sobota, 13 czerwca 2015

Serce w klatce 1



Tytuł: Serce w klatce
Anime/Manga: One piece
Status: zakończone
Gatunek: yaoi,
Liczba rozdziałów: 13
Pairing: KidxLaw, KidxKiller
Postacie: Kid, Law, Killer, Bonney, Drake, Hawkind, Apoo, Doflamingo… itd
Uwagi: 18+
Opis: Zemsta, pożądanie, narkotyki, alkohol, fajki, strzelanina i krew xD
….
     Mały chłopiec czekał przed budynkiem szkoły. Było gorąco. Owady grały głośny koncert, charakterystyczny dla tej pory roku. Słońce paliło wszystko wokół, torturując biedne powiędłe rośliny, złaknione choć odrobiny wody. Powietrze falowało nad rozgrzanymi blachami samochodów zaparkowanych na parkingu. W okolicy nie było żywej duszy. Tylko on jeden jeszcze czekał przed budynkiem szkoły. 
     Drobne rączki zacisnęły się mocniej na kolanach, symbolizując niepokój, który pełzł coraz bliżej do chłopca, muskając go delikatnie swoimi mackami. Pomimo temperatury zadrżał, czując niezrozumiały chłód. 
     Coś było nie tak.
     Wstał i wlepił wzrok w początek drogi, zza której powinien pojawić się srebrny samochód. Porzucił plecak i podszedł do krawężnika, jeszcze intensywniej wyczekując jasnych świateł auta.
Cykanie zaczynało robić się nie do zniesienia. Z minuty na minutę było coraz głośniejsze, aż w końcu stało się bolesne, aż chłopiec musiał zatkać uszy, zastanawiając się nad tym, co się dzieje. Ze zdziwieniem patrzył jak szyby w pojazdach naokoło niego zaczynają pękać, tworząc piękne pajęczyny, połyskujące w promieniach bezlitosnego słońca.
     Chłopczyk obracał się dookoła siebie przerażony i otwierał już usta do krzyku, gdy nagle zobaczył małą dziewczynkę stojącą na chodniku, która trzymała swoją mamę za rękę i patrzyła na niego wielkimi oczami. Wszystko wtedy ustało i mogąc zdjąć ręce z uszu, doszły do niego jej słowa.
     - Mamusiu, to ten chłopczyk, którego rodzice zginęli w wypadku.
     Matka zganiła ją za mówienie takich rzeczy na głos i szybko odciągnęła córkę, która nie spuszczała go z oczu.
     „Czyi rodzice?”
     Następnie zobaczył nauczycielkę idącą w jego stronę ze smutną miną. Stając przed nim wyciągnęła do niego rękę.
     - Choć Law, musimy porozmawiać - powiedziała, wymuszając na ustach sztuczny uśmiech. Jej oczy były szkliste i zdradzały niepokój.
     „Nie.”
     Chłopiec zrobił krok do tyłu.
     - Nie chce z tobą iść.
     Nagle rozległ się głośny pisk opon i trzask rozpadającej się karoserii.
     Obrócił się w pośpiechu i przed oczami ukazał mu się obraz zniszczonego samochodu, z którego wydobywał się dym, a pod nim zbierała czerwona kałuża.
     „Nasz srebrny samochód…”
     Zapach krwi uderzył w jego nozdrza i nawet nie wiedział, kiedy zaczął krzyczeć. Pomimo, że nie chciał, auto znajdowało się coraz bliżej niego, a on zaczął dostrzegać szczegóły. Czarne splątane loki jego matki, ciemne powykrzywiane palce ojca na kierownicy… Jeszcze chwila i ujrzałby zmasakrowane twarze swoich rodziców i rodzeństwa. Zakrył oczy rękami, a łzy spłynęły po jego policzkach. Jego własny wrzask i wycie karetki pogotowia rozrywały uszy.
     Law podniósł się energiczne do pozycji siadu, wyciągając przed siebie rękę. Pot spływał po jego skroni i szyi, tworząc lśniące stróżki w słabym świetle poranka. Kołdra zsunęła się z jego piersi, odsłaniając nagi tors. Oddech miał przyśpieszony, a umysł powoli wybudzał się z koszmaru. Po chwili oprzytomniał i cicho zaklął, przejeżdżając ręką po roztrzepanych włosach. Odrzucił pościel i w pośpiechu poszedł do swojej osobistej łazienki, odkręcił kurek i włożył głowę pod kran. Czując zbawienny chłód, emocje powoli opadały i spływały razem z lodowatą wodą w odmęt odpływu. Nachylił usta nad strumieniem i nabrał kilka łyków. Następnie się wyprostował i spojrzał w swe zmęczone, lustrzane oblicze.
     Ciemna skóra kontrastowała z jasnymi kafelkami łazienki. Czarne oczy przejechały po zarysowanych mięśniach brzucha, pnąc się w górę i zwracając uwagę na szare cienie pod powiekami, które podchodziły już powoli pod kolor jego kruczoczarnych włosów.
     Nie przejmując się  swoim stanem, wyszedł z pomieszczenia i wrócił do sypialni. Delikatny powiew wprawił w ruch firankę, która kołysała się na wietrze. Blade światło chmurnego poranka, szarością witało nowy dzień i rozjaśniało ponury, bogato urządzony pokój.
     Niespiesznie wybrał z szafy garnitur. Nigdy nie lubił formalnych ciuchów i założył je, krzywiąc się z niezadowolenia. Było jeszcze wcześnie, więc nie miał się co śpieszyć. Westchnął zawiązując krawat i nie sprawdzając czy dobrze wygląda, wyszedł z zamiarem zrobienia sobie kawy. Na jedzenie nie miał ochoty. Prawdopodobnie zwróciłby je w trybie natychmiastowym.
     Znał korytarze na pamięć. Ich ściany pokryte był drogimi tapetami i ręcznie grawerowaną boazerią. Mozaikowy sufit podtrzymywały marmurowe kolumny, sprowadzone specjalnie z samych Włoch. Każdy mebel był małym arcydziełem i pasował idealnie do wystroju. Trafargal Law już dawno zapomniał, kiedy przestał zwracać na nie uwagę. Wszedł do obszernej kuchni, również nie gorzej prezentującej się od innych pomieszczeń. Zamyślony, nalał do czajnika wody i włączył, czekając na zagotowanie. Już dziesięć lat to pomieszczenie nie słyszało jego śmiechu, który kiedyś tak często odbijał się od mahoniowych ścian. Już nawet nie pamiętał, jak to było siedzieć tutaj, w towarzystwie swojej najbliższej rodziny. Zalewając wrzątkiem sypaną kawę, delektował się ciszą panującą w domu i śpiewem budzących się ptaków. Usiał do olbrzymiego stołu i zaciągnął specyficznym zapachem napoju, czując jak ogarnia go spokój. Dawno nie śnił o wypadku rodziców i miał nadzieję, że ta chwila już przestała go nawiedzać.
     - Paniczu - do kuchni weszła kobieta, odziana w strój pokojówki i gdy tylko zobaczyła chłopaka, szybko się skłoniła - Mógł panicz poprosić, przyniosłabym tą z ekspresu…
     - Mam dwie ręce i nogi, potrafię sam sobie zrobić - Czarnowłosy zakołysał kubkiem, nawet na nią nie patrząc. Jak zwykle kobieta pachniała tytoniem z ukradkowego, palonego na werandzie papierosa - Poza tym nienawidzę tej z ekspresu, dobrze o tym wiesz.
     - Tak, ma panicz rację… - dziewczyna zarumieniła się i chcąc się na coś przydać, zaproponowała śniadanie, lecz również została niegrzecznie zbyta. Nie wiedząc co z sobą począć, stanęła pod ścianą czekając na jakiś rozkaz.
     Lawa tak zirytowało to zachowanie, że dopił naprędce resztę napoju i opuścił pomieszczenie. Nienawidził swojej służby. Nienawidził wszystkiego co go otaczało. To było tak sprzeczne z tym, co miał zamiar zrobić, że już nie wiedział jak powinien postąpić. Dzisiejszy sen jednak przypomniał mu dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję. Trzasnął drzwiami swojego pokoju i wszedł do garderoby, wyciągając zakurzone pudełko.

     - Więc…? - Zapytał mężczyzna, ukrywając wzrok za różowymi szkłami okularów – Taka jest twoja decyzja?  
     Rosły blondyn pierwszy raz od długiego czasu, został tak niemile zaskoczony. Wszystko układało mu się tak wspaniale, a tu nagle ten pieprzony szczeniak miał czelność wyskakiwać z czymś takim. Po tylu latach.
    - Złożę papiery na medycynę - Oznajmił chłopak pewnie. Z satysfakcją obserwował pulsującą żyłkę na czole mężczyzny, który trzymał przesądzający o wszystkim świstek papieru. Naprawdę sam siebie nie rozumiał, jak mógł tak długo z tym zwlekać – I tak, mam oryginał, więc możesz to sobie drzeć.
     - Tak mi się odwdzięczasz, po tym, jak cię wychowałem? - Groźnie warknął blondyn, zaciskając palce na kartce i mnąc ją z wściekłości.
     - Nie mam nic, za co powinienem być ci wdzięczny - Powiedział chłodno, czując wściekłość tamtego – Nie będziesz więcej trwonił naszego majątku, wujku - Odwrócił się na pięcie i opuścił dziedziniec, nie widząc sensu w dalszym prowadzeniu dyskusji.
     Basen cichutko szumiał, a ptaki ćwierkały gdy Doflamingo gniótł testament rodziny Trafalgarów, którego próbował odszukać przez ostatnie dziesięć lat. Majątek jego przeklętego brata dalej mógł należeć do niego bez żadnych formalności, gdyby ten przeklęty świstek nigdy nie ujrzał światła dziennego. Był naprawdę zaskoczony, że chłopak go zdradził. Do tego czasu nie sprawiał żadnych problemów, więc nie było potrzeby zbędnie brudzić sobie ręce… Do tego pokrzyżował mu plany, do których od dawna się przygotowywał. Z wściekłości przewrócił stolik z drinkiem, nie przejmując się rozbitym szkłem i wisienką, która poturlała się po mozaikowych kafelkach.
     Wstał zdenerwowany ze swojego wygodnego leżaka, na którym grzał tyłek przez ostanie dziesięć lat i wykonał telefon do swojego zaufanego człowieka. Szybko się uspokoił, gdy w głowie zaczął jawić mu się idealny plan. Jeśli chłopak myśli, że będzie od niego cwańszy, to się grubo myli. Po kilku sygnałach już konsultował szczegóły i z satysfakcją palił papier w popielniczce, wpatrując się w znikające literki.
 …na wypadek naszej śmierci, powołuję mego syna Trafalgara Law’a na prawowitego spadkobiercę, gdy ten osiągnie pełnoletność i zdobędzie tytuł lekarza- chirurga…

     Law próbował się dopchać do korkowej tablicy i ze zdenerwowaniem słuchał klekotu swoich nieznośnych koleżanek i kolegów, ekscytujących się dzisiejszymi wynikami końcowych egzaminów. W końcu dostał się do przodu i dziękując genom za swój wzrost, zaczął lustrować górne pozycje.
Z każdą minutą otwierał szerzej oczy. Jego serce nieznośnie zaczęło przyśpieszać, nie mogąc odnaleźć swojego nazwiska. Już samo to, że nie znalazł się w pierwszej nawet dziesiątce, było wystarczająco nierealne. Napisał egzaminy bezbłędnie. Był tego pewny. Wyniki sprawdzał zaraz po i były one na praktycznie stu procentowym poziomie. Przelatywał wszystkie linie od początku po pięć razy, ale siebie nie znalazł. Wycofał się zszokowany i próbował się skupić pomimo nieznośnego szumu w głowie. Zacisnął dłonie w pięści. Wiedział, że to niemożliwe, dlatego udał się prosto do gabinetu dyrektora. Wpadł tam jak burza, otwierając na oścież masywne drzwi i minął zaskoczoną sekretarkę. Przekroczył próg pokoju, do którego nigdy nie musieli go wzywać. Spojrzał na człowieka za biurkiem, który rozmawiał z jakimś czerwonowłosym chłopakiem.
     Poznał go od razu. Eustass Kid. Szkolny chuligan, o którym nieraz było głośno. Nawet na wyniki przyszedł w swoim obskurnym stroju i makijażu, podkreślającym oczy, oraz pomalowanych czarnym lakierem paznokciach. Żółte, nakrapiane spodnie raziły równie mocno, co czerwień jego postawionych na żel, farbowanych włosów. Skórzana czarna kurtka, ozdobiona ostrymi ćwiekami oraz lśniące, oryginalne gogle, również zwracały uwagę swoją niecodziennością. Law jednak nie był zaskoczony, mimo że rzadko miał okazję go widywać. Ten typ uczniów raczej nie przejmuje się ocenami z przedmiotów, czy czymś takim jak „przyszłość” więc nie zasługiwał na jego uwagę. Wyminął więc czerwonowłosego i  trzasnął otwartą dłonią w blat biurka, nie przejmując się tym, że przerywa wcześniejszą rozmowę i zwala na ziemię tabliczkę z nazwiskiem „Corcodile”.
     - Chciałbym się dowiedzieć, gdzie do cholery są moje wyniki! - Warknął na dyrektora, który był w trakcie palenia cygara. Zastanowiło go to, że nie wyglądał na zaskoczonego jego wybuchem. Patrzył na niego chłodnym, niewzruszonym wzrokiem i  splótł ręce, wzdychając ciężko. Chłopak obok zdawał się mieć w dupie całą sytuację.
     - Wszystkie wyniki egzaminów znajdują się w holu szkoły, panie Trafalgar - powiedział spokojnie - Pana wtargnięcie do mojego gabinetu...
     - Nie moje! - Podkreślił to czarnowłosy, starając nie skupiać się na podłużnej bliźnie mężczyzny, która szpeciła jego twarz od ucha do ucha, nadając dyrektorowi gangsterczy wygląd - Jestem pewien, że uzyskałem z każdego minimum 95 procent. Bez nich nie dostane się na medycynę.
     - Doprawdy? - Zapytał mężczyzna opanowany, a oczy niezdrowo mu zabłyszczały – a jest pan pewien, że pojawił się pan na testach?
     Trafalgara oblał zimny pot. Poczuł jakby dostał obuchem w głowę. Myślał, że się przesłyszał, ale im dłużej patrzył w te chłodne oczy, tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma szansy na otrzymanie swoich wyników. Próbował sobie powiedzieć, że to niemożliwe. Czyżby jego wuj…? Przecież to niemożliwe by miał aż takie znajomości. Ktoś jednak musiał maczać w tym palce i nie przychodził mu w tym momencie nikt więcej do głowy. Ledwo trzymał się na nogach. Nie sądził, że Doflamingo jest do tego zdolny.
     - Oczywiście, że byłem - wyszeptał, zupełnie tracąc grunt dla swoich słów i nóg.
     - W takim razie proszę sprawdzić w sekretariacie obok i dopiero potem do mnie przyjść - Dyrektor uśmiechnął się zbywająco i w pewien sposób podejrzanie.
     Law wyszedł z pokoju i podszedł do zalęknionej sekretarki. Najspokojniej jak mógł, powtórzył jej dwa razy swoje imię i nazwisko i czekał jak idiota na oczywiście sprzeczną z rzeczywistością informację.
     Naprawdę ktoś wykasował jego wyniki z bazy danych. Nie dostanie się na uczelnie i nie odziedziczy spadku. Jego groźby pod adresem wuja były w tym momencie wręcz śmieszne. Zdradzanie więc swoich planów było zwykłym idiotyzmem.
     Wszystko poszło się jebać bo chciał zobaczyć jego wykrzywioną w złości twarz!
     - Co? Pieniądze bogatego synka tatusia nie wystarczyły, żeby kupić wyniki? – Eustass Kid właśnie opuszczał gabinet i z kpiącym uśmiechem na ustach celowo drażnił ciemnowłosego.
Trafalgar zacisnął dłonie w pięści. Jeszcze nigdy nie był tak bardzo wytrącony z równowagi. Zgryzł wargę do krwi, czując w ustach jej metaliczny posmak.
     - Zaraz się rozpłaczemy? W końcu dostajecie to, na co zasługujecie. Wygrzewająca swoje złote dupy, pieprzona arystokracjo - Ze śmiechem dodał czerwonowłosy i zaraz potem zdziwiony, poleciał, pchnięty na ścianę.
     Trafalgar opętany szałem okładał chłopaka, który zaczął od razu się bronić i oboje turlali się po chwili na podłodze, wymierzając ciosy i raniąc skórę, aż do krwi. Nie hamowali się zupełnie, kopiąc i uderzając w każdą część ciała, jaka została odsłonięta. Do pokoju wbiegli nauczyciele i próbowali bezskutecznie rozdzielać mężczyzn, którymi kierowała prawdziwa furia. Rzucali w siebie każdym napotkanym przedmiotem i przekleństwem. Uspokoili się dopiero po interwencji policji.
     Trafalgar jeszcze nigdy w życiu nie czuł takiej ulgi, mogąc tak wyładować emocje. To uczucie jednak szybko wyparowało, gdy musiał zgłosić się po niego jego opiekun, który szczerzył się triumfalnie od ucha do ucha idąc szkolnym korytarzem. W tamtej chwili był praktycznie stu procentowo pewny, że za wszystko odpowiada Doflamingo, który nie ukrywał radości z jego porażki. Oboje z Eustassem zostali zawieszeni w obowiązkach szkolnych, lecz w takiej sytuacji, nie miało to żadnego znaczenia.
     Law zupełnie nie wiedział co ma zrobić w tym momencie. Znów był w stanie jedynie poddać się nurtowi wydarzeń i żyć na łasce wuja, który w jednej chwili zniszczył mu przyszłość i odebrał wszystko, na co pracował tak długi czas. Nie odzyska tego, co zostawili mu rodzice.
Najgorsze było jednak to, że mógł za to obwiniać tylko siebie.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz