- Nie zniosę
tego dłużej!- Krzyknął Ace i przekręcił się na plecy. Miał wrażenie, że zaraz
go rozsadzi od środka od tego czekania. Gorący piasek wypalał mu skórę.
-Uspokój
się, chcesz wyciągnąć z tego Luffiego to przestań się rzucać.- Powiedział Sabo
oglądając obóz wroga zza wydmy.- Wiesz jaki jest plan.
- Jak coś mu
zrobili to obiecuję, że ich wszystkich wyrżnę.- Wycedził wściekły przez zęby
wyobrażając sobie najgorsze scenariusze. Miał wszystkim za złe, że tyle
zwlekali i stracili czasu na obmyślanie strategii. Mogli to robić w drodze.
- Też
chętnie poderżnęłabym kilka gardeł…- Powiedziała siedząca koło niego rudowłosa
i oblizała nóż ze smakiem.
- Nami-san
jest taka cudowna kiedy ma takie mordercze myśli…- Sanji wachlował piękną damę,
która nie zwracała na niego uwagi.
Czteroosobowa
grupa czekała cierpliwie na zachód słońca. Mieli wkroczyć do obozowiska
otwarcie i spotkać się z Crocodilem. Gdy już znajdą się wewnątrz, podczas gdy
reszta ich przyjaciół napadnie na obóz, będą mogli wykorzystując zamieszanie i
szukać Luffiego.
Słońce
powoli chowało się za horyzont a powietrze się oziębiało. Lekki wiatr rozwiewał
im włosy. Nadchodził czas.
- Wszyscy na
pozycjach.- Sabo schował lornetkę za pas widząc znaki od reszty grup
ukrywających się za piaskiem z różnych stron.
- Idziemy.-
Sanji wstał i narzucił ciemny płaszcz. Reszta uczyniła to samo. Ace aż drżał ze
zniecierpliwienia.
Wszyscy
udali się w kierunku oświetlonych namiotów. Kilku wrogich rozbójników wstało
zauważywszy ich, wyciągając broń. Widzieli wcześniej, że miejsce było dobrze
strzeżone dlatego wykluczyli atak z zaskoczenia.
- Chcemy
mówić z szefem.- Odezwał się luzacko Sabo do wartownika wchodząc w krąg światła
z pochodni.
- A w jakiej
to sprawie?- Zapytał pierwszy z brzegu rozbójnik, machając pewnie bronią przed
ich nosem. Z pogardą lustrował ich wzrokiem.
- Chcemy się
przyłączyć.- Chłopak uniósł dłonie w geście uświadomienia przeciwnikowi, że są
niegroźni. Pozostali za nim rozglądali się dookoła zaciekawieni. Nikt na nich
przyjaźnie nie patrzył. Ace ledwo trzymał nerwy na wodzy. Chciał już się dostać
do środka.- Słyszałem że chętnie przyjmujecie nowych.
- Dobrze
słyszałeś, ale nie bierzemy dzieciaków. Znajdźcie inną piaskownicę.- Odburknął
facet oceniając ich po wyglądzie. Sam był o wiele wyższy i mężniejszy.
-
Dzieciaków…?- Nagle przed szereg wyłoniła się Nami potrząsając burzą rudych
loków. Ostentacyjnie nachyliła się do wartowników. – Słyszałeś Sabo? Nie
chcą nas tutaj… – Powiedziała obrażonym głosem do przyjaciela.- Może powinniśmy
udać się do Shanksa, tam są chyba bardziej uprzejmi.- Wydęła z niezadowolenia
usta.
- Właściwie…
Szef potrzebuje każdego ochotnika, więc jeśli chcecie…- Powiedział jeden z
żołnierzy nachylając się bezczelnie do ukazanego biustu. Dziewczyna szybko
odepchnęła śliniącą się gębę z niesmakiem. Reszta wartowników również zwróciła
uwagę na dwa mocne argumenty przemawiające za tym, żeby jednak pozwolić im
przejść.
– Musicie
tylko oddać broń. – Powiedział następny nie widząc więcej przeszkód w
zatrzymywaniu obcych.
- Jasne!-
Nami wygięła się słodko i oddała swój zestaw sztyletów wyciągając je z różnych
części ciała, ku uciesze oczarowanych mężczyzn. Zatrzepotała rzęsami i
uśmiechnęła się niewinnie do widowni tego przedstawienia.- Prowadźcie do szefa!
Po
przeszukaniu reszty bandy, udali się w głąb obozu. Wrogowie otoczyli
wianuszkiem piękną Nami chcąc jej usługiwać. Idąca z tyłu trójka facetów
zazgrzytała zębami.
- Baby…-
Sabo wcisnął ze zdenerwowanie łapy w kieszenie.- Cycki rządzą tym światem.
-Spróbujcie
tylko tknąć moją księżniczkę zakute pały…- Sanji miał teraz taką sama minę jak
Ace.
Czarnowłosy
rozglądał się po obozie próbując niczego nie przegapić. Tak bardzo chciał już
odzyskać Luffiego. Każda komórka jego ciała cierpiała niewysłowione katusze
umierając z niepokoju. Bał się, że może przybyli za późno, albo że stało się
coś niedobrego. Miał złe przeczucia. Nie pocieszała go tez rozległość tego koczowiska.
Będą mieli mało czasu, żeby odnaleźć chłopaka. Shanks powiedział, że atak nie
będzie trwał długo. Ma on jedynie na chwilę odwrócić uwagę. Przy takim
rozkładzie sił nie mieli szans. Crocodile uzbierał sobie całkiem pokaźną grupę
sługusów. Ace postanowił trochę pomóc sytuacji i postarał się zdobyć jakieś
informacje.
- Często
rabujecie?- Zapytał jednego faceta, który ich prowadził. Reszta grupy spojrzała
na Piegowatego z zapytaniem, ale szybko udali obojętność, również lustrując
obóz.
- Często, a
coś taki interesowny?- Odwarknął goryl.
- Lubię
czasem bawić się mieczem…- Powiedział Piegowaty i nawet nie musiał udawać
swojej żądzy mordu. Jego rozmówce przeszedł dreszcz gdy zobaczył płomień w jego
oczach.
- Lubisz,
powiadasz…?- Odezwał się inny, mający na twarzy pełno blizn, który przysłuchał
się rozmowie.- Chyba niezłe sadystyczne ziółko nam się trafiło.- Zaśmaił się
harczaco.- Ja to samo. Tu będziesz miał wiele ku temu okazji. Zwłaszcza
niedługo.
- A jeńców
bierzecie?- Zapytał czarnowłosy bez ogródek, na co reszta musiała się bardzo
powstrzymać, żeby go nie uciszyć.
- Jasne.
Zawsze się jakiś trafi. Szefunio bardzo lubi brać zakładników. Ostatnio nawet
taki jeden się nawinął…
Wszyscy
nadstawili ucha, aż bolało. Trochę obawiali się słów przyjaciela, ale pozwolili
mu mówić dalej. Zwłaszcza, że przyniosło to nieoczekiwany efekt. Może nie będą
musieli biegać po obozowisku i szukać igły w stogu siana.
- Taki mały
grzdyl co się rzucał jak nie wiem co. Nieźle żeśmy się uśmiali, takie widowisko
odstawił.
To Luffy! Ace nie miał wątpliwości. Ręce mu
drżały. Musiał co rusz zaciskać je w pięści żeby się opanować.
- Taki
niebezpieczny? – Zapytał udając niewiedzę i uspokajając nerwy.
- Gdzie tam.
Nic nie mógł zrobić, tak go szef urządził. Trzyma go jako swoją zabawkę, przy
sobie… Ał!- Nie dokończył bo inny rozbójnik trzepnął go upominająco po głowie.
- Z dużo
paplasz. Zamknij się w końcu.- Warknął goryl na kolegę.
- To jakaś
tajemnica?- Zapytał ten co oberwał.
Więcej nikt
się nie odezwał. Przynajmniej zwęzili nieco swoje pole poszukiwań. Luffy
najwyraźniej był specjalnym jeńcem i nie powinno ich dziwić dlaczego. W podróży
Ace musiał wszystkim wytłumaczyć, jaka jest prawdziwa tożsamość chłopaka. O
dziwo, myślał, że reszta gorzej na to zareaguje. Nie spodziewał się wsparcia, a
tu do akcji przyłączyła się cała grupa. Podejrzewał jednak, że zrobili to
jedynie dlatego, że Shanks był zdecydowany interweniować. Mimo wszystko, wyczuł
pewien chłód w kierunku swojej osoby za ukrywanie tak ważnej informacji dla
siebie. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie potrafił to naprawić.
Nagle ich
oczom ukazał się pokaźny purpurowy namiot. Zwrócili uwagę na tkaniny, ponieważ
ten barwnik był bardzo drogi w tym regionie. Podejrzewali, że tam właśnie są
prowadzeni.. Rozbójnicy kazali im zostać na zewnątrz, a jeden wszedł do środka.
Czwórka
oszustów starała się nie patrzeć za bardzo nikomu w oczy. W końcu niedawno
zostali napadnięci w ich kryjówce. Ktoś mógłby ich rozpoznać, nawet jeśli walka
nie trwała długo. To by mogło bardzo skomplikować sytuację.
Pomysł na
spotkanie z Crocodailem miał na celu wykluczyć to, czy Luffy znajduje się razem
z nim, czy może przebywa gdzieś indziej. Zanim zostali poproszeni do środka,
Nami zagadywała resztę wrogich jednostek a chłopaki mogli chwilę poszeptać
między sobą.
- Ace,
przestań być taki niespokojny. Mam wrażenie, że zaraz wybuchniesz.- Wycedził
Sabo przez zęby. – I co to miało być to wcześniej?
- Robię co
mogę.- Odpowiedział Piegowaty, ale wątpił, czy się powstrzyma jeśli w tym
namiocie zobaczy chłopaka.
- To się
staraj bardziej. Jesteś tu tylko dlatego, że Shanks ci pozwolił.- Sanji
lustrował przeciwników oceniając zagrożenie.
Ace’a
zabolały te słowa. Zwykle nikt nie podważał jego pozycji i nie krytykował
postępowania. Zwłaszcza Sanji. Znów poczuł ciężar swojej winy. Trochę się
opanował. W sumie to przez niego teraz wszystko się tak potoczyło. Te słowa
trochę rozjaśniły mu umysł.
W końcu
zostali poproszeni do środka. Cała czwórka wstrzymała oddech przekraczając
piaskowy próg.
Namiot w
środku wydawał się znacznie mniejszy, niż na to wyglądało z zewnątrz. Efekt ten
mógł być spowodowany dodatkowymi materiałami rozwieszonymi na tkaninie namiotu,
zabezpieczając prawdopodobnie możliwość dojrzenia co się dzieje wewnątrz
po zmorku. Piasek w środku został przykryty przez złoto-czerwone dywany.
Pomieszczenie rozświetlała mała, naftowa lampka nadając złudnie ciepły efekt.
Dwóch ochroniarzy siedziało na skrzyniach po obu stronach wejścia, krzyżując
ręce na piersi. Wzrok przyjaciół szukał chwilę Luffiego, ale nie
znajdując go, skupił się na czymś innym. Na środku, na wielkim łożu z
baldachimem, na poduszkach, leżał na brzuchu mężczyzna obsługiwany przez dwie
kobiety. Jedna podawała mu trunek, druga masowała ramiona.
Jego twarz,
schowana za chmurą dymu z palącego się cygara, wyrażała zaciekawienie nowo
przybyłymi. Jego hak połyskiwał w świetle płomienia. Wszyscy przeciągnęli
wzrokiem po szkaradnej bliźnie, jednocześnie hamując obrzydzenie i złość.
To był
w końcu człowiek, który zlekceważył Shanksa i bezczelnie wkroczył na ich teren.
Mężczyzna
obracał w palcach kieliszek z trunkiem i przystawił go powoli do ust, ledwie
zanurzając je w płynie. Nie powitał ich żadnymi słowami tylko zaczął oceniać
wzrokiem.
- Chcemy się
przyłączyć do twojej bandy.- Powiedział pewnie Sabo.
- Dlaczego?-
Zapytał ich Crocodile mrużąc powieki i popijając wino.
Blondyn
zaczął go czarować jakąś historyjką, podczas gdy Ace zgrzytał zębami. Sanji
posyłał mu ostrzegawcze spojrzenia, ale nie działały. Piegowaty miał w głowie jedynie
to, żeby znaleźć Luffiego. Miał cichą nadzieję, że może tutaj właśnie on
będzie. Teraz mogą już tylko czekać na sygnał. Nie miał ochoty dłużej tracić
czasu.
Nim Sabo
skończył swoją wypowiedź, do namiotu wbiegł pewien mężczyzna, dysząc ciężko.
Wszyscy spojrzeli na niego pytająco. Czwórka przyjaciół wiedziała, jakie wieści
przynosi i spięli się, oczekując tych informacji.
- Szefie!
Jesteśmy atakowani!- Wysapał posłaniec chwytając się za kolana.- Jeszcze nie
wiemy kto, ale…
-
Interesujące…- Crocodil nieznacznie zmarszczył brwi. Najwyraźniej dziwiło go,
że ktokolwiek może go prowokować. Nie ukrywając rozdrażnienia wstał
niespiesznie odpychając brutalnie od siebie dziewczynę. Zarzucił na swoje barki
długi płaszcz zapominając o nowicjuszach.
- A my? –
zapytał niepewnie Sabo. Wszyscy czekali w napięciu.
- Oddajcie
im broń.- Powiedział Crocodile do swoich podwładnych.- Zobaczymy jacy są w
walce.- Uśmiechnął się do nich kpiąco i opuścił namiot w towarzystwie swoich
ochroniarzy.
Wszyscy
wytrzeszczyli oczy niedowierzając. Stwierdzili, że nie mógł nic lepszego
powiedzieć. Powstrzymali się od przeciągłego westchnienia ulgi i w ciszy
przyjmowali z powrotem swoje ostre zabawki. Zastanawiało ich to z jaką
łatwością się tu dostali. Teraz się nie dziwili, dlaczego w obozie jest tylu
ludzi. Najwyraźniej każdy miecz był chętnie widziany.
Gdy tylko
otrzymali broń z powrotem, spojrzeli po sobie wymownie i szybkimi ruchami
ogłuszyli przeciwników.
- Słodkich
snów.- Szepnęła ruda do osuwającego się przed nią na ziemię mężczyzny.
- W końcu!-
Ace wyskoczył na zewnątrz nie czekając na resztę. Zapanowało zamieszanie.
Ludzie wybiegali z różnych stron i gnali na skraj obozowiska,
szykując się do walki. Piegowaty nie miał czasu dłużej się temu przyglądać i
zastanawiać, jak Shanks atakuje wroga. Pospiesznie wbiegał do pobliskich
namiotów, szukając Luffiego. Jego przyjaciele również się rozbiegli korzystając
z chaosu.
Ace nie
wiedział ile to mogło trwać, ale miał wrażenie, że wieki. Wpadał na ludzi i
potykał się o własne nogi. Jak szalony biegał od namiotu do
namiotu coraz bardziej się denerwując i tracąc nadzieję. Do tego zaczął
wzbudzać podejrzenia swoim zachowaniem. Miał ochotę krzyczeć imię Luffiego.
Najgorsze było to, że nie mogli dać sobie znać, jeśli ktoś znalazłbychłopaka.
Mogłoby to odwrócić uwagę od walki. Niepokoiły go również hałasy dobiegające z
różnych stron i woń spalenizny. Niebo nieznacznie się rozjaśniło po jednaj
części obozu. Podejrzewał, że Shanks rozniecił ogień.
Biegnąc, coś
zwróciło jego uwagę. Miedzy palmami zobaczył więźnia, przywiązenego za ręce i
rozwieszonego pomiędzy pniami drzew. Widok nie był za ciekawy. Jeniec miał
skatowane ciało. Ace przeklnął się, że akurat musiał go znaleść w takim
momencie. Przecież nie zostawi człowieka na pastwę tych świrów. Wyrzucając
sobie w duchu skręcił i ruszył w jego kierunku. Gdy tylko to zrobił
i przyjrzał się bardziej, całym jego ciałem wstrząsnął lęk.
To był
Luffy. Teraz go poznał. Ledwie mógł uwierzyć, że to co widzi jest prawdą.
Zmroziło go, gdy uświadomił sobie w jakim jest stanie. Mimo wszystko cały czas
miał nadzieję, że chłopaka będą traktowali dobrze ze względu na to, kim jest.
Najwyraźneij bardzo się pomylił. Wściekłość prawie go rozsadziła. Był nią tak
przepełniony, że nawet nie wiedział jak pokonał dwóch strażników siedzących
przy półprzytomnym jeńcu. Gdy wyjął nóż z gardła przeciwnika, padł na kolana
przed czarnowłosym i bał się go dotknąć, bojąc się, że sprawi mu ból.
- Oi, Luffy!
Słyszysz mnie?!- Zapytał w panice oglądając w przerażeniu jego rany i nie
wiedząc co najpierw robić.
Chłopak
ledwie zauważalnie uniósł głowę. Otworzył jedno oko. Drugie miał zapuchnięte i
zaklejone zakrzepłą krwią. Na jego rękach i plecach widniały krwawe ślady od
ciętych ranach. Do tego jego usta były spierzchnięte, co oznaczało, że również
został pozbawiony wody.
Chłopak
ożywił się gdy zobaczył jego twarz. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł bo
suchość w gardle mu to uniemożliwiła. Tak szybko jak zyskał świadomość, zaraz
potem ją stracił.
Ace bez
zastanawiania się dłużej, odciął szybko krępujące go liny i chwycił w ramiona
bezwładne ciało. Wiedział, że musi go jak najszybciej stąd zabrać i opatrzyć,
jeśli chce go jeszcze mieć żywego.
Gdy go
przytrzymał delikatnie, na piasku przed nim wrósł cień. Osoba za nim stojąca
uniosła nad jego głowę ostry sztylet. Ace wiedział, że nie zdąży zrobić uniku.
Nim podjął jakąkolwiek decyzję, ktoś powstrzymał napastnika. Obrócił się w
panice próbując rozpoznać osoby.
Nico Robin,
rozmasowując sobie rękę, stała nprzeciw Nami i uśmiechała się krzywo. Obie
kobiety wyglądały przerażająco na tle rosnących płomieni, które zajmowały nowe
namioty. Rudowłosa sprawiałą wrażenie jakby była rozgniewanym
tygrysem pragnący rozszarpać swoją ofiarę. W dłoni trzymała linę zakończoną
ostrym ostrzem i obracała nią w powietrzu. Jej przeciwniczka chłodno wyrażała
swoją wściekłość na zablokowanie jej wczesniejszego ataku.
- Ja się nią
zajmę.- Powiedziała Nami mierząc się z czarnowłosą na spojrzenia.- Zabieraj
stąd chłopaka.
Piegowaty
nie musiał dłużej się zastanawiać. Chwycił Luffiego i zarzucił sobie na plecy.
Nie odwracając się za siebie, biegł wypatrując jakiegoś konia. Starał się nie
myśleć o ciężkim stanie rannego. Coraz więcej ludzi uciekało od ognia.
Rozprzestrzeniał się bardzo szybko, tak jak i gryzący płuca dym. Ace się zgubił
i nie wiedział jaki kierunek obrać.
Nagle,
milimetry od jego gardła, śmignęło ostrze. W ostatniej chwili zrobił unik,
ledwo utrzymując równowagę, by nie upaść na plecy. Cofając się gwałtownie,
podparł się ściany namiotu. Kaszląc próbował ocenić gdzie znajduje się
przeciwnik. Dymu było coraz więcej. Wiatr brutalnie wiał mu w twarz. Zabaczył
kilku wrogów wyłaniających się z czarnej mgły. Ace wiedział, że nie ma szans, a
tym bardziej z Luffym na plecach. Jego broń została pod palmami. Nie miał dokąd
uciekać. Materiał namiotów uniemożliwił mu wycofywanie się.
Gdy oceniał
beznadziejność sytuacji, z opresji wybawili go przyjaciele z Shanksem na czele
wjeżdżając do obozu na wierzchowcach. Pojawili się nagle i rozprawili z
rozbójnikami. Rudowłosy zeskoczył ze swojego konia i podał lejce Ace’owi.
- Jedźcie do
kryjówki na północy. Tak jak się umawialiśmy.- Powiedział i wyciągnął miecz.
Nie patrząc na nich, ruszył z powrotem chroniąc plecy swoich towarzyszy.-
Ruszaj!- Krzyknął jeszcze odpierając ataki wroga.
Piegowaty
szybko przerzucił Luffiego przez siodło i wskoczył na wierzchowca.
Krzyknął jeszcze podziękowania w kierunku Shanksa ale podejrzewał, że zostały
one zagłuszone przez szczęk mieczy i krzyki z rozkazem wycofywania
się. Wbił mocno nogi w boki zwierzęcia i ruszył, nie zważając nawet
na tratowanych ludzi. W końcu udało mu się uwolnić od dymu i wyjechać z
obozowiska. Utonął w czerni nocy. Prawie zachłysnął się czystym
powietrzem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz