sobota, 13 czerwca 2015

Pustynny żar 7



- Nie zniosę tego dłużej!- Krzyknął Ace i przekręcił się na plecy. Miał wrażenie, że zaraz go rozsadzi od środka od tego czekania. Gorący piasek wypalał mu skórę.
-Uspokój się, chcesz wyciągnąć z tego Luffiego to przestań się rzucać.- Powiedział Sabo oglądając obóz wroga zza wydmy.- Wiesz jaki jest plan.
- Jak coś mu zrobili to obiecuję, że ich wszystkich wyrżnę.- Wycedził wściekły przez zęby wyobrażając sobie najgorsze scenariusze. Miał wszystkim za złe, że tyle zwlekali i stracili czasu na obmyślanie strategii. Mogli to robić w drodze.
- Też chętnie poderżnęłabym kilka gardeł…- Powiedziała siedząca koło niego rudowłosa i oblizała nóż ze smakiem.
- Nami-san jest taka cudowna kiedy ma takie mordercze myśli…- Sanji wachlował piękną damę, która nie zwracała na niego uwagi.
Czteroosobowa grupa czekała cierpliwie na zachód słońca. Mieli wkroczyć do obozowiska otwarcie i spotkać się z Crocodilem. Gdy już znajdą się wewnątrz, podczas gdy reszta ich przyjaciół napadnie na obóz, będą mogli wykorzystując zamieszanie i szukać Luffiego.
Słońce powoli chowało się za horyzont a powietrze się oziębiało. Lekki wiatr rozwiewał im włosy. Nadchodził czas.
- Wszyscy na pozycjach.- Sabo schował lornetkę za pas widząc znaki od reszty grup ukrywających się za piaskiem z różnych stron.
- Idziemy.- Sanji wstał i narzucił ciemny płaszcz. Reszta uczyniła to samo. Ace aż drżał ze zniecierpliwienia.
Wszyscy udali się w kierunku oświetlonych namiotów. Kilku wrogich rozbójników wstało zauważywszy ich, wyciągając broń. Widzieli wcześniej, że miejsce było dobrze strzeżone dlatego wykluczyli atak z zaskoczenia.
- Chcemy mówić z szefem.- Odezwał się luzacko Sabo do wartownika wchodząc w krąg światła z pochodni.
- A w jakiej to sprawie?- Zapytał pierwszy z brzegu rozbójnik, machając pewnie bronią przed ich nosem. Z pogardą lustrował ich wzrokiem.
- Chcemy się przyłączyć.- Chłopak uniósł dłonie w geście uświadomienia przeciwnikowi, że są niegroźni. Pozostali za nim rozglądali się dookoła zaciekawieni. Nikt na nich przyjaźnie nie patrzył. Ace ledwo trzymał nerwy na wodzy. Chciał już się dostać do środka.- Słyszałem że chętnie przyjmujecie nowych.
- Dobrze słyszałeś, ale nie bierzemy dzieciaków. Znajdźcie inną piaskownicę.- Odburknął facet oceniając ich po wyglądzie. Sam był o wiele wyższy i mężniejszy.
- Dzieciaków…?- Nagle przed szereg wyłoniła się Nami potrząsając burzą rudych loków. Ostentacyjnie nachyliła się do wartowników. – Słyszałeś Sabo? Nie chcą nas tutaj… – Powiedziała obrażonym głosem do przyjaciela.- Może powinniśmy udać się do Shanksa, tam są chyba bardziej uprzejmi.- Wydęła z niezadowolenia usta.
- Właściwie… Szef potrzebuje każdego ochotnika, więc jeśli chcecie…- Powiedział jeden z żołnierzy nachylając się bezczelnie do ukazanego biustu. Dziewczyna szybko odepchnęła śliniącą się gębę z niesmakiem. Reszta wartowników również zwróciła uwagę na dwa mocne argumenty przemawiające za tym, żeby jednak pozwolić im przejść.
– Musicie tylko oddać broń. – Powiedział następny nie widząc więcej przeszkód w zatrzymywaniu obcych.
- Jasne!- Nami wygięła się słodko i oddała swój zestaw sztyletów wyciągając je z różnych części ciała, ku uciesze oczarowanych mężczyzn. Zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się niewinnie do widowni tego przedstawienia.- Prowadźcie do szefa!
Po przeszukaniu reszty bandy, udali się w głąb obozu. Wrogowie otoczyli wianuszkiem piękną Nami chcąc jej usługiwać. Idąca z tyłu trójka facetów zazgrzytała zębami.
- Baby…- Sabo wcisnął ze zdenerwowanie łapy w kieszenie.- Cycki rządzą tym światem.
-Spróbujcie tylko tknąć moją księżniczkę zakute pały…- Sanji miał teraz taką sama minę jak Ace.
Czarnowłosy rozglądał się po obozie próbując niczego nie przegapić. Tak bardzo chciał już odzyskać Luffiego. Każda komórka jego ciała cierpiała niewysłowione katusze umierając z niepokoju. Bał się, że może przybyli za późno, albo że stało się coś niedobrego. Miał złe przeczucia. Nie pocieszała go tez rozległość tego koczowiska. Będą mieli mało czasu, żeby odnaleźć chłopaka. Shanks powiedział, że atak nie będzie trwał długo. Ma on jedynie na chwilę odwrócić uwagę. Przy takim rozkładzie sił nie mieli szans. Crocodile uzbierał sobie całkiem pokaźną grupę sługusów. Ace postanowił trochę pomóc sytuacji i postarał się zdobyć jakieś informacje.
- Często rabujecie?- Zapytał jednego faceta, który ich prowadził. Reszta grupy spojrzała na Piegowatego z zapytaniem, ale szybko udali obojętność, również lustrując obóz.
- Często, a coś taki interesowny?- Odwarknął goryl.
- Lubię czasem bawić się mieczem…- Powiedział Piegowaty i nawet nie musiał udawać swojej żądzy mordu. Jego rozmówce przeszedł dreszcz gdy zobaczył płomień w jego oczach.
- Lubisz, powiadasz…?- Odezwał się inny, mający na twarzy pełno blizn, który przysłuchał się rozmowie.- Chyba niezłe sadystyczne ziółko nam się trafiło.- Zaśmaił się harczaco.- Ja to samo. Tu będziesz miał wiele ku temu okazji. Zwłaszcza niedługo.
- A jeńców bierzecie?- Zapytał czarnowłosy bez ogródek, na co reszta musiała się bardzo powstrzymać, żeby go nie uciszyć.
- Jasne. Zawsze się jakiś trafi. Szefunio bardzo lubi brać zakładników. Ostatnio nawet taki jeden się nawinął…
Wszyscy nadstawili ucha, aż bolało. Trochę obawiali się słów przyjaciela, ale pozwolili mu mówić dalej. Zwłaszcza, że przyniosło to nieoczekiwany efekt. Może nie będą musieli biegać po obozowisku i szukać igły w stogu siana.
- Taki mały grzdyl co się rzucał jak nie wiem co. Nieźle żeśmy się uśmiali, takie widowisko odstawił.
To Luffy! Ace nie miał wątpliwości. Ręce mu drżały. Musiał co rusz zaciskać je w pięści żeby się opanować.
- Taki niebezpieczny? – Zapytał udając niewiedzę i uspokajając nerwy.
- Gdzie tam. Nic nie mógł zrobić, tak go szef urządził. Trzyma go jako swoją zabawkę, przy sobie… Ał!- Nie dokończył bo inny rozbójnik trzepnął go upominająco po głowie.
- Z dużo paplasz. Zamknij się w końcu.- Warknął goryl na kolegę.
- To jakaś tajemnica?- Zapytał ten co oberwał.
Więcej nikt się nie odezwał. Przynajmniej zwęzili nieco swoje pole poszukiwań. Luffy najwyraźniej był specjalnym jeńcem i nie powinno ich dziwić dlaczego. W podróży Ace musiał wszystkim wytłumaczyć, jaka jest prawdziwa tożsamość chłopaka. O dziwo, myślał, że reszta gorzej na to zareaguje. Nie spodziewał się wsparcia, a tu do akcji przyłączyła się cała grupa. Podejrzewał jednak, że zrobili to jedynie dlatego, że Shanks był zdecydowany interweniować. Mimo wszystko, wyczuł pewien chłód w kierunku swojej osoby za ukrywanie tak ważnej informacji dla siebie. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie potrafił to naprawić.
Nagle ich oczom ukazał się pokaźny purpurowy namiot. Zwrócili uwagę na tkaniny, ponieważ ten barwnik był bardzo drogi w tym regionie. Podejrzewali, że tam właśnie są prowadzeni.. Rozbójnicy kazali im zostać na zewnątrz, a jeden wszedł do środka.
Czwórka oszustów starała się nie patrzeć za bardzo nikomu w oczy. W końcu niedawno zostali napadnięci w ich kryjówce. Ktoś mógłby ich rozpoznać, nawet jeśli walka nie trwała długo. To by mogło bardzo skomplikować sytuację.
Pomysł na spotkanie z Crocodailem miał na celu wykluczyć to, czy Luffy znajduje się razem z nim, czy może przebywa gdzieś indziej. Zanim zostali poproszeni do środka, Nami zagadywała resztę wrogich jednostek a chłopaki mogli chwilę poszeptać między sobą.
- Ace, przestań być taki niespokojny. Mam wrażenie, że zaraz wybuchniesz.- Wycedził Sabo przez zęby. – I co to miało być to wcześniej?
- Robię co mogę.- Odpowiedział Piegowaty, ale wątpił, czy się powstrzyma jeśli w tym namiocie zobaczy chłopaka.
- To się staraj bardziej. Jesteś tu tylko dlatego, że Shanks ci pozwolił.- Sanji lustrował przeciwników oceniając zagrożenie.
Ace’a zabolały te słowa. Zwykle nikt nie podważał jego pozycji i nie krytykował postępowania. Zwłaszcza Sanji. Znów poczuł ciężar swojej winy. Trochę się opanował. W sumie to przez niego teraz wszystko się tak potoczyło. Te słowa trochę rozjaśniły mu umysł.
W końcu zostali poproszeni do środka. Cała czwórka wstrzymała oddech przekraczając piaskowy próg.
Namiot w środku wydawał się znacznie mniejszy, niż na to wyglądało z zewnątrz. Efekt ten mógł być spowodowany dodatkowymi materiałami rozwieszonymi na tkaninie namiotu, zabezpieczając prawdopodobnie możliwość dojrzenia co się dzieje wewnątrz po zmorku. Piasek w środku został przykryty przez złoto-czerwone dywany. Pomieszczenie rozświetlała mała, naftowa lampka nadając złudnie ciepły efekt. Dwóch ochroniarzy siedziało na skrzyniach po obu stronach wejścia, krzyżując ręce na piersi. Wzrok przyjaciół szukał chwilę Luffiego, ale nie znajdując go, skupił się na czymś innym. Na środku, na wielkim łożu z baldachimem, na poduszkach, leżał na brzuchu mężczyzna obsługiwany przez dwie kobiety. Jedna podawała mu trunek, druga masowała ramiona.
Jego twarz, schowana za chmurą dymu z palącego się cygara, wyrażała zaciekawienie nowo przybyłymi. Jego hak połyskiwał w świetle płomienia. Wszyscy przeciągnęli wzrokiem po szkaradnej bliźnie, jednocześnie hamując obrzydzenie i złość.
To był  w końcu człowiek, który zlekceważył Shanksa i bezczelnie wkroczył na ich teren.
Mężczyzna obracał w palcach kieliszek z trunkiem i przystawił go powoli do ust, ledwie zanurzając je w płynie. Nie powitał ich żadnymi słowami tylko zaczął oceniać wzrokiem.
- Chcemy się przyłączyć do twojej bandy.- Powiedział pewnie Sabo.
- Dlaczego?- Zapytał ich Crocodile mrużąc powieki i popijając wino.
Blondyn zaczął go czarować jakąś historyjką, podczas gdy Ace zgrzytał zębami. Sanji posyłał mu ostrzegawcze spojrzenia, ale nie działały. Piegowaty miał w głowie jedynie to, żeby znaleźć Luffiego. Miał cichą nadzieję, że może tutaj właśnie on będzie. Teraz mogą już tylko czekać na sygnał. Nie miał ochoty dłużej tracić czasu.
Nim Sabo skończył swoją wypowiedź, do namiotu wbiegł pewien mężczyzna, dysząc ciężko. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco. Czwórka przyjaciół wiedziała, jakie wieści przynosi i spięli się, oczekując tych informacji.
- Szefie! Jesteśmy atakowani!- Wysapał posłaniec chwytając się za kolana.- Jeszcze nie wiemy kto, ale…
- Interesujące…- Crocodil nieznacznie zmarszczył brwi. Najwyraźniej dziwiło go, że ktokolwiek może go prowokować. Nie ukrywając rozdrażnienia wstał niespiesznie odpychając brutalnie od siebie dziewczynę. Zarzucił na swoje barki długi płaszcz zapominając o nowicjuszach.
- A my? – zapytał niepewnie Sabo. Wszyscy czekali w napięciu.
- Oddajcie im broń.- Powiedział Crocodile do swoich podwładnych.- Zobaczymy jacy są w walce.- Uśmiechnął się do nich kpiąco i opuścił namiot w towarzystwie swoich ochroniarzy.
Wszyscy wytrzeszczyli oczy niedowierzając. Stwierdzili, że nie mógł nic lepszego powiedzieć. Powstrzymali się od przeciągłego westchnienia ulgi i w ciszy przyjmowali z powrotem swoje ostre zabawki. Zastanawiało ich to z jaką łatwością się tu dostali. Teraz się nie dziwili, dlaczego w obozie jest tylu ludzi. Najwyraźniej każdy miecz był chętnie widziany.
Gdy tylko otrzymali broń z powrotem, spojrzeli po sobie wymownie i szybkimi ruchami ogłuszyli przeciwników.
- Słodkich snów.- Szepnęła ruda do osuwającego się przed nią na ziemię mężczyzny.
- W końcu!- Ace wyskoczył na zewnątrz nie czekając na resztę. Zapanowało zamieszanie. Ludzie wybiegali z różnych stron i gnali na skraj obozowiska, szykując się do walki. Piegowaty nie miał czasu dłużej się temu przyglądać i zastanawiać, jak Shanks atakuje wroga. Pospiesznie wbiegał do pobliskich namiotów, szukając Luffiego. Jego przyjaciele również się rozbiegli korzystając z chaosu.
Ace nie wiedział ile to mogło trwać, ale miał wrażenie, że wieki. Wpadał na ludzi i potykał się o własne nogi. Jak szalony biegał od namiotu do namiotu coraz bardziej się denerwując i tracąc nadzieję. Do tego zaczął wzbudzać podejrzenia swoim zachowaniem. Miał ochotę krzyczeć imię Luffiego. Najgorsze było to, że nie mogli dać sobie znać, jeśli ktoś znalazłbychłopaka. Mogłoby to odwrócić uwagę od walki. Niepokoiły go również hałasy dobiegające z różnych stron i woń spalenizny. Niebo nieznacznie się rozjaśniło po jednaj części obozu. Podejrzewał,  że Shanks rozniecił ogień.
Biegnąc, coś zwróciło jego uwagę. Miedzy palmami zobaczył więźnia, przywiązenego za ręce i rozwieszonego pomiędzy pniami drzew. Widok nie był za ciekawy. Jeniec miał skatowane ciało. Ace przeklnął się, że akurat musiał go znaleść w takim momencie. Przecież nie zostawi człowieka na pastwę tych świrów. Wyrzucając sobie w duchu skręcił i  ruszył w jego kierunku. Gdy tylko to zrobił i przyjrzał się bardziej, całym jego ciałem wstrząsnął lęk.
To był Luffy. Teraz go poznał. Ledwie mógł uwierzyć, że to co widzi jest prawdą. Zmroziło go, gdy uświadomił sobie w jakim jest stanie. Mimo wszystko cały czas miał nadzieję, że chłopaka będą traktowali dobrze ze względu na to, kim jest. Najwyraźneij bardzo się pomylił. Wściekłość prawie go rozsadziła. Był nią tak przepełniony, że nawet nie wiedział jak pokonał dwóch strażników siedzących przy półprzytomnym jeńcu. Gdy wyjął nóż z gardła przeciwnika, padł na kolana przed czarnowłosym i bał się go dotknąć, bojąc się,  że sprawi mu ból.
- Oi, Luffy! Słyszysz mnie?!- Zapytał w panice oglądając w przerażeniu jego rany i nie wiedząc co najpierw robić.
Chłopak ledwie zauważalnie uniósł głowę. Otworzył jedno oko. Drugie miał zapuchnięte i zaklejone zakrzepłą krwią. Na jego rękach i plecach widniały krwawe ślady od ciętych ranach. Do tego jego usta były spierzchnięte, co oznaczało, że również został pozbawiony wody.
Chłopak ożywił się gdy zobaczył jego twarz. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł bo suchość w gardle mu to uniemożliwiła. Tak szybko jak zyskał świadomość, zaraz potem ją stracił.
Ace bez zastanawiania się dłużej, odciął szybko krępujące go liny i chwycił w ramiona bezwładne ciało. Wiedział, że musi go jak najszybciej stąd zabrać i opatrzyć, jeśli chce go jeszcze mieć żywego.
Gdy go przytrzymał delikatnie, na piasku przed nim wrósł cień. Osoba za nim stojąca uniosła nad jego głowę ostry sztylet. Ace wiedział, że nie zdąży zrobić uniku. Nim podjął jakąkolwiek decyzję, ktoś powstrzymał napastnika. Obrócił się w panice próbując rozpoznać osoby.
Nico Robin, rozmasowując sobie rękę, stała nprzeciw Nami i uśmiechała się krzywo. Obie kobiety wyglądały przerażająco na tle rosnących płomieni, które zajmowały nowe namioty. Rudowłosa sprawiałą wrażenie jakby była rozgniewanym tygrysem pragnący rozszarpać swoją ofiarę. W dłoni trzymała linę zakończoną ostrym ostrzem i obracała nią w powietrzu. Jej przeciwniczka chłodno wyrażała swoją wściekłość na zablokowanie jej wczesniejszego ataku.
- Ja się nią zajmę.- Powiedziała Nami mierząc się z czarnowłosą na spojrzenia.- Zabieraj stąd chłopaka.
Piegowaty nie musiał dłużej się zastanawiać. Chwycił Luffiego i zarzucił sobie na plecy. Nie odwracając się za siebie, biegł wypatrując jakiegoś konia. Starał się nie myśleć o ciężkim stanie rannego. Coraz więcej ludzi uciekało od ognia. Rozprzestrzeniał się bardzo szybko, tak jak i gryzący płuca dym. Ace się zgubił i nie wiedział jaki kierunek obrać.
Nagle, milimetry od jego gardła, śmignęło ostrze. W ostatniej chwili zrobił unik, ledwo utrzymując równowagę, by nie upaść na plecy. Cofając się gwałtownie, podparł się ściany namiotu. Kaszląc próbował ocenić gdzie znajduje się przeciwnik. Dymu było coraz więcej. Wiatr brutalnie wiał mu w twarz. Zabaczył kilku wrogów wyłaniających się z czarnej mgły. Ace wiedział, że nie ma szans, a tym bardziej z Luffym na plecach. Jego broń została pod palmami. Nie miał dokąd uciekać. Materiał namiotów uniemożliwił mu wycofywanie się.
Gdy oceniał beznadziejność sytuacji, z opresji wybawili go przyjaciele z Shanksem na czele wjeżdżając do obozu na wierzchowcach. Pojawili się nagle i rozprawili z rozbójnikami. Rudowłosy zeskoczył ze swojego konia i podał lejce Ace’owi.
- Jedźcie do kryjówki na północy. Tak jak się umawialiśmy.- Powiedział i wyciągnął miecz. Nie patrząc na nich, ruszył z powrotem chroniąc plecy swoich towarzyszy.- Ruszaj!- Krzyknął jeszcze odpierając ataki wroga.
Piegowaty szybko przerzucił Luffiego przez siodło i wskoczył na wierzchowca. Krzyknął jeszcze podziękowania w kierunku Shanksa ale podejrzewał, że zostały one zagłuszone przez szczęk mieczy i krzyki z rozkazem wycofywania się. Wbił mocno nogi w boki zwierzęcia i ruszył, nie zważając nawet na tratowanych ludzi. W końcu udało mu się uwolnić od dymu i wyjechać z obozowiska. Utonął w czerni nocy. Prawie zachłysnął się czystym powietrzem.
Oddalając się, modlił się, żeby wszyscy wyszli z tego cało.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz