sobota, 13 czerwca 2015

Serce w klatce 8



     Obudziły go dreszcze. Trząsł się cały i nie mógł uspokoić. Serce wybijało szaleńczy rytm a ciało pociło przez nagłą zmianę temperatury. Otworzył oczy i usiadł gwałtownie, łapiąc haust powietrza i umieszczając głowę między kolanami. Znów miał te same koszmary. Te same wykrzywione z bólu twarze i Doflamingo płonącego z radości, śmiejący się na całe gardło, górujący nad nim, by następnie zdeptać jak robaka. Krzyki, pisk opon, krew… która normalnie na niego nie działa, tak tutaj topił się w niej i dusił, dostając realnych torsji.
      Uspokoił się na tyle, by okiełznać zawroty głowy. Idąc półnagi do łazienki, zdał sobie sprawę, że dziś jest dzień wyjazdu. Poczuł się nieswojo, a żołądek przemieścił do gardła. W ostatnich dniach Kid załatwiał ze wszystkimi, by zrobili sobie krótki urlop i zaszyli się w jakiś bezpiecznych miejscach. Killer zaoferował się, że zajmie się Drakiem i w razie komplikacji, będzie do nich dzwonił. Jakoś nikt specjalnie się nie zdziwił tym pomysłem, ani nie oponował. Wszyscy raczej poczuli ulgę i wykazali chęć odpoczynku. W tym czasie ich dobry znajomy miał się zorientować w sytuacji i potencjalnym zagrożeniu. Prawdopodobnie byli na celowniku nie tylko Jokera, ale także innych, którzy mogli ich wsypać lub nagminnie poszukiwać. W tym momencie każdy mógł być ich wrogiem i całe miasto stało się jednym, wielkim polem minowym.
     Law obejrzał się w lustrze i przez swoje szare cienie pod oczami, przypomniał sobie zaczerwienione białka złotych oczu, błyszczące furią, które również przyozdabiały fioletowe sińce. Zastanawiał się wcześniej nad tym, dlaczego Killer pozwalał Kidowi na wszystko i z ciężkim sercem obawiał się, że być może… było to celowe.
     Podejrzewał, co blondyn mógł czuć do Eustassa i prawdopodobna była opcja, że wiedział, jak to się skończy, gdyby pozwolił im się spotkać. Z resztą, w końcu musiało do tego dojść, ale… możliwe, że… Killer chciał mieć czerwonowłosego tylko dla siebie? Sam chciał mu pomóc, wesprzeć, coś zmienić, dodać otuchy… Walczył o to, by nie być odtrąconym…
     A on, Law, tak po prostu mu wszystko odbierał, nawet jeśli tego nie chciał. Zastanawiał się, czy skrywająca pod maską twarz go nienawidzi. Teraz za każdym razem go to nurtowało. Z drugiej strony dlaczego miał się tym przejmować? Przecież nie robił nic złego i przede wszystkim, nie celowo. Gdyby rozumiał, co wyprawia się w jego głowie, byłoby też o wiele prościej. Nie wiedział, czego spodziewać się na wyjeździe, ani czego oczekiwać. Wiedział na pewno, że coś go w tej propozycji pociąga i dostarcza dreszczyku ekscytacji.
     Szybko ostudził myśli pod strumieniem zimnej wody, szorując do bólu każdy centymetr ciała, zastanawiając się, czemu palą go policzki.



     Byli gotowi. Starali się nie brać ze sobą bagaży. Law spakował się w niewielki plecak, biorąc jedynie kilka par luźnych ubrań, niezbędne rzeczy oraz czarną aktówkę. Miał zamiar ostatecznie przejrzeć dokumenty na wyjeździe. Nikt się ze sobą nie żegnał, w końcu cały czas mieli być w kontakcie. Część opuściła już kryjówkę, korzystając z różnych możliwych i dostępnych wyjść. Trafalgar postanowił jeszcze zajrzeć do Drake’a i podrzucić mu świeży zestaw aptekarski, ale nie zastał go. Krzywiąc się, niechętnie ruszył do pokoju Killera i trochę bezmyślnie, od razu pchnął lekko uchylone drzwi, zapominając o takcie. Okazało się to błędem.
     Momentalnie odwrócił twarz, gdy ich oczy się spotkały.
     - Przyniosłem maści i bandaże. Dla Drake’a. Nie zastałem go, pomyślałem że dam tobie - Czuł, że chyba zbladł ze strachu – Przepraszam, że nie zapukałem.
     Bał się, że chłopak wybuchnie gniewem. Nic takiego się jednak nie stało. Przez pewną chwilę, w której myślał, że nie wytrzyma napięcia, w końcu blondyn odezwał się tym samym tonem, co zwykle.
     - W porządku. Dzięki - Odebrał pakuneczek i odwrócił się plecami do czarnowłosego, nie komentując całego zajścia.
     Law, jak tchórz, szybko się wycofał, przypominając sobie, jak się oddycha. Miał ochotę sobie strzelić w łeb za swoją głupotę. Wiedział, że obraz, jaki ukazał mu się przed chwilą przed oczami będzie go jeszcze długo nawiedzał. I wcale nie będzie to zniekształcona, poorana bliznami, przebarwiona i  wychudzona twarz, ale oczy, które otoczone fioletowymi cieniami, patrzyły na niego z niewyobrażalnym smutkiem i bólem. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie dostrzegł w tym spojrzeniu żadnego cienia żalu, gniewu czy wyrzutu. Chłodna, przerażająca rezygnacja i obojętność, otoczona ramą szkaradności. Wstrząsnęło to nim. Zawsze próbował sobie wyobrazić, co skrywa biało-niebieska maska, ale teraz żałował, że dane mu było to ujrzeć. Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał wyobrażać sobie, co chłopak musiał czuć przez całe swoje życie. Nie obrzydzało go to, ale też nie pozostało obojętne. Ciężar świadomości spadł na jego barki, nie pozwalając mu wyjść z szoku. Miał ochotę jak najszybciej znaleźć się już w pociągu i  jak na życzenie, zza rogu wyłonił się Kid.
     - Coś taki blady? – Zapytał, ale chyba od niechcenia, bo szybko zmienił temat. Po za tym, sam wyglądał jak ostatnie nieszczęście – Gotowy?- Podrzucił delikatnie swoją torbę, która zaszeleściła, obijając się o szarą kurtkę.
     Opuścili lokum chwilę później, wychodząc jeszcze nie tak późnym wieczorem. Chłód nadciągającej zimy zamieniał ich oddechy w widoczną, białą chmurkę pary. Na ulicach kręciło się mnóstwo ludzi, którzy skończyli właśnie pracę i  pchali się na stacje metra, marząc o tym, by znaleźć się już w domu. Wtopili się w tłum, zarzucając na głowy kaptury i w ścisku trafili na dworzec kolejowy, czekając na swój pociąg. Nie odzywając się do siebie, w ciszy weszli do prawie pustego wagonu i usadowili na zarezerwowanych miejscach w bezprzedziałowym.
Pogrążony we własnych myślach Law, nawet nie zauważył kiedy ruszyli i krajobraz za oknem zaczął się zmieniać. Z otępienia wyrwała go nagle głowa Eustassa, która nieświadomie, delikatnie wylądowała na jego ramieniu, kołysana cichym szumem maszyny. Serce Trafalgara, choć dalej szarpane niepewnością i obawami, powoli się uspokajało, starając się zrozumieć, co je tak właściwie odprężyło. Nie minęła długa chwila, a sam również poddał się senności, zmęczony minionym dniem.



     - Pobudka. Zaraz nasza stacja – Głos Kida wyrwał go z jakiegoś popierdolonego snu o flamingach, ćpających pokruszone mydło. Potarł skronie i nastawił obolały kark od niewygodnej pozycji. Całą drogę przespał, za co był cholernie wdzięczny. Japoński pociąg błyskawicznie w całą noc pokonał odległość dzielącą ich od celu. Law nie dopytywał się o szczegóły podróży, ani o punkt docelowy. Po prostu zaufał Eustassowi, który go prowadził i nie potrzebował nic więcej do szczęścia. Musiał przyznać, że nigdy nie widział go tak przybitego i zmęczonego. Jego zwykle ustawione włosy na żel, w nieładzie rozchodziły się w różne strony; twarz pozbawiona była dodatkowych, wyzywających upiększeń, a ubiór był zwyczajny, zupełnie nie wyróżniający go od reszty szarego społeczeństwa. Prawdopodobnie gdyby nie kolor kłaków, nie poznałby go na ulicy.
     Stacja była malutka, jako jedyni na niej wysiedli z pustego już pociągu. Lawowi widok zaparł dech w piersiach. Miasteczko w którym wylądowali, a właściwie wioska, usytuowana była pośród malowniczych gór, obsypanych na szczytach białym śniegiem, jasno połyskującym w pierwszych promieniach słońca. Mgła spływała ze szczytów i zatrzymywała się na wysokich drzewach, pokrywających podnóża skamieniałych wyżyn. Temperatura była w tej części kraju znacznie niższa i dreszcz wstrząsnął ich ciałami. Nie tracili dłużej czasu na podziwianie krajobrazu i ruszyli dalej. Trafalgar zaciągnął się mroźnym powietrzem, tak innym od dusznego i zadymionego, miejskiego fetoru. Miał wrażenie, jakby trafił w zupełnie inny, magiczny koniec świata, z dala od cywilizacji, drapaczy chmur i zmartwień. Już powoli rozumiał, dlaczego Kid podjął taką decyzję i przestawał żałować własnej.
     Dziwiło go, z jaką łatwością znosi jego, wcześniej denerwujące, towarzystwo. Cisza wydawała się ich nie krępować, a wręcz stała się przyjemna, jakby tego właśnie potrzebowali. Nie przerywając jej, ruszyli szlakiem w górę, ślizgając się na kamieniach i podtrzymując wilgotnej, drewnianej poręczy, zostawiając w tyle urocze miasteczko. Ptaki ćwierkały, a las pachniał świerkami i mokrą ziemią. Czas płynął, choć dla nich wydawało się, że stanął w miejscu, jakby przekraczali granicę rzeczywistości. Law pierwszy raz znalazł się w takim miejscu i nie mógł oderwać wzroku, zaczarowany klimatem. Nie wiedział, jak długo pokonywali tą trasę, gdy nagle wyszli na pole traw, gdzie w oddali ukazały się niewielkie, trójkątne chatki, rozsiane pojedynczo w dość sporych odległościach od siebie. Trochę zasapani, nie zwalniając tępa, kroczyli w ich kierunku, kąpiąc się w ciepłych promieniach, prawdopodobnie ostatniego w tym roku słońca.
     Dobijając do drzwi, Trafalgar ujrzał wyłaniającą się zza wzniesienia, lustrzaną taflę jeziora, w której odbijały się góry i błękitne niebo. Zacisnął mocniej palce na ramiączku plecaka, poruszony tym widokiem.
     Jakże było wielkie jego zdziwienie, gdy zamiast dźwięku wyjmowanych z kieszeni kluczy, usłyszał pukanie. Kid czekał cierpliwie, aż gospodarz otworzy, kim okazała się być niska staruszka.
     - Dawno cię tu nie widziałam, chłopcze - Odezwała się w progu, poprawiając na nosie przyduże okulary i uśmiechając swoimi pomarszczonymi ustami - Przyprowadziłeś nawet przyjaciela - Przyjrzała się uważniej nowej osobie z ciepłem i zaciekawieniem.
     Law drgnął, zdając sobie sprawę, że to o nim mowa. Zastanawiał się czemu to określenie tak nim wstrząsnęło.
     - Prawda… Kopę lat - Odpowiedział czerwonowłosy, unosząc smutno jeden kącik ust. Trafalgara zaskoczył ton jego głosu, który zwykle pewny siebie i arogancki, zmienił się na cichy i przygaszony. Wręcz nostalgiczny. Czy miał przed sobą tego samego człowieka?
     - Wszystkiego pilnowałam, tak, jak obiecałam - Staruszka przekazała drżącą ręką pęk kluczy.
     - Dziękuję bardzo. Co ja bym bez Pani zrobił? - W jego głosie zajaśniała nutka ciepła, co Law przyjął z niemałym szokiem.
      - Żaden kłopot, a nawet przyjemność. Na stare lata nie mam już za dużo zajęć – Pomachała niedbale, starając się ukryć, jak miło zrobiło jej się po słowach chłopaka – Bawcie się dobrze - Dodała na odchodnym i wycofała w głąb sieni.
      - Dziękujemy.
     Zastanawiała go druga natura Kida, która w dziwny sposób go pociągała. Wpatrywał się w przygarbione przed sobą plecy i zastanawiał się, czego się jeszcze dowie i czy na pewno chce to wiedzieć.
      Domkiem należącym do Eustassa okazał się być ten, usytuowany najbliżej jeziora. Przekraczając jego trzeszczący próg i rozbierając się z kurtki, Law rozejrzał się po drewnianym wnętrzu. Cały parter zajmował rozświetlony barwnie salon, połączony z kuchnią, oraz jeszcze jednym pomieszczeniem, którym prawdopodobnie była łazienka. Niesamowite wrażenie robił wielki, kamienny kominek, zajmujący chyba z pół ściany. Miejsce było przytulne i zadbane, jakby wcale nikt go nie opuścił. Najwyraźniej staruszka opiekowała się domkiem, pod nieobecność gospodarza. Światło wlewało się przez wielkie okna, wychodzące na taras, którego schodki prowadziły prosto do jeziora. Rozglądając się po pomieszczeniu chłonął każdy szczegół zastanawiając się, czy nie trafił do jakiejś chatki z malowniczej bajki. Tak bardzo różniło się to od miejskiego stylu i miejsca w którym się wychował. Nim zdołał się odezwać i przypomnieć sobie, że nie jest sam, usłyszał trzask drzwi. Zaskoczony, obejrzał się za siebie i ze zdziwieniem stwierdził, że Kid wyszedł na zewnątrz. Podszedł do okna i  wyglądając, obserwował, jak chłopak podchodzi do sterty drewna leżącej przy domu, łapie jeden z pieńków i stawia na większym. Uśmiechnął się, gdy Eustass zrzucił z siebie kurtkę i pozostając jedynie w koszulce i samych jeansach, chwycił za siekierę i począł rąbać im opał do kominka. Przyglądał się temu chwilę, starając się domyślić, co sobie myśli ta kupa mięsa, wyżywająca się na martwej naturze. Coraz bardziej go zaskakiwała. Pozwolił sobie na chwilę zapomnienia i siadając na blacie, przyglądał się gorącemu oddechowi i napiętym mięśniom pod bladą skórą. Czy teraz wydawał mu się… bliższy? Ten widok go hipnotyzował.
     Odrywając się wreszcie od szyby, udał się do łazienki i wziął szybki prysznic, a zaraz po nim, z miłym zaskoczeniem odkrył, że lodówka została zaopatrzona w kilka podstawowych składników, z których można było sklecić całkiem sensowny posiłek. Nie chcąc siedzieć jak kołek, zabrał się za obiad, mając nadzieję, że niczego nie spierdoli. W życiu raczej go wyręczali, jeśli chodzi o zapełnianie żołądka, ale przecież nie był ułomem i chyba omlet zrobić potrafi? Co jakiś czas wyglądał na zewnątrz, upewniając się, czy Kid nie padł z wycieńczenia. Wyglądał, jakby całą swoją pasję życiową włożył w wykonywaną pracę. Nie miał zamiaru go wołać, więc tylko uszykował sobie produkty, by móc je potem jedynie szybko wrzucić na patelnie i błyskawicznie usmażyć. Nie wiedząc, co dalej robić, postanowił zajrzeć, co jest na górze. Okazało się, że znajduje się tam jedynie sypialnia z wielkim łóżkiem.
     Jednym łóżkiem.
     Przełknął ślinę i zamarł, słysząc kroki na dole. Zacisnął kurczowo palce na balustradzie schodów i spojrzał w dół, na spocone ciało mężczyzny, wrzucającego do kominka pierwszą porcję drewna. Żołądek wykręcił się wymownie, a serce biło ostrzegawczo, starając mu się uzmysłowić konsekwencje, jakie może nieść za sobą ten wyjazd. O ile nie działa jedynie jego nad wyraz pracująca ostatnio wyobraźnia.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz