czwartek, 11 czerwca 2015

Zerwany kontrakt 4



     - Sebastian!- Ciel poderwał się na swoim posłaniu. Po chwili jednak szybko opadł z powrotem na poduszki, łapiąc się za bok i głośno syknął. Rwący ból go zaskoczył. Przez chwilę nie mógł przypomnieć sobie, co się stało i dlaczego jest ranny.
     - Paniczu Ciel!!!- Wrzasnęli wszyscy zgromadzeni przy łóżku. Hrabie nie tylko już bolał bok, ale również i uszy. Skrzywił się, rozpoznając powoli swoich stróży. Przy jego posłaniu znajdowali się Książę, jego sługa Agni, ogrodnik Finny, pokojówka Maylene, kucharz Bard i oczywiście jego narzeczona. Nie odnalazł jednak twarzy, która go najbardziej interesowała i trochę go to zaskoczyło. Chwycił się nagle za głowę, odtwarzając w myślach wydarzenia sprzed utraty przytomności.
     - Ciszej! On cierpi!- Odezwał się piskliwy głosik Elizabeth, która skarciła wianuszek uradowanej służby i przyjaciół. – Ukochany, jak się czujesz?!- Zwróciła się do podirytowanego już chłopaka, który przymknął oczy, starając się nie okazać niewdzięczności.- Gdzie cię boli? Zawołać po coś? Czegoś potrzebujesz?
Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, próbując się dowiedzieć, czego oczekuje od nich poszkodowany, który najchętniej wyrzuciłby ich wszystkich za drzwi.
     - Ja…- Gdy się odezwał, wszyscy umilkli, nasłuchując w napięciu.- Chciałbym zostać sam…- Powiedział, zanim się opanował i w zakłopotaniu dodał po chwili.- … z Elizabeth.
     Większość uśmiechnęła się wyrozumiale i respektując prośbę, wycofała się potulnie. Byli nawet trochę zaskoczeni. Dziewczyna spąsowiała i nerwowo zaczęła bawić się kosmykiem włosów. Rzadko udawało jej się zostać sam na sam z Cielem, do tego z jego prośby, dlatego podekscytowała się jeszcze bardziej.
Hrabia od razu pożałował swojego marnego wybrnięcia z egoistycznej prośby. Zupełnie nie wiedział co powiedzieć, a do tego jego myśli zaprzątnięte były jego ostatnią walką i tajemniczym nieznajomym, który ocalił go od śmierci. Był wtedy święcie przekonany, że ujrzał Sebastiana, ale teraz… Już niczego nie był pewny. Równie dobrze mógł mieć przewidzenia związane z omdleniem lub obrażeniami. Jednak czarny frak i blada cera nie dawały mu spokoju. Nigdy nie musiał wątpić w swoje zdrowie psychiczne, nawet jeśli tyle w życiu przeszedł i wątpił, by cokolwiek się w tej kwestii zmieniło.
     - Ciel?- Zapytała po raz drugi, gdy chłopak nie odpowiadał, zaniepokojona jego zamyśleniem.
     - Tak?- Wyrwał się z letargu, zupełnie nieświadomy swojego odpłynięcia.
     - J-jak się czujesz?- Zapytała niepewnie, nie wiedząc jak zacząć rozmowę i uśmierzyć ból swojemu ukochanemu.- Krzyczałeś przez sen…- Powiedziała, chwytając go za lodowatą rękę.- Jego imię…- Dodała, trochę bojąc się reakcji ukochanego. Mimo, że jej głos przepełniała troska, zdanie zabarwione było nutką zazdrości.
     Ciel poczuł ciepło bijące od dziewczyny i zawstydzenie, że tak się zdradził. Głowa wciąż bolała go od pędzących myśli. Zaczęły wracać obrazy z misji i przeszłości.
     - Tęsknisz za nim… Prawda? – Spuściła wzrok, obracając w palcach kościste dłonie swojego przyszłego męża.
     Przypomniał sobie swoją bezradność, gdy Sebastiana nie było już u jego boku. Całkowicie się wtedy wyłączył, a służba nie wiedziała, co się z nim dzieje, ani co tak naprawdę się stało. On sam pogrążył się w dziwnej melancholii, nie pozwalającej mu normalnie funkcjonować i nikogo do siebie dopuścić. Eizabeth próbowała wszystkich sposobów, aby go rozweselić, lecz na darmo. Coś, co pozwoliło mu stanąć na nogi, był list od królowej. Chciał wtedy umrzeć, myśląc, że to wszystko rozwiąże, dlatego ruszył na misję całkowicie sam, nie informując o niej nikogo. Wszedł w samą paszczę lwa, ocierając się o jego ostre zęby i… Wygrał. Niespodziewanie, całkowicie odniósł zwycięstwo, trochę za sprawą szczęścia i odrobiny sprytu.
Wtedy coś się w nim przełamało. Poczuł, że jeśli chce, może sobie sam poradzić i udowodnić, że nie jest bezużyteczny. Od tamtej pory starał się usamodzielniać, choć gniew w narastał, gdy początki były żałosne. Robił to trochę sobie na złość, trochę Sebastianowi, przynajmniej znajdując jakiś cel, na którym mógł się skupić. Unosił się dumą, nie chcąc się poddać i zaczął walczyć. Służba i przyjaciele obserwowali to w zdumieniu, a twarz Elizabeth rozpromieniała się z każdym dniem. Myślał, że trudno mu będzie wytłumaczyć, dlaczego jego oko wróciło do normalności, lecz wszyscy mu uwierzyli, gdy oznajmił, że dokonał tego pewien nowy i zdolny londyński lekarz. Byli zbyt szczęśliwi jego powrotem do zdrowia, by zastanawiać się nad nieprawdopodobieństwem tego cudu. Najtrudniejsze było jednak zniknięcie Sebastiana. Zanim zdobył się na oznajmienie wszystkim o nieszczęśliwym, zmyślonym wypadku, jaki miał miejsce na ostatniej misji, długo obmyślał jego okoliczności. Odbył się skromny pogrzeb, na którym byli tylko przyjaciele i służba. Wszyscy płakali prócz Ciela, który nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.
     - Nie można w kółko rozpamiętywać przeszłości.- Powiedział, uspokajając dziewczynę.- Nie martw się, musiał mi się przyśnić jakiś koszmar. To tylko sen.
     Próbował się lekko unieść, lecz marnie mu szło, dlatego Elizabeth mu pomogła. Cały tors miał w bandażach. Lekko drętwiały mu ręce i czuł ogólne osłabienie. Nie lubił być przykuty do łóżka. Spojrzał na zmartwioną narzeczoną i westchnął, dalej nie widząc jej rozpromienienia.
     - Taka piękna kobieta nie powinna się smucić.- Powiedział jak zwykle swoją marną formułkę i wygiął usta na kształt uśmiechu.
     - Cieszę się, że żyjesz Ciel.- Powiedziała, powstrzymując się od rzucenia mu się na szyję i rumieniąc na komplementy. – Ale tak się bałam…
     - Jestem tutaj, szybko wyzdrowieję.- Pomyślał o wymierzonej lufie pistoletu prosto w jego głowę. Gdyby nie cud, nie przeżyłby tamtego dnia. Jak puste są w tym momencie jego słowa? Będąc krok od śmierci, nie miał nic przeciwko, by kula przeszyła jego czaszkę.
     - Ciel…- Zaczęła niepewnie, spuszczając wzrok. -  Czy… nie mógłbyś…
     Wiedział co chce powiedzieć i starał się nie okazać gniewu. Nie raz już o tym rozmawiali i efekt był zawsze ten sam. Litry łez i tony lamentów. Zacisnął dłonie na kołdrze i powiedział kolejny raz te same słowa.
     - Już mówiłem. Nie zrezygnuję z tego.- Starał się nie włożyć w to zdanie chłodu. Wiedział, że tym razem sytuacja była poważna i mógł stracić życie, ale nie wiedział w końcu, czy o nie dba, czy nie. Te listy dawały mu coś, czego niczym innym w życiu by nie zastąpił.
     - Martwię się tak bardzo, kiedy gdzieś wyjeżdżasz…- Miętosiła rąbek swej spódnicy, wyczuwając wrogość chłopaka. Wiedziała, że jej prośby nic nie dadzą, ale wciąż próbowała i czekała na dzień, w którym przestanie się bać. Nie chciała jednak psuć już dzisiaj atmosfery, dlatego zmieniła temat.-  Miałam nadzieję, że w tych dniach… Pobędziemy trochę więcej ze sobą…- Dodała nieśmiało, tym razem przerzucając się na loki i starając się nie myśleć o nieszczęsnych rozkazach Królowej.
     Ciel odrobinę złagodniał. No tak. Całkowicie zapomniał. Był tak pochłonięty misją, że nie obchodziło go nic innego. Nie czuł jednak w tym związku nic i mimo, że powinien być chociaż zawstydzony, obojętnie wpatrywał się w narzeczoną.
     - Wybacz mi… Musiałem cię ostatnio zaniedbać.- Chwycił jej dłoń i przystawił do ust, onieśmielając zaskoczoną dziewczynę.- Rzeczywiście, chyba przyda mi się mały urlop.- Poczuł delikatne ukłucie, gdy wypowiadał te słowa. Jego duma jednak nie pozwalała na to, by Elizabeth była nieszczęśliwa. W końcu ona ciągle się starała, a on nie robił zupełnie nic w jej kierunku.
     - Naprawdę?!- Dziewczyna wręcz podskoczyła z radości a w jej wielkich zielonych oczach pojawiły się łzy. Ścisnęła mocniej słabą dłoń i uśmiechnęła się szeroko.- Zostaniesz przy mnie, aż do ślubu?
     - Tak, obiecuję.- Powiedział, starając się wykrzesać choć odrobinę wesołości.
     Ich małżeństwo było zaplanowane już dawno temu, zanim jeszcze oboje rozumieli to pojęcie. Mimo wszystko nie zerwali zaręczyn a przysięga miała się dokonać już za niecały miesiąc. Całe hrabstwo, okoliczni mieszkańcy oraz przyjaciele już się szykowali na ogromne wesele. Wszystko było już zaplanowane rok wcześniej przez profesjonalistów i pannę młodą. Ciel nie miał ochoty w tym uczestniczyć, więc jedynie weryfikował niektóre przerażające, cukrowe projekty swojej przyszłej żony.
     Kiedyś to była wciąż odległa wizja jego nieosiągalnej przyszłości. Teraz wszystko gnało jak szalone. On dorastał, brał ślub, mógł mieć cudowne życie, o którym reszta ludzi mogła by tylko pomarzyć, ale…
Nie potrafił się tym cieszyć.
     Dni mijały, a młody hrabia, pod okiem wybitnych lekarzy, wracał do zdrowia. Rana wciąż pozostała, lecz nie dokuczała przy poruszaniu. Ciel odzyskał siły i mógł już na własnych nogach poruszać się po posiadłości. Tak jak obiecał, spędzał ten czas z narzeczoną, która opowiadała mu o każdej poszczególnej rzeczy, jaka przydarzała się jej w ciągu dnia. Słuchał wytrwale przy posiłkach, spacerach, wycieczkach do okolicznych miast oraz długich wieczorach przy kominku. Po którymś z rzędu takim dniu, gdy drzwi jego salonu zamknęły się za Elizabeth, miał ochotę wysadzić coś w powietrze.
     Głowa mu pękała od ciągłego trajkotu, a policzki bolały niemiłosiernie od sztucznego uśmiechu. Przez to wszystko nie miał zupełnie czasu dla siebie, a pod wieczór siły na jakąkolwiek pracę. Mdliło go na myśl o następnym ranku i reszcie życia przy tej kobiecie.
     Zamarł. Pomasował bolącą skroń swoją dłonią i westchnął kilka razy.
     Przecież takie życie wybrał i takie będzie prowadzić już zawsze. Elizabeth nie była przecież brzydka, ani głupia. Po prostu drażniła go jej aż nazbyt dziecięca natura. Była światłem i dobrocią, które starała się przekazać wszystkim, których spotykała. Miał tylko wrażenie, że im bliżej tego światła jest, tym bardziej pali go jego ogień. Jego serce drżało przy niej tylko i wyłącznie w obawie, że kiedyś ten uśmiech zostanie zgaszony przez mrok jego prawdziwej natury, którą wciąż musiał przy niej ukrywać.
     Musiał się przewietrzyć i pomyśleć w spokoju. Przez to wszystko, zupełnie musiał odłożyć na bok swoje wątpliwości, dotyczące jego przeżycia. Zastanawiał się, jeśli ów sytuacja była prawdziwa i widział to, co widział, w jakim celu Sebastian miałby go ratować? Przecież wyrównali rachunki pięć lat temu i teraz ich drogi nie powinny się już ze sobą zbiegać.
     Ostatnio odkrył nowe miejsce, które pozwalało mu na odrobinę samotności. Wyszedł na dach i zaciągnął się chłodnym, nocnym powietrzem. Niebo było przejrzyste, a nieboskłon pokryty gwiazdami oraz olbrzymim, białym księżycem, który rozświetlał całą okolicę. Przyjrzał się swojej posiadłości z góry, podziwiając jej ogrom i wspaniałość.
     Zastanawiał się, czy rodzicie byliby z niego dumni.
     Bez emocji podszedł do krawędzi i spojrzał w dół, zahipnotyzowany odległością od ziemi. Wystarczył jeden skok, by zakończyć to wszystko i mieć święty spokój.
     Znów zamarł. Powinny go przerażać te myśli. Powinien chwytać się życia rękami i nogami, a nie ciągle szukać okazji do kłopotów i drwić ze swoim losem.
     Czy Sabiastian by mnie wtedy uratował?
     Zmów te myśli odwiedziły jego podświadomość i obijały się w czaszce, rozsadzając ją niepewnością. Postanowił wrócić, nim całkowicie mu zamącą w głowie.
     Może wtedy to naprawdę był on? Może w końcu się pojawił, gdy naprawdę miałem umrzeć?
     Zatrzymał się. Zaczął szybciej oddychać. Nadzieja jaką żywił ścisnęła go za serce. Jeśli miał rację…
     Odwrócił się i jeszcze raz spojrzał na koniec dachu. Wiedział, że jest tu wystarczająco wysoko, by się zabić.  Zacisnął pięści i wstrzymał oddech. Nim to przemyślał dokładniej, zaczął biec. Odległość między nim a krawędzią była coraz mniejsza. Pęd powietrza rozwiewał mu włosy. Wiedział, że jak skoczy, nie będzie już odwrotu. Wszystko na jedną kartę. Już zaraz powinien oderwać nogi od ziemi. Dzieliło go kilka sekund.
Gwałtownie się zatrzymał, tuż nad przepaścią. Ledwo utrzymał równowagę. Spojrzał w dół i zakręciło mu się w głowie. Oddychał szybko, a pot spływał po jego skroni. Padł na drżące kolana, chwytając się kurczowo niewysokiego murku z którego miał się odbić.
     - Cholera!- Krzyknął i kilka kruków uciekło z pobliskiego drzewa.
     Trząsł się z wściekłości. Zacisnął mocno powieki. Nie był w stanie tego zrobić. Żałował, że w ogóle tu przyszedł i wpadł na taki upokarzający i durny pomysł. Jak mógł myśleć, że tym uda mu się sprowadzić Sebastiana, który w obliczu śmierci mógł być jedynie mglistym przewidzeniem? Poczuł się żałośnie. Cały czas próbuje sobie przecież udowodnić, że da radę. Cały czas stara się znaleźć powód dla którego jeszcze warto żyć. Przecież musi być coś takiego! Dlaczego jakiś demon ma się przejmować marnym człowiekiem, który miał być jedynie jego kolacją.
     Żałosne, żałosne, żałosne.
     Wyprostował się ostrożnie i spojrzał w gwieździste niebo. Zastanawiał się, czy jest większym tchórzem nie umiejąc zaryzykować, czy większym głupcem, gdyby poświęcił własne życie dla idiotycznego przeczucia. Żeby się uspokoić, odetchnął głęboko.
     Powoli wspiął się na niski murek i zaczął iść wzdłuż dachu, balansując pomiędzy przepaścią a stabilnym podłożem, trochę igrając sobie na nosie. Przyznał, że samobójcza śmierć z wysokości byłaby iście nieefektowna i zupełnie nie pasująca do dumnego rodu Phantomhiv’ów. Zdecydowanie wolał to zrobić innym razem. Nie mógł się zdecydować, czy lubi żyć, ale przyznał, że czasem bywa zabawnie… Zaśmiał się, rozbawiony swoim rozdarciem.
     - Nic się Panicz nie zmienił…- Usłyszał za swoimi plecami.
     Kolana się zachwiały, przez co Ciel stracił równowagę i przechylił się w stronę krawędzi. Zaskoczony, leciał plecami w dół nie wiedząc, czy właśnie sobie te słowa wyobraził, czy usłyszał je naprawdę. Wyciągnął ręce w górę, ale przed sobą miał tylko granat nocy i jasne punkty gwiazd. Zaraz miał umrzeć, ale w głowie dźwięczało mu jedynie usłyszane zdanie, które sprawiło, że jego serce prawie rozerwało się na strzępy. Poznał ten głos. Nie pomyliłby go z żadnym innym.
     Coś chwyciło jego dłoń.
     Zatrzymał się w połowie, utrzymując jeszcze nogi na murku. Siła, która go złapała, delikatnie pociągnęła go do siebie.
     Ciel wstrzymał oddech z wrażenia. Jego serce zatrzymało się na kilka sekund, by potem szaleńczo obijać się z powrotem o żebra.
     Przed nim stał Sebastian, wyglądający identycznie, jak przed pięciu laty. Jego rubinowe oczy jaśniały w ciemnościach i patrzyły na niego łagodnie, z niewielką nutką rozbawienia.
     Chłopak ledwo zatrzymał się przed demonem, by nie paść mu w ramiona. Stali naprzeciw siebie, oddzieleni kilkoma centymetrami.
     - Chyba, że chodzi o wzrost, to i owszem…- Powiedział, wyginając usta w uśmiechu.
     - Sebastian…- Ciel odzyskał oddech. Ledwo wierzył w to, co widział sobą. Jego dłoń dalej była obejmowana długimi palcami, przez co zaczął drżeć. Pięć lat. Pięć lat niewysłowione za nim tęsknił i choć w życiu by się do tego nie przyznał, teraz miał ochotę z tego powodu krzyczeć.– Wróciłeś… – Powiedział coraz bardziej zakłopotany i zaskoczony swoim rozemocjonowaniem.
     Nagle druga dłoń demona objęła go w pasie i postawiła na stabilnej ziemi. Ich ciała przylgnęły do siebie a Ciel znów musiał wstrzymać oddech.  Ze zdziwieniem stwierdził, że swoje oczy, ma na wysokości ust Sebastiana.
     Miliony uczuć przelewały się przez niego, przez co spanikował. Odepchnął od siebie byłego lokaja i spojrzał na niego, dalej ledwo wierząc w realistyczność sytuacji. Dotknął go i wiedział, że jest prawdziwy, lecz to było zbyt niesamowite, by bezceremonialnie uwierzyć.
     - Jesteś tu.- Powiedział, by samego siebie upewnić.
     - Owszem.- Sabastian bardzo dobrze się bawił, widząc takie zmieszanie na obliczu swojego byłego pana.
     - Dlaczego?- Zapytał, starając się zrozumieć.
     - Proszę odebrać to jako kaprys.- Powiedział tajemniczo.
     - Uratowanie życia również?- Zadał kolejne pytanie, mając w głowie jeszcze milion innych. Po za ty, chciał się upewnić, że wtedy nie był jedynie przewidzeniem.
     Demon spoważniał, ale zaraz potem znów przyjął swoją wcześniejszą pozę.
     - Czy mógłbym jutro zaspokoić twoją ciekawość, paniczu?
     - A jaką mam gwarancję, że znów nie znikniesz?- Nagle zajął go strach, że znów straci przytomność i obudzi się sam.
     - Na razie jeszcze nigdzie się nie wybieram.- Powiedział uspokajająco.
     Jeszcze. Powtórzył w myślach Ciel i zadrżał.
     - Nie. Chcę, byś wyjaśnił mi wszystko teraz.- Zażądał,  zbyt przejęty tym spotkaniem. Chciał wszystko wiedzieć.  Teraz w końcu miał okazję dowiedzieć się, co stało się pięć lat temu.
     Sebastian uśmiechnął się znów.
     - Jak zwykle niecierpliwy…- Jego oczy zajaśniały bardziej, lustrując młodego hrabię.
Ciel przełknął ślinę. Poczuł jak jego dusza jest przewiercana na wylot.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz