Dotarli
na skalną półkę. Kucharz był oczywiście sprawniejszy jeśli chodzi o nogi,
dlatego pierwszy znalazł się na górze.
-
Wygrałem.- Powiedział pokazując język wkurzonemu szermierzowi. Rozejrzał się
dookoła. Nagle jego oczom ukazał się niesamowity widok. Ze skały było widać
całe miasteczko tonące w ostatnich promieniach słońca. Woda i niebo przybrały
odcień purpury. Sanjiemu zaparło dech w piersiach. Nigdy by nie podejrzewał, że
Zoro może go zabrać w takie miejsce.
Zielonowłosy
usiadł na skraju przepaści i otworzył butelkę. Nalał płyn do stojących na
kamieniu kieliszków i wskazał miejsce koło siebie. Blondyn przełknął ślinę,
wziął swój kieliszek i usiadł na wyznaczonym miejscu. Centymetry dzieliły ich
ramiona.
-
Naprawdę ładny widok…- Powiedział Sanji obracając szkło w palcach.
- To
jeszcze nic, poczekaj jak się ściemni.
Siedzieli
chwilę w milczeniu i pili, smakując słodkawy smak wina.
-
Naprawdę ty od samego początku… Wiesz, od tej całej przygody na wyspie…- Zaczął
nieśmiało Sanji.
Zoro
upił większy łyk.
-
Tak.- Odpowiedział, dolewając sobie jeszcze. – Przepraszam…- Sanji obrócił się
zdziwiony w jego stronę.- Nie powinienem cię zmuszać, żebyś tu ze mną był…
Jestem śmieszny, prawda? – Powiedział łamiącym się głosem i topiąc wzrok w
trunku.
Kucharz
nigdy nie widział go w takim stanie. Nigdy nie słyszał też, by Zoro mówił coś
podobnego, ani otwierał się na kogoś. Zawsze był twardzielem, a teraz…
- Do
niczego mnie nie zmusiłeś. – Próbował pocieszyć go blondyn. – I naprawdę,
dobrze się bawię.- Wzniósł kieliszek i patrzył przez jego zawartość na księżyc
widniejący na czarnym niebie.
-
Serio?- Spojrzał na niego Zoro.
- Tak,
i przestań już robić miny jak zbolały kotek.- Uśmiechnął się do niego.- To
zupełnie do ciebie niepodobne.
-
Spadaj, tylko ci się wydaje głupia brewko- Na odczepne rzucił szermierz, lecz
już się uśmiechając.
Zaczęli
rozmawiać tak jak wcześniej, gdy spotykali się wieczorami po kolacji. Dym z
papierosa unosił się w powietrzu. Zoro nie zdawał sobie sprawy, jak szybko
przez cały wieczór Sanjiemu bije serce. Blondyn, choć cały czas próbował się
uspokoić nie mógł nie zauważyć, jak zielonowłosy na niego patrzy. Jak jego
wzrok przesuwa się po jego ciele, jak patrzy mu w oczy, czy na jego usta. Było
to krępujące i podniecające zarazem. Czuł się trochę jak w sidłach drapieżnika
ale musiał przyznać, że… podobało mu się to. Nie uciekał już wzrokiem tak jak
wcześniej, lecz też patrzył na niego uparcie. Zoro zauważył drobną zmianę w
zachowaniu Sanjiego. Musiał się strasznie hamować, by nie zrobić czegoś
głupiego.
- Co
to?- Zapytał nagle kucharz, spoglądając na miasto.
-
Zaczyna się.- Uśmiechnął się Zoro.
I
nagle w niebo zaczęły wzbijać się tysiące lampionów. Miały różne kolory i
delikatnie wznosiły się i szybowały ku morzu.
-
Niesamowite!- Nie mógł uwierzyć Sanji.- Skąd wiedziałeś, że będą je puszczać?-
Spojrzał na szermierza, który zamiast patrzeć w niebo był zapatrzony w niego.
Zoro zaczerwienił się i odwrócił wzrok. Udawał, że też patrzy na lampiony.
- To
lokalne święto. Wszędzie były plakaty.- Odparł zmieszany.
No
tak, Sanji nie opuszczał pokładu odkąd przyjechali. Robił porządki w spiżarni.
Teraz to on nie mógł oderwać od niego wzroku. Naprawdę, ten głupek był w niego
zapatrzony jak w obrazek. Nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się dzieje.
W
zachwycie oglądali resztę widowiska. Siedzieli tak dopóki ostatni lampion nie
zgasł na horyzoncie. Opróżnili całą butelkę i powoli zaczęli zbierać się na
statek.
-
Gdzie ty idziesz? Wchodziliśmy tą drogą.- Sanji popatrzył na kolegę, z
rozbawionym pożałowaniem.
-
Tylko coś sprawdzałem…- Zawstydził się i zaczął schodzić tam, gdzie wskazał mu
kucharz.
- Z
tobą to naprawdę są trzy światy.- Pokręcił głową i ruszył za Zoro.
Droga
zaczęła się coraz bardziej wyrównywać. Gdy byli już u podnóża, nagle Sanjiemu
spod nóg osunął się kamień, przez co stracił równowagę i leciał do przodu. Nie
upadł jednak, chwyciły go silne ręce. Obojgu serca stanęły w miejscu. Stali tak
w swoich objęciach nie mogąc złapać oddechu. Ich twarze były milimetry od
siebie. Patrzyli w swoje przerażone oczy i czuli ciepło swoich ciał. Nagle Zoro
odskoczył od niego jak oparzony.
- Nic
ci nie jest?- Idąc już dalej i nie odwracając się za siebie.
- Tak,
dzięki.- Wymamrotał zszokowany Sanji. Nie mógł się już oszukiwać. Jego ciało
całkowicie go zdradziło. Musiał przyznać, że nie jest przypadkiem to, co teraz
czuje. Zastanawiał się, jak to jest możliwe. Przecież nigdy wcześniej nie
obejrzałby się za mężczyzną. Nie wyobrażał sobie tego, a teraz? Co to ma
być do cholery?! Posmutniał. Nie rozumiał siebie i swojego zachowania. Był
zagubiony.
Wyszli
już na prostą drogę. Niewiele się odzywali po padnięciu sobie w ramiona. Szli
koło siebie nie wiedząc, co powiedzieć, każdy zatopiony w swoich myślach. Zoro
oddał by dużo by powtórzyć tą chwilę. Patrzył na zamyśloną sylwetkę Sanjiego i
na jego rękę. Wyciągnął odruchowo swoją chcąc ją chwycić. Szybko jednak ją
cofnął bo kucharz to zauważył. Zawstydził się strasznie. Nie może się już
pohamować, naprawdę?
-
Przepraszam…- Mruknął.- Ciężko mi się zachowywać normalnie w twoim
towarzystwie.- Nie wierzył że to powiedział.
Sanjiego
wmurowało. Naprawdę chciał chwycić go za rękę? Myślał, że mu się zdawało.
Widział ból na twarzy zielonowłosego. Naprawdę czuł się tak każdego dnia? Ile
razy musiał się powstrzymywać? A gdyby tak… Nie! Pokręcił głową. Dlaczego w
ogóle o tym pomyślał? Chociaż… jeśli mu powie… Z drugiej strony chciał zobaczyć
co on sam będzie czuł.
- W
porządku…- Powiedział czerwony Sanji wyciągając do niego dłoń.- Tylko nie
wyobrażaj sobie za dużo, glonie!
Zoro
nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Bez zastanowienia chwycił jego dłoń. Dreszcz
przeszedł ich oboje. Czuli ciepło swoich rąk. Nie spodziewał się takiej reakcji
po kucharzu. Widział, że ten cały jest purpurowy. Naprawdę mu na to pozwolił.
Rósł w nim nieopisany entuzjazm. Nie spodziewał się żadnej rzeczy po tym wieczorze
i mimo, że blondyn uprzedził go, że nie ma na nic liczyć, to jednak nie mógł
się oprzeć wrażeniu, że nie jest to wszystko obojętne. Szli tak całą drogę do
statku nie odzywając się do siebie. Sanji czuł rosnące między nimi napięcie,
które aż skrzyło w powietrzu. Po cholerę on się zgadzał? Zoro do tego dziwnie
na niego spoglądał. Jakby coś chciał coś sprawdzić. Dodatkowo go to peszyło bo
bał się, że uczucia ma wypisane na twarzy. Naprawdę nie potrafił uspokoić
swojego serca. Nagle szermierz wplótł swoje palce w jego i mocniej ścisnął.
Fala gorąca przeszła przez ciało Sanjiego. Ten drobny gest sprawił, że w głowie
mu się kręciło od rosnącego ciśnienia. Nie tak miało być! Powtarzał
sobie. To miało być zwykłe wyjście. Co ja odwalam?
Gdy
dotarli na statek, puścili swoje dłonie ku rozczarowaniu obojga. Wskoczyli na
pokład. Dalej się nie odzywając, Zoro odprowadził Sanjiego do drzwi kajuty i
przystanął.
-
Dziękuję.- Szepnął zaskoczonemu kucharzowi do ucha. Ten poczuł jakby go piorun
strzelił. Odwrócił się do niego i ledwo odpowiedział.
- Nie
ma sprawy…
- Może
zgodzisz się jeszcze kiedyś na jakiś wypad?- Zaproponował z nadzieją.
-
Może…- Nie mógł się odnaleźć w natłoku myśli i uczuć.
Zoro
miał ochotę czegoś spróbować. Delikatnie pochylił się do przodu patrząc kucharzowi
w coraz większe oczy. Zatrzymał się bardzo blisko jego twarzy i czekał.
Sanji
domyślił się, co tamten chce zrobić. Nie mógł się ruszyć. Nie wiedział dlaczego
stał dalej w bezruchu. Jedyne co udało mu się zrobić to spojrzeć z największym
wyrzutem, na jaki udało mu się zdobyć licząc na to, że Zoro odpuści.
Szermierz
jednak szukał w jego oczach czegoś co wyrażałoby zgodę lub zakaz. Nie znalazł
ani jednego ani drugiego, tylko zagubienie. Sanji się nie cofał, co go
dezorientowało. Pożądanie jednak było silniejsze od niego.
Zaryzykował
i złączył ich usta. Cios, jaki spodziewał się otrzymać, nie nadszedł. Euforia
ogarnęła całe jego ciało. Naprawdę mu na to pozwolił! Pocałował go
najdelikatniej jak potrafił. Sięgnął dłonią do jego szyi i czule ją pogładził.
Czuł jak Sanji ledwo zauważalnie zadrżał. Blondyn nie odwzajemniał pocałunku.
Zoro go ponowił i starał się nie stracić panowania. Smak papierosów go
obezwładniał.
Sanji
ledwo trzymał się na nogach. Nie spodziewał się, że jego ciało tak chętnie
przyjmie tą pieszczotę. Jego umysł ciągle walczył, lecz w tej chwili coraz
mniej słyszał swoje myśli. Szermierz nie odpuszczał i ciągle łączył ich wargi.
Ten pocałunek był zupełnie inny niż ostatni. Nigdy by nie pomyślał, że ten
człowiek może mieć w sobie tyle delikatności. Czuł jak szaleńczo żołądek skręca
mu się i jak pali go przyrodzenie między nogami. Miał wrażenie, że przez ten
pocałunek przelewa się więcej, niż jest w stanie ogarnąć. Powoli zaczął też w
nim uczestniczyć. Usłyszał jak Zoro głośno wciąga powietrze na ten gest. Poczuł
jak jego ręka wplata mu się delikatnie we włosy przyciągając go nieznacznie
bliżej. Sanji odwzajemniał już pieszczotę zapominając, co robi. Rozkosze ciała
całkowicie nim zawładnęły. Doznał euforii, gdy poczuł język szermierza przejechał
po jego wargach. Rozwarł swe usta w oczekiwaniu na więcej. Nie musiał długo
czekać. Ich języki się złączyły i zaczęły tańczyć. Blondyn nie mógł się jednak
zdobyć na żarliwe odwzajemnienie pieszczot. Zoro bardzo dobrze to wyczuł i nie
pozwalał sobie na więcej. Już i tak nie dowierzał zaistniałej sytuacji. Tracił
oddech. Na krawędzi walczył ze swoim pożądaniem. Obydwoje odchodzili od
zmysłów. Sanji nie sądził, że ten pocałunek tak mu… zasmakuje. Czuł w ustach
coś nieopisanego. Coś co smakowało jak sam błękit morza. Słone, słodkie,
kwaśne? Nie wiedział. Zastanawiał się, czemu tego nie chciał wcześniej.
Całowali
się tak do utraty tchu. Musieli przerwać by złapać powietrze. Sanji przez
ułamek tej sekundy zdał sobie sprawę z tego co robią i momentalnie się odsunął.
Zaczęła mu wracać świadomość.
Zoro
wyczuł zmianę w jego zachowaniu i się przestraszył. Już myślał, że tamten
wybuchnie złością ale się pomylił. Sanji zmieniał wyraz twarzy od wściekłej, po
zaskoczoną, przerażoną, niedowierzającą i doszedł do smutnej.
-
Obiecałeś, że tego więcej nie zrobisz. – Powiedział z wyrzutem.
Zoro
nie wiedział co ma odpowiedzieć.
-
Wracajmy do łóżek…- Odwrócił się Sanji i otworzył drzwi.
-
Poczekaj!- Chwycił go za ramię szermierz.
-
Proszę, puść mnie… – Skurczył się w sobie kucharz. Miał wrażenie, że zaraz się
rozpłacze, jak jakaś dziewczynka.
-
Przepraszam jeśli sprawiłem ci przykrość.- Wypalił. Miał wrażenie, że wszystko
zepsuł.
- Po
prostu zostaw mnie teraz samego… – Powiedział nie patrząc na niego. – Dobranoc.
– Zniknął za drzwiami.
Zoro
wściekły na siebie rąbnął z całej siły w stojącą obok beczkę, która rozpadła
się z trzaskiem. Nikt jednak nie podniósł głosu, mimo, że była późna noc.
Oboje
nie mogli zasnąć.
...
Rano do szermierza nie
podszedł nikt z załogi, widząc jego minę. Nikomu jednak w życiu nie przyszło by
do głowy, co mogło się wydarzyć. Przy śniadaniu wszyscy na siłę udawali
wesołość, ale tak naprawdę każdy liczył, że może Zoro z Sanjim jakoś się
dogadają i z sobą będą. Nami ciągle rąbała Luffiego po głowie, gdy tylko
próbował nawiązać do tematu. Odpowiedzialni za tą zmianę w zachowaniu
załogantów tylko się irytowali całą sytuacją. Nie wiedzieli jak się mają
w stosunku do siebie teraz zachowywać. Zoro jednak przez noc dużo myślał i
doszedł do wniosku, że jest zły. Że ma Sanjiemu za złe to, że odwzajemnił
pocałunek, a teraz się tak zachowuje. Nie wiedział, o co może mu chodzić. Po
kolacji podszedł do niego i zaczął wycierać naczynia.
- Znowu mamy udawać, że się nie
znamy?- Warknął wkurzony szermierz.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi…-
Odparł, nie patrząc na niego Sanji.
- O całą tą sytuację!- Odstawił z
trzaskiem naczynie. – Oi, spójrz na mnie, głupi kuku!- Odwrócił go przodem do
siebie. Dopiero wtedy zauważył, że blondyn ma podkrążone, wystraszone oczy.
Cała jego postać jakby skurczyła się w sobie. Zoro jednak dalej go trzymał.
- Dlaczego odwzajemniłeś pocałunek?-
Próbował łagodniej.
- Nie wiem…
- Jak to nie wiesz?
- Puść mnie!
- Nie! Chce wiedzieć!
- Proszę…
- To ja proszę!- Zoro miał wrażenie,
że zaraz nie wytrzyma.- To nie ty codziennie cierpisz patrząc na osobę, na
której ci zależy! Która wciąż daje ci nadzieję, że może… Że jednak… A potem się
wycofuje! Uważasz, że to jest zabawne?!- Puścił go i odsunął. Oparł się o
krzesło by stłumić drżenie rąk.
Sanji nie spodziewał się takiego
wybuchu. Te słowa sprawiły, że dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, jak Zoro
mógł się przez cały ten czas czuć. Podszedł do niego i położył mu dłoń na
ramieniu.
- Daj mi trochę czasu…- Powiedział.-
Tylko trochę czasu…
- Ile jeszcze? Ile mam czekać?-
Spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
Sanji ukrył twarz w dłoniach i
zaczął drżeć.
Zielonowłosy nagle zmiękł. Jeszcze
kamrata nie widział w takim stanie. Stwierdził, że może za bardzo go przyciska.
Nie zastanawiając się, szybko go objął. Przytulił do siebie i zaczął głaskać po
jego złotych włosach.
- Przepraszam…- Wyszeptał mu do
ucha.- Przepraszam… Dam ci czas. Tylko nie każ mi długo czekać, dobrze?
- Dobrze…- Odpowiedział drżącym
głosem blondyn. Ten uścisk był tak niespodziewany, że zaparło mu dech w
piersiach. Do tego ten szept… Jego ciało drżało już z innego powodu.
W głębi siebie, znał już odpowiedź,
lecz nie potrafił się z nią pogodzić. Po prostu nie mógł.
…
Załoga widziała, że z Sanjim od
kilku dni jest nie najlepiej. Już nawet nie udawał, że jest wesoły. Po prostu
się nie odzywał. Nie było widać entuzjazmu nawet przy gotowaniu. Usopp
stwierdził, że chyba trzeba z nim pogadać i przyczaił się po kolacji.
- Pomogę ci zmywać.- Zaoferował się.
- Dzięki.- Kucharz nawet na niego nie
spojrzał.
- Pomyślałem też, że może chciałbyś
pogadać?
Sanji zakręcił kran, podszedł do
stołu, usiadł na krześle i odpalił papierosa.
- Czyli jednak?- Usopp też odłożył
naczynie i usiadł naprzeciwko kolegi. Wyglądał żałośnie.
- Nie wiem co mam zrobić…- Nerwowo
zaciągnął się dymem i podrapał po karku.
- Z Zoro tak?- Usopp pokręcił głową
i westchnął.- A co czujesz?
Sanji położył twarz na stole i
zastygł. Usopp pomyślał, że to będzie długi wieczór.
Następny rozdział
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz