sobota, 13 czerwca 2015

Przypadek czy przeznaczenie? 16



      Sanji gdy wrócił do domu to nikogo nie zastał prócz kota. W sumie było już późno. Pomyślał, że Zoro już musiał wyjść. Ściskając  pudełeczko zaniósł je do pokoju. Uśmiechnął się do siebie. Długo myślał nad prezentem za te zawody dla tego glona i w końcu stwierdził, że jak nie ma pomysłu to nic mu nie kupi, tylko zrobi coś do jedzenia. Dopiero dzisiaj go olśniło. Nie wiedział nawet dokładnie dlaczego to, ale miał przeczucie, że mu się spodoba.Schował pakunek do szafy. Miał nadzieję, że będzie w porządku. Jutro pewnie mu go da, bo dzisiaj wróci zmęczony z imprezy. On też już powinien wychodzić, więc nasypał tylko żarcie kotu i wyszedł z domu. Myślał jaka będzie reakcja na jego podarunek.
     Szedł bez pośpiechu, rozkoszując się zachodzącym słońcem. Wdychał do płuc gorzką nikotynę i rozmyślał nad ich związkiem. Był szczęśliwy. Nigdy nie czuł się tak spokojnie, pomimo tych wszystkich wspólnych kłótni. Z Ace’m zawsze była jedna wielka niewiadoma. Miało to też swój urok, ale teraz wiedział, że nie tego mu było trzeba.
     Spojrzał na swoją rękę. Wróciła już do sprawności i mógł pracować w restauracji. W międzyczasie znalazł pracownika na zmywak. Coby był bardzo pracowitym i uczciwym chłopakiem. Pozwalał mu czasem nawet coś zamieszać w garnku czy na patelni, ale nic więcej. Nie pozwalała mu na to jego duma. Czuł się w niej jak Bóg gdy tworzył świat w siedem dni. Każde danie było małym cudem. Pełnym smaku, cudownym podniebiennym doznaniem.
     Odkąd był Zoro, tym bardziej to uwielbiał. Miał kogoś dla kogo mógł to robić. Strapił się lekko. Kiepskie nastroje zielonowłosego nie dawały mu spokoju. Zwłaszcza, że utrzymywały się jakiś tydzień.
     Idąc sobie beztrosko do Frankiego coś przykuło jego uwagę.
     Najpierw to usłyszał. Kobiecy płacz. Jego sensory wykrywania nastawiły się na maksimum. Potem zobaczył dziewczynę siedzącą do niego tyłem w jakiejś kawiarni na wolnym powietrzu. Miał wrażenie, że gdzieś już ją widział.
     Zamarł, gdy ją rozpoznał.
     Tashigi płakała jak małe dziecko. Wycierając łzy rękoma z twarzy i nie przejmując się, że widzą to wszyscy przechodnie. Jej okulary leżały na stoliku.
     Zastanawiał się czy podejść. Nie przepadał za nią, ale płaczącej kobiety nie mógł zignorować. Zastanawiał się co ona tutaj robi. Czy nie mieli być teraz wszyscy razem? W końcu ciekawość i litość wzięły górę.
     - Co się stało?- Zapytał z prawdziwą troską. Dziewczyna spojrzała na niego mokrymi oczami.
     - Sanji…?- Łzy nie przestawały płynąć.
     - Czemu tutaj jesteś? Nie mieliście iść…
     - On mnie nie chce… - Schowała twarz w dłonie - Zoro mnie nie chce…
Sanjiego zamurowało. Nie mylił się. Dziewczyna coś czuła do tej algi. I najwyraźniej to nie było jakieś tam zauroczenie.
     - Tak ci… powiedział? - Nie wiedział jak ją pocieszyć. Zwłaszcza, że to on był głównym powodem jej płaczu.
     - Powiedział, że nic do mnie nie czuje… - Wyciągnęła w końcu chusteczkę i wytarła nos.
Sanji nie wiedział co jej powiedzieć. Zrobiło mu się jej żal. Sam bardzo kochał Zoro i to on mógł być na jej miejscu. Wydukał tylko słabe - Przykro mi…
     - Do tego odchodzi ze szkoły… - Smarkała dalej.
     - Co? - Blondyna zatkało. To była dla niego nowość.
     - Już nie będę go widywać…
     - Jak to? - Dziwił się. Przecież byli w dobrych relacjach. Czyżby chciał je całkowicie zakończyć? Ta znajomość była za bliska?
     - A nie mieliście iść na piwo? Ze wszystkimi?
     - Co? - Teraz ona się zdziwiła - Przecież on wraca do domu.
     - Nie zastałem go… - Szybko kalkulował w głowie.
     - Nie do ciebie. Do siebie.
     Blondyn otworzył ze zdziwieniem oczy. Jak to wracał do siebie? I nic mu nie powiedział? Nagle przypomniał sobie, że chciał tylko go uciszył. Przypomniał sobie, że ciągle chodził smutny. Czyżby…?
      Czemu rezygnował z pracy? Przypominała mu się żółta kartka na stole w kuchni. Co tam było napisane? Czyżby Zoro ją zostawił? To miało być co…? Pożegnanie? 
     Myśli galopowały w jego głowie jak szalone i nie chciały się zatrzymać.
     - Mówił coś jeszcze? - Zaczął go ogarniać niepokój.
     - Mówił, że musi się z kimś pożegnać…
     Sanji nie mógł uwierzyć. To się dzieje naprawdę?
     Jeśli chciał się pożegnać, to czemu tego nie zrobił? Myślał.
     Bo wiedział, że mnie zrani… Zaświtało mu w głowie. Ogarnęła go panika. Wstał.
     - Gdzie on teraz jest?!
     - Poszedł na stację kolejową…- I znowu się rozpłakała.
     - Dawno?!
     - Nie wiem… Chyba…
     Sanji ją zostawił. Nie miał czasu jej pocieszać. Biegł jak szalony. Nidy jeszcze tak szybko nie podjął decyzji.
      Naprawdę chce to zrobić… Huczało mu w głowie. Bał się tego odkąd byli razem. Bał się że nie da Zoro tego czego pragnie. Wydawało mu się, że wszystko jest dobrze, ale najwyraźniej tak nie było. Być może to on był powodem jego zachowania. To wszystko przez to, że ze sobą nie rozmawiali.
      Nie myślał o niczym innym, tylko o tym żeby dostać się jak najszybciej na peron. Nie mógł zrozumieć dlaczego Zoro robił to bez uprzedzenia. Dlaczego z nim nie porozmawiał. Pluł sobie w twarz, że zignorował tę kartkę.
     Modlił się żeby zdążyć. Tym razem go zatrzyma. Tym razem nie pozwoli mu odejść od tak sobie. Nie obchodziło go, co Zoro sobie myślał. To się nie może tak skończyć.
Usłyszał już znajome komunikaty z peronów. Był już blisko. Nie przypadkowo musieli spotkać się z Tashigi w takim miejscu, które było blisko dworca. Wbiegł do hali głównej jak opętany. Łapiąc szybko powietrze spojrzał na odjeżdżające pociągi. Zaklął siarczyście. Nie wiedział gdzie Zoro mieszka. I tu był pies pogrzebany. Skąd ma wiedzieć na który peron biec?! Który pociąg jest jego?
     Stwierdził w takim razie, że musi obiec wszystkie.
     Biegł potrącając ludzi. Pot spływał mu po ciele i płuca paliły żywym ogniem.
     Pierwszy peron był pusty. Z niego rozglądał się dookoła. Miał szczęście. Nie stał żaden pociąg więc wykluczył to, że Zoro może już w jakimś siedzieć. Była też druga opcja. Taka, że już odjechał, ale starał się o niej nie myśleć.
     Tłum przeszkadzał mu w widoczności. Łapał oczami wszystkie odcienie zieleni szukając przyjaciela.
      Nagle odezwała się miła pani przez megafony. Dwa pociągi w tym samym czasie zaczęły wjeżdżać na perony piąty i siódmy.
     Ogarnęła go panika. Nie wiedział który wybrać. Pomodlił się szybko, żeby nie zrobić największej pomyłki w swoim życiu.
     Ruszył na peron siódmy.
     Pasażerowie ustawili się ładnie w rzędach, czekając na otwarcie się drzwi. Przepuszczali najpierw wysiadających.
     Sanji już nie patrzył na pojedyncze osoby tylko na całe grupy. Już tracił nadzieję. Dobiegł prawie do końca peronu. Czyżby źle wybrał? Nagle zobaczył ledwie widoczny mały złoty błysk kolczyków, które odbiły ostatni promień słońca.
     Jest!
     Zoro czekał na swoją kolej z plecakiem przewieszonym na ramię i długim pokrowcem w ręce.
Sanji ruszył w jego kierunku na łeb na szyję. Zatrzymał się metr od niego i oparł ręce na drżących kolanach. Zdążył!
     - Co ty tu robisz?! - Zoro był w szoku. Nikogo się nie spodziewał, a tym bardziej blondyna.
     - Nie jedź… - Wycharczał kucharz. Nagle zadrżała mu warga. Choćby nie wiem jak się powstrzymywał, wiedział, że będzie ryczeć.
     - Co?
     - Nie odjeżdżaj… - Wyprostował się i poczuł jak łzy spływają mu po policzkach - Zrobię wszystko. Jeśli chcesz to pojadę z tobą, zamknę restaurację, zmienię się, zetnę włosy, będę pracował w cyrku…
      Zoro coraz bardziej otwierały się oczy. Nie mówiąc o ustach.
     - Tylko mnie nie zostawiaj…- Błagał Sanji. Wiedział, że jest żałosny. Ale wiedział też jedno. Że będzie miał świadomość, że zrobił wszystko, co mógł.
     - Ale… jeśli mnie nie chcesz… - Próbował spojrzeć mu w twarz, ale nie dał rady ze wstydu.- To powiedz mi chociaż czy ten czas ze mną był dla ciebie stracony czy nie. Czy to miało dla ciebie jakieś znaczenie - Podniósł w końcu oczy. – Chce wiedzieć chociaż tyle od człowieka którego tak kocham.
     Po ramieniu Zoro powoli zjeżdżał placek. Odłożył go na ziemię razem z mieczami i spojrzał na Sanjiego oniemiały.
     Blondyn wyczekiwał w napięciu. Ludzie powoli wchodzili do pociągu. Sekundy wydawały się minutami, a te godzinami.
     Zielonowłosy patrzył blondynowi w zapłakane oczy. Podszedł do niego i z całej siły go przytulił.
Sanji załkał jak małe dziecko w jego koszulkę, chwytając się kurczowo materiału. Tak jakby miał zaraz zniknąć.
     - Czy ty… czytałeś kartkę którą ci zostawiłem? - Zapytał Zoro.
     - Co…?- Sanji nie wiedział czego się spodziewać, ale może jakiś innych słów.
Zoro odsunął się delikatnie i namiętnie pocałował kucharza, któremu odebrało dech. Sanji wpił się w te wargi zanurzając swoje dłonie w jego włosach. Smakując i pieszcząc językiem próbował przekazać cały ogrom uczuć jaki przed chwilą z siebie wyrzucił. Całowali się tak namiętnie jak za pierwszym razem. Nie zwracając uwagi na przechodzących koło nich ludzi, którzy wytykali ich palcami.
W końcu Zoro go od siebie odsunął i uśmiechnął się z takim rozczuleniem, jakiego nigdy blondyn u niego nie widział. Jego ręka starła resztki łez z jego twarzy.
     - Zrób coś dla mnie… - Powiedział patrząc mu w oczy - Wróć do domu i przeczytaj moją wiadomość - Pocałował go jeszcze w nos.
     - Co? - Powtórzył nic nie rozumiejąc. Był jeszcze oszołomiony.
     - Kretynie… - Dodał z rozbawianiem chwytając swój bagaż i wskakując do pociągu - Musimy zacząć więcej rozmawiać - Przyznał też trochę sam przed sobą. Nie mógł spuścić z niego wzroku. Bolało go serce, że musi go zostawić na tym peronie. Zwłaszcza po takim wyznaniu. Obwiniał się teraz, że nic mu nie powiedział. Ale z drugiej strony… Nie spodziewał takich słów…. Wymienili ostatnie spojrzenia. Zoro uniósł dłoń w geście pożegnania.
     Drzwi się zamknęły i pociąg ruszył zostawiając nic nierozumiejącego blondyna na pustej stacji.
     - Co jest….?- Zapytał przestrzeni przed sobą z rękami dalej w powietrzu.

***
     - Hahahahaha!!!- śmiała się grupka dzieciaków.
     - Zamknijcie się!- Warczał rozwścieczony, zielonowłosy chłopak.
     - Żałosne…- Niebieskowłosa patrzyła z góry na leżącego przeciwnika. Opuściła bambusowy miecz i obróciła się na pięcie.
     - Jeszcze nie skończyłem! - Chłopak z ledwością wstał. Przez twarz przechodziła mu długa czerwona pręga po uderzeniu.
     - Wybacz, ale jeśli chcesz zachować zęby, to sobie odpuść - Rzuciła dziewczyna  odchodząc.
     - Stój!- Ale nim zdążył zauważyć, coś podcięło mu nogi i znowu leżał jak długi. Nie wiedział czy zaraz umrze ze złości, czy ze wstydu. –Cholera…
     - Może za dwadzieścia lat smarkaczu…- Uśmiechnęła się niebieskowłosa.
Śmiechom kolegów nie było końca.

     Zoro uśmiechnął się do siebie. To miejsce przywoływało wspomnienia. Patrzył na dziedziniec swojej starej szkoły. Ile razy to upominali jego i Kuinę za wszczynanie bójek na korytarzach? Nie potrafił zliczyć.
Odetchnął świeżym powietrzem. Cieszył się, że chociaż na chwilę znalazł się daleko od miastowej metropolii. Szedł znanymi sobie ulicami. Patrzył na znajome góry okalające jego miasteczko. Dużo się nie zmieniło odkąd ostatnio tu był. Przechodził koło placu zabaw. Zatrzymał się na chwilę.

     - Kuina…?- Zoro otworzył ze zdziwieniem oczy.
     - Ty…?- Dziewczyna spojrzała na niego ledwo go poznając.
     Stali naprzeciwko siebie otoczeni przez wianuszek jej koleżanek, które patrzyły na Zoro jak na obrazek.
     - Wróciłaś?- Zielonowłosy nie dowierzał. Ledwie dziewczynę poznał.
Kuina wstała szybko z ławki rumieniąc się. Była w szoku. Nie spodziewała się tak szybko go spotkać. Do tego… Obejrzała go od góry do dołu. Był teraz wyższy od niej.
     - Tak… Wróciliśmy z ojcem… Postanowiliśmy otworzyć szkołę Dojo….
     Zoro patrzył na znajomą, która z dziewczynki, stała się dorosłą kobietą. Nie widzieli się kilka lat. Ta przemiana go rozchwiała. Cały ten czas żył chęcią zemsty i pragnieniem rewanżu. Nie spodziewał się, że choć przez chwilę się zawaha.
     Nagle zadzwonił dzwonek na zajęcia.
     - Muszę iść…- Ukłoniła się szybko i próbowała go wyminąć.
     - Czekaj! - Chwycił ją niespodziewanie za ramię. Dziewczyny wokół nich pisnęły co sprawiło, że na policzkach Kuiny zakwitły rumieńce - Przyjdziesz…?- Zapytał, ale było to pytanie retoryczne. Ona dobrze wiedziała gdzie i o której. Wyrwała rękę z jego uścisku i prychnęła.
     - O ile nie stchórzysz… – Pozwoliła sobie na ciętą uwagę.
     Zoro nie pamiętał, kiedy był tak podekscytowany.

     Słońce pięknie świeciło. Szedł dalej pozdrawiając znajome twarze. Wszyscy życzliwie do niego podchodzili i pytali co u niego słychać. Opowiadał krótko i szedł dalej. Nagle na jego drodze stanęli jego dobrzy znajomi.
     - ANIKI!!!! – Wrzasnęli oboje i rzucili się przerażonemu Zoro na szyję.
     - Chłopaki… dusicie mnie…- Zoro próbował się wyrwać z ich uścisku.
     - Brachu! Tyle czasu!
     - Co u ciebie? Opowiadaj!- Przekrzykiwali się wzajemnie.
     - Yosaku, Jonny… - westchnął ucieszony - Dobrze was widzieć.
     - Takie spotkanie trzeba oblać!
     Wylądowali w ich starym ulubionym barze. Opowiadali sobie chwilę o ich obecnym życiu, ale szybko przeszli na temat wspominek. Jeden z kolegów nagle się zapomniał i powiedział.
     - A pamiętacie pojedynek na polu? Ja cię kręcę to było dopiero coś…- Przestał gdy zobaczył minę drugiego. Zoro jednak się nie przejął.
     - Trudno zapomnieć…- Dotknął swoich żeber.
     - To była walka…- Jonny postanowił kontynuować.- Specjalnie wydeptaliśmy wam krąg.
     - Do tego ten deszcz i błyskawice!- Yosaku tez nie mógł się powstrzymać.- To było takie epickie!
     - Tak…- Zoro odpłynął myślami do tego dnia.

     Pojedynek się toczył. Woda spływała im po włosach, z twarzy i z ubrań. Wieść o walce szybko się rozniosła i gro ludzi przyszło ich zobaczyć. Oboje uśmiechali się do siebie jak nienormalni. Błyskawice przecinały niebo i zagłuszały okrzyki dopingujących.
     Oboje trzymali bambusowe miecze wysoko. Znowu wymiana ciosów. Byli zaskoczeni własnym poziomem. Wiedzieli że obydwoje nie zaprzestali treningu przez ten czas. Mimo wszystko ani jedna, ani druga strona nie dawała sobie najmniejszych forów. Zoro nie obchodziło, że walczy teraz z szalenie seksowną dziewczyną… Wróć, obchodziło, ale nie miało teraz znaczenia. Kuina wytężała wszystkie zmysły, żeby nie dać się rozkojarzyć. Mokre ubrania krępowały im ruchy.
     W końcu zielonowłosego to wkurzyło i ściągnął koszulkę uwydatniając swoje wyrobione mięśnie. Dziewczyny zapiszczały. Mimo, że nie podobało im się to co robi ich przyjaciółka, przyszły ją wesprzeć i jak teraz się okazało - Było warto.
     - Po czyjej jesteście stronie, co?!- Krzyknęła zła niebieskowałosa.
     - Czyż on nie jest cudowny…?- Pisnęła jedna z nich.
     Cholerny fakt… Kuinę strasznie to rozzłościło. To było niesprawiedliwe.
     Nagle ku zaskoczeniu wszystkich, też zdjęła koszulkę i została w  czarnym staniku.
     Tym razem chłopacy krzyknęli wiwatując i wyjąc.
     - Co to ma być do cholery?! - Krzyknął czerwony jak burak Zoro.
     - Ty możesz a ja nie? - Zapytała złośliwie i pokazała mu język.
     - To  niesprawiedliwe… - Powiedział zjeżdżając bezwiednie wzrokiem na jej piersi.
     - Ależ oczywiście, że jest… - Była usatysfakcjonowana jego spojrzeniem. Zaatakowała. 
     Zoro zawahał się i nie wykonał żadnego ruchu. Dostał z całej siły bambusowym mieczem po żebrach…

     - Gościu… ale cię poskładała…
     - Też bym stał jak wryty…
     Zoro się uśmiechnął. Nawet w szpitalu miała czelność mu powiedzieć, że jest żałosny. Nawet jeśli złamała mu żebro.
     Zielonowłosy wstał od stolika.
     - Już idziesz?
     - Muszę jeszcze coś załatwić.
     Próbowali go przekonać, ale dali spokój. W końcu oboje wiedzieli, że dzisiaj jest TEN dzień…
Zoro udał się do najbliższej kwiaciarni. Nie zastanawiał się długo. Wziął lilie. Wyciągnął pieniądze z kieszeni i zapłacił za wielki bukiet białych kwiatów. Ich słodka woń podrażniła jego nos. Udał się w pewnym kierunku. Po drodze postanowił wstąpić na chwilę do kogoś.
     Zadzwonił do kiedyś tak często odwiedzanych drzwi. Otworzył mu wysoki szczupły pan z czarnosiwymi włosami spiętymi w kucyk. Gdy zobaczył Zoro otworzył szeroko oczy zza swoich wielkich okrągłych okularów.
     - Mistrzu… - Utytułował go jego starym przydomkiem.
     - Wejdź - Powiedział pan przyjaźnie, ale z wyraźnym smutkiem.
     - Nie przeszkadzam?- Zapytał Zoro zdejmując buty w progu.
     - Nie, nie. Dawno cię u nas nie było… Dobrze cię widzieć. Herbaty?
     - Poproszę.
     Zoro rozsiadł się w salonie. Oglądał kiedyś tak dobrze znane ściany. Dziś były chłodne i nieprzyjemne. Myśli znowu mu odpłynęły.

     - Co tu robisz?- Szepnęła ostro Kuina wychylając się z okna.
     - Chodź walczyć.
     - Nie!
     - Dlaczego?
     - Bo jest po północy, barani łbie! - Obejrzała się nerwowo za siebie. Jak ojciec to zobaczy…
     - To ja wejdę do ciebie - Już zabierał się za wdrapywanie się po rynnie.
     - Nie! Okej! Zaraz będę, tłumoku!- Najciszej jak mogła, założyła płaszcz, buty i zlazła bezgłośnie po gałęziach pobliskiego drzewa.
     - Co ty masz za pomysły, naprawdę… - Powiedziała rumieniąc się w ciemności.- Mało ci? Dopiero wyszedłeś ze szpitala.
     - Chciałem cię zobaczyć - Powiedział bez tchu.
     - Nie wygaduj głupot…- Nie wiedziała co się dzieje. Ostatnio z Zoro było inaczej. Spotykali się częściej, rozmawiali, walczyli… Przychodził do niej i zagadkowo patrzył jej w oczy. Po prostu ją podrywał. To ją peszyło, ale sprawiało, że jej serce szybciej biło. Nigdy wcześniej się tak nie czuła. Nie potrafiła jednak dopuścić do siebie myśli, że z rywali stali się dla siebie kimś więcej- Lepiej chodźmy w jakieś przestronniejsze miejsce jeśli chcesz walczyć.
     Znaleźli się na placu do koszykówki. Stanęli naprzeciwko siebie.
     Pojedynek skończył się oczywiście tak samo jak zwykle.
     Zielonowłosy znowu leżał na betonie. Z rozciętej wargi płynęła mu krew. Otarł ją rękawem. Uwielbiał tą dziewczynę. Nie dawała mu w ogóle forów. 
     - Jak możesz być tak słaby… jako facet? – Drwiła niebieskowłosa rozkoszując się tysięcznym tryumfem. 
     Zoro zacisnął zęby i postarał się przemilczeć uwagę. Potrafiła go zirytować momentami. Po tylu latach… Po tylu treningach… Nadal był za słaby. Nawet jeśli już przewyższył ją wzrostem.
     - Szkoda, że już nie mogę cię nazywać kurduplem…- ubolewała - Co powiesz na nowy przydomek…? Na przykład… fajtłapa…?- Zakpiła patrząc na rozjuszonego zielonowłosego.
     - Ty…!- krzyknął Zoro powstrzymując się przed niecenzuralną wypowiedzią. Otrzepał się szybko i ruszył znowu do ataku. Dziewczyna płynnie zrobiła unik i zablokowała jego bambusowe miecze. Ich twarze były milimetry od siebie. Zielonowłosego przeszył jej niesamowity wzrok. Szybko odskoczył próbując opanować emocje. 
     - Co? - Zapytała zalotnie trochę bezwiednie. Nie zdążyła się ugryźć w język.
     - Założymy się o coś?- Zapytał Zoro podekscytowany.
     - O co?- Zapytała zaciekawiona.
     - Jeśli wygram, zostaniesz moją dziewczyną - Powiedział.
     Kuina spaliła się rumieńcem. – Co to za  pomysły?!- Krzyknęła oburzona.
     - Cykasz się, że przegrasz?- Zaśmiał się Zoro.
     - Oczywiście, że nie!- Dziewczyna była zawstydzona. Uniosła się jednak dumą - Okej, ale jeśli przegrasz…- Uśmiechnęła się chytrze.- Będziesz moim sługą.
     - Zgoda!
     Oczywiście przegrał.
     Dziewczyna w tamtej chwili pomyślała, że może i nie jest w stanie jej pokonać. Może i jest słabszy od niej. Ale jak słaba stanie się ona, zakochując się w tym mężczyźnie?

     Zoro śmiał się teraz z tych dni niewoli. Wykorzystała je bardzo skrupulatnie. Bardzo go pociągało w niej to, że nie była typową śliniącą się na niego kobietą. Miała charakterek.
     Przypomniał mu się nagle Sanji na co się przyjemnie uśmiechnął.
     Z zamyślenia wyrwał go brzdęk filiżanki.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz