sobota, 13 czerwca 2015

Pustynny żar 10



Luffy siedział w cieniu palm i patrzył na krystalicznie czyste niebo. Jego rany już dawno się zagoiły a plac został oczyszczony z krwi i zniszczeń. Minął prawie miesiąc od bitwy a w państwie powoli zaczął gościć pokój. Jedynie co nie powróciło, to uśmiech na twarzy czarnowłosego.
Usiadł i zmęczonym wzrokiem, omiótł pałacowy ogród. Był sam. Całkowicie sam. A przynajmniej tak się czuł. Podciągnął kolana pod brodę i oplótł je obolałymi od szczypania ramionami, chowając zapuchnięte oczy pod słomianym kapeluszem. Odetchnął głęboko kilka razy, by jego serce choć trochę się uspokoiło. Wciąż czuł na nim fizyczną szramę, jakby naprawdę pękło na pół. Nie mógł wysiedzieć. Przewrócił się na bok i zaczął orać paznokciami ziemię.
- Ace…- Miał ochotę wyrwać z korzeniami wszystkie rośliny w ogrodzie. Już nie miał siły płakać. Wypowiadał to imię, tylko bardziej się dobijając. Miał ochotę już nigdy się nie uśmiechnąć. Chciałby tu zostać i umrzeć.
- Panie.- Usłyszał niski głos, należący do zielonowłosego, który zbliżył się ledwo słyszalnie.- Księżniczka ma już wolną chwilę.
- Dobrze…- Luffy przetarł twarz i niewidzialne łzy. Ociągając się, chwiejnie wstał i bez życia poszedł za swoim ochroniarzem. Powłóczył nogami i patrzył w ziemię. Nie miał ochoty oglądać białych dekoracji i przyozdobień na zbliżającą się uroczystość. Nie miał właściwie siły na nic, ale zmuszał się do robienia czegokolwiek, żeby nie zwariować. Idąc otwartym holem, mijał dziedziniec, na którym stracił wcześniej przytomność. Zagryzł usta, gdy przed oczami znów pojawiła się nieruchoma dłoń i spływająca z niej krew. Nie wiedział jak znalazł się potem w pałacu, ani nawet kto go tam sprowadził. Nikogo też nie chciał słuchać, bojąc się, że usłyszy jeszcze raz o śmierci swojego przyjaciela. Nie mógł uwierzyć, że wszystko skończyło się tak szybko i że nie mógł nic zrobić, żeby temu zapobiec.
- Luffy?- Dziewczyna sama wyszła mu naprzeciw, opuszczając królewskie komnaty. Podeszła do chłopaka, który był głuchy na jakiekolwiek słowa, zapatrzony na plac. Dotknęła delikatnie jego ramienia, przerażona jego stanem. Sama nie była w najlepszym i musiała bardzo się starać, żeby głos przypadkiem nie uwiązł jej w gardle. To jej udało się doprowadzić księcia do porządku. Jego krzyki po bitwie, były nie do zniesienia. Jedynie silne uderzenie w twarz sprowadziło go na ziemię i jej własny gniew.
Wiedziała, że teraz powinni już myśleć o przyszłości. Choć nie żywiła złych uczuć do chłopaka, zbliżająca się ceremonia nie napawała jej szczęściem. Odczuwała też lekki żal, że nie pomógł jej w żaden sposób, pogrążony we własnej żałobie. A przecież jej serce krwawiło prawie równie mocno, co jego. Nie mieli jednak wyjścia. Jedynie połączone królestwa mogły zapobiec ponownemu rozlewie krwi i podobnej sytuacji. Choć Crocodile już nie żył, nie mieli pewności, że nie ma jemu podobnych. Ponadto ich ojcowie byli coraz starsi, to stwarzało dodatkowe ryzyko. Problem był też taki, że książę pragnął zupełnie innego życia i nie interesowała go polityka, a ona kochała innego mężczyznę, z którym nigdy nie będzie dane jej być.
Chłopak nawet na nią nie spojrzał, jedynie po wzroku poznała, że wrócił z własnej krainy myśli i jej słucha.
- Chciałeś porozmawiać?- Zapytała, siląc się na słaby uśmiech. Znała jego stratę i starała sobie wyobrazić, co jej rówieśnik czuje.
- Chciałem zapytać, dlaczego mi wtedy pomogłaś?- Luffy spojrzał w jej błyszczące oczy.
Niebieskowłosa wiedziała, że w końcu będzie musiała odpowiedzieć na to pytanie. Mogłaby to wyjaśnić wcześniej, gdyby tylko z księciem był jakiś kontakt. W ostatnich dniach ciężko było do niego trafić, a co dopiero podjąć konwersację. Nieustannie też nosił na głowie słomiany kapelusz i nikt nawet nie ważył się o niego pytać, w obawie przed kolejnym wybuchem chłopaka. Zauważyła, że jego postawa się nieco zmieniła.
- Wiesz kim był Portugas D. Ace?- Powiedziała, wprowadzając księcia do pobliskiej opuszczonej komnaty po to, by nikt ich nie podsłuchał.
- Kim?- Już darował sobie całą wiązankę tego, co chciał odpowiedzieć i tego, co czuł do chłopaka. Mógłby w nieskończoność mówić o uczuciu, którego przy nim doświadczył i które się w nim obudziło. Wcześniej nad tym nie myślał, ale teraz miał na to dużo czasu.
- Synem Gold D. Rogera.- Powiedziała drżącym głosem, gdy wspomniała to nazwisko. – Najsławniejszego rozbójnika ze Wschodnich Krain. Kojarzysz go?
Luffy zmarszczył brwi. Słyszał to nazwisko. Z tego co wiedział, jego przyjaciel nie miał rodziny i jedynie Shanks był mu najbliższy przez wszystkie lata. Nie ukrywał, że jest zaskoczony tą informacją, a tym bardziej wzmianką o kimś tak sławnym. Nie zagrażał on jednak nigdy ich krainom, więc nie było potrzeby na zapas się martwić.
- Jeśli wieść o tych wydarzeniach dotrze do jego uszu… Mógłby…- Spuściła głowę, czując niepokój.- Gdybyśmy tylko temu zapobiegli, nie byłoby teraz zagrożenia, z jego strony… Jeśli się o tym dowie i będzie chciał się zemścić, zdobycie przez niego pałacu nie potrwa nawet dnia.
- Skąd o tym wiesz?- Zapytał zaciekawiony. Zastanawiał się ilu rzeczy nie zdążył się dowiedzieć od Ace’a. Sama wzmianka o egzekucji sprawiała, że miał ochotę zwrócić swój pusty żołądek.
- Czerwonowłosy Shanks przyszedł do nas… Do mego ojca i do mnie, błagać o pomoc.- Dziewczyna wiedziała, że nie powinna się tym dzielić. Jeśli obecny sułtan by się o tym dowiedział, mogliby mieć kłopoty. Byli w końcu współodpowiedzialni za bitwę, która rozegrała się na placu. Gdyby nie Crocodile, być może wszystko skończyłaby się szczęśliwie. Czuła jednak, że chłopakowi należy się wyjaśnienie i z resztą ufała mu w pewnym sensie.- Powiedział nam o wszystkim i również zaoferował pomoc. – Chwyciła rąbek swojej sukni i zaczęła miętosić.- Po za tym… to co robił twój ojciec było złe…- Wspomniała przez chwilę piegowatego chłopaka.
Luffy naprawdę czuł sympatie do tej dziewczyny. Był pełen podziwu dla jej postawy, którą pokazała po bitwie, kiedy to zamiast jego ojca i sułtana Cobry wprowadzała porządek i uspokajała ludzi. To ona wygłosiła publiczne oświadczenie i powoli radziła sobie z sytuacją. Widział że jest silna. Nawet jeśli teraz stała przed nim i pokazywała tą słabszą stronę siebie.
- Przykro mi że nam się nie udało…- Powiedziała szczerze. Widziała wcześniej jak piegowaty chłopak przynosi ciało księcia na własnych plecach i pada przed bramą. Ona zawiadomiła o tym sułtana. Potem rozmawiała jeszcze z Portugasem w lochu i czuła, że ten człowiek pomimo swoich zbrodni nie jest zły i nie zasługuje na tak wysoką karę. Zwłaszcza, że uratował życie synowi władcy.
- Chcesz tego ślubu?- Zapytał Luffy zmieniając temat. To i tak było dla niego za dużo. Teraz starał się uporać z rzeczywistością i zupełnie nie wiedział co ma robić.
Vivi spojrzała na smutnego księcia. Pokręciła głową, nie będąc w stanie otwarcie zaprzeczyć. Nie wiedziała czy go urazi czy nie, ale nie miała zamiaru udawać dobrej żony, którą nigdy nie będzie. Był to warunek za pokój w tym kraju, a ten ceniła nad swoje osobiste szczęście.
Czarnowłosy nie był zdziwiony. Podejrzewał co czuje dziewczyna, a ich ojcowie jakoś nie bardzo się tym przejmowali. Przecież na pierwszym miejscu było dobro państwa. Rozumiał to w pewnym sensie ale nie akceptował. Najbardziej zastanawiało go jednak to, że teraz jest mu to całkowicie obojętne.
- A ty?- Zapytała rumieniąc się lekko i wpatrując się w swoje stopy. Już niedługo będą małżeństwem. Spędzi z nim resztę swojego życia, będzie musiała oddać się mu, gdy przyjdzie czas i zawsze być obok, jako piękna ozdoba. Zastanawiała się jak to będzie i czy naprawdę jest na tyle silna, żeby to znieść.
- Czuję to samo, co ty.- Powiedział widząc jej rozterkę i niespodziewanie objął zaskoczoną dziewczynę. Spojrzał za nią i ujrzał na korytarzu umalowanego na biało i czarno mężczyznę, który z bólem serca i zazdrością się im przyglądał. – Wiem, że to nie mnie chcesz mieć przy boku, tylko kogoś, kto zawsze przy nim trwał.- Poczuł jak ciało dziewczyny drży i jak na jego ramię spływają rzewne łzy. W końcu dała im upust, zaskoczona wyznaniem księcia, który zdawał się przejrzeć ją na wylot. Nigdy nie podejrzewała, że usłyszy takie słowa z jego ust.
Przez ten czas Luffy zdążył zauważyć jakie uczucie łączy tych dwojga, bo sam je poznał i uważał, że to niesprawiedliwe, że ślub ich rozdzieli. Nie rozumiał czemu dziewczyna się na to godzi, ale znał jej miłość do kraju, dlatego nic więcej nie powiedział.
W końcu wypuścił księżniczkę z objęć i odszedł, pozwalając Pellowi zająć swoje miejsce. Wcisnął mocniej na głowie swój słomiany kapelusz, jedyną pamiątkę, która pozostała mu po jego wcześniejszym życiu, jakie mógł wieść razem z Ace’m i innymi. Nie miał już siły się przeciwstawiać. Właściwie było mu wszystko jedno. Jego słońce zgasło i przed sobą widział jedynie ciemność.
Ten dzień różnił się od wszystkich poprzednich. Tym razem niebo przysłoniły chmury, zwiastując zbliżający się deszcz. Było to zjawisko niezwykle rzadkie i wszystkich dziwiło, że opady wybrały sobie akurat ten miesiąc. Mieszkańcom jednak nie przeszkadzało to w przygotowaniach do ślubu.
Młoda para była zachmurzona równie mocno co niebo. Pierwsze krople zaczęły spadać na piasek i mury zamku, gdy  ludzie zaczęli zbierać się na placu. Książę obserwował to ze swej komnaty, odziany w wyszywane złotymi nićmi szaty, które drażniły jego skórę. Pas na biodrach dusił go niemiłosiernie, a kamizelka uwierała z każdej strony. Jedynie spodnie luźno zwisały, połyskując dostojnie. Nie mogąc już dłużej wytrzymać, wyszedł na taras i oparł się o balustradę, wystawiając swą twarz na deszcz. Wsłuchiwał się w szum kropel i muskał palcami mokry marmur. Powietrze nie ułatwiło mu oddychania. Pomimo opadu, panowała ogólna duchota. Spojrzał w dal, mrużąc powieki. Pustynia wołała go z oddali, spoza białych murów pałacu. Tym razem surowa, niedostępna.
Nagle coś przykuło jego uwagę. Nieokreślone uczucie kazało mu się odwrócić w tym kierunku i spostrzegł na tarasie świstek papieru przygnieciony niewielkim kamieniem. Zaintrygowany, podszedł do niego powoli, kucnął i uwolnił złożoną kartkę. Gdy ją odwinął, serce prawie wywinęło mu fikołka. Drżącymi dłońmi wyjął spomiędzy papieru jeden mniejszy, lekko pożółkły i niezdarnie, lecz charakterystycznie podarty. Zaczął szybciej oddychać i ściskając z całej siły świstek, podbiegł do barierki, rozglądając się dookoła. Pomiędzy budynkami zobaczył niewyraźną, znikającą postać, która ukryła się za jedną ze ścian pałacowego muru.
Chciał krzyknąć, ale coś go powstrzymało. Jeśli to tylko jego wyobraźnia? Jeśli dozna zawodu? Lecz to co trzymał w rękach nie było urojeniem. Czy to sen?
Przecież to była druga część ich złożonej w dzieciństwie obietnicy. Nikt więcej o tym nie wiedział. Czyżby…?
Nie przejmował się tym, że aktualnie moknie na deszczu. Świat się dla niego zatrzymał. Obrócił w palcach papier na drugą stronę i zobaczył na nim dwa krzywe słowa.
PÓŁNOCNY MUR
- Wasza wysokość.- Głos zza pleców wyrwał go z rozmyślań. Zoro stał w otwartych drzwiach, również odświętnie ubrany.- Już czas.
Luffy z początku nie wiedział o co chodzi. Potem jednak przypomniał sobie na co czekał. W przypływie chwili, zrzucił z głowy sułtański turban i chwycił swój słomiany kapelusz. Tak ruszył za Zoro, wypełniony po brzegi emocjami. Ściskał karteczkę w pięści z całych sił i modlił się, żeby jego przeczucia okazały się  prawdą. Idąc przez plac pełen ludzi i zbliżając się do ołtarzowej platformy, wpatrywał się w jeden punkt.
Jego serce chciało eksplodować. Ostatni odcinek miał ochotę pokonać biegiem, ale korowód przed nim nie miał zamiaru przyśpieszać. Do tego przeszkadzały mu rozstawione nad głową baldachimy, chroniące przed deszczem, oraz stosy wpadających mu w oczy płatków kwiatów. Zaczynał coraz bardziej się irytować i stawał na palcach by dojrzeć cokolwiek przed sobą. Wejście po śliskich stopniach sprawiało, że z każdym krokiem jego mięśnie spinały się do granic wytrzymałości. Nawet nie spojrzał na swoją przyszłą żonę, która odziana w białe, wyszywane klejnotami szaty, lśniła nawet przy takim zachmurzeniu i skupiała na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych a przede wszystkim mężczyzny, który stał u jej boku.
W końcu znalazł się na platformie. Jego wzrok powędrował we wskazane wcześniej miejsce i gdy ujrzał zarys opartej na baszcie sylwetki, skrytej pod dachem przed deszczem,  ze wzruszenia uszło z niego całe powietrze.
Stał tam Ace, cały i zdrowy, z założonymi rękami, bez koszulki, jedynie w czarnych spodniach, koralach na szyi i pomarańczowym kapeluszu. Uśmiechnął się rozbrajająco i przywitał, skłaniając delikatnie nakrycie głowy. Ich oczy się spotkały i Luffy miał ochotę wybuchnąć rzewnym płaczem ze szczęścia. Ktoś coś do niego mówił, ale zupełnie tego nie słuchał. Ceremonia się rozpoczęła, a on patrzył wciąż na mężczyznę, ledwo widocznego zza ściany deszczu.
Nagle przypomniał sobie, co się dzieje i spojrzał po zgromadzonych osobach. Vivi obserwowała go z zainteresowaniem, nie do końca potrafiąc ukryć nieprzespaną noc, sułtan Cobra, nerwowo skubał swój rękaw i jedynie zwracał uwagę na córkę, a ojciec wstał i chwycił syna za ramię, przerywając wszystko przed kulminacyjnym momentem.
Wszyscy zastygli i wstrzymali oddechy, zaskoczeni tym, co robi władca.
Luffy widział w jego oczach, że tamten wie o piegowatym. Trudno było nie zauważyć, skoro wpatrywał się w niego jak w obrazek od bóg wie jak długiego czasu. Ojca wzrok starał się odwieść go od tego, co zamierzał zrobić. Była to cicha walka w której chłopak nie miał zamiaru odpuścić. On też przekazał mu wszystkie swoje uczucia. Swój żal, ból, szczęście, chęć wolności i zrzucenia tych złotych kajdan. Dragon to widział. Z każdą sekundą poddawał się coraz bardziej czując, że nie przekona syna. Ostatnie wydarzenia oraz temperament i upór czarnowłosego tylko go w tym upewniły. Mimo, że nigdy nie łączyły ich bliższe relacje, obdarzył go niespodziewanym, smutnym, pożegnalnym spojrzeniem.
Książę skłonił się w niemym podziękowaniu i wyrwał z objęć, obracając się do tłumu, który czekał na jego reakcję. Na oczach gapiów, zrzucił z siebie kamizelkę i chustę i założył słomiany kapelusz, który do tej pory ściskał w dłoni. Wskoczył na tron, na którym miał zasiąść razem ze swoją przyszłą małżonką i wyciągając ręce w górę, zaskakując wszystkich, krzyknął na całe gardło tak, by każdy mógł go usłyszeć.
- Nazywam się Monkey D. Luffy! Jestem człowiekiem, który zostanie Królem Złodziei!
Wybuchła wrzawa oburzenia. Vivi otworzyła usta zszokowana, Sułtan Kobra patrzył to na jedno to na drugie dziecko, a Dragon prychnął załamany i przecierając twarz, machnął ręką na Roronoe.
- W imieniu przyszłej królowej, rozkazuję ci zatrzymać przyszłego kryminalistę i nie wracać, dopóki go nie sprowadzisz.
- Tak panie.- Zielonowłosy uklęknął z uśmiechem i pognał za młodym, który już przeciskał się między swoimi byłymi poddanymi. Chłopak biegł jak szalony, chcąc dostać się do swojego przyjaciela, który już do niego schodził. W tle jeszcze słyszał suchą formułkę, gdzie ojciec pozbawia go praw do tronu i mianuje swoją następczynią księżniczkę. Jego radość nie miała końca, gdy echo słów sułtana rozniosło się po placu.
- Luffy!- Krzyknął piegowaty, zsuwając się po linie i dosiadając osiodłanego, przygotowanego wcześniej, czarnego konia.
- Ace!- Wyciągnął rękę, by tamten mógł go wciągnąć na zwierzę. Gdy tylko ich skóra się zetknęła, oboje poczuli elektryzujący prąd. Nim reszta strażników dostała rozkaz pojmania kryminalistów, koń galopując, przekraczał już bramy pałacu.
- Jak zwykle dałeś niezły popis.- Ace zaśmiał się głośno na wspomnienie złożonej deklaracji. Drobne dłonie oblatały jego tors. Odwrócił się do chłopaka i znów parsknął.- Czego ryczysz? Nie cieszysz się że mnie widzisz?
- Myślałem, że nie żyjesz!- Chłopakowi łzy ściekały strumieniem po policzkach. Płakał większość drogi, czkając i łkając jak dziecko. W końcu się zmęczył i wtulił mocniej w silne, drżące ze śmiechu mokre plecy, rozkoszując się ich ciepłem. Nie chciał nigdy budzić się z tego snu. To co się działo, jeszcze nie do końca do niego docierało. Deszcz zelżał i pogoda była idealna do jazdy. Gdzieniegdzie spomiędzy chmur wychodziło słońce, rozświetlając piaszczyste wydmy i tworząc niesymetryczną szachownicę.
- Dokąd jedziemy?- Zapytał w końcu chłopak, dostrzegając w oddali wysokie skały.
- Zobaczysz.- Ace uśmiechnął się tajemniczo i pośpieszył konia.
Luffy’ego przeszedł silny dreszcz. Będąc tak blisko, paliło go ciało, a dłonie chciały wędrować po ciele siedzącego przed nim chłopaka, sięgając do takich miejsc, o których nigdy wcześniej by nie pomyślał. Poczuł gorąco na policzkach i delikatny zawrót głowy. Mimo, że wcześniej zdarzało im się robić różne rzeczy, teraz to uczucie przytłaczało go z podwójną siłą.
Jechali wąwozem, kryjąc się w cieniu i mijając coraz więcej palm. Do uszu czarnowłosych zaczął dochodzić miarowy szum wody. Wyjechali na piękną oazę, skrytą wśród chłodu skał, z niewielkim jeziorkiem i strumieniem, sączącym się w wnętrza góry.
Ace zeskoczył z konia i wyciągnął ręce, gotowy pomóc zejść byłemu księciu.
Luffy mógł teraz spojrzeć prosto w jego piegowatą i rumianą od słońca twarz. Omiótł wzrokiem całą jego sylwetkę zaczynając od szyi, nakrapianych ramion, wystających obojczyków, umięśnionej piersi, po zarysowaną fakturę brzucha, by spocząć na czarnych spodniach. Przełknął ślinę, gdy jego oczy wróciły z powrotem do tych ciemnobrązowych odpowiedniczek, które błysnęły rozpalone.
Silne dłonie pomogły mu się zsunąć. Potem niespodziewanie szybko przyciągnęły go do siebie i sprawiły, że ich usta przylgnęły do siebie. Spragnione i stęsknione siebie. Zupełnie zapominając o świecie, oddali się słodkiej przyjemności, pchani natłokiem uczuć. Ich języki tańczyły do szaleńczej muzyki namiętności, tak długo kiełkującej samotnie w ich wypełnionych pustką sercach. Portugas chwycił za pośladki młodszego i unosząc go w górę, zabrał w kierunku zacienionego miejsca pod palmami. Bez niepotrzebnej delikatności, rzucił chłopaka na ziemię i dobrał się do jego sznurka u spodni, dociskając swoimi biodrami drobne ciało pod sobą.
Luffy jęknął z przyjemności. Jego członek był twardy tak samo jak Ace’a, który się o niego otarł. Nie do końca rozumiał wszystko co się dzieje ponieważ to doświadczenie było dla niego nazbyt emocjonalne. Poddawał się niemu bez oporu, ciesząc się z każdego dotyku kochanka, dla którego całkowicie oszalał. Milion razy oddawałby koronę za właśnie tą chwilę. Teraz Ace był jego. Cały. Byli tu tylko dla siebie. Dał się rozebrać i leżał przed nic całkowicie nagi, rozpalony do czerwoności, nie przejmując się wżynającą się w plecy roślinnością. Portugas obdarzył go takim wzrokiem, jakiego nigdy wcześniej nie widział. Gdy jego dłoń sięgnęła do jego krocza, myślał, że oszaleje z rozkoszy. Pierwszy dotyk prawie go spalił.
- Myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę.- Powiedział chłopak zafascynowany urodą i wyglądem tamtego. Pochylił się i przygryzł wystający obojczyk.– Nie zdajesz sobie sprawy jak tęskniłem.
- Ja… też…- Czarnowłosy z ledwością mógł się skupić, gdy ręka Portugasa zaczęła poruszać się w górę i w dół.  Odrzucił na bok kapelusz. Chciał mu powiedzieć tyle rzeczy… O tyle zapytać!
Lecz teraz chciał więcej bliskości. Wiedział, że pochylający się nad nim mężczyzna też tego pragnie. Widział to w jego wzroku i czuł w dotyku. Ostatnio zmarnowali szansę i w jednej chwili chcieli nadrobić czas rozłąki. Miał ochotę oddać się cały. Piegowaty odsunął się i zabrał się za swoje spodnie, nie mogąc już dłużej wytrzymać napięcia. Wiedział, że przy pierwszym spotkaniu powinien się trochę hamować ale nie mógł się oprzeć.
- Pozwól mi.- Luffy zatrzymał go dłońmi i widząc przyjemne zaskoczenie na twarzy partnera, sam zaczął rozpinać zamek, siadając przed klęczącym mężczyzną. Dopiero teraz zauważył jasne ślady po bliznach. Zatrzymał się na chwilę i musnął palcami jedną z nich, zdając sobie sprawę, że to ta uratowała mu życie. Nie pytał dlaczego to zrobił, bo sam postąpiłby tak samo. Jedynie smutek go ogarnął, gdy zdał sobie sprawę, że mogli już więcej się nie zobaczyć.
- Jestem tu, Luffy.- Portugas pogłaskał czarne pasma włosów, żałując że taki długi czas dochodził do siebie. Fakt, że przeżył, mógł się zaliczać do jednych z cudów świata i chyba jedynie jego silnej woli. Również nie do końca pamiętał ten okres, ale w tym czasie dołączył do nich nowy człowiek, którego miał szansę poznać zaraz po przebudzeniu. Przypadkowo był lekarzem. Ciężko było mu nie stwierdzić, że głupi jednak ma szczęście. – I już nigdzie się nie wybieram.
- Nigdy więcej tego nie rób.- Czarnowłosy ucałował umięśniony brzuch wiedząc, że jego słowa i tak nic nie zmienią.
- To nie pakuj się w tarapaty.- Potarmosił niesforną grzywkę i spojrzał w rozgniewane i  przepełnione winą oczy. Od razu pożałował swojej godnej pożałowania wypowiedzi. – Wiesz, że zrobię wszystko, żebyś był bezpieczny.
- Ale nie chcę tego więcej.- Luffy zacisnął dłonie na czarnych spodniach i oparł czoło o bok partnera. Nie chciał płakać, ale łzy same mu spłynęły po policzkach na wspomnienie bitwy.- Nie chcę patrzeć jak umierasz. Już nigdy więcej.
Piegowaty zadrżał, słysząc to wyznanie. Miał wrażenie, że wydoroślał przez ten czas, ale może tylko mu się zadawało. Nie mógł uwierzyć, że z ekscytacji sam nie może zebrać słów, żeby mu odpowiedzieć. Przecież go kochał. Bardziej niż kogokolwiek na świecie. Przyjechał po niego, by mogli resztę życia napawać się wolnością i słońcem pustyni. Poprzysiągł, że nie pozwoli, by ktokolwiek im to odebrał.
Owładnięty przeróżnymi uczuciami, pchnął Luffy’ego na trawę i pochylając się, spojrzał mu głęboko w oczy. Dwie ciemne tęczówki lśniły od łez i emocji.
- Luffy…- Szepnął, gdy tamten się uspokajał.- Chcę zobaczyć, jak spełniają się twoje marzenia. Nie mogę umrzeć.- Uśmiechnął się promiennie i złożył na drżących wargach, kolejny żarliwy pocałunek.
Młody chętnie przyjmował każdą pieszczotę i zsunął mu spodnie. Znów zaczęli zapominać o świecie, gdy ich gorące członki zetknęły się ze sobą. Portugas chwycił za biodro chłopaka i uniósł je zachłannie. Westchnął z przyjemności, jaką dawało mu to zbliżenie.
- Chce cię Luffy…- Szepnął Ace, gładząc nagi tors kochanka. Był na granicy wytrzymałości. Jego zmysły ogarnęła prawdziwa burza.
- No to na co czekasz?- Wysapał Luffy zadziornym głosem pomiędzy przyspieszonymi oddechami. Już sam nie mógł się doczekać tego, aż Ace się nim zajmie.
Więcej nie trzeba było zachęcać. Portugas wziął w ramiona drobne ciało i gryząc je zachłannie, kierował się do wody. Luffy tylko się śmiał, wczepiając palce w jego kręcone włosy, oplatając go nogami w pasie. Wpadli do jeziora oboje i zanurzyli do połowy klatki piersiowej.
- Nie bój się, nie dam ci utonąć.- Powiedział, czując jak mocno oplatają go za szyję ramiona chłopaka. Luffy tylko wystawił język  i uśmiechnął się zachęcająco, zupełnie się rozluźniając. Był cały rumiany i Ace był zachwycony tym widokiem. Trzymając go w objęciach, delikatnie go uniósł i nakierował swój członek, na miękkie pośladki tamtego. Westchnęli oboje, gdy Piegowaty powoli zanurzał się w gorącym wnętrzu. Przyciągnął go zachłannie do siebie i całował po szyi, która znajdowała się idealnie na wysokości jego ust. Słyszał głośny oddech przy swoim uchu i silne ongi oplatające jego tors. Gdy wszedł cały, zaczął się poruszać, z trudem panując nad sobą.
Brał go zmysłowo i równomiernie wbijał się, starając się dotrzeć jak najgłębiej w to podniecające ciało. Chciał dać Luffy’emu jak najwięcej przyjemności. Delikatnie się kołysali, wypychani przez wodę. Szum strumienia zagłuszał ciche pluski wywołane przez kochanków.
Luffy głośno dyszał. Wbił paznokcie w piegowaty kark i spojrzał w niebieskie niebo nad sobą. Gorąco które czuł w sobie i  wargi boleśnie ssające jego obojczyki doprowadzały go do szaleństwa. Silne dłonie trzymały go w mocnym uścisku i wędrowały po jego pośladkach i plecach. Gdy czuł zbliżający się finał, mroczki przysłoniły mu taflę wody. Wtulił się bardziej, poddając się przyjemności ciała i przyjemnym skurczom. Ace przyspieszył i również doszedł wewnątrz, nie hamując swego głosu. Oboje głośno dysząc, pocałowali się, czując jak ulatuje z nich napięcie.
Nagle magię chwili rozdarł odgłos pustych żołądków.
- Chyba przydałoby się coś zjeść.- Portugas ze śmiechem podpłynął do brzegu i wypuścił z ramion równie wesołego chłopaka. Spojrzał na nagie ciało ukochanego i przejechał palcem po wystających żebrach. Uśmiechnął się do siebie. Rozczulony i zadowolony już otwierał usta i chciał coś powiedzieć ale ujrzał za Luffy’m swojego przyjaciela, który szedł w ich kierunku, uśmiechając się dziko.
- Wybaczcie, że przeszkadzam…- Zadrwił Sanji wesoło, widząc wściekłą minę piegowatego i uśmiechniętą buzię młodego, który szczerze ucieszył się na jego widok.- Ale chyba znowu pan o czymś zapomniał, panie Portugas.
Ace zanurzył twarz do połowy w wodzie i zaczął rzucać przekleństwami, wywołując jedynie burzę bąbelków. Wiedział, że powinien uciekać z Luffy’m na koniec świata a nie do nowej kryjówki, z której zresztą zaraz wyjeżdżali na zachód.
- Sanji! Masz jedzenie?- Krzyknął czarnowłosy wyskakując z wody.
- Może najpierw się umyj, co?- Blondyn się zaśmiał i zwrócił z powrotem do podpierającego się na łokciach piegowatego.- A przez ciebie, to już nigdy nie wejdę do tej wody.- Powiedział udając zażenowanie zachowaniem kochanków.
- Dlaczego, podobno lubisz takie rzeczy?- Ace odgryzł się i dostał wykopanym piachem w twarz.
Luffy goły i wesoły pobiegł po swoje rzeczy i zobaczył na drodze do wąwozu siedzącego pod ścianą Zoro, odwracającego wzrok. Wciągając na prędce spodnie, podbiegł do niego zdumiony. Żołnierz wstał i ukłonił się chłopakowi.
- Wasza wysokość.
- Nie mów tak do mnie! Już nie jestem księciem!- Krzyknął Luffy i pociągnął za sobą czerwonego ze wstydu mężczyznę.- Chodź! Musisz wszystkich poznać!
- A ten glon czego tu szuka?- Zapytał Sanji tracąc zainteresowanie dopiekaniem piegowatemu i zlustrował zielonowłosego.
- To jest Zoro, mój przyjaciel! Chce do nas dołączyć!
Mężczyzna z zaskoczeniem popatrzył na swego byłego władcę i na mężczyzn przed sobą. Przez to, że został uprzedzony nie wiedział co teraz powiedzieć. Jedyne co wpadło mu do głowy to to, żeby odszczeknąć blondynowi.
- A zakręcona brew też jest w tej bandzie?
- Słucham?- Sanji nie pamiętał kiedy ostatnio ktoś go tak obraził.- Powtórz to ty…- Reszta wypowiedzi została zagłuszona odgłosem walki.
- Chyba się dogadają, co Luffy?- Ace oparł łokieć na kamieniu i spojrzał kłócąca się dwójkę.
- Shishishi….- Czarnowłosy położył się obok piegowatego i cmoknął go w czoło. – Chodźmy gdzieś jeszcze…- Zamruczał wymownie i z nadzieją pogładził mokre ramię.
Protugas pomrugał zaskoczony i bez chwili do stracenia, wyskoczył z wody podniecony. Chwycił roześmianego Luffy’ego, przerzucił sobie przez ramię i nie zważając na głupie uwagi swojego blond przyjaciela, pognał w stronę najbliższych krzaków.
Pomyślał, że czekają go najlepsze lata jego życia.

3 komentarze:

  1. Ok. Ok. Ok.
    MOJE FEELSY.
    Boskie to było! Złodzieje, Luffy książę i Dragon sułtan, Vivi, szajka Shanksa, Crocodile, Sabo, pijany Sanji z odmiennymi skłonnościami i kilmaty Alabasty - po prostu cudowny misz-masz. Jak to się super czytało! Intrygujące i zabawne, czasem pełne napięcia.
    Natomiast w momencie, kiedy Ace był uwięziony, w moim sercu zaczął kiełkować niepokój, właściwie to od słowa "egzekucja". I przez cały ten czas, czytając, mamrotałam i w końcu krzyczałam "NIEEE", czując, że SKĄDŚ ZNAM TAKI SCENARIUSZ. I się poryczałam i buuuu, do końca miałam nadzieję, że jednak będzie inaczej... chlip, chlip ;^;
    I DOCZEKAŁAM SIĘ <3 Ale ulga..... ach, ostatni rozdział naprawił moje serce! YUHU!
    Co prawda po mandze oglądam teraz anime i znowu czeka mnie Wojna Na Szczycie, ale no cóż.... ;;
    Naprawdę mi się podobało! Jedynie czasem interpunkcja się nie zgadzała, ale pal licho! :P
    Pozdrawiam ʕ·ᴥ·ʔ

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku dawno nie czytałam opowiadań i aaaaaa to było super... dziwię się tylko, że nie czytałam tego wcześniej ♡♡♡♡♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne opowiadanie.Bardzo dobrze mi się czytało.Kilka rzeczy nie pasowały mi w twoim opowiadaniu np.Luffy jako książę nie za bardzo mi się widzi on
    nie potrafi się zachować przy ludziach tym bardziej jak dłubie w nosie ale mniejsza z tym ale świetnie oddałaś jego charakter z anime,po drugie dlaczego Sanji u ciebie ma jakieś dziwne skłonności po procentach,po trzecie Ace nie pasuje mi na typowego zboka jak Sanji czy Brook.Czulam się jakbym była na pustyni jak czytałam twoje opowiadanie. Proszę więcej opowiadań z Ace np.Acex Sanji.

    OdpowiedzUsuń