Dni mijały,
a odgłosy z sal tortur co jakiś czas przeszywały ciszę. Rozchodziły się echem
po pustych korytarzach podziemi, mrożąc krew w żyłach i przyprawiając o gęsią
skórkę, dlatego każdy o słabych nerwach, wolał w nich nie przebywać. Dla
Roronoy Zoro nie robiły one jednak najmniejszego wrażenia. Obcował z nimi na co
dzień już od długiego czasu.
Szedł przed
siebie ignorując hałas i kierując się w jedno miejsce, które najbardziej go
interesowało. Gdy dotarł pod odpowiednie, ostatnie drzwi, zaczął nasłuchiwać z
uwagą. Do jego uszu doszły jedynie odgłosy brzęczącego paska u
spodni. Tak jak przypuszczał, blond włosy chłopak dalej trzymał język za zębami
i to w każdym możliwym znaczeniu. Zielonowłosy już dawno przegrał własny zakład
o to, kiedy usłyszy w końcu krzyk z tego cudownego gardła. Dziwił się też, że
pan Doflamingo traktuje tego więźnia inaczej niż resztę, która darła się w
niebogłosy z sąsiednich pokojów. Blacka omijały wszelkiego rodzaju narzędzia,
które mogły uszkodzić poważnie ciało. Podejrzewał, że prawdopodobnie z tego
względu, że byłoby niezdatne wtedy do innych celów. Szef zabawiał się z nim z
parę razy dziennie, w zależności od jego widzi mi się. Chłopak po każdej takiej
sesji był wykończony i zmaltretowany do granic, lecz ciągle niezłamany. Zoro
podejrzewał, że jak na razie, stanowi jedynie zabawkę, a nie jest
przesłuchiwany jak należy.
Dźwięki
ucichły. Nadszedł czas. Drzwi uchyliły się i z pomieszczenia wyłoniła się kupa
różowego pierza. Mężczyzna wyminął Roronoe zakładając na nos swoje oryginalne
okulary. Dziś nie wyglądał na zadowolonego. Nic nie mówiąc, pozostawił resztę
swojemu pomagierowi. Nie musiał mu niczego tłumaczyć.
Zoro wszedł
do środka. Blondyn siedział na klęczkach, twarzą do ściany, wsparty na niej
rękami. Nadgarstki były unieruchomione metalowymi kajdanami. Po jego włosach
ściekały kropelki potu, spływając po nagim ciele, mieszając się z krwią
spływającą z ud. Chłopak oddychał z trudem. Drżał cały i próbował podciągnąć się
na osłabionych ramionach.
Roronoa
podszedł do niego i uwolnił go z krępujących łańcuchów. Blondyn opadł na
posadzkę, ale nie osunął się całkowicie na ziemię. Wsparł się na chwiejnych
nogach i wstał, nie patrząc na Zoro.
To już był
rytuał. Zoro przyprowadzał blondyna, Doflamingo robił z nim co chciał,
przychodził na koniec, zabierał więźnia, prowadził go na mycie i z powrotem do
celi.
Tak jak za
każdym razem, blondyn wstał samodzielnie. Sięgnął po swoje ubrania, leżące w
kącie i zacisnął na nich palce. Roronoa przyglądał się dokładnie jego ciału.
Blada skóra przybrała niezdrowy odcień i zaczęła coraz bardziej uwydatniać
kości. Włosy straciły wcześniejszy blask, twarz się zapadła, a pod oczami
zarysowały się sińce, dopełniając nowo upiorny wygląd Blacka. Jedyne, co
pozostało niezmienne, to błysk w oczach, którym zawsze go obdarzał, kiedy
był gotowy do wyjścia.
Roronoa nie
rozumiał tej determinacji. Widział w nim trochę odbicie samego siebie. On
również walczyłby do ostatniej kropli krwi, choćby mieli go zjadać żywcem,
jeśli miałby ku temu powód. Był bardzo ciekawy, co takiego ten człowiek musi
chronić, skoro godzi się na takie traktowanie dzień w dzień.
Ruszyli
dobrze im znaną trasą przez korytarz do pomieszczenia z natryskami. Obrzydliwe
płytki, pokryte grzybem raziły po oczach, a zapach tym bardziej nie zachęcał do
wejścia. Blondyn zostawił swoje rzeczy na spróchniałych deskach
prowizorycznych szafek i stanął pod ścianą, podpierając się o nią rękami jak
dzień wcześniej i wcześniej. Zoro chwycił wąż leżący na podłodze i nakierował
go na chude, lecz dalej zgrabne plecy.
Zastanawiał
się dlaczego to robi. Przecież nikt mu nie kazał. Po prostu przychodzi tu
codziennie prowadzić i wyprowadzać więźnia, nie mając w tym żadnego interesu.
Czemu ten chłopak tak go fascynował? Czy to była zwykła ciekawość?
Odkręcił
lodowatą wodę. Strumień uderzył w plecy blondyna, który skrzywił się z bólu i
chłodu. Chłopak zagryzł zęby i pozwalał się obmywać z całego dnia. Przyjmował
to z ulgą. Przynajmniej prowizorycznie ten chłód zmywał z jego skóry skazę, która niknęła w ciemnej dziurze odpływu. Zimny prysznic koił jego zmysły i
przywracał do porządku. Rany mniej bolały. Emocje które tłumił, łatwiej dawały się kontrolować.
Trzeźwiał, otumaniony żądzą mordu i bezradności. Spływał wstyd, który codziennie
czuł wobec osoby, która stała teraz za nim i wpatrywała się z uwagą na jego
okaleczone ciało.
Pod jego
nogi zostało rzucone mydło. Strumień na chwilę ustał i mógł po nie sięgnąć.
Niezdarnie szorował nim skórę, wkładając w to mnóstwo siły. Chciał wymazać
każdy ślad tego popieprzonego drania. Chciał zmazać swoją obecność z tego
miejsca.
Zielonowłosy
patrzył, z jakim zacięciem tamten wykonuje swoje czynności. Nie oceniał go. Nie
próbował sobie wyobrazić, jak on by się czuł na jego miejscu. Nie mógł mu
współczuć, ale nie mógł też przejść obojętnie. Zamyślił się o trochę za długo.
Musiał przerwać Black’owi, inaczej zdarłby sobie skórę do krwi. Trysnął z
powrotem lodowatą wodą, odkręcając kurek na ful.
…
Sanji znał
swoją celę na pamięć. Wybadał każdą nierówność, każdy kamień w podłodze. Nie
było w niej jednak nic, co pozwoliłoby mu się stąd wydostać. Zrezygnowany, opadł
na twardą deskę posłania i leżąc, zapatrzył się w sufit. Chłód był przeraźliwy.
Jego obolałe mięśnie podrygiwały niekontrolowane, a żołądek kurczył się z
głodu. Nie wiedział ile już jest odizolowany od świata. Popadał w jakiś dziwny
letarg. Codziennie to samo. Starał się nie myśleć i nie zastanawiać długo nad
rzeczami. Skupiał się przede wszystkim na pewnym człowieku. Nad sensem
swojego uporu. Żałował tylko, że towarzyszy mu przy tym niepokój. Wolał jednak
to, niż przeżywanie własnych zmartwień.
Pod drzwi
został wsunięty talerz z chłodną papką, która miała imitować posiłek. Pomimo
tego, że jego żołądek wywinął fikołka i znów nawiedziły go nieprzyjemne
skurcze, zmusił się do wstania i podejścia do obrzydliwie wyglądającej brei.
Chwycił naczynie i przełykając wpierw niewidzialną gulę w gardle, wziął do ust
pierwszy kęs, zmuszając się do żucia. Nawet nie potrafił opisać, jak
obrzydliwie to smakowało. On, wybitny, były szef kuchni. Jego podniebienie
powinny zadowalać jedynie wykwintne potrawy. To „coś” nawet nie miało
wystarczających składników, by zapewnić odpowiednią, dzienną, energetyczną
dawkę dla człowieka. Pomijając już nieświeżość i kolor niektórych
elementów dania. Powstrzymując wściekłość i obelgi w stronę tutejszego
„kucharza”, skończył posiłek. Siedział jeszcze chwilę nieruchomo, by
przypadkiem nie zwrócić porcji. Jedzenie jest niezbędne. Zawsze lepsze to, niż
nic. Z drugiej strony wiedział, że nie można marnować nawet okruszka.
Uśmiechnął się do swoich smutnych wspomnień, które teraz wydawały mu się tak
odległe i nie takie straszne, jak je wtedy przeżywał. Spojrzał na swoje
zmaltretowane nadgarstki. Ze zgrozą obserwował, co się dzieje z jego niegdyś
silnym i pięknym ciałem. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Wiedział jednak, że
za wszelką cenę musi przeżyć. Choćby nie wiadomo ile to trwało, znajdzie
sposób, żeby się stąd wydostać. Postawił sobie to za cel i dzięki niemu jeszcze
nie zwariował.
…
Zoro
podziwiał, że chłopak potrafi zjeść takie obrzydlistwo. Nawet szczury nie
chciały tego tknąć. Odebrał pusty talerz, wypchnięty z powrotem na korytarz i
wsłuchiwał się w ciche kroki, prowadzące na niewygodne posłanie. Zacisnął palce
na metalu. Zachowanie blondyna go irytowało. Miał ochotę go zapytać o wiele
rzeczy. Sam nie wiedział dlaczego. Jego postać była dla niego tak tajemnicza i
przyciągająca… Wiedział jednak, że nawiązanie konwersacji nie wchodziło w grę.
Jeśli chłopak nie powiedział nic na przesłuchaniu, to tym bardziej do niego. Wspomnienia jego osoby sprzed miesiąca, wywoływały w nim nieokreślony
dreszcz.
Otrząsnął
się ze swych myśli i podrapał po karku. Wykonał w tył zwrot i ruszył do
wyjścia. Ponure korytarze chyba jednak miały na niego zły wpływ.
…
- Witamy
ponownie naszego Księcia.- Doflamingo wyszczerzył się od ucha do ucha. Był
dzisiaj w wyśmienitym humorze - To co? Zmieniłeś może zdanie, czy dalej
kontynuujemy naszą zabawę? Fu fu fu fu…- zapytał.
Sanji
klęczał przed nim, z dumnie uniesioną brodą. Starał się ze spojrzenia wykrzesać
jak najwięcej pogardy. A nóż zacznie zabijać wzrokiem? Miał wrażenie, że bardzo
niewiele mu do tego potrzeba.
- Jak zwykle
bardzo rozmowny… - Mężczyzna wstał ze swojego krzesła i podszedł do stołu, na
którym stała metalowa miska - Dzisiaj jednak przygotowałem inny rodzaj
atrakcji - Zdjął ją i postawił przed zaskoczonym Black’em. Była wypełniona wodą
z lodem.
Zoro również
nie ukrywał zdumienia. Dziś chyba przesłuchanie będzie wyglądać inaczej.
Porzucił chęć wcześniejszego opuszczenia pomieszczenia i przyglądał się
przygotowaniom.
Jego szef
zdjął swój płaszcz i okulary. Założył czarne, skórzane rękawiczki i stanął za
więźniem.
- Więc, może
zaczniemy? - Nachylił mu się do ucha – Pytanie pierwsze, chyba dość znane.
Gdzie jest Mr. 0?
Sanji wpatrywał
się w naczynie i pływające w nim przezroczyste kostki lodu. Jak zwykle nie
otworzył ust. Wiedział, że dzisiaj będzie inaczej. Co mu zrobią?
- Zła
odpowiedź! – Usłyszał, a zaraz potem ból rozerwał mu lewą nogę.
Krzyknął.
Nie mógł tego powstrzymać. Zwinął się, przeklinając swoje gardło i
powstrzymując łzy.
- Cóż to? W
końcu ćwierkamy? - Zaśmiał się facet, widząc jego cierpienie.
Zielonowłosy
nie był zaskoczony. Tego nie dało się uniknąć. Zgadywał jednak, że kostka jest
jedynie zwichnięta. Nie usłyszał łamania kości. Nie wiedział czemu ręce mu
drżą. Coś powoli się w nim gotowało.
Po chwili
nadszedł kolejny cios, skierowany w skroń chłopaka. Blondyn z dużą siłą uderzył
w podłogę. Przez chwilę musiał dochodzić do siebie. Obraz mu się dwoił i troił.
Złapany za włosy, został przywrócony do pionu. Ciepła substancja spłynęła z
jego głowy i skapywała po brodzie na jego zniszczoną koszulę.
- Kolejne
pytanie: Gdzie macie swoją norę?
Sytuacja się
powtórzyła, ale tym razem został zdzielony w brzuch. Mięśnie boleśnie skurczyły
się w akcie obrony, a z ust popłynęła stróżka krwi i śliny. Sanji przez chwilę
nie mógł złapać oddechu. Prawie zwymiotował.
Doflamingo
tym razem poszedł na całość. Bił blondyna po każdym pytaniu, na które nie
dostawał odpowiedzi. Zoro nawet przestał liczyć, ile mogło ich być. Patrzył na
coraz większą plamę krwi na posadzce, a jego serce przyśpieszało z każdym
kolejnym ciosem.
Jego szef
strzepnął krople szkarłatnej cieczy z rękawiczek. Uznał, że tyle chyba
wystarczy i odłożył je na bok. Przysunął miskę bliżej klęczącego Black’a
i znów chwycił go za włosy. Chłopak z ledwością się prostował.
- Panie
Prince… Ja się dopiero rozkręcam…- Szepnął złowieszczo, ale nie otrzymując znów
żadnej reakcji, kazał się pochylić chłopakowi, wsadzając jego głowę do zimnej
wody.
Zoro
przyglądał się, jak ciało Black’a drży i wyrywa się, gdy zaczynało brakować mu
powietrza. W chwili, gdy myślał, że się udusi, Doflamingo unosił go, pozwalając
złapać kilka głębokich wdechów, a następne znowu zanurzał. Bawił się z nim tak
jakiś czas, dopóki blondyn nie zaczynał tracić świadomości. W końcu przestał i
chwytając go za kołnierz, rzucił na blat stołu, brzuchem do dołu.
- Zapytam
jeszcze raz: Gdzie jest ten przeklęty Crocodile?!- Mężczyzna zaczynał tracić
cierpliwość.
Sanji ciągle
kaszlał, pozbywając się wody z płuc. Paliła go cała klatka piersiowa. Głowa
bolała niemiłosiernie, przyćmiewając sygnały z innych części ciała. Nie miał
siły nawet odrobinę się podnieść. Gdy oczyścił gardło zdołał wydukać dwa słowa.
- Chrzań
się.
Zoro
prychnął z rozbawienia w ciemności. Tego mógł się spodziewać po panu Black’u.
Rozzłościł tym jednak swojego szefa, któremu uśmiech zszedł z twarzy. W akcie
furii wygiął rękę blondyna i położył na chłodnym stole. Chłopak cicho jęknął.
Usłyszał potem szept przy swoim uchu.
- Jeszcze
jedno pytanie. Ile masz palców u rąk?
Sanji
myślał intensywnie, choć przychodziło mu to z trudem.
Dziesięć
kretynie. Wystarczyła chwila by oblał go zimny pot. Spojrzał z przerażeniem na swoją dłoń, nad
którą zawisnął ostry nóż. Ze strachu nie mógł się ruszyć. Z gardła nie wydobył
się żaden dźwięk.
Jego dłonie.
Coś, o co dbał całe życie, może mu być tak łatwo odebrane. Dopiero teraz
pomyślał, że to, co się z nim wcześniej działo, to był pikuś, w porównaniu do
obecnej sytuacji. Nie miał nawet siły zareagować. Jeszcze chwila, a straci
palce. Opuściła go nawet cała odwaga, którą tak pielęgnował. Zamknął oczy, by
tego nie widzieć.
Roronoa
oderwał się od ściany. Nie wiedział czemu, ale był gotowy doskoczyć do mężczyzn w jednej chwili i obezwładnić kata. Toczył wewnętrzną walkę. Jeszcze
nigdy w życiu nie miał takiego dylematu. Przecież do tej pory udawało mu się
być obojętnym. Dlaczego teraz rzuca się na pomoc? Przecież był świadkiem takich
rzeczy wiele razy. Wiedział, że jak to zrobi to złamie własny układ. Zacisnął
dłonie w pięści. Czy warto tak ryzykować? Zaprzepaścić czas jaki już
poświęcił?
Nóż unosił
się w górę. Ostrze błysnęło. Zatrzymało się i zaraz miało opaść na dół. Miał
sekundy na podjęcie decyzji.
Wszystko
stało się tak szybko.
Ręka jego
szefa zaczęła opadać. Zoro wyrwał się impulsywnie do przodu, próbując go
powstrzymać.
Nim jednak
znalazł się w kręgu światła, ciszę przeszył głośny, irytujący dźwięk.
Dłoń z
ostrzem się zatrzymała. Roronoa wstrzymał oddech.
Doflamingo z
irytacją sięgnął do kieszeni i wyjął wibrującą komórkę. Był wściekły, ale gdy
zobaczył wyświetlacz, odrobinę złagodniał. Odebrał, witając dzwoniącego
świergotliwym głosem.
- Witam
serdecznie. Jak zdrówko? - Szef odstawił narzędzie i skupił się na rozmowie-
Wystąpił niewielki problem, ale już jest rozwiązany – Potakiwał sam do siebie,
wpatrując się w jarzącą się nad nim żarówkę – Proszę mnie oczekiwać. Do
wieczora się pojawię, wyjaśniając wszystko.
Ciche klik
oznajmiło koniec połączenia.
Przez chwilę
nic się nie działo. Mężczyzna zastanawiał się nad czymś długo i w końcu puścił
drżące ciało więźnia, które osunęło się na ziemię. Zostawił go tak i podszedł
do zlewu, opłukując ręce.
- Tym razem
ci się upiekło, ale na następnym nie będę się powstrzymywał… - Wytarł dłonie i
zwrócił się do dalej sparaliżowanego zielonowłosego - Roronoa, pozwól ze mną.
Zoro
zastanawiał się, o co może chodzić. Wyszedł z nim jednak potulnie, ciesząc się,
że nic więcej nie nastąpiło. Jego serce dalej biło jak szalone.
- Nie będzie
mnie miesiąc. Pilne interesy – Jego szef zarzucił na siebie swój
płaszcz, gdy już stali na zewnątrz i znów wyciągnął telefon - Masz się nim
zajmować do czasu, aż nie wrócę – Przystawił aparat do ucha. – Możesz się z nim
również zabawić, fu fu fu fu… żeby nie myślał, że ma wakacje - zaśmiał się na odchodnym - Ballamy będzie moim
zastępcą. Masz wykonywać jego polecenia, tak jak moje. Mam nadzieję że się
rozumiemy?
Roronoa
zmrużył oczy. Nienawidził tej hieny. Nie wyobrażał sobie tego, ale informacja,
że Doflamingo nie będzie przez okrągły miesiąc była już wystarczająco
niewiarygodna. Przytaknął i obserwował, jak różowe pióra znikają za rogiem korytarza.
Postał tak z
dłuższą chwilę sam, uspokajając nerwy. Zmęczył go bardzo ten dzień. Był
wykończony. Gdy się opanował, wrócił do celi. Black tak jak leżał, tak nie
ruszył się z miejsca. Tym razem dostał nieźle w kość. Zoro przykucnął przy nim
i odkrył, że chłopak stracił świadomość. Korzystając z tego, nastawił mu
skręconą kostkę. Następnie wziął go w ramiona i uniósł. Zdziwił się, że jest
taki lekki. Jego ręce i nogi zwisały bezwładnie, a włosy przykryły połowę
twarzy. Wyniósł go ostrożnie i zaczął kierować się w kierunku zimnych
natrysków.
Zatrzymał
się.
Nie wiedział
czemu, ale tym razem postąpił inaczej.
Lekceważąc
niebezpieczeństwo, minął drzwi obrzydliwej łazienki i skierował się na schody
prowadzące na wyższe piętro. Tam, nie mijając na szczęście nikogo po drodze,
wszedł do innego pomieszczenia. Zadbanego, wyłożonymi złotymi płytkami,
pokrytego lustrami i z wielką wanną, mieszczącą się w kącie.
Delikatnie
ułożył chłopaka pod ścianą i zaczął go rozbierać. Odpinał powoli guziki jego
koszuli, odklejając potem materiał od ciała. Ze spodniami szło mu gorzej, ale
udało mu się zrobić to tak, że nie naruszył zbytnio obolałej kostki. Z ulgą
stwierdził, że krwawienie ustało. Przypatrywał się chwilę nagiemu chłopakowi i
wyciągnął niekontrolowanie rękę. Musnął delikatnie jasną skórę na piersi. Po
raz pierwszy mógł go dotknąć tak bezkarnie. Nieokreślone uczucie wezbrało w nim
i zaczęło przelewać przez niewidzialny mur. Poczuł ciepło między nogami.
Zabaw się z
nim.
Zrobiło mu
się niedobrze.
Chwycił
rączkę od prysznica i odkręcił kurek, próbując zagłuszyć śmiejący się w jego
głowie głos. Zanim skierował na niego strumień, ustawił odpowiednią
temperaturę, uwzględniając rany chłopaka.
Gdy pierwsze
krople spadły na bladą skórę, blondyn ocknął się i ze zdumieniem odkrył
przyjemne ciepło spływające po jego ciele. Dreszcze rozkoszy wstrząsnęły jego
mięśniami. Nie mógł uwierzyć. Spojrzał na zielonowłosego mężczyznę i nie
rozumiał. Odkrył też, że jego noga jest nastawiona. Jego zdumienie przechodziło
wszelkie granice. Zastanawiał się nawet, czy to przypadkiem nie są jakieś omamy.
Nie oddawał się jednak tym myślom dłużej, bo ciepła woda pochłonęła wszystkie
jego zmysły. Nie przejmował się nawet, że jest to drażniące dla ran. Powoli
odpływał w cudowną krainę. Było mu tak błogo, że miał ochotę zasnąć.
Potem poczuł
dłonie na swoim ciele. Wzdrygnął się zaskoczony. Otworzył oczy i zobaczył gąbkę
przystawianą do jego skóry.
Zoro widząc
jego reakcje najpierw się zatrzymał, ale nie widząc sprzeciwu, kontynuował
swoje zamierzenie. Nie był zaskoczony. Przecież maltretowano blondyna dzień w
dzień. Każdy dotyk musiał być dla niego ciężkim doświadczeniem.
Sanji patrzył
jak mężczyzna zaczyna go obmywać. Z jakiegoś powodu wydało mu się to… bardzo
krępujące… Pomimo, że ten człowiek widział go już w takim stanie wiele razy.
Delikatnie się zarumienił i odwrócił wzrok. Czym zasłużył sobie na takie
traktowanie? Z drugiej strony nie było to teraz ważne. Chciał, żeby trwało jak
najdłużej, dlatego ugryzł się w język, próbując zadać pytanie.
- Kim jest
dla ciebie osoba, którą tak uparcie chronisz? - Zapytał Roronoa, delikatnie
przesuwając gąbką po jego skórze.
Blondyn
zmarszczył brwi, zastanawiając się nad pytaniem i ignorując delikatne pieczenie
w okolicach ran. Zaskoczyło go zachowanie zielonowłosego. Spojrzał na niego i
zapatrzył się w ciemno brązowe oczy. Nie wiedząc czemu nagle przypomniał sobie,
jak bardzo ten mężczyzna jest przystojny. Przez ten cały czas był zbyt przejęty
drogą z celi do celi, by o tym rozmyślać. Tamten oczekiwał odpowiedzi i w
ramach podziękowania za tą wyjątkową opiekę, postanowił mu odpowiedzieć.
- To jedyna,
ostatnia osoba, jaka pozostała mi na tym świecie - Powiedział czując, jak
wewnątrz niego zbiera się szloch. Powstrzymał go jednak, przełykając żal i
zadał pytanie, by skupić się na czymś innym - A ty? Czemu pracujesz dla takiego
potwora?
Zoro nie
spodziewał odpowiedzi, a tym bardziej czegoś na wzór konwersacji. Najwyraźniej
chłopak musiał być bardzo zmęczony. Zastanawiał się czy się zrewanżować, czy
przemilczeć pytanie. Delikatnie obmywał ciało z zaschniętej krwi. Choć
było to trudne starał się kierować strumień wody tak, by nie pryskał
bezpośrednio na rany. W końcu otworzył usta.
- Jest w
posiadaniu czegoś, co jest dla mnie bardzo ważne.
- To nawet
na takiego twardziela coś się znajdzie? - Zapytał po tym, jak rozbawiła go
odpowiedź. Zaskoczyło go to, że odkrył co łączy zielonowłosego z Doflamingo.
Spodziewał się różnych scenariuszy, ale nie takiego. Wiele razy przeklinał go w myślach, ale nie mógł nie przyznać, że odkąd tu trafił on jako jedyny nie zrobił mu krzywdy.
Zoro
wymownie przemilczał uwagę.
- Jakaś
rodzinna pamiątka? - Dopytywał się nie chcąc kończyć konwersacji i zjechał
wzrokiem na jego szyję.
- Powiedzmy.
- Co to
takiego? - Bardzo chciał zająć myśli czymś innym. Dłonie mężczyzny bardzo go
rozpraszały. Ten dotyk był tak inny od tego, którego wcześniej doświadczał. Aż
był skłonny zmienić mniemanie o tym mężczyźnie. Nawiązanie kontaktu z tym
człowiekiem było dla niego czymś kojącym, czymś czego potrzebował od dłuższego
czasu. Chęć zwyczajnej rozmowy była w nim tak wielka, że ciągnął by ją w
nieskończoność. Z kimkolwiek. Potrzebował jakiegokolwiek kontaktu.
- Jeden z
legendarnych mieczy. Japońska katana. Nazywa się Wadō Ichimonji - Pomyślał, że
nic się nie stanie, jeśli mu powie. Zastanawiał się dlaczego chłopak wpatruje
się w jego osobę tak intensywnie.
Blondyn
zamrugał. Przyznał, że jest to dziwna pamiątka. Uśmiechnął się do siebie. W
końcu każdy ma coś, bez czego nie może żyć. Gdy usłyszał o mieczu, od razu
pomyślał o jednym i nie wiedzieć czemu wyrwało mu się pytanie.
- Czy ona
nie jest przypadkiem biała? - Zapytał, rozmyślając głęboko.
Zoro zamarł,
wytrzeszczając oczy. Skąd blondyn mógł to wiedzieć? Bardzo starał się, by nie
było po nim widać zaskoczenia. Przecież to niemożliwe żeby…
- Nie, jest
czarna - Skłamał. Chciał zobaczyć jego reakcje. Wytężył wszystkie zmysły. –
Dlaczego tak uważasz? - Zapytał, płonąc ze zdenerwowania. Przecież to
niemożliwe!
W oczach
Blacka znikła iskierka nadziei.
- Tak tylko
pytam. Wydawało mi się, że wisi Crocodila na ścianie – Powiedział,
zamykając oczy i opierając głowę o ścianę.
Zoro popadł
w wielkie wątpliwości. Teraz stwierdził, że wszystko, co się dzieje jest
podejrzane. Doflamingo pokazał mu jego broń tylko raz, na samym początku.
Później ukrył ją i obiecał zwrot do czasu wypełnienia dziesięciu lat służby.
Nie podobał mu się to, ale choć sam się starał, nigdy nie udało mu się dojść do
tego, gdzie ten miecz może się znajdować. Zrezygnowany, zgodził się na warunki.
Dlatego wykonywał potulnie obowiązki, zamieniając się powoli w maszynę do
zabijania znaną jako „Dwuręki Szermierz”.
Ale jakiś
czas temu miał miejsce pewien incydent… Kryjówkę Donquixote odwiedził Mr. 0.
Coś musiało się wydarzyć, bo po niej jego szef nieustannie próbował
wytropić starego kumpla. A co jeśli… Wtedy…
Nagle
usłyszał kroki. Zerwał się z miejsca, zakręcając kurek. Rzucił rzeczami w
chłopaka, a ten domyślając się, że nie powinno ich tu być, w pośpiechu się
ubrał, nie zadając pytań. Chwilę później, wymijając tępych strażników, byli już
piętro niżej, kierując się do celi.
- Masz
miesiąc wolnego - Roronoa nie wiedział czemu mu to mówi - Flaming ma jakieś
interesy.
Sanji poczuł
niewysłowioną ulgę. Potraktował tą informację jako zaległy prezent na święta.
Bez cienia sprzeciwu kierował się za zielonowłosym, wdzięczny za tę odrobinę
szczęścia. Postanowił że później się nad wszystkim zastanowi. Teraz chciał
jedynie iść spać. Jak błoga była świadomość, że jutro może nie będzie musiał
opuszczać swojej celi!
Zoro nie
podjął tematu katany. Wprowadził więźnia, zamknął go na klucz i oddalił
czym prędzej. Gnał przed siebie, nie wiedząc dokąd zmierza, próbując sobie to
wszystko poukładać.
Blondyn był
kluczem do znalezienia Crocodila. Zastanawiał się czy Doflamingo naprawdę mógł
stracić jedyną rzecz, dzięki której może go kontrolować. Tłumaczyło by to, dlaczego
tak usilnie próbuje go znaleźć. Mogła być też możliwość, że Black wiedział o
jego słabości i chciał ją wykorzystać. Tylko jakim cudem wiedział, jakiego
koloru jest jego katana? Czyżby Doflamingo ukrywał fakt, że została skradziona?
To logiczne, przecież nie chciałby stracić pionka.
Od tego
wszystkiego rozbolała go głowa. Westchnął. Jak na razie nie musi się spieszyć.
Mają miesiąc do powrotu szefa. Do tego czasu zdecyduje, co zrobić.
…
Zamek
ustąpił. Drzwi cicho skrzypnęły. Do środka wszedł zielonowłosy mężczyzna
trzymając miskę ciepłego, dobrze pachnącego posiłku. Sanji szybko usiadł na
pryczy. Ten czas tak szybko zleciał.
Nie wiedział
co myśleć o tym człowieku. Odkąd jego szef był na urlopie, zaczął przynosić mu
normalne jedzenie i prowadził do łazienki na piętrze. Jego rany się wygoiły,
ponieważ dostarczano mu odpowiednich lekarstw i bandaży. Nawet dostał koc.
Przestał chudnąć i poprawiła mu się kondycja włosów i skóry. Wszystko to było
piękne i wspaniałe, ale zdecydowanie podejrzane. Na początku myślał, że będzie
musiał zapłacić za to ciałem lub w formie informacji ale… Mężczyzna nie
oczekiwał nic w zamian. Nie rozumiał tego! Nie rozmawiali za wiele. Black wiele
razy zastanawiał się czy podjąć konwersację, ale w ostatniej chwili zawsze
się wycofywał, bojąc się, że następny dzień może być inny.
Najgorszą
myślą jednak była dla niego ta, że jutro prawdopodobnie skończy się sielanka.
Nie musiał się już obawiać, że coś straci, dlatego postanowił zaryzykować.
- Czemu to
robisz? – Zapytał w końcu, nie wytrzymując presji - Litujesz się nade mą? Jest
ci mnie żal? Przecież sam mnie tu przywlokłeś - Tych myśli nie mógł znieść. Bolały go strasznie. Zacisnął zęby,
nie mogąc spojrzeć zielonowłosemu w oczy – Jaki masz w tym cel?
Zoro nie
odpowiedział. Postawił talerz na desce posłania i cofał się do wyjścia.
- Dlaczego?
Czyżbyś pożałował, że przez ciebie się tu znalazłem? - Próbował czegokolwiek.
Nie obchodziło go to czy go rozzłości czy obrazi. Dzisiaj to może być ostatni
posiłek, jaki zje samodzielnie.
Wpatrywał
się wyczekująco w plecy mężczyzny, ale nie doczekał się odpowiedzi. Drzwi się
uchyliły. Zoro wychodził.
- On… jutro
wraca… prawda? - Choć nie chciał żeby tak wyszło, jego wypowiedź odzwierciedliła
strach, jaki się w nim tlił. Nie zdołał go zatuszować. Poczuł się żałośnie. Na
co on liczył przez cały ten czas? Powinien się cieszyć odrobiną łaski jaka na
niego spłynęła nawet, jeśli godziła w jego honor. Brzydził się siebie
przyjmując to wszystko z pokorą przez cały ten czas, ale z drugiej strony był
wdzięczny. Znów nawiedzały go dziwne stany emocjonalne – Tak pytam, bo może go
coś zeżarło po drodze….? – Rzucił kiepskim żartem, chcąc zatuszować
zdenerwowanie ostatniego zdania.
Roronoa nie
sądził, że usłyszane ledwie wyczuwalne wahanie w głosie Black’a, może tak nim
wstrząsnąć. Wiedział, że się stara, lecz pierwszy raz musnął go
strach, skrywany za murami tej silnej osobowości. Ta krótka chwila pozwoliła mu
zdecydować. Ze stalowym błyskiem w oku w końcu podjął decyzję. Nie pamiętał,
kiedy ostatnio poczuł taką ulgę.
Drzwi
trzasnęły, zostawiając Blacka ze świadomością, że koszmar od jutra zacznie się
na nowo.
Następny rozdział
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz