Luffy
siedział w cieniu palm i patrzył na krystalicznie czyste niebo. Jego rany już
dawno się zagoiły a plac został oczyszczony z krwi i zniszczeń. Minął prawie
miesiąc od bitwy a w państwie powoli zaczął gościć pokój. Jedynie co nie
powróciło, to uśmiech na twarzy czarnowłosego.
Usiadł i
zmęczonym wzrokiem, omiótł pałacowy ogród. Był sam. Całkowicie sam. A
przynajmniej tak się czuł. Podciągnął kolana pod brodę i oplótł je obolałymi od
szczypania ramionami, chowając zapuchnięte oczy pod słomianym kapeluszem.
Odetchnął głęboko kilka razy, by jego serce choć trochę się uspokoiło. Wciąż
czuł na nim fizyczną szramę, jakby naprawdę pękło na pół. Nie mógł wysiedzieć.
Przewrócił się na bok i zaczął orać paznokciami ziemię.
- Ace…- Miał
ochotę wyrwać z korzeniami wszystkie rośliny w ogrodzie. Już nie miał siły
płakać. Wypowiadał to imię, tylko bardziej się dobijając. Miał ochotę już nigdy
się nie uśmiechnąć. Chciałby tu zostać i umrzeć.
- Panie.-
Usłyszał niski głos, należący do zielonowłosego, który zbliżył się ledwo słyszalnie.-
Księżniczka ma już wolną chwilę.
- Dobrze…-
Luffy przetarł twarz i niewidzialne łzy. Ociągając się, chwiejnie wstał i bez
życia poszedł za swoim ochroniarzem. Powłóczył nogami i patrzył w ziemię. Nie
miał ochoty oglądać białych dekoracji i przyozdobień na zbliżającą się
uroczystość. Nie miał właściwie siły na nic, ale zmuszał się do robienia
czegokolwiek, żeby nie zwariować. Idąc otwartym holem, mijał dziedziniec, na
którym stracił wcześniej przytomność. Zagryzł usta, gdy przed oczami znów
pojawiła się nieruchoma dłoń i spływająca z niej krew. Nie wiedział jak znalazł
się potem w pałacu, ani nawet kto go tam sprowadził. Nikogo też nie chciał
słuchać, bojąc się, że usłyszy jeszcze raz o śmierci swojego przyjaciela. Nie
mógł uwierzyć, że wszystko skończyło się tak szybko i że nie mógł nic zrobić,
żeby temu zapobiec.
- Luffy?-
Dziewczyna sama wyszła mu naprzeciw, opuszczając królewskie komnaty. Podeszła
do chłopaka, który był głuchy na jakiekolwiek słowa, zapatrzony na plac.
Dotknęła delikatnie jego ramienia, przerażona jego stanem. Sama nie była w
najlepszym i musiała bardzo się starać, żeby głos przypadkiem nie uwiązł jej w
gardle. To jej udało się doprowadzić księcia do porządku. Jego krzyki po
bitwie, były nie do zniesienia. Jedynie silne uderzenie w twarz sprowadziło go
na ziemię i jej własny gniew.
Wiedziała,
że teraz powinni już myśleć o przyszłości. Choć nie żywiła złych uczuć do
chłopaka, zbliżająca się ceremonia nie napawała jej szczęściem. Odczuwała też
lekki żal, że nie pomógł jej w żaden sposób, pogrążony we własnej żałobie. A
przecież jej serce krwawiło prawie równie mocno, co jego. Nie mieli jednak
wyjścia. Jedynie połączone królestwa mogły zapobiec ponownemu rozlewie krwi i
podobnej sytuacji. Choć Crocodile już nie żył, nie mieli pewności, że nie ma
jemu podobnych. Ponadto ich ojcowie byli coraz starsi, to stwarzało dodatkowe
ryzyko. Problem był też taki, że książę pragnął zupełnie innego życia i nie
interesowała go polityka, a ona kochała innego mężczyznę, z którym nigdy nie
będzie dane jej być.
Chłopak
nawet na nią nie spojrzał, jedynie po wzroku poznała, że wrócił z własnej
krainy myśli i jej słucha.
- Chciałeś
porozmawiać?- Zapytała, siląc się na słaby uśmiech. Znała jego stratę i starała
sobie wyobrazić, co jej rówieśnik czuje.
- Chciałem zapytać,
dlaczego mi wtedy pomogłaś?- Luffy spojrzał w jej błyszczące oczy.
Niebieskowłosa
wiedziała, że w końcu będzie musiała odpowiedzieć na to pytanie. Mogłaby to
wyjaśnić wcześniej, gdyby tylko z księciem był jakiś kontakt. W ostatnich
dniach ciężko było do niego trafić, a co dopiero podjąć konwersację.
Nieustannie też nosił na głowie słomiany kapelusz i nikt nawet nie ważył się o
niego pytać, w obawie przed kolejnym wybuchem chłopaka. Zauważyła, że jego
postawa się nieco zmieniła.
- Wiesz kim
był Portugas D. Ace?- Powiedziała, wprowadzając księcia do pobliskiej
opuszczonej komnaty po to, by nikt ich nie podsłuchał.
- Kim?- Już
darował sobie całą wiązankę tego, co chciał odpowiedzieć i tego, co czuł do
chłopaka. Mógłby w nieskończoność mówić o uczuciu, którego przy nim doświadczył
i które się w nim obudziło. Wcześniej nad tym nie myślał, ale teraz miał na to
dużo czasu.
- Synem Gold
D. Rogera.- Powiedziała drżącym głosem, gdy wspomniała to nazwisko. –
Najsławniejszego rozbójnika ze Wschodnich Krain. Kojarzysz go?
Luffy
zmarszczył brwi. Słyszał to nazwisko. Z tego co wiedział, jego przyjaciel nie
miał rodziny i jedynie Shanks był mu najbliższy przez wszystkie lata. Nie
ukrywał, że jest zaskoczony tą informacją, a tym bardziej wzmianką o kimś tak
sławnym. Nie zagrażał on jednak nigdy ich krainom, więc nie było potrzeby na
zapas się martwić.
- Jeśli
wieść o tych wydarzeniach dotrze do jego uszu… Mógłby…- Spuściła głowę, czując
niepokój.- Gdybyśmy tylko temu zapobiegli, nie byłoby teraz zagrożenia, z jego
strony… Jeśli się o tym dowie i będzie chciał się zemścić, zdobycie przez niego
pałacu nie potrwa nawet dnia.
- Skąd o tym
wiesz?- Zapytał zaciekawiony. Zastanawiał się ilu rzeczy nie zdążył się
dowiedzieć od Ace’a. Sama wzmianka o egzekucji sprawiała, że miał ochotę
zwrócić swój pusty żołądek.
-
Czerwonowłosy Shanks przyszedł do nas… Do mego ojca i do mnie, błagać o pomoc.-
Dziewczyna wiedziała, że nie powinna się tym dzielić. Jeśli obecny sułtan by
się o tym dowiedział, mogliby mieć kłopoty. Byli w końcu współodpowiedzialni za
bitwę, która rozegrała się na placu. Gdyby nie Crocodile, być może wszystko
skończyłaby się szczęśliwie. Czuła jednak, że chłopakowi należy się wyjaśnienie
i z resztą ufała mu w pewnym sensie.- Powiedział nam o wszystkim i również zaoferował
pomoc. – Chwyciła rąbek swojej sukni i zaczęła miętosić.- Po za tym… to co
robił twój ojciec było złe…- Wspomniała przez chwilę piegowatego chłopaka.
Luffy
naprawdę czuł sympatie do tej dziewczyny. Był pełen podziwu dla jej postawy,
którą pokazała po bitwie, kiedy to zamiast jego ojca i sułtana Cobry
wprowadzała porządek i uspokajała ludzi. To ona wygłosiła publiczne
oświadczenie i powoli radziła sobie z sytuacją. Widział że jest silna. Nawet
jeśli teraz stała przed nim i pokazywała tą słabszą stronę siebie.
- Przykro mi
że nam się nie udało…- Powiedziała szczerze. Widziała wcześniej jak piegowaty
chłopak przynosi ciało księcia na własnych plecach i pada przed bramą. Ona
zawiadomiła o tym sułtana. Potem rozmawiała jeszcze z Portugasem w lochu i
czuła, że ten człowiek pomimo swoich zbrodni nie jest zły i nie zasługuje na
tak wysoką karę. Zwłaszcza, że uratował życie synowi władcy.
- Chcesz
tego ślubu?- Zapytał Luffy zmieniając temat. To i tak było dla niego za dużo.
Teraz starał się uporać z rzeczywistością i zupełnie nie wiedział co ma robić.
Vivi
spojrzała na smutnego księcia. Pokręciła głową, nie będąc w stanie otwarcie
zaprzeczyć. Nie wiedziała czy go urazi czy nie, ale nie miała zamiaru udawać
dobrej żony, którą nigdy nie będzie. Był to warunek za pokój w tym kraju, a ten
ceniła nad swoje osobiste szczęście.
Czarnowłosy
nie był zdziwiony. Podejrzewał co czuje dziewczyna, a ich ojcowie jakoś nie
bardzo się tym przejmowali. Przecież na pierwszym miejscu było dobro państwa.
Rozumiał to w pewnym sensie ale nie akceptował. Najbardziej zastanawiało go
jednak to, że teraz jest mu to całkowicie obojętne.
- A ty?-
Zapytała rumieniąc się lekko i wpatrując się w swoje stopy. Już niedługo będą
małżeństwem. Spędzi z nim resztę swojego życia, będzie musiała oddać się mu,
gdy przyjdzie czas i zawsze być obok, jako piękna ozdoba. Zastanawiała się jak
to będzie i czy naprawdę jest na tyle silna, żeby to znieść.
- Czuję to
samo, co ty.- Powiedział widząc jej rozterkę i niespodziewanie objął zaskoczoną
dziewczynę. Spojrzał za nią i ujrzał na korytarzu umalowanego na biało i czarno
mężczyznę, który z bólem serca i zazdrością się im przyglądał. – Wiem, że to
nie mnie chcesz mieć przy boku, tylko kogoś, kto zawsze przy nim trwał.- Poczuł
jak ciało dziewczyny drży i jak na jego ramię spływają rzewne łzy. W końcu dała
im upust, zaskoczona wyznaniem księcia, który zdawał się przejrzeć ją na wylot.
Nigdy nie podejrzewała, że usłyszy takie słowa z jego ust.
Przez ten
czas Luffy zdążył zauważyć jakie uczucie łączy tych dwojga, bo sam je poznał i
uważał, że to niesprawiedliwe, że ślub ich rozdzieli. Nie rozumiał czemu
dziewczyna się na to godzi, ale znał jej miłość do kraju, dlatego nic więcej
nie powiedział.
W końcu
wypuścił księżniczkę z objęć i odszedł, pozwalając Pellowi zająć swoje miejsce.
Wcisnął mocniej na głowie swój słomiany kapelusz, jedyną pamiątkę, która
pozostała mu po jego wcześniejszym życiu, jakie mógł wieść razem z Ace’m i
innymi. Nie miał już siły się przeciwstawiać. Właściwie było mu wszystko jedno.
Jego słońce zgasło i przed sobą widział jedynie ciemność.
…
Ten dzień
różnił się od wszystkich poprzednich. Tym razem niebo przysłoniły chmury,
zwiastując zbliżający się deszcz. Było to zjawisko niezwykle rzadkie i
wszystkich dziwiło, że opady wybrały sobie akurat ten miesiąc. Mieszkańcom
jednak nie przeszkadzało to w przygotowaniach do ślubu.
Młoda para
była zachmurzona równie mocno co niebo. Pierwsze krople zaczęły spadać na
piasek i mury zamku, gdy ludzie zaczęli zbierać się na placu. Książę
obserwował to ze swej komnaty, odziany w wyszywane złotymi nićmi szaty, które
drażniły jego skórę. Pas na biodrach dusił go niemiłosiernie, a kamizelka
uwierała z każdej strony. Jedynie spodnie luźno zwisały, połyskując dostojnie.
Nie mogąc już dłużej wytrzymać, wyszedł na taras i oparł się o balustradę,
wystawiając swą twarz na deszcz. Wsłuchiwał się w szum kropel i muskał palcami
mokry marmur. Powietrze nie ułatwiło mu oddychania. Pomimo opadu, panowała
ogólna duchota. Spojrzał w dal, mrużąc powieki. Pustynia wołała go z oddali,
spoza białych murów pałacu. Tym razem surowa, niedostępna.
Nagle coś
przykuło jego uwagę. Nieokreślone uczucie kazało mu się odwrócić w tym kierunku
i spostrzegł na tarasie świstek papieru przygnieciony niewielkim kamieniem.
Zaintrygowany, podszedł do niego powoli, kucnął i uwolnił złożoną kartkę. Gdy
ją odwinął, serce prawie wywinęło mu fikołka. Drżącymi dłońmi wyjął spomiędzy
papieru jeden mniejszy, lekko pożółkły i niezdarnie, lecz charakterystycznie
podarty. Zaczął szybciej oddychać i ściskając z całej siły świstek, podbiegł do
barierki, rozglądając się dookoła. Pomiędzy budynkami zobaczył niewyraźną,
znikającą postać, która ukryła się za jedną ze ścian pałacowego muru.
Chciał
krzyknąć, ale coś go powstrzymało. Jeśli to tylko jego wyobraźnia? Jeśli dozna
zawodu? Lecz to co trzymał w rękach nie było urojeniem. Czy to sen?
Przecież to
była druga część ich złożonej w dzieciństwie obietnicy. Nikt więcej o tym nie
wiedział. Czyżby…?
Nie
przejmował się tym, że aktualnie moknie na deszczu. Świat się dla niego
zatrzymał. Obrócił w palcach papier na drugą stronę i zobaczył na nim dwa
krzywe słowa.
PÓŁNOCNY MUR
- Wasza
wysokość.- Głos zza pleców wyrwał go z rozmyślań. Zoro stał w otwartych
drzwiach, również odświętnie ubrany.- Już czas.
Luffy z
początku nie wiedział o co chodzi. Potem jednak przypomniał sobie na co czekał.
W przypływie chwili, zrzucił z głowy sułtański turban i chwycił swój słomiany
kapelusz. Tak ruszył za Zoro, wypełniony po brzegi emocjami. Ściskał karteczkę
w pięści z całych sił i modlił się, żeby jego przeczucia okazały się
prawdą. Idąc przez plac pełen ludzi i zbliżając się do ołtarzowej
platformy, wpatrywał się w jeden punkt.
Jego serce
chciało eksplodować. Ostatni odcinek miał ochotę pokonać biegiem, ale korowód
przed nim nie miał zamiaru przyśpieszać. Do tego przeszkadzały mu rozstawione
nad głową baldachimy, chroniące przed deszczem, oraz stosy wpadających mu w
oczy płatków kwiatów. Zaczynał coraz bardziej się irytować i stawał na palcach
by dojrzeć cokolwiek przed sobą. Wejście po śliskich stopniach sprawiało, że z
każdym krokiem jego mięśnie spinały się do granic wytrzymałości. Nawet nie
spojrzał na swoją przyszłą żonę, która odziana w białe, wyszywane klejnotami
szaty, lśniła nawet przy takim zachmurzeniu i skupiała na sobie wzrok wszystkich
zgromadzonych a przede wszystkim mężczyzny, który stał u jej boku.
W końcu
znalazł się na platformie. Jego wzrok powędrował we wskazane wcześniej miejsce
i gdy ujrzał zarys opartej na baszcie sylwetki, skrytej pod dachem przed
deszczem, ze wzruszenia uszło z niego całe powietrze.
Stał tam
Ace, cały i zdrowy, z założonymi rękami, bez koszulki, jedynie w czarnych
spodniach, koralach na szyi i pomarańczowym kapeluszu. Uśmiechnął się
rozbrajająco i przywitał, skłaniając delikatnie nakrycie głowy. Ich oczy się
spotkały i Luffy miał ochotę wybuchnąć rzewnym płaczem ze szczęścia. Ktoś coś
do niego mówił, ale zupełnie tego nie słuchał. Ceremonia się rozpoczęła, a on
patrzył wciąż na mężczyznę, ledwo widocznego zza ściany deszczu.
Nagle
przypomniał sobie, co się dzieje i spojrzał po zgromadzonych osobach. Vivi
obserwowała go z zainteresowaniem, nie do końca potrafiąc ukryć nieprzespaną
noc, sułtan Cobra, nerwowo skubał swój rękaw i jedynie zwracał uwagę na córkę,
a ojciec wstał i chwycił syna za ramię, przerywając wszystko przed
kulminacyjnym momentem.
Wszyscy
zastygli i wstrzymali oddechy, zaskoczeni tym, co robi władca.
Luffy
widział w jego oczach, że tamten wie o piegowatym. Trudno było nie zauważyć,
skoro wpatrywał się w niego jak w obrazek od bóg wie jak długiego czasu. Ojca
wzrok starał się odwieść go od tego, co zamierzał zrobić. Była to cicha walka w
której chłopak nie miał zamiaru odpuścić. On też przekazał mu wszystkie swoje
uczucia. Swój żal, ból, szczęście, chęć wolności i zrzucenia tych złotych kajdan.
Dragon to widział. Z każdą sekundą poddawał się coraz bardziej czując, że nie
przekona syna. Ostatnie wydarzenia oraz temperament i upór czarnowłosego tylko
go w tym upewniły. Mimo, że nigdy nie łączyły ich bliższe relacje, obdarzył go
niespodziewanym, smutnym, pożegnalnym spojrzeniem.
Książę
skłonił się w niemym podziękowaniu i wyrwał z objęć, obracając się do tłumu,
który czekał na jego reakcję. Na oczach gapiów, zrzucił z siebie kamizelkę i
chustę i założył słomiany kapelusz, który do tej pory ściskał w dłoni. Wskoczył
na tron, na którym miał zasiąść razem ze swoją przyszłą małżonką i wyciągając
ręce w górę, zaskakując wszystkich, krzyknął na całe gardło tak, by każdy mógł
go usłyszeć.
- Nazywam
się Monkey D. Luffy! Jestem człowiekiem, który zostanie Królem Złodziei!
Wybuchła
wrzawa oburzenia. Vivi otworzyła usta zszokowana, Sułtan Kobra patrzył to na
jedno to na drugie dziecko, a Dragon prychnął załamany i przecierając twarz,
machnął ręką na Roronoe.
- W imieniu
przyszłej królowej, rozkazuję ci zatrzymać przyszłego kryminalistę i nie
wracać, dopóki go nie sprowadzisz.
- Tak
panie.- Zielonowłosy uklęknął z uśmiechem i pognał za młodym, który już
przeciskał się między swoimi byłymi poddanymi. Chłopak biegł jak szalony, chcąc
dostać się do swojego przyjaciela, który już do niego schodził. W tle jeszcze
słyszał suchą formułkę, gdzie ojciec pozbawia go praw do tronu i mianuje swoją
następczynią księżniczkę. Jego radość nie miała końca, gdy echo słów sułtana
rozniosło się po placu.
- Luffy!-
Krzyknął piegowaty, zsuwając się po linie i dosiadając osiodłanego,
przygotowanego wcześniej, czarnego konia.
- Ace!-
Wyciągnął rękę, by tamten mógł go wciągnąć na zwierzę. Gdy tylko ich skóra się
zetknęła, oboje poczuli elektryzujący prąd. Nim reszta strażników dostała rozkaz
pojmania kryminalistów, koń galopując, przekraczał już bramy pałacu.
- Jak zwykle
dałeś niezły popis.- Ace zaśmiał się głośno na wspomnienie złożonej deklaracji.
Drobne dłonie oblatały jego tors. Odwrócił się do chłopaka i znów parsknął.-
Czego ryczysz? Nie cieszysz się że mnie widzisz?
- Myślałem,
że nie żyjesz!- Chłopakowi łzy ściekały strumieniem po policzkach. Płakał
większość drogi, czkając i łkając jak dziecko. W końcu się zmęczył i wtulił
mocniej w silne, drżące ze śmiechu mokre plecy, rozkoszując się ich ciepłem.
Nie chciał nigdy budzić się z tego snu. To co się działo, jeszcze nie do końca
do niego docierało. Deszcz zelżał i pogoda była idealna do jazdy. Gdzieniegdzie
spomiędzy chmur wychodziło słońce, rozświetlając piaszczyste wydmy i tworząc niesymetryczną
szachownicę.
- Dokąd
jedziemy?- Zapytał w końcu chłopak, dostrzegając w oddali wysokie skały.
-
Zobaczysz.- Ace uśmiechnął się tajemniczo i pośpieszył konia.
Luffy’ego
przeszedł silny dreszcz. Będąc tak blisko, paliło go ciało, a dłonie chciały
wędrować po ciele siedzącego przed nim chłopaka, sięgając do takich miejsc, o
których nigdy wcześniej by nie pomyślał. Poczuł gorąco na policzkach i
delikatny zawrót głowy. Mimo, że wcześniej zdarzało im się robić różne rzeczy,
teraz to uczucie przytłaczało go z podwójną siłą.
Jechali
wąwozem, kryjąc się w cieniu i mijając coraz więcej palm. Do uszu czarnowłosych
zaczął dochodzić miarowy szum wody. Wyjechali na piękną oazę, skrytą wśród
chłodu skał, z niewielkim jeziorkiem i strumieniem, sączącym się w wnętrza
góry.
Ace
zeskoczył z konia i wyciągnął ręce, gotowy pomóc zejść byłemu księciu.
Luffy mógł
teraz spojrzeć prosto w jego piegowatą i rumianą od słońca twarz. Omiótł
wzrokiem całą jego sylwetkę zaczynając od szyi, nakrapianych ramion,
wystających obojczyków, umięśnionej piersi, po zarysowaną fakturę brzucha, by
spocząć na czarnych spodniach. Przełknął ślinę, gdy jego oczy wróciły z
powrotem do tych ciemnobrązowych odpowiedniczek, które błysnęły rozpalone.
Silne dłonie
pomogły mu się zsunąć. Potem niespodziewanie szybko przyciągnęły go do siebie i
sprawiły, że ich usta przylgnęły do siebie. Spragnione i stęsknione siebie.
Zupełnie zapominając o świecie, oddali się słodkiej przyjemności, pchani
natłokiem uczuć. Ich języki tańczyły do szaleńczej muzyki namiętności, tak
długo kiełkującej samotnie w ich wypełnionych pustką sercach. Portugas chwycił
za pośladki młodszego i unosząc go w górę, zabrał w kierunku zacienionego
miejsca pod palmami. Bez niepotrzebnej delikatności, rzucił chłopaka na ziemię
i dobrał się do jego sznurka u spodni, dociskając swoimi biodrami drobne ciało
pod sobą.
Luffy jęknął
z przyjemności. Jego członek był twardy tak samo jak Ace’a, który się o niego
otarł. Nie do końca rozumiał wszystko co się dzieje ponieważ to doświadczenie
było dla niego nazbyt emocjonalne. Poddawał się niemu bez oporu, ciesząc się z
każdego dotyku kochanka, dla którego całkowicie oszalał. Milion razy oddawałby
koronę za właśnie tą chwilę. Teraz Ace był jego. Cały. Byli tu tylko dla
siebie. Dał się rozebrać i leżał przed nic całkowicie nagi, rozpalony do
czerwoności, nie przejmując się wżynającą się w plecy roślinnością. Portugas
obdarzył go takim wzrokiem, jakiego nigdy wcześniej nie widział. Gdy jego dłoń
sięgnęła do jego krocza, myślał, że oszaleje z rozkoszy. Pierwszy dotyk prawie
go spalił.
- Myślałem,
że już cię nigdy nie zobaczę.- Powiedział chłopak zafascynowany urodą i
wyglądem tamtego. Pochylił się i przygryzł wystający obojczyk.– Nie zdajesz
sobie sprawy jak tęskniłem.
- Ja… też…-
Czarnowłosy z ledwością mógł się skupić, gdy ręka Portugasa zaczęła poruszać
się w górę i w dół. Odrzucił na bok kapelusz. Chciał mu powiedzieć tyle
rzeczy… O tyle zapytać!
Lecz teraz
chciał więcej bliskości. Wiedział, że pochylający się nad nim mężczyzna też
tego pragnie. Widział to w jego wzroku i czuł w dotyku. Ostatnio zmarnowali
szansę i w jednej chwili chcieli nadrobić czas rozłąki. Miał ochotę oddać się
cały. Piegowaty odsunął się i zabrał się za swoje spodnie, nie mogąc już dłużej
wytrzymać napięcia. Wiedział, że przy pierwszym spotkaniu powinien się trochę
hamować ale nie mógł się oprzeć.
- Pozwól
mi.- Luffy zatrzymał go dłońmi i widząc przyjemne zaskoczenie na twarzy
partnera, sam zaczął rozpinać zamek, siadając przed klęczącym mężczyzną.
Dopiero teraz zauważył jasne ślady po bliznach. Zatrzymał się na chwilę i
musnął palcami jedną z nich, zdając sobie sprawę, że to ta uratowała mu życie.
Nie pytał dlaczego to zrobił, bo sam postąpiłby tak samo. Jedynie smutek go
ogarnął, gdy zdał sobie sprawę, że mogli już więcej się nie zobaczyć.
- Jestem tu,
Luffy.- Portugas pogłaskał czarne pasma włosów, żałując że taki długi czas
dochodził do siebie. Fakt, że przeżył, mógł się zaliczać do jednych z cudów
świata i chyba jedynie jego silnej woli. Również nie do końca pamiętał ten
okres, ale w tym czasie dołączył do nich nowy człowiek, którego miał szansę
poznać zaraz po przebudzeniu. Przypadkowo był lekarzem. Ciężko było mu nie
stwierdzić, że głupi jednak ma szczęście. – I już nigdzie się nie wybieram.
- Nigdy
więcej tego nie rób.- Czarnowłosy ucałował umięśniony brzuch wiedząc, że jego
słowa i tak nic nie zmienią.
- To nie
pakuj się w tarapaty.- Potarmosił niesforną grzywkę i spojrzał w rozgniewane i
przepełnione winą oczy. Od razu pożałował swojej godnej pożałowania
wypowiedzi. – Wiesz, że zrobię wszystko, żebyś był bezpieczny.
- Ale nie
chcę tego więcej.- Luffy zacisnął dłonie na czarnych spodniach i oparł czoło o
bok partnera. Nie chciał płakać, ale łzy same mu spłynęły po policzkach na wspomnienie
bitwy.- Nie chcę patrzeć jak umierasz. Już nigdy więcej.
Piegowaty
zadrżał, słysząc to wyznanie. Miał wrażenie, że wydoroślał przez ten czas, ale
może tylko mu się zadawało. Nie mógł uwierzyć, że z ekscytacji sam nie może
zebrać słów, żeby mu odpowiedzieć. Przecież go kochał. Bardziej niż kogokolwiek
na świecie. Przyjechał po niego, by mogli resztę życia napawać się wolnością i
słońcem pustyni. Poprzysiągł, że nie pozwoli, by ktokolwiek im to odebrał.
Owładnięty
przeróżnymi uczuciami, pchnął Luffy’ego na trawę i pochylając się, spojrzał mu
głęboko w oczy. Dwie ciemne tęczówki lśniły od łez i emocji.
- Luffy…-
Szepnął, gdy tamten się uspokajał.- Chcę zobaczyć, jak spełniają się twoje
marzenia. Nie mogę umrzeć.- Uśmiechnął się promiennie i złożył na drżących
wargach, kolejny żarliwy pocałunek.
Młody
chętnie przyjmował każdą pieszczotę i zsunął mu spodnie. Znów zaczęli zapominać
o świecie, gdy ich gorące członki zetknęły się ze sobą. Portugas chwycił za
biodro chłopaka i uniósł je zachłannie. Westchnął z przyjemności, jaką dawało
mu to zbliżenie.
- Chce cię
Luffy…- Szepnął Ace, gładząc nagi tors kochanka. Był na granicy wytrzymałości.
Jego zmysły ogarnęła prawdziwa burza.
- No to na
co czekasz?- Wysapał Luffy zadziornym głosem pomiędzy przyspieszonymi
oddechami. Już sam nie mógł się doczekać tego, aż Ace się nim zajmie.
Więcej nie
trzeba było zachęcać. Portugas wziął w ramiona drobne ciało i gryząc je
zachłannie, kierował się do wody. Luffy tylko się śmiał, wczepiając palce w
jego kręcone włosy, oplatając go nogami w pasie. Wpadli do jeziora oboje i
zanurzyli do połowy klatki piersiowej.
- Nie bój
się, nie dam ci utonąć.- Powiedział, czując jak mocno oplatają go za szyję
ramiona chłopaka. Luffy tylko wystawił język i uśmiechnął się
zachęcająco, zupełnie się rozluźniając. Był cały rumiany i Ace był zachwycony
tym widokiem. Trzymając go w objęciach, delikatnie go uniósł i nakierował swój
członek, na miękkie pośladki tamtego. Westchnęli oboje, gdy Piegowaty powoli
zanurzał się w gorącym wnętrzu. Przyciągnął go zachłannie do siebie i całował
po szyi, która znajdowała się idealnie na wysokości jego ust. Słyszał głośny
oddech przy swoim uchu i silne ongi oplatające jego tors. Gdy wszedł cały,
zaczął się poruszać, z trudem panując nad sobą.
Brał go
zmysłowo i równomiernie wbijał się, starając się dotrzeć jak najgłębiej w to
podniecające ciało. Chciał dać Luffy’emu jak najwięcej przyjemności. Delikatnie
się kołysali, wypychani przez wodę. Szum strumienia zagłuszał ciche pluski
wywołane przez kochanków.
Luffy głośno
dyszał. Wbił paznokcie w piegowaty kark i spojrzał w niebieskie niebo nad sobą.
Gorąco które czuł w sobie i wargi boleśnie ssające jego obojczyki
doprowadzały go do szaleństwa. Silne dłonie trzymały go w mocnym uścisku i
wędrowały po jego pośladkach i plecach. Gdy czuł zbliżający się finał, mroczki
przysłoniły mu taflę wody. Wtulił się bardziej, poddając się przyjemności ciała
i przyjemnym skurczom. Ace przyspieszył i również doszedł wewnątrz, nie hamując
swego głosu. Oboje głośno dysząc, pocałowali się, czując jak ulatuje z nich
napięcie.
Nagle magię
chwili rozdarł odgłos pustych żołądków.
- Chyba
przydałoby się coś zjeść.- Portugas ze śmiechem podpłynął do brzegu i wypuścił
z ramion równie wesołego chłopaka. Spojrzał na nagie ciało ukochanego i
przejechał palcem po wystających żebrach. Uśmiechnął się do siebie. Rozczulony
i zadowolony już otwierał usta i chciał coś powiedzieć ale ujrzał za Luffy’m
swojego przyjaciela, który szedł w ich kierunku, uśmiechając się dziko.
- Wybaczcie,
że przeszkadzam…- Zadrwił Sanji wesoło, widząc wściekłą minę piegowatego i
uśmiechniętą buzię młodego, który szczerze ucieszył się na jego widok.- Ale
chyba znowu pan o czymś zapomniał, panie Portugas.
Ace zanurzył
twarz do połowy w wodzie i zaczął rzucać przekleństwami, wywołując jedynie
burzę bąbelków. Wiedział, że powinien uciekać z Luffy’m na koniec świata a nie
do nowej kryjówki, z której zresztą zaraz wyjeżdżali na zachód.
- Sanji!
Masz jedzenie?- Krzyknął czarnowłosy wyskakując z wody.
- Może
najpierw się umyj, co?- Blondyn się zaśmiał i zwrócił z powrotem do
podpierającego się na łokciach piegowatego.- A przez ciebie, to już nigdy nie
wejdę do tej wody.- Powiedział udając zażenowanie zachowaniem kochanków.
- Dlaczego,
podobno lubisz takie rzeczy?- Ace odgryzł się i dostał wykopanym piachem w
twarz.
Luffy goły i
wesoły pobiegł po swoje rzeczy i zobaczył na drodze do wąwozu siedzącego pod
ścianą Zoro, odwracającego wzrok. Wciągając na prędce spodnie, podbiegł do niego
zdumiony. Żołnierz wstał i ukłonił się chłopakowi.
- Wasza
wysokość.
- Nie mów
tak do mnie! Już nie jestem księciem!- Krzyknął Luffy i pociągnął za sobą
czerwonego ze wstydu mężczyznę.- Chodź! Musisz wszystkich poznać!
- A ten glon
czego tu szuka?- Zapytał Sanji tracąc zainteresowanie dopiekaniem piegowatemu i
zlustrował zielonowłosego.
- To jest
Zoro, mój przyjaciel! Chce do nas dołączyć!
Mężczyzna z
zaskoczeniem popatrzył na swego byłego władcę i na mężczyzn przed sobą. Przez
to, że został uprzedzony nie wiedział co teraz powiedzieć. Jedyne co wpadło mu
do głowy to to, żeby odszczeknąć blondynowi.
- A
zakręcona brew też jest w tej bandzie?
- Słucham?-
Sanji nie pamiętał kiedy ostatnio ktoś go tak obraził.- Powtórz to ty…- Reszta
wypowiedzi została zagłuszona odgłosem walki.
- Chyba się
dogadają, co Luffy?- Ace oparł łokieć na kamieniu i spojrzał kłócąca się
dwójkę.
-
Shishishi….- Czarnowłosy położył się obok piegowatego i cmoknął go w czoło. –
Chodźmy gdzieś jeszcze…- Zamruczał wymownie i z nadzieją pogładził mokre ramię.
Protugas
pomrugał zaskoczony i bez chwili do stracenia, wyskoczył z wody podniecony.
Chwycił roześmianego Luffy’ego, przerzucił sobie przez ramię i nie zważając na
głupie uwagi swojego blond przyjaciela, pognał w stronę najbliższych krzaków.
Pomyślał, że
czekają go najlepsze lata jego życia.
Ok. Ok. Ok.
OdpowiedzUsuńMOJE FEELSY.
Boskie to było! Złodzieje, Luffy książę i Dragon sułtan, Vivi, szajka Shanksa, Crocodile, Sabo, pijany Sanji z odmiennymi skłonnościami i kilmaty Alabasty - po prostu cudowny misz-masz. Jak to się super czytało! Intrygujące i zabawne, czasem pełne napięcia.
Natomiast w momencie, kiedy Ace był uwięziony, w moim sercu zaczął kiełkować niepokój, właściwie to od słowa "egzekucja". I przez cały ten czas, czytając, mamrotałam i w końcu krzyczałam "NIEEE", czując, że SKĄDŚ ZNAM TAKI SCENARIUSZ. I się poryczałam i buuuu, do końca miałam nadzieję, że jednak będzie inaczej... chlip, chlip ;^;
I DOCZEKAŁAM SIĘ <3 Ale ulga..... ach, ostatni rozdział naprawił moje serce! YUHU!
Co prawda po mandze oglądam teraz anime i znowu czeka mnie Wojna Na Szczycie, ale no cóż.... ;;
Naprawdę mi się podobało! Jedynie czasem interpunkcja się nie zgadzała, ale pal licho! :P
Pozdrawiam ʕ·ᴥ·ʔ
Jejku dawno nie czytałam opowiadań i aaaaaa to było super... dziwię się tylko, że nie czytałam tego wcześniej ♡♡♡♡♡♡♡
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie.Bardzo dobrze mi się czytało.Kilka rzeczy nie pasowały mi w twoim opowiadaniu np.Luffy jako książę nie za bardzo mi się widzi on
OdpowiedzUsuńnie potrafi się zachować przy ludziach tym bardziej jak dłubie w nosie ale mniejsza z tym ale świetnie oddałaś jego charakter z anime,po drugie dlaczego Sanji u ciebie ma jakieś dziwne skłonności po procentach,po trzecie Ace nie pasuje mi na typowego zboka jak Sanji czy Brook.Czulam się jakbym była na pustyni jak czytałam twoje opowiadanie. Proszę więcej opowiadań z Ace np.Acex Sanji.