Luffy
szamotał się z całych sił. Obudził się w nieznanym dla siebie miejscu. Nie
wiedział, kto i gdzie go zabiera. Na głowie miał worek, który drażnił jego w
twarz. Ostatnie co pamiętał, to silne uderzenie w głowę, a potem osuwanie się
na ziemię. Był wściekły. Nie lubił nie wiedzieć co się dzieje. Do tego martwił
się o Ace’a.
Przeszywający
ból, rozpruwał mu czaszkę. Nie przejmował się nim jednak. Próbował wyswobodzić
skrępowane ręce. Leżał zamknięty w jakiejś skrzyni. Do jego uszu dochodziło
końskie rżenie i popędzające zwierzęta, krzyki woźnicy. Kopał nogami w wieko,
ale nie dawało to żadnego efektu. Czuł jak ciepła ciecz, spływa mu po twarzy i
wpada do oczu. W ustach miał metaliczny posmak.
Nagle wóz
się zatrzymał. Luffy nasłuchiwał w napięciu. Czekał na odpowiedni moment,
gotowy skopać pierwszego, kto otworzy skrzynie.
- Wszystko
zgodnie z planem?- Odezwał się pewien głos.
- Tak, bez
problemów.- Odpowiedział mu drugi.
- Reszta już
dotarła. Bierzemy go do szefa.- Mężczyźni weszli do wozu.- Do skrzyni go wrzuciłeś?
Nie udusił się? Coś cicho siedzi.
- Tak dla
bezpieczeństwa. Potem strasznie się rzucał.
Luffy
usłyszał jak podnosi się wieko. Gdy tylko poczuł powiew powietrza, momentalnie
odepchnął się plecami od dna i z całej siły kopnął przeciwnika w twarz, albo
przynajmniej miał taką nadzieję. Usłyszał, jak upada na podłogę, dlatego uznał
to za swój sukces.
- Sukinsyn
mnie kopnął w nos!- Wrzasnął poszkodowany.
- Sam się
podstawiłeś idioto! Wstawaj! Nie mamy czasu się z nim bawić!
Luffy
próbował wstać, ale szybko poczuł na swoich ramionach silne dłonie, które
zamknęły się w żelaznym uścisku i pociągnęły w górę. Miał wrażenie, że połamią
mu ręce. Zawarczał na oprawcę i próbował się wyrwać, ale do pomocy przybiegł
ten drugi. Chwycił brutalnie jego włosy przez worek, odchylając mu boleśnie
głowę do tyłu. Na szyi poczuł zimne ostrze.
- Przestań
się rzucać, bo poderżnę ci gardło. A zostało mi niewiele cierpliwości… –
Wyszeptał mu wściekle mężczyzna.
- Dosyć
tego. Idziemy!- Drugi najwyraźniej też nie należał to ostoi spokoju.
Czarnowłosy
trochę przystopował. Postanowił dać się poprowadzić. Szarpał się jeszcze
nieznacznie, ale to przez to, że nie mógł utrzymać swej złości na wodzy. Pod
palcami stóp czuł ciepły piasek. Coś mocno grzało go w plecy. Słuchając, nie
potrafił określić gdzie mogą być. Słyszał wiele głosów. Musieli nagle wejść do
jakiegoś pomieszczenia bo zrobiło się gwarniej i duszniej. Poczuł nagle zapach
jedzenia, który uderzył w jego nozdrza ze zdwojoną siłą. Ślinka ściekła mu po
brodzie. Po chwili głosy zaczęły cichnąć, przechodząc w szydercze szepty i
podekscytowane komentarze.
W końcu
został puszczony i pchnięty na kolana, na jakieś miękkie podłoże. Nie złapał
równowagi i zarył bokiem i twarzą o ziemię. Usłyszał wokół siebie śmiech. Ktoś
pomógł mu brutalnie się podnieść na klęczki i zerwał mu worek z twarzy.
Przymrużył oczy. W końcu mógł zobaczyć gdzie jest.
Klęczał na
czerwonym dywanie. Znalazł się w wielkim płóciennym namiocie. Wokół niego
zebrało się wielu mężczyzn, dzierżących przy pasach ostre jak brzytwa miecze.
Ich miny wyrażały pogardę i rozbawienie. Chłopak patrzył im w twarze wściekłym
wzrokiem. Jedno oko musiał przymknąć, bo ciągle spływała do niego krew. Bolały
go nadgarstki od ciągłej szarpaniny. Spośród tłumu wyróżniała się jedna postać,
która siedziała na wielkim tronie przed nim.
Był to
mężczyzna. Miał na sobie długi do ziemi, ciemny płaszcz. Był inaczej ubrany,
niż reszta zgromadzonych ludzi. Wręcz elegancko. Jego twarz była oszpecona
podłużną blizną z niechlujnymi szwami, która ciągnęła mu się od ucha do ucha,
dokładnie pod oczami. Włosy miał ulizane do tyłu, a w ustach palił cygaro.
Najbardziej uwagę zwracała jednak jego złota ręka, zakończona ostrym hakiem.
Luffy patrzył na nią z niedowierzaniem. Koło niego stała kobieta, którą
wcześniej widział, gdy jechali na pierwszą akcje z Ace’em. Stała niewzruszona,
przyglądając się tej scenie.
- Proszę,
proszę…- Odezwał się mężczyzna na tronie z kpiącym uśmiechem. – Kogo my tu
mamy…?- Wstał i podszedł do Luffiego, klękając i chwytając go za szczękę. –
Księcia we własnej osobie… Ojczulek wyrzucił cię z domu?
Po
namiocie rozniósł się śmiech.
- Kim
jesteś?- Wysyczał chłopak przez zaciśnięte zęby, próbując się wyrwać. Odkrył,
że tamten ma całkiem sporo siły.
- To mnie
nie znasz? W takim razie cię oświecę. Jestem Crocodile. Coś ci to mówi?
- Crocodile…-
Żarówka zapaliła mu się nad głową. Słyszał wcześniej to imię, ale nie tylko na
pustyni, ale też w domu. Czasem obijało mu się o uszy, gdy siedział z ojcem
przy stole. Niewiele pamiętał z tych rozmów, ale wiedział jedno. To nie jest
dobry człowiek.
-Wypuść
mnie! Albo skopie ci dupsko!- Krzyknął w jego kierunku, co wywołało kolejną
salwę śmiechu.
- Jaki
narwany… – Zaśmiał się herszt bandy.- Miałbym się pozbyć biletu na tron? Chyba
nie uważasz, że jestem tak głupi? Dzięki Tobie, zdobycie pałacu będzie jeszcze
prostsze, niż myślałem.
- O czym ty
mówisz?- Zapytał przerażony chłopak. Pierwszy raz od dłuższego czasu pomyślał o
ojcu, Sułtanie Cobrze, Vivi i innych przyjaciołach, których opuścił.
- O obaleniu
twojego tatuśka. Znudziły nam się jego rządy. – Crocodile wstał i odwrócił do
niego plecami.- Możemy teraz szybciej wdrożyć plan w życie.
- Nie
pozwolę ci! Hej! Zatrzymaj się!- Próbował przekrzyczeć tłum wiwatujących ludzi.
- Wybacz
smarkaczu, ale gówno możesz.- Powiedział na odchodnym złotoręki.- Mr. 5,
zabierz go do mojego namiotu i przywiąż. Wiesz co mam na myśli.
Luffy nie
zdołał mu odpyskować, bo został pociągnięty w tył. Brutalnie, szurając po
piasku, wywlekli go na zewnątrz. Słońce poraziło go w twarz. Rozejrzał się
dookoła. Zajmowali oazę pośrodku pustyni. Namioty były rozwieszone pod wielkimi
palmami. Było ich mnóstwo, tak samo jak kręconych się wokół ludzi i wielbłądów.
Luffy nie mógł uwierzyć w to, że jest ich aż tylu. Z dziesięć razy więcej, niż
u Shanksa. Pomyślał, że jeśli zaatakują pałac, to może być problem. Szarpał się
niemiłosiernie, ale nie dawało to żadnego efektu prócz tego, że tworzył sobie
nowe rany. Szurając plecami po piasku, nagle został wciągnięty do mniejszego
namiotu. Płachta opadła na jego oczy i przesunęła się po ciele, oddzielając go
od prażącego słońca. Mężczyzna pociągnął sznur, który był częścią jego liny na
nadgarstkach.
Chłopak
rozejrzał się dookoła. Namiot był niewielki. Nie było w nim wiele rzeczy.
Jedyna za to, najbardziej okazała, to było wielkie łoże, zajmujące połowę
pomieszczenia. Dookoła były rozrzucone poduszki i pościel. Nad nim rozstawiony
był drewniany baldachim, na którym wisiała delikatna zasłonka. Materiał namiotu
słabo przepuszczał słońce, tworząc delikatny półmrok tworząc nieprzyjemną
atmosferę.
Luffy
podniósł się z ziemi i natarł na dziwnego mężczyznę w okularach, ale nie udało
mu się go dosięgnąć. Sznur z jego nadgarstków został przewieszony przez
baldachim łóżka i jego ręce powędrowały w górę, ciągnione przez linę, którą
dzierżył Mr 5. Luffy zawarczał na niego. Nagle, niespodziewanie dostał bańkę w
nos. Chłopakowi zrobiło się ciemno przed oczami, padł na kolana i splunął
własną krwią na poduszki.
- Narwany z
ciebie smarkacz. Zobaczymy czy dalej będziesz się tak rzucał, po tym, jak
urządzi cię szef.- Zaśmiał się mężczyzna i opuścił namiot.
Luffy
próbował uspokoić nerwy. Jego oddech powoli zwalniał. Próbował wymyśleć jak się
wyswobodzić, ale jedyne na co go było stać, to wykręcanie rąk. Nie wiedział,
ile godzin tak wisiał. By nie być ciągle na nogach, mógł jedynie klęczeć. Oparł
głowę o ledwo żywe ramiona, po których spływała krew, od długiego szarpania
nadgarstkami. Na szczęście rana na głowie przestała krwawić. Pot mieszał się z
czerwoną cieczą i spływał po jego ciele. Było gorąco. Chciało mu się
niemiłosiernie pić i jeść. Był wyczerpany. Oczy powoli mu się zmykały. Głowa
kiwała na boki, pragnąć snu. Miał wrażenie, że siedzi tak wieki. Odgłosy z
zewnątrz, były przytłumione przez gruby materiał. W głowie mu się kręciło.
Powoli robiło się ciemniej.
W tym
wszystkim myślał o Ace’e. Zastanawiał się, gdzie jest i czy odkrył jego
nieobecność. Czy nic mu się nie stało. Myślał też o domu i o tym co może się
wydarzyć i o Crocodiailu, któremu cały czas miał ochotę przyłożyć w mordę.
Po tym
wiecznym czekaniu, w końcu ktoś zechciał go odwiedzić. Momentalnie się ocknął z
letargu, wzmagając czujność. Na jego nieszczęście, był to sam Crocodile. Luffy
spiął się, gdy wzrok mężczyzny leniwie przejechał po jego osobie. Nie podobało
mu się to i miał złe przeczucia. Chwile wpatrywał się w chłopaka a potem
zrzucił na na ziemię płaszcz i zaczął rozpinać koszulę, zdejmując ją z siebie i
odkładając na bok. Zapalił lampę naftową na niewielkiej komodzie, rozświetlając
delikatnie pomieszczenie. Przejechał palcami po swoich lśniących włosach i
zaczął powoli obchodzić posłanie na którym był chłopak, obserwując go bacznie.
- Co masz
zamiar zrobić…?- Luffy czuł się jak w klatce, do której wpuścili tygrysa. Miał
wrażenie, że jest dla niego słodkim kawałkiem mięsa, które zaraz zostanie
rozszarpane. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po ciele.
- Z tobą czy
ojczulkiem?- Zapytał mężczyzna, zmysłowo przejeżdżając palcami po drewnie
baldachimu i oblizując wargi. Złoty hak lśnił w świetle płomienia, roztaczając
groźną aurę.
- Jaki jest
twój plan?- Luffy zastygł, wyczekując jakiegoś ruchu w jego kierunku.
- Na twoim
miejscu, bardziej martwiłbym się o siebie…- Crocodile stanął za nim, tak że
chłopak go nie widział i chwytając go mocno za włosy, odchylił jego głowę
w tył, szepcząc do ucha.- …Bo mam ochotę się z tobą zabawić…
- Wypchaj
się.- Luffiemu udało się wycharczeć te daw słowa, pomiędzy jękiem bólu.
Wiedział, że jest w nieciekawej sytuacji, ale nie mógł się powstrzymać.
- Wkurwia
mnie twoja pewność siebie, gnojku.- Crocodile przejechał mu ostrym zakończeniem
haka po plecach, wywołując wrzask i kilka sporych czerwonych kropel.-
Utemperujemy może trochę twój język?- Rozkoszował się każdym krzykiem.
Luffyego
zamroczyło z bólu. Wziął kilka głębszych wdechów, żeby się opanować. Zagryzł
wargę, by nie krzyknąć znowu. Wzdrygnął się z obrzydzenia, gdy poczuł coś
wilgotnego na szyi. Szarpnął się zszokowany. Silna ręka jednak go przytrzymała,
wbijając palce pod jedno z jego żeber. Chłopak zaskomlił, gdy poczuł
przeszywający ból.
- O tak…
jęcz głośniej…- Mówił mu do ucha zadowolony mężczyzna. – Uwielbiam to…-
Powiedział, gryząc go mocno po szyi.
Luffy nie
miał siły się powstrzymywać. Gdy ostry koniec kikuta oddalił się na w miarę
bezpieczną odległość, próbował wyswobodzić ciało z uścisku tego człowieka.
- Nieładnie
tak się stawiać…- Mężczyzna przystawił hak do jego gardła. – Chyba rozumiesz w
jakiej jesteś sytuacji.- Pogłaskał jego tors drugą ręką. -Bądź grzeczny, a może
będę łagodny.
Luffy płonął
z furii. Był wściekły, że dłonie tego faceta błądzą po jego ciele, jakby
należało do niego. Był wściekły, że dotyka go w miejscach, w których wcześniej
dotykał go Ace. Miał ochotę go zabić. Już wolał stracić przytomność z
bólu, niż być tego świadkiem.
Nagle ręka
mężczyzny ścisnęła boleśnie miejsce między nogami. Luffy poczuł jak twardy
penis mężczyzny naciera na jego pośladki, ocierając się o nie. Pomyślał, że
zaraz zwymiotuje.
- To co?
Będziemy grzeczni?- Usłyszał znowu głos i poczuł jak ręka z torsu, wsuwa mu się
w spodnie. Ostry koniec haka, niebezpiecznie ukłuł jego skórę na szyi. Słyszał
przyspieszony oddech tego zboczeńca przy swoim uchu. Jego spodnie nagle zsunęły
się do kolan. Luffy rzucał wściekłe spojrzenia przed siebie. Nie mógł nic
zrobić, gdy ręka Crocodile masowała boleśnie jego krocze. Czuł wstyd i
upokorzenie. Drżał z emocji co dawało tylko większą satysfakcje temu drugiemu.
Jego nagie pośladki czuły lepiącą się męskość tamtego, wywołując u niego
skurcze wymiotne.
- Jeśli
będziesz niegrzeczny, to włożę w ciebie coś bardziej ostrego, od tego, co zaraz
będziesz miał w sobie… I gwarantuję ci, że to nie będzie przyjemne…- Mężczyzna
ściągnął z jego szyi złoty hak i przejechał nim po udzie chłopaka, dając mu
wymowną podpowiedź.
Chłopak miał
dość. Wiedział, że to jest jego szansa. Pół dnia rozwalał sobie nadgarstki.
Ręce miał śliskie od krwi i już prawie udało mu się wydostać jedną rękę. Pchany
pobudzonymi emocjami, lepiej znosił ból. Stwierdził, że teraz, albo nigdy.
Krzycząc, szarpnął ręką z całych sił i wystawiając sobie prawie bark,
wyślizgnął dłoń, ku zaskoczeniu Crocodila.
Nim ten
zdążył zareagować, Luffy okręcił się do niego przodem i z całej siły kopnął go
w krocze. Mężczyzna upadł, zwijając się w konwulsjach bólu i przekleństwach.
Wyswobodzona
ręka opadła bezwładnie, pulsując ogniem. Chłopak miał wrażenie, że całkowicie
stracił czucie. Gdy uwolnił jedną, z drugą nie miał już problemu. Upadł
boleśnie na plecy, próbując złapać równowagę. Nie mógł się nawet podeprzeć.
Powoli wił się w stronę wyjścia. Nie ułatwiały mu tego spodnie opuszczone do
kolan.
Przed samą
kotarą, został złapany za nogi i przyciągnięty. Silna dłoń obróciły go na
plecy.
- Zapłacisz
mi za to gnojku…- Wycharczał mężczyzna i sprzedał mu prawego sierpowego.
Luffy prawie
stracił przytomność. Nie wiedział nawet ile razy dostał. Gdy poczuł w swoich
ustach ciepły język, nawet nie miał siły go ugryźć.
Nie mógł nic
zrobić. Łzy bezsilności napłynęły mu do oczu. W myślach wzywał Ace’a, mimo, że
wiedział, że znalezienie się tutaj to wyłącznie jego wina. Dał się tak łatwo
załatwić. Czuł się taki słaby. Wściekłość i rozpacz mieszały się ze sobą i dały
mu jeszcze odrobinę energii. Poczuł czucie w ręce i zaczął macać nią na oślep,
licząc na cokolwiek, co mogłoby mu pomóc. Natrafił jedynie na powietrze i na
cienki materiał. Nie zastanawiając się długo, pociągnął go, powodując, że z
komody wszystko spadło na podłogę.
W jednej chwili
namiot zajął się ogniem wywołanym przez lampę naftową.
Crocodail
zaklął siarczyście widząc co się dzieje. Wściekły, podniósł się z podłogi,
zarzucił na siebie pierwszą lepszą szmatę i wywlekł Luffiego za włosy na
zewnątrz. Chłopak został rzucony na piasek. Tam szybko wciągnął spodnie i na
czworaka, ledwo widząc na oczy, próbował się oddalić. Upadł z powrotem,
powalony w bok silnym kopniakiem. Półprzytomny, plując własną krwią, słuchał
rozmowy.
- Wszystko w
porządku, szefie?- Odezwał się kobiecy głos.
- Zabierzcie
go ode mnie. Dzisiaj mam już go dość. Mr1, przywiąż go do słupa. Może jak
przesiedzi w słońcu jeden dzień, to przestanie się rzucać.
- Tak jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz