czwartek, 11 czerwca 2015

Krwawy błękit 2



     - Chyba czas obudzić naszą śpiącą królewnę - Oblizał usta mężczyzna, spoglądając na nieprzytomnego chłopaka, leżącego na brudnej podłodze. Entuzjazm, aż go rozpierał. W końcu go miał u siebie.
     Zoro niechętnie ruszył się spod ściany i chwycił przygotowane na tą okazje wiaderko z wodą. Podszedł do więźnia i wylał na jego zakrwawione ciało lodowatą zawartość.
     Blondyn momentalnie się przebudził, czując kujące zimno i zakrztusił się, gdy wziął pierwszy, głębszy oddech. Otrzepując się z tej kąpieli, wykaszlał wodę, która dostała mu się do płuc i chciał szybko wstać. Nie mógł jednak tego uczynić, bo ręce miał skrępowane mocnym sznurem z przodu. Otworzył oczy, rozglądając się po otoczeniu.
     Znajdował się prawdopodobnie w jakiejś piwnicy. Powietrze pachniało stęchlizną i jego krwią. Nad nim złowrogo jaśniała sufitowa lampa, oświetlające idealnie całą jego postać, a resztę pomieszczenia zostawiając w lekkim półmroku. Niewiele mógł dostrzec, ale wiedział, że dookoła otaczają go betonowe ściany, pozbawione okien. Widział niewyraźnie różne kształty do niej przytwierdzane i niewielki blat nieopodal, również oświetlony. Zadrżał, gdy spojrzał na posadzkę, z której razem z wodą spływały cienkie stróżki czerwieni. Zaczynał się domyślać gdzie może się znajdować i przypominał sobie wcześniejsze wydarzenia. Udało mu się unieść nieznacznie, ignorując chłód mokrego ubrania i ból głowy. W krąg światła weszła para czarnych, lakierowanych butów, wprowadzając resztę postaci, która wyłoniła się z cienia. Blondyn powędrował wzrokiem w górę, próbując rozpoznać człowieka, który się w niego wpatrywał z demonicznym uśmiechem.
     - Witamy, witamy - wysoki mężczyzna ukucnął przy więźniu, potrząsając kaskadą piór wokół swojej postaci. – Panie Sanji Black - wyciągnął rękę i chwycił go za podbródek, unosząc jego twarz do swojej - A może wolisz jak się do ciebie mówi Prince?
     Skrępowany chłopak wyrwał się, spluwając krwią i zmrużył oczy. Z niepokojem stwierdził, że dużo o nim wiedzą, skoro znają jego prawdziwe imię i pseudonim. Nie dziwił się, że udało im się do niego dotrzeć. On też nie był wcale gorzej poinformowany, dlatego gdy spojrzał buntowniczo w różowe szkła okularów, poznał kto się za nimi skrywa. Na moment go zmroziło. Patrzył wściekle próbując ukryć zdenerwowanie. Od razu sprawdzał stan więzów oplatających jego nadgarstki, ale z rozczarowaniem stwierdził, że robił je ktoś znający się na rzeczy. Szybko ocenił możliwości, które miał pod ręką i co ewentualnie mógłby wykorzystać.
     Zoro obserwował w cieniu emocje, jakie malowały się na tej przystojnej twarzy. Ciężko było coś z niej wyczytać. Zaskoczyło go jednak, że blondyn nie okazał strachu, jak wielu jego poprzedników. Zaintrygowało go to. Zachowanie chłopaka oczywiście nie spodobało się szefowi i zaraz po przybraniu buntowniczej postawy, został zdzielony w szczękę, lądując z powrotem na podłodze.
     - Widzę, że trzeba cię trochę utemperować - Doflamingo nastawił kości w stawach w swojej dłoni. Obszedł dookoła więźnia, dalej nie przestając się szczerzyć – Chyba, że masz zamiar współpracować, to może potraktuję cię łagodniej…
     Błękitne oczy zdawały się go nie zauważać. Z determinacją, szybko lustrowały otoczenie i szukały jakiejkolwiek możliwości ratunku. W końcu dostrzegły jeszcze jedną sylwetkę w ciemności, która opierała się o ścianę. Niebieskie tęczówki intensywnie próbowały ją rozpoznać. Pomimo mroku, najwyraźniej się domyśliły, ponieważ posłały w jej kierunku wściekłe spojrzenie.
    Zoro oblizał usta. Nie wiedział jak to możliwe, że blondyn może na niego tak działać. Jego blade ciało idealnie rysowało się pod materiałem przylegającej, mokrej koszuli.
     - To jak będzie, panie Prince?- Doflamingo ukląkł za blondynem i szepnął mu na ucho - Będziemy grzeczni?
     Sanji wiedział, że rodzina Donquixote nie należała do gangu, który wypuszcza swoje ofiary. Do tego nie przebierali w środkach, jeśli chodzi o przesłuchania. Pewnie jakby wszystko wyśpiewał, o wiele łagodniej przeszedłby na drugi świat, jednak były okoliczności, dla których nie mógł sobie na taki luksus pozwolić. Nie chciał sobie wyobrażać, co mogą z nim robić, ale postanowił trzymać język za zębami jak najdłużej. Do tego nie pomagała mu obecność zielonowłosego mężczyzny. Furia w nim szalała, wciąż rozpamiętując porażkę. Nikt nigdy go nie schwytał, a temu udało się to z taką łatwością. Żałował teraz, że nie posłał kulki między jego oczy, kiedy miał okazję. Nawet nie wiedział czemu się wtedy zawahał. Zacisnął zęby. Był na siebie wściekły. Pozwolił sobie na taki błąd i tak słono będzie musiał za to płacić. Próbował przekręcić ręce w nadgarstkach, ale nie mógł wykonać za wiele ruchów. Miał jednak pewną opcje i zaczął ją szybko planować w głowie, by w odpowiednim momencie ją wykorzystać. Miał tylko jedną szansę. Nie było to może wybawienie, ale nie będzie siedział bezczynnie.
     - Czego ode mnie chcesz? - Zapytał Black, próbując zyskać na czasie. Ręce ukrył poza wzrok Roronoy.
     - Chcę wiedzieć gdzie pewien szczur ma swoją norę - mężczyzna w okularach znów zaczął się przechadzać wokół więźnia, powoli go okrążając. Nie patrzył na niego, lecz przyglądał się ścianom, na których wisiały różne narzędzia, służące do krwawych perswazji - Imiona i nazwiska jego najlepszych ludzi, gdzie jada, gdzie śpi… Chce wiedzieć wszystko o Crocodailu - Imię przeciwnika wymówił z niesamowitym jadem.
     - A jeśli nic nie powiem?- Black przełknął cicho ślinę.
     - Powiesz.- Przystanął, spodziewając się buntowniczej odpowiedzi. Wręcz jej pragnął, podniecając się błyskiem narzędzi tortur.
     - Więc zobaczymy, jaki masz dar przekonywania - Uśmiech blondyna wyraził całą pogardę, jaką miał w sobie do tego osobnika.
     Zoro przeszedł dreszcz, gdy zobaczył ten błysk w oczach więźnia. Strasznie go rozkojarzał. Ciepło rozlewało się falami po jego ciele, wprawiając nerwy w drobne drżenia. Był tak skupiony na czerpanej przyjemności, że zupełnie stracił czujność. Dlatego szok jakiego doznał, gdy zobaczył jak blondyn podrywa się z kolan i rzuca na Doflamingo z ledwie widoczną, ostrą igłą, był niewyobrażalny. Ostry koniec rozciął poważnie policzek szefa, milimetry mijając jego oko i zrzucając okulary. Zielonowłosy z  oczywistym opóźnieniem dorwał chłopaka, nim ten zdołał uczynić coś jeszcze. Szarpał się z nim chwilę. Był zaskoczony, że więzień może mieć jeszcze tyle siły. Zamknął pięści w żelaznym uścisku, wykręcając chude ręce do tyłu i odbierając niewielki przedmiot, schowany między palcami Sanjiego. Wiedział, że tamten celował w szyję, nie w twarz. Był to perfekcyjny uśmiercający ruch profesjonalisty. Miał jednak pecha, bo trafił na osobę, którą całe życie uczono jak unikać tego typu ataków.
     - Widzę, że się nie zrozumieliśmy – Doflamingo był wściekły. Wiedział czym to mogło się dla niego skończyć, gdyby w porę nie uskoczył. Igła przebiłaby mu tchawice. Myślał, że dostatecznie go przeszukali. Nie docenił tego cwanego lisa. Otarł krew z policzka i strzepnął ją na posadzkę. Stał tak chwilę, wpatrując się w blade oblicze i powoli się uspokajał. Następnie zrzucił z ramion swój piórowy płaszcz i powiesił go na jednym z haków, wystających z sufitu. Jego ulubione okulary leżały roztrzaskane na kamiennej posadzce. W tej furii chwycił Blacka za włosy i tak go trzymając, wymierzył kolanem solidnego kopniaka w jego brzuch. Sanji zgiął się w pół, padając na kolana, nie mogąc przez chwilą złapać powietrza, a następnie głośno zaczął kaszleć.
     - Roronoa, przerzuć mi go przez blat i przywiąż - Doflamingo podszedł do ściany oddychając przez zaciśnięte zęby i podwinął rękawy.
     Zielonowłosy wiedział, że szef jest wkurwiony. Nieczęsto widział go w takim stanie bo rzadko który więzień stawiał opór. Wykonał rozkaz, podciągając cierpiącego blondyna za ramiona i  kładąc go brzuchem na lśniącym stole. Ta pozycja niespodziewanie, niesamowicie go podnieciła. Bezwiednie przeciągnął dłonią po jego plecach, coraz bardziej tracąc kontrolę nad własnymi żądzami. Niby dla pewności, sprawdził czy chłopak nie chowa jeszcze jakiś niebezpiecznych niespodzianek w swoim ubraniu. Rozkoszował się mokrym ciepłem pod palcami i drżeniem, jaki ten dotyk wywołał na więźniu. Gdy skończył, obszedł Blacka i przewiązał dodatkową liną jego nadgarstki, przymocowując je mocno do metalowego uchwytu, przeznaczonego właśnie na takie okazje. Nie omieszkał przy tym nie spojrzeć na tą wykrzywioną bólem, przystojną twarz, której ani na chwilę nie opuszczała bezsensowna odwaga. Mierzyli się spojrzeniami, wprawiając powietrze w elektryzujące drżenie.
     Gdy Roronoa skończył, znów usunął się pod ścianę, opierając się o nią plecami. Podziwiał chłopaka za wolę walki, ale wiedział, że nic nią nie osiągnie. Cały jego zapał zostanie zgaszony w kilka dni. Był tego pewny. Doflamingo już się o to postara. Ogarnęła go pewnego rodzaju nostalgia. Jeśli zgaśnie ogień, który ma dzisiaj przed sobą, to straci zainteresowanie. Miał ochotę się zaśmiać z własnych myśli. Zastanawiał się od kiedy zaczął się tak rozczulać.
     Po chwili wysoki mężczyzna obrócił się do swojej ofiary. Zoro zastanawiał się, czego tym razem jego szef użyje. Był świadkiem w tej sali już wielu rzeczy. To nie tak, że lubował się w tym widoku. Był przy tym, bo też zależało mu na pewnych informacjach, a nie mógł pozwolić, żeby ten cholerny Flaming je przed nim ukrył. Mimo, że mięli umowę, nie ufał mu ani trochę…
     Doflamingo stanął za pochylonym chłopakiem, który choćby bardzo chciał, nie mógł się obrócić. Przed sobą miał tylko Roronoe i to na niego przelewał cały gniew. Mógł jedynie podciągnąć się na łokciach, by nie leżeć na stole jak debil. Zastanawiał się, dlaczego właśnie w takiej pozycji został unieruchomiony. Podświadomość podsyłała mu jednak przerażające obrazy.
     - Chyba w tym wypadku powinienem użyć specjalnych argumentów… - Doflamingo sięgnął rękami do paska spodni chłopaka i zaczął go rozpinać niespiesznie, a następnie odrzucił go w kąt pomieszczenia.
     Zoro nie wiedział, czy to bardziej zaskoczyło jego, czy blondyna, który pomimo jasnej karnacji, zbladł do koloru swojej białej koszuli.
     Kolejnym ruchem było odpięcie guzika i zsunięcie spodni blondyna, które wraz z bielizną, bez protestu wylądowały przy kostkach.
     Zielonowłosego to zszokowało. Myślał, że ta pozycja ma służyć innej formie przesłuchania. Właściwie nie spodziewał się niczego innego, poza karami cielesnymi ale… nie w takim stylu. Jeszcze nie do końca był pewny, czy to na pewno jest to, o czym myśli.
     Doflamingo przejechał swoją dłonią po bladych pośladkach, oblizując z rozkoszą usta. Widział, że tamten powoli zaczął zdawać sobie sprawę, do czego to prowadzi i chciał się wyrwać, lecz on w porę przygwoździł udami to seksowne ciało do zimnego blatu, uniemożliwiając kolejne ruchy. Jedynie ręce chłopaka szalały, próbując poluźnić więzy i rozdarły w panice skórę, aż do krwi. Doflamingo drugą dłonią chwycił złote kosmki, połyskujące blado w mrocznym świetle sufitowej lampy i pociągnęły do siebie, odchylając boleśnie głowę chłopaka w tył.
     - Zobaczymy, jak teraz będziesz śpiewał, panie Prince- szepnął wściekle do ucha blondynowi, dalej każąc mu pozostać w takiej pozycji. Podniecenie w nim tak wezbrało, że przejechał językiem po bladej szyi, smakując słony pot i krew, oraz zaciągając się słodkim zapachem. Jego członek potężnie nabrzmiał, czując ciepło nagich pośladków i potężny dreszcz, który wstrząsnął drobnym, aczkolwiek umięśnionym ciałem. W końcu sięgnął ręką do rozporka i również zsunął swoje spodnie do kolan.
     Pierwszy raz odkąd Zoro przyszło pracować dla Donquixote, był świadkiem takiego zachowania szefa. Ledwo w to dowierzał. Zacisnął dłonie w pięści z wściekłości, gdy zdał sobie sprawę, co zaraz nastąpi. Nie wiedział czemu zalał go gniew. Nie rozumiał tego co się przed nim dzieje. Miał Blacka dosłownie przed sobą. Patrzył w jego rozgorączkowane furią i niedowierzaniem oczy, oraz  w coraz bardziej intensywniejszą czerwień na jego policzkach. Miał wrażenie, że zaraz go rozsadzi od środka.
     Sanji nie był w stanie nic zrobić. Po chwili panicznego zaskoczenia, przyszła do niego chłodna akceptacja tragicznej sytuacji. Czuł, jak gorący członek tamtego ociera się o jego pośladki. Wstrząsnął nim skurcz obrzydzenia. Był zdany na łaskę swoich oprawców. Nie oszukiwał się, nikt go nie uratuje. Nie było nikogo, kto mógłby przyjść mu z pomocą. Został sam. Nie ubolewał nad swym losem. Sam sobie go zgotował, godząc się na takie życie. Dlatego zaciskając z całej siły pięści na krawędzi biurka i zagryzając wargę do krwi, przygotował się na to, co było nieuniknione. Wbił stalowe, wściekłe spojrzenie w zielonowłosego mężczyznę, którego widział jedynie od połowy w dół, bo reszta była skryta w cieniu i starał się nie krzyknąć, gdy poczuł potężne rozerwanie między pośladkami.
     Ból go obezwładnił, karząc momentalnie przyprzeć czoło do zakrwawionych dłoni i wstrzymać oddech. Łzy napłynęły mu do oczu, ale szybko zostały przełknięte wraz z obrzydzeniem i mdłościami. Nie wiedział, czy bardziej boli go ciało, czy jego gwałcona duma wystawiona jeszcze na pokaz dla obserwującego. Będą się wymieniać? Stróżki krwi spłynęły po jego wargach i udach. Pomimo bólu i upokorzenia był z siebie dumny, że nawet nie jęknął. Nie miał zamiaru wydzierać się jak pieprzona panienka. Poprzysiągł sobie, że da temu potworowi jak najmniej satysfakcji z tego czynu. Mimo, że wewnątrz miał ochotę płakać jak małe dziecko. Spodziewał się różnych tortur, ale nie tego. Oprawca w ogóle nie czekał, tylko zaczął ostro się poruszać. Z każdym pchnięciem czuł, jak wzbiera w nim szloch i jak mdłości wstrząsają jego ciałem. Było to okropne uczucie. Gorsze niż to, co do tej pory musiał robić. Czasem musiał oddawać swoje ciało. Pamiętał swój pierwszy raz przy którym zawsze krzywił się z niesmakiem i pogardą do samego siebie. Żal wprawiał w drżenie jego wargi i chciał napełnić oczy łzami. Powstrzymywał go jednak na późniejszą chwilę, skupiając się maksymalnie na człowieku przed sobą, który ani drgnął, przypatrując się temu wszystkiemu.
Roronoa miał wrażenie, że zaraz nie wytrzyma, że coś go rozsadzi. Widział w życiu wiele okropieństw, ale to było mu znieść najtrudniej. Nie miał pojęcia czemu reaguje w ten sposób i dlaczego właściwie nie podejmuje żadnych działań, skoro tak tego nie akceptuje. Nie mógł się ruszyć. Przecież też  był mężczyzną! Wiedział co to znaczy duma. Ta przed nim, była brutalnie odbierana i hańbiona. Mimo, że na zewnątrz chłodno się przypatrywał, wewnątrz szalała burza. Nie rozumiał tego. Tych błękitnych oczu, które ani na chwile nie straciły morderczego blasku skierowanego wprost na niego. Tej determinacji i siły woli. Black różnił się zdecydowanie od swoich poprzedników. Nie tylko swoją postawą, ale też czym specyficznym, czego Roronoa nie potrafił określić. Tak jakby… człowiek przed nim był niesłusznie karany. Jakby to było niesprawiedliwe. Pomyślał, że pierwszy raz lituje się nad więźniem. Do tego, pomimo, że to było nie na miejscu, czuł również pewną… zazdrość…? Nie wiedział czemu poczuł do siebie obrzydzenie.
     Doflamingo niezadowolony z faktu, że jego ofiara nie wydaje żadnych dźwięków, ostrzej zaczął się poruszać, nie zważając na ranę, która z każdą chwilą krwawiła coraz bardziej. Właściwie krew stanowiła dobry lubrykant, co dodatkowo go podniecało. Wbijał się ostro rozkoszując cudownym ciałem i przeciągał paznokciami po jego bladych biodrach, przyciągał go z całej siły do siebie, czując wypełniające go podniecenie. Od dnia, gdy zdobył zdjęcie tej dziwki, miał ochotę na tego chłopaka taką samą, jak na jego szefa. Nie przeszkadzało mu to, że Roronoa jest tego świadkiem. Nawet lepiej- stanowiło to dodatkową przyjemność.
     Blondyn pod nim wił się i drżał. Doflamingo miał wielką ochotę złamać tego chłopaka. Chciał, żeby mu wszystko wyśpiewał, ponieważ był kluczem do dotarcia do Crocodila i rzeczy, dzięki której uzależni od siebie osobę, która stała teraz w cieniu pod ścianą. Wewnątrzny entuzjazm szalał w nim na całego. Wszystko szło po jego myśli i dodatkowo mógł sprawić sobie taką przyjemność.
     - Czy teraz… używam dobrych argumentów? - zapytał, nieznacznie sapiąc. Wewnątrz blondyna było mu niesamowicie ciasno i ciepło. Wiedział, że dojdzie w kilku następnych ruchach, mimo, że przeciągał ten moment jak najdłużej. Do tego chłopak zaciskał się na nim przyjemnie i drżał przy każdym kolejnym pchnięciu, niezdolny mu odpowiedzieć. Chciał torturować go najdłużej jak się dało, ale jego seksowne ciało nie pozwoliło mu na to.
     Sanji próbował myśleć, że to wcale nie przytrafia się jemu. Że stoi obok i jedynie się przygląda, tak jak ten parszywy glon pod ścianą. Mimo wszystko i tak z całej siły powstrzymał wymioty, gdy palce mężczyzny wbiły się boleśnie w jego plecy, a wewnątrz trysnęło jego nasienie, wypełniając go całego. Substancja razem z krwią spłynęła po jego drżących nogach, gdy tamten wyjął swoje przyrodzenie.
     Blondyn nigdy w życiu nie przeżył czegoś bardziej odrażającego. Poczuł ulgę, gdy tamten odsunął się od niego. Nie zdając sobie sprawy z wysiłku, jaki włożył w obronę swojego ciała, opadł bez sił na chłodny blat, nie mogąc wesprzeć się na nogach. Cały drżał, ale nie miał już siły tego wstrzymywać. Podparł głowę na przedramionach, oddychając głęboko.
     - Czy to było wystarczająco przekonywujące? - Doflamingo wsunął spodnie na siebie, niewzruszony obrazem, jaki prezentował chłopak – Podejrzewam, że nie, więc cię uświadomię… – Obszedł stół i gdy tamten podniósł na niego przymrużony, wykończony wzrok, kontynuował – …że będę robił to tyle razy, aż nie zaczniesz wyjękiwać z bólu odpowiedzi - Uśmiechnął się przy tym tryumfująco, wstał i ruszył do drzwi, wymijając zmrożonego Roronoe.
     Zielonowłosy również powstrzymywał mdłości. Serce biło mu jak szalone, a wściekłość narastała z każdą chwilą.  Kłykcie pobielały, a zęby zgrzytały od zaciskania. Był na granicy, gdy jego szef dodał ostatnie słowa.
     - Ze swoją piękną buźką chyba jesteś przyzwyczajony do tego, prawda?- Dodał Doflamingo zatrzymując się w drzwiach. Zwrócił się następnie do Zoro - Roronoa, zabierz tę kurwę do celi. Damy naszemu więźniowi czas do namysłu. Wieczorem znowu go do mnie przyprowadź. Na dłuższe przesłuchanie - Jego diabelski uśmiech zagościł na jego wargach, lśniąc w ciemności, gdy znikał za drzwiami.
     Mężczyźni zostali sami, przedzieleni gęstym powietrzem, wypełnionym odorem niesprawiedliwości. Cisze rozrywały ciche posapywania blondyna. Ten obraz nędzy i rozpaczy był przygnębiający. Zielonowłosy pierwszy raz nie wiedział jak się zachować. Uspokoił się na tyle, że w końcu po prostu podszedł i zaczął rozwiązywać supeł na nadgarstkach pokrzywdzonego. Gdy go uwolnił, odwrócił się i w końcu się odezwał, każąc tamtemu się ubrać. Słyszał jak Black powoli wsuwa na siebie spodnie. Postanowił ochłonąć i później zastanowić się nad całokształtem wydarzeń. Teraz był zbyt rozemocjonowany. Gdy uznał, że może się odwrócić, podszedł do więźnia i chwycił go za ramię, chcąc wyprowadzić go z pomieszczenia.
     Nagle blondyn niespodziewanie zaatakował. Posłał w kierunku Roromoy kopniaka, celując w jego żebra. Był jednak za słaby i za bardzo obolały, by wykonać silny i szybki ruch. Cios został skutecznie zablokowany przez zdziwionego Zoro, który nie mógł uwierzyć, że tamten zdobył się jeszcze na coś takiego. Oczywiście tamten od razu opadł z sił i osuwał się na kolana. Niekontrolowanie Roronoa schylił się, żeby mu pomóc, ale tamten w ostatniej chwili podparł się o blat.
     - Pójdę o własnych siłach - Wydusił z siebie te kilka słów, stawiając ciało do pionu.
Zoro nie mógł wyjść z podziwu. Patrzył jak blondyn sam kieruje się do drzwi, delikatnie utykając. Poszedł za nim, prowadząc go do celi, która od dzisiaj miała być jego najbezpieczniejszym miejscem.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz