrzebował jakiegokolwiek kontaktu.
     - Jeden z legendarnych mieczy. Japońska katana. Nazywa się Wadō Ichimonji - Pomyślał, że nic się nie stanie, jeśli mu powie. Zastanawiał się dlaczego chłopak wpatruje się w jego osobę tak intensywnie.
     Blondyn zamrugał. Przyznał, że jest to dziwna pamiątka. Uśmiechnął się do siebie. W końcu każdy ma coś, bez czego nie może żyć. Gdy usłyszał o mieczu, od razu pomyślał o jednym i nie wiedzieć czemu wyrwało mu się pytanie.
     - Czy ona nie jest przypadkiem biała? - Zapytał, rozmyślając głęboko.
     Zoro zamarł, wytrzeszczając oczy. Skąd blondyn mógł to wiedzieć? Bardzo starał się, by nie było po nim widać zaskoczenia. Przecież to niemożliwe żeby…
     - Nie, jest czarna - Skłamał. Chciał zobaczyć jego reakcje. Wytężył wszystkie zmysły. – Dlaczego tak uważasz? - Zapytał, płonąc ze zdenerwowania. Przecież to niemożliwe!
     W oczach Blacka znikła iskierka nadziei.
     - Tak tylko pytam. Wydawało mi się, że wisi Crocodila na ścianie – Powiedział, zamykając oczy i opierając głowę o ścianę.
     Zoro popadł w wielkie wątpliwości. Teraz stwierdził, że wszystko, co się dzieje jest podejrzane. Doflamingo pokazał mu jego broń tylko raz, na samym początku. Później ukrył ją i obiecał zwrot do czasu wypełnienia dziesięciu lat służby. Nie podobał mu się to, ale choć sam się starał, nigdy nie udało mu się dojść do tego, gdzie ten miecz może się znajdować. Zrezygnowany, zgodził się na warunki. Dlatego wykonywał potulnie obowiązki, zamieniając się powoli w maszynę do zabijania znaną jako „Dwuręki Szermierz”.
     Ale jakiś czas temu miał miejsce pewien incydent… Kryjówkę Donquixote odwiedził Mr. 0. Coś musiało się wydarzyć, bo po niej jego szef nieustannie próbował wytropić starego kumpla. A co jeśli… Wtedy…
     Nagle usłyszał kroki. Zerwał się z miejsca, zakręcając kurek. Rzucił rzeczami w chłopaka, a ten domyślając się, że nie powinno ich tu być, w pośpiechu się ubrał, nie zadając pytań. Chwilę później, wymijając tępych strażników, byli już piętro niżej, kierując się do celi.
     - Masz miesiąc wolnego - Roronoa nie wiedział czemu mu to mówi - Flaming ma jakieś interesy.
Sanji poczuł niewysłowioną ulgę. Potraktował tą informację jako zaległy prezent na święta. Bez cienia sprzeciwu kierował się za zielonowłosym, wdzięczny za tę odrobinę szczęścia. Postanowił że później się nad wszystkim zastanowi. Teraz chciał jedynie iść spać. Jak błoga była świadomość, że jutro może nie będzie musiał opuszczać swojej celi!
     Zoro nie podjął tematu katany. Wprowadził więźnia, zamknął go na klucz i oddalił czym prędzej. Gnał przed siebie, nie wiedząc dokąd zmierza, próbując sobie to wszystko poukładać.
     Blondyn był kluczem do znalezienia Crocodila. Zastanawiał się czy Doflamingo naprawdę mógł stracić jedyną rzecz, dzięki której może go kontrolować. Tłumaczyło by to, dlaczego tak usilnie próbuje go znaleźć. Mogła być też możliwość, że Black wiedział o jego słabości i chciał ją wykorzystać. Tylko jakim cudem wiedział, jakiego koloru jest jego katana? Czyżby Doflamingo ukrywał fakt, że została skradziona? To logiczne, przecież nie chciałby stracić pionka.
     Od tego wszystkiego rozbolała go głowa. Westchnął. Jak na razie nie musi się spieszyć. Mają miesiąc do powrotu szefa. Do tego czasu zdecyduje, co zrobić.
 …
     Zamek ustąpił. Drzwi cicho skrzypnęły. Do środka wszedł zielonowłosy mężczyzna trzymając miskę ciepłego, dobrze pachnącego posiłku. Sanji szybko usiadł na pryczy. Ten czas tak szybko zleciał.
     Nie wiedział co myśleć o tym człowieku. Odkąd jego szef był na urlopie, zaczął przynosić mu normalne jedzenie i prowadził do łazienki na piętrze. Jego rany się wygoiły, ponieważ dostarczano mu odpowiednich lekarstw i bandaży. Nawet dostał koc. Przestał chudnąć i poprawiła mu się kondycja włosów i skóry. Wszystko to było piękne i wspaniałe, ale zdecydowanie podejrzane. Na początku myślał, że będzie musiał zapłacić za to ciałem lub w formie informacji ale… Mężczyzna nie oczekiwał nic w zamian. Nie rozumiał tego! Nie rozmawiali za wiele. Black wiele razy zastanawiał się czy podjąć konwersację, ale w ostatniej chwili zawsze się wycofywał, bojąc się, że następny dzień może być inny.
     Najgorszą myślą jednak była dla niego ta, że jutro prawdopodobnie skończy się sielanka. Nie musiał się już obawiać, że coś straci, dlatego postanowił zaryzykować.
     - Czemu to robisz? – Zapytał w końcu, nie wytrzymując presji - Litujesz się nade mą? Jest ci mnie żal? Przecież sam mnie tu przywlokłeś - Tych myśli nie mógł znieść. Bolały go strasznie. Zacisnął zęby, nie mogąc spojrzeć zielonowłosemu w oczy – Jaki masz w tym cel?
     Zoro nie odpowiedział. Postawił talerz na desce posłania i cofał się do wyjścia.
     - Dlaczego? Czyżbyś pożałował, że przez ciebie się tu znalazłem? - Próbował czegokolwiek. Nie obchodziło go to czy go rozzłości czy obrazi. Dzisiaj to może być ostatni posiłek, jaki zje samodzielnie.
     Wpatrywał się wyczekująco w plecy mężczyzny, ale nie doczekał się odpowiedzi. Drzwi się uchyliły. Zoro wychodził.
     - On… jutro wraca… prawda? - Choć nie chciał żeby tak wyszło, jego wypowiedź odzwierciedliła strach, jaki się w nim tlił. Nie zdołał go zatuszować. Poczuł się żałośnie. Na co on liczył przez cały ten czas? Powinien się cieszyć odrobiną łaski jaka na niego spłynęła nawet, jeśli godziła w jego honor. Brzydził się siebie przyjmując to wszystko z pokorą przez cały ten czas, ale z drugiej strony był wdzięczny. Znów nawiedzały go dziwne stany emocjonalne – Tak pytam, bo może go coś zeżarło po drodze….? – Rzucił kiepskim żartem, chcąc zatuszować zdenerwowanie ostatniego zdania.
     Roronoa nie sądził, że usłyszane ledwie wyczuwalne wahanie w głosie Black’a, może tak nim wstrząsnąć. Wiedział, że się stara, lecz pierwszy raz musnął go strach, skrywany za murami tej silnej osobowości. Ta krótka chwila pozwoliła mu zdecydować. Ze stalowym błyskiem w oku w końcu podjął decyzję. Nie pamiętał, kiedy ostatnio poczuł taką ulgę.
     Drzwi trzasnęły, zostawiając Blacka ze świadomością, że koszmar od jutra zacznie się na nowo.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz