Znalazł się
w wielkiej hali. Po wyglądzie i wystroju pomieszczenia podejrzewał, że jest to
fabryka. Potężne maszyny stały wokoło i poruszały się ociężale, hałasując
przeraźliwie. Pośród tego żelastwa otoczyli go ochroniarze w garniturach, celując w jego głowę. Na samym środku, pomiędzy nimi, stał mężczyzna. Miał na
sobie długi do ziemi płaszcz, palił cygaro, a jego ulizane do tyłu czarne włosy
lśniły w świetle sufitowych, wielkich lamp. Pozioma blizną, szpeciła jego twarz
od ucha do ucha. Zielonowłosy poznał, że ma do czynienia z samym szefem tej
całej zgrai. Nie miał jak się bronić. Nie było mowy, żeby nawet próbować
atakować.
Poczuł się
trochę zdezorientowany. Szukał wzrokiem Blacka, ale nie mógł go dostrzec. Coś
jednak przykuło jego uwagę. Rozszerzył ze zdziwieniem oczy, gdy zdał sobie
sprawę z tego, co ma przed sobą. Crocodile trzymał w rękach coś, przez co Zoro
pobladł z szoku.
Jego katanę.
Kierowany
emocjami, już miał zamiar ruszyć, by odzyskać swoją własność, gdy nagle ujrzał
kątem oka jak kilkoro mężczyzn, w końcu hali, kładzie nieprzytomnego Blacka na
czarny taśmociąg. Zanim zarejestrował, co się dzieje, nieruchome ciało zaczęło
jechać razem z innymi przedmiotami, które leżały na taśmie. Zoro szybko
prześledził trasę i ze zgrozą odkrył jej koniec.
Był nim
rozgrzany do czerwoności piec, z którego buchały języki płomieni.
Zaczął
szybciej oddychać. Połączył wszystko w całość i spojrzał jeszcze na
czarnowłosego mężczyznę, który przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Co
wybierzesz Roronoa Zoro? - Zapytał ze śmiechem Crocodile kładąc miecz na
drugą linię produkcyjną, zmierzającą do tego samego celu, lecz w innej części
sali. W pomieszczeniu rozległy się chichoty obserwujących.
Zielonowłosy
ruszył jak strzała. Nie wahał się ani chwili. Nikt do niego nie strzelił i nie
powstrzymał. Pobiegł za Blakiem, próbując prześcignąć maszynę. Przeskakiwał stery
kartonów, które stały mu na drodze. Już prawie był przy taśmie, ale przyjaciel
znajdował się za daleko. Ciało blondyna dzieliło kilka metrów od falującego od
gorąca wejścia do pieca.
Nie zdąży.
Wiedział to,
zanim zaczął biec. Był od początku za daleko. Może gdyby od razu ruszył…? Gdyby
wcześniej go dostrzegł? Mimo wszystko biegł dalej. Pędził tak szybko jak tylko
potrafił. Czuł jak krew z rany spływa mu po boku i nodze. Słyszał przerażający
śmiech Crocodila i czuł jak mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Praktycznie już
było za późno. Ból jaki była jego własna niemoc, rozrywał mu wnętrzności, gdy
ciało przyjaciela znikało powoli w jaśniejącej ogniem grocie. Patrzył, jak
zajmuje się ogniem jego ubranie, jak zaczyna powoli palić, spadając w głąb
pieca.
To był
koniec.
Padł na
kolana, nie mogąc już dojrzeć ciała. Jego własne ogarnął przeogromny ból.
Nie spojrzał
nawet na drugą taśmę, na której katana również wjechała w żar, wpadając w
czeluść pieca i rozpływając się pod mocą temperatury.
Nie wierzył,
że w jednej chwili stracił rzecz, która łączyła go z przeszłością i kogoś, z
kim mógłby budować nową przyszłość. Stracić wszystko, na czym mu zależało.
Wszystko o co mógł walczyć jeszcze na tym świecie.
Nic mu już
tej pustki nie wypełni. Nic już nie miało znaczenia.
Nie mógł
nawet krzyknąć. Czuł jak mężczyźni powalają go na ziemię, a on z przyciśniętym
policzkiem do chłodnej podłogi, patrzył dalej w płomienie, modląc się o jebany
cud. O jakikolwiek znak, że to nie jest prawda. Sprzedałby duszę, żeby móc
cofnąć czas.
Ochroniarze
nie mieli problemu, by przenieść związane, wątłe ciało szermierza przed
oblicze zadowolonego z siebie Crocodila.
- Ciekawe,
bardzo ciekawe…- Mężczyzna pochylił się i spojrzał w oczy swojej ofiary. Zoro
jednak był myślami gdzieś zupełnie indziej – Naprawdę się ubawiłem…
Śmiechy
rozległy się w pomieszczeniu. Roronoa z ledwością rejestrował nawet to, że
został zdzielony kilka razy w twarz, by wrócić do rzeczywistości. Wszystkie
dźwięki scalały się w jeden, a obraz lekko wirował. Patrzył teraz na Crocodila,
czując jak wzbiera w nim gniew. Jak chęć mordu chce zastąpić kłębiącą się
rozpacz i zjeść żywcem tą podstępną kreaturę. Szarpnął się z całej siły, ale
był już mocno skrępowany. Musiał klęczeć przed tym potworem.
- Naprawdę… -
Mężczyzna chwycił jego podbródek i zakpił – Człowiek Doflamingo, a taki
uczuciowy…- Prychnął pogardliwie i uderzył jeńca, który splunął krwią na
ziemię. Odsunął się nieznacznie, podziwiając czerwony ślad po swoim ciosie –
Ciekawy jestem co powiesz na to… - Szef wskazał ręką na tłum swoich ludzi,
rechoczących się bez opamiętania - Że zostałeś oszukany?
Zoro
wykrzywił ze zdziwienia brwi, próbując ogarnąć, co ten do niego powiedział.
Warknął przez zęby, trawiąc słowa. Spojrzał w końcu we wskazanym kierunku i
oniemiał.
Parę metrów
od niego klęczał Black, wlepiając w niego przerażone, załzawione, błękitne
oczy.
Co tu jest
kurwa grane?!
Roronoa nie
rozumiał tego, co widzi. Zastanawiał się czy to nie szok przypadkiem płata mu
teraz figle. Nie wierzył w Boga, więc nie było mowy o tym, że wysłuchał nagle
jego modlitw. Mimo wszystko blondyn był przed nim. Był cały i zdrowy i krzyczał
coś do niego, ale wśród hałasu, nie mógł rozróżnić żadnego słowa.
- Wybacz, za
ten głupi żart - Crocodile napawał się tym widokiem. Uwielbiał znęcać się nad
ludźmi, to wybitnie go cieszyło – Chciałem zobaczyć, czy wybierzesz swoją
złotowłosą księżniczkę, czy tą białą wykałaczkę. Doflamingo tyle szumu o nią
robił… – Prychnął rozbawiony. Był sam z siebie dumny, że wysłał do pieca
zamiast Blacka innego człowieka, którego i tak miał się pozbyć. Dostarczył
sobie przynajmniej widowisko. Pochylił się nad Zoro i chwycił jeńca za
włosy, próbując wykręcić jego twarz w swoją stronę – Ale teraz przejdźmy do
sedna naszego zebrania…
Zoro nie
mógł się napatrzeć na tą wykrzywioną bólem twarz. Chciał jej dotknąć. Upewnić że jest prawdziwa. Ulga jakiej doświadczył była niewyobrażalna.
Nie obchodziło go to, co się zaraz stanie. Liczyło się to, że ujrzał jeszcze
raz te oczy, że mógł jeszcze przez chwilę spróbować przekazać, jak bardzo
żałuje, że nie udało im się spełnić tej głupiej obietnicy. Poczuł chłodną lufę przystawioną
do skroni. Wiedział, że zaraz kula przeszyje jego czaszkę na wylot. Widział to
w oczach Blacka, który pobladł jeszcze bardziej. Ludzie wokół się odsunęli, by
niechcący nie pobrudzić sobie butów jego krwią.
- Teraz
patrz, jak najpierw wykończę twojego chłoptasia, Prince - Czarnowłosy
podziwiał tę scenę – a później zajmiemy się tobą.
Mężczyzna
był gotowy do strzału. Już chciał ciągnąć za spust, gdy salę przeszył wrzask.
- Stop! -
Krzyknął blondyn próbując się wyrwać - Czekajcie!
W hali
zapadła cisza, przerywana miarowym stukotem maszyn i taśmociągu. Crocodile
patrzył z zainteresowaniem na Sanjiego, który na klęczkach się do niego
przysunął.
- Czego
Prince? Jakieś ostanie słowa do kochasia? - Rzucił mu pogardliwe spojrzenie.
- Proszę… -
Black pochylił się do przodu i oparł czoło na chłodnej posadzce. Przełknął łzy
i drżącym głosem, wypowiedział resztę tego, co zamierzał - Proszę… będę dla was
pracować, jak dotychczas… Tylko go nie zabijaj. Zrobię wszystko, tylko go nie
zabijaj…
Przez chwilę
panowała cisza. Roronoa wlepił zszokowany wzrok w złote włosy i nie wierzył w
to, co usłyszał.
- Hahaha! -
Śmiech Crocodila znów poniósł się po sali - Nie wierzę! Dwa zakochane
gołąbeczki! Księżniczka teraz ratuje w podzięce swojego księcia? - Znów
wybuchnął śmiechem, ocierając łzy. Reszta jego podwładnych również mu
wtórowała – Żałosne! - Odsunął się od zielonowłosego i podszedł do Sanjiego -
Mało zmarnowałeś życia dla umarlaka? - Wyszczerzył się, gdy ujrzał rozpacz w
błękitnych oczach.
- Mieliśmy
umowę… - Wydukał blondyn, próbując powstrzymać drżenie głosu.
- Ależ jej
dotrzymałem - Crocodile pogłaskał Blacka po policzku, wywołując u niego
dreszcze obrzydzenia - Nie tknąłem starucha nawet palcem. Nie było mowy o jego
niańczeniu… I tak padalec długo się trzymał…
Roronoa
wypuścił z zaskoczenia powietrze. Bardzo dobrze znał uczucie towarzyszące utracie
bliskich i wyobrażał sobie, jak musiał przyjąć to jego przyjaciel, gdy odkrył
prawdę. Zacisnął pięści ze złości widząc, jak tego potwora bawi ich
nieszczęście.
Znów śmiech.
Blondyn zgryzł dolną wargę aż do krwi i spuścił wzrok. Nie mógł uwierzyć w niesprawiedliwość
tego świata. Po prostu nie mieściło mu się to w głowie. Drżał. Zaraz
prawdopodobnie oboje umrą. Nie wiedział nawet czy błagać los o cokolwiek. Mimo
wszystko resztka nadziei jeszcze się skrzyła. Pragnął tylko, żeby broń nie
wystrzeliła. Tylko tyle. Zniesie każde tortury, każde poniżenie, każdy kolejny
rok na usługach tej gnidy, jeśli to może cokolwiek zmienić. Już nie chciał
nikogo tracić.
Nagle jego
szaf spoważniał, znów unosząc lufę pistoletu i kierując ją na Roronoe. Black
zamarł, zdając sobie sprawę z tego, że niczego swoim wyznaniem nie osiągnął.
- Przykro
mi, ale już chyba mi się nie opłaca - Uśmiech obnażył rząd obrzydliwych szarych
zębów – Powiedz pa pa, swojemu przyjacielowi, panie Prince.
Zoro do
końca nie akceptował tej prawdy. Nie wierzył, że to wszystko naprawdę tak się
skończy. Nie po tym, jak zobaczył jeszcze raz Sanjiego, który dodał mu nadziei.
Zgryzł zęby i obdarzył Cocodila najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jakie
było go stać poprzysięgając sobie, że jeśli istnieje jakiekolwiek drugie życie,
to znajdzie go i wypatroszy.
Zanim jednak
padł strzał i krzyk Sanjiego wydobył się z ust, potężna eksplozja odrzuciła
wszystkich, raniąc betonowymi odłamkami oderwanymi od sufitu. W hali uniosły się tumany kurzu, przez
które przedarło się blade światło słońca.
Black został
ogłuszony. Wybuch odebrał mu słuch, a ciało bolało od uderzenia razem z
betonowymi odłamkami w twardą ścianę. Starał się podnieść, ale mógł jedynie
podeprzeć się na rękach. Coś ciepłego spłynęło po jego skroni, wsiąkając w
koszulę. Gdy wszystko ustało, spojrzał na dziurę w ścianie, próbując dojrzeć
coś w wirującym złotym pyle. Na jego tle ukazała się niewyraźna, czarna
sylwetka. Zbliżała się coraz bardziej, otoczona następnymi, wchodzącymi z
zewnątrz. Powoli wracał do niego słuch i udało mu się rozróżnić kilka słów.
- Croko!
Gdzie jesteś! Mam zamiar skopać Ci dupę!!!
Po tym stracił przytomność.
Po tym stracił przytomność.
…
Black powoli
uchylał powieki. Jasne światło kłuło jego oczy, każąc mu je mocno mrużyć.
Rozejrzał się ostrożnie dookoła, próbując zgadnąć gdzie się znajduje. Jeszcze
do końca nie rozumiał co się stało. Dotknął opatrunku na swojej głowie, która
pulsowała niemiłosiernie. Prócz tego bolały go kończyny i trochę klatka
piersiowa. Był jednak solidnie opatrzony. Uniósł się powoli do siadu i odkrył, że ktoś przy nim siedzi. Ujrzał obok siebie młodego chłopaka,
ubranego jedynie w krótkie do kolan jeansy i wierzgającego wesoło nogami. Jego
tors również pokryty był bandażami a na głowie spoczywał słomkowy kapelusz.
- Siemanko -
Powiedział do niego nieznajomy, szczerząc się od ucha do ucha. W ręku trzymał
wielki kawał mięsa, pałaszując go w przerwach na kolejne słowa. Mimo ran,
zdawał się całkiem rześki – Obudziłeś się.
- Gdzie
jestem? - Zapytał o pierwszą rzecz jaka go nurtowała.
- W moim
domu - Czarnowłosy wyciągnął przed siebie umorusaną tłuszczem rękę - Jestem
Monkey D.Luffy! Miło mi poznać!
- Black.
Sanji Black- Blondyn nie wiedzieć czemu od razu podszedł go gościa z sympatią. Uścisnął dłoń i wytarł ją z niesmakiem dyskretnie w pościel. Była lepka od tłuszczu z mięsa. Nagle doszło do
niego to, co chłopak powiedział - Luffy?!?!? - Krzyknął i skrzywił bo ból przeszył jego ciało - Dobrze słyszałem?! - otrząsał się z szoku.
-
Shishishi…- Czarnowłosy odgryzł ostatni kawałek mięsa przytwierdzony do kości i
przełykając go prędko, zeskoczył z szafki na podłogę – Tak, to ja!
Black nie
mógł uwierzyć, że ma przed sobą kolejnego, najważniejszego człowieka świata
kryminalnego. Do tego wyglądającego jak dzieciak. Dzieciak. Właściwie nawet jak
ktoś, kto potrzebuje specjalnej troski. Wiele o nim słyszał i nie
spodziewał się, że kiedykolwiek stanie z nim twarzą w twarz. Życie naprawdę
sprawia mu niespodzianki.
- Więc to ty
stoisz za tą eksplozją? - Zapytał już spokojniej, kojarząc fakty.
- Musiałem
dokopać Crocodailowi! – Wyraz twarzy chłopaka się zmienił, ale szybko znów
powrócił na nią uśmiech- Więc to zrobiłem. Shishishishi.
Blondyn
rozdziawił usta. Nie wierzył, że można coś takiego od tak oznajmić. Nie
wierzył, że dzięki temu niesamowitemu zbiegowi okoliczności, udało im się
przeżyć. Zaraz… Im?
- Chwila, a
taki zielonowłosy koleś… Był tam ze mną, kojarzysz go może? - Blondyn z
niepokojem nagle sobie przypomniał o towarzyszu.
-
Zielonowłosy koleś…? - Luffy Przekręcił głowę, chwilę się zastanawiając. Nagle
się uśmiechnął i uderzając pięścią w otwartą dłoń, odpowiedział - A tak!
Daliśmy mu dzisiaj jeść!
Black prawie
umarł z ulgi. Naprawdę im się udało.
Lecz nagle
przypomniał mu się szereg wydarzeń. Przypomniał mu się wyraz twarzy Zoro, gdy
jego pechowy zamiennik wpadał do gorącego pieca. Widział jak jego katana
również znika. Nie wiedział ile ona dla niego znaczyła, ale na pewno nie była
obojętna. Pomimo tego, co Roronoa wybrał, poczuł smutek. Gdyby nie został tak
brutalnie oszukany, to może udało by się miecz uratować również. Wiedział, że to
są głupie rozmyślania, zwłaszcza, że dziwnie jest porównywać martwą rzecz do
życia człowieka, ale niekontrolowanie to wytrąciło go z równowagi. Zastanawiał
się, czy tamten nie zacznie tego żałować. Bo przecież czemu by nie miał?
- Co jest? -
Luffy zauważył zmianie na jego twarzy - Nie chcesz do niego iść?
- Ten
człowiek… Poświęcił dzisiaj chyba coś bardzo cennego…- Powiedział, zanim
się zastanowił. Po cholerę się zwierza temu dzieciakowi?!
- Może
znalazł coś, co bardziej warto chronić? - Czarnowłosy wszedł mu w zdanie,
uśmiechając się ciepło.
Black
spojrzał na wyszczerzony rząd idealnie białych zębów. Nie wiedział co na to
odpowiedzieć, tak go zatkało. Poczuł przyjemne ciepło w sercu. Odwzajemnił
uśmiech, czując się znacznie lepiej.
Nagle drzwi
się otworzyły. Właściciel zielonej czupryny zajrzał do środka i widząc
stojącego na nogach blondyna, prędko do niego podszedł. W ostatniej chwili
powstrzymał się przed wzięciem go w objęcia, zdając sobie sprawę, że nie są
sami. Złapał oddech i otworzył usta ale nie mógł nic z siebie wydobyć.
- Dobrze cię
widzieć w jednym kawałku - Odezwał się pierwszy Sanji, starając się powstrzymać
szeroki uśmiech na widok opatrzonego przyjaciela.
- Ciebie
też - odpowiedział mu Zoro odzyskując język w gębie i opanowując drżenie głosu
– Jak się czujesz? - Zapytał z troską, nie potrafiąc kontrolować już swoich
emocji.
Black
przypomniał sobie przerażający obraz swojego ojca i uciekł wzrokiem,
poważniejąc.
- Jakoś… -
Uśmiechnął się blado. Czuł smutek, ale radość z widoku tego glona, jakoś go
tłumiła. Być może w głębi serca również przeczuwał taki scenariusz – A ty?
- Mną się
nie przejmuj. Nie ma czym - Zoro za żadną cenę świata nie zmieniłby swojej
wcześniejszej decyzji. To było oczywiste. To, czego szukał taki długi czas, było teraz przed nim w jednym kawałku.
Nie
wiedzieli co mają więcej powiedzieć. Patrzyli na siebie i nie posiadali
się z radości. Głupie uśmiechy zagościły na ich ustach, a policzki oblał
delikatny rumieniec. Kto by pomyślał, że dwóch dorosłych facetów będzie się ekscytować
na swój widok jak dzieci.
- Podobacie
mi się! - Czarnowłosy chłopak pokiwał głową, stanął koło nich i założył
ręce na piersi, zaskakując zgromadzonych – Przyłączcie się do mojego gangu! -
Powiedział to takim tonem, który nie akceptował sprzeciwu.
Oboje
pomrugali.
- Dlaczego? -
Zapytali niemal jednocześnie, przypominając sobie, że nie są tu sami.
- Wydajecie
się spoko - Podsumował swoją decyzję - Następnym naszym celem jest skopanie
dupy Doflamingo. Przydadzą się takie osoby jak wy - Założył ręce za głowę i
ucieszył, widząc zdziwione miny chłopaków. Odwrócił się w końcu i ruszył do
wyjścia – Oi, Nami! Mamy nowych do składu! - Krzyknął zauważając swoją
towarzyszkę.
Kobieta
która przemierzała pędem korytarze, zatrzymała się natychmiastowo, gdy usłyszała
wołanie. Wpadła do pomieszczenia jak burza, świecąc olbrzymim dekoltem. Jej
rude kosmki niebezpiecznie falowały, a wzrok ciskał gromy. Chwyciła swojego
szefa za ucho i zaczęła ciągnąć za sobą jak ścierę, wywlekając na zewnątrz.
- Ja ci dam
zaniedbywać swoje obowiązki! Szukałam cię przez dobrą godzinę! Jeszcze żeśmy
wszystkiego nie posprzątali a ty się opierdalasz…! - Wrzeszczała, szarpiąc
jęczącego czarnowłosego i zostawiając dwóch nic nie rozumiejących facetów
samych sobie.
- Chyba
zawdzięczamy życie naprawdę dziwnej osobie – Sanji zaczął się chichrać, dając
upust swojej wesołości.
- Tak… - Zoro
już nie mógł dłużej trzymać emocji na wodzy. Dobrał się do blondyna wsuwając mu
dłonie pod koszulę i całując namiętnie jego skroń.
- Hej! -
Zdążył jeszcze powiedzieć blondyn zanim jego usta zostały zakryte wargami
zielonowłosego. Również zaczął go całować, nie potrafiąc przestać. Silne
ręce popchnęły go na łóżko, a pocałunki przeniosły się na jego szyję – A jak
ktoś przyjdzie? - Zapytał, poddając się błogiej przyjemności i patrząc jednym
okiem na drzwi.
- Nie ważne - Roronoa z namaszczeniem całował blade obojczyki i bandaże,
pokrywające tors blondyna, wystające spod niebieskiej koszuli. Zaczął gładzić
wypukły materiał spodni, mrucząc przy tym z zadowolenia.
- Co teraz zrobimy?
Co myślisz o tej propozycji? - Sanjiemu podobał się pomysł odegrania na
flamingu. Teraz zjechał on niestety na dalszy plan. Starał się jeszcze nie
odpływać w błogi świat przyjemności. Jęknął pobudzony, również czując na swoim
udzie pożądanie tamtego.
- Nie wiem.
Pójdę tam gdzie ty - Zoro nie powstrzymywał się ze składaniem takich
deklaracji. Raz już żałował, że nie miał ku temu okazji. Po za tym, chciał
szybko skończyć temat, by przejść do konkretnych pieszczot.
- Czyli
widzę, że raczej się od ciebie nie uwolnię, glonie - blondyn objął szyję
Roronoy i pogładził zielone, sterczące kosmki. Wskoczył mu na łóżko. Rozkoszował się bliskością
drugiego ciała, szczęściem i ulgą, która po tych wydarzeniach była jak
błogosławieństwo. Do tego odpowiedź jaką uzyskał sprawiła, że jego serce
rozedrgało się przyjemnie.
- Po moim
trupie zakręcona brewko. Mam obietnice do spełnienia, zapomniałeś? - Zoro starał
się hamować, by nie uszkodzić już bardziej tego kruchego ciała. Zrzucił z
siebie koszulę i pocałował kilka razy wąskie i gorące usta.
- Widzę że
przeszliśmy do mniej formalnych zwrotów - Blacka bawiło, jak drażnił swoimi
wypowiedziami tego człowieka, rozpraszając tą jakże romantyczną chwilę. Był
taki szczęśliwy, że nie mógł się powstrzymać. Zawadiacki uśmiech zagościł na
jego wargach. Miał wrażenie, że zaraz spłonie od tego gorącego spojrzenia.
- Zawsze
możemy do tego wrócić panie Black - wycedził przez zęby widząc, jak tamten się
dobrze bawi - Ale może zostawimy to na później? - Pochylił się znowu, wodząc
nosem w blond włosach i ściągając z żartownisia koszulę.
Blondyn
zamruczał przyjemnie. Poczuł lekkie ugryzienie w bark i rękę wędrującą po jego
brzuchu, chcącą się wkraść pod materiał spodni. Wysunął do przodu biodra i sam
przejechał dłońmi po umięśnionych placach mężczyzny. Ból ciała zupełnie mu nie
przeszkadzał. Miał wewnętrzną walkę, bo chciał jeszcze o wiele rzeczy zapytać,
o tylu rzeczach porozmawiać. Chciał wszystko na raz.
- Czego
jeszcze byś chciał? - Zapytał oddychając szybciej.
- Ciebie,
głąbie - Warknął i zaczął rozpinać pasek u spodni. Jeszcze chwila a dojdzie za
samą sprawą głosu i westchnień tego faceta – I
zamknij się w końcu z łaski swojej… Ględzisz jak baba.
- Spróbuj powiedzieć to
jeszcze raz… - Black rozkoszował się czerwonym rumieńcem jaki wywołał.
- Że
ględzisz jak baba? - Odegrał się i wyszczerzył, widząc nadymające się policzki -
Może ty mi powiesz czego chcesz? - Zapytał, paląc się do spełnienia każdej
prośby. Jego wyobraźnia podsunęła mu miliony zbereźnych pomysłów.
- Bo ja
wiem… Może założyć restauracje…? - Black starał się zdusić śmiech, gdy zobaczył,
jak bardzo wytrącił swojego partnera z równowagi.
- Panie
Black, zaraz stracę cierpliwość - Pod wpływem chwili, za karę zaczął łaskotać
chłopaka, wypełniając pomieszczenie jego śmiechem.
- Przestań…!
Dość! - Sanji śmiał się jak opętany. Jego oczy wypełniły się łzami wesołości.
Brzuch bolał od drgawek.
- Nie mów mi
że lubisz ślęczeć przy garach! - Roronoa również zaczął się chichrać i chwytając
ręce tamtego, przyszpilił je do pościeli.
- Pf! Jestem
zajebistym kucharzem, jeśli chcesz wiedzieć! - Blondyn czuł na policzkach palące
wypieki. Było mu gorąco jak cholera.
- W takim
razie musisz mi coś ugotować, żebym ci uwierzył - Liznął jego dolną wargę.
- Niech
będzie. Ale najpierw mnie przeleć – Wydyszał Sanji unosząc biodra i ocierając
się o ciepłe krocze tamtego, czując jak zadrżał z rozkoszy. Sam już ledwo
znosił swoją grę.
- No w końcu
mówi pan do rzeczy - Zielonowłosemu zaschło w gardle, tak się podniecił. Zniżył
się i chwycił zębami rozporek tamtego, rozpinając go powoli. Patrzył pożądliwie
w błyszczące oczy przed sobą.
- Hm…
Oboje
unieśli szybko głowę, słysząc niepokojący dźwięk. W drzwiach stał czarnowłosy
chłopak, przyglądając im się z zaciekawieniem.
- Chyba
dobrze się bawicie, mogę się przyłączyć? - Zapytał żartem i obnażył zęby
w uśmiechu.
- Wypad! - Wrzasnęli oboje zirytowani, ciskając w nieproszonego gościa poduszkami.
Pomieszczenie
wypełniło się krzykami i śmiechem trójki mężczyzn. Blondyna rozwalał widok
wyganianego z pokoju Luffiego przez rozwścieczonego do czerwoności Zoro.
Uśmiech nie schodził mu z twarzy jeszcze długo, w przerwach między żywymi
rozmowami, urywanymi oddechami i westchnieniami przyjemności, jakiej dane
mu było doświadczać później każdego wieczoru, począwszy od tego dnia. Gdyby
ktoś mu rano powiedział, że niewiele będzie miał już w życiu okazji do płaczu,
nigdy by mu nie uwierzył.
Zamknął oczy
i uśmiechnął do siebie. Już dawno nie czuł się taki wolny.
KONIEC
Aha...ha ha ha ha ha! :-D
OdpowiedzUsuńWiedziałam że Sanji nie może umrzeć!
Rozwaliłaś mnie tym zakończeniem! Jeszcze przez kilka minut nie mogłam przestać się śmiać. :-D