środa, 10 czerwca 2015

Płatki śniegu 3





     Śnieg dalej padał. Ludzie nie nadążali z jego odgarnianiem. Słońce słabo przeświecało przez białe chmury nie racząc ciepłem zmarzniętych, zaczerwienionych policzków Sanjiego. Kłębki pary unosiły się z jego ust szybko stygnąc w mroźnym powietrzu.
     Blondyn patrzył na starą kamienicę.
     Bardzo dobrze znał adres, który tydzień temu dał mu zielonowłosy. Żółta karteczka wyryła się w jego głowę i palone literki tylko bardziej jaśniały mu teraz przed oczami. Wpatrywał się w ciemne okna licząc na jakikolwiek znak ale się nie doczekał.
     Nie liczył na to, że się jeszcze spotkają choć w głębi siebie bardzo tego chciał. Żałował, że nie porozmawiali więcej. Nie wiedział co to za uczucie ale myślał, że powinien zachować się może łagodniej? Zwrócił Nami przecież torebkę i nie przyjął prezentu. Nie miał złych zamiarów. Spotkanie mogło być przecież zbiegiem okoliczności.
     Ale teraz to już nie miało znaczenia.
     Ruszył dalej z torbą zakupów. Spojrzał na zegarek. Ma jeszcze trochę czasu zanim dziewczynki skończą szkołę. Postanowił się wybrać do najbliższego warzywniaka po kilka składników na dzisiejszą kolację. Przeliczał w głowie ile pieniędzy powinien na to poświęcić.
     Na ulicy był lekki ruch. Zbliżała się pora obiadowa i ludzie wracali z pracy do swoich domów, wpychając się w i tak już przepełnione tramwaje. Na chodnikach było ślisko a śnieg mienił się i skrzypiał przy każdym stąpnięciu.
     Ciaśniej otulił się szalikiem zrobionym przez swoją małżonkę. Było bardzo zimno. Nie czuł już palców w swoich rozpadających się butach. Nie narzekał jednak. To było nic z jego wcześniejszymi przeżyciami. Ubolewał jednak nad tym, że na wiele rzeczy nie mogli sobie obecnie pozwolić. On to jeszcze pół biedy, ale martwił się o dziewczynki i Nami. Wiedział, że jej ubóstwo najbardziej daje się we znaki. Była szaloną zakupoholiczką. Dzielnie jednak znosiła te trudy.Potrzeby wciąż rosły, a możliwości się kurczyły. Jako wojskowemu nie było mu ciężko znaleźć pracy, ale były to zbyt marne grosze na utrzymanie rodziny. Robił to, co kochał -czyli gotował- ale nie miał w kuchni pełnej swobody. Do tego jego szef miał spaczony smak albo gust bo nic mu nie odpowiadało. Z każdym dniem Sanji wychodził stamtąd tylko bardziej podirytowany.
     Wszedł do sklepu. Dzwoneczek przy drzwiach cicho brzdęknął. Kiwnął nieznacznie właścicielowi, który też nie wyglądał na usatysfakcjonowanego życiem. Nie rozglądając się wiele, od razu podszedł do warzyw i wśród niewielkiego asortymentu  próbował wygrzebać jakieś nadające się do jego dania. Żal ściskało mu serce gdy przerzucał rozmięknięte pomidory i maleńkie ziemniaki. W końcu udało mu się coś wybrać. Zapłacił i zasępiony opuszczał lokal.
     Wychodząc w drzwiach zderzył się z jakimś facetem. Obracając się bąknął jakieś słabe przeprosiny, ale zamarł widząc do kogo je powiedział.
     Zielonowłosy był w równym szoku.
     Stali tak chwilę zastanawiając się nad tym, jak bardzo świat z nich drwi.
     - Cześć.
     - Cześć - Odpowiedział Sanji przełykając ślinę. Myślał o tym, że przecież tego człowieka miało już tu nie być. Dlaczego znowu się spotykają? Dlaczego los znowu boleśnie krzyżuje ich ścieżki? Serce zaczęło mu bić jak szalone, a policzki się zaróżowiły.
     Zoro wiedząc, że nie ma powodu by przeciągać to niespodziewane spotkanie, kiwnął jedynie głową i miał zamiar z bolącym sercem odwrócić się na pięcie i odejść. Przecież gdyby tamten chciał, przyszedłby do niego tamtej nocy. Nie spodziewał się, że drugie spotkanie będzie jeszcze cięższe dla niego niż było ostatnie.
     Był w szoku kiedy poczuł na ramieniu zaciskające się palce tamtego.
     - Śpieszysz się… gdzieś? - Zapytał nieśmiało patrząc w ziemię chłopak.
     - Mogę znaleźć chwilę… - Odpowiedział po chwili konsternacji. Właściwie rzuciłby każdą czynność, którą robiłby w danej chwili byle tylko z nim pójść. Wyjazd mu się przeciągał bo pociągi stały z powodu opadów śniegu. No i po za tym coś kazało mu jeszcze nie opuszczać tego miasta. Najwyraźniej przeczucie go nie zawiodło.
     - Może chciałbyś ze mną iść odebrać dziewczynki ze szkoły? - Zaproponował zawstydzony. Zawraca dupę człowiekowi czymś takim. Miał wrażenie jednak, że tamten nie odmówi i się nie mylił.
     - Możemy iść - Powiedział trochę za szybko. Zrobiło mu się przyjemnie. Nie spodziewał się tej propozycji. Wyszedł razem z Sanjim na zewnątrz. Bez słowa udali się w kierunku w którym powinien być budynek szkoły podstawowej. Niezręczna cisza dawała się we znaki, ale Zoro nie wiedział jak ją przerwać. To się stało tak nagle. Po za tym myślał, że już się nigdy więcej nie spotkają. Los najwyraźniej lubi płatać figle. Starał się nie zerkać za często na towarzysza.
     - Nie wróciłeś jeszcze do siebie? - Zapytał blondyn, odpalając na tym zimnie papierosa. Zielonowłosego to zainteresowało. Każdy szczegół wydawał mu się istotny i każdy go fascynował.
     - Przez opady śniegu nie mogę opuścić miasta - Powiedział zielonowłosy. Nie mógł dodać jednak, że ciężko mu było opuszczać to miejsce też ze względu na niego.
     - Kurwa…- Sanji nie mógł odpalić zapalniczki. Skończył mu się gaz. Schował ją do kieszeni.
     - Masz - Zoro wyciągnął z kurtki swoją i podał blondynowi.
     - Dzięki - Był wdzięczny. Nikotyna uspokoiła nieco jego nerwy. Mimo tego, że nie patrzył na zielonowłosego, czuł na sobie jego wzrok. Było mu z tego powodu gorąco. Wstydził się własnych odczuć.
     Ich trasa nie była długa i szybko dotarli pod bramę szkoły. Sanji spojrzał na zegarek. Została im jeszcze chwila czasu. Okolica była zadbana, chodź ślady zniszczeń były widoczne na każdym kroku. Od popękanych murów biła siła, która przeciwstawiła się okrucieństwu tego świata. Pomimo ciężkich czasów wszystkie wytrzymały i mogły dalej służyć edukacji.
     - Ile mają lat? - Zapytał Zoro patrząc na budynek szkoły.
     - Dziewczynki? – Sanji oparł się o murek i wykorzystując nieuwagę przejechał wzrokiem po zielonowłosym zatrzymując się na jego twarzy. Zastanawiał się przez co ten człowiek stracił oko.- Najstarsza będzie mieć jedenaście, potem dziewięć i pięć.
      Kiwnął ze zrozumieniem. Zoro musiał przyznać, że tamten dorobił się niezłej gromadki. Nie było im pewnie łatwo w tych trudnych czasach. Po za tym musiał je opuścić, gdy wysłali go na front. Przypomniało mu się jak do niego strzelał. Gdyby go wtedy trafił…
     - Zostajesz tu na dłużej? - Nagle w budynku rozhuczał się dzwonek. Dzieci zaczęły wylewać się gromadnie na plac.
     - Dzisiaj wieczorem mam pociąg. W końcu doprowadzili tory do ładu – Ogarnęło go poczucie smutku. Wiedział, że nic nie powinno go tutaj trzymać.
     Trzy pociechy szybko znalazły się przy ogrodzeniu wpadając na ojca. Zoro poczuł ukucie zazdrości. Wszystkie były ciepło ubrane, a ich policzki były różowe od emocji.
     - Tato! Dostałam pięć z historii! - Chwaliła się Ayo, wymachując małą kartką przed sobą.
     - Pięknie kochanie - Sanji pochylił się do pociech i zaczął odbierać od nich plecaki.
     - Będzie przedstawienie za tydzień, przyjdziesz? Będziemy z Cas drzewami! - Powiedziała rozemocjonowana Paula. Nim jednak oddała plecak, jej wzrok padł na mężczyznę stojącego obok. W jej oczach błysnęły małe gwiazdki.
     Cas widząc pana bez oka schowała się za tatą, ale obserwowała czujnie starszą siostrę, która  chwyciła rękę zielonowłosego.
     - Ma pan fajne włosy.
     - Paula…- Ayo westchnęła tylko na zachowanie swojej siostry.
     Zoro patrzył tępym wzrokiem na dziecko, które w ogóle się go nie bało. Było to dla niego trochę nowe, bo przez swoją twarz często zniechęcał ludzi do siebie. Poczuł ciepło małej rączki.
     Nagle podeszła do niego najmniejsza dziewczynka wychodząc zza pleców ojca i wyciągnęła w jego kierunku ręce.
     - Co? - Zapytał spanikowany Zoro, patrząc na uśmiechniętą dziewczynkę.
     - Cas… Ty też…? - Ayo westchnęła po raz drugi zrezygnowana. Ona wolała dłoń ojca.
     Zoro choć z wahaniem, wziął małą na ręce. Objęła go swoimi rączkami za szyję. To było dla niego takie dziwne. Nigdy nie trzymał dziecka, a teraz jest obskakiwany przez dwa szkraby.
     - Asertywny to ty nie jesteś.- Zaśmiał się Sanji widząc jak dziewczynki go wykorzystały. Musiał przyznać że to był słodki widok. Zastanawiał się jak to możliwe że stoją tutaj razem, te kilka lat później, jakby wcześniej nigdy nic się nie wydarzyło. Myślał ile to się od tamtej pory zmieniło. Więc dzisiaj był ostatni dzień…?
     - Panie Zoro, pan jednak nie jest straszny - Cas musiała zostać ośmielona przez Paulę. W końcu nie sprawdziły się przerażające historie, które opowiadały jej o nim siostry przed zaśnięciem.
     - Oczywiście, że nie jest! - Paula uwiesiła się na jego ręce.
     - Wcześniej mówiłaś coś innego - Ayo podpuściła siostrę.
     - Nieprawda! – Dziewczynka pokazała jej język.
     Zoro nie za bardzo wiedział czy ma włączyć się do rozmowy czy nie. Zwłaszcza, że on był podmiotem, ale nikomu to chyba nie przeszkadzało. Pomyślał, że wygląda jak nietypowa niańka dla dzieci. Lekko się uśmiechnął.
     - Nie powinno się tak uwieszać na nieznajomych – Ayo potrząsnęła ojcem- Nie powiesz nic, tato?
     - Pan Zoro nie jest nieznajomy - Cas spojrzała na siostry z góry.
     - Dajcie panu Zoro trochę przestrzeni- Sanji stwierdził, że może wypada coś powiedzieć, choć nie chciał odbierać córkom zabawy.
     - W porządku. To nie problem - powiedział Zoro, dalej średnio odnajdując się w sytuacji. Zwykle dzieci od niego stroniły dlatego był zaskoczony tą śmiałością. W tym wieku i w tych czasach młodzież była bardziej cicha.
     Ruszyli powoli w kierunku domu śmiejąc się i żartując. Zoro dalej niósł najmłodszą. Dziewczynki opowiadały historie ze szkoły i skarżyły się na zaczepki kolegów na co Sanji zapłonął ogniem pt. „Jeśli chcesz uwieść moją córkę - najpierw musisz pokonać mnie”.
     Dotarli pod dom. Dziewczynki razem z Cas, która została postawiona na ziemi, szybko znalazły się przy drzwiach i chciały jak najprędzej znaleźć się w domu. Mróz stawał się coraz dotkliwszy. Z racji takiej pory roku, robiło się też szybciej ciemno. Słońce już schowało się za budynki i lampy rozbłysły nieznacznie, powoli się nagrzewając.
     - Wejdziesz? Nami na pewno uszykowała coś pysznego - Zapytał Sanji. Nie chciał, żeby Zoro już sobie poszedł. Chciał z nim jeszcze pogadać.
     Zielonowłosy bił się sam ze sobą. Pomyślał jednak, że nie zniósłby znowu tego widoku szczęśliwej rodzinki. Z ciężkim sercem odmówił, ku zaskoczeniu blondyna.
     - Panie Zoro, a będzie pan wpadał częściej? - Zapytała Paula podskakując wokół niego.
     - Niestety nie mogę.
     - Co?! Dlaczego!? - Dziewczynka wydawała się zdruzgotana. Ojciec popchnął ją w stronę klatki schodowej.
     - Pan Zoro wraca już do swojego domu - Wyjaśnił Sanji smutnym córkom - Pożegnajcie się ładnie i zmykajcie do mamy, zaraz do was dojdę.
     - Ale tato…
     - Zaraz wrócę. Pożegnajcie się.
     Dziewczynki pomachały do Zoro i pobiegły na górę. Paula pociągnęła nosem i ostatni raz odwróciła się do zielonowłosego na schodach zanim zamknęły się drzwi.
     - Urocze są - Powiedział szczerze Zoro. Podobała mu się ich ciekawość świata. Dawno nie widział tak szczęśliwych dzieci.
     - Prawda? - Powiedział dumny tata. Oparł się o zimną ścianę kamienicy i wyciągnął paczkę fajek.  Pomyślał o zielonowłosym i zaproponował jednego – Chcesz?
     - Chętnie - Zoro odebrał papierosa i oboje odpalili je od jednej zapalniczki. Nikły płomień zajaśniał wśród chłodu oświetlając ich twarze. Zaciągnęli się dymem. Stali metr od siebie, wpatrując się w spadające płatki.
      Zapadła między nimi cisza. Śnieg bezszelestnie opadał na ziemię tworząc kolejną warstwę białego puchu. Zoro dopalił papierosa, po czym schował ręce głęboko w kieszenie. Czuł z każdą chwilą, że coraz trudniej mu wytrzymać w towarzystwie blondyna. Nie wiedział czy powinien coś powiedzieć. W końcu się odezwał.
     - Cieszę się… że nic ci nie jest - Powiedział lekko się rumieniąc.
     - I nawzajem - Odpowiedział Sanji próbując opanować emocje. Nie wiedział właściwie o czym mają rozmawiać. Zastanawiał się o co może zapytać.
     - Masz kogoś? - Pierwsze lepsze co przyszło mu do głowy.
     - Co?
     - Kogoś kto na ciebie czeka.
     - A… Nie, nie mam - Powiedział, zastanawiając się czy kontynuować. W sumie nie miał nic do stracenia. Już i tak nic nie zmieni. Ta cała nadzieja jaką miał do tej pory całkowicie się wypaliła. Dlatego postanowił wyrzucić to z siebie.
     - Przybyłem do tego kraju… - Zaczął powoli, patrząc na Sanjiego gaszącego papierosa w śniegu. Blondyn wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Zoro wydusił z siebie kilka następnych słów zastanawiając się jaki to ma cel. – …by cię odnaleźć. Ale… niestety chyba nie było czego szukać… - Uśmiechnął się zażenowany i spuścił wzrok.
     Blondyna wryło. Rozszerzył ze zdziwienia oczy. Nie spodziewał się tego całkowicie. Po tym co przeszli… Myślał czasem o „nich”. Tak bezwiednie, po prostu. Świadomość, że ten człowiek tak bardzo… że przyjechał tutaj, do obcego kraju… żeby go odnaleźć? Czuł jakby dostał obuchem w głowę. Zwiesił również głowę zawstydzony.
     - Dużo o tobie myślałem. Czułem się dalej winny – Kontynuował Zoro starając się nie myśleć o tym co robi. – Musiałem mieć pewność, że żyjesz – Przełknął ślinę. Pomyślał jaki w tym momencie jest śmieszny. Wyznaje coś takiego facetowi który ma żonę i trójkę dzieci. Dopiero teraz dostrzegł swoją żałosność.  Stwierdził, że to dla niego za dużo i odrywając się od ściany odwrócił się do blondyna – Przepraszam, że zawracałem ci głowę. Pójdę już… - Ukłonił się delikatnie i zszedł na chodnik zawstydzony.
     Sanji patrzył chwilę na jego plecy. Pomimo szoku jakiego doznał, poczuł dziwne ciepło w okolicach serca. Zrobiło mu się żal tego człowieka. Jeśli to co mówił było prawdą to musiał się nieźle zawieść. Nie mógł pojąć, że ktoś dla niego przebył taki kawał świata. Już się go nie obawiał. Zdał sobie sprawę, że zielonowłosy musiał być dobrym człowiekiem. To co stało się kiedyś wydawało się jakimś nieporozumieniem. Po za tym byli wtedy sami. Przerażeni.  Na dzikich terenach. Zmarznięci i głodni. Niewyżyci. Nie byli sobą. Teraz po tylu latach w końcu mogli się spotkać tylko po to, żeby ich drogi na powrót się rozeszły. Bo nie mógł mu dać tego, czego tamten oczekiwał. A przecież chciał się jakoś odwdzięczyć. Jakkolwiek za darowanie mu życia. A teraz ten człowiek odchodził z pustymi rękami. To wyznanie go poruszyło. Przez ten cały czas oboje nie mogli o sobie zapomnieć. Blondyn nie mógł tego tak zostawić.
     - Poczekaj - Sanji dogonił go na ulicy. Zoro odwrócił się do niego, ale nie patrzył mu w oczy. Nie sądził, że zostanie jeszcze zatrzymany.
     Blondyn uśmiechnął się z rozczuleniem, wyciągnął delikatnie rękę i dotknął jego twarzy.
     Zoro był zbyt zaskoczony by jakkolwiek odpowiedzieć. Nie wiedział co ma oznaczać ten gest. Palce blondyna muskały delikatnie jego skórę a on myślał, że zaraz ją wypali. Dlaczego tamten okazuje mu czułość?
     Ku jego ponownemu zaskoczeniu Sanji pochylił się do przodu i złożył na jego wargach delikatny, przelotny pocałunek. Pomimo, że to była dosłownie chwila, oboje poczuli niesamowitą paletę uczuć. Nie zdążyli nawet na dobre poczuć ciepła swoich warg. Ich serca stanęły na te kilka słodkich sekund zatrzymując to zdarzenie głęboko w sobie. Poddali się całkowicie tej magicznej chwili i opuszczając ją uzmysłowili sobie, że dalej stoją na chłodnym dworze i śnieg osiada im na ubraniach i włosach, topniejąc powoli. Sanji odsunął się szybko, widząc zaskoczenie na twarzy tamtego.
     - To w ramach podziękowań - wytłumaczył się. Pomimo, że ta chwila była niezwykle intymna, oboje nie czuli się speszeni. Wręcz przeciwnie.
     Zoro doszedł do siebie i zaśmiał się krótko. Odwzajemnili uśmiechy. To wzrokowe porozumienie dało im więcej niż chcieli. Wiedzieli, że czuli to samo. Zielonowłosy żałował, że nie mogli spotkać się w innych okolicznościach, innym życiu. Nadal trudno się z tym godził.
     - Często o nas myślałeś?
     Zoro niekontrolowanie się zarumienił. Ogarnął go smutek.
     - Częściej niż bym chciał. A ty?
    Sanji uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Nie mógł zaprzeczyć. Nie dla tego, że nie kochał swojej żony. To było, coś zupełnie innego. Coś osobistego. Fantazja która nigdy nie będzie miała miejsca. Mimo wszystko cieszył się, że poznał prawdę i że się spotkali. Nawet nie wiedział, jak bardzo tego potrzebował.
     - Idź na górę bo zmarzniesz - Zoro wyciągnął do niego ręce i opatulił go bardziej szalem. Blondyn uśmiechał się przyjacielsko, a w jego oczach błyszczało światło latarni. Zielonowłosy chciał jak najlepiej zapamiętać tą chwilę. Każdy szczegół. Każdy płatek śniegu na tej pięknej twarzy. Poruszyło go to, co tamten zrobił. Więc to pożegnanie. Wiedział, że nigdy tego nie zapomni.
     - Uważaj na siebie. - Powiedział Sanji, czując w sercu ból.
     Zoro nie był w stanie odpowiedzieć. Uśmiechnął się tylko i odwrócił na pięcie.
     Odchodząc, uniósł rękę na pożegnanie. Wiedział, że już nigdy nie wróci. Oboje wiedzieli. Sanji patrzył tak długo, aż zielonowłosy nie zniknął mu całkowicie z oczu. Tak długo, aż śnieg nie zasypał całkowicie jego śladów. Zdążył jeszcze zapalić papierosa i porozmyślać nad dzisiejszym dniem. Był zaskoczony własnymi uczuciami. Gdyby spotkali się w innym życiu to kto wie? Może byli by parą? Ciężko mu to przechodziło przez myśl, zwłaszcza, że na górze czekała na niego kochając rodzina. Miał nadzieję, że zielonowłosy spotka jeszcze na swojej drodze kogoś kto da mu takie samo szczęście, jak jemu Nami i dziewczynki.
     Poczuł pierwsze dreszcze związane z zimnem. Stał tam już stanowczo za długo. Wciągnął jeszcze do płuc mroźne powietrze by ochłonąć i wbiegł po schodach na górę. W domu pachniało ciastem.
     - Znowu coś pieczesz skarbie? - Zapytał odwieszając kurtkę. Musiało długo go nie być. Nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo przemarzł. Chuchał sobie w dłonie i szybko podszedł do pieca prawie się do niego przytulając. Nami krzyknęła mu coś o późnym powrocie i wzięciu kawałka ciasta, ale nie był pewny bo  muzyka w radiu ją zagłuszyła.
     Podszedł jeszcze do okna i zapatrzył się w płatki śniegu.
     Paula podeszła do ojca i pociągnęła go za nogawkę spodni.
     - Tato, pan Zoro nas jeszcze odwiedzi? - zapytała z nadzieją.
     - Kto wie? - Sanji pogłaskał dziecko po główce. Nie chciał jej łamać serca.
     - Paula chce, żeby pan Zoro był jej mężem - Wygadała Ayo wchodząc do salonu. Blondyn prawie umarł na zawał. Jego dzieci już myślą o takich sprawach? Skrzywił się na samą myśl i prawie buchnął śmiechem, ale przez powagę sytuacji postanowił się nie wypowiedzieć.
     - Wcale nie! - Zaczerwieniła się dziewczynka - Tato, to nie prawda.
     - Przecież tak mówiłaś - Cas rysowała kredkami przy stole - Ja też bym chciała.
     - Nie możecie mieć wspólnego męża - Powiedziała Ayo.
     - Ja bym się podzieliła - Cas skomentowała nieświadoma. Sanji się zaśmiał. Gdyby wiedziały co   mówią…
     - A ty Ayo? Powiedz, że chociaż ty o tym nie myślisz - Błagał blondyn córkę.
     - Ja będę mieć takiego chłopaka, który będzie jak ty.
     - To ożeń się z tatą - Paula dalej docinała siostrze.
     - Co tu się dzieje? - Nami wlazła do kuchni - Piękne rysunki kochanie! - Spojrzała przelotnie na najmłodszą siedzącą przy stole i z dezaprobatą na dwie pozostałe, które tłukły się po dywanie.
     - Wiedziałaś, że nasze córki już mają kandydatów na mężów? – Sanji objął ją w pasie i pocałował w szyję. Zaciągnął się jej cudownym zapachem. Tak, one cztery to były najbardziej przez niego kochane kobiety na świecie. Cieszył się, że może tu z nimi być.
     - Czyżbyś się tym nie przejął? - Powiedziała wyginając się zachęcająco po następną dawkę pieszczot.
     - Niech tylko któryś z nich w ogóle o tym pomyśli - Szepnął jej do ucha i delikatnie je ucałował.
     - Przez ciebie zostaną starymi pannami. Zobaczysz - Nami obróciła się do męża i delikatnie go ucałowała - Co tam tak długo robiliście? - Zapytała ciekawa. W końcu ujrzała uśmiech na twarzy męża i bardzo ją ciekawiło co było tego przyczyną.
     - Wyjaśniliśmy sobie parę spraw - Ucałował ją znowu przy buczeniu dziewczynek. Nie chciał jej mówić prawdy. Pomyślał, że zostawi to na późne lata starości bo teraz bał się oberwać z wałka do ciasta. A wiedział, że Nami miała większą krzepę niż niejeden mężczyzna jeśli chodzi o bicie po głowie. Uśmiechnął się. Miał cichą nadzieję, że kiedyś wybaczy mu ten dziękczynny pocałunek.
     - Cieszę się że wróciłeś - Objęła męża w pasie - Co powiesz na wspólną kąpiel? Chyba strasznie przemarzłeś - Szepnęła dotykając jego jeszcze zimnych uszu.
     - Biegnę odkręcać kran! - Momentalnie zniknął za drzwiami od łazienki. Zamknął je za sobą i wsłuchiwał się chwilę w wesołe piski dziewczyn. Przymknął oczy. Słyszał bicie swojego serca. Oczami wyobraźni widział jak Zoro się oddala niknąc w płatkach śniegu. Obraz zaczął się zamazywać i blaknąć. Zielonowłosy nie odwrócił się w nim ani razu. Rozpłynął się w bieli.
     Sanji odkręcił wodę i przysiadł na brzegu wanny. Spojrzał za okno. To co zobaczył wywołało na jego twarzy uśmiech.
     Śnieg przestał padać.

2 komentarze:

  1. Jak mogłaś...? To było takie... sama nie wiem co napisać.
    Na pewno piękne, po część słodkie (koniec), ale choć nie chciałabym niszczyć im rodzinki to jakoś mi szkoda, że z tego związku nici.
    Ale w swojej wyobraźni mogę sobie dopowiedzieć np. że po wielu latach kiedy Nami już umrze (jak wspominałam nie chcę tego niszczyć) to spotkają się znowu i będą razem... Przepraszam, że się wtrącam w twoje opowiadanie, ale jak nie jestem usatysfakcjonowana zakończeniem i czegoś mi brakuje to sobie dopowiadam dalszy ciąg pt. "Kilka lat później..." ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też pod koniec ubolewałam xD (nie ma to jak się wkurzać na własne opowiadanie xD) Spoko, każda inna wizja mile widziana:) Ja do innych opek też sobie czasem dopowiadam^^ Niestety nie planuję kontynuacji, ale dziękuję:*

      Usuń