Biały śnieg spadał delikatnie z nieba. Osiadał na wypełnionym już puchem parapecie starej kamienicy. Wszystko miało smutno szary odcień. Za zimną szybą po ulicy jeździły samochody, a ludzie opatuleni gnali przed siebie chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoich ciepłych domach. W mieszkaniu wszystkie dźwięki były przytłumione. Miało się wrażenie, że klaksony pojazdów trąbią gdzieś z daleka. Gdzieś z zupełnie innego świata.
Pogoda była taka sama jak tamtego dnia.
Blondyn zgasił wypalonego papierosa w popielniczce.
Opierając się skronią o szybę swojego okna, zostawiał na niej smugi pary wydobywające się z jego ust.
To już będą dwa lata.
Wojna od tamtego zdarzenia nie trwała już długo. Szczęście nie opuszczało go do samego jej końca. Blondyn cudem przetrwał tamtą zimę. Dalej ciężko mu było w to uwierzyć. Dalej mu było ciężko uwierzyć, że wrócił.
Obracał w dłoniach już pordzewiały nóż. Zahaczał palcami o jego tępe ostrze. Przejechał ręką pod swoją koszulą i wyczuł delikatne blizny pozostawione przez płytkie, stare nacięcia.
Zamknął oczy.
Ilekroć widział spadający śnieg, wracał do tej sytuacji. Był ciekawy jak ten zielonowłosy żołnierz się nazywał. Czy przeżył? Czy miał rodzinę?
Nagle usłyszał skrzypnięcie drzwiami, które wyrwało go z tej nostalgii. Szybko schował niebezpieczne narzędzie za siebie i ukrył pod poduszką.
W wejściu stanęła mała osóbka patrząc na niego swoimi wielkimi, ciekawskimi oczkami.
- Co jest, Cas? - Wstał i podszedł do dziewczynki, rozczulony widokiem pociechy. Kucnął i odgarnął jej kosmyk włosów za ucho.
- Mama mówi, żebyś przyszedł na obiad.
- No to jak mama tak mówi, to trzeba iść - Chwycił dziewczynkę i wziął na ręce. Mała objęła go za szyję swoimi drobnymi rączkami. Ostrożnie schodził po schodach. Każdy stopień trzeszczał niemiłosiernie. Hałas rozchodził się po nagich popękanych ścianach i wysokim suficie.
Wchodząc do kuchni do jego nozdrzy doszedł cudowny zapach zupy pomidorowej i smażonego mięsa. Zobaczył przy garnkach dwie czupryny.
- Co tak pięknie pachnie? - Teatralnie zaciągnął się przy paniach- Czyżby same anioły dzisiaj gotowały niebiańskie dania? - Pochylił się i cmoknął czule w policzek kobietę z burzą rudych loków na głowie.
- Nie kłam. Wszyscy wiedzą, że gotujesz lepiej ode mnie - Wielkie orzechowe oczy spojrzały z uczuciem na blondyna. Wiedziała, że nie lubi jak się go zastępowało przy garnkach - Hej! - Strzeliła mu łyżką po łapach - Nam nie wolno, a ty podjadasz?!
- Mamo, nie bij tatusia…- pożaliła się mała Cas.
- Mama nie krzywdzi, tylko daje nauczkę - Odezwała się starsza dziewczyna pomagająca w kuchni. Wyjmowała talerze z szafek i nakrywała do stołu.
- Jakie dobre… - Uśmiechnął się Sanji do małżonki oblizując wargi.
- Ja też chce - odezwała się znowu dziewczynka na rękach.
- Zaraz dostaniesz słoneczko - Kobieta cmoknęła córkę w noc – Pomóż Ayo nakładać.
- Już się robi - Wypuścił dziecko z objęć i włączył się do rozkładania obiadu na talerze. Może nie było to danie wysokich lotów, ale miało w sobie najlepszy i najważniejszy składnik na świecie - serce. Po za tym, dzisiaj i tak to była prawdziwa uczta. Od dawna na stole nie zagościły takie potrawy. Dobrze, że sytuacja w kraju cały czas zmieniała się na lepsze. Nie musieli już z Nami drżeć o to, co przyniesie im następny dzień i czy będą mieli co włożyć do garnka.
- Co jest na obiad? - Zeszła do nich nagle z góry dziewczyna, pomiędzy jednym i drugim wiekiem pozostałych uciech.
- Same dobre rzeczy, a dla ciebie będzie najmniej bo przyszłaś ostatnia. – Pokazała jej język najstarsza, uśmiechając się zadziornie.
- Tato! Ayo znowu się przedrzeźnia! - Poskarżyła się również odgrywając się na siostrze.
- Paula, weź połóż sztućce - Sanji pogłaskał ją po głowie. Naburmuszona dziewczynka poszła do kredensu i wzięła w swoje niewielkie ręce komplet dla każdego.
- Czy nie możecie zawiesić broni na czas obiadu? - Uśmiechnęła się do nich złowrogo matka.
- Przecież nic się nie dzieje, młode mają energię - Powiedział blondyn zasiadając do stołu. Reszta uczyniła to samo.
- Nie broń ich. Ciągle je tylko rozpieszczasz i im słodzisz.
- Nie prawda, tata jest dla nas surowy - Powiedziała szybko Paula.
- I wymagający - Odezwała się Ayo uśmiechając się pod nosem.
- I nie daje cukierków przed obiadem… - Powiedziała smutno i prawdziwie Cas.
- A od kiedy to ma adwokatów? - Matka tylko westchnęła z rezygnacją. Dziewczynki uwielbiały tatusia - Dobrze, złóżcie teraz ładnie wszystkie rączki.
Cała rodzina uczyniła ten gest splatając dłonie i podpierając się łokciami o szary, brzydki stół.
- Za co dzisiaj podziękujemy? - Zapytała Nami patrząc z dumą na piękne córeczki.
- Za dzisiejszych kucharzy - uśmiechnął się Sanji.
- Za śnieg! - Krzyknęła Paula.
- Za wczorajszy wypad do kina! - Ayo zaświeciły się niebieskie oczy.
- Za pralkę…. - Nami rozmarzyła się na wspomnienie o cudotwórczej maszynie.
- Za to, że tata do nas wrócił - powiedziała cichutko Cas, na co wszyscy przy stole się rozczulili.
- Pięknie - Mama pogłaskała po głowie najmłodszą - A teraz jedzmy póki gorące!
Każdy chwycił swoja łyżkę nie od pary i zaczął wcinać zupę, aż się uszy trzęsły. Sanji spojrzał na ukochaną i pogłaskał ją czule po policzku. Miała wypieki na twarzy i oczy jej się skrzyły. Spojrzała na męża z zapytaniem.
- Co? - śmiało odwzajemniała czułe spojrzenie.
- Jesteś piękna - Pochylił się z uśmiechem i cmoknął ją w usta.
- BLE……- Dziewczynki wydały okrzyk niezadowolenia ku rozbawieniu dorosłych.
- Dajcie nam zjeść w ludzkich warunkach.- Ayo udawała obrzydzenie.
- My może też chcemy buziaki - Paula wierciła się na krześle. Razem z Cas miały problem bo były jeszcze za niskie, żeby siedzieć bez poduszek i dosięgać do stołu tak jak reszta.
- Dostaniecie potem - Mrugnął do dzieci ojciec.
Nagle odezwał się dzwonek do drzwi.
- Spodziewałeś się kogoś? - Żona spojrzała na męża pytająco.
- Nie…- Blondyn nie przypominał sobie niczego takiego.
- Może listonosz. Siedź, ja otworzę. Jedz bo wystygnie - Nami poderwała się i ruszyła do przedpokoju i drzwi wyjściowych.
Gdy je uchyliła, przez dom od razu przeszedł zimny prąd powietrza. Wszyscy przy stole zadrżeli.
- Brrr…- Dziewczynki otuliły się ramionami.
Dobrze, że już mamy ogrzewanie… Pomyślał Sanji o ostatnim miesiącu. Ile to się trzeba było nawojować z tymi piecami, żeby były sprawne.
Zdążyli zjeść całe pierwsze danie gdy rudowłosa weszła do kuchni.
- Sanji, nie uwierzysz! – Wpadła z taką miną, że rzeczywiście ciężko mu było zgadnąć o co może chodzić. W ręce trzymała swoją torebkę.
- Co się stało?
- Zgubiłam torebkę - Wyciągnęła mu przed nos ów przedmiot. Na twarzy malowała jej się radość ze wstydem i wielką ulgą - Nawet nie pamiętałam kiedy…
- Ale przecież... masz ją teraz w ręce?- Blondyn nic nie rozumiał.
- Rzeczywiście…- Ayo wytrzeszczyła oczy - Przecież wracałaś do domu bez niej, jak tak sobie pomyślę…
- To skąd ją teraz wzięłaś? - Zadrżał gdy zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Pomyślał jakie by mieli kłopoty, gdyby Nami zgubiła teraz dokumenty. Skrzyczałby ją gdyby nie to, że jeszcze to do niego nie całkiem dotarło. Słyszał jakieś szelesty dochodzące z korytarza.
- Przyniósł mi ją ktoś! - Uśmiechnęła się promiennie i zawołała do przedpokoju. – Proszę wchodzić, obiad jeszcze ciepły! Zaprosiłam go w ramach podziękowań - Ostatnie zdanie skierowała do siedzących przy stole - Trzeba mu będzie coś odpalić - Zestresowana powiedziała mężowi do ucha.
- No raczej! - Był w szoku. To naprawdę nie często się zdarzało. Zwłaszcza, że teraz dużo osób potrzebowało lewych dokumentów. W tej rodzinie najwyraźniej nie tylko on miał szczęście. Zastanawiał się chwilę jak jego żona mogła zapomnieć tak ważnej rzeczy. Pierwszy raz jej się to zdarzyło. Widział, że sama ledwo w to wierzy. Był ciekawy tej uczciwej osoby. W końcu gość pojawił się w kuchni.
Sanjiemu zamarło serce.
Wszystko zwolniło.
To był on.
Facet rozejrzał się szybko po pomieszczeniu i zetknął się ze wzrokiem Sanjiego. Zastygł zaskoczony.
- To jest Zoro - Nami zajmowała się nakładaniem obiadu - Dziewczynki, przywitajcie się!
- Dzień dobry panu! - Powiedziały chórem i zabrały się za drugie danie, prócz Pauli która rozdziawiła swoją buźkę i wpatrywała się w nieznajomego.
Sanji miał burzę emocji. Niedowierzanie przeplatało się z zaskoczeniem, zawstydzeniem i strachem. Nie mógł nic zrobić. Wiedział, na kogo patrzy. Tej twarzy nie zapomniał nigdy.
Była teraz trochę zmieniona. Miała ostrzejsze rysy. Lewe oko było zamknięte, a powieka przecięta jasną blizną ciągnącą się od brwi aż po kość policzkową. Jego czupryna była przyprószona śniegiem a policzki zaróżowione od zimna. W uchu dyndały mu złote kolczyki.
…
Zoro patrzył na blondyna nie mogąc uwierzyć. Zapomniał całkowicie języka w
gębie. To było wręcz nieprawdopodobne. Ze wszystkich kobiet na ziemi jakie
mogły zgubić torebkę, była… żona tego człowieka! Po prostu… nie wiedział co ma
zrobić. Widział zaskoczenie tamtego i emocje które wykwitły na jego twarzy. Już
chciał uciekać, ale wewnątrz niego zaiskrzyła ciekawość. Ciekawość tak silna, że
utrzymała go na miejscu. Przez te lata często wspominał tamten dzień. Myślał o
blond żołnierzu, któremu darował życie. Często się zastanawiał, czy to coś dało.
Czy to, co zrobił miało jakiekolwiek znaczenie. Czy udało mu się przeżyć? Co
myślał, co robił w życiu, kim był?Wtedy oderwał wzrok od blondyna i spojrzał na trzy dziewczynki przy stole. Najbardziej rzuciła mu się w oczy najstarsza. Była kropka w kropkę jak jej ojciec. Ten sam kolor włosów, te oczy, ta brew… Wszystkie miały zresztą jakieś cechy po rodzicach. Środkowa wpatrywała się w niego z intensywnością przebijającą mury.
W końcu milczenie było za długie. Ruda kobieta wpatrywała się pytająco w swojego męża i patrzyła z zainteresowaniem na niego. Zoro ruszył tyłek i podszedł do gospodarza ledwo opanowując emocje.
- Roronoa Zoro - Przedstawił się z ledwością. Zaschło mu w gardle.
- Sanji Black – Blondyn wstał chwiejnie i odcisnął jego rękę. Zadrżał gdy poczuł jego skórę i usłyszał jego imię. Chyba ze wzajemnością.
- Usiądzcie, już podaję - Kobieta postawiła przed nimi talerze gorącej zupy.
Tak jak wcześniej był cholernie głodny, tak teraz bał się, że zwróci każdą łyżkę. Zajął miejsce koło blondyna bo tylko to zostało wolne.
…
Sanji opanowywał się, żeby nie drżeć. Nie mógł tknąć nic z drugiego dania.
Wpatrywał się w plamę na stole próbując oddychać.- Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna. Zupełnie nie zauważyłam nawet, kiedy ją zostawiłam… - Mówiła dalej Nami, ale ani jeden ani drugi jej nie słuchał pogrążony we wspomnieniach. Jedli w milczeniu.
- Dziękuję!- Powiedziała Paula kończąc posiłek i głośno odstawiła sztućce. Poszła odnieść talerz do zlewu i stanęła koło taty dalej nie spuszczając wzroku z gościa.
- Hej…- Mruknęła Ayo upominając siostrę widząc jej nadmierne zainteresowanie - Przestań…!
- Proszę pana…- Zapytała całkowicie urzeczona dziewczynka - Dlaczego pan nie ma oka?
- Paula! - Odezwali się jednocześnie rodzice i najstarsza siostra.
- Nie pyta się o takie rzeczy! - Zganiła ją Nami - Przepraszam za nią, jest ciekawa wszystkiego…
- Nie szkodzi… - Powiedział zielonowłosy uśmiechając się sympatycznie – Straciłem je na wojnie - oznajmił pochylając się do dziewczynki.
- Łał… - Małej błyszczały się oczy.
Blondyn zdziwił się, że tamten tak dobrze nauczył się języka. To były w końcu dwa lata. Zastanawiał się, co może tutaj robić. Czy znalazł się tu przypadkiem czy celowo? Jest szpiegiem? Słyszał wiele historii o żołnierzach szukających zemsty lub po prostu węsząc w poszukiwaniu innych rzeczy. Mimo skończonej wojny, to dalej było na porządku dziennym. Zdenerwował się jeszcze bardziej.
Mała Cas też skończyła posiłek i odstawiając talerz schowała się za plecy ojca.
- Co jest? - Zapytał Sanji córeczkę, ledwo opanowując głos.
- Tato… ten pan jest straszny…
- Dlaczego ma zielone włosy…? - Ayo nie wytrzymała i szepnęła do ojca.
- A stracił pan coś jeszcze na wojnie? - Dopytywała się Paula coraz bardziej śmiała. Zoro myślał, że buchnie śmiechem. Przynajmniej trochę się rozluźnił.
- Dobrze… - Matka popchnęła dziewczynki delikatnie do drzwi. – Czas odrobić lekcje!
- Ale mamo…!- Jękneły obie. Wyszły jednak potulnie, a mała Cas za nimi, oglądając się nerwowo za siebie.
- Przepraszam za nie …- Sanji był delikatnie czerwony. Widział, że komentarze nie obraziły gościa, ale wypadało coś powiedzieć. Musiał wymyślić jak doprowadzić do sytuacji, by zostali sami.
…
No tak… Zastanawiał się, czemu jej wcześniej nie widział. Obrączka połyskiwała na jego prawej dłoni. W sumie był zajęty wtedy czymś innym… Zagryzł wargę ze wstydu na te wspomnienia. Pomyślał o jego rodzinie i dzieciach. Spojrzał na jego żonę, która pogłaskała męża po karku i odebrała od nich naczynia. Pomyślał sobie, że jest naprawdę ładna. Nie wiedział czemu poczuł się zazdrosny. Przecież to nie powinno mieć znaczenia. Jakim prawem on tu teraz siedzi….? Przecież byli po przeciwnych stronach na tej wojnie.
…
Po skończonym posiłku Nami zabrała się za zmywanie. Wyczuła pewne napięcie w
pomieszczeniu i postanowiła się wycofać. Nie wiedziała jednak, co może być tego
powodem.- Chodź, należy ci się jakaś nagroda za ten gest - Sanji wstał od stołu i ruszył do swojego biura.
- Ależ nie trzeba… - Zoro próbował się wykręcić, ale podejrzewał że miało to na celu oddzielenie ich od rudej.
- Żadnych ale - Sanji spojrzał na niego wymownie. Ustalił wcześniej z Nami szybko, że dadzą mu po prostu alkohol. Z ciężkim sercem co prawa, bo to była najlepsza ich butelka, ale straty mogli mieć o wiele większe. Po za tym, to była okazja do pozostania sam na sam.
Panowie wyszli zostawiając podejrzliwą Nami.
Weszli do pokoju. Blondyn przymknął cicho za nimi drzwi i chwycił zielonowłosego za kołnierz przyciągając do siebie.
Zoro zamarł, widząc jego spojrzenie.
- Co tutaj robisz? - Syknął na niego Sanji.
- Zbieg okoliczności - Powiedział spokojnie Zoro. Nie był zaskoczony, widząc jego postawę wobec niego.
- Mam w to uwierzyć?! - Blondynem targały emocje.
- Możesz myśleć co chcesz – Zoro wzruszył ramionami. Był oczarowany tą twarzą. Upływ czasu tylko ją uatrakcyjnił. Nic nie mógł poradzić na to, że wolał mężczyzn. Tamten dalej go przytrzymywał.
- Jeśli spróbujesz skrzywdzić moją rodzinę… - To zdanie zabrzmiało naprawdę groźnie.
- Nie mam nic do twojej rodziny - Uniósł ręce w geście obronnym. Trochę go zabolało to oskarżenie. Bezwiednie spojrzał na jego usta.
- Dlaczego jesteś w tym kraju? - Sanji to zauważył i zarumienił się lekko.
- Nie twoja sprawa – Widząc ekspresję tamtego, przypomniał sobie jego twarz, gdy próbował go zgwałcić. Nic nie mógł na to poradzić. Odwrócił wzrok.
Blondyn wyczuł napięcie i szybko się od niego odwrócił idąc do barku i wyjmując butelkę. Serce biło mu jak szalone. Umiał wyczytać z tego wzroku wszystko. Paliło go ciało.
- Więc weź to i nie wracaj tu więcej… - Wyciągnął prezent w jego stronę. Nie ufał mu. Nawet jeśli puścił go wolno, był wrogim żołnierzem. Nawet po wojnie. Tym razem nie był sam. Ma Nami i dziewczynki. Może stracić o wiele więcej niż życie. Po za tym, nie ufał teraz też sobie.
Zoro stał chwilę i się zastanawiał. Coś nie chciało mu pozwolić na opuszczenie mieszkania. Tak długo o tym rozmyślał, że w końcu los zaprowadził go wprost do tego człowieka. Cóż jednak może zrobić? Blondyn ma już rodzinę. Bolało go to. Nie sądził, że będzie to dla niego taki cios.
Podszedł jednak do biurka i wziął długopis. Nabazgrał szybko coś na małej karteczce i wyciągnął w kierunku zaskoczonego Sanjiego.
- Tu się zatrzymałem - Blondyn nie odebrał jej jednak od niego. Widział jego zagubienie - Będę tam do jutra - Odłożył ją z powrotem na blat - Dzięki za alkohol, ale go nie przyjmę – Ruszył w kierunku drzwi. Po drodze ukłonił się jeszcze Nami i pomachał dziewczynkom siedzącym na schodach. Słyszał jak matka je jeszcze reprymenduje gdy wyskoczył na zewnątrz w chłodne śnieżne popołudnie.
- Taki miły człowiek! - Rudowłosa się rozpływała – Boże, nie chcę nawet myśleć co by się działo, gdyby nie przyniósł mi tej torebki! Jak mogłam ją tam zostawić! Dobrze, że na dokumentach jest napisany adres… Kto by pomyślał, że znajdzie się ktoś uczciwy!
Sanji odprowadził go tylko do kuchni. Opadł na najbliższe krzesło i przetarł twarz. Jego serce wciąż szalenie obijało się o jego żebra.
…
- Tato!- Cas ciągnęła ojca za nogawkę.- Co maleńka? Czemu jeszcze nie jesteś w łóżku?
- Zobacz co narysowałam!- Podała Sanjiemu kartkę z rysunkiem.
- Piękny „X” kochanie - Skomentował blondyn.
- To nie „X”! To patyczak!
- No tak! Jak mogłem nie poznać – Pogłaskał ją zawstydzony po główce.
- Tato, bajka! - Powiedziały Ayo i Paula jednocześnie.
- A o czym chcecie? - Zapytał, oglądając książki na półkach. Obstawiał jednak jedną i się nie pomylił.
- O piratach! - Najstarszej zaświeciły się oczy.
- Przecież czytam wam ją co wieczór - Blondyn chwycił kolorową okładkę rozbawiony.
- Ale ta jest najlepsza! - Paula wyciągnęła drewniany miecz zza łóżka i zaczęła biegać po pokoju udając, że walczy – Najlepszy jest pirat rekin z mieczem!
- Nie prawda! Najfajniejszy jest kucharz kaczka! - Ayo stanęła na łóżku i wypięła dumnie pierś.
- Oboje są przecież fajni…- Mała Cas usiadła na kolanach taty, a pozostałe dziewczynki przyległy do ramion ojca wpatrując się w obrazki. W pokoju świeciła się niewielka lampka nadając miłą ciepłą atmosferę pomimo odrapanych tapet i starych skrzypiących mebli.
- Więc… Dawno, dawno temu… Pewna gumowa małpka, postanowiła zostać piratem. Musiała znaleźć załogę i statek, więc…
Mimo, że historyjka nie była długa, w połowie wszystkie pociechy smacznie usnęły. Znały ją przecież na pamięć. Sanji zamknął książeczkę i zaczął je zanosić do swoich łóżek. Przy podnoszeniu Ayo, dziewczynka się trochę rozbudziła i zapytała zaspana.
- Nauczysz mnie jutro nowego przepisu? - Objęła go ramionami i oparła główkę o silne ramię.
- Oczywiście kochanie - Położył ją do łóżka i okrył kołdrą - Dobranoc - Pochylił się i pocałował córkę w czoło, która odpłynęła smacznie w morskie krainy. Uczynił to samo z pozostałymi dziećmi i wychodząc, spojrzał jeszcze osobno na każde z nich. Ten widok zawsze go rozczulał. W takich chwilach był wdzięczny, że wrócił do domu cały i zdrów.
Jego myśli znowu odpłynęły do dzisiejszego zbiegu okoliczności. Ścisnął w kieszeni kartkę od zielonowłosego.
Zgasił światło w pokoju dziewczynek i ruszył do swojej sypialni.
Nami siedziała w samym szlafroku przed lustrem i czesała swoje długie rude włosy.
- Zasnęły? - Zapytała. Widząc jego kiwnięcie głową, wróciła do oglądania swojej twarzy. Niepokoił ją przyrost zmarszczek na jej pięknej skórze. Cóż… w końcu już nie była gorącą osiemnastką. No i życie też ich nie rozpieszczało. Mąż objął ją czule od tyłu i oparł podbródek na jej ramieniu, uśmiechając się lekko. Nami spojrzała w jego zmęczone oczy odbijające się w lustrze. Zastanawiała się nad jego zachowaniem. Całkowicie się zmieniło po wizycie zielonowłosego - Powiedz mi… Co sądzisz o naszym dzisiejszym gościu? - Dziwiło ją, że nie przyjął w prezencie alkoholu.
Sanji chwilę milczał po czym odwrócił i zaczął ściągać swoje ubranie. Dziewczyna oglądała w zwierciadle jego umięśnione plecy, zgrabne pośladki i zatrzymała dłużej wzrok na bliznach które były pamiątką po najgorszym czasie w jej życiu. Każdą noc drżała z niepokoju, i każdego dnia musiała zachowywać pozory dla dziewczynek.
- Miło z jego strony, że oddał ci torebkę. Takie coś się rzadko zdarza - Powiedział nie patrząc jej w oczy.
- Miałam wrażenie, że się znacie - Odwróciła się do niego, bacznie go obserwując.
Sanji wiedział, że wziął sobie za żonę jedną z najbystrzejszych kobiet na ziemi. Gdyby nie ona i jej sposoby na pieniądze, kto wie, gdzie by teraz byli. Starając się zmierzyć z jej spojrzeniem odpowiedział.
- Po prostu przypominał mi jednego z żołnierzy - Było mu źle z tym, że skłamał, ale nie wyobrażał opowiadać tej historii. Wiedział jednak, że zostało to zauważone.
Żona wyczuła, że to jest jakaś głębsza sprawa i najwyraźniej musieli się wcześniej spotkać. Była jednak świadoma, że nie wszystko chciałaby wiedzieć, co się działo w mrocznym okresie w jego życiu.
- Chcesz o tym pogadać? - Zapytała jeszcze dla pewności. Postanowiła uszanować to kłamstwo. Gdyby to było istotne, nie ukrywałby tego.
Sanji pokręcił głową, rozczulony jej wyrozumiałością.
- Wiesz, że mi możesz zawsze powiedzieć? - Powiedziała wstając i idąc jeszcze do łazienki. Przed sobą jednak musiała przyznać, że wolałaby wiedzieć.
- Wiem - Popatrzył smutno jak znika za drzwiami.
Wyjął z kieszeni spodni pogniecioną karteczkę. Spojrzał na adres. Wpatrywał się w niego bez wyrazu, choć w środku ściskało mu wnętrzności.
Teraz żałował, że nie zapytał go o więcej. Było mu źle z tym, że tak go potraktował mimo wszytko. Już niestety tego nie zmieni.
Beznamiętnie wyciągnął zapalniczkę i podpalił papier. Ogień szybko rozkochał się w kartce i językami zaczął ją zjadać. Patrzył jak materiał brązowieje i znika w jego dłoni. Gdy został jedynie mały kawałek, wrzucił go do popielniczki, by do końca mógł wyparować.
Żałował tylko, że tak samo nie może zrobić ze swoją pamięcią.
Nami wróciła do sypialni. Zgasiła światło i zdejmując szlafrok, wsunęła się pod kołdrę obejmując silne ciało swojego ukochanego mężczyzny. Czuła się przy nim taka drobna i bezpieczna. Sanji objął ją czule i pogłaskał po plecach.
- Dobranoc skarbie- Powiedziała kładąc głowę na jego klatce piersiowej i wsłuchując w nieregularny rytm jego serca. Czasem chciałaby wiedzieć o wszystkich mrocznych sekretach tej cierpiącej przy niej duszy.
Co tam musiało się dziać, że po tych latach ledwo go poznała?
- Dobranoc - Powiedział blondyn tuląc do siebie ukochaną, pogrążony w swoich niespokojnych myślach.
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz