czwartek, 11 czerwca 2015

Krwawy błękit 8



     Znalazł się w wielkiej hali. Po wyglądzie i wystroju pomieszczenia podejrzewał, że jest to fabryka. Potężne maszyny  stały wokoło i poruszały się ociężale, hałasując przeraźliwie. Pośród tego żelastwa otoczyli go ochroniarze w garniturach, celując w jego głowę. Na samym środku, pomiędzy nimi, stał mężczyzna. Miał na sobie długi do ziemi płaszcz, palił cygaro, a jego ulizane do tyłu czarne włosy lśniły w świetle sufitowych, wielkich lamp. Pozioma blizną, szpeciła jego twarz od ucha do ucha. Zielonowłosy poznał, że ma do czynienia z samym szefem tej całej zgrai. Nie miał jak się bronić. Nie było mowy, żeby nawet próbować atakować.
     Poczuł się trochę zdezorientowany. Szukał wzrokiem Blacka, ale nie mógł go dostrzec. Coś jednak przykuło jego uwagę. Rozszerzył ze zdziwieniem oczy, gdy zdał sobie sprawę z tego, co ma przed sobą. Crocodile trzymał w rękach coś, przez co Zoro pobladł z szoku.
     Jego katanę.
     Kierowany emocjami, już miał zamiar ruszyć, by odzyskać swoją własność, gdy nagle ujrzał kątem oka jak kilkoro mężczyzn, w końcu hali, kładzie nieprzytomnego Blacka na czarny taśmociąg. Zanim zarejestrował, co się dzieje, nieruchome ciało zaczęło jechać razem z innymi przedmiotami, które leżały na taśmie. Zoro szybko prześledził trasę  i ze zgrozą odkrył jej koniec.
     Był nim rozgrzany do czerwoności piec, z którego buchały języki płomieni.
     Zaczął szybciej oddychać. Połączył wszystko w całość i spojrzał jeszcze na czarnowłosego mężczyznę, który przyglądał mu się z zaciekawieniem.
     - Co wybierzesz Roronoa Zoro? - Zapytał ze śmiechem Crocodile kładąc miecz na drugą linię produkcyjną, zmierzającą do tego samego celu, lecz w innej części sali. W pomieszczeniu rozległy się chichoty obserwujących.
     Zielonowłosy ruszył jak strzała. Nie wahał się ani chwili. Nikt do niego nie strzelił i nie powstrzymał. Pobiegł za Blakiem, próbując prześcignąć maszynę. Przeskakiwał stery kartonów, które stały mu na drodze. Już prawie był przy taśmie, ale przyjaciel znajdował się za daleko. Ciało blondyna dzieliło kilka metrów od falującego od gorąca wejścia do pieca.
     Nie zdąży.
     Wiedział to, zanim zaczął biec. Był od początku za daleko. Może gdyby od razu ruszył…? Gdyby wcześniej go dostrzegł? Mimo wszystko biegł dalej. Pędził tak szybko jak tylko potrafił. Czuł jak krew z rany spływa mu po boku i nodze. Słyszał przerażający śmiech Crocodila i czuł jak mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Praktycznie już było za późno. Ból jaki była jego własna niemoc, rozrywał mu wnętrzności, gdy ciało przyjaciela znikało powoli w jaśniejącej ogniem grocie. Patrzył, jak zajmuje się ogniem jego ubranie, jak zaczyna powoli palić, spadając w głąb pieca.
     To był koniec.
     Padł na kolana, nie mogąc już dojrzeć ciała. Jego własne ogarnął przeogromny ból.
     Nie spojrzał nawet na drugą taśmę, na której katana również wjechała w żar, wpadając w czeluść pieca i rozpływając się pod mocą temperatury.
     Nie wierzył, że w jednej chwili stracił rzecz, która łączyła go z przeszłością i kogoś, z kim mógłby budować nową przyszłość. Stracić wszystko, na czym mu zależało. Wszystko o co mógł walczyć jeszcze na tym świecie.
     Nic mu już tej pustki nie wypełni. Nic już nie miało znaczenia.
     Nie mógł nawet krzyknąć. Czuł jak mężczyźni powalają go na ziemię, a on z przyciśniętym policzkiem do chłodnej podłogi, patrzył dalej w płomienie, modląc się o jebany cud. O jakikolwiek znak, że to nie jest prawda. Sprzedałby duszę, żeby móc cofnąć czas.
Ochroniarze nie mieli problemu, by przenieść związane,  wątłe ciało szermierza przed oblicze zadowolonego z siebie Crocodila.
     - Ciekawe, bardzo ciekawe…- Mężczyzna pochylił się i spojrzał w oczy swojej ofiary. Zoro jednak był myślami gdzieś zupełnie indziej – Naprawdę się ubawiłem…
     Śmiechy rozległy się w pomieszczeniu. Roronoa z ledwością rejestrował nawet to, że został zdzielony kilka razy w twarz, by wrócić do rzeczywistości. Wszystkie dźwięki scalały się w jeden, a obraz lekko wirował. Patrzył teraz na Crocodila, czując jak wzbiera w nim gniew. Jak chęć mordu chce zastąpić kłębiącą się rozpacz i zjeść żywcem tą podstępną kreaturę. Szarpnął się z całej siły, ale był już mocno skrępowany. Musiał klęczeć przed tym potworem.
     - Naprawdę… - Mężczyzna chwycił jego podbródek i zakpił – Człowiek Doflamingo, a taki uczuciowy…- Prychnął pogardliwie i uderzył jeńca, który splunął krwią na ziemię. Odsunął się nieznacznie, podziwiając czerwony ślad po swoim ciosie – Ciekawy jestem co powiesz na to… - Szef wskazał ręką na  tłum swoich ludzi, rechoczących się bez opamiętania - Że zostałeś oszukany?
     Zoro wykrzywił ze zdziwienia brwi, próbując ogarnąć, co ten do niego powiedział. Warknął przez zęby, trawiąc słowa. Spojrzał w końcu we wskazanym kierunku i oniemiał.
     Parę metrów od niego klęczał Black, wlepiając w niego przerażone, załzawione, błękitne oczy.
     Co tu jest kurwa grane?!
     Roronoa nie rozumiał tego, co widzi. Zastanawiał się czy to nie szok przypadkiem płata mu teraz figle. Nie wierzył w Boga, więc nie było mowy o tym, że wysłuchał nagle jego modlitw. Mimo wszystko blondyn był przed nim. Był cały i zdrowy i krzyczał coś do niego, ale wśród hałasu, nie mógł rozróżnić żadnego słowa.
     - Wybacz, za ten głupi żart - Crocodile napawał się tym widokiem. Uwielbiał znęcać się nad ludźmi, to wybitnie go cieszyło – Chciałem zobaczyć, czy wybierzesz swoją złotowłosą księżniczkę, czy tą białą wykałaczkę. Doflamingo tyle szumu o nią robił… – Prychnął rozbawiony. Był sam z siebie dumny, że wysłał do pieca zamiast Blacka innego człowieka, którego i tak miał się pozbyć. Dostarczył sobie przynajmniej widowisko. Pochylił się nad Zoro i chwycił jeńca za włosy, próbując wykręcić jego twarz w swoją stronę – Ale teraz przejdźmy do sedna naszego zebrania…
     Zoro nie mógł się napatrzeć na tą wykrzywioną bólem twarz. Chciał jej dotknąć. Upewnić że jest prawdziwa. Ulga jakiej doświadczył była niewyobrażalna. Nie obchodziło go to, co się zaraz stanie. Liczyło się to, że ujrzał jeszcze raz te oczy, że mógł jeszcze przez chwilę spróbować przekazać, jak bardzo żałuje, że nie udało im się spełnić tej głupiej obietnicy. Poczuł chłodną lufę przystawioną do skroni. Wiedział, że zaraz kula przeszyje jego czaszkę na wylot. Widział to w oczach Blacka, który pobladł jeszcze bardziej. Ludzie wokół się odsunęli, by niechcący nie pobrudzić sobie butów jego krwią.
     - Teraz patrz, jak najpierw wykończę twojego chłoptasia, Prince - Czarnowłosy podziwiał tę scenę – a później zajmiemy się tobą.
     Mężczyzna był gotowy do strzału. Już chciał ciągnąć za spust, gdy salę przeszył wrzask.
     - Stop! - Krzyknął blondyn próbując się wyrwać - Czekajcie!
     W hali zapadła cisza, przerywana miarowym stukotem maszyn i taśmociągu. Crocodile patrzył z zainteresowaniem na Sanjiego, który na klęczkach się do niego przysunął.
     - Czego Prince? Jakieś ostanie słowa do kochasia? - Rzucił mu pogardliwe spojrzenie.
     - Proszę… - Black pochylił się do przodu i oparł czoło na chłodnej posadzce. Przełknął łzy i drżącym głosem, wypowiedział resztę tego, co zamierzał - Proszę… będę dla was pracować, jak dotychczas… Tylko go nie zabijaj. Zrobię wszystko, tylko go nie zabijaj…
     Przez chwilę panowała cisza. Roronoa wlepił zszokowany wzrok w złote włosy i nie wierzył w to, co usłyszał.
     - Hahaha! - Śmiech Crocodila znów poniósł się po sali - Nie wierzę! Dwa zakochane gołąbeczki! Księżniczka teraz ratuje w podzięce swojego księcia? - Znów wybuchnął śmiechem, ocierając łzy. Reszta jego podwładnych również mu wtórowała – Żałosne! - Odsunął się od zielonowłosego i podszedł do Sanjiego - Mało zmarnowałeś życia dla umarlaka? - Wyszczerzył się, gdy ujrzał rozpacz w błękitnych oczach.
     - Mieliśmy umowę… - Wydukał blondyn, próbując powstrzymać drżenie głosu.
     - Ależ jej dotrzymałem - Crocodile pogłaskał Blacka po policzku, wywołując u niego dreszcze obrzydzenia - Nie tknąłem starucha nawet palcem. Nie było mowy o jego niańczeniu… I tak padalec długo się trzymał…
     Roronoa wypuścił z zaskoczenia powietrze. Bardzo dobrze znał uczucie towarzyszące utracie bliskich i wyobrażał sobie, jak musiał przyjąć to jego przyjaciel, gdy odkrył prawdę. Zacisnął pięści ze złości widząc, jak tego potwora bawi ich nieszczęście.
     Znów śmiech. Blondyn zgryzł dolną wargę aż do krwi i spuścił wzrok. Nie mógł uwierzyć w niesprawiedliwość tego świata. Po prostu nie mieściło mu się to w głowie. Drżał. Zaraz prawdopodobnie oboje umrą. Nie wiedział nawet czy błagać los o cokolwiek. Mimo wszystko resztka nadziei jeszcze się skrzyła. Pragnął tylko, żeby broń nie wystrzeliła. Tylko tyle. Zniesie każde tortury, każde poniżenie, każdy kolejny rok na usługach tej gnidy, jeśli to może cokolwiek zmienić. Już nie chciał nikogo tracić.
     Nagle jego szaf spoważniał, znów unosząc lufę pistoletu i kierując ją na Roronoe. Black zamarł, zdając sobie sprawę z tego, że niczego swoim wyznaniem nie osiągnął.
     - Przykro mi, ale już chyba mi się nie opłaca - Uśmiech obnażył rząd obrzydliwych szarych zębów – Powiedz pa pa, swojemu przyjacielowi, panie Prince.
     Zoro do końca nie akceptował tej prawdy. Nie wierzył, że to wszystko naprawdę tak się skończy. Nie po tym, jak zobaczył jeszcze raz Sanjiego, który dodał mu nadziei. Zgryzł zęby i obdarzył Cocodila najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jakie było go stać poprzysięgając sobie, że jeśli istnieje jakiekolwiek drugie życie, to znajdzie go i wypatroszy.
     Zanim jednak padł strzał i krzyk Sanjiego wydobył się z ust, potężna eksplozja odrzuciła wszystkich, raniąc betonowymi odłamkami oderwanymi od sufitu. W hali uniosły się tumany kurzu, przez które przedarło się blade światło słońca.
     Black został ogłuszony. Wybuch odebrał mu słuch, a ciało bolało od uderzenia razem z betonowymi odłamkami w twardą ścianę. Starał się podnieść, ale mógł jedynie podeprzeć się na rękach. Coś ciepłego spłynęło po jego skroni, wsiąkając w koszulę. Gdy wszystko ustało, spojrzał na dziurę w ścianie, próbując dojrzeć coś w wirującym złotym pyle. Na jego tle ukazała się niewyraźna, czarna sylwetka. Zbliżała się coraz bardziej, otoczona następnymi, wchodzącymi z zewnątrz. Powoli wracał do niego słuch i udało mu się rozróżnić kilka słów.
     - Croko! Gdzie jesteś! Mam zamiar skopać Ci dupę!!!
     Po tym stracił przytomność.

     Black powoli uchylał powieki. Jasne światło kłuło jego oczy, każąc mu je mocno mrużyć. Rozejrzał się ostrożnie dookoła, próbując zgadnąć gdzie się znajduje. Jeszcze do końca nie rozumiał co się stało. Dotknął opatrunku na swojej głowie, która pulsowała niemiłosiernie. Prócz tego bolały go kończyny i trochę klatka piersiowa.  Był jednak solidnie opatrzony. Uniósł się powoli do siadu i odkrył, że ktoś przy nim siedzi. Ujrzał obok siebie młodego chłopaka, ubranego jedynie w krótkie do kolan jeansy i wierzgającego wesoło nogami. Jego tors również pokryty był bandażami a na głowie spoczywał słomkowy kapelusz.
     - Siemanko - Powiedział do niego nieznajomy, szczerząc się od ucha do ucha. W ręku trzymał wielki kawał mięsa, pałaszując go w przerwach na kolejne słowa. Mimo ran, zdawał się całkiem rześki – Obudziłeś się.
     - Gdzie jestem? - Zapytał o pierwszą rzecz jaka go nurtowała.
     - W moim domu - Czarnowłosy wyciągnął przed siebie umorusaną tłuszczem rękę - Jestem Monkey D.Luffy! Miło mi poznać!
     - Black. Sanji Black- Blondyn nie wiedzieć czemu od razu podszedł go gościa z sympatią. Uścisnął dłoń i wytarł ją z niesmakiem dyskretnie w pościel. Była lepka od tłuszczu z mięsa. Nagle doszło do niego to, co chłopak powiedział - Luffy?!?!? - Krzyknął i skrzywił bo ból przeszył jego ciało - Dobrze słyszałem?! - otrząsał się z szoku.
     - Shishishi…- Czarnowłosy odgryzł ostatni kawałek mięsa przytwierdzony do kości i przełykając go prędko, zeskoczył z szafki na podłogę – Tak, to ja!
     Black nie mógł uwierzyć, że ma przed sobą kolejnego, najważniejszego człowieka świata kryminalnego. Do tego wyglądającego jak dzieciak. Dzieciak. Właściwie nawet jak ktoś, kto potrzebuje specjalnej troski. Wiele o nim słyszał i  nie spodziewał się, że kiedykolwiek stanie z nim twarzą w twarz. Życie naprawdę sprawia mu niespodzianki.
     - Więc to ty stoisz za tą eksplozją? - Zapytał już spokojniej, kojarząc fakty.
     - Musiałem dokopać Crocodailowi! – Wyraz twarzy chłopaka się zmienił, ale szybko znów powrócił na nią uśmiech- Więc to zrobiłem. Shishishishi.
     Blondyn rozdziawił usta. Nie wierzył, że można coś takiego od tak oznajmić. Nie wierzył, że dzięki temu niesamowitemu zbiegowi okoliczności, udało im się przeżyć. Zaraz… Im?
     - Chwila, a taki zielonowłosy koleś… Był tam ze mną, kojarzysz go może? - Blondyn z niepokojem nagle sobie przypomniał o towarzyszu.
     - Zielonowłosy koleś…? - Luffy Przekręcił głowę, chwilę się zastanawiając. Nagle się uśmiechnął i uderzając pięścią w otwartą dłoń, odpowiedział - A tak! Daliśmy mu dzisiaj jeść!
     Black prawie umarł z ulgi. Naprawdę im się udało.
     Lecz nagle przypomniał mu się szereg wydarzeń. Przypomniał mu się wyraz twarzy Zoro, gdy jego pechowy zamiennik wpadał do gorącego pieca. Widział jak jego katana również znika. Nie wiedział ile ona dla niego znaczyła, ale na pewno nie była obojętna. Pomimo tego, co Roronoa wybrał, poczuł smutek. Gdyby nie został tak brutalnie oszukany, to może udało by się miecz uratować również. Wiedział, że to są głupie rozmyślania, zwłaszcza, że dziwnie jest porównywać martwą rzecz do życia człowieka, ale niekontrolowanie to wytrąciło go z równowagi. Zastanawiał się, czy tamten nie zacznie tego żałować. Bo przecież czemu by nie miał?
     - Co jest? - Luffy zauważył zmianie na jego twarzy - Nie chcesz do niego iść?
     - Ten człowiek… Poświęcił dzisiaj chyba coś bardzo cennego…-  Powiedział, zanim się zastanowił. Po cholerę się zwierza temu dzieciakowi?!
     - Może znalazł coś, co bardziej warto chronić? - Czarnowłosy wszedł mu w zdanie, uśmiechając się ciepło.
     Black spojrzał na wyszczerzony rząd idealnie białych zębów. Nie wiedział co na to odpowiedzieć, tak go zatkało. Poczuł przyjemne ciepło w sercu. Odwzajemnił uśmiech, czując się znacznie lepiej.
Nagle drzwi się otworzyły. Właściciel zielonej czupryny zajrzał do środka i widząc stojącego na nogach blondyna, prędko do niego podszedł. W ostatniej chwili powstrzymał się przed wzięciem go w objęcia, zdając sobie sprawę, że nie są sami. Złapał oddech i otworzył usta ale nie mógł nic z siebie wydobyć.
     - Dobrze cię widzieć w jednym kawałku - Odezwał się pierwszy Sanji, starając się powstrzymać szeroki uśmiech na widok opatrzonego przyjaciela.
     - Ciebie też - odpowiedział mu Zoro odzyskując język w gębie i opanowując drżenie głosu – Jak się czujesz? - Zapytał z troską, nie potrafiąc kontrolować już swoich emocji.
     Black przypomniał sobie przerażający obraz swojego ojca i uciekł wzrokiem, poważniejąc.
     - Jakoś… - Uśmiechnął się blado. Czuł smutek, ale radość z widoku tego glona, jakoś go tłumiła. Być może w głębi serca również przeczuwał taki scenariusz – A ty?
     - Mną się nie przejmuj. Nie ma czym - Zoro za żadną cenę świata nie zmieniłby swojej wcześniejszej decyzji. To było oczywiste. To, czego szukał taki długi czas, było teraz przed nim w jednym kawałku.
     Nie wiedzieli co mają więcej powiedzieć. Patrzyli na siebie i nie posiadali się z radości. Głupie uśmiechy zagościły na ich ustach, a policzki oblał delikatny rumieniec. Kto by pomyślał, że dwóch dorosłych facetów będzie się ekscytować na swój widok jak dzieci.
     - Podobacie mi się! - Czarnowłosy chłopak pokiwał głową,  stanął koło nich i założył ręce na piersi, zaskakując zgromadzonych – Przyłączcie się do mojego gangu! - Powiedział to takim tonem, który nie akceptował sprzeciwu.
     Oboje pomrugali.
     - Dlaczego? - Zapytali niemal jednocześnie, przypominając sobie, że nie są tu sami.
     - Wydajecie się spoko - Podsumował swoją decyzję - Następnym naszym celem jest skopanie dupy Doflamingo. Przydadzą się takie osoby jak wy - Założył ręce za głowę i ucieszył, widząc zdziwione miny chłopaków. Odwrócił się w końcu i ruszył do wyjścia – Oi, Nami! Mamy nowych do składu! - Krzyknął zauważając swoją towarzyszkę.
     Kobieta która przemierzała pędem korytarze, zatrzymała się natychmiastowo, gdy usłyszała wołanie. Wpadła do pomieszczenia jak burza, świecąc olbrzymim dekoltem. Jej rude kosmki niebezpiecznie falowały, a wzrok ciskał gromy. Chwyciła swojego szefa za ucho i zaczęła ciągnąć za sobą jak ścierę, wywlekając na zewnątrz.
     - Ja ci dam zaniedbywać swoje obowiązki! Szukałam cię przez dobrą godzinę! Jeszcze żeśmy wszystkiego nie posprzątali a ty się opierdalasz…! - Wrzeszczała, szarpiąc jęczącego czarnowłosego i zostawiając dwóch nic nie rozumiejących facetów samych sobie.
     - Chyba zawdzięczamy życie naprawdę dziwnej osobie – Sanji zaczął się chichrać, dając upust swojej wesołości.
     - Tak… - Zoro już nie mógł dłużej trzymać emocji na wodzy. Dobrał się do blondyna wsuwając mu dłonie pod koszulę i całując namiętnie jego skroń.
     - Hej! - Zdążył jeszcze powiedzieć blondyn zanim jego usta zostały zakryte wargami zielonowłosego. Również zaczął go całować, nie potrafiąc przestać. Silne ręce popchnęły go na łóżko, a pocałunki przeniosły się na jego szyję – A jak ktoś przyjdzie? - Zapytał, poddając się błogiej przyjemności i patrząc jednym okiem na drzwi.
     - Nie ważne - Roronoa z namaszczeniem całował blade obojczyki i bandaże, pokrywające tors blondyna, wystające spod niebieskiej koszuli. Zaczął gładzić wypukły materiał spodni, mrucząc przy tym z zadowolenia.
     - Co teraz zrobimy? Co myślisz o tej propozycji? - Sanjiemu podobał się pomysł odegrania na flamingu. Teraz zjechał on niestety na dalszy plan. Starał się jeszcze nie odpływać w błogi świat przyjemności. Jęknął pobudzony, również czując na swoim udzie pożądanie tamtego.
     - Nie wiem. Pójdę tam gdzie ty - Zoro nie powstrzymywał się ze składaniem takich deklaracji. Raz już żałował, że nie miał ku temu okazji. Po za tym, chciał szybko skończyć temat, by przejść do konkretnych pieszczot.
     - Czyli widzę, że raczej się od ciebie nie uwolnię, glonie - blondyn objął szyję Roronoy i pogładził zielone, sterczące kosmki. Wskoczył mu na łóżko. Rozkoszował się bliskością drugiego ciała, szczęściem i ulgą, która po tych wydarzeniach była jak błogosławieństwo. Do tego odpowiedź jaką uzyskał sprawiła, że jego serce rozedrgało się przyjemnie.
     - Po moim trupie zakręcona brewko. Mam obietnice do spełnienia, zapomniałeś? - Zoro starał się hamować, by nie uszkodzić już bardziej tego kruchego ciała. Zrzucił z siebie koszulę i pocałował kilka razy wąskie i gorące usta.
     - Widzę że przeszliśmy do mniej formalnych zwrotów - Blacka bawiło, jak drażnił swoimi wypowiedziami tego człowieka, rozpraszając tą jakże romantyczną chwilę. Był taki szczęśliwy, że nie mógł się powstrzymać. Zawadiacki uśmiech zagościł na jego wargach. Miał wrażenie, że zaraz spłonie od tego gorącego spojrzenia.
     - Zawsze możemy do tego wrócić panie Black - wycedził przez zęby widząc, jak tamten się dobrze bawi - Ale może zostawimy to na później? - Pochylił się znowu, wodząc nosem w blond włosach i ściągając z żartownisia koszulę.
     Blondyn zamruczał przyjemnie. Poczuł lekkie ugryzienie w bark i rękę wędrującą po jego brzuchu, chcącą się wkraść pod materiał spodni. Wysunął do przodu biodra i sam przejechał dłońmi po umięśnionych placach mężczyzny. Ból ciała zupełnie mu nie przeszkadzał. Miał wewnętrzną walkę, bo chciał jeszcze o wiele rzeczy zapytać, o tylu rzeczach porozmawiać. Chciał wszystko na raz.
     - Czego jeszcze byś chciał? - Zapytał oddychając szybciej.
     - Ciebie, głąbie - Warknął i zaczął rozpinać pasek u spodni. Jeszcze chwila a dojdzie za samą sprawą głosu i westchnień tego faceta – I zamknij się w końcu z łaski swojej… Ględzisz jak baba.
     - Spróbuj powiedzieć to jeszcze raz… - Black rozkoszował się czerwonym rumieńcem jaki wywołał.
     - Że ględzisz jak baba? - Odegrał się i wyszczerzył, widząc nadymające się policzki - Może ty mi powiesz czego chcesz? - Zapytał, paląc się do spełnienia każdej prośby. Jego wyobraźnia podsunęła mu miliony zbereźnych pomysłów.
     - Bo ja wiem… Może założyć restauracje…? - Black starał się zdusić śmiech, gdy zobaczył, jak bardzo wytrącił swojego partnera z równowagi.
     - Panie Black, zaraz stracę cierpliwość - Pod wpływem chwili, za karę zaczął łaskotać chłopaka, wypełniając pomieszczenie jego śmiechem.
     - Przestań…! Dość! - Sanji śmiał się jak opętany. Jego oczy wypełniły się łzami wesołości. Brzuch bolał od drgawek.
     - Nie mów mi że lubisz ślęczeć przy garach! - Roronoa również zaczął się chichrać i chwytając ręce tamtego, przyszpilił je do pościeli.
     - Pf! Jestem zajebistym kucharzem, jeśli chcesz wiedzieć! - Blondyn czuł na policzkach palące wypieki. Było mu gorąco jak cholera.
     - W takim razie musisz mi coś ugotować, żebym ci uwierzył - Liznął jego dolną wargę.
     - Niech będzie. Ale najpierw mnie przeleć – Wydyszał Sanji unosząc biodra i ocierając się o ciepłe krocze tamtego, czując jak zadrżał z rozkoszy. Sam już ledwo znosił swoją grę.
     - No w końcu mówi pan do rzeczy - Zielonowłosemu zaschło w gardle, tak się podniecił. Zniżył się i chwycił zębami rozporek tamtego, rozpinając go powoli. Patrzył pożądliwie w błyszczące oczy przed sobą.
     - Hm…
     Oboje unieśli szybko głowę, słysząc niepokojący dźwięk. W drzwiach stał czarnowłosy chłopak, przyglądając im się z zaciekawieniem.
     - Chyba dobrze się bawicie, mogę się przyłączyć? - Zapytał żartem i obnażył zęby w uśmiechu.
     - Wypad! - Wrzasnęli oboje zirytowani, ciskając w nieproszonego gościa poduszkami.
     Pomieszczenie wypełniło się krzykami i śmiechem trójki mężczyzn. Blondyna rozwalał widok wyganianego z pokoju Luffiego przez rozwścieczonego do czerwoności Zoro.  Uśmiech nie schodził mu z twarzy jeszcze długo, w przerwach między żywymi rozmowami, urywanymi oddechami  i westchnieniami przyjemności, jakiej dane mu było doświadczać później każdego wieczoru, począwszy od tego dnia. Gdyby ktoś mu rano powiedział, że niewiele będzie miał już w życiu okazji do płaczu, nigdy by mu nie uwierzył.
     Zamknął oczy i uśmiechnął do siebie. Już dawno nie czuł się taki wolny.

KONIEC

1 komentarz:

  1. Aha...ha ha ha ha ha! :-D
    Wiedziałam że Sanji nie może umrzeć!
    Rozwaliłaś mnie tym zakończeniem! Jeszcze przez kilka minut nie mogłam przestać się śmiać. :-D

    OdpowiedzUsuń