środa, 10 czerwca 2015

Płatki śniegu 1





Tytuł: Płatki śniegu
Anime/Manga: One piece
Status: zakończone
Gatunek: yaoi, wojna
Liczba rozdziałów: 3
Pairing: ZoroxSanji
Postacie: Zoro, Sanji, Nami + niespodzianka 

      Wybuch rozerwał niebo. W powietrze uniosły się tumany kurzu i ziemi wzbitej przez potężną eksplozję. Ogień pojawił się nagle i oślepił żołnierzy. Wszyscy padli jak muchy, znajdując się zbyt blisko rażenia. Pchnięci przez gorący śmiertelny podmuch wylądowali bezwładnie na białym puchu.
     Pisk ogłuszył wszystko wokół.
     Sanji miał wrażenie, że ma połamane wszystkie kości.
     Krztusił się własną krwią.
     Obrócił się na brzuch i jęknął głucho.
     Każdy mięsień błagał o litość.
     Powoli skupiał wzrok na szkarłatnym strumyku, który wsiąkał w śnieg tworząc na gruncie piękną mozaikę.
     Czy to jego krew…?
     Nie potrafił stwierdzić.
     Był tak zmęczony i obolały, że najchętniej zasnąłby tu i teraz. Morfeusz wołał go gdzieś z oddali. Powieki robiły się coraz cięższe. Stawały się tak ciężkie, jakby były z ołowiu. Słodki głos szeptał mu do ucha piękną, piekielną kołysankę.
     Czyżby to była śmierć?
     Miał ochotę się poddać. Już rozpościerał ramiona, by go stąd zabrali. Nie ważne czy anioły czy diabły. Czy trafi do nieba czy piekła. Był w obu tych miejscach i każde było na swój sposób zabawne i na swój sposób do dupy.
     Coś jednak kazało mu wstać.
     Coś uporczywie trzymało za nogawkę spodni.
     Tak… coś pamiętał.
     Chyba coś komuś obiecał.
     Coś ważnego.
     I to na pewno nie było związane z umieraniem.
     Ostatkiem sił zmusił się do nadludzkiego wysiłku. Gdy sprowadził się do pionowej pozycji dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego co się stało. Jego towarzysze byli porozrzucani na wszystkie strony. On jeden stał. Rozglądał się dookoła szukając ocalałych, ale naprawdę przeżył tylko on. Ciało Luffiego i Usoppa znalazł pod wielką sosną. Leżeli bez tchu, bez wytchnienia. Zimni, zakrwawieni.
     Został sam.
     Łzy żalu spływały mu nieświadomie po policzkach. Chodził w koło wrzeszcząc jak nienormalny i uświadamiając sobie brutalną prawdę. Klęknął przy ciałach swych przyjaciół. Żałował, że wstał. To on powinien tutaj leżeć, nie oni. Płakał tak długo, aż wyczerpał wszystkie łzy. Nawet nie miał ich jak pochować. Nie miał łopaty, a ziemia była skuta lodem. Poczuł się beznadziejny. Bezradny. Sam jak palec. Myślał, że już przyzwyczaił się do utraty towarzyszy, lecz za każdym razem było tak samo. Bolało tak samo gdy umysł przyzwyczajał się z wolna do prawdy. Próbował wzywać pomocy, ale odpowiadał mu jedynie świszczący wiatr. Wydawało mu się nawet, że z niego drwi. Szydzi, wiejąc mu prosto w twarz.
     Był na wojnie.
     A na wojnie liczy się to, żeby przetrwać.
     Musiał przetrwać.
     Ktoś na niego czeka.
     Uspokoił się trochę i zaczął myśleć bardziej trzeźwo. Przełknął łzy. Z goryczą i obrzydzeniem do siebie odpinał od swoich nieżywych towarzyszy najbardziej potrzebne rzeczy. Wyposażył się w broń i zmienił buty na cieplejsze. Gdy ujrzał swoje palce odetchnął z ulgą. Nie były odmrożone. Było strasznie zimno. Jeśli w krótkim czasie nie znajdzie sobie schronienia, to umrze z wyziębienia. Obejrzał i obmacał swoje ciało. Jako jedyny nie doznał prawie żadnych obrażeń, prócz rozciętej wargi i siniaków. Pomyślał, że jak wybaczy Bogu, to może kiedyś mu za to podziękuje. Musiał odejść. Ukryć się w lesie. Znaleźć inny oddział.
Przed tym jak wyruszył, przykrył przyjaciół znalezionym kocem. Obiecał sobie, że jak to wszystko się skończy, to tu wróci i zrobi to tak jak należy. Ostatnia łza zamarzła mu na policzku.
     Na tyle ile pozwoliły mu jego silne nogi, przemierzał puszcze w poszukiwaniu schronienia.
     Już trzeci dzień wędrował. Śnieżyca wcale nie zelżała i coraz trudniej szło mu się w śniegu. Dobrze, że miał trochę prowiantu w zapasie. Przez ten czas zdążył całkowicie się wyłączyć. Mało myślał, zamykając się w swoim smutnym odizolowanym świecie wewnątrz siebie. Musiał to zrobić, żeby nie oszaleć. Ciała jego przyjaciół wciąż pojawiały się przed nim.
     Nagle część śniegu usunęła się spod jego nóg. Nie zauważył, że idzie blisko krawędzi urwiska. Przez ten śnieg, podłoże wydawało mu się całkowicie równe. Nie zdążył się niczego chwycić i leciał w dół. Boleśnie spadając na bark, przeturlał się kilka razy i wylądował na jakimś pniu, mocno obijając żebra. Jęknął. Po drodze z plecaka wysypało mu się kilka rzeczy i znikło w śniegu.
     - Cholera…- Próbował się dźwignąć na nogi gdy milimetry od niego, świsnęła srebrna kula i drasnęła korę drzewa.
     Serce podskoczyło mu do gardła. Był na celowniku.
     Najszybciej jak mógł schował się cały za drzewem i  nerwowo grzebiąc w mundurze szukał broni.
     Nie miał jej przy sobie.
     Szybko rozejrzał się dookoła. Musiała gdzieś mu wypaść!
     Druga kula utonęła koło niego w śniegu. Z szybkich kalkulacji doszedł do wniosku, że gdyby sekundę wcześniej wyjrzał zza drzewa, miałby ten pocisk między oczami.
     Przełknął ślinę. Nie wiedział gdzie jest przeciwnik. Nie wiedział gdzie ma pistolet.
     Był w ciemnej dupie.
     Zdecydował się na akt desperacji. Nie mógł siedzieć w jednym miejscu. Może wrogów jest więcej. Nie wiedział czy to dobry pomysł. Zdjął plecak i rzucił w swoją prawą stronę, on sam zaś ruszył w lewą słysząc jak kule przeszywają jego ekwipunek.
     Biegł jak szalony przed siebie. Może raz zmylił przeciwnika, ale drugi raz nie będzie taki łatwy.
Musiał się zorientować gdzie tamten jest. Kątem oka dostrzegł żołnierza przeładowującego broń. Miał nadzieję, że jest sam.
     Bez pistoletu nie miał szans. Musiał coś wymyślić. Nie miał jednak za wiele opcji.
     Kolejne kule przecięły powietrze omijając cudem jego ciało.
     Ktoś krzyknął głośno. Nie wiedział czy do niego czy do kompanów, bo nie zrozumiał.
     Nagle natknął się na coś pod śniegiem i upadł jak długi. Serce biło mu jak szalone. Nie może przecież tutaj umrzeć! Wygramolił się cudem. Zobaczył, że przeciwnik prawie go dogonił. Nie miał dokąd uciec. Nagle przypomniał sobie, że ma przy sobie nóż.
     Skoczył za drzewo unikając kolejnego pocisku. Byli parę kroków od siebie. Sanji wstrzymał oddech. Stwierdził, że co ma być to będzie.
     Wychylił się, rzucając się na żołnierza. Oboje obalili się na ziemię, turlając się w niebezpiecznej przepychance. Nóż blondyna wisiał nad twarzą tamtego który zdołał go powstrzymać ręką. Mocowali się, dysząc głośno.
     Nagle obydwoje wykonali jeszcze jeden obrót i ziemia zaczęła się pod nimi trząść. Osuwali się w dół. Zaczęli spadać. Nagle zrobiło się ciemno.
     Sanji całym swoim ciężarem spadł plecami na twarde podłoże. Uderzenie było tak silne, że wypuścił całe powietrze z płuc, nie mogąc zaczerpnąć go ponownie. Wypuścił ostrze, które poleciało gdzieś na bok. Jego przeciwnik przygwoździł go swoim ciałem.
     Nie mógł się ruszyć chociaż bardzo chciał. Wiedział, że musi coś zrobić, że musi walczyć. Żołnierz wstawał powoli i po omacku szukał wypuszczonej przed chwilą przez blondyna broni.
W końcu Sanji zaczął kaszleć. Chciał wstać, ale dostał z całej siły z pięści w twarz. Zrobiło mu się biało przed oczami, a w głowie huczało, jakby znalazł się na koncercie.  Nagle poczuł na swojej szyi zimną stal. Gdy wzrok mu się wyostrzał zdał sobie sprawę, że przegrał.
     Oprawca siedział na nim okrakiem i przykładał mu jego własny nóż do gardła.
     To był koniec.
     Tak będzie wyglądał jego koniec.
     W jakimś starym, zimnym, opuszczonym bunkrze z beznadziejnym stropem.
     Zobojętniał. Było mu już wszystko jedno. Chciał dołączyć do swoich przyjaciół.
     Spojrzał w oczy swojej śmierci.
     Były ciemnozielone.
     Uśmiechnął się.
     Zielonowłosy uziemił uciekającego żołnierzyka. Oddychał szybko. Jego ręka ani na moment nie zadrżała, gotowa w każdej chwili odebrać mu życie.  Nie miał z tym problemów. Zabił już niejednego na tej wojnie. Nie miało znaczenia czy zrobi to jeszcze kolejne sto razy. I tak już nic go nie zbawi.
     Jednak nie wykonał ruchu. Teraz dopiero przyjrzał się swojej ofierze. Patrzyła na niego niewzruszona, pogodzona ze swoim losem. Facet był młody. Za młody na tę wojnę. Coś do niego powiedział. Nie zrozumiał ani słowa. Chłopak rozłożył ręce i się do niego uśmiechnął. Nie wiedział czemu, ale go to wkurzyło. Wrzasnął na niego.
     - Jakieś ostatnie słowa?!
     Blondyn prychnął.
     - I tak cię nie rozumiem, idioto - Gdyby wiedział, że to miały być jego ostatnie słowa to chyba byłyby wpisane do księgi najgłupszych ostatnich słów. Stracił wolę walki. Dziwił się, że się nie boi. I zastanawiał się, czemu nie przelatuje mu życie przed oczami jak to zwykle bywało. Czyżby rutyna…?
     Jego przeciwnik chyba zrozumiał ostatnie słowo bo wyglądał na wściekłego. No tak… „Idiota” w każdym języku brzmi bardzo podobnie. Coś mu odwarknął.
     - No dalej! - Sanji się niecierpliwił. Martwił się, że zaraz straci tą pogodę ducha i zacznie błagać o życie - Zabij mnie w końcu!

     Pierwszy raz Zoro się zawahał. Był wściekły. Ten koleś w ogóle nie wyglądał na przejętego tym, że w każdej chwili może stracić życie. Był szalony? To było wkurzające. Do tego tak intensywnie patrzył mu w oczy. Spod jego hełmu wystawały złote kosmyki.
     - Cholera! - Krzyknął do siebie. Każda chwila nieuwagi mogła jego kosztować bardzo dużo. Był sam. Jego oddział się rozbił kilka kilometrów stąd, gdy atakowali obóz wroga. Nie miał prowiantu, ani więcej broni. To była wyśmienita okazja. Dalej! Krzyczał w myślach.
     Ale te oczy… Go przyciągały. Coś w tej twarzy…
     Facet był piękny.
     Nie mogąc się opanować, pochylił się.

     Sanji doznał szoku. Żołnierz go pocałował. Gdy zdążył się opanować, chciał coś powiedzieć i gdy otworzył usta, do jego buzi wdarł się ciepły język tamtego. Ostrze znikło z jego szyi i dwie ręce napastnika przyparły go do zimnej ziemi.
     Blondyn miał burze myśli. Pod wpływem emocji ugryzł zębami wargę wroga. Ten odsunął się od niego szybko i przycisnął do niej rękę. Splunął na bok pozbywając się z ust krwi.
     - Tak chcesz się bawić…? - Zapytał leżącego pod nim zaskoczonego blondynka. Już nie pamiętał kiedy ostatnio się pieścił. Pożądanie sprawiło, że chciał się zatracić w tej ładnej buźce. Warga go paliła, ale to go nie zniechęciło.
     Dopiero teraz Sanji poczuł przerażenie. Słyszał już nie jedną taką historię na wojnie opowiadaną przez swoich kolegów. Sam przecież też to widział.
     Martwe ciała.
     Nagie.
     Zgwałcone.
     Nigdy nie przypuszczał, że jego to może też spotkać. Teraz uświadomił sobie, jak bardzo wolałby przed sekundą umrzeć. Chciał się wyrwać, ale w jego kierunku znowu powędrowała pięść. Zdążył się jednak obronić i wszystkimi swoimi siłami sam posłał prawego sierpowego w szczękę tamtego. To umożliwiło mu wydostanie się spod jego ud. Czołgając się w ciemność uświadomił sobie boleśnie, że spadając musiał skręcić kostkę.
     - Cholera! - Syknął wściekły. Przecież nie może temu brutalowi pozwolić…!
     Silne ręce chwyciły go za nogi podciągając z powrotem pod siebie. Blondyn krzyknął z bólu. Jego dłonie wślizgnęły mu się pod kurtkę. Po ciele przebiegł mu zimny dreszcz. Momentalnie się odwrócił i wymierzył zdrową nogą solidnego kopniaka w bok tamtego. Jego wróg poleciał pod ścianę.
Sanji rozejrzał się szybko dookoła. Panika przygniotła go ze zdwojoną siłą gdy uświadomił sobie, że z tego pomieszczenia nie ma innego wyjścia, jak to, przez które tu wpadli.
     Czyli miał dwie opcje.
     Albo go zabije pierwszy, albo to będą najgorsze ostatnie chwile jego życia.
Podpierając się ściany, wstał do pionu na zdrowej nodze. Rozglądał się gorączkowo szukając swojego noża lub czegokolwiek co pomoże mu w zrealizowaniu planu.
     - Kurwa… - Zielonowłosy przeklął. Nie sądził, że ten młodzik może mieć tyle siły w nogach. Rozmasował sobie obolałe żebra. Patrzył jak tamten sunie przy ścianie rozglądając się nerwowo po posadzce. Ma skręconą kostkę… Zauważył, co w pewnym stopniu go ucieszyło. Będzie łatwiej. Zbierając się z ziemi zaczął zbliżać się do swojej ofiary, która stanęła do niego przodem w bojowej pozycji. Widział strach w jego oczach.
     Przez chwilę się zawahał. Wiedział, że to co chce zrobić jest okropne i okrutne. Jednak jego żądze były za silne. Rzucił się na chłopaka, który nie zdążył się obronić bo stracił równowagę. Przytrzymał jego ręce i wymierzył kolano w jego brzuch. Żołnierz skulił się przed nim z bólu i padł na kolana, dalej przytrzymywany za nadgarstki. Splunął krwią na posadzkę.
     Trwali tak chwilę w ciszy. Światło dnia wpadało przez dziurę w stropie. Wszystko miało szaro bury odcień.
     Zoro kucnął do poziomu blondyna i spojrzał mu w oczy. Teraz zobaczył w nich gniew i wolę walki.
     - Teraz nie poddasz się tak łatwo, co?- Zapytał go trochę łagodniej. Postanowił spróbować po dobroci – Bądź grzeczny.
     Tamten mu coś odwarknął i już chciał się szarpać, ale zielonowłosy wykręcił mu rękę, na co blondyn syknął.
     - Mówiłem, bądź grzeczny - Wiedział, że gówno tamten rozumie. Miał cholernie pociągającą twarz. Nie pamiętał kiedy to robił ostatnio… z kimkolwiek. Puścił jedną rękę blondyna ale drugą dalej trzymał wygiętą na granicy bólu tak, żeby tamten bał się poruszyć. Odpiął sobie hełm i odłożył na bok.
     Sanji mógł teraz uważnie się mu przyjrzeć. Facet był porażająco nim zafascynowany. Przerażająco wręcz. Miał też niecodzienny kolor włosów. Ale może był to tylko kamuflaż. Patrzył na niego jak żmija patrzy na swoją ofiarę. Zaczął drżeć. Ale już nie wiedział czy ze strachu, czy z zimna czy ze złości. Coś do niego mówił, ale choćby bardzo chciał, nie mógł nic za cholerę zrozumieć. Był wściekły na siebie, że nigdy nie chciało mu się uczyć tego języka. Konwersacja czasem mogła komuś uratować życie. Z drugiej stronie na wojnie nie było na to czasu.
     Ręka tamtego zaczęła odpinać mu hełm. Wzdrygnął się gdy jego palce przejechały delikatnie po jego szyi. Zdjął mu go. Jego jasne włosy opadły na twarz. Były jeszcze krótkie ale znacznie dłuższe, niż kiedyś gdy ogolili go na łysą pałę. Znowu zielonowłosy coś powiedział. Wtedy splunął mu w twarz. Spodziewał się uderzenia.
    Tamten nawet nie zareagował, tylko wytarł się i pchnął go na kamienie.
     Sanji próbował się wycofać. Tamten szybko znalazł się nad nim.
     - Puszczaj mnie! – Krzyknął próbując się wyrwać. Tamten zablokował mu nogi i próbował to samo zrobić z rękami - Przestań!
     Przegrywał z nim jeśli chodzi o siłę. Tamten był zdecydowanie silniejszy i sprawniejszy. Znowu był uziemiony. Zielonowłosy przestał się z nim patyczkować. Wolną ręką wyciągnął nóż zza swoich pleców i zaczął rozcinać mu kurtkę.
     Ostry metal przejechał po jego cienkiej skórze. Sanji zasyczał gdy ją delikatnie naciął. Nie wiedział co ma zrobić. Łzy bezsilności napływały mu do oczu. Miał przez chwilę wrażenie, że to się wcale nie dzieje, że on tylko na to patrzy gdzieś z boku. Jest tylko widzem.
     Ostrze skończyło już rozcinać materiał. Blondyn leżał teraz z nagą klatką piersiową, która unosiła się szybko i opadała. Rumieńce wstydu wykwitły na jego policzkach. Odwrócił wzrok. Ręce miał przyparte do chłodnego kamienia, który swoimi ostrymi kantami kaleczył mu dłonie. Następnie usłyszał brzdęk swojej klamry u paska. Zaczął się wić. Tak bardzo chciał, żeby to był tylko sen. Tak bardzo chciał się obudzić.
     - Przestań, proszę przestań… - Wyjęczał żałośnie w swoje ramię. Nie liczył, że to cokolwiek da.
Nastała chwila, gdy nic się nie wydarzyło. Sanji bał się otworzyć oczy. Ręka tamtego zwolniła ucisk na pasku i delikatnie zsunęła się na jego brzuch. Zadrżał czując ten dotyk. Tamten powiedział coś do niego łagodnie.
     Poczuł nagle coś dziwnego. Zielonowłosy pochylił się nad nim i zaczął go całować po szyi.
Co jest…? Trochę go to zbiło z tropu. Chyba nie próbował być… delikatny?
Chciał wykorzystać okazję i spróbował wyrwać się z uścisku ale tamten szybko odreagował.
     - Spokojnie…- Usłyszał nagle w swoim języku. Odwrócił się w jego stronę i spojrzał w jego oczy. Nie były już tak agresywne jak przed chwilą. Ale mimo wszystko dalej przerażające.
     - Co ty pieprzysz?! - Warknął na tamtego.
     - Spokojnie. Ty spokojnie, ja spokojnie - Koleś najwyraźniej znał jakieś podstawowe słowa. A już miał nadzieję…
     Wrócił do całowania go po szyi. Sanjiego paliła skóra w tych miejscach. Dalej czuł jego dłoń na swoim brzuchu, która delikatnie go głaskała. Robił to specjalnie. Chciał go upokorzyć.
     I niestety mu się to udało.
     Zrobiło mi się bezwiednie gorąco.
     Poczuł do siebie obrzydzenie.
     Patrzył w dziurę na suficie, która była zarazem tak blisko i tak daleko. Nagle zaczęły wpadać przez nią drobne płatki śniegu.
     Nie wiedział ile tak leżał i był pieszczony przez tamtego. Jego ciepły język jeździł w górę i w dół a palce błądziły od klatki piersiowej do jego krocza zatrzymując się zawsze niebezpiecznie blisko jego coraz twardszej męskości, którą tamten wyczuwał. To było okropne uczucie. Sanji nie rozumiał. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Miał ochotę umrzeć ze wstydu. Uczucie z każdą chwilą robiło się przyjemniejsze. Jego oddech był coraz szybszy, choć z całej siły próbował tego nie okazywać. Serce biło jak szalone napędzane przez nadmiar emocji.
     Zoro czuł, że tamten coraz bardziej się rozluźnia. Już przestał walczyć. Choć bardzo próbował tego nie okazywać, wiedział, że dobrze wykonuje swoje zadanie. Chciał go przekonać. Chciał tego ciała. Chciał się w nim spełnić. I tak robi mu przysługę czymś takim. Mógł go wziąć siłą. Powinien być mu wdzięczny. Chciał zobaczyć czy już wystarczająco go rozochocił. Przestał go całować i przysunął swoją twarz do jego. Tamten spojrzał na niego zamglonym wzrokiem, za którym kryła się uraza i wściekłość.
     - To jak będzie? - Zapytał.
     - Pieprz się - Odpowiedział mu blondyn. Zoro się zaśmiał.
     - Więc tyle umiesz powiedzieć? - Przysunął swoje usta do jego - Ale to zła odpowiedź. Zapytam jeszcze raz i ostatni. To jak będzie….?
     Blondyn wyglądał jakby gorączkowo myślał. Nie wiedział czy go rozumie czy nie.
Najwyraźniej musiał użyć lepszych argumentów. Wsunął swoją dłoń w jego spodnie.
Blondyn, aż podskoczył gdy chwycił swoją ręką jego gorącego i nabrzmiałego członka.
Zoro oblizał wargi.
     - Nie! - Ale już było za późno. Dłoń zielonowłosego wykonywała cudowne ruchy w górę i w dół po jego trzonie – Przestań! - Wysapał. Nie czuł już rąk, tak długo miał je przygniecione. Drugi chyba to wyczuł bo całkowicie go puścił. Gdyby Sanji nawet chciał, to nie mógł ich unieść.
Nagle jego błagania zostały zagłuszone przez usta żołnierza który go pocałował. Próbował odwrócić głowę, ale tamten chwycił za jego brodę i mu to uniemożliwił.
     Sanji musiał złapać oddech i znowu poczuł w swoich ustach gorący język, który złączył się z jego i delikatnie go pieścił.
     Prawie mu go odgryzł.
     Ale pomyślał, że to jeszcze jest zła chwila.
     Oddał pocałunek ku zaskoczeniu tamtego.
     Zyskując siłę w rękach założył je za szyję wroga i przyciągnął go do siebie pozwalając na żarliwsze pieszczoty. Musi chwilę pograć, może coś wymyśli.
     Zielonowłosy ściągał w pośpiechu swoją kurtkę i rzucił ją w kąt.
Sanji był niepocieszony bo w niej został jego nóż. Zaklął w myślach. Teraz dopiero dostrzegł różnice w budowie ich ciał. Speszył się uświadamiając sobie, że leży pod nim półnagi.
     Nie pamiętał kiedy ostatni raz miał okazję się całować. Jak często rozsadzało go uczucie niespełnienia gdy wędrował dniami i nocami przez tereny wroga.
     Powróciły do niego wstydliwe wspomnienia gdy chciał zrobić to z Luffym. Skończyło się tylko na całowaniu i na dłoniach w swoich spodniach, bo zaraz potem zawyła syrena alarmowa i już nigdy do tego nie wrócili. Pomyślał wtedy że to był jedyny i ostatni raz kiedy dotykał faceta. Co nie oznaczało, że o nich nie myślał. Tutaj i po takim czasie bez kobiety…
     Pomyślał o tym jak bardzo wojna zmienia ludzi. Jak bardzo budzą się w człowieku zwierzęce instynkty.
     Teraz też to czuł. To pożądanie, to pragnienie. Choć bardzo się bronił, nie mógł się przed nim uchronić. Wypełniło go, rozsadzało. Do tego koleś był niesamowity mimo wszystko. Przystojnie groźny. Miał cudowne ciało i zręczne dłonie które najwyraźniej już nie jeden raz pieściły kogoś innego.
     Mógł przecież to zrobić inaczej. To prawie jak prezent na święta.
     Jednak nie mógł zapomnieć, że jeszcze chwilę temu chciał go zabić.
     Niewykluczone, że po tym wszystkim to zrobi. Sanji wiedział, że się stąd sam nie wydostanie chyba, że usypałby sobie górkę z tych kamieni. Teraz to nie wchodziło w grę.
     Nie chciał tego jednak. Pomimo wszystko to się działo wbrew jemu. Musi na coś wpaść zanim…
     Zoro miał dość już tej zabawy. Już i tak wystarczająco poświęcił na to czasu. Dodatkowo podnieciło go to, że blondyn przestał się opierać i równie żarliwie go całował i pieścił. W końcu przewrócił go na brzuch. Tamten chyba wyczuł, co się dzieje bo zaczął być nerwowy.
     - Nie wyrywaj się - Zielonowłosy zaczął odpinać swój rozporek i drugą ręką chwycił za spodnie tamtego przysuwając go bliżej. Blondyn coś powiedział szybko, ale go nie słuchał. Zsunął mu materiał do kolan. Spojrzał na czerwoną twarz blondyna, który kręcił szybko głową na boki z błagalnym wyrazem twarzy.
     Nie mógł nic na to poradzić. Za bardzo go pragnął. Siłą przewrócił go na brzuch i brutalnie przytrzymał. Poczuł jak tamten drży.
     Otarł się swoim przyrodzeniem o jego nagie pośladki. Prawie odebrało mu oddech, tak się podniecił. Nie mógł sobie wymarzyć lepszego ciała. Nie mógł. Chciał się w niego wedrzeć. Rozerwać na strzępy. Brać go od tyłu, od przodu, z boku i na stojąco. Chciał, żeby krzyczał i błagał go o litość.
     Tylko te cholerne drżenie pod jego palcami!
     Chwila zawahania.
     Wystarczyło.
    - Kurwa! - Odrzucił blondyna z całej siły na bok. Odwrócił się do chłodnej ściany i uderzył w nią swoim czołem – Kurwa, kurwa, kurwa!- Wrzeszczał jak nienormalny.
     Co ja wyprawiam?!
     Sanji gdy tylko wyczuł moment, momentalnie odskoczył, ignorując przeszywający ból w kostce. Przeturlał się pod ścianę po drugiej stronie światła. Przywarł do niej z całej siły szybko wsuwając na siebie spodnie. Pot spływał mu z czoła i kropelkami zjeżdżał z szyi.
     Puścił go. Nie zrobił tego.
     Powoli odczuwał wielką, wszechogarniającą ulgę. Uspokajał oddech, wpatrując się w swojego wroga, który usiadł opierając plecami o ścianę i spojrzał mu w oczy.
     Blondyn przełknął ślinę. Siedzieli naprzeciw siebie, półnadzy, oddzieleni jedynie jasnym światłem z sufitu i powoli spadającymi płatkami śniegu. Ich oddechy zamieniały się w parę i niknęły w mroźnym powietrzu.
     Nie wiedział ile tak siedzieli w bezruchu. Sanjiemu zaczęło być strasznie zimno. Zaczął się trząść i szczękać zębami. Nie odważył się jednak ruszyć. Zielonowłosy to zauważył. Bez jakiegokolwiek wyrazu, chwycił jego rozdartą kurtkę i rzucił w jego kierunku. Blondyn nie czekając długo chwycił ją i założył na siebie. Tamten zrobił to samo.
     Co teraz? Sanji się zastanawiał. Nie mogą przecież tu zostać i nic nie robić przez resztę dnia.
     Nagle tamten się poderwał i podszedł do niego.
     Blondyn chciał się wtopić w ścianę. Nie sądził, że kiedykolwiek kogoś będzie się tak bał. Zamknął oczy gdy tamten przy nim ukucnął.
     Poczuł delikatne ciągnięcie za nogę.
     - Odejdź! - Krzyknął, ale zobaczył przed sobą wyciągniętą rękę pokazującą, że nie musi się obawiać. Podejrzliwie patrzył na to, jak zielonowłosy bierze jego kostkę i przygląda się skręceniu. Potem spojrzał mu w oczy jakby ze znakiem zapytania.
     Co on chce zrobić?
     To było szybkie.
     Żołnierz po prostu mu ją w oka mgnieniu nastawił.
     Sanji krzyknął mimowolnie od niespodziewanego bólu. Szybko jednak on zelżał i patrzył teraz z niedowierzaniem na sprawną nogę.
      - Dlaczego? - Zapytał nic nie rozumiejąc - Czego ode mnie chcesz?

     Ochłonął. Nie wiedział co w niego wstąpiło. Nie był taki. Nigdy wcześniej taki nie był. Jak mógł w ogóle o tym myśleć. Nawet jeśli to był jego wróg. Nawet jeśli mogli znaleźć się w innych okolicznościach i wystrzelać jak kaczki.
     Bał się.
     Bał się, że staje się potworem.
     Po nastawieniu nogi tamtego zaczął się rozglądać za wyjściem z tego bunkra. Nie znalazł jednak nic.  Wszystko było zasypane. Jedynym wyjściem była dziura w suficie. Nie czekając zatem dłużej, zaczął podkładać kamienie i usypywać z nich małą górkę. Akurat tego miał pod dostatkiem. Blondyn coś do niego mówił. Chyba to były pytania. Ale nie obchodziło go to. I tak nie potrafił odpowiedzieć. Po za tym, było mu wstyd. O mało go nie zgwałcił, ba- nie zabił wcześniej. Za długo już biegał na froncie. Zapomniał chyba co to jest człowieczeństwo.
     Blondyn nagle do niego podszedł. Zoro czekał. Zastanawiał się co tamten zrobi.
Ale nagle z góry dało się słyszeć jakieś głosy. Oboje zamarli nasłuchując.

     O ja pierdolę… Sanji wiedział już, że więcej szczęścia mieć nie będzie. Choćby nie wiadomo jak się modlił. Ktoś nadchodził. I bynajmniej to nie byli  jego przyjaciele. Serce znowu zaczęło bić jak szalone. Schował się w cieniu i patrzył na zielonowłosego, który czekał przy otworze.
     Jest przegrany. Teraz go wyda i już nie tylko on, ale jeszcze pięciu się nim zabawi. Zawsze śmiał się z powiedzenia: z deszczu pod rynnę…
     Kroki były coraz bliższe.
     Jezu.
     Sanji miał dosyć ocierania się o śmierć. Niech ona go w końcu zabierze, bo chyba sam palnie sobie w łeb. Błagał o to, żeby go od razu rozstrzelali.
     Wszystko zależało teraz od jego oprawcy. Nie liczył już na cuda.
     Nagle usłyszał głosy które zbliżyły się do dziury.
     Zielonowłosy uniósł ręce w geście poddania i coś odkrzyknął tamtym wesoło. Coś im wyjaśniał i tamci zaczęli się śmiać.
     Sanji drżał w napięciu.
     Nagle tamten usunął się z kręgu światła i do niego podszedł. Blondyn ustawił się w obronnej pozycji gdy ten wyciągnął nóż w jego kierunku.
     Jakie było jego zdziwienie, gdy był skierowany do niego odwróconym końcem. Sanji oniemiał.
     Nie wyda go?
     Zielonowłosy przysunął się do niego. Byli bardzo blisko.
     - Przepraszam.- Wyszeptał mu do ucha w jego języku. Spojrzał mu jeszcze smutno w oczy i zaczął odchodzić zostawiając Sanjiego samego z nożem w ręku.
     W głowie blondyna przewinęło się milion myśli. Ulga, niedowierzanie, rozbawienie, żal, smutek, wściekłość, wzruszenie…
     Nie pojmując swojego zachowania, bezszelestnie, chwycił jego rękę i również wyszeptał jedno z niewielu słów które pamiętał.
     - Dziękuję…
     Zielonowłosy stał przez chwilę zaskoczony, ale z góry go już wołali i poszedł w kierunku światła. Tam czekały na niego wyciągnięte ręce kompanów.
     Ledwo zauważalnie kiwnął jeszcze Sanjiemu na pożegnanie i zniknął.
     Blondyn czekał jeszcze długo, zanim odgłosy kroków całkowicie zanikły. Gdy uznał że jest bezpiecznie, zaczął płakać jak małe dziecko.

Następny rozdział 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz