Następnego dnia padał delikatny deszcz. Zoro nie spał
całą noc. Gdy tylko zamykał oczy, widział sytuacje z wczoraj. Co się z nim do
cholery stało?! Czemu chciał… Co to miało być …?! Gdyby Sanji odpowiednio nie
zareagował, jakby się to skończyło? Czy na pewno się nie zorientował? Dlaczego
chciał go… pocałować?! Ta myśl przerażała go i ekscytowała zarazem. Musiał
się ogarnąć. Może rzeczywiście jest chory? Z tej ekscytacji strasznie chciało
mu się pić. Nie poszedł spać na hamak ze wszystkimi tylko do góry do swojej
siłowni. Z drugiej strony, jeszcze było wcześnie, raczej nikt nie będzie na
nogach.
Zszedł z masztu i udał się do kuchni. Deszcz lekko go
zmoczył. Ostrożnie zajrzał do środka i gdy upewnił się, że nikogo nie ma, udał
się do kranu. Gdy nalewał sobie wody do szklanki, ktoś z impetem wparował do
środka. Nie mógł dostrzec kto, ponieważ na rękach trzymał górę mokrych
prześcieradeł.
- Cholera jasna, że też zapomniałem o tym praniu
wczoraj! Wszystko mokre… nikt nie pomyśli… nikt nie wstanie…- Marudził pod
nosem Sanji i rzucił materiały na stół. Zauważył Zoro i szczerze się zdziwił.
- Tylko mi nie mów, że wyżerasz z lodówki, pacanie!–
Przyszła mu do głowy jedyna logiczna sytuacja dla takiego typu człowieka.
Szermierz
przechodził właśnie walkę wewnętrzną pomiędzy swoją świadomością, a kończynami.
Widok przemoczonego blondyna był tak… rany, jak to trudno było mu przyznać-
podniecający, że nie wiedział jak w tamtym momencie został na miejscu.
Najbardziej przerażające było to, co zaczął czuć między nogami…
- Oi…? – Sanji miał przeczucie, że nie wszystko jest w
porządku. Nigdy nie widział takich oczu u szermierza.
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, ku zdziwieniu
Sanjiego, Zoro wybiegł z kuchni i pognał do siebie na górę. Nie zwracając uwagi
na krzyki blondyna zamknął się, chwycił najcięższy ciężar jaki miał w zasięgu
ręki i zaczął ćwiczyć.
…
Po pięciu dniach wszyscy zaczęli się niepokoić. Zoro
nie chciał otworzyć drzwi, nie jadł, nie pił, nie odpowiadał na pytania. Było
słychać jedynie dźwięki sztangi i liczenie jej podnoszenia. Szóstego dnia nie
było już nic słychać, więc została podjęta decyzja o siłowej interwencji. Luffy
rozwalił drzwi i wyciągnął na wpół żywego, nieprzytomnego z wysiłku człowieka.
Chopper podłączył Zoro do kroplówki i wszyscy czekali na jego wybudzenie. Spał
kolejne cztery dni. Gdy się obudził była przy nim akurat Robin.
- Wstał nasz strongman?- Odłożyła na półkę czytaną
książkę.
- Gdzie jestem?– Zapytał zachrypniętym głosem.
- W gabinecie Choppera, nie poznajesz?- Zmartwiła się
Robin.
- Kojarzę. – Boleśnie przypomniał sobie deszczowy
dzień. Jego twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie.
- Wszyscy się martwiliśmy.
Zoro nie zareagował.
- Dlaczego zamknąłeś się na górze?
- Naszła mnie…. potrzeba.- Nie wiedział, jak się
wytłumaczyć. Zrobiło mu się nawet głupio.
- Naprawdę trzeba czasem mieć umiar.- Rzekła
dziewczyna spokojnie.- Pójdę przekazać reszcie, że się wybudziłeś.
Zanim zdążyła wstać, do pokoju nagle wszedł Sanji.
- Robin-chan! Przyniosłem ci świeży napój i cię
zmienić przy… – Z zaskoczeniem zarejestrował, że Zoro już nie śpi.
- TY IDIOTO! Co ci przyszło do tego pustego łba! – Już
miał się zamachnąć ale zobaczył, że Zoro dziwnie zareagował na jego obecność.
Osłonił się ręką zamiast odpowiedzieć również atakiem. Może zaczął za
gwałtownie?
- Hej… mam nadzieję, że nam wyjaśnisz, co się z tobą
dzieje?- Zapytał już łagodniej.
Zoro o dziwo, dalej nie opuszczał ręki. Siedział tak,
osłaniając swoją twarz.
- Dobrze, nie będę krzyczał, daj spokój…- Ale gdy
tylko dotknął jego dłoni, Zoro zamachnął się i pchnął blondyna na ścianę.
- Oi! Zaczynasz mnie denerwować!- Sanji
krzyknął, zdezorientowany. Zoro nie zachowywał się normalnie.
- Odejdź ode mnie…- Wyszeptał zielonowłosy. Sanji nie
mógł dojrzeć jego twarzy i jego wypowiedź tym bardziej go rozzłościła.
- Co ty sobie myślisz, co?!
- Chłopaki! – Rzekła ostro Robin i szybko wstała. –
Sanji, możemy porozmawiać na osobności?
- Dobrze…- Niepewnie odchodząc od łóżka szermierza.
Zoro poczuł ogromną ulgę. Bał się zostawać z nim w towarzystwie. Co jeśli
sytuacja się powtórzy? Co jeśli nie potrafi tego kontrolować?
…
- Opowiedz mi, jak wyglądały wszystkie sytuacje, w
których Zoro zachowywał się dziwnie.- Poprosiła Robin.
Sanji
jak najdokładniej mógł, przedstawił wszystko, co do tej pory widział.
- Wiesz o co może chodzić?- Zapytał, już
naprawdę zaniepokojony.
Nie odpowiedziała mu i wróciła do pokoju. Usiadła na
swoim wcześniejszym miejscu. Zoro oddychając z ulgą, że to nie Sanji. Spojrzał
na nią zmęczonym wzrokiem.
- Rozmawiałam z kucharzem.
Zoro cały się spiął, ale poczuł wielką potrzebę się
komuś zwierzyć, żeby komuś powiedzieć co się z nim dzieje i dowiedzieć o co w
tym chodzi.
- Pamiętasz dzień, gdy szukaliśmy skarbu na lodowej
wyspie? I wróżkę?- Zapytała.
- Tak…- Odpowiedział niepewnie.
- Czy czułeś się tak przed tym incydentem?
- Nie…- Zaczęło mu się rozjaśniać w głowie.
- Myślę, że może to mieć jakiś związek z tym
zaklęciem.
Tak! Teraz to miało sens! Jak się nad tym
zastanowił, to to wszystko zaczęło się od tamtej chwili.
- Musisz mi powiedzieć, jak się czujesz. Wtedy
będziemy mogli ci pomóc.
Nagle spanikował. Czy rzeczywiście tego chciał? Co ma
powiedzieć? A jak się reszta dowie? Jak Sanji się dowie….?
- Może sam się domyślasz?- Dziewczyna badała jego
reakcję.
Bał
się, że zobaczy odpowiedź w jego wzroku. Czy to było po nim widać?! Czy ona już
wie?!
- Nie martw się, nikomu nie powiem, jeśli nie chcesz.-
Upewniła go i chwyciła czule za dłoń, starając dodać mu otuchy.
Zoro zupełnie nie był przekonany. Nie mógł wydobyć z
siebie głosu i jedynie spuścił głowę.
Nagle do pokoju wdarł się Luffy.
- Obudziłeś się!- Skoczył mu z impetem na łóżko.-
Robin mówi, że to przez klątwę! UMRZESZ?! ZORO, NIE UMIERAJ!!!!- Zaczął nim
szarpać i ronić wielkie łzy.
- Nie umieram, idioto!!!! – Zrzucił go z siebie,
poirytowany szermierz.
Za nim weszła też reszta załogi. Ledwo pomieścili się
w tym małym pokoju. Teraz dopiero poczuł presję otoczenia. Wszyscy już
wiedzieli, że coś z nim jest nie tak. Starał się nie patrzeć na Sajiego, który
stanął sobie pod ścianą.
- Chopper, mówiłeś że nie znalazłeś nic
niepokojącego?- Zapytała Robin.
- Nic. Zrobiłem wszystkie badania, gdy spał. Jedynie wcześniej
miał podwyższone tętno i był rozpalony.
- Może to jakaś inna choroba?- Zapytała Nami.
- Ale po kiego ta wróżka chciałaby rzucić na niego
takie zaklęcie?- Nie rozumiał Usopp.
- Zastanówmy się. Była to wróżka sympatii. Dopóki
chłopcy nie zaczęli się kłócić, wydawała się sympatyczna.- Tłumaczyła Robin.
- No właśnie! To musi mieć jakiś związek!-
Olśniło Frankiego.
- Ale jak dla mnie to ciężko stwierdzić, czy jest
bardziej sympatyczny czy agresywny.- Zamyślił się Sanji.
- Ale nie umrze, prawda?!- Dopominał się Luffy.
Dostawał co jakiś czas kuksańca od zdenerwowanej na niego Nami.
Zoro, o dziwo, został całkowicie pominięty w tej
dyskusji. Nie podobało mu się, że ta rozmowa zbliża się coraz bardziej do sedna
sprawy. Musi coś wymyślić i to zaraz.
- Eee… Chwila…- Zagadał do reszty ostrożnie.- Ja już
się czuje dobrze.- Wyjął sobie sam kroplówkę i wstał z łóżka.- Naprawdę, nie
rozumiem o co wam chodzi…
- Stój, każdy z nas przyzna, że coś jest z tobą nie
tak. Jeśli nam nic nie powiesz, to jak mamy ci pomóc? – Stanął mu na drodze
Sanji.
Szermierz wbił wzrok w podłogę. Czuł, że zaczyna palić
go twarz i ręce na powrót spociły. Wziął się w garść i spojrzał blondynowi w
oczy.
- Zajmij się swoimi sprawami, głupi kuku! Nie
potrzebuję litości!- Wyminął go w drzwiach.
- Może jednak nic się nie zmieniło?- Przyznał z
pożałowaniem Sanji.
- Załogo.- Odezwał się do przyjaciół Luffy.- Macie za
zadanie obserwować Zoro!
-Ai, ai, kapitanie!- Odrzekli wszyscy chórem.
…
- Szybko! Złóżcie żagle!!!- Krzyczała Nami z
balustrady.
Na dworze
szalał sztorm. Pioruny rozświetlały niebo, deszcz zasiekał tak, że topił
pokład, a wiatr był tak silny, że nawet Zoro ledwo udawało się utrzymać na
maszcie. We trójkę, z Sanjim i Luffym, udało im się związać materiał i ukryć
się w pomieszczeniu.
- Oby Sunny to przeżył… – Drżał Chopper. Dawno już nie
był świadkiem takiego sztormu.
- Gorsze rzeczy jeszcze będzie potrafił znieść!-
Stwierdził dumnie Franki.- To nie byle jaki statek!
- Franky ma rację.- Robin głaskała uspokajająco
roztrzęsionego renifera po głowie.
- Nieźle nami rzuca. Mam nadzieję, że nie zboczymy
bardzo z kursu- Martwiła się Nami.
Wszyscy usiedli do stołu i zajadali się przysmakami
zrobionymi przez kucharza. Sanji szalał wesoło w swoim żywiole tworzenia.
Panował wesoły gwar. Załoga starała się nie myśleć o burzy, zastępując ją
radosną zabawą.
Zoro bardzo dobrze wiedział, że jest obserwowany. Czuł
na sobie ukradkowe spojrzenia i cokolwiek mówił, wzbudzało zaraz
zainteresowanie. Próbował jak najlepiej ukryć swoje zachowanie. Już
wiedział, że samokontrola nie jest taka trudna, jak mu się wydawało, ale musiał
pilnować się przy każdej chwili.
Mokre jeszcze blond włosy, kleiły się do twarzy
Sanjiego. Wcześniej Zoro obserwował jak krople wody ściekają powoli i zmysłowo
z jego ciała. Miał wielką ochotę się zapomnieć i przyglądać temu w
nieskończoność. Ile by dał, żeby kucharz nie przebierał tej mokrej koszuli na
suchą. Szczególnie doskwierało mu wciąż palące go uczucie między nogami. Choć
bardzo się starał, nie mógł nic na to poradzić. Jego męskość boleśnie, cały
czas stała na baczność. Nie było może to już tak szokujące jak wcześniej,
jednak bardzo krępujące, dziwne i nowe dla niego uczucie. Lękał się, że
jego ciało go zdradzi. W życiu by nie przypuszczał, że pokona go taki problem.
Większość czasu przy stole wbijał wzrok w blat i popijał swoją zieloną herbatę.
Od czasu do czasu ktoś się go pytał, czy czuje się dobrze i był zbywany coraz
bardziej poirytowanymi odpowiedziami.
Zmęczony w końcu stwierdził, że więcej nie wytrzyma
towarzystwa Sanjiego i oznajmiając reszcie, poszedł pod pokład do wspólnej
sypialni i położył się na swoim hamaku, próbując zapaść w sen.
Pomimo
prób, nie mógł zasnąć. Przed oczami wciąż miał twarz blondyna i jego dłonie,
tak zręcznie krojące warzywa ostrym nożem. Jego palce…
Odruchowo
sięgnął do rozporka swoich spodni.
Nie! Zganił
się w myślach. Wiedział, że to chore. Jak może się tak zachowywać? Czemu ma
ochotę na takie rzeczy…? Przekręcił się na bok. Dalej nie mógł usnąć.
Przekręcił się znowu. Znów jego myśli stąpały po cienkim lodzie.
Złamał się. Stwierdził, że zrobi to tylko ten jeden,
jedyny raz. Nie mógł się powstrzymać. Wyjął szybko ze spodni swojego
zniecierpliwionego członka i zaczął się pieścić. Wyobraźnia podsyłała mu takie
rzeczy, że nie musiał długo nad sobą pracować. Jego męskość była już gotowa od
bardzo długiego czasu. Skurcze rozkoszy przeszyły jego ciało i ciepły, biały
płyn rozlał na podbrzuszu. Jak cudownie było mu dać upust tej żądzy. Ręce mu
drżały i oddech miał przyspieszony. Jego twarz oblał rumieniec wstydu.
Zastanawiał się, czy już zawsze tak będzie? Czy codziennie będzie musiał przez
to przechodzić?
Pomimo tego, że w końcu jego ciało odczuło ulgę,
odechciało mu się spać na dobre. Myślał nad tym wszystkim i słuchał, jak do
sypialni wchodzą jego kamraci. Nie usłyszał jednak najbardziej wyczekiwanych
kroków. Sanji musiał dalej być w kuchni… Kusiło go żeby wstać i iść do niego…
Ganił się wciąż w myślach i nie rozumiał czemu tak bardzo chce przebywać w jego
towarzystwie.
Jeśli
pójdzie tam tylko na chwilę to się przecież nic nie stanie. Weźmie sake i
wróci. Zobaczy go chociaż na tą krótką chwilę…
Nie pojmując do końca swojego zachowania, wstał i
poszedł do kuchni. Nikogo jednak w niej nie zastał. Ze zdziwieniem wziął
butelkę trunku i wyszedł na zewnątrz. Noc była piękna. Nie było śladu po
deszczowych chmurach. Pokład jeszcze pachniał deszczem. Gwiazdy i księżyc w
pełni świeciły jasno i oświetlały statek. Zoro spacerował, wypatrując
kucharza. Nagle ukazała mu się ciemna sylwetka na tle morza. Sanji stał przy
burcie i palił papierosa. Jego włosy połyskiwały w świetle nocy, a dym unosił
się wokół niego. Miał odsłonięte łokcie i seksownie opierał się o balustradę.
Zielonowłosy przełknął głośno ślinę. Nigdy nie przypuszczał że kiedykolwiek
będzie w taki sposób patrzeć na swego kamrata z załogi. Nie wiedział czy
podejść, czy stać tak dalej w ukryciu.
- Nie śpisz, głupie marimo?- Nie patrząc nawet na
Zoro, powiedział Sanji.
Szermierz
zaskoczony, że jego obecność została odkryta, podszedł do balustrady i nie
patrząc na blondyna, otworzył swoją butelkę.
- A ty, głupia brewko?- Stwierdził, że musi zachowywać
pozory normalności.
- Nie mam jakoś ochoty…- Powiedział wypuszczając dym z
płuc.
Stali tak chwilę w milczeniu i wpatrywali w wodę.
- Piękna noc.- Stwierdził nagle Sanji.
- Tak…- Zaskoczony tym wyznaniem, spojrzał na niego i
zachwycił się jego błyszczącymi oczami.
Kucharz podchwycił jego spojrzenie i uniósł ciekawie
brew.
- Co? Chcesz o czymś pogadać?
- Nie, skąd ci to przyszło do głowy?- Powiedział Zoro
rumieniąc się i odwracając głowę trochę za szybko.
- Rzadko masz takie wypady w środku nocy. – Zaciągnął
się ostatni raz i wyrzucił końcówkę do morskich fal. – Zwykle o tej godzinie
zaśliniasz się, głośno chrapiąc.
- Chciałem się napić, to wszystko.- Odburknął.
- Jak można tyle pić?
- Jak można tyle palić?- Odgryzł się Zoro, biorąc
kolejnego łyka.
Sanji
roześmiał się na tą uwagę. Rozmowa się jakoś urwała i stali tak w ciszy,
przerywanej bulgotaniem przechylanego płynu w butelce. Dla zielonowłosego, ta
chwila zaczynała się robić stanowczo za intymna.
Kucharz sięgnął ręką do swojej szyi i powoli ją
sobie rozmasowywał. Zrobił przy tym zbolałą minę. Zoro wiele by dał, by móc
rozluźnić mu mięśnie. Jak to się działo, że miał tak wielką ochotę go dotknąć?
Tak jak wtedy przy myciu naczyń? Czy dalej będzie odczuwał to samo, czy coś
innego? Trochę bezwiednie wyciągnął rękę w stronę Sanjiego. W ostatnim momencie
się zorientował i schował ją, zanim blondyn to dostrzegł. Jego serce prawie
zatrzymało się na śmierć. Jakby się wytłumaczył z czegoś takiego?
- No nic, spadam do siebie. Spróbuj mi znowu zostawić
butelkę na pokładzie to skopię ci dupsko.- Powiedział na odchodne kucharz.
- Zajmij się swoją krzywą brwią.
- Zapomnij o śniadaniu.- Zniknął w drzwiach od kuchni.
Zoro usiadł, opierając się o burtę i ukrył twarz w
dłoniach.
To będzie naprawdę trudny czas… Pomyślał zdruzgotany.
…
Następnego dnia wszyscy spędzali czas na świeżym
powietrzu, zajmując się swoimi sprawami. Zoro siedział w cieniu pod drzewem i
obserwował rozwieszającego pranie kuka. Nie spał całą noc. A przecież uwielbiał
spać! Tym razem nie udało mu się nawet zmrużyć oka. Zastanawiał się, patrząc
tak na obiekt swoich nowych westchnień, co w nim teraz zauważa.
Zadziwiały go włosy Sanjiego. Błyszczały się na różne kolory w zależności od
padania światła. Zastanawiał się czy są miękkie? Palce kucharza zręcznie
upinały kolejne prześcieradła. Ich kształt i ruchy wzbudzały w Zoro dziwne
uczucie w podbrzuszu i dreszcze. Wyobrażał sobie, jak wygląda tors blondyna.
Przyznał w sumie, że on prawie nigdy nie ściąga koszuli, a nawet jak to robił
to przecież nie zwracał wcześniej na to uwagi. Jak to możliwe że nawet jego
odsłonięte łydki są ciekawe?! To chore, chore, chore! Powtarzał sobie w
myślach. Sposób w jaki Sanji odpalał papierosa był dla Zoro po prostu
nieziemski i wręcz morderczy dla serca.
- Halo?!- Machała mu ręką przed nosem rudowłosa
dziewczyna. Zoro stwierdził, że za często chyba się zapomina i odpływa.
- Czego?
- Przesuń się trochę, chce sobie postawić leżak w
cieniu.
- Nami-san! Pozwól że zrobię to za ciebie!- Sanji w
mgnieniu oka rzucił swoją pracę i podleciał do dziewczyny. -A ty robisz wypad,
glonie!- Oparł swoją podeszwę buta o czoło szermierza.
- Zjeżdżaj do swojej dziewczyny.- Ku zdziwieniu
blondyna, nie podjął walki lecz ustępując, wstał i poszedł na tyły statku.
- A temu co?- Zdziwiła się również Nami.- Nie musiał
sobie iść.
- Nie przejmuj się nim piękna! Ja z chęcią dotrzymam
ci towarzystwa za ten niedorozwinięty plankton!- Powiedział Sanji, nie
przejmując się Zoro.
Zielonowłosy nie miał ochoty wysłuchiwać głupich
zalotów blondyna do dziewczyn. W tych okolicznościach było to co najmniej
irytujące.
Długo jednak nie siedział w spokoju ponieważ podeszła
do niego Robin.
- Panie szermierzu, mogę się przysiąść?- Zapytała
grzecznie.
- Jasne.- Odpowiedział, zaskoczony jej obecnością.
- Przychodzę, ponieważ oznajmiam wszystkim, że jutro
są urodziny pana kucharza i potrzebuję twojej pomocy.
Zoro uniósł brwi ze zdziwienia. Urodziny brewki?
Jutro? Skąd te kobiety wiedzą takie rzeczy? I czego ona od niego chce?
- Słucham? – Mimowolnie się zainteresował.
- Jutro dopłyniemy na wyspę. Potrzebujemy z Nami
czasu, żeby uszykować tu na statku tort urodzinowy. Twoim zadaniem będzie
przetrzymać pana kucharza jak najdłużej na zakupach.
- Ale czemu ja?- Zestresował się nie na żarty
szermierz.
- Bo najlepiej się nadajesz.- Uśmiechnęła się słodko
Robin, myśląc o jego antytalencie do orientacji w terenie.
- Ale.. ale…- Nie wiedział co powiedzieć i jak się z
tego wyplątać.
- Przecież sobie poradzisz. Pamiętaj, jak najpóźniej
go przyprowadź! To bardzo ważne.- Spojrzała na niego wymownie ze swoim
demonicznym uśmieszkiem.
Nie dość że jutro ten palant ma urodziny to jeszcze
będę z nim musiał spędzać czas… Nie
mógł przecież odmówić, bo najwyraźniej już wszystko było ustalone. Bez słowa
kiwnął głową i Robin odeszła z satysfakcją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz