sobota, 13 czerwca 2015

Serce w klatce 13



     - Co robisz, gówniarzu? - Padło pytanie które rozerwało ciszę.
     Law zamarł ze słoiczkami w ręku. Przełknął ślinę i spłoszył się jak zwierzyna, która zdała sobie sprawę, że jest obserwowana. Delikatnie obrócił się w stronę głosu, próbując wyróżnić sylwetkę w ciemności. Został złapany na gorącym uczynku.
     - Miałaś operować - Starał się sam sobie potwierdzić zdobyte wcześniej informacje, usprawiedliwić własny błąd.
     - Chyba znowu zapominasz, że nie jestem wcale głupią i niedołężną staruchą.- Prychnęła i nacisnęła włącznik światła.
     Trafalgar zmrużył oczy i powoli wstał. Mina lekarki nie wróżyła niczego dobrego.
Było mu wstyd. Nie oszukujmy się, włamał się do gabinetu i praktycznie przed jej nosem wykradał leki z szuflady. Do tego skłamał, że będzie na oddziale pediatrycznym doglądał kartotek. Nie miał nawet jak się z tego tłumaczyć.
     - Myślisz, że nie wyczułam, jak węszysz tam, gdzie nie trzeba? Naprawdę lubisz mnie wkurzać, co? - Warknęła i zajęła fotel przy biurku - Siadaj! Mamy sobie do pogadania.
     Wykonał polecenie, dalej ściskając fiolki. Jednak jej wściekły wzrok wprawiał jego ciało w drżenie. Zagryzł wargę, ale wiedział, że nie może się poddać. Na szybko jeszcze raz przestudiował wymówkę, dla której to robił i liczył, że będzie wystarczająco dobra, by kobieta w nią uwierzyła. Choć teraz już niczego nie był pewny.
     - Jak będziesz próbował mi sprzedać kolejne kłamstwo, to nie ręczę za siebie.
     Ponownie rozważał swoją decyzję. Ostatecznie jednak nie mógł wydusić z siebie słowa. Odwrócił wzrok, niezdolny mierzyć się na spojrzenia. Wiedział, że to nie wypali.
     - Teraz będziemy sobie milczeć? Po co ci tego tyle dawek tego leku? Doskonale wiem w jakim celu można ich użyć i mam jedynie nadzieję, że to tylko moje chore, nadinterpretacyjne wymysły.
     Nie była głupia. Musiała się domyślić. Zresztą pewnie widać to było po nim, jak na dłoni. Był przerażony. Jeśli teraz mu wszystko udaremni, nie uda mu się wprowadzić planu w życie. Jutro wypuszczają Kida i przewiozą go do zakładu karnego, więc była to ostatnia szansa. Jedyna. Od wczoraj dokładnie przemyślał wszystko i gromadził niezbędne rzeczy, gnany upływającym czasem. Robił wszystko po kryjomu, starając się nie rzucać w oczy i wykonywać jedynie swe obowiązki, choć myślami ciągle błądził wokół sali Eustassa.
      Nie odzywając się, jedynie potwierdzał jej przeczucie. Odchyliła się na krześle i potarła skronie, załamana.
      - Do reszty cię porąbało… myślisz, że wygrałeś w sądzie i już ci wszystko wolno, smarkaczu? W ogóle zdajesz sobie sprawę, co zamierzasz zrobić? - Ostry szept przeszywał mu głowę. Pierwszy raz ujrzał w jej oczach zaniepokojenie.
      - Nie mogę tego tak zostawić. To mój... przyjaciel. Wiesz, że jutro dostaje wypis, jeśli nic…
      - Oszalałeś! Jest kryminalistą! Jeśli wpadniesz z nim, możesz się pożegnać ze wszystkim, o co walczyłeś! Doprawdy, rodzice byliby z ciebie dumni… - Dodała jadowicie, celowo sprawiając ból – Po co w ogóle to wszystko było? Od razu może właduj się za kratki, razem z tym twoim przyjacielem od siedmiu boleści!
     Nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że stawia na szali kolejny raz całe swoje życie. 1prawdopodobnie straci to, o co wywalczył i na zawsze pożegna się ze szpitalem i zostaniem chirurgiem. Zaprzepaści marzenia ojca i swoje. Wszystko straci. Nie będzie powrotu. A mimo to, był tego pewny. Podjęta decyzja musiała odbijać się w jego oczach, bo kobieta zdawała się poddawać.
     - Właściwie, co ja się produkuje, i tak zrobisz, co będziesz uważał… - Schowała twarz w dłonie i trwała tak chwilę.
      - Wydasz mnie? - Dodał, obracając w palcach leki. Na wszystko był przygotowany.
      - Naprawdę uważasz mnie za bezduszną sukę, co? Wysiądą mi nerwy przez ciebie… Widzisz jak posiwiałam przez te lata? To twoja wina - Zaśmiała się nerwowo.
      - Zawsze byłaś siwa - Dodał uszczypliwie, nie wiedząc, co teraz będzie.
      - Zamknij się gówniarzu - syknęła, choć łagodniej.
     Zagryzł wargę. Przez ten krótki czas bardzo dobrze poznał ciężki charakter lekarki, z którą nieustannie walczył. Nawet jeśli nie przypadli sobie do gustu, to przez ostatnie wydarzenia miał pewien szacunek do tej starej wiedźmy. W końcu również brała udział w ocaleniu im wszystkim skóry. No i… mógł jej ufać. Była teraz jedyną osobą, na której polegał i której wierzył. Cholernie nie chciał jej zawieść, ale i tak to zrobił. Czuł się z tym gorzej, niż podejrzewał.
      - Rob co uważasz, ale tym razem ci nie pomogę - Szepnęła - Nie narażę szpitala.
      Poddał się jej chłodnemu spojrzeniu. Rozumiał ją i nie mógł uwierzyć, że na wszystko tak spokojnie się godzi. Musiała od dłuższego czasu chyba zdawać sobie sprawę, że z czymś takim wyskoczy. Mimo wszystko nie powstrzymała go do tej pory i dalej nie zamierzała. Czuł w tym momencie coś więcej, niż wdzięczność. Wiedział, że zostawia wszystko w dobrych rękach. Nie było lepszej osoby. Jeśli ich jutro złapią, to przynajmniej o to mógł być spokojny. Po za tym, nie da się tak łatwo nakryć.
     - Dziękuję.
     - Przemyśl to jeszcze - Dodała, ale jej ton nie wyrażał nadziei.



      Krew huczała mu w uszach, a serce kołatało jak szalone. Czaił się za rogiem już jakiś czas, obserwując korytarz prowadzący do sali Eustassa. Dwójka funkcjonariuszy gawędziła o czymś wesoło, oglądając tablice ze zdjęciami rentgenowskimi, które przedstawiały różnorakie rzeczy, które człowiek był w stanie połknąć i trafić z nimi do szpitala. Czekał już dość długo na odpowiedni moment, aż w końcu jeden z mężczyzn opuścił posterunek, zostawiając kolegę samego. To była jego szansa. Musiał działać szybko.
      Podszedł policjanta od tyłu, i gdy ten dalej zajęty był gablotą, wstrzyknął mu w szyję środek usypiający. Wszystko odbyło się błyskawicznie, ciało bezwładnie opadło na ziemię, nie zdając sobie sprawy z tożsamości sprawcy. Odciągnął mężczyznę na bok i wpisując kod do sali, wpadł do niej, zatrzaskując drzwi.
     - Co jest…? Law…? - Kid wyrwał się z drzemki i ledwo rozpoznał przyjaciela, który dopadł go i zaczął odłączać od aparatury - Kurde, co się wyprawia? - Patrzył w szoku na pośpiech czarnowłosego, lecz szybko zaczął kojarzyć fakty.
     - Nie ma czasu. Zabieramy się stąd  – Cisnął w niego plecakiem z rzeczami i pistoletem - Poprowadzę cię najkrótszą drogą na zewnątrz, tam już czeka na ciebie Drake w samochodzie. Bonney jest w pogotowiu, by w razie czego odwracać uwagę razem z Hawkinsem.
Kid bez słowa poderwał się z łóżka. Ze swymi oklapłymi włosami z odrostami, wychudzonym ciałem, bez makijażu i szpitalnej piżamie wyglądał jak cień dawnego siebie. Oczy jednak mu zabłyszczały.
     - Totalnie cię powaliło. Do reszty oszalałeś… - Chwycił broń i niespokojnie wyjrzał przez szyby na korytarz. Schował ją w ubrany szlafrok - Spierdalaj stąd, zanim ktoś cię zobaczy! - Warknął na Lawa, ale ten go nie słuchał.
     - Potrzebujesz zakładnika.
     - Kurwa, jeśli coś się schrzani, masz  natychmiast spierdalać, rozumiesz?! - Obrócił go do siebie, by ten na niego spojrzał i przyjął do wiadomości jego słowa.
     - Nie martw się o mnie, tylko o siebie. Idziemy, nie ma czasu.- Law nie patrząc na niego, po upewnieniu się, że korytarz dalej jest czysty, wyszedł na zewnątrz. Tam nie mięli już okazji na zbędne dyskusje.
      Z początku mijali ludzi spokojnie, próbując nie rzucać się w oczy. Od tak, zwykły doktor w fartuchu i pacjent. Do czau, aż zza rogu nie wyskoczyli policjanci, najwyraźniej już zorientowani w sytuacji przez kolegę, który wrócił na miejsce zdarzenia i zastał nieprzytomnego.
      - Nie ruszać się, bo odstrzelę mu łeb! - Krzyknął Eustass przykładając broń do skroni Trafalgara. Oboje się trzęśli, już teraz tylko modląc się, by cały ten szalony plan jakimś cudem wypalił.

Wycelowane w nich lufy pistoletów groźnie śledziły ich drogę wzdłuż korytarza. Przemknęli za kolejny zakręt wiedząc, że za następnym znów zastaną to samo. Policja opanowywała budynek w błyskawicznym tempie.
      - Wejdź do pomieszczenia - Szepnął Law trzymając się kurczowo ramienia, które przykładało mu broń do żuchwy i wskazał najbliższe drzwi.
Kid bez zastanowienia wykonał polecenie i już po chwili znaleźli się w remontowanej sali. Wszystko pokrywał biały pył, oraz gruzy tynku. Folia zakrywała metalowe szkielety łóżek oraz szafek. Nastała nienaturalna cisza.
      - Skąd ich się nagle tyle wzięło? - Eustass podszedł do okna i delikatnie zajrzał na zewnątrz, z niepokojem obserwując podjeżdżające radiowozy. Przetarł jedyną ręką spocone czoło, gorączkowo myśląc i obrócił się do Lawa, który wziął spod ściany drabinę i przeniósł ją na środek sali - Co robisz?
      - Wyciągam nas z tego bagna - Wspiął się po szczeblach i ruszył jedną z sufitowych płyt, która bez oporów ustąpiła – Przejdziemy przez szyb wentylacyjny
      - Ten szpital to jakiś jebany Hogwart - Zaśmiał się - Pełno ukrytych przejść - Zaraz za Trafalgarem, który zniknął w ciemnej wnęce, wszedł chwiejnie na drabinę ledwo łapiąc równowagę i z pomocą przyjaciela, wdrapał na wyższy poziom. Brak ręki i osłabienie po pobycie ostro dawały mu się we znaki, choć nie skomentował ich ani słowem. Ciężko dysząc, pozbył się żelastwa kopniakiem i zakamuflował ich tajny skrót zamykając przejście. – Może jeszcze powiesz mi, że umiesz czarować? - Wysapał, leżąc w wąskim przejściu.
      - Siedź cicho, bo to się niesie - Syknął Law, drżąc ze zdenerwowania i bliskości jaka się między nimi chwilę wcześniej wytworzyła. Teraz czołgali się w niskim tunelu, nasłuchując niepokojących odgłosów z dołu.
      Pokonali kilka zakrętów, by znaleźć wyjście.Trafalgar, po wcześniejszym upewnieniu się, że mają drogę wolną, przesunął kratkę. Kilku pacjentów pisnęło z zaskoczenia, gdy dwójka mężczyzn ześlizgnęła się na stojące pod ścianą szafki.
     - Spokojnie, to tylko ćwiczenia - Powiedział Law do zgromadzonych, choć nawet jego samego rozbawił taki tani kit. Nikogo to raczej nie uspokoiło.
     - Kurwa… - Jęknął Eustass, kiedy ledwo wylądował o własnych siłach na ziemi. W niektórych miejscach bandaże nasiąknęły krwią. Zakręciło mu się w głowie.
     - Możesz stać? - Zaniepokoił się, widząc go w takim stanie. Musieli jak najszybciej opuścić budynek, póki jeszcze istniał cień szansy.
     - Dam radę! Dokąd teraz? - Warknął, zły na swoją słabość i zerkając na miejsce, gdzie powinna znajdować się jego druga dłoń. Zagryzł zęby. Nie mógł znieść tego pełnego politowania wzroku przyjaciela.
     - Kładź się - Law zebrał się w sobie i wskazał na jedno z noszy, zaczynając grzebać przy łóżku jednego z pacjentów, który zaczął panikować.
     - Ale, że serio? - Kid wycelował bronią w mężczyznę, który od razu się zamknął i pobladł, wznosząc ręce do sufitu. Większość obecnych w sali wstrzymała oddech, nie ważąc się odezwać, obezwładniona strachem.
     - Nie strasz ludzi, idioto! Rób, co mówię! - Dziękował bogu, że nikt nie zaczął krzyczeć.
Eustass położył się zatem na przenośnym łóżku, by zaraz potem zostać nakrytym białym płótnem po czubek głowy.
     - To przejdzie? - Zapytał z powątpiewaniem, patrząc spod prześcieradła nieufnie na drzwi, w których stronę został obrócony.
     - Zobaczymy - Law pchnął łóżko, nie starając się zastanawiać, co będzie dalej. Nie było na to czasu - Udawaj martwego.
     - Jak ja ci mogłem zaufać…- Jęknął i zaraz zdusił syk, gdy oberwał po głowie.
     Wyszli na korytarz, zostawiając za sobą zestresowanych pacjentów.
     Pchał nosze czując, jak pot spływa mu po szyi. Uprzejmie przepraszał ludzi informując o przykrym zgonie. Wszyscy się usuwali, ciekawsko przyglądając pseudo zwłokom, mając nadzieję ujrzeć twarz umarłego lub uciekając wzrokiem, będąc zbyt przejętymi. Widok śmierci w szpitalu raczej nie był pokrzepiający. Raz mu serce stanęło, gdy minęli ich trzej policjanci, którzy zmierzali w kierunku, gdzie ostatnio ich widziano. Jeden z nich nawet zagadał, ostrzegając cicho o niebezpiecznym kryminaliście i poszedł dalej za towarzyszami, nie sprawdzając ich dokładniej. Trafalgar miał wrażenie, że nie oddychał przez kilka minut.
      Gdy znaleźli się nieopodal wyjścia ewakuacyjnego, Law kazał przyjacielowi się podnieść. Zrzucając okrycie, rzucili się do drzwi, gdy zrobiło się luźniej.
      - Ja pierdole, to się udało…? - Kid kroczył zaraz za przyjacielem, rzucając ostatnie spojrzenie na korytarz. Oboje przekroczyli próg klatki schodowej i zamarli.
      Naprzeciw nich znalazł się funkcjonariusz, który rozpoznając zbiega, błyskawicznie sięgał po krótkofalówkę, celując do nich z pistoletu.
      Trafalgar poczuł, jak wzbiera w nim adrenalina. Policjant nie spodziewał się ataku ze strony zakładnika, więc nie zdążył zareagować, gdy gruba igła przebiła jego bok, a broń, tak jak komunikator zostały wytrącone z ręki. W przeciągu kilku sekund stracił świadomość.
      - Uśpiłeś go? – Zapytał zszokowany Kid.
      - Mam jeszcze kilka, na wszelki wypadek - Wskazał na kieszeń ze strzykawkami - Szybko się nie obudzi.
      - Chyba powinienem się ciebie bać… - Powiedział zaskoczony tak szybką reakcją chłopaka. Law odpowiedział mu jedynie nerwowym uśmiechem, jeszcze nie do końca zdając sobie sprawę, że właśnie napadł i pozbawił świadomości stróża prawa. Mieli ogromne szczęście, że był tylko jeden.
Zaczęli zbiegać po schodach na najniższy poziom. Nie spotkały ich po drodze żadne niespodzianki i bezpiecznie znaleźli się na parterze.
      - Na tym korytarzu znajdują się drzwi, które prowadzą do pralni. Musimy tylko przejść parę metrów niezauważeni. Stamtąd jest nieużywane wyjście na podziemny parking, na którym powinna podjechać furgonetka Hawkinsa - Otarł czoło i drżącą ręką dotknął klamki. Jeszcze tylko kilka metrów i będą wolni… Kilka sekund - Wyjdę najpierw ja i dam ci znak.
     - Dobra - Zacisnął mocniej palce na uchwycie pistoletu.
     Law wyszedł na zewnątrz. Dudnienie serca i szum w uszach ledwo pozwoliły mu się skupić. Strach zmroził mięśnie, gdy ujrzał wokół siebie morze błękitnych mundurów, które zbliżały się w jego stronę. Dzieliło ich z kilkanaście metrów. Za mało, by próbować uciekać. Za mało, by wymyślić jakiś sensowny plan. Zaraz wszystko szlak trafi!
      - HEJ! Wy bezużyteczne jednostki sprawiedliwości!
      Krzyk odwrócił uwagę funkcjonariuszy, którzy zwrócili się w stronę krzyczącej kobiety.
      - Widziano ich w zachodnim skrzydle, imbecyle!- Dodała wściekle.
      Po prawej stronie, na końcu korytarza stała doktor Kureha zaciskając pięści, nie racząc Lawa nawet spojrzeniem. Nie potrafił opisać szoku i ulgi, jaką odczuł, gdy ją zobaczył. Faceci skręcili w jej stronę.
      Więc jednak ostatecznie mu pomogła.
     - Cały szpital mi wywracacie do góry nogami i nie potraficie złapać jednego gówniarza! Ruszać się, bo zaraz wszyscy się znajdą na intensywnej terapii!
      Mężczyźni, trochę zdezorientowani, szybko pobiegli w jej stronę, równocześnie dając uciekinierom drogę wolną. Trafalgar nie mógł lekarce nawet podziękować spojrzeniem, bo znikła za rogiem razem z funkcjonariuszami.
     - Teraz - Oboje ruszyli pędem przez korytarz wykorzystując daną im okazję.
Dalszą drogę pokonali w biegu,mijając pomieszczenia i ostatecznie wybiegając na podziemny parking. Przemykali pomiędzy samochodami, omijając policyjne furgonetki i policjantów. Na szczęście strzegli bardziej głównych wyjść, niż wjazdu do podziemi. Schowali się za dwoma dużymi vanami i słupem, odgradzając się od niebezpieczeństwa. Kucnęli w cieniu.
      - Dobra - Puścił sygnał telefoniczny do Hawkinsa i od teraz mogli nasłuchiwać warkotu nadjeżdżającego silnika. Oddychali szybko, nieregularnie. Ledwo wierzył, że tu dotarli. Jakiś jebany cud – Teraz tylko…
      Nie mógł dokończyć, bo jego twarz została gwałtownie odwrócona, a usta przykryte tymi drugimi, gorącymi.
       Kid go pocałował. Zachłannie, głęboko, mocno przyciągając go jedna ręką za szyję. Przyszpilił go do boku auta i ani myślał poluźnić uścisku. Język pieścił podniebienie a oddechy zamieniły się w jedno, próbując być łapane w jak najkrótszym czasie. Nie mogli przestać. Rozłąka tylko pogłębiła żar, któremu teraz dali upust. Spragnieni swojej bliskości, wręcz rozpaczliwie się przyciągali wiedząc, że to ostatni raz.
      - Nie czas na to…- Szepnął Law, lecz zaraz potem sam do niego przylgnął, nie mogąc się powstrzymać. Nawet nie potrafił zwrócić uwagi, że może poszkodowanemu sprawiać ból swoją zaborczością.
      Dotykał go po bandażach, zaczynając najpierw od skroni i zjeżdżając niżej po barki i bok. Nie mógł wyobrazić sobie, że druga ręka już nigdy go nie obejmie, ale radość, jaka go wypełniała mając go wreszcie przy sobie, przyćmiła ostatnie wydarzenia. Gdyby teraz mogło się nic nie liczyć, gdyby cały świat mógł się od nich odpierdolić raz na zawsze i mogli zostać tak cholerną wieczność w domku w górach… Niczego bardziej teraz nie pragnął, jak uciec daleko stąd i zostawić wszystko, o co walczył dla tego właśnie człowieka. By uwolnić się z klatki, jaka wokół niego była przez te wszystkie lata.
      - Jesteś idiotą, wiesz… cholernym, szalonym idiotą… - Eustass przerwał na chwilę i złączył ich czoła, zacisnął mocno powieki. Wyglądał, jakby mocno cierpiał.
      Drżeli. Trafalgar kurczowo zaciskał palce na jego szyi. Bał się.
     - Jeszcze tylko chwila. Jeszcze pieprzona chwila i będziemy daleko - Szeptał, chcąc w to uwierzyć.
      - Law… - Przełknął ślinę i wtulił twarz w jego szyję – Wybacz- Wykonał nagle szybki ruch.
      Syknął. Coś ostro wbiło się w jego udo. Z przerażeniem zerknął w dół i ujrzał to, czego się obawiał, a czego zupełnie się nie spodziewał… Bezsilność, wściekłość i niedowierzanie wypełniły jego serce, które prawie pękło z żalu. Musiał mu zabrać strzykawkę podczas pocałunku… Noga drżała, gdy substancja rozlewała się po kończynie.
      - Co ty… Dlaczego?- Wyrwał igłę z mieśnia, choć już i tak było za późno. Mrowienie ogarniało całe jego ciało, a oczy zaszły łzami.
      - Ty się nigdzie nie wybierasz…- Wzrok Kida emanował niewysłowionym bólem, choć nie prosił o wybaczenie.
      - Ty skurwielu… Zostawisz mnie tu… Dla…czego…? - Mamrotał, lecz na kolejne słowa już nie mógł się zdobyć. Nie wiedział, czy bardziej się zwiódł, czy był wściekły. Paraliż objął niespodziewanie twarz odbierając mu możliwość mowy.
     - Tu jest twoje miejsce  – Powiedział i znów w niego wtulił, nie chcąc już patrzeć w oczy. Nie był w stanie. Szloch wstrząsnął jego ramionami - Kiedyś może się jeszcze spotkamy. Kiedyś…
      Kilka sekund dzieliło go od utraty przytomności. Wiedział, że gdy zamknie oczy, nie będzie miał gwarancji, że w ogóle go jeszcze zobaczy. Bez uprzedzenia odebrał mu wszystko, co przed chwilą narodziło się jako nowe marzenie. Ten ból był nie do zniesienia. Nie zniesie tej rozłąki. Nie chciał jej. Czemu jego ciało tak łatwo się poddawało, skoro w środku palił go żywy ogień?!
      Powoli przestawał czuć ciepło łez jakie spływały na jego tors i żar drugiego ciała oraz dłoni, szarpiących jego fartuch. Obraz zaczął się zamazywać, a lampy nad nim gasnąć. Słowa wewnętrznego żalu odbijały się w jego głowie do ostatniej chwili, gdy ciemność pokryła wszystko.



EPILOG

      - Panie doktorze, to był na dziś ostatni pacjent - Powiedział masywny mężczyzna, ledwo mieszcząc się w progu. Jego siwe włosy połyskiwały w ostatnich promieniach słońca. Law nigdy nie przestawał się dziwić, jak mogą być aż tak śnieżnobiałe.
     - Dziękuję, Bepo. Zatem mamy już wolne - Przeciągnął się w fotelu i ziewnął, nie kłopocząc się nawet zasłaniać ust. Asystent pożegnał się z uśmiechem i opuścił gabinet. Trafalgarowi zawsze przypominał niedźwiedzia, zresztą dzieci na oddziale miały to samo zdanie. Uśmiechnął się do siebie i zaczął zbierać do wyjścia.
     Zmiana stanowiska może nie była idealnym wolnym, ale zdecydowanie dobrze mu zrobiła. Przepracowywał się znacznie, przez co ciągle ktoś się o niego martwił. Kureha żyć mu nie dawała, rzucając w twarz zwolnieniami lekarskimi. W końcu jednak jej posłuchał, bo ileż można mieć na głowie upierdliwe babsko i cały szpital. Wiec poszli na kompromis. Nie było to jednak złym pomysłem, odpuszczenie sobie operacji oraz papierkowej roboty i przerzucenie na zwykłe wizyty w normalnych godzinach dnia. Zdecydowanie zregenerował siły. Pewnie już niedługo będzie mógł wrócić do pracy chirurga, do której już zdążył zatęsknić.
      Żegnając się z personelem, opuścił placówkę i udał na najbliższą stację metra. Budynek pięknie połyskiwał i odbijał w szybach purpurowe niebo. Podziwiał go chwilę, zanim zszedł do podziemi. Jego miejsce, praktycznie drugi dom.
      Przez tyle wolnych wieczorów zupełnie nie wiedział, jak wypełniać sobie czas. Całkiem oddawał się pracy lekarza, więc teraz czuł się nieswojo, gdy musiał szukać rozrywki. Najczęściej zaszywał się w swoim nowym mieszkanku, oddając się lekturze kolejnego medycznego tomiszcza. Choć miał wielu znajomych, odmawiał spotkań w barach, które w jakiś sposób przypominały mu o przeszłości. Ile to już lat minęło? Nie powinien już popadać w taką nostalgię, a jednak… Od czasu do czasu lubił powracać myślami do tych dni. Nawet jeśli walczyli wtedy o wysoką stawkę i robił wiele głupstw, to nie potrafił żałować. Szczenięce lata upłynęły mu tak szybko i nim się obejrzał, stał się dorosły. Patrzył na swoją twarz odbijającą się w szybie wagonu i zastanawiał, czy od tamtej pory bardzo się zmienił.
     Po czasie potrafił zrozumieć, dlaczego Kid nie zabrał go ze sobą. Dzięki temu ocalił mu dotychczasową przyszłość. Choć w głębi siebie nadal czuł  ból towarzyszący tamtej chwili… Często zastanawiał się, gdzie ten dureń teraz jest, co robi i jak wygląda. Po ucieczce, w której palce maczała również Kureha i to ona, mówiąc mu później, przekonała Eustassa by porzucił go na parkingu, oddał się przyszłej pracy, by choć częściowo zapełnić pustkę, jaka wytworzyła się w jego sercu. Policja szybko uwierzyła w jego niewinność, zrzucając jego działanie na jedynie akt samoobrony zakładnika przed oprawcą. Nie mógł uwierzyć, że lekarka knuła za jego plecami. Eustass pewnie miał to samo zdanie, co ona, dlatego postąpił, jak postąpił. Do końca robili wszystko by go chronić… Szkoda, że całkowicie urwał z nim kontakt… Przecież nie musiał tego robić… Wystarczyła by jedna wiadomość. Jedna pieprzona wiadomość…
      Zacisnął mocniej palce na uchwycie. Pociąg sunął prawie bezszelestnie. Ludzie przelewali się falą przez wagony, a przyjemny dźwięk z głośników oznajmiał nazwy stacji. Gdy wysiadał, było już całkiem ciemno. Odetchnął chłodnym powietrzem i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Tego jednego nałogu nie mógł się pozbyć. Zaciągnął się nikotyną i wydmuchał dym w granatowe niebo. Znajomy zapach wypełnił nozdrza. Przypominał mu o nim...
      Samotność znów objęła go swoimi ramionami i postanowiła zostać towarzyszką na dzisiejszy wieczór. Wjeżdżając widną na ostatnie piętro wieżowca, postanowił wziąć szybki prysznic i od razu położyć, by nie musieć za wiele myśleć. Tym razem odpuści zatapianie się w przeszłość, która tylko pogłębiała tęsknotę.
      Wyjął klucze i włożył do zamka. Przekręcił je i wszedł do środka, zrzucając okrycie i buty, człapiąc bez entuzjazmu do sypialni po ciuchy na zmianę. Sięgnął do szuflady i już miał ją otwierać, gdy nagle poczuł dreszcz… Niejasne, dziwne przeczucie… Zupełnie…
      Jakby ktoś go obserwował…
     - Palisz?
     Odwrócił się gwałtownie i wciągnął głośno powietrze.
     - Uzależniony lekarz… nieładnie… - Mężczyzna, który okupywał bezczelnie jego posłanie, uśmiechnął się i odstawił wykończoną paczkę po fajkach na nocny stolik. Jego złote oczy wpatrywały się w niego roześmiane.
      Musiał się podeprzeć, bo prawie osunął się na ziemię. Niedowierzanie i szok odebrały mu zdolność mówienia. Eustass Kid włamał się do jego mieszkania i wylegiwał na pościeli. Tak po prostu. Po dziesięciu latach… Akurat dziś, gdy go wspomniał… Serce rozedrgało się jak szalone, prawie eksplodując z radości.
      Szybko mu się przyjrzał. Włosy wciąż farbował na krwisto czerwono i stawiał na żel, oraz malował się jak za nastoletnich czasów. Zmężniał, nabrał mięśni, był chyba nawet wyższy. Jedynym, co najbardziej rzuciło mu się w oczy, była siatka blizn, pokrywająca jego twarz i obejmująca szyję, chowając się pod dekoltem czarnej koszulki. Jedną ręką podpierał głowę a w miejscu drugiej zwisał bezwładnie rękaw skórzanej kurtki. Uśmiechał się zabójczo tak, że ciepły dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Żadne z jego dotychczasowych wyobrażeń nie było tak realistyczne, więc chyba nie należało do urojeń. Przełknął ślinę i pewniej stanął na nogach, zastanawiając się, co zrobić.
      - Powiedział włamywacz – Udało mu się odzyskać język w gębie. Ledwo się powstrzymywał, by nie paść mężczyźnie w ramiona.
      - Tak mnie witasz, po tylu latach rozłąki? - Wstał i obchodząc łóżko, podszedł do bruneta, podpierając się o komodę.
      Zapach Kida go obezwładnił. To nie mogło dziać się naprawdę. Wyobrażał to sobie milion razy, a teraz za cholerę nie wiedział, co ma mówić.
      - Właśnie, tylu latach… - Choć nie chciał, jego ton zabarwiła nutka żalu. Przełknął znów ślinę, czując, jak zaczyna tracić panowanie. Po za tym, nie miał gwarancji, że oni nadal…
     Eustass spoważniał i odwrócił wzrok.
     - Miałem… wiele spraw do załatwienia… - Odchrząknął. – Zamykanie pewnych rozdziałów w życiu i te sprawy.
      - Rzuciłeś handel?- Zapytał, zaciskając palce na meblu, starając się za bardzo nie emocjonować. Byli tak blisko siebie, że wystarczyło wyciągnąć rękę…
      - Owszem… Mam konto czyste, jak łza.
      - A reszta?
      - Szczęśliwa, z tego, co wiem… - Uśmiechnął się i podszedł bliżej - Wszyscy sobie jakoś życie poukładali.
      No tak, Killer odsiedział swoje, wypuścili go też wcześniej za dobre sprawowanie. Do teraz Law zastanawiał się, czy ci dwoje się potem spotkali…
      - A ty? - Zapytał Eustassa czując niespodziewanie i niecierpliwie jak bardzo oczekuje odpowiedzi.
      - Jeszcze nie całkiem, brakuje mi jednej rzeczy… - Zbliżył się sugestywnie, trochę jeszcze niepewnie - Ale nie wiem, czy mam jeszcze jakieś szanse…
      - Na co? - Dopytał się, choć już powoli, egoistycznie się domyślał, gdy Eustass stanął przed nim i nachylił się delikatnie. Naprawdę do niego wrócił?
      - No to, czy ktoś na mnie czekał…- Powiedział cicho, ledwo słyszalnie.
      Napięcie rosło między nimi, a powietrze gęstniało, wypełnione ich podnieceniem.
     - Idiotą to ty jesteś dalej - Prychnął, próbując ukryć zawstydzenie i spuścił wzrok. Nerwy mu puszczały. Zdenerwowanie osiągnęło swój zenit w chwili, gdy dzieliły ich milimetry.
      - Romantyczny jak zawsze - Mina mu zrzedła. Widać było, że stresuje się równie mocno, co on - Wróciłem bo chcę wiedzieć, czy dalej… – Zaciął się by po chwili z trudem kontynuować.- Czy chcesz mnie takiego, jakim jestem teraz. Kurwa, wiem, że brzmię jak pajac, ale… Rzuciłem wszystko bo… - plątał się w słowach zawstydzając siebie i swojego zdumionego słuchacza.
Law przyciągnął go do siebie, nie potrzebując słyszeć już nic więcej. Pocałował go. Dziesięć lat na to czekał. Oboje czekali. Łączyli wargi, czując fizyczny ból, jaki sprawiła im ta rozłąka. Przylgnęli do siebie tonąc w objęciach i żarze pocałunków. Mebel cicho skrzypiał, gdy napierali na niego. Ze szczęścia po chwili nie mogli powstrzymać uśmiechów.
      - Tylko nie próbuj mi znowu znikać - Powiedział pomiędzy oddechami. Pragnął tego mężczyzny bardziej, niż czegokolwiek teraz na świecie.
      - Nie ma mowy – Ugryzł go w szyję  – Już nigdzie się nie wybieram, chyba, że jedziesz ze mną. Domek w górach czeka.
      - Chyba wezmę prawdziwy urlop…- Zaśmiał się ze szczęścia i wrócił do pocałunków. Miał zamiar tej nocy odbić sobie każdy samotnie spędzony wieczór i to z nawiązką.
     Nic się teraz nie liczyło, prócz ognia namiętności, który trawił ich ciała. Wyjaśnienia mogły poczekać, mieli przecież na to jeszcze wiele wspólnych lat.

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz