sobota, 13 czerwca 2015

Pustynny żar 6



Luffy szamotał się z całych sił. Obudził się w nieznanym dla siebie miejscu. Nie wiedział, kto i gdzie go zabiera. Na głowie miał worek, który drażnił jego w twarz. Ostatnie co pamiętał, to silne uderzenie w głowę, a potem osuwanie się na ziemię. Był wściekły. Nie lubił nie wiedzieć co się dzieje. Do tego martwił się o Ace’a.
Przeszywający ból, rozpruwał mu czaszkę. Nie przejmował się nim jednak. Próbował wyswobodzić skrępowane ręce. Leżał zamknięty w jakiejś skrzyni. Do jego uszu dochodziło końskie rżenie i popędzające zwierzęta, krzyki woźnicy. Kopał nogami w wieko, ale nie dawało to żadnego efektu. Czuł jak ciepła ciecz, spływa mu po twarzy i wpada do oczu. W ustach miał metaliczny posmak. 
Nagle wóz się zatrzymał. Luffy nasłuchiwał w napięciu. Czekał na odpowiedni moment, gotowy skopać pierwszego, kto otworzy skrzynie.
- Wszystko zgodnie z planem?- Odezwał się pewien głos.
- Tak, bez problemów.- Odpowiedział mu drugi.
- Reszta już dotarła. Bierzemy go do szefa.- Mężczyźni weszli do wozu.- Do skrzyni go wrzuciłeś? Nie udusił się? Coś cicho siedzi.
- Tak dla bezpieczeństwa. Potem strasznie się rzucał.
Luffy usłyszał jak podnosi się wieko. Gdy tylko poczuł powiew powietrza, momentalnie odepchnął się plecami od dna i z całej siły kopnął przeciwnika w twarz, albo przynajmniej miał taką nadzieję. Usłyszał, jak upada na podłogę, dlatego uznał to za swój sukces.
- Sukinsyn mnie kopnął w nos!- Wrzasnął poszkodowany.
- Sam się podstawiłeś idioto! Wstawaj! Nie mamy czasu się z nim bawić!
Luffy próbował wstać, ale szybko poczuł na swoich ramionach silne dłonie, które zamknęły się w żelaznym uścisku i pociągnęły w górę. Miał wrażenie, że połamią mu ręce. Zawarczał na oprawcę i próbował się wyrwać, ale do pomocy przybiegł ten drugi. Chwycił brutalnie jego włosy przez worek, odchylając mu boleśnie głowę do tyłu. Na szyi poczuł zimne ostrze.
- Przestań się rzucać, bo poderżnę ci gardło. A zostało mi niewiele cierpliwości… – Wyszeptał mu wściekle mężczyzna.
- Dosyć tego. Idziemy!- Drugi najwyraźniej też nie należał to ostoi spokoju.
Czarnowłosy trochę przystopował. Postanowił dać się poprowadzić. Szarpał się jeszcze nieznacznie, ale to przez to, że nie mógł utrzymać swej złości na wodzy. Pod palcami stóp czuł ciepły piasek. Coś mocno grzało go w plecy. Słuchając, nie potrafił określić gdzie mogą być. Słyszał wiele głosów. Musieli nagle wejść do jakiegoś pomieszczenia bo zrobiło się gwarniej i duszniej. Poczuł nagle zapach jedzenia, który uderzył w jego nozdrza ze zdwojoną siłą. Ślinka ściekła mu po brodzie. Po chwili głosy zaczęły cichnąć, przechodząc w szydercze szepty i podekscytowane komentarze.
W końcu został puszczony i pchnięty na kolana, na jakieś miękkie podłoże. Nie złapał równowagi i zarył bokiem i twarzą o ziemię. Usłyszał wokół siebie śmiech. Ktoś pomógł mu brutalnie się podnieść na klęczki i zerwał mu worek z twarzy. Przymrużył oczy. W końcu mógł zobaczyć gdzie jest.
Klęczał na czerwonym dywanie. Znalazł się w wielkim płóciennym namiocie. Wokół niego zebrało się wielu mężczyzn, dzierżących przy pasach ostre jak brzytwa miecze. Ich miny wyrażały pogardę i rozbawienie. Chłopak patrzył im w twarze wściekłym wzrokiem. Jedno oko musiał przymknąć, bo ciągle spływała do niego krew. Bolały go nadgarstki od ciągłej szarpaniny. Spośród tłumu wyróżniała się jedna postać, która siedziała na wielkim tronie przed nim.
Był to mężczyzna. Miał na sobie długi do ziemi, ciemny płaszcz. Był inaczej ubrany, niż reszta zgromadzonych ludzi. Wręcz elegancko. Jego twarz była oszpecona podłużną blizną z niechlujnymi szwami, która ciągnęła mu się od ucha do ucha, dokładnie pod oczami. Włosy miał ulizane do tyłu, a w ustach palił cygaro. Najbardziej uwagę zwracała jednak jego złota ręka, zakończona ostrym hakiem. Luffy patrzył na nią z niedowierzaniem. Koło niego stała kobieta, którą wcześniej widział, gdy jechali na pierwszą akcje z Ace’em. Stała niewzruszona, przyglądając się tej scenie.
- Proszę, proszę…- Odezwał się mężczyzna na tronie z kpiącym uśmiechem. – Kogo my tu mamy…?- Wstał i podszedł do Luffiego, klękając i chwytając go za szczękę. – Księcia we własnej osobie… Ojczulek wyrzucił cię z domu? 
 Po namiocie rozniósł się śmiech.
- Kim jesteś?- Wysyczał chłopak przez zaciśnięte zęby, próbując się wyrwać. Odkrył, że tamten ma całkiem sporo siły.
- To mnie nie znasz? W takim razie cię oświecę. Jestem Crocodile. Coś ci to mówi?
- Crocodile…- Żarówka zapaliła mu się nad głową. Słyszał wcześniej to imię, ale nie tylko na pustyni, ale też w domu. Czasem obijało mu się o uszy, gdy siedział z ojcem przy stole. Niewiele pamiętał z tych rozmów, ale wiedział jedno. To nie jest dobry człowiek.
-Wypuść mnie! Albo skopie ci dupsko!- Krzyknął w jego kierunku, co wywołało kolejną salwę śmiechu.
- Jaki narwany… – Zaśmiał się herszt bandy.- Miałbym się pozbyć biletu na tron? Chyba nie uważasz, że jestem tak głupi? Dzięki Tobie, zdobycie pałacu będzie jeszcze prostsze, niż myślałem.
- O czym ty mówisz?- Zapytał przerażony chłopak. Pierwszy raz od dłuższego czasu pomyślał o ojcu, Sułtanie Cobrze, Vivi i innych przyjaciołach, których opuścił.
- O obaleniu twojego tatuśka. Znudziły nam się jego rządy. – Crocodile wstał i odwrócił do niego plecami.- Możemy teraz szybciej wdrożyć plan w życie.
- Nie pozwolę ci! Hej! Zatrzymaj się!- Próbował przekrzyczeć tłum wiwatujących ludzi.
- Wybacz smarkaczu, ale gówno możesz.- Powiedział na odchodnym złotoręki.- Mr. 5, zabierz go do mojego namiotu i przywiąż. Wiesz co mam na myśli.
Luffy nie zdołał mu odpyskować, bo został pociągnięty w tył. Brutalnie, szurając po piasku, wywlekli go na zewnątrz. Słońce poraziło go w twarz. Rozejrzał się dookoła. Zajmowali oazę pośrodku pustyni. Namioty były rozwieszone pod wielkimi palmami. Było ich mnóstwo, tak samo jak kręconych się wokół ludzi i wielbłądów. Luffy nie mógł uwierzyć w to, że jest ich aż tylu. Z dziesięć razy więcej, niż u Shanksa. Pomyślał, że jeśli zaatakują pałac, to może być problem. Szarpał się niemiłosiernie, ale nie dawało to żadnego efektu prócz tego, że tworzył sobie nowe rany. Szurając plecami po piasku, nagle został wciągnięty do mniejszego namiotu. Płachta opadła na jego oczy i przesunęła się po ciele, oddzielając go od prażącego słońca. Mężczyzna pociągnął sznur, który był częścią jego liny na nadgarstkach.
Chłopak rozejrzał się dookoła. Namiot był niewielki. Nie było w nim wiele rzeczy. Jedyna za to, najbardziej okazała, to było wielkie łoże, zajmujące połowę pomieszczenia. Dookoła były rozrzucone poduszki i pościel. Nad nim rozstawiony był drewniany baldachim, na którym wisiała delikatna zasłonka. Materiał namiotu słabo przepuszczał słońce, tworząc delikatny półmrok tworząc nieprzyjemną atmosferę.
Luffy podniósł się z ziemi i natarł na dziwnego mężczyznę w okularach, ale nie udało mu się go dosięgnąć. Sznur z jego nadgarstków został przewieszony przez baldachim łóżka i jego ręce powędrowały w górę, ciągnione przez linę, którą dzierżył Mr 5. Luffy zawarczał na niego. Nagle, niespodziewanie dostał bańkę w nos. Chłopakowi zrobiło się ciemno przed oczami, padł na kolana i splunął własną krwią na poduszki.
- Narwany z ciebie smarkacz. Zobaczymy czy dalej będziesz się tak rzucał, po tym, jak urządzi cię szef.- Zaśmiał się mężczyzna i opuścił namiot.
Luffy próbował uspokoić nerwy. Jego oddech powoli zwalniał. Próbował wymyśleć jak się wyswobodzić, ale jedyne na co go było stać, to wykręcanie rąk. Nie wiedział, ile godzin tak wisiał. By nie być ciągle na nogach, mógł jedynie klęczeć. Oparł głowę o ledwo żywe ramiona, po których spływała krew, od długiego szarpania nadgarstkami. Na szczęście rana na głowie przestała krwawić. Pot mieszał się z czerwoną cieczą i spływał po jego ciele. Było gorąco. Chciało mu się niemiłosiernie pić i jeść. Był wyczerpany. Oczy powoli mu się zmykały. Głowa kiwała na boki, pragnąć snu. Miał wrażenie, że siedzi tak wieki. Odgłosy z zewnątrz, były przytłumione przez gruby materiał. W głowie mu się kręciło. Powoli robiło się ciemniej.
W tym wszystkim myślał o Ace’e. Zastanawiał się, gdzie jest i czy odkrył jego nieobecność. Czy nic mu się nie stało. Myślał też o domu i o tym co może się wydarzyć i o Crocodiailu, któremu cały czas miał ochotę przyłożyć w mordę.
Po tym wiecznym czekaniu, w końcu ktoś zechciał go odwiedzić. Momentalnie się ocknął z letargu, wzmagając czujność. Na jego nieszczęście, był to sam Crocodile. Luffy spiął się, gdy wzrok mężczyzny leniwie przejechał po jego osobie. Nie podobało mu się to i miał złe przeczucia. Chwile wpatrywał się w chłopaka a potem zrzucił na na ziemię płaszcz i zaczął rozpinać koszulę, zdejmując ją z siebie i odkładając na bok. Zapalił lampę naftową na niewielkiej komodzie, rozświetlając delikatnie pomieszczenie. Przejechał palcami po swoich lśniących włosach i zaczął powoli obchodzić posłanie na którym był chłopak, obserwując go bacznie.
- Co masz zamiar zrobić…?- Luffy czuł się jak w klatce, do której wpuścili tygrysa. Miał wrażenie, że jest dla niego słodkim kawałkiem mięsa, które zaraz zostanie rozszarpane. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po ciele.
- Z tobą czy ojczulkiem?- Zapytał mężczyzna, zmysłowo przejeżdżając palcami po drewnie baldachimu i oblizując wargi. Złoty hak lśnił w świetle płomienia, roztaczając groźną aurę.
- Jaki jest twój plan?- Luffy zastygł, wyczekując jakiegoś ruchu w jego kierunku.
- Na twoim miejscu, bardziej martwiłbym się o siebie…- Crocodile stanął za nim, tak że chłopak go nie widział i chwytając go mocno za włosy, odchylił  jego głowę w tył, szepcząc do ucha.- …Bo mam ochotę się z tobą zabawić…
- Wypchaj się.- Luffiemu udało się wycharczeć te daw słowa, pomiędzy jękiem bólu. Wiedział, że jest w nieciekawej sytuacji, ale nie mógł się powstrzymać.
- Wkurwia mnie twoja pewność siebie, gnojku.- Crocodile przejechał mu ostrym zakończeniem haka po plecach, wywołując wrzask i kilka sporych czerwonych kropel.- Utemperujemy może trochę twój język?- Rozkoszował się każdym krzykiem.
Luffyego zamroczyło z bólu. Wziął kilka głębszych wdechów, żeby się opanować. Zagryzł wargę, by nie krzyknąć znowu. Wzdrygnął się z obrzydzenia, gdy poczuł coś wilgotnego na szyi. Szarpnął się zszokowany. Silna ręka jednak go przytrzymała, wbijając palce pod jedno z jego żeber. Chłopak zaskomlił, gdy poczuł przeszywający ból.
- O tak… jęcz głośniej…- Mówił mu do ucha zadowolony mężczyzna. – Uwielbiam to…- Powiedział, gryząc go mocno po szyi.
Luffy nie miał siły się powstrzymywać. Gdy ostry koniec kikuta oddalił się na w miarę bezpieczną odległość, próbował wyswobodzić ciało z uścisku tego człowieka.
- Nieładnie tak się stawiać…- Mężczyzna przystawił hak do jego gardła. – Chyba rozumiesz w jakiej jesteś sytuacji.- Pogłaskał jego tors drugą ręką. -Bądź grzeczny, a może będę łagodny.
Luffy płonął z furii. Był wściekły, że dłonie tego faceta błądzą po jego ciele, jakby należało do niego. Był wściekły, że dotyka go w miejscach, w których wcześniej dotykał go Ace. Miał ochotę go zabić.  Już wolał stracić przytomność z bólu, niż być tego świadkiem.
Nagle ręka mężczyzny ścisnęła boleśnie miejsce między nogami. Luffy poczuł jak twardy penis mężczyzny naciera na jego pośladki, ocierając się o nie. Pomyślał, że zaraz zwymiotuje.
- To co? Będziemy grzeczni?- Usłyszał znowu głos i poczuł jak ręka z torsu, wsuwa mu się w spodnie. Ostry koniec haka, niebezpiecznie ukłuł jego skórę na szyi. Słyszał przyspieszony oddech tego zboczeńca przy swoim uchu. Jego spodnie nagle zsunęły się do kolan. Luffy rzucał wściekłe spojrzenia przed siebie. Nie mógł nic zrobić, gdy ręka Crocodile masowała boleśnie jego krocze. Czuł wstyd i upokorzenie. Drżał z emocji co dawało tylko większą satysfakcje temu drugiemu. Jego nagie pośladki czuły lepiącą się męskość tamtego, wywołując u niego skurcze wymiotne.
- Jeśli będziesz niegrzeczny, to włożę w ciebie coś bardziej ostrego, od tego, co zaraz będziesz miał w sobie… I gwarantuję ci, że to nie będzie przyjemne…- Mężczyzna ściągnął z jego szyi złoty hak i przejechał nim po udzie chłopaka, dając mu wymowną podpowiedź.
Chłopak miał dość. Wiedział, że to jest jego szansa. Pół dnia rozwalał sobie nadgarstki. Ręce miał śliskie od krwi i już prawie udało mu się wydostać jedną rękę. Pchany pobudzonymi emocjami, lepiej znosił ból. Stwierdził, że teraz, albo nigdy. Krzycząc, szarpnął ręką z całych sił i wystawiając sobie prawie bark, wyślizgnął dłoń, ku zaskoczeniu Crocodila.
Nim ten zdążył zareagować, Luffy okręcił się do niego przodem i z całej siły kopnął go w krocze. Mężczyzna upadł, zwijając się w konwulsjach bólu i przekleństwach.
Wyswobodzona ręka opadła bezwładnie, pulsując ogniem. Chłopak miał wrażenie, że całkowicie stracił czucie. Gdy uwolnił jedną, z drugą nie miał już problemu. Upadł boleśnie na plecy, próbując złapać równowagę. Nie mógł się nawet podeprzeć. Powoli wił się w stronę wyjścia. Nie ułatwiały mu tego spodnie opuszczone do kolan.
Przed samą kotarą, został złapany za nogi i przyciągnięty. Silna dłoń obróciły go na plecy.
- Zapłacisz mi za to gnojku…- Wycharczał mężczyzna i sprzedał mu prawego sierpowego.
Luffy prawie stracił przytomność. Nie wiedział nawet ile razy dostał. Gdy poczuł w swoich ustach ciepły język, nawet nie miał siły go ugryźć.
Nie mógł nic zrobić. Łzy bezsilności napłynęły mu do oczu. W myślach wzywał Ace’a, mimo, że wiedział, że znalezienie się tutaj to wyłącznie jego wina. Dał się tak łatwo załatwić. Czuł się taki słaby. Wściekłość i rozpacz mieszały się ze sobą i dały mu jeszcze odrobinę energii. Poczuł czucie w ręce i zaczął macać nią na oślep, licząc na cokolwiek, co mogłoby mu pomóc. Natrafił jedynie na powietrze i na cienki materiał. Nie zastanawiając się długo, pociągnął go, powodując, że z komody wszystko spadło na podłogę.
W jednej chwili namiot zajął się ogniem wywołanym przez lampę naftową.
Crocodail zaklął siarczyście widząc co się dzieje. Wściekły, podniósł się z podłogi, zarzucił na siebie pierwszą lepszą szmatę i wywlekł Luffiego za włosy na zewnątrz. Chłopak został rzucony na piasek. Tam szybko wciągnął spodnie i na czworaka, ledwo widząc na oczy, próbował się oddalić. Upadł z powrotem, powalony w bok silnym kopniakiem. Półprzytomny, plując własną krwią, słuchał rozmowy.
- Wszystko w porządku, szefie?- Odezwał się kobiecy głos.
- Zabierzcie go ode mnie. Dzisiaj mam już go dość. Mr1, przywiąż go do słupa. Może jak przesiedzi w słońcu jeden dzień, to przestanie się rzucać.
- Tak jest.
Luffy po tych słowach odpłynął, tracąc świadomość.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz