Całą drogę Zoro mało się odzywał.
Był oszołomiony. Starał się skupić na drodze ale myślami wracał ciągle do
wydarzeń na parkingu. Nie sądził, że ten blondyn potrafi być tak… łał. Nie
umiał dobrać słów. Zajeżdżając pod ich blok
zastanawiał się jak ma się odwdzięczyć i czego Sanji oczekuje. Tego samego?
Przełknął ślinę.
Nagle zawibrował jego telefon.
- Kto to? - Zapytał kucharz z
zainteresowaniem.
- Tashigi.- Powiedział zaskoczony.
Sanji się najeżył.
Zoro zastanawiał się co może być tak
ważnego o tej godzinie. Odebrał.
- Halo?
Po drugiej stronie dało się słyszeć
niewyraźne szybko rzucane słowa.
Zielonowłosy tylko przytakiwał.
Sanji był zirytowany, że nie potrafi rozszyfrować paplaniny tej kobiety.
- Dobrze, zaraz będę - Zoro
rozłączył się i spojrzał na domyślającego się reszty przyjaciela.- Sanji…
- W porządku - Odwrócił wzrok
zawiedziony.- Jeśli to coś ważnego.
- Na pewno? - Roronoa przechodził
wewnętrzną walkę z sobą. Nie był jednak w stanie zignorować telefonu.
- Tak - Nie był w stanie niczego
więcej powiedzieć. Starał się nie być zazdrosny, przecież dopiero co ustalali
czy są razem czy nie. Jednak i tak jakoś nie mógł pogodzić się z faktem, że
Zoro idzie teraz do tej dziewczyny, a jego zostawia.
Zielonowłosy chwycił jego podbródek
i obrócił do siebie. Pomimo, że nie chciał, Sanji spojrzał mu w oczy. Jego serce
znowu oszalało. Jego wargi zapłonęły gdy znów się pocałowali.
- Postaram się wrócić jak
najszybciej - Zielonowłosy cmoknął go jeszcze raz.
Rozdzielili się przed wejściem do
bloku. Sanji wniósł większość walizek na szóste piętro. Wdrapanie się po
schodach dobrze mu zrobiło. Trochę ochłonął. Po za tym, czym on się tak
przejmuje? Przecież są razem, nie?
W domu powitał go stęskniony Zeff,
który ocierał mu się o nogi domagając się jedzenia. Dostał wyjątkowo nawet
podwójną porcje.
Sanji postanowił poczekać trochę,
ale czuł ogarniające go zmęczenie. Nie spał przecież już drugą dobę. Usiadł na
kanapie biorąc z lodówki małokaloryczny jogurt i zaczął oglądać jakiś durny
program.
Minęła godzina. Minęła kolejna. I następna.
Próbował nie patrzeć na zegarek, ale wskazówki go przyciągały. Przygryzł wargę.
Co ten glon tak długo tam robi?! Obiecał sobie, że skopie mu dupsko.
Powieki mu się samoistnie zamykały.
Powoli odpłynął w sen.
….
Kucharz przewrócił się na drugi bok.
Śniło mu się, że dalej są na wyjeździe. Tylko, że ich obóz był atakowany przez
wielkiego owłosionego potwora z niebieskim nosem i różową czapką. Zoro
wyskoczył przed niego i próbował odgonić bestie, ale kiepsko mu szło. Nagle
wielka łapa zwierzęcia pchnęła jego ukochanego, który poleciał w las i zniknął
między drzewami. Sanji nie mógł krzyczeć, ani się ruszyć. Nagle bestia zaczęła
przybierać ludzkie kształty i iść w jego kierunku. Zmieniła się w Ace’a który
objął go ramionami i nie chciał puścić. Sanji czuł, że się dusi. Gdy już nie
mógł złapać powietrza, przebudził się szybko i próbował zorientować się gdzie
jest.
Zobaczył nad sobą sufit swojej
sypialni. Zamroczony jeszcze rozejrzał się dookoła. Słyszał jakieś dźwięki
dochodzące z kuchni.
Coś mu nie pasowało. Spojrzał
zaspany na zegarek i ze zdziwieniem stwierdził że jest godzina wcześniej przed
jego budzikiem.
Zastanawiał się jak znalazł się w
swoim łóżku, ale pomyślał, że Zoro mógł go przenieść kiedy wrócił.
To go ciekawiło. O której on wrócił?
I dlaczego wstał tak wcześnie?
Złość trochę go rozbudziła. Słuchał
jeszcze chwilę krzątaniny za drzwiami a następnie odgłos zamykanych drzwi
wyjściowych.
Następnym jego uczuciem był smutek.
Co to miało być? Nakrył się kołdrą. Odechciało mu się iść do pracy. Przewracał
się jeszcze chwilę z boku na bok. W końcu postanowił ruszyć swoje dupsko.
Wszedł nawet pod szybki prysznic. Ubrał się byle jak. Nawet nie chciał sobie
zrobić śniadania. Usiadł przy blacie kuchennym i wstawił wodę na kawę. Odpalił
papierosa i patrzył wyłączony przed siebie.
Nagle coś przykuł jego uwagę.
Na lodówce wisiała niedbale na
jednym magnesie duża żółta kartka. Podszedł do niej i zerwał ją pospiesznie.
„Przepraszam, że tak późno wróciłem.
Mam nadzieję, że śniadanie będzie smakowało. Do wieczora. Z.”
Na usta Sanjiego wrócił uśmiech.
Czyli jednak nie do końca o nim zapomniał. Otworzył lodówkę i tym bardziej
zachciało mu się śmiać.
Zoro zostawił mu jajecznicę.
Niestety była zimna i spalona i smakowała jak bryła soli więc raczej sobie
odpuścił jej pałaszowanie. Postanowił też, że nigdy więcej nie doprowadzi do
tego, żeby zielonowłosy sam gotował bo ich wszystkich potruje. Zastanawiał się,
co było tak ważnego, że Zoro tak szybko wyszedł. Pomyślał też, że chyba
przesadza z tą zazdrością. Postanowił trochę przystopować, udobruchany
niejadalną jajecznicą.
W pracy rozmyślał ciągle w
zielonych kolorach. Dzień mijał mu przyjemnie i nawet nie zerkał często na
zegarek. Zastanawiał się czy ujrzy po pracy znajomy samochód. Przypomniał sobie,
co robili na parkingu. Westchnął rozmarzony.
Wyszedł z kuchni podać gościom ich
zamówione dania. Cicho pogwizdując rozdał talerze i nagle go w murowało.
Przy stoliku przy oknie siedział
Marco i patrzył bez entuzjazmu na kartę dań.
Sanji nie za bardzo wiedział co ma
zrobić. W końcu jednak się przemógł i do niego podszedł.
Klient to klient
- Co podać? - Rzucił krótko.
Spojrzały na niego niesamowicie zmęczone oczy. Facet wyglądał, jakby ćpał dobry
kawał czasu. Albo tak ciężko pracował. Albo się czymś zamartwiał.
- Wody - powiedział również bez
entuzjazmu przyglądając się obojętnie Sanjiemu.
- Tylko?- Zastanawiał się, czy jest
tutaj celowo czy trefił przypadkiem.
- Tak.
Poszedł na zaplecze i przyniósł po
chwili napełnioną szklankę, stawiając ją na stole przybysza.
- Zawsze się zastanawiałem… - Zaczął
nagle Marco, co Sanjiego trochę przestraszyło – Jakim jesteś typem człowieka…
Blondyn zawsze całą złość
wyładowywał na Ace’e. Starał się nie myśleć nigdy o tym wysokim, umięśnionym
facecie, którego pierwszy raz ujrzał wtedy w magazynach. Powód był prosty. Czuł
się przy nim malutki i miażdżony. Coś było w tym człowieku takiego… przez co
czuł się beznadziejny. Przez co czuł się przegrany. Przez co… stracił Ace’a.
- Słucham? - Spróbował udawać, że nie
usłyszał. Nie wiedział jak ma go traktować. Oraz co oznacza ta wizyta.
- Czego tak bardzo Ace we mnie
szukał…
Sanji przełknął ślinę. Odwrócił się
do gościa, który obserwował go uważnie.
- Nie rozumiem.
Marco uśmiechnął się blado. Obracał
powoli szklankę w dłoni.
- Nigdy nie przestał o tobie mówić -
kontynuował gość.
Kucharza zbijało to z topu. Wolał
myśleć, że czarnowłosy go zostawił i zdradził bez żadnych skrupułów. Nie chciał
mieć przed oczami jakiegoś obrazu męczennika. To on jest tutaj ofiarą do
cholery, a nie Ace!
- Czemu zawdzięczam tą wizytę?
Marco upił łyk wody i patrzył tępo w
przestrzeń. Był bardzo spokojny.
- Jeśli chodzi o Ace’a…- Kucharz
starał się ukryć emocje.- Nie mam zamiaru do niego wracać, jeśli o to ci
chodzi.
- Nie przyszedłem tu, by z tobą
rywalizować.
- To po co?
- Nie wiem – delikatnie mieszał
wodę w szklance i wpatrywał się w robione przez siebie fale.- Ciekawość…?
Sanji nie wiedział co ma zrobić.
Stał tak chwilę i wpatrywał się w Marco. Nie wiedział czy mu współczuć czy co.
W sumie jego Ace też zostawił. Pomyślał sobie, jak bardzo można się zawieść
jeśli chodzi o drugiego człowieka. Przez chwilę przez myśli przeszedł mu Zoro
ale szybko to odepchnął od siebie.
- Wiesz, że jak on się uprze, to
łatwo nie odpuści? - Uśmiechał się gość.
- To nic nie zmieni - Sanji miał wrażenie,
że powtarza to setny raz.
- Nawet jeśli żałuje? - Dopytywał się
zainteresowany.
- Nie obchodzi mnie to - Miał dosyć
tej rozmowy.
- On nigdy nie przestał cię kochać.
- Nie robi się takich rzeczy… -
Sanjiemu głos lekko zadrżał - jeśli się kogoś kocha…
- Nigdy nie wybaczył sobie tego, co
ci zrobił.
- Dosyć. Czemu mi to mówisz? -
Kucharz wolałby tego nigdy nie usłyszeć.
- Bo ludzie czasem zasługują na
drugą szansę.
Nie wiedział czemu Marco to robi.
Czemu wciska mu jakieś historyjki. Czemu wygląda tak żałośnie próbując go
przekonać o niewinności Ace’a. Czemu tak łatwo sobie go odpuszcza mimo, że sam
cierpi. Nie mógł tego znieść.
- Nie chcę tego słuchać. Jeśli nie
masz mi nic więcej do powiedzenia to żegnam - Nie mógł ukryć, że ta rozmowa
podziała mu na nerwy. Ręce zaczęły mu drżeć. Wspomnienia o Ace’ie
powróciły znowu jak żywe.
Marco westchnął, odstawił pustą już
szklankę.
- Pomyśl o tym – Powoli wstał
zostawiając na stole pieniądze - Dzięki za wodę.- Odchodząc uniósł dłoń.-
Trzymaj się - rzucił na pożegnanie bez entuzjazmu.
Co to miało być do cholery… Sanjiego ogarnęły pochmurne myśli. Najgorsze było to, że
utrzymywały się do końca jego pracy. W głowie mu wciąż szumiało: On nigdy
nie przestał cię kochać.
Otrząsał się z tego, ale to wciąż
powracało jak bumerang.
Nigdy nie wybaczył sobie tego co ci
zrobił.
Zastanawiał się, jak bardzo Marco
musi w tym wszystkim cierpieć. Wydawało mu się, że musi go strasznie kochać,
skoro nawet w takiej sytuacji się za nim wstawił.
Tym bardziej Sanji nie
rozumiał, jak jego były mógł krzywdzić kolejną osobę.
Znowu Ace zepsuł mu humor.
…
Wybiła godzina powrotu do domu.
Blondyn zmył ostatnie talerze i uprzątnął restaurację. Był w podłym humorze. W
drodze powrotnej postanowił przejrzeć kilka CV które zostawili mu ludzie na
stanowisko pomywacza.
W kieszeni zadzwonił telefon.
- Halo? - Zapytał do słuchawki.
- Wbijajcie do Sunny Go! -
powiedziała Nami, a w tle było słychać głośne śpiewy.
- Sam nie wiem… Jakoś nie mam ochoty
dzisiaj na zabawę - Powiedział niemrawo.
- Coś się stało? - Dziewczyna wyczuła
kłopoty.
- Nie… Po prostu… Wolę wrócić do
domu.
- Nie marudź, bierz Zoro i
przyjeżdżajcie - Rudowłosa nie dała się oszukać i wiedziała, że jeśli coś się
dzieje, to Sanji nie może zaszyć się w koncie w pokoju.
- Dam znać.- I się rozłączył. Na
zewnątrz nie było znajomego samochodu i to tym bardziej go dobiło. Szedł smutny
na stację. Na szczęście nikt po drodze go nie zaczepiał. Wsiadł do pociągu.
Chce go zobaczyć… Pomyślał. Mimo, że to był tylko jeden dzień to miał
wrażenie, że upłynął tydzień odkąd się nie widzieli.
Krajobraz przemykał mu za szybą. Dni
robiły się coraz cieplejsze i coraz dłuższe. Drzewa nasyciły się już mocną
zielenią i zaczynały odzywać się pierwsze cykady.
Sanji zamknął oczy i starał sobie
wyobrazić morze.
Prawie usnął zabrany przez słone
fale.
Obudził go delikatny stuk w szkło.
Otwierając oczy zobaczył zieloną czuprynę stojącą na chodniku na peronie.
Szybko się zerwał. To była jego
stacja. Wybiegł z pociągu w ostatniej chwili.
- Przysypia się, głupi kuku?- Zoro
się śmiał oparty o swój samochód.
- Zamknij się zielona pało… - Sanji
poprawił swoją koszulę i włosy. Serce zabiło mu szybciej na to spotkanie. Nie
sądził, że Zoro jednak się zjawi.
- Wybacz, nie zdążyłbym przyjechać
do restauracji - Podszedł do blondyna i delikatnie go ucałował.
Kucharz miał wrażenie, że zaraz
uniesie się w powietrze z ekscytacji.
Wsiedli do auta i ruszyli.
- Nie jedziemy do domu? - Zdziwił się
Sanji.
- A nie do baru? - Zapytał Zoro.-
Nami mówiła, że się zgodziłeś.
Świetnie… Blondyn wbił się w siedzenie. Czyli nie pozwoli mu dzisiaj
odpocząć. Pomimo widoku zielonowłosego, humor dalej miał skopany. Ostatnio jego
przyjaciel więcej pracował, co równało się przebywaniem z tą okularnicą. Nie
wiedział, jak ma wytrzymać tą sytuacje.
- Aha. No tak…- Stwierdził w końcu,
że może dobrze mu zrobi trochę rozrywki. Może chociaż zapomni o dzisiejszej
rozmowie z Marco.
W Sunny’m było pełno ludzi. Dziś
wyjątkowo odbywało się karaoke.
- Są! - Luffy podbiegł do przyjaciół
i zaprowadził do stolika gdzie wszyscy już coś pili.
- Co to za mina? - Nami odciągnęła
Sanjiego na bok.- Jeśli zielony ci coś zrobił to idę wydłubać mu oczy.
- Spokojnie - Blondyn wiedział, że
ruda nie żartuje.- Miałem ciężki dzień w pracy.- Nie miał ochoty na zwierzenia.
- Niech Sanji zaśpiewa! - Usopp
wyciągnął w jego kierunku mikrofon przebijając się przez tłum.
Wszyscy zwrócili na niego uwagę i
zaczęli dopingować.
- Nie, proszę was…- Kucharz nie miał
najmniejszej na to dzisiaj ochoty.
- Zoro, przekonaj go! - Franky
wskazał butelką szermierza.
-Sanji! - jego koszulki uwiesił się
Luffy.
Zoro rozejrzał się dookoła. Wszyscy
w barze go zachęcali. Musiał najwyraźniej już wcześniej dawać tu swoje popisy.
Sam też bardzo chciał go jeszcze raz usłyszeć. Posłał w jego kierunku znaczące
spojrzenie. Sanji próbował je wytrzymać, ale spasował.
- Niech będzie…- Wstał zmarnowany i
wskoczył na małą scenę.- Brook, zagrasz?
- Oczywiście, yohohoho! - Starszy
facet zapytał jeszcze o piosenkę i trochę zdziwiony zasiadł do fortepianu.
W barze zaległa całkowita cisza.
(uwaga, oto znowu moja inwencja
twórcza i filmik^^ Nie trzeba oczywiście słuchać:) )
Sanji zaczął śpiewać. Zoro dostał
dreszczy. To nie była wesoła piosenka, tak jak ostatnio. Tym razem blondyn
śpiewał smutno wkładając w to naprawdę wiele uczuć. Nie mógł uwierzyć, że to
ten sam człowiek. Ten utwór poruszył nim dogłębnie. Słuchając go miał
wrażenie, że uwalnia z siebie jakiś żal. Że ta piosenka była wybrana celowo.
Widział, że blondyn jest jakiś niemrawy, ale nie sądził, że coś go trapi.
Przecież zaczęli być ze sobą. Może powinien być bardziej spostrzegawczy? Wszyscy
wlepiali wzrok w śpiewającego, zauroczeni.
Gdy Sanji skończył, rozległy się
burzliwe oklaski. Kilka dziewczyn z przodu piszczało wzruszonych. Blondyn
zszedł ze sceny i wrócił do przyjaciół, którzy byli tak samo zachwyceni co
reszta. Spojrzał na Zoro i się lekko uśmiechnął. Znowu go zaskoczył.
- Byłeś niesamowity! - Wszyscy go
klepali po ramieniu. Dali mu jednak potem spokój. Wiedzieli, że Sanji zawsze
śpiewa to co mu leży na duszy i pomyśleli, że to jedna z chwil gdy trzeba sobie
odpuścić.
Po imprezie wszyscy ruszyli w
kierunku swoich domów. Zoro z Sanjim postanowili się przejść i zostawić auto
przed barem. W sumie nie mieli daleko.
- Naprawdę nieźle śpiewasz…- Zaczął
nieśmiało zielonowłosy.
- Dzięki - Blondyn lekko się
uśmiechnął. Humor mu się trochę poprawił spędzając czas w miłym towarzystwie.
Przede wszystkim w JEGO towarzystwie.
- Jak na muto brew… - dodał, żeby
jego wypowiedź nie była za słodka.
- Spadaj kosmito…
Chwilę się przedrzeźniali.
- Dlaczego dzisiaj byłeś taki? -
Zapyta nagle Zoro.
- Jaki? - Zdziwił się Sanji.
- Taki zamyślony. Coś cię trapi?
Blondyn był zaskoczony, że tamten
chce wiedzieć i że w ogóle coś zauważył.
- Wydaje ci się… - Pomimo wszystko
nie chciał poruszać tego tematu.
Nagle Sanji się zatrzymał.
- Co jest? - Zielonowłosy zapomniał o
temacie zainteresowany tym co przyciągnęło uwagę kuka.
Zoro zobaczył, że jego przyjaciel
wpatruje się w wielki obraz na wystawie za szybą sklepową. Na mim była
namalowana szeroka plaża i morze połyskujące w słońcu.
- Nic nic…- ocknął się blondyn i
ruszył dalej. Rysunek wydawał mu się bardzo realny. Miał wrażenie, że owiała go
delikatna bryza. Zaśmiał się sam do siebie.
- Lubisz morze? - Zapytał Zoro
zastanawiając się czy o to właśnie chodziło, czy o sam obraz. Uchwycił
niewielki błysk w oku blondyna gdy o tym wspomniał.
- Hah… Lubię - Zaśmiał się Sanji
odpalając papierosa. Mógłby powiedzieć o wiele więcej na temat tego jak bardzo
lubił na nie patrzeć, ale się powstrzymał. Miał wrażenie że to jest część
jego. Część która po cichu go woła. Pomyślał, że dawno nie miał okazji się nad
nie przejechać. Tęskno mu było to tej niebieskiej głębi.
- A co w nim jest takiego? To tylko
kupa wody - Zoro założył ręce za głowę.
- Też powinieneś je lubić. W końcu w
wodzie żyją takie marimo jak ty.- zakpił sobie blondyn.
- Powtórz to lalusiu.
W atmosferze przepychanek dotarli do
domu.
…
W kuchni Sanji wyciągnął składniki z
lodówki i zaczął pichcić dla nich jakąś kolację. Poczuł nagle na swoich
biodrach ręce Zoro, co wywołało u niego przyjemne uczucie gorąca. Zielonowłosy
przywar do jego pleców.
- Co tak ładnie pachnie? - Jego
wielka łapa powędrowała do miski z przygotowanymi kawałkami tuńczyka.
Sanji trzepnął go szybko łyżką po
palcach.
- Nie ma podjadania! - Blondyn tego
nienawidził. Nie zrobi da nikogo wyjątku.
- Kiedy ja jestem głodny! Ile to
będzie trwać? - Próbował z drugiej strony podwędzić trochę ryżu.
- Musisz być cierpliwy! – Sanji nie
dał się podejść i znowu machnął łyżką.- Gotowanie to sztuka!
- Nie chcę dłużej czekać… - Pocałował
go z tyłu w kark. Włoski na rękach blondyna uniosły się. Przez chwilę mu
przeszkadzał składając pocałunki na jego szyi i błądząc rękami po jego klatce
piersiowej odpinając guziczki koszuli.
- C-co robisz?- Sanji z całych sił
próbował skupić się na robieniu jedzenia, ale poddawał się powoli przyjemności.
- Odwracam twoją uwagę… - Zoro udało
się chwycić kawałek ryby i wpakował ją sobie do ust.
- Ty gówniany glonie, mówiłem coś! -
Obrócił się przodem do niego ale został przyparty do blatu. Paliły go policzki.
- Tęskniłem - Zoro liznął go po
uchu, na co blondyn spalił większego buraka. Wsunął nagle swoje dłonie w
spodnie kucharza i ścisnął jego pośladki. Zaczął go całować i przywierać do
jego gorącego i chętnego ciała. Smak papierosów wcale go nie odtrącał. Wręcz
przeciwnie. Był przez to wyjątkowy.
- Kretynie… rozbierz mnie - Sanji
był rozpalony. Zapomniał już całkowicie o jedzeniu. Chciał, żeby Zoro w końcu
się nim zajął.
- Z przyjemnością… - Roronoa rozpiął
mu już do końca koszulę i zsunął lekko z ramion. Przejechał ręką po jego bladej
skórze i przyglądał się jego rumieńcom na twarzy. Chwycił go za dłonie i
zaciągnął do sypialni, pozwalając mu położyć się na łóżku. Sam zajął
miejsce klęcząc na pościeli i pochylając się nad nim. Spojrzeli sobie w oczy,
które wyrażały setki emocji.
Zoro uniósł jego rękę i przyłożył
sobie do ust, delikatnie ją całując i zjeżdżając trochę niżej do nadgarstka. Sanji przyznał, że była to jedna z
najbardziej erotycznych rzeczy, jakie mu się kiedykolwiek przytrafiły. Nie
pojmował jak coś takiego może sprawić, że płonie. Wargi zielonowłosego
delikatnie całowały jego cienką skórę. Jego oczy dalej się w niego wwiercały
pożądając każdego zakamarka jego duszy.
W końcu Zoro ściągnął z siebie
koszulkę i rzucił w kąt pokoju. Następnie zajął się paskiem Sanjiego i rozpiął
mu spodnie.
Blondyn zachęcająco uniósł biodra
pozwalając zielonowłosemu zdjąć z siebie resztę ubrania.
Silne ręce pociągnęły za materiał.
Nieźle się nagimnastykowali, zanim Zoro sobie poradził.
- Nosisz za ciasne spodnie - Roronoa
nie krył irytacji.
- Ale podkreślają mój tyłek na który
się ciągle gapisz - Zaśmiał się blondyn. Zoro znowu znalazł się nad nim.
- Zamknij się… - Zielonowłosy omiótł
wzrokiem cudowne ciało Sanjiego, zatrzymując się na chwilę na jego sterczącej
męskości.
Kucharzowi zabiło mocniej serce.
Leżał pod nim całkowicie nagi. Gotowy oddać całego siebie. Widział jak tamten
na niego patrzy. Trochę się peszył. Jego penis delikatnie się uniósł z
podniecenia, gdy Zoro omiótł go wzrokiem. Lekki strach był pomieszany z
ekscytacją, zaciekawieniem i niecierpliwością.
Zielonowłosy chwycił jedną dłoń
Sanjiego i przygniótł do łóżka. Blondyn był idealny. Pod każdym względem. Jego
jasna skóra go przyciągała. Drugą ręką
pogładził go z boku po udzie i zobaczył jak ciało Sanjiego reaguje podnieceniem
na jego dotyk.
Był zafascynowany. Męskie ciało mu
się podobało. Wiedział co ma zrobić. Chwycił w dłoń ciepły członek Sanjiego.
Blondyn jęknął cudownie. Znowu zaczęli się całować. Zoro pracował powoli,
starając się dać drugiemu jak najwięcej przyjemności, doprowadzając go do
szaleństwa, sprawiając by wydawał z siebie cudowne westchnięcia wprost do jego
ust.
Sanji wił się pod nim owładnięty
rozkoszą. Był coraz bliżej spełnienia. Palce Zoro pieściły jego przyrodzenie co
chwilę rozkosznie go ściskając i przesuwając się po jego trzonie i niżej
gładząc jego delikatną i wrażliwą skórę.
- Szybciej… - Wyszeptał
zniecierpliwiony. Zielonowłosy starał się z nim obchodzić jak najłagodniej.
Zachęcony, przyśpieszył swoje ruchy i wpatrywał się w cudowny wyraz twarzy
Sanjiego, który powoli dochodził.
Blondynowi zaczęło się robić ciemno
przed oczami. Wysuwał biodra w rytm ruchów Zoro owładnięty pieszczotami. Nagle
jego żądza została uwolniona. Zakrył ręką usta, żeby nie krzyknąć. Czuł, jak
gorący, lepki płyn skapuje na jego brzuch i klatkę piersiową. Nie wiedział przez
chwilę, co się wokół niego dzieje. W końcu to przeżył. W końcu spełnił to z tym
człowiekiem. Otwierając oczy zachwycił się odbijanym światłem lampki nocnej od
złotych kolczyków. Coś przyszło mu do głowy…
- Jesteś cudowny - Zoro całował go
po twarzy i szyi. Bawiła go trochę jego nieprzytomność. Nie sądził, że
spełnienie Sanjiego przyniesie mu taką radość i ochotę na więcej. Mógłby mu to
robić milion razy. Po chwili opadł koło niego na poduszki i pogłaskał po
ramieniu.
Sanji jeszcze chwilę dochodził do
siebie. W końcu spojrzał na swojego kochanka.
- Po co ci… - Nie wiedział czemu
teraz o tym pomyślał ale musiał wiedzieć - … aż trzy miecze?- Złote kolczyki
jakoś go nastroiły.
- Co? - Zoro nie spodziewał się
takiego pytania.
- Przecież walczysz jednym.
- Tylko na macie - Zielonowłosy
zastanawiał się dlaczego teraz o tym rozmawiają.
- Jak to?- Sanji bardzo chciał
wiedzieć.
- Normalnie walczę trzema.
- Niemożliwe. Przecież masz tylko
dwie ręce.
- Trzeci trzymam w ustach.
- Kłamiesz.
Blondyn patrzył na niego tak tępo,
że Zoro się zaśmiał.
- Wciskasz mi kit.
- Jak chcesz to przyjdź kiedyś
do szkoły, to ci pokażę - Pogłaskał go po jego miękkich, złotych włosach.
- Żebyś wiedział, że wpadnę. I oby to nie był żart.- Sanjiemu zaświeciły
się oczy. Miał wrażenie, że zaczął o tym mówić byle tylko nie wypowiedzieć
pewnych słów które chciał wykrzyczeć podczas tego kiedy dochodził. Musiał mówić
o czymkolwiek, tylko nie o tym.
- Obiecuje - Zoro westchnął.
Przejechał palcami po ustach Sanjiego.
- Trzymam za słowo.- Blondyn
wyciągnął z szuflady kawałek papieru i się wytarł.
- Było… w porządku…? - próbował się
dowiedzieć Zoro.
- W porządku? - Sanji nie wiedział o
co chodzi ale gdy spojrzał na zielonowłosego wiedział, że ten potrzebuje
potwierdzenia.
- Idioto! Było dobrze. - Pocałował
go namiętnie i przeskakując nad nim sięgnął do stryczka od lampy - Chce jeszcze
raz.- Uśmiechnął się zalotnie i zgasił światło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz