sobota, 13 czerwca 2015

Przypadek czy przeznaczenie? 1



Tytuł: Przypadek, czy przeznaczenie?
Anime/Manga: One piece
Status: zakończone
Gatunek: yaoi, romans
Liczba rozdziałów:18
Pairing: ZoroxSanji, ZoroxTashigi, SanjixAce, MarcoxAce
Postacie: Zoro, Sanji, Ace, Tashigi, Zeff w postaci kota xD i wiele innych postaci z One piece;D długo by wymieniać.
Uwagi: 18+


     Blondyn otarł pot z czoła. Okropnie się dzisiaj napracował. W weekend zawsze był większy ruch, ale dzisiaj to już była przesada. Nie miał wyboru bo nie stać go było na zatrudnienie dodatkowego pracownika, a popularność restauracji najwyraźniej rosła z każdym miesiącem tak jak cholerny czynsz. Dziś miał po dziurki w nosie zmywania tych garów. Dobrze, że jutro miał dzień wolny. Chociaż mógł sobie je robić kiedy chciał. W końcu to jego knajpa. Gdyby tylko fundusze na to pozwalały. Usiadł na jednym z krzeseł i odpalił papierosa. Wolał sobie nie przypominać jak ciężko mu było doprowadzić tą ruderę do takiego stanu.
Za oknem lało jak z cebra. Słychać było grzmoty i wiatr nieprzyjemnie gwiżdżacy w kątach.
     - Oczywiście nie mam parasola…- Westchnął Sanji, zdając sobie sprawę, że i tak gówno by to dało.
     Był uziemiony. No chyba, że zachciałoby mu się dreptać dwadzieścia kilometrów do domu. Ostatni pociąg już mu odjechał i mógł się zdać jedynie na własne nogi lub czekać do rana śpiąc na deskach. Westchnął drugi raz. Przynajmniej zastała mu do zmycia jeszcze podłoga.
     Nagle wielka błyskawica przeszyła niebo. W restauracji było ciemno więc błysk rozświetlił wszystko wokół. W tym momencie wielka czarna sylwetka odznaczyła się na szybie. Sanji spadł z krzesła, przerażony upiornym widokiem, rodem z horroru. Spojrzał na właściciela ogromnego cielska i wykluczył zjawisko paranormalne. Uspokajał bijące serce.
     - Jezu…- zganił się w myślach za tchórzostwo. – Zawału można dostać.
     Przyjrzał się delikwentowi. Tamten nie mógł go dostrzec, w lokalu było za ciemno. Podszedł do szyby. Stwierdził ze zdziwieniem, że koleś ma zielone włosy. Naprawdę nie mógł pojąć tej dziwnej mody na farbowanie. Gość oparty był czołem i rękami o szybę restauracji. Stał tak w bezruchu i moknął, zdając się chyba mieć jakiś problem ze sobą.
     Blondyn postanowił go zignorować, ale obawiał się też, że to może być jakiś włamywacz. W tej okolicy dużo się takich kręciło. Tylko po co miałby się tu wkradać? Mimo, że knajpa dobrze prosperowała, to nie było tutaj właściwie nic wartościowego na pierwszy rzut oka.
Przyglądał mu się, paląc papierosa. Zrobiło mu się nawet go żal i zastanawiał się czy go przypadkiem nie wpuścić. Wtem do jego uszu zaczął dochodzić dziwny dźwięk… Wytężył słuch. Tak jakby skrzypienie…? Rozglądał się po pomieszczeniu. Miał utrudnione zadanie bo deszcz bębnił o dach. Wsłuchiwał się w te odgłosy i nagle go olśniło.
     Temu gościowi tak głośno burczało w brzuchu! Musiał posłuchać jeszcze chwilę, żeby się upewnić. Przecież to niemożliwe, żeby ktoś wydawał takie odgłosy! Sumienie zaczynało go ruszać i poważniej zastanawiał się nad aktem miłosierdzia.
Przełamał się i wstał.
     - Ech… mam za miękkie serce…- Westchnął i otworzył drzwi.
     Zielonowłosy o mało nie przewrócił się z zaskoczenia, gdy dzwoneczek za futryną brzdęknął cicho..
     - Wchodzisz? - Zaprosił go do środka Sanji, nie czekając na odpowiedź. Wrócił do środka i wskoczył za ladę. Nie zostawi przecież na pastwie losu tak głodnego człowieka. Uruchomił kuchenkę i zastanawiał się, z czego uszykować posiłek.
     Gość wszedł do środka. Był tak mokry, że stróżki wody lały się na posadzkę. Ściągnął przemokniętą kurtkę i powiesił na jednym z krzeseł. Nieśmiało podszedł do lady i usiadł na wysokim krześle. Przejechał ręką po wilgotnych włosach i rozglądał po pomieszczeniu.
     Sanji szybko wrzucił pokrojone składniki na patelnie i zaczął je smażyć. Cudowny zapach unosił się w powietrzu. Zielonowłosemu przełknął nadmiar zgromadzonej śliny. Nie odzywali się do siebie, a ciszę przerywał odgłos skwierczącego oleju. Blondyn kończył przygotowywać posiłek. Wysypał jedzenie na talerz i podłożył głodnemu pod nos. Tamten bez słowa zaczął pałaszować danie.
     -  Nie tak szybko, bo się zakrztusisz - Śmiał się Sanji widząc apetyt gościa. Przyjrzał mu się uważniej. Miał krótkie, roztrzepane włosy. W lewym uchu wisiały trzy złote kolczyki. Jego twarz… cóż, stwierdził, że jest bardzo przystojna. Zauważył, że koleś jest nieźle wysportowany. No i miał wilczy apetyt. Uszy mu się trzęsły jakby miał orgazm spożywczy. O mało ni wybuchnął śmiechem.
     Zielonowłosy nagle zatrzymał się w połowie zjedzonego posiłku i spojrzał na blondyna. Sanjiego, aż przeszły ciarki od tych intensywnych tęczówek. Spodobały mu się jego oczy. Miały barwę bardzo ciemnej zieleni.
     - Nie mam pieniędzy - Powiedział z pełną buzią, wyglądając na skruszonego.
     - Wiem. Jedz. Na koszt firmy - Blondyn oparł się przed nim na łokciach. Podziwiał cudowne rysy przybyłego. Rzadko kiedy ktoś mu się tak podobał na pierwszy rzut oka. Jedzenie znikneło w oka mgnieniu. Zielonowłosy położył się na blacie, zaciskając drżące palce na widelcu.
     - Wszystko w porządku? – Zapytał, obserwując go Sanji.
     - To było pyszne…- Wymruczał gość.
     - Hah!- Zaśmiał się blondyn - Jestem Sanji. Sanji Black - Wyciągnął do niego rękę.
     - Roronoa Zoro.- Podał mu swoją i uścisnęli się serdecznie - Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali? – Zapytał nagle, mając takie dziwne wrażenie, że wydaje mu się znajomy.
     - Nie przypominam sobie…- Zastanowił się blondyn. Pamiętałby raczej taką pociągającą twarz – Może w innym życiu? - Zaśmiał się ze swojej wizji.
     - Może…- Uśmiechnął się też Zoro. – Mogę coś zrobić? - Rozejrzał się po pomieszczeniu – W zmian za ten pyszny posiłek.
     Nie dość, że mi się podoba, to do tego jest naprawdę sympatyczny… Sanji musiał się przywrócić do porządku. Jego myśli zaczęły za bardzo galopować w niebezpiecznym kierunku. Chyba samotność dawała mu się we znaki.
     - Jeśli chcesz, to możesz pomóc mi zmyć podłogę - Postanowił go wykorzystać, skoro jest taki chętny.
     - Okej - Po dostaniu wiaderka z mopem zaczął zasuwać w tę i z powrotem, nie omijając żadnego kąta.
     Sanji zmył resztę naczyń i dalej obserwował gościa. Usiadł na blacie i odpalił papierosa, przyglądając się jego pracy.
     - Palisz w restauracji? - Zdziwił się Zoro - Szef nie byłby wkurzony, gdyby to widział?
     - Uwierz mi, nie ma nic przeciwko - Uśmiechnął się i zaciągnął się dymem – Chcesz też?- Wyciągnął do niego paczkę.
     - Nie, dzięki - Odmówił, zmywając dalej - Nie palę.
     Po skończonej robocie usiedli razem przy jednym ze stolików.
     - Gdzie mieszkasz? Może cię podrzucić? Niedaleko mam samochód - Zaproponował Zoro.
     Sanji spojrzał za okno. Deszcz dalej padał a gromy co jakiś czas przeszywały niebo.
     - Serio...? - Odparł zakłopotany, zastanawiając się poważnie nad propozycją.
     - To żaden problem. Gdzie mieszkasz?
     - W centrum... Kawałek stąd jest.
     - Ja też jadę w tamtą stronę - Zoro wstał i zaczął zakładać kurtkę.
     - Ekstra - Stwierdził, że jednak opłacało się być miłosiernym.
     Szybko zamknęli restaurację i pobiegli do auta. Jakie było zdziwienie Sanjiego, gdy się okazało, że to nie byle jaki samochód, a starszy model forda mustanga - convertible. W Japonii były dość niecodziennym widokiem. I ten koleś nie miał kasy?! Zastanawiał się nad tym, gdy wsiadał do pojazdu.
     - Zajebiste auto - Sanji rozglądał się z zachwytem po wnętrzu, ciesząc się, że nie będzie musiał moknąć.
     - Dzięki – Uśmiechnął się Zoro i odpalił silnik. Maszyna przyjemnie zamruczała.
     - Świetne… - Zachwycał się tym dźwiękiem. – Prawdziwe cudo.
     - Będziesz musiał mnie pokierować - Powiedział Zoro i ruszyli.
     Przejażdżka nie trwała długo. Zielonowłosy tak gazował, że blondynowi serce stawało na każdym zakręcie z podekscytowania. Niezły z niego był rajdowiec. Nim się obejrzeli, byli na miejscu. Podziękował Zoro, gdy podjechał pod jego klatkę schodową.
     - Nie ma sprawy - Patrzył na niego i podejrzanie przejechał wzrokiem po jego sylwetce.
     Sanjiemu zrobiło się gorąco z wrażenia. Dawno nie czuł się tak skrępowany.
     - Wpadaj czasem do restauracji - Zaproponowało, nie chciał tracić takiej znajomości.
     - Z przyjemnością.
     Pożegnali się niespiesznie i Sanji szybko pognał pod drzwi. Gdy znalazł się w środku, wbiegł po schodach na szóste piętro i wszedł do swojego mieszkania. Usiadł na podłodze i chwycił się za serce.
     - Łał…- Nie mógł uwierzyć, że ktoś zrobił na nim takie wrażenie. Miał nadzieję, że jeszcze się spotkają. Nawet nie przypuszczał że będzie aż tak na to liczył.

***

     Niestety Zoro nie odwiedził go przez cały tydzień. Cudowne spotkanie zaczęło się zacierać w umyśle Sanjiego. Właściwie zaczął się ganić za własną głupotę. Przecież ten koleś wcale nie musiał być kimś, kto by się zainteresował innym facetem. To, że zaproponował, że wróci, odwiózł i pochwalił posiłek nie znaczy, że zaraz kogoś podrywa. Pomimo wszystko, był zawiedziony. Już trochę minęło odkąd zakończył swój stary związek i nie mógł jakoś spotkać kogoś odpowiedniego, by wypełnił mu ziejącą w sercu pustkę. Ciężko mu było zapomnieć, jak bardzo miał wtedy złamane serce.
     Dziś miał dzień wolny, więc postanowił wybrać się na zakupy i trochę zaszaleć.
     Założył marynarkę, krawat, wyjściowe buty i wyszedł z domu. Odkąd pamiętał, lubił się nosić elegancko. Po za tym dres zakładał tylko do porannego biegania. Dbał o siebie, nie to co wiele innych samotnych facetów. Mieszkanie miał blisko centrum handlowego i ryneczku, gdzie mógł dostać każdy towar. Miał w planach wypróbować również nowe danie, dlatego czekały go również zakupy w ukochanym spożywczym.
     Całe popołudnie spędził przymierzając koszule i spodnie. Większość miał już starych i przetartych w niektórych miejscach więc stwierdził, że nadszedł czas zmianę garderoby. Przez to, że miał więcej klientów, mógł sobie pozwolić na trochę więcej. Na samym końcu przyszedł czas na artykuły spożywcze. Gdy miał okazję, często tam zaglądał, ponieważ mieli najlepszy towar w okolicy. W porównaniu do innych rzeczy, na tym nie oszczędzał. Obsługa sklepu już go tam znała i zawsze ciepło witała. Śliczna ekspedientka zapakowała jego zakupy i życzyła miłego dnia. Odpowiedział jej tym samym i ruszył w kierunku domu pogwizdując z radości na udany dzień.
     Słońce zachodziło. Odpalił papierosa i zaciągnął zbawiennym dymem. Uwielbiał smak tytoniu. Często odwracał jego uwagę od zagmatwanych, wieczornych, melancholijnych myśli.
     Idąc ulicą nagle coś przykuło jego uwagę. Czarny okurzony, amerykański samochód. Miał trochę oryginalne rysy dlatego zawiesił na nim wzrok. Stał sobie cicho na poboczu. Nie dojrzał jeszcze marki, gdy za kierownicą mignęło mu coś zielonego. Czyżby… pomyślał i dopiero teraz zauważył, że to te samo auto. Stanął jak wryty. W świetle dnia wyglądał zupełnie inaczej. Zastanawiał się czy podejść. Stwierdził, że tylko się przywita i pójdzie dalej. Serce zaczęło mu szybciej bić, gdy podszedł do szyby. Pochylił się do okna od strony pasażera i uśmiechnął.
     Na siedzeniu kierowcy Zoro sobie smacznie drzemał. Sanji zastanawiał się, co ma zrobić. Obudzić go? Znów zachwycił się idealnym profilem mężczyzny. Jego linia szyi była doskonała. Kiedy ostatnio zwracał u kogoś na takie szczegóły? Po niedogolonej brodzie zielonowłosego ściekała stróżka śliny. Gość głośno chrapał i ręce miał założone na piersi. Iście uroczy widok.
     Czemu śpi w samochodzie? Zastanawiał się Sanji. Iść dalej, czy go jednak zaczepić? Stał tak chwilę, patrząc to w niebo, to na samochód. W końcu stwierdził, że nie zaszkodzi się przywitać. Zdobył się na odwagę i zapukał w szybę, bojąc się, że drugiej takiej okazji może nie być.
     Zoro momentalnie się przebudził i spojrzał niewyraźnie na źródło hałasu.
     - Hej! Przysnęło się za kierownicą?- Zapytał trochę zdenerwowany Sanji.
     Zielonowłosy go poznał i uchylił okno, przecierając oczy. Rozejrzał się nerwowo dookoła.
     - Która godzina? - Zapytał szybko.
     - Już po 18, a co? - Naprawdę ten koleś go zniewalał. Nawet jak był w takim stanie.
     - Cholera! - Zaklął Zoro i uderzył w kierownicę. Mina mu zrzedła.
     - Jakieś kłopoty? – Sanji zaciągnął się dymem i obserwował kolegę.
     - Nie ważne…- Nagle w samochodzie rozległ się odgłos skręcanych wnętrzności.
     Sanji roześmiał się. Niesamowite, że ktoś potrafił wydawać takie dźwięki. No chyba, że jego kumpel Luffy.
     - Akurat szedłem do domu robić kolację. Może wpadniesz? - Zaproponował - Muszę wypróbować nowy przepis. Starczy na nas dwóch.
     - Nie chcę zawracać ci głowy - Znów odezwał się jego brzuch. Mężczyzna poczerwieniał ze wstydu.
     - Ktoś tu ma inne zdanie - Uśmiechał się blondyn. Otworzył nagle drzwi jego auta i wsiadł - Daj spokój, żaden problem. Mieszkam dwie przecznice stąd. Jedź.
     Zoro nic nie zrobił. Patrzył tępo przed siebie.
     - No nie wygłupiaj się. Będziesz jeszcze marudził? - Zapytał, nie kryjąc się z rozbawieniem.
     Nastała chwila ciszy. Sanji zastanawiał się, czy nie powinien zostawić go jednak w spokoju. Mógł być zbyt nachalny.
     - Ruszasz czy nie? - Spróbował ostatni raz.
     - Nawet jakbym chciał, to nie mogę…- Powiedział Zoro, nie patrząc mu w oczy.
     - Dlaczego?
     - Bo nie mam paliwa.
     Sanjiego zamurowało. Okej, tego się nie spodziewał. Najwyraźniej koleś miał problemy finansowe. Do myślenia dało mu też to, że spał w aucie.
     - Nie możesz znaleźć pracy? - Zapytał blondyn, łącząc fakty.
     - Tak.
     - Masz przynajmniej gdzie mieszkać?
     - Nie, nie mam, zadowolony? - Odpowiedział już trochę rozdrażniony.
     Sanji pomyślał, że sytuacja nie wygląda ciekawie. Z jednaj jednak strony bardzo chciał mu pomóc. Nie wiedział czemu. Przecież zupełnie go nie znał.
     - W dwa tygodnie rozniosłem swoje CV, wszędzie gdzie się dało. Jak na razie odezwała się jedna osoba, a ja to spierdoliłem, bo przespałem godzinę rozmowy kwalifikacyjnej.
     - Beznadziejnie.
     - Wiem.
     Nastała cisza. Blondyn zastanawiał się nad tym, co usłyszał.
     - Moja propozycja kolacji jest dalej aktualna.
     - Nie potrzebuje litości, ok?! - Zdenerwował się Zoro.
     - To nie jest litość, tylko przyjacielska propozycja - Rozumiał jego sytuację. Sam przecież kiedyś też przechodził gorsze chwile.
     Znów odezwało się burczenie brzucha. Zielonowłosy był sobą zażenowany. Sanji otworzył drzwi i wyszedł z samochodu. Pochylił się jeszcze do okna.
     - Idziesz czy nie?
     Ruszył w kierunku swojego domu. Myślał już, że Zoro za nim nie pójdzie, ale dosłyszał odgłos zamykanych drzwi. W głębi siebie się uradował. Zielonowłosy go dogonił i razem trafili przed dom Sanjiego.

     - Mieszkasz sam? – Zapytał Zoro, rozglądając niespokojnie.
     - Tak, bo co? - Powiedział przekręcając kluczyk w drzwiach.
     - Tak tylko pytam.
     Sanji mieszkał w wysokim wieżowcu na szóstym piętrze. Wchodząc do mieszkania od razu rzucało się w oczy, że jest znacznie większe od standardowych japońskich klitek. Po minięciu niewielkiego przedsionka w którym zostawiało się obuwie, wchodziło się do salonu, w którym mieściła się kanapa, stolik do kawy i telewizor. Salon był połączony z kuchnią, która się mieściła po lewej stronie. Oddzielał je od siebie jedynie barowy blat. Jeszcze bardziej na lewo znajdował się nieduży balkonik, a naprzeciwko wejścia były trzy pary drzwi.
     - Rozgość się - Powiedział Sanji zdejmując marynarkę i rzucając pakunki na blat kuchenny.
     Mieszkanie było zadbane i ekonomicznie urządzone. Wszystkiego było wystarczająco, bez zbędnych gratów.
     Blondyn od razu zabrał się do gotowania. Starał się nie patrzeć na gościa za często. Był strasznie podekscytowany. Trochę jednak martwiło go to, co Zoro o sobie powiedział. Ciekawiło go, czy od zawsze mieszkał w Tokio, czy dopiero co się sprowadził. Nowym przybyszom ciężko było znaleźć pracę.
     Zielonowłosy usiadł na kanapie i obserwował kucharza. Sanji czuł jego wzrok na swoich plecach i przechodziły go od niego ciarki. Przepis nie był skomplikowany i w 30 minut danie już było gotowe. Rozłożył je starannie na talerzach przystrajając dodatkowo zieleniną. Postawił jedzenie przed gościem i sam rozsiadł się na fotelu. Pomimo, że to było nowe danie, wiedział, że przyrządził je dobrze i smacznie.
     Zoro bez zastanowienia chwycił widelec i zaczął jeść. W milczeniu skończyli swoje porcje.
     - To było świetne - Powiedział wyciągając się na kanapie.
     - Głodny wszystko pochwali - Zaśmiał się Sanji.
     - Mówię serio. Nigdzie tak dobrze nie jadłem.
     Sanji się zarumienił. Opanuj się chłopie! Karcił sam siebie.
     - Dziękuję - Powiedział Zoro.
     - Nie ma sprawy.
     Siedzieli tak chwilę, wwiercając wzrok w blat stołu.
     - Nie jesteś stąd, prawda? - Zapytał kucharz.
     - Nie, przyjechałem dwa tygodnie temu z innego miasta.
     - W pogoni za karierą?
     - Za czymś nowym.
     - Tokio nie jest łaskawe dla przyjezdnych.
     - Zauważyłem. Ty tutejszy?
     - Od urodzenia.
     - Całkiem nieźle się urządziłeś.
     - Mieszkanie po rodzicach.
     - A oni gdzie?
     - Już nie na tym świecie.
     - Wybacz…- Speszył się Zoro.
     - Spoko. Miałem trzy lata.
     Znowu zapadła cisza.
     - Będę leciał - Zielonowłosy gwałtownie wstał - Nie powinienem nadużywać gościnności - Ruszył w kierunku drzwi.
     Sanji czuł, że nie chce, by tamten wychodził. Chciał go zatrzymać. Nie wiedział, czemu tak bardzo mu na tym zależy. Chwycił go za ramię. Do głowy wpadł mu szalony pomysł, którego nie zdążył przemyśleć.
     - Czekaj! - Zoro spojrzał na niego. Sanjiemu przez chwilę zabrakło słów. Szybko się opanował i kontynuował - Wiesz… jeślibyś chciał… mam wolny pokój…- Widząc minę tamtego, szybko dodał - Oczywiście nie za darmo!  Mam ostatnio dużo roboty w restauracji… mógłbyś mi pomagać po pracy…i  ogólnie chciałem szukać współlokatora - Ca ja wyprawiam?!
     Kucharz zastanawiał się nad tym, co powiedział. Zaprasza do domu obcego faceta! Do tego takiego, którego najchętniej by przeleciał.
     Zoro nie wiedział, co ma powiedzieć.
     - Czemu mi pomagasz? - Zapytał.
     - Wydajesz się w porządku - Zarumienił się Sanji i odwrócił wzrok. Tak, w porządku. Może być seryjnym mordercą, albo złodziejem. Przecież gówno o nim wiem.
     - Jesteś pewny?- Zoro nie był przekonany, ale widać było, że zastanawia się nad propozycją. Najwyraźniej nie miał za wiele opcji.
     - Pewnie.
     - Nie przeszkadzałoby ci to?
     - Nie. Spójrz, to by był twój pokój - Wskazał na jedne z drzwi i zaprosił do środka. – Mógłbyś być do czasu, aż nie znajdziesz sobie pracy, a potem byśmy się jakoś dogadali.
     - Sam nie wiem… Nie chcę ci siedzieć na głowie - Rozglądał się ciekawie po pomieszczeniu.
     - Już mówiłem. Żaden problem, a pomoc mi się w restauracji przyda.
     Sanji czekał w napięciu. Co ma być to będzie. Obym nie pożałował. Pomyślał.
     - Zgoda.- Powiedział Zoro po dłuższej chwili, starając się ukryć uśmiech.
     Blondyn miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi. Zielonowłosy poszedł do samochodu po swoje rzeczy. W tym czasie Sanji rozłożył materac, układając go w nieużywanym wcześniej pokoju. Czasem spali u niego jego znajomi, dlatego miał go w zapasie. W pomieszczeniu mieściło się jeszcze niewielkie biurko i komoda. Teraz dopiero zaczął się stresować sytuacją. Nie wiedział, czy powinien żałować swojej decyzji. Czy naprawdę zrobił to tylko i wyłącznie dlatego, że koleś mu się tak podobał?
     Zoro wrócił z niewielkim plecakiem i długim, czarnym pokrowcem. Kucharz nie potrafił zgadnąć, co może być w środku.
     - Mogę skorzystać z łazienki? - Zapytał Zoro.- Stęskniłem się za domowym prysznicem.
     - Jasne, jest tutaj – Pokazał mu drzwi po lewej od jego pokoju.
     - Dzięki - I zniknął za nimi. Po chwili było słychać szum kapiącej wody.
     Spokojnie… on tylko bierze prysznic… tylko bierze prysznic… Myślał gorączkowo. Jego świadomość wciąż próbowała sobie wyobrazić, co jest za drzwiami. Próbował się czymś zająć. Włączył telewizor, ale mało co do niego docierało. Gdy Zoro wyszedł z łazienki, całym sobą powstrzymał się, żeby się nie obejrzeć.
     Nagle zadzwonił telefon. Sanji słysząc znajomą melodyjkę, sięgnął do kieszeni i odebrał.
     - Halo?
     - Hejoooo! Wbijaj do Sunn’iego!- Krzyknął ktoś po drugiej stronie.
     - Witaj moja piękna! – Ucieszył się Sanji - Już wszyscy są?
     - Tak, i czekają na ciebie. Pośpiesz się! Luffy zaczyna wariować i ledwo go ogarniamy.
     - Postaram się być jak najszybciej - Blondyn spojrzał na Zoro, który mu się przyglądał. Miał na biodrach tylko ręcznik. Sanji przełknął ślinę - Hej, Nami… a mogę wziąć kogoś ze sobą?
     - Och... Jasne! To czekamy!
     Rozłączył się.
     - Jakaś impreza? - Zapytał zielonowłosy.
     - Chcesz iść? Będą moi znajomi - Odwrócił wzrok. Boże… Jakie on ma ciało! Nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. To niemożliwe mieć tak dobrze zbudowany każdy mięsień. Po prostu niemożliwe. Koleś musi codziennie ćwiczyć. Ja przy nim wyglądam jak chucherko!
     - Czemu nie. Chętnie poznam tutejsze knajpy.
     - Ok. Piętnaście minut i bądź gotowy - Poszedł do swojego pokoju. Otrząsnął głowę ze zbereźnych myśli. Przebrał spodnie na czarne rurki i ciemno niebieską koszulę. Krawat zostawił. Był podekscytowany, że idzie tam z Zoro. Może wybada, co kręci takiego typa. Patrząc na niego nie potrafił stwierdzić, czy woli dziewczyny czy facetów. Obawiał się jednak, że jednak to pierwsze.
     Gdy wyszedł z pokoju, Zoro już siedział na kanapie. Miał na sobie luźne jeansy i białą koszulkę. Jego mięśnie lekko zarysowywały się na białym materiale. Sanjiemu zaschło w gardle.
     - Idziemy? - Zapytał zielonowłosy.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz