czwartek, 11 czerwca 2015

Bilet miłosny 2



     - Czekaj! – Izaya wyciągnął ręce w obronnym geście. Shizuo zatrzymał się z trzymanym meblem nad głową. –Może uda nam się dojść do jakiegoś kompromisu? – zaproponował czarnowłosy.
     - Jakiego kompromisu?- Zdziwił się blondyn.
     - Widzisz… obojgu nam zależy, żeby spędzić tu miło czas. Też nie przewidziałem takiego typu sytuacji. Ale najwyraźniej przeznaczenie chciało…
     - Do rzeczy!- Z trudem się powstrzymując.
     - No więc… może będziemy siebie unikać i udawać, że się nie znamy przez ten tydzień? Nie będziemy próbowali się pozabijać, podzielimy apartament i spędzimy ten czas jak najbardziej osobno?
Shizuo ciężko było sobie wyobrazić, że nie zauważa Izayi. Zwłaszcza że będą dzielić te same pokoje CODZIENNIE.
     - Jak ty sobie to wyobrażasz? To niemożliwe!
     - Postaram się jak najmniej wchodzić ci w drogę Shizusiu – odparł słodko i wycofał się jeszcze kilka kroków ponieważ kanapa nad głową blondyna dalej stwarzała zagrożenie.
     Shizuo myślał jeszcze przez chwilę i naprawdę nie wiedział, jak ma teraz po prostu schować topór wojenny. Z drugiej strony, co miał począć przez ten tydzień bez jedzenia i gdzie pójść? Odłożył kanapę na swoje miejsce i się zadumał. Izaya zastanawiał się, czy przyjmie jego propozycję. Sprawy nabrały rzeczywiście głupi obrót i sam nie wiedział czemu w ogóle godzi się na coś takiego i nie wróci do Tokio. Nie mógł sobie darować, że nie sprawdził kto będzie jego współlokatorem. Takie niedopatrzenie! Szczerze to liczył, że może jakaś ładna dziewczyna, którą będzie mógł wykorzystać, a nie jego największy wróg. Mimo wszystko nie mógł ustąpić. Miał coś do załatwienia w tym mieście…
     - Oddam Ci nawet łóżko a sam będę spać na kanapie, co Ty na to?- Shizuo nie za bardzo wiedział co Izaya knuje i dlaczego w ogóle idzie na jakikolwiek kompromis. Czuł się nieswojo w ogóle z nim rozmawiając. Patrząc na jego wciąż uśmiechającą się gębę, ciśnienie mu tylko wzrastało. Jednak przemyślawszy wszystkie za i przeciw, mimo największego przeciw (patrz: IZAYA) postanowił, że może chociaż spróbuje.
     - Jeden tylko twój durny ruch czy zagrywka a gwarantuje, że nie wrócisz w jednym kawałku do Tokio.
     - Masz moje słowo.- Odparł Izaya, chytrze się uśmiechając.
     Tak jak się umówili- Izaya spał na kanapie, a Shizuo poszedł na duże łóżko do sypialni. Wziął orzeźwiającą kąpiel i zjadł swoją porcję kolacji. Czarnowłosy siedział przeważnie wtedy w innym pomieszczeniu lub jeśli już z nim był, to w ogóle się nie odzywał. Blondyn przekręcił się niespokojnie na drugi bok. A może chce mnie zarżnąć we śnie? –przeszło mu przez myśl. Kto wie o czym ten diabeł myśli. Nie za bardzo potrafił przejrzeć plany tego cwanego lisa. Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał przez okno, które było na rozpiętości całej ściany. Miasto było ładnie nocą oświetlone. Widać, że dopiero wtedy zaczyna się tu prawdziwe życie. Dziwiło go, że tak dobrze jak na razie znosi obecność Izayi. Czarnowłosy też nie przejawiał żadnych oznak, że ma coś przeciwko. Chyba że coś knuł. Tylko co? Na tych rozmyślaniach jednak zakończył, ponieważ jak tylko się położył, zmorzył go sen.
     Następnego dnia zerwał się z łóżka i nerwowo rozejrzał dookoła. O dziwo nic mu nie było i nie brakowało żadnych kończyn, nikt nie czekał przy nim z nożem. Spał dość długo bo była już 10 nad ranem. Przechadzając się po mieszkaniu stwierdził brak obecności Izayi. Zjadł pyszne już wcześniej przyniesione śniadanie i wypił mleko. Uszykował się i wyszedł na dalsze zwiedzanie wyspy. Klimat panujący tutaj bardzo mu odpowiadał, czuł się dobrze i o dziwo nie dręczyło go, że jest tutaj z tym padalcem. Póki nie zahaczali bezpośrednio o swoje życie, najwyraźniej było w porządku. Zwiedził dziś większą część portu, leżał trochę na plaży, pływał w morzu i wspinał się na klify. Do wieczora zrobił naprawdę masę przyjemnych rzeczy. Nie chciał wracać do hotelu. Dziwny był ten układ. Dziwnie się czuł przebywając z karaluchem w takim bliskim sąsiedztwie i z własnej woli się na to godząc. Postanowił przedłużyć przechadzkę  jak się da i udał się do najbliższego pubu, gdzie grała muzyka.
     Siedział tam trochę długo, rozdzielił jedną bójkę ku uciesze gospodarza i dostał darmową kolację. Nie za bardzo przepadał za tańcami, dlatego ciągle siedział pod ścianą. Było już parę minut po północy kiedy stwierdził, że jednak wróci do domu. Miał zdecydowanie za dużo atrakcji jak na jeden dzień. Spacerując, obserwował sobie okolicę. Nagle coś w zaułku przykuło jego uwagę. Niespodziewanie stał tam Izaya w otoczeniu trzech innych mężczyzn i o czymś rozmawiał. Nie wiedział dlaczego, ale jednak go to zaciekawiło, stanął z boku i się przyglądał. W pewnym momencie rozmowa przybrała dziwny obrót bo mężczyźni zaczęli nacierać na czarnowłosego. Musiało im się nie spodobać coś, co powiedział. Izaya szybko jednak zareagował, świsnął swoim nożem dwóch napastników i umknął trzeciemu. Shizuo był ciekawy o co mogło pójść.
     - Nie moja sprawa- odegnał myśl i ruszył do hotelu. W Tokio takie sytuacje były na porządku dziennym.
...

     - Cholera jasna! –Wrzasnął Izaya podkładając krwawiącą dłoń pod zimną wodę w kuchni. Nieźle oberwał. Za to jakie miał informacje udało mu się zdobyć! Ręka drżała mu cała z bólu. Czuł, że wszystko poszło tak jak zaplanował. Trochę przesadził z tą raną, ale to nic w porównaniu z celem.
     Usłyszał nagle otwierane drzwi. Szybko wziął najbliższą ścierkę i owinął nią krwawiącą dłoń i ruszył do łazienki. Na szczęście na siebie nie wpadli. Nie dość wszystkiego, to jeszcze ten wysoki pacan musi tu być z nim. Nie miał czasu w ogóle zawracać sobie nim głowy. Przejrzał zawartość łazienkowych szafek i znalazł bandaż. Rana nie wyglądała za ciekawie. Ostatni z napastników zdążył go uderzyć kijem z gwoździami. Rozdarcie ciągnęło się od zewnętrznej części dłoni prawie do łokcia. Owinął rękę jak najdokładniej i usiadł zmęczony na brzegu jacuzzi. Nagle rozległo się pukanie.
     - Długo będziesz tam siedział?- Rozległo się zza drzwi.
     - Nie potrafisz być w ogóle cierpliwy…- Ledwo mu odpowiedział.
     - Ej, wszystko w porządku?- Spokojnie zapytał Shizuo.
     - A co? Martwisz się kochasiu?- Zaśmiał się cicho czarnowłosy.. Usłyszał warknięcie i oddalające się kroki. Taka troska blondyna? Niepodobne, chyba naprawdę się źle czuje. Pytanie to wzbudziło w nim dziwne uczucie. Jak miło. Jakie to zabawne i żałosne- Pomyślał z uśmiechem na ustach. Powoli wstał i wyszedł z łazienki.
     W sumie się nie dziwił, dlaczego Shizuo się zapytał o jego stan. Podłoga w miejscach gdzie chodził, była nieźle ubrudzona krwią. Blondyn zasuwał właśnie z mopem i wycierał świeże plamy.
     - Ty…- Pokazał palcem na Izayę.- Jak masz zamiar tak codziennie wracać i brudzić mi posadzkę to siedź w domu!
     - Ach, mówisz to bo się o mnie martwisz, czy szkoda ci paneli? A może chcesz spędzać ze mną więcej czasu?- Słowa te ledwo przechodziły mu przez gardło. Chyba stracił za dużo krwi.. -Cholera…- Oparł się jedną ręką o ścianę. Shizuo podszedł do niego i chwycił za koszulkę unosząc do siebie.
     - Zaczynasz przeginać popaprańcu… Mam dość tych twoich romantycznych tekścików! Hej! Mówię do ciebie! … – Izaya niestety już go nie słyszał bo stracił przytomność.
     Gdy się obudził, stwierdził że najwyraźniej musi znajdować się w szpitalu. Cholera jasna, pewnie został przyniesiony tutaj przez tego kretyna! Upokarzające. Ocenił szybko swój stan i gdy stwierdził, że ma na tyle sił żeby wstać, wyrwał sobie wenflon oraz inne rurki i ruszył do wyjścia. W międzyczasie dobiegł  do niego doktor i zaczął wyzywać, ale nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Przy wyjściu zobaczył jednak swego wybawcę. Aż prychnął  z niesmaku.
     - Ej… -odezwał się Shizuo.
     - Zejdź mi z drogi! –Odpowiedział rozgniewany i szturchnął go przy mijaniu. Nie zdążył jednak daleko odejść bo blondyn chwycił go za kaptur, przerzucił sobie przez ramię i wyniósł na zewnątrz.
     - Hej! Co ty…?- szarpał się na jego plecach Izaya. Było to zdecydowanie bardzo nienormalne.
     - Taxi!- Machnął do najbliższej. Wpakował rannego na tylne siedzenie i sam usiadł z przodu.
     - Doszczętnie cię pogięło? Dokąd jedziemy?- Rzucał się poszkodowany.
     W samochodzie nie odzywali się do siebie. Dopiero gdy dojechali pod hotel i wsiedli do windy, Izaya kontynuował.
     - Nie potrzebuję twojej litości i potrafię sobie sam poradzić! Szlachetny się znalazł!
     - Dla twojej świadomości to nie robię tego dla ciebie tylko dla SIEBIE. Miałbym prawdopodobnie problem jakbyś mi zszedł w salonie. Zwłaszcza, że osobą której nienawidzę najbardziej na świecie jesteś TY!
     - No to trzeba mi było pozwolić umrzeć na tej podłodze!
     - Nie jestem tobą. A jak masz potrzebę umierania to skocz sobie z budynku albo strzel sobie w łeb, ale mnie do tego nie mieszaj.- Shizuo zakończył rozmowę i wszedł do środka.
Izaye strasznie rozdrażniła ta wymiana zdań. Wkurzyło go, że blondyn się wtrącił i że (można tak powiedzieć) uratował mu życie. Naprawdę żałował, że wrócił wtedy z tą raną do domu. Wolałby zdechnąć gdzieś na ulicy niż zostać ocalonym przez tego palanta! Z drugiej strony mógł też tak nie przesadzić i być bardziej ostrożnym.
     - Nie myśl sobie, że mam u ciebie teraz jakiś dług wdzięczności. – rzucił głośno Izaya i walnął się zmęczony na kanapę. Była druga w nocy. Zauważył, że ręka została dobrze opatrzona. Szybko zasnął w porównaniu do swojego współlokatora.

...
     Następnego dnia, Shizuo obudził siarczysty deszcz walący w szyby mieszkania. Pogoda zrobiła się okropna. Nie za bardzo miał ochotę na zwiedzanie czy chodzenie po plaży. Źle spał. Ubrał się w luźne ciuchy i poszedł do kuchni. Przechodząc przez salon zobaczył, że Izaya jeszcze drzemie na kanapie. Jego zabandażowana ręka wisiała w powietrzu, poza krawędzią łóżka. Wczoraj musiał przyznać, że nieźle go nastraszył. Nie wiedział czemu, ale gdy czarnowłosy stracił przytomność nawet się nie zastanawiał, by jechać na pogotowie. Po prostu to zrobił. Nie liczyło się, że go nienawidził. Gdy wchodził do mieszkania i zobaczył podłogę we krwi, trochę go to zszokowało. Co ten Izaya robił, że go tak urządzili? W szpitalu doktor powiedział, że jakby go nie przywiózł, to mógłby umrzeć by z wykrwawienia. Teraz czuł się tylko głupio. Nie wiedział jaki powód podać Izayi by nie wyszło na to, że jest miękki. Z drugiej strony nie mógł go tak po prostu zostawić…  Po prostu taki nie jest.
     Spojrzał na czarnowłosego. Kiedy spał, wydawał się taki… niewinny…?
     - O czym ja myślę…- Odwrócił się i zadzwonił, o dziwo naprawionym telefonem, po śniadanie. W tym czasie Izaya się obudził i szybko, zanim wrócił blondyn, poszedł do łazienki przebrać w jakieś czyste ciuchy. Nie mógł odpoczywać, bo miał jeszcze parę rzeczy do załatwienia. Musi teraz lepiej obmyślić strategię i nie dać się tak łatwo wykołować. Musi trzymać się planu… Ręka pulsowała bólem i miał problem ze zginaniem palców. Kiedy wszedł do salonu, Shizuo siedział już na kanapie i oglądał telewizję zajadając się płatkami. Dziwnie się na niego patrzyło, kiedy siedział bez koszuli i kamizelki  w samych dresach i kapciach.
     - Zjadłeś całe płatki?- rozglądał się Izaya.
     - Jeszcze są.
     - To miło- Też sobie nasypał i zalał mlekiem. Czemu byli dla siebie tacy mili? Przecież to nienormalne i obrzydliwe… Usiadł na drugim końcu kanapy i zaczął oglądać durnowaty program. Musiał jeść lewą ręką, bo prawa zdecydowanie mu dokuczała. Musiał też zmienić opatrunek, bo stary nadawał się już do wyrzucenia.
     Siedzieli tak niedaleko siebie i zaczęli czuć się dziwnie. Wcześniej nigdy nie pomyśleliby, że coś takiego w ogóle będzie dopuszczalne, że w ogóle taka sytuacja jest możliwa. Przestali nawet zwracać uwagę na to co leci w telewizji. Dziwne napięcie zaczęło rodzić się w powietrzu. Izaya nie wytrzymał tego i wstał. Odłożył zhukiem miskę do zlewu, założył kurtkę i wyszedł z mieszkania. Shizuo nie wiedzieć czemu, ale na całe szczęście powstrzymał pytanie o to, dokąd się wybiera.
     Dzień mijał dość wolno i nudno. W telewizji nic ciekawego nie leciało. Izaya nie wracał i nie wiedzieć czemu mu to przeszkadzało. Wychodząc nawet nie zmienił opatrunku. Co on się tak tym przejmował?!
Musi się ogarnąć. Deszcz przestał padać i zrobiło się szaro. Nie myśląc długo, chwycił kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Większość sklepów była pozamykana, ludzi też nie było za wiele. Wiał zimny wiatr i morze było niespokojne. Shizuo włóczył się ulicami i nie wiedział co z sobą zrobić. Drażniło go to, że po głowie chodził mu ciągle ten kurdupel. Przeklęty Izaya. Dlaczego w ogóle pozwolił na to, by ktoś go zranił? Był cwanym lisem i w Tokio prawdopodobnie najwyższą szychą z powodu posiadanych informacji na temat wszystkiego i wszystkich. Ciekawe kto mógł go przechytrzyć. I co jest w tym mieście takiego, co kazało mu na niej zostać pomimo, że musiał dzielić z nim pokój?
     Na te pytania jednak nikt mu nie odpowiedział i do następnego dnia nie widział też Izayi. Czarnowłosy nie wrócił na noc do domu i nie widział go również na ulicach. Nie wiedział czemu odczuwa z tego powodu niepokój. Odkrył też, że to miejsce ma jakąś nieprzyjemną aurę. Pomimo polepszenia pogody, nie czuł się lepiej i nie miał ochoty na nic szczególnego. Nawet był rozdrażniony. Zmęczony usiadł na ławce niedaleko portu. Odpalił papierosa i przyglądał się morzu. Nie mógł się zrelaksować. Mimo że okolice były przepiękne jakoś nie zachwycał się nimi tak, jak na początku. Nim się obejrzał spalił już całą paczkę fajek. Westchnął. Niebo zaczęło ciemnieć.
     Gdy postanowił się zbierać, coś mu mignęło między dokami. Przyjrzał się uważniej. Dwóch dość pokaźnych mężczyzn niosło coś dużego, owiniętego w stare szmaty. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to, że ich ładunek się szarpał. Shizuo zerwał się z ławki i ruszył w ich stronę. Nawet się nie przejmował czy go zobaczą czy nie. Był pewien na sto procent, że w ich worku był ktoś lub coś żywego. W każdym razie było duże. Mężczyźni stanęli na końcu pomostu i dopiero wtedy zorientowali się , że ktoś za nimi podąża. Zdążyli zobaczyć jedynie wysoką postać, bo zaraz potem ogarnęła ich ciemność. Shizuo rąbnął ich pięściami w sam środek twarzy i powalił na ziemię. Zostawił ich nieprzytomnych i zaczął rozwiązywać szarpiący się worek.
     Nie mógł uwierzyć. To zaczynało wszystko popadać w paranoję. Nie wiedział ile jeszcze razy zdarzy mu się spotkać Izayę, ale miał nadzieję, że jest to ten ostatni. Siedział przed nim związany i najwyraźniej wściekły. Usta miał zakneblowane jakąś szmatą i dodatkowo rozwalony łuk brwiowy. Rana na ręce się otworzyła i ubranie miał przesiąknięte krwią. Zaczął bełkotać coś agresywnie i się wiercić. Shizuo głośno westchnął.
     - Rozwiązać cię, czy nie mam się wtrącać?
     Odpowiedziało mu groźne milczenie i wzrok pełen furii.
     - Czyli rozumiem, że panujesz nad sytuacją i mam sobie iść?
     - Myhymhymmm!!!- wywarczał czarnowłosy.
     Shizuo wyrwał mu knebel z ust.
     - Tfu! Świetnie! Wiesz coś palancie narobił!? – rozplątywał się z reszty węzłów.
     - Nie mów mi, że wrzucenie ciebie w worku do wody było częścią twojego planu.
     - Nic nie rozumiesz!- Wstał, otrzepał się i głośno odetchnął.- Jeszcze raz wejdziesz mi w drogę i będziesz się bawił w bohatera, to przestanę być miły- Poważnie i groźnie wyszeptał Izaya. –Na twoje szczęście dostałem to czego chciałem.
     - Więc miałem patrzeć jak wrzucają jakiegoś człowieka do wody i się przyglądać jak się topi?! Uwierz mi, gdybym wiedział że to będziesz ty, to kupił bym sobie jeszcze popcorn!
     - Dosyć! Chodźmy stąd. Nie możemy tu zostać.- Ruszył szybkim krokiem i nerwowo rozglądał się dookoła.
     - Świetnie!- Shizuo niewiele myśląc ruszył jego śladem. Tak w ciszy i w dziwnej zgodności dotarli do hotelu.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz