Gdy słońce zachodziło Zoro opuścił
dom ojca Kuiny i udał się już prosto na cmentarz. Minęła pewna chwila zanim
odnalazł grób przyjaciółki. Od jej śmierci był tu tylko raz. Nie mógł się z nią
pogodzić. Dlatego wyjechał. Od tego miejsca, od tych ludzi. Wszystko mu ją
przypominało.
Ale teraz było inaczej.
Wspomnienia tak nie bolały.
Wywoływały jedynie przyjemne ciepło.
Grób był już ładnie wyczyszczony.
Paliło się kadzidełko i leżał wianuszek kwiatów. Swoje położył koło niego.
Przykucnął, dotykając chłodnego kamienia.
Nagle przed oczami stanęła mu chwila
w której dowiedział się o jej śmierci.
Pamiętał, że to był zwykły dzień.
Skończył trening i z kolegami biegł pod prysznic. Pot spływał mu z ciała. Słońce wlewało się przez szyby i ptaki śpiewały wesoło.
Wtedy przyszedł Jonny. I
wypowiedział te kilka słów.
Zoro był oburzony na świat, że nie
płakał razem z nim.
Pomyślał o tym, jak bardzo kruche
jest ludzkie życie i jak coś tak głupiego może odebrać ci drugiego człowieka.
Usiał na trawie i wpatrywał się w napis
na grobie.
Był ciepły wieczór. Oboje pili piwo
przytuleni do siebie i patrzyli w gwiazdy.
- O czym myślisz?
- O tym kiedy mnie w końcu
pokonasz…- Powiedziała dziewczyna i upiła łyk trunku.- Wiesz, że złamałam
zasady?- Uśmiechnęła się do niego i spojrzała na jego usta mętnym wzrokiem.
- Żebyś się nie zdziwiła…- Zoro
zrobił kwaśną minę.
- Tak to nigdy bym nie była
Twoją dziewczyną.- Pokazała mu język i spojrzała w czarne niebo.
- Jeszcze zobaczysz, zostanę
najlepszym szermierzem na świecie.- Powiedział naburmuszony ale szczęśliwy
zielonowłosy.
- Hahahaha… Zaraz po mnie, albo po
moim trupie…
- Nie masz litości.- Zaciągnął się
jej cudownym zapachem i pocałował w czoło.
Poczuł jak ciepło przelewa się przez
jego ciało. Nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał wziąć jej słowa na
poważnie.
- Cześć.- Zaczął nagle.- Dawno mnie
u ciebie nie było…
Nagle zaczął mówić, wyobrażając
sobie, że ona go słucha.
- Co tam u ciebie? - Udawał że słucha
odpowiedzi. – I co? Nie mieliśmy zostać najlepszymi szermierzami na świecie?-
Przełknął kwaśny smak, który zbierał mu się w ustach.- Jak zwykle zwaliłaś
wszystko na mnie…
Przerwał na chwilę. Pogmerał w
torbie którą miał ze sobą i wyciągnął katany i dwie butelki piwa. Otworzył,
jedno postawił na kamieniu, a z drugiego upił spory łyk.
- Pożyczyłem sobie twój miecz jak
widzisz…- Pogładził białą katanę.- Pewnie się przewracasz w grobie, co?-
zebrało mu się na czarny humor. Nie chciał jednak okazywać słabości. Nie po to
tutaj przyszedł, żeby się żalić.
- Mieszkam w Tokio teraz, dasz
wiarę? A tak się broniłem, rękami i nogami… Ale spotkałem kogoś…- zamyślił się
chwilę.- W urąganiu mi jest nawet lepszy od ciebie.- zaśmiał się.
Zerwał się lekki wiaterek. Gdzieś w
pobliżu krzątała się starsza babcia szorując jeden z grobów. Ktoś inny odpalał
kadzidło.
- Świetnie gotuje… Tak, lepiej od
ciebie. I pali jak smok. Ma śmieszną brew i wstyd mi z nim chodzić po mieście…-
bawiły go własne komentarze.- Ale naprawdę go polubiłem…- Zaczął wyrywać trawę
okalającą kamień.
- Ciekawe, czy ty byś go polubiła…- zamyślił się - ale skoro sprawia, że jestem szczęśliwy, to chyba to jakoś
zniesiesz, co? - Uśmiechnął się przepraszająco.
Siedział tam długo. Gdy został mu
ostatni łyk, stuknął się z pełną butelką na nagrobku.
- Wszystkiego najlepszego z okazji
urodzin - Dopił złoty płyn.
Robiło się już ciemno. Pomyślał, że
już czas się zbierać.
- Nie myśl sobie, że masz tam sobie
robić przerwę - Powiedział uśmiechając się - Jeszcze nie rozstrzygnęliśmy, kto
jest lepszy.- Uniósł dłoń w geście pożegnania - Do zobaczenia!
Opuszczając cmentarz był spokojny.
Jego sumienie w jakimś stopniu zostało oczyszczone. Czuł się szczęśliwy, że w
końcu znalazł odwagę. Przez jego myśli przemknęły blond włosy i dym tytoniowy.
Ma do kogo wracać. Nawet jeśli jest to największy idiota i głupek pod słońcem.
W głowie zaświtał mu znowu szalony
pomysł.
…
Wracając do domu zaczął sobie
uświadamiać jakim jest idiotą. Policzki paliły go z każdym krokiem coraz
bardziej. Nie potrafił zmierzyć swojej głupoty.
Pierwsze co powinno dać mu do
myślenia było to, że Zoro jechał pociągiem. Co oznaczało, że jego samochód stoi
pod domem.
I tak też było.
Po drugie i dość istotne… Czemu do
kurwy nędzy nie użył telefonu?!
Wchodząc do mieszkania rzucił się na
żółtą kartkę i pospiesznie przeczytał.
„Miałem to zrobić kilka razy, ale za mi nie wychodziło. Wracam na kilka dni do domu. Muszę powiedzieć
komuś coś ważnego i złożyć życzenia urodzinowe. Przepraszam za moje zachowanie
i że ci nic nie powiedziałem. Czekaj na mnie. Z.”
Sanji chciał się spalić ze wstydu.
Chciał umrzeć. Chciał żeby ten budynek runął zagrzebując go pod gruzem
idiotyzmu. Legł na podłodze przytłoczony kretynizmem. Nawet kot usiadł koło
niego z miną „Tak, jesteś idiotą”
Wszystko przez to spotkanie z tą
okularnicą! Tak ryczała, jakby koleś odlatywał na Marsa! Do tego zmyliło go to,
że odchodzi z pracy. W sumie nie było tego na żółtej kartce i miał nadzieje, że
mu to wyjaśni jak wróci.
O ile Sanji nie umrze z poczucia
własnej beznadziejności.
Tak się ośmieszyć… Z drugiej strony
nie miał się czego wstydzić. Powiedział prawdę. Tylko… Wszystko teraz wydawało
mu się to po prostu śmieszne. Miał wrażenie że jest śmieszny. Zakładał, że ten
glon tarza się teraz ze śmiechu.
Rumienił się na każde wypowiedziane
wcześniej słowo.
Nie pocieszało go też to, że Zoro
nic mu konkretnego nie odpowiedział. Nawet jeśli się namiętnie pocałowali to i
tak nie wiedział co to miało znaczyć. Do tego jak pomyślał, że nie będą się wiedzieć
jeszcze przez kilka dni to tym bardziej się załamał.
Poszedł pod prysznic klnąc przy tym jak szewc. Nie przypuszczał
nawet, że zna tyle niecenzuralnych wyrazów na określenie swojego zachowania.
Cały tydzień! Sanji chodził już po
ścianach. Cały tydzień ten kosmita nie raczył się zjawić! Do tego komórka
milczała jak zaklęta. O nie! On nie będzie pisać pierwszy!
Zauważył, że spalanie nikotyny w
takich chwilach diametralnie u niego rośnie. Nici z pomysłu o ograniczeniu.
Śmiał się, że szybciej umrze na raka płuc niż zobaczy Zoro.
Do tego w weekendy nie zawsze miał
co robić. Tym razem każdy z jego znajomych znalazł sobie jakieś zajęcie, więc
musiał siedzieć w domu. Do popołudnia jeszcze coś robił, ale później leżał na
kanapie i przerzucał kanały w telewizji jedząc zupkę z paczki. Zniżył się nawet
do takiego hańbiącego czynu jak sztuczne jedzenie. Było to dno rozpaczy. Kot
podszedł do niego i usiadł koło jego nóg na podłodze.
- Co Zeff? Mamy dziś czas dla
siebie. Tylko ty i ja…- Wpatrywał się z nadzieją w gardzące oczy zwierzęcia.
Poklepał się po udach. – Wskoczysz mi na kolanka? Czy będziemy tak cały dzień
na siebie patrzeć?
Zwierzak odwrócił się na swojej
kociej piętce i poszedł na swoje posłanie.
- Też będę miał cię w dupie…-
Odpowiedział Sanji zawistnie.
Nagle usłyszał wkładane do zamka w
drzwiach klucze.
Prawie zachłysnął się makaronem,
który właśnie przechodził mu przez gardło.
Podejrzewał, że jak Zoro będzie
wracać, to da mu chociaż znać. Cokolwiek, telefon, sms!
Zerwał się przerażony.
Wskoczył w te pędy do łazienki i
zamknął szybko drzwi. Zdążył. Wszystko by było w porządku, gdyby
nie wyglądał jak kupa. Luźne dresy, nieumyte włosy,
trzydniowy zarost…
Był jednocześnie szczęśliwy i
jednocześnie wkurzony na Zoro. Słyszał jak ten koleś rozbiera się w
przedpokoju. Miał ochotę do niego wyjść, ale się powstrzymał. Rozebrał się
szybko i wziął prysznic czym prędzej. Dziękował sobie w duchu, że rozwiesił
wyjątkowo pranie na suszarce w łazience. Przynajmniej miał się w co ubrać.
Nie spieszył się. Stwierdził, że to
będzie taka mini kara dla tego glona. Mimo, że każdy mięsień go palił. Dokładnie wysuszył włosy i się
ogolił. Gdy stwierdził, że już nie ma czego dopieszczać, wziął głęboki wdech i
wyszedł z łazienki z zamiarem zrobienia sceny niezadowolenia.
Zobaczył Zoro stojącego w kuchni i
opierającego się o blat. Ich spojrzenia się zetknęły wywołując w powietrzu
takie spięcie, że wszystko mogłoby w jednej chwili spłonąć.
Sanji miał ochotę na niego
nawrzeszczeć, ale w sumie nic teraz nie przychodziło mu do głowy. Liczyło się
to, że tu jest. To, że podszedł do niego i namiętnie pocałował.
Witali się tak pewną chwilę. Sanji
żałował, że włożył ubranie.
- Pakuj się…- Wyszeptał Zoro.
- Co?- Blondyn nie rozumiał.
- Weź tylko najpotrzebniejsze
rzeczy.
- Dlaczego?
- Niespodzianka.- Powiedział
podekscytowany zielonowłosy.
- Okej…- powiedział niepewnie kucharz,
ale strasznie się podjarał. Pobiegł do pokoju po plecak i nie wiedząc czego się
spodziewać, ładował wszystko jak leci. W ostatniej chwili przypomniał sobie o
prezencie i też go schował.
- Gotowy? - Zapytał szermierz w progu.
- Jeszcze z łazienki.- Sanji
podejrzewał, że skoro Roronoa nie protestuje to szykuje się coś większego. –
Nic mi nie powiesz?
- Nic a nic - powiedział uśmiechając
się pod nosem.
Gdy Sanji był spakowany, wyszli na
zewnątrz.
- Co to jest?! - Blondyn oniemiał.
Zdziwił się, że Zoro nie podszedł do
samochodu.
- Motor.- Wzruszył obojętnie
ramionami. Pogładził ze świecącymi oczami nowo zakupionego Harley’a.
- Czy ty nie masz przypadkiem za dużo
kasy? - Pomyślał sobie, że jeszcze niedawno musiał mu stawiać sake. Bycie
mistrzem miecza miało dużo plusów. Pomyślał też, że może Zoro jest jakimś
cholernym spadkobiercą i właśnie umarła mu nadziana ciotka?
-Tym będziemy jechać?
- Tak.
Teraz zauważył, że zielonowłosy ma
na sobie nową kurtkę. Z samochodu wyciągnął dodatkową i do tego dwa kaski.
- Serio?- Blondyn trochę się
obawiał, ale z drugiej strony był podekscytowany. Uwielbiał tego typu
adrenalinę. Gdy Zoro nie zaprotestował odebrał od niego rzeczy i założył na
siebie. Wsunął hełm na głowę.
- Pasuje - Powiedział zielonowłosy
zadowolony. Długo wybierał, żeby kupić wymiarowy. Usiadł wygodnie na maszynie i
czekał na Sanjiego.- Wsiadaj.
Blondyn ostrożnie zajął za nim
miejsce. Ta bliskość sprawiła, że szybciej zabiło mu serce. Objął w pasie swego
partnera i ścisnął mocniej gdy motor odpalił.
- Dokąd pojedziemy?- Krzyknął, ale
wiedział, że pytanie jest bezcelowe.
- Lepiej się zastanów czy wszystko
masz.- Odwrzasnął mu Zoro.
- Skąd mam wiedzieć co mi potrzebne,
skoro nie wiem co będziemy robić?
- Mogę ci tylko powiedzieć, że same
przyjemne rzeczy – uśmiechnął się do niego i zamknął swoją szybkę w kasku.
Sanji zrobił to samo.
Blondyn nie mógł się nacieszyć jego
obecnością. Nawet jego
wyznanie wydawało mu się tak odległe w przeszłości jakby nigdy nie miało
miejsca. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Ruszyli.
Kucharz miał serce w gardle, tak
zasuwali. Czuł jak wiatr stawia opór i słyszał jak świszczy przedostając się
między szczelinami jego szybki. Na początku nie patrzył, tylko skupiał się na
plecach Zoro. Po jakimś czasie odważył się spojrzeć przed siebie.
Było cudownie. Wyjechali już z
miasta. Sanji nie mógł się doczekać jak zajadą na miejsce. Dokąd go ten glon
zabiera? Miał ochotę rozłożyć ręce i udawać, że leci, ale stwierdził, że nie
będzie ryzykować. To zakupienie motoru znowu potwierdziło jego przypuszczenie,
że Zoro jest impulsywnym człowiekiem i lubi spełniać swoje zachcianki.
Pomyślał, że nie będzie się z nim nudził.
Zjechali z głównej drogi.
Nie przyjrzał się znakom i nie odnotował
gdzie skręcają. Teraz próbował być bardziej spostrzegawczy. Nie rozpoznawał
okolic bo nigdy nie jeździł samochodem czy motorem. Krajobraz jednak trochę się
zmienił i w jego głowie powoli zapalała się mała żaróweczka. Gdy ujrzał na
niebie stada mew już był prawie pewny. Spojrzał na Zoro, który patrzył przed
siebie nic nie mówiąc.
Sanji już wiedział. Jego serce biło
jak szalone. Zajeżdżając na parking nie mógł się doczekać, kiedy zeskoczy z
maszyny. Gdy tylko się zatrzymali, Sanji zsiadł i pobiegł w kierunku
zachodzącego słońca. Biegnąc zrzucił kask i plecak na miękkie podłoże. W
pośpiechu ściągnął buty i od razu poczuł pod palcami jeszcze ciepły piasek.
Zachłysnął się powiewem lekkiej bryzy. Powietrze było tu czyste i świeże. Na
niebie unosiły się stada mew. W oczach stanęły mu łzy. Miał ochotę się
rozpłakać. Na szczęście się powstrzymał i ruszył przed siebie patrząc na wielki
błękit rozpościerający się przed nim. Teraz przybrał on kolory purpury. Morze
było spokojne i niewiele osób już spacerowało po plaży.
Był wzruszony tą niespodzianką.
Spojrzał na Roronoe, który zbierając wszystko co ten rzucił po drodze wpatrywał
się w niego i oczekiwał jakiejś reakcji.
- Pamiętałeś? - Powiedział to przy
nim tylko raz, a on go tu przywiózł. Nawet się zastanawiał czy Nami nie maczała
w tym palców.
- Coś tam wspominałeś, że lubisz…-
Podrapał się zawstydzony po karku.
- Nie wiedziałem że jesteś takim
romantykiem.- Zażartował sobie.
- Spadaj- Zoro się zarumienił, na
co Sanji się zaśmiał. Podszedł do niego i pocałował go w policzek.
- Dziękuję. To naprawdę… super
niespodzianka - Powiedział i zapatrzył się znowu w morze.
Nagle coś zadzwoniło przy jego uchu.
Odwrócił się w stronę hałasu i ujrzał klucze.
- Co to za…?- Chciał zapytać ale się
zaciął. Czyżby…?- … Zoro, co ty kombinujesz…?
- Zaraz zobaczysz, chodź - Ruszył w
kierunku domków na plaży. Sanji dopiero teraz je zauważył.
- Nie mów mi, że…- Jego wargi
wykrzywiały się coraz bardziej w uśmiechu. Jeśli ich rozstania mają być
potem takie cudowne to stwierdził, że może jakoś by to potrafił znieść.
Zoro mijał je kolejno, kierując się
najwyraźniej do jakiegoś, który znał. W końcu podszedł do odpowiednich drzwi i
zaczął je otwierać.
Sanji owiał wzrokiem bambusową
chatkę. Miała duże okna i słomiasty dach. Na szerokim tarasie stał stolik z
dwoma rozkładanymi krzesełkami i parasolem. byli tak blisko do morza.
Był zaskoczony tym ogromem niespodzianek.
W środku było przytulnie. Mały
salonik, łazieneczka i sypialnia… z wielkim baldachimem nad łóżkiem…
Sanji się zarumienił i spuścił wzrok.
- Wynająłeś to?- Zapytał próbując
jakoś przerwać tę ciszę.
- Tylko na jedną noc. – Powiedział
odstawiając ich rzeczy w kąt. Spojrzał na zakłopotanego blondyna.- W porządku?
- Tak, tak!- Powiedział szybko - Po
prostu mnie zaskoczyłeś… – Pogładził zdenerwowany miękką narzutę na łóżku i
odgarnął kosmyk włosów za ucho. Było mu gorąco z wrażenia.
Zoro widząc jego zmieszanie,
postanowił wyciągnąć go na zewnątrz. To łóżko najwyraźniej ich rozpraszało.
- Chcesz się przejść? - Zapytał go
Zoro.
- Pewnie! - Odpowiedział Sanji trochę
za szybko. Wyszli.
Chwycili się za ręce i przeszli się
kawałek wzdłuż brzegu mocząc nogi w chłodnej, przyjemnej morskiej wodzie.
Sanji był niesamowicie szczęśliwy.
Wdychał cudowne powietrze, lekki wiaterek rozwiewał mu włosy. Tak bardzo tęsknił
za morzem. Tak bardzo chciał je zobaczyć. Słońce tonęło w niebieskiej toni.
Niebo robiło się coraz bardziej granatowe. Ich dłonie były takie ciepłe.
Zauważył też, że Zoro jest jakiś inny. Humor mu się zdecydowanie poprawił i nie
wyglądał już na zagubionego.
- Załatwiłeś wszystko, co miałeś
załatwić? - Zapytał ciekawy czy dowie się czegoś więcej.
- Tak - Powiedział. – Przepraszam,
że nic ci nie powiedziałem.- Wydusił skruszony.
- W porządku… Tylko następnym razem
mnie poinformuj, ok?
- Jasne - Zoro spojrzał na niego
przepraszająco.
Postanowili usiąść na piasku. Sanji
wylądował między jego nogami i poczuł jak otulają go silne ciemne ramiona.
- Pojechałem na grób Kuiny - Powiedział
opierając podbródek o ramię blondyna.- To były jej urodziny i jakoś tak
spontanicznie się zebrałem…
- Aha - Sanji cieszył się, że poznał
powód wyjazdu. W sumie teraz już mniej się gniewał niż wcześniej. Trochę
ścisnęło mu się serce. Szermierz musiał czasem o niej myśleć. W końcu zabrała
mu ją śmierć… Zastanawiał się, co on by zrobił, gdyby go stracił. Chyba nigdy
by się z tym nie pogodził – Tęsknisz za nią, prawda?- Powiedział trochę
bezwiednie.
- Tak - Odpowiedział poważnie Zoro -
Ale za tobą tęskniłem bardziej.- Pocałował go w kark.- Sanjiego przeszły dreszcze - a ty tęskniłeś?- Zapytał
zahaczając nosem o jego płatek ucha.
Blondyn się zarumienił. Przecież nie
musiał pytać. Przypomniał sobie swój wyskok na stacji. Bał się, że zaraz zboczą
na ten temat, dlatego pomyślał, że jeszcze o coś zapyta.
- Zoro… dlaczego odchodzisz z
pracy…?
- Skąd to wiesz?- Zdziwił się
zielonowłosy.
- Spotkałem… Tashigi.- Nie wiedział,
czy nawiązywać do niej czy nie, ale w końcu stwierdził, że to wszystko jedno.
- A…- Zoro się skrzywił.
Najwyraźniej nie wspominał ich ostatniego spotkania za dobrze.- No więc…
odchodzę ponieważ dostałem nową posadę.
- Tak? A gdzie? - Więc o to
chodziło!
- Pamiętasz tego gościa co wygrał
mistrzostwa?
- No?
- No to on mi ją zaproponował.
Nazywa się Dracule Mihawk i jest właścicielem najlepszej szkoły w Tokio.
Do tego jest mistrzem i będę mógł się uczyć pod jego okiem. No i pensję też
będę miał lepszą.
- Dlaczego tak nagle podjąłeś
decyzję?- zastanawiał się Sanji. – Przecież miałeś tam swoich przyjaciół…
- Nie muszę z nich rezygnować -
Odpowiedział szczerze.- Po za tym… Wiem jak nie podobało ci się to, ile czasu
spędzam z Tashigi… I było problemem to, że… nie byłem jej obojętny. – Zrobił
chwilę przerwy obserwując Sanjiego - Choć długo dawałem jej do zrozumienia,
że bez wzajemności, w końcu musiałem powiedzieć to wprost.
Sanjiego zatkało.
- Więc zrobiłeś to z mojego powodu?
- Po części tak - Uśmiechnął się.
Zrobiło mu się trochę głupio, ale
też ciepło na sercu.
- Ale chcesz całkowicie urwać z nią
kontakt?- Dopytywał się.
- Może… nie wiem…- zastanawiał się.
- Chyba ją lubisz, tak po za tym?-
Sanji odpalił sobie papierosa.
- Jest w porządku.
- No to zobacz, czy dalej będzie cię
tak traktować i tyle. A jak nie, to ja wkroczę do akcji.- wypuścił dym z płuc.
Teraz był pewny przynajmniej tego, że zielonowłosy nic do niej nie czuje. To go
całkowicie uspokoiło.
Zoro się zaśmiał. Nie sądził, że
jego przyjaciel tak łatwo to przyjmie. Może już wcześniej zauważył jej zaloty,
w końcu nie był głupi. Cieszył się też, że zaczął mu ufać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz